| ANDY
Wróg działał bezmyślnie. Jak szaleniec lub wściekłe zwierzę, które zerwało się ze smyczy. Dzikość i furia jednak wygasła z każdą tętniącą szkarłatem strugą, która opuszczała jego szyję.
W końcu szaleniec popełnił błąd, który Andy wykorzystał, napierając włócznią na wroga, spychając go w dół. Maniak potknął się lub pośliznął na własnej krwi – nie było to istotne. Ważne było, ż poleciał w dół, raptem sześć albo siedem schodków, ale utracona równowaga spowodowała, że znalazł się na plecach.
Andy ruszył na niego. IVA
Nieświadom tego faktu Iva szarpała ścianę, zrywając kawałki drewna i swój paznokieć. Jej palec spłynął krwią, ale to nie zmieniało niczego.
Iva chciała wykopać sobie norkę, zanurzyć się w nią i ukryć przed całym światem.
Nie zobaczyła, jak leżąca obok niej Karen otwiera oczy. Nie zobaczyła, jak podnosi się, najpierw na czworakach, podtrzymując ściany, a potem prostuje na chwiejnych nogach. ICHIKA
Umysł Ichiki pracował na dziwnym poziomie. Percepcja wydawała się być odmieniona. Bardziej pierwotna. Atawistyczna. Jak u drapieżnika lub myśliwego. Albo jak u ofiary lub łownej zwierzyny.
Wejście na antresolę rozpatrywane jako schody było ryzykowne.
Ale ona była drobna i zwinna. Kanap, wyskok i złapanie się brzegu antresoli, a potem podciągnięcie na górę również wydawało się być opcją.
Tylko zrobienie tego z kawałkiem szkła w dłoni było nie tyle niewykonalne co ryzykowne. JOEL
Joel wysilił cały swój kunszt aktorski i całą swoją wolę, aby udać zabitego i nieprzytomnego. Z jednej strony było to trudne – bo rana bolała go jak skurczysyn, z drugiej jednak wręcz proste – bo za chwilę mógł i tak stracić przytomność z bólu.
Zamknął oczy poddając się swojemu planowi ale jednocześnie usiłując samokontrolą utrzymać się na powierzchni świadomości.
Pod zamkniętymi powiekami tańczyły mu powidoki. Wirowały czerwone rozbryzgi i plamy o nieregularnych kształtach, trochę niczym obrazy wykorzystywane w teście Rorschacha. Do uszu Joela docierały odgłosy jego własnego serca i tego, co działo się wokół.
Sapanie ludzi na schodach, odgłosy mlaszczących uderzeń gdzieś obok niego, wyjcie wiatru za oknami, nawoływania morderców z zewnątrz, jęknięcie kogoś na antresoli. Dziki, gulgoczący odgłos bólu poprzedzony dziwacznym dźwiękiem – mięsistym i lepkim. ANDY, ICHIKA
Andy dopadł próbującego wstać typa. Wiedząc, że nie może do tego dopuścić, Andy uderzył. Róg jelenia wbił się tym razem w bebechy zamaskowanego mordercy. Ten krzyknął, zagulgotał i wyciągnął się na podłodze wyłożonej pięknym , teraz przesiąkniętym krwią dywanie.
Andy wiedział, że to już koniec. Że jakkolwiek zawziętym i wytrzymałym skurwielem nie jest szaleniec, nie podniesie się już z ziemi. Wyszarpnął swoją broń, która – niestety – uległa uszkodzeniu. Róg pozostał nadal wbity w brzuch konającego, a drzewce w rękach Andyego.
Tymczasem przy drzwiach facet, któremu strzał z dubeltówki niemal wyrwał plecy, odrzucił precz zaimprowizowaną maczugę. Szaleniec odwrócił się od Tima, który leżał nieruchomo, ze zmasakrowaną, okrwawioną twarzą, i spojrzał na Andyego.
To była szansa Ichiki. Nie musiała już manewrować, skakać i wspinać się. Schody na antresolę były wolne.
Maniak zrobił dwa susy w stronę Andyego. Ten cofnął się instynktownie przyjmując pozycje obronną – wyciągając drzewce szczotki w jego stronę. Ichika mogła zrealizować swój plan i przemknęła się na antresole, gdzie ujrzała kompletnie zagubioną Ivę i Karen, która jakimś cudem wstała.
Szaleniec z przestrzelonymi plecami wrzasnął i ruszył do ataku, ale po jednym kroku upadł twarzą do ziemi i już się nie poruszył. Postrzał w końcu okazał się być efektywny, przynajmniej tak to wyglądało.
W apartamencie numer 02 zapanowała cisza przerywana tylko jękliwym, płaczliwym skowytem wiatru za oknami, i mamrotaniem Tima, który leżał na ziemi, ale jeszcze żył. |