Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-07-2023, 17:11   #1
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
[Pathfinder 1e] Plaga wyjącej hordy (18+)


Padało już trzeci dzień. Nie, w zasadzie to lało jakby kto wiadrem pomyje wylewał gdzieś z wysoka. Kamieniste i lekko strome dukty stały się momentalnie niebezpiecznie śliskie i niebezpieczne, a liczne wypłaszczenia zebrawszy wodę zamieniły się błoto pokrywające kamienistą drogę gdzieniegdzie nawet na łokieć. Nic nie jechało, nikt się nie ruszał. Droga dalej była zbyt niebezpieczna żeby podróżować dopóki się nie przejaśni. A wedle miejscowych w nocy miała nastąpić zmiana pogody. Stara Maślakowa czuła to w kościach, a to niezłomnie wskazywało na przejaśnienie i piękny dzień.

To dobrze, bo do Kotliny Nowej przez ostatnie dni zjechało się trochę wszelkiej maści kupców, awanturników i innej cholery. Następnego dnia większość z nich ruszy w swoją stronę i spokojna wieś wróci do swojego regularnego, nudnego życia. Póki co jednak większość ludzi pogrążona była w deszczowym maraźmie przeplatanym wieczornym piciem w miejscowej karczmie. Karczma z resztą, to było szumne określenie, bowiem Kotlina Nowa była ledwie małą wsią, liczącą może z 10 chałup, kapilcą i większym budynkiem bezimiennej “karczmy”, gdzie podróżni mogli napić się i odpocząć w podróży. Wieś bowiem została założona niespełna 50 lat temu by ulżyć podróżnym jadącym z Kotliny, teraz zwanej Kotliną Starą, w dół na południe. Było to miejsce gdzie można napoić konie, napić się czegoś i ruszać dalej, toteż pies z kulawą nogą nie zaglądał tu regularnie. Karczma zaś składała się z kilku pomieszczeń. Wielkiej izby wspólnej, gdzie gospodarz wystawił kilka stolików i trzy duże ławy. Przy pierwszym wejrzeniu widać było, że stoliki to nic innego jak pocięte ławy z dorobionymi nogami. Widać przyjezdni mimo wszystko preferowali swoje towarzystwo. Z pomieszczenia wychodziły dwoje drzwi, jedno za szynkwasem do kuchni i dalej do małego składziku, drugi do korytarza, gdzie gospodarz przygotował sześć skromnych pokoi. Do karczmy przylegała prawie równie duża stajnia zdolna pomieścić co najmniej 6 dużych, dwu, a nawet cztero-konnych wozów, wraz z końmi rzecz jasna.

[media]https://i.pinimg.com/736x/cb/ac/2c/cbac2c6ab21982b57e34f1f8af236c5b.jpg[/media]

Wieczór był gwarny, gwarniejszy niż ostatnie dwa dla tych co byli tu na tyle długo. Wszystkie ławy zajmowali okoliczni chłopi pijąc i przekomarzając się ze swoimi i trzymając z daleka od dziwolągów, które ostatnimi czasy nawiedziły ich strony.
Zaiste, gdyby nie nocna pora i rzęsisty deszcz w którym to Burda trafiła do Kotliny Nowej zapewne ludzie pogoniliby ją widłami. Potężnie zbudowana postać weszła w progi tawerny wzbudając lekkie zainteresowanie podpitych chłopów. Gdy ściągnęła przemoczony kaptur i płaszcz przy szynkwasie chłopów aż zatkało. Spojrzeli po sobie z mieszaniną strachu i determinacji. Burda znała to spojrzenie. Od pierwszego miasta, gdzie rozstała się ze swoimi wpółplemieńcami, znała to spojrzenie w każdej mniejszej osadzie. Jednak oni byli podpici, ona zaś nie wykonywała żadnych agresywnych ruchów. Zamówiła coś i usiadła przy pospiesznie zwolnionym stoliku. “Gość w dom, bóg w dom”, jak głosiło przysłowie, a ponieważ nic się nie wydarzyło, to i nie było sensu przeganiać orczycy. Drugiego wieczora ludkowie nawet się przyzwyczaili i nie ściągała na siebie już tyle spojrzenia, tym bardziej, że izba zaczynała przyjmować coraz to dziwniejszych gości.
Nie licząc trzech kupców trzymających się razem i ich nielicznej, ludzkiej obstawy, ludkowie najbardziej obojętnie przyjęli Alroka. Być może to przez to, że był człowiekem? Może dobrze mu z oczu patrzyło, albo po prostu wiedział kiedy i jak się odezwać, a kiedy zewrzeć gębę. Takiego szczęścia nie mieli pozostali podróżni. Ani wędrowny mnich wytatuowany w geomateryczne tatuaże niewadomego pochodzenia, ani elf, który zamiast wywoływać zachwyt nad nieziemską urodą długowiecznej rasy sprawiał raczej wrażenie kogoś, kto znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, ani zbrojny wyglądający z grubsza jak człowiek, ale mający coś tak bardzo niepasującego w rysach twarzy, oczach i ruchach, że Burda nie czuła się już największym dziwadłem w karczmie.

Całość jeszcze uszłaby wszystkim dość znośnie, gdyby nie kilka szczegółów. Po pierwsze, pomimo wczesnego lata, lało i było zimno. Po drugie w karczmie nie było żadnego wolnego pokoju. Pozostawało poszukać wśród okolicznych wieśniaków miejsca na sianie w stodole. Przy drobnej opłacie, można było liczyć nawet na śniadanie.
Po trzecie, karczma miała garstkę wolnych stołów, więc siłą rzeczy należało się zintegrować. Na szczęście piwa było pod dostatkiem i zarówno Burda i Alrok czuli, że do północy przestanie lać, a od rana wzejdzie słońce.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 18-08-2023 o 13:59.
psionik jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem