Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-08-2023, 11:47   #146
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Na słowa Zoda jaszczuroludzie obnażyli kły, oddychając przez nozdrza – w tym gadzim grymasie Amos odczytał mieszaninę obrzydzenia i gniewu.
- Zabić młode? – Achahut rzuciła z niedowierzaniem - Niszczenie jaj to zbrodnia, nieważne czyjego są plemienia –
Na sugestię Edwarda warknęła cicho - Daruthek jest… - zamilkła, szukając słowa albo opanowując złość - …spaczony. I spacza innych. Miękkoskórzy nie wadzili się z Dziećmi Bagien, nie atakowali lęgowisk. Gdyby Dzieci potrzebowały ich terenów, zaatakowałyby honorowo, zabijając wojowników, ale nie młode – pokręciła głową.

***

Zostawiwszy jaszczuroludzi w ich depresyjnym stanie (choć może z drobną iskierką nadziei), bohaterowie opuścili smołowe pola, kierując się w stronę brzegu rzeki. Pomysł Jina został przyjęty bez sprzeciwów, ale większość pracy przypadła już Amosowi, który jako jedyny miał jakieś marynistyczne doświadczenie. Mając wsparcie w postaci Zodowego toporzyska i alchemicznych wynalazków, położenie i przycięcie, a następnie połączenie ich w jedną konstrukcję zajęło ledwie parę godzin. Słońce dopiero zbliżało się do zenitu, gdy na wodę opuszczona została solidna tratwa, na której spokojnie zmieściła się czwórka awanturników. Spoglądający nieco lękliwie na głębiny Edward zauważył, że większość mieszkańców rzeki trzyma się od nich z daleka – zapewne był to efekt schłodzenia wody preparatami Jina, co najwyraźniej nie podobało się ciepłolubnym rybom.

Spływ wartkim nurtem Koriru był wspaniałą odmianą po przedzieraniu się przez gęstą dżunglę. Duchota i wilgoć ustąpiły miejsca mocnemu wiatrowi, który skutecznie łagodził lejący się z nieba żar – w innej sytuacji byłaby to przyjemna i relaksująca podróż. Nie płynęli jednak na tyle szybko, by umknąć latającym zmorom tropikalnych klimatów – komary atakowały całymi chmarami, biorąc ich za łatwe do upolowania ofiary i jakimś cudem przeciwstawiając się pędowi powietrza. Była to jednak łatwa do zniesienia niedogodność w porównaniu do ostatnich dni, i mogli pozwolić sobie na nieco odpoczynku.
Oczywiście, nie był to prościutki spacerek – Amos uwijał się, miejscami z trudem sterując tym prowizorycznym wehikułem i nie szczędził przekleństw w dyrygowaniu swoją „załogą”. Półorkowi nie można było jednak odmówić umiejętności żeglarskich, cały czas działał pewnie, kilkukrotnie ratując ich tratwę przed wpadnięciem na mieliznę lub wystające z wody konary. Z większością takich niespodzianek musieli sobie radzić głównie na początku podróży, zanim wypłynęli z zakola na prosty odcinek prowadzący bezpośrednio do morza. Później nurt rozszerzał się i zwalniał nieco, więc pozostawało głównie trzymać się kursu i nie zbliżać do brzegów, obserwując kłębiące się w oddali burzowe chmury.
Podróż ta trwała znacznie krócej niż pieszy marsz przez gęstwiny i nocą tego samego dnia drużyna była już niemal u samego ujścia rzeki do morza. Od kilku mil teren na brzegach podnosił się, więc teraz płynęli płytkim wąwozem, z wąziutkim pasem ziemi przechodzącym w kilkunastometrowe ściany klifów. Pamiętali dobrze, że ta część wybrzeża, znajdująca się na północ od Pridon’s Hearth, wygląda tak na całej swojej szerokości, więc piesza podróż wymagałaby odnalezienia jakiegoś parowu lub wspinaczki na górę. Chmury zasłaniały większość nocnego nieba, ale księżyc co jakiś czas wyłaniał się, dając dość światła, by bohaterowie mogli dostrzec szczyty klifów, porośnięte znacznie rzadszą roślinnością niż głębiny dżungli, przetrzebioną dodatkowo przez sztorm sprzed kilku dni. Ale nawet w momentach zupełnej ciemności widzieli słaby, ledwie widoczny zielonkawy poblask gdzieś na południowy zachód od nich. Jego źródło ujawniło się, gdy podpłynęli bliżej, a księżyc ponownie łaskawie rozjaśnił nieco mroki nocy.
Tuż przy krawędzi klifu, nad samym brzegiem morza stała masywna kamienna budowla, większa nawet od świątyni Abadara w Pridon’s Hearth. A przynajmniej tak musiało być eony temu, gdyż teraz pozostały z niej jedynie fragmenty potężnych, zaokrąglonych ścian, wciąż opierających się niszczycielskiemu działaniu czasu i żywiołów. Kształt murów sugerował, że kiedyś musiała być okrągła, i naprawdę przeogromna – zanim księżyc znów zniknął za chmurami dało się dostrzec, że nawet tworzące ją kamienie były imponujących rozmiarów. I to one właśnie wydawały się lśnić tym bladym, zielonkawym blaskiem.
Dotarcie do ujścia rzeki kończyło najprostszy etap drogi powrotnej – kontynuowanie spływu oznaczało wiosłowanie i nierówną walkę z morskimi prądami, a porzucenie jej wymagało już powrotu pieszo wybrzeżem.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem