Dutton był w dobrej formie fizycznej, a mimo tego po krótkiej walce dyszał łapiąc powietrze a w skroniach czuł pulsującą krew. Przyspieszone serce waliło w piersi natarczywie. Adrenalina. Starał się uspokoić oddech i pomyśleć racjonalnie. Za hormonem walki i ucieczki zapewne organizm uwolni kortyzol przez co wzrost glukozy podniesie już i tak nabuzowany poziom energii, który wręcz rozsadzał od środka.
Na chwilę byli bezpieczni. Na chwilę. Kolejnego ataku pozostałych wariatów nie powstrzymają. Drzwi były sforsowane. Podbiegł do mamroczacego Tima, który jeszcze o dziwo żył.
- Tim. - rzucił chwytając go za nogi. - Trzymaj się. Nie przestawaj mówić.
Wciągnął zmasakrowanego mężczyznę z progu do wewnątrz apartamentu.
Potem zamknął drzwi i oparł się o nie plecami rozglądając po pomieszczeniu. Nic ciężkiego do barykady drzwi nie zdoła przetargać na czas, nawet z pomocą ocalałych kobiet. Doskoczył więc do krzesła, aby zaprzeć je pod klamkę jak to się robi w filmach. Czy zadziała i jak długo czas miał wkrótce pokazać.
W końcu skupił uwagę na mężczyznach. Tim jeszcze żył. Mogli żyć i inni.
- Tim mów do mnie. Mów! Nie przestawaj! Pomogę ci. Będzie dobrze. - mówił niemal automatycznie, aby ranny nie tracił przytomności, z której zapewne już by się nigdy nie ocknął.
Wysunął zza paska spodni swój czekan i najpierw podszedł do wrogów. Przez chwilę gryzł się w sumieniu czy sprawdzać puls i próbować ratować ich również, ale szybko ta myśl umarła uprzedzając potencjalne rozterki przysięgi Hipokratesa.
Zamierzał każdemu wariatowi przybić czaszkę do podłogi szpikulcem czekana. A później sprawdzić stan Joela, który albo stracił przytomność, albo już umarł.
Przebita ostrzem górskiego toporka skroń nie pozostawiała wątpliwości, że Jake był już skończony.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |