Brazylia.
Dżungla.
Na północ od Carauari.
3 lipiec, 1930 rok.
Środa.
Do południa.
W wiosce Tucuna panowała cisza i spokój… a wszyscy odpoczywali po nocnych zabawach. Towarzyszki owych zabaw, nadal zaś słodko spały, nagusie i wtulone, tuż obok. Żyć, nie umierać.
Kiedyś jednak w końcu trzeba było się ruszyć. Nieco porannej toalety, śniadanie, pogadanie z towarzyszami. Później okazało się, iż dzisiaj w planach był pogrzeb poległych wojowników… a tak, to nic więcej.
~
"Pogrzeb" polegał na zakopaniu martwych w ziemi blisko wioski, i "oddaniu ich ziemi", oraz licznym śpiewom i tańcom, którym przewodził Szaman. I nie było płaczów, nie było smutku, "by duchy wojowników również się nie smuciły". Tak odmienne sceny, i nastawienie do pewnych spraw, niż w cywilizowanych miejscach, jakie znali.
~
A wieczorem kolejna zabawa. Ku czci poległych. Śpiewy, tańce, jadło i napitek, a po wysłaniu dzieciarni spać, i miejscowe narkotyki, palone z fifek z bambusa, a później… wielka orgia!! Kto z kim chciał, gdzie chciał, i jak chciał. I okazało się, że Tucuna nie mają nic przeciw homoseksualizmie. Mężczyźni z mężczyznami, kobiety z kobietami, trójkąty, czworokąty, pięciokąty, do wyboru, do koloru. Każda dziurka otwarta na zabawę, każdy fiutek prężący się w gotowości… Sarah w końcu zapoznała się więc bliżej z pamiętnym wojownikiem-znajdą. I to wielokrotnie, hehe.
Brazylia.
Dżungla.
Na północ od Carauari.
4 lipiec, 1930 rok.
Czwartek.
Potem piątek, sobota, niedziela, itd.
Dzień, dwa, trzy, cztery… tydzień… dwa.
Rano smaczne śniadanko z owoców i różnych takich, potem trochę "to tu, to tam". Kobiety zajmowały się wioską, dzieciakami, gotowaniem, zbieraniem owoców, i tak dalej. Starsi już faceci pilnowali owej wioski, albo coś w niej naprawiali, pomagali nosić wodę z pobliskiej rzeczki…
Ci bardziej "jurni" wybierali się zaś na polowanie grupą. Czasem pół dnia, czasem cały, zależnie jak szybko, i co upolowali. A różnie bywało, ale nigdy nie wracali z pustymi rękami. Zawsze się trafił jakiś zwierz, lub kilka, do tego i różne owoce, czasem i miód(!).
I tak sobie żyli w spokoju w dżungli, prymitywnie, ale i szczęśliwie, zbierając i polując na co natura oferowała, niemal każdego wieczoru świętując kolejny udany dzień, bzykając się często, i ciesząc ogólnie życiem…
Evelyn kiedyś zaprowadziła towarzystwo do jakiś ruin, które sama odkryła w trakcie swoich dawniejszych wypraw po dżungli. W sumie miejsce było nawet ciekawe(i bez pułapek, hehe), udało się również zdobyć kilka ciekawych przedmiocików, za które można było dostać niezłe sumki w jakimś muzeum.
Niektórym trochę już było chyba tęskno za cywilizacją, co niektórzy zaczęli więc rozmyślać o powrocie… w końcu w sumie zadanie wykonali. Odnaleźli córkę profesora, a że ta nie bardzo chciała wracać, to już nie była ich wina. Bloom jednak powinien im obiecaną nagrodę wypłacić?
- Ja tu jeszcze trochę zostanę, podoba mi się tutaj, hihi! - Powiedziała Margeritte, chodząc niemal jak już jedna z Tucuna, prawie cała naga, poza dwoma skrawkami materiału w strategicznych miejscach.
Iris chciała wracać do cywilizacji…
A pozostali?
Różnie to było.
***
Komentarze za chwilę.