Wątek: Sodraland 2527
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2023, 15:24   #8
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2527.01.27 mkt; południe - popołudnie

Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Awanturników; karczma “Waran i baran”
Czas: 2527.01.27; Marktag; południe
Warunki: sala narad; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, d.sil.wiatr, mroźno (mod -15)



Wszyscy



Dobrą stroną takiej różnorodności jaką zdołał de Soto uzbierać pod swoimi skrzydłami było to, że jako grupa to mieli bardzo szeroki wachlarz wiedzy, możliwości, umiejętności i doświadczenia. Mniej dobrą zaś to, że przy takiej różnorodności trudno było liczyć na konsensus w jakiejkolwiek sprawie. Te różne pochodzenia, religie, stan społeczny, przeszłość i charakter sprawiały, że łatwiej było o swary niż zgodność. Nie inaczej było i tym razem. Ledwo Warmund skończył mówić o swoim pomyśle na wizycie w świątyni Myrmidii a już widać było jak jej kapłanka zacisnęła usta w wąską, zbuntowaną linię.

- Wybijcie sobie z głowy jakiekolwiek włamania do domu bożego. Jak się o tym dowiem pierwsza im o tym powiem a bluźniercom co się poważą na takie świętokradztwo gnaty połamię. - kapłanka Włóczniczki ostrzegła patrząc surowo na Warmunda. A potem na Kristofa i resztę śmiałków. Myra była znana ze swojej zapalczywości i stanowczości. Raczej nie było co liczyć, że przymknie oko na jakieś niecne zamiary względem swojej macierzystej świątyni.

- Oczywiście Myro, Warmund trochę się zagalopował. - siedzący za biurkiem lider grupy odezwał się uspokajającym tonem nie chcąc aby wynikła z tego jakaś kolejna kłótnia pomiędzy poszczególnymi członkami grupy.

- Zresztą nie sądzę aby to było potrzebne. Maximo napisał w liście, że wysłał też i do nich list. Więc powinny być ostrzeżone i spodziewać się, że ktoś do nich przyjdzie i będzie o to pytał. Nie ma co wyważać otwartych drzwi. - dorzucił tonem wyjaśnienia unosząc na chwilę otrzymany od książęcego komesa list. To chyba uspokoiło kapłankę bo wpatrywała się w niego chwilę po czym skinęła głową przyjmując takie wyjaśnienie.

- No i nie róbcie z siebie jakichś niezdar i nieboraków. Ile was tam chce iść aby pójść i zapytać o to czy tamto? Dwie, trzy osoby w zupełności powinny wystarczyć. Nie idziecie tam szturmować jakiegoś zamku czy nory rozbójników. - dodał nieco rozbawionym tonem gdy usłyszał proponowany podział ról i skład poszczególnych grupek. Przez śmiałków przetoczyła się fala kiwania głową, uśmiechów, komentarzy i zrobiło się nieco luźniej. Ta chwila zamieszania sprawiła, że Jose, estalijski cyrulik skorzystał z okazji aby zabrać głos.

- Kristofie nie ma ozdrawiających chorób. - zaczął i teraz na nim spoczął wzrok większości grupy. - Z tego co widziałem to Estella ma trąd. I być może nie tylko to. Nie badałem jej osobiście ale zdarzało mi się ją mijać i wszystko na to wskazuje. Nie ma lekarstwa na trąd. - mówił spokojnym i łagodnym tonem w jakim była jednak pewność siebie płynąca ze znajomości swojego fachu.

- Ma, ma. Wszyscy to wiedzą. Odkąd pamiętam to zawsze miała jakiegoś syfa. - wtrącił mu się Grzywka. Jako chłopak z ferajny no i tubylec świetnie znał tu różne zakamarki miasta jak i jej mieszkańców. Czarna Julia co miała podobne pochodzenie ale inne metody i preferencje też poparła go kiwaniem swojej czarnej głowy.

- Plotki nie zawsze muszą być prawdziwe. Zwłaszcza jak je głoszą osoby nie obeznane z tematem. Ale zwykle skądś się biorą. - cyrulik skinął im głową ale widocznie wsiadł już na swojego ulubionego konika i z lubością zagłębił się w temat.

- Zaś trąd jest jak mówiłem nieuleczalny. Nie ma na to lekarstwa. Można jedynie łagodzić objawy. Jednym z nich jest stopniowa utrata czucia. Zaczyna się od kończyn, zwłaszcza stóp i dłoni. Potem to się pogłębia. Coraz trudniej jest manewrować przedmiotami, człowiek zaczyna się poruszać jak paralityk ale też słabiej odczuwa ból, zimno czy gorąco. Być może dlatego ona może wytrzymać w tych swoich szmatach przy takiej pogodzie jak dzisiaj. - Sodraalandczyk estalijskiego pochodzenia dalej rozprawiał na temat trądu i jego objawów.

- Tak więc nie wydaje mi się możliwe aby komuś, na przykład Estelli, miał się cofnąć trąd. Jedyne możliwości jakie mi przychodzą do głowy to to, że to nie był trąd. Cudowne uzdrowienie. Czasem bogowie tak nagradzają swoich wiernych, zwłaszcza tych najgorliwszych. Albo są niekiedy sanktuaria albo szczególnie błogosławione kapłanki Shallyi cieszące się wyjątkową łaską Białej Gołębicy. Albo jakiś nieznany czynnik ale nie mam pojęcia co to by miało być. Sami sobie odpowiedzcie czy któraś z tych przyczyn mogła mieć miejsce u Esteli. Zresztą zakładając, że w ogóle coś jej się cofnęło bo na razie to mamy tylko jej krzyki a ona zawsze coś krzyczy o cudach, bogach i karze za grzechy. - Jose po kolei wymienił te rzeczy jakie wydawały mu się, że mogłyby w pewnych okolicznościach cofnąć trąd. Ale wyglądało na to, że robi to dla zasady jak uczonemu i cyrulikowi wypadało przedstawić fakty. Sam jednak ociekał sceptycyzmem co do każdej z tych możliwości. W końcu tutejsza świątynia Shallyi coś z cudów nie słynęła i jakoś o nagłych uzdrowieniach z trądu czy innych paskudztw nie było coś słychać. A, że Estela ma trąd to chyba wszyscy w mieście słyszeli nawet jeśli znali ją tylko z widzenia.

- A skąd wiesz? A może jednak jej się polepszyło? Nie takie rzeczy się zdarzają na świecie. - Haakon jako rodowity Norsmen wydawał się być nieco zabobonny. Zwłaszcza jak chodziło o tajemnicze i nadnaturalne sprawy. A cudowne uzdrowienia na pewno się do nich zaliczały.

- To idź zajrzyj jej pod kieckę i powiedz co widziałeś. Tylko wystarczy, że krzykniesz z ulicy. - zaśmiała się złośliwie Julia bo z natury była wesoła, bezczelna i pyskata. A często objawiało się to wbijaniem innym takich szpil jak teraz. Huskarl posłał jej cierpkie spojrzenie ale nie skomentował tego. Albo już na tyle dobrze ją znał aby wiedzieć, że trudno z nią wygrać wszelkie pyskówki.

- To kto ma gdzieś iść to niech idzie. Dobrze by było to załatwić jeszcze dzisiaj. A już południe minęło. Jak się czegoś dowiecie to wracajcie. - oznajmił de Soto dając znać, że czas kończyć te pogaduszki i wziąć się za swoją robotę.

- Pogoda w sam raz na spacer. To idźcie! - wyszczerzyła się radośnie Julia ostentacyjnie wyglądając przez okno. A tam w porównaniu do ogrzanego i suchego wnętrza rzeczywiście nie wyglądało to zbyt zachęcająco do wyjścia.




https://i.imgur.com/6K4MJbv.jpg




Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Uczonych; Dom magów i uczonych
Czas: 2527.01.27; Marktag; popołudnie
Warunki: parter; jasno; gwar rozmów; ciepło; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, d.sil.wiatr, mroźno (mod -15)



Warmund, Franziska, Rosaria



Gdy wyszli na ulice od razu uderzył och silny wiatr. Bez trudu szarpał ubraniami, jak ktoś był na tyle nierozważny aby wyjść z gołą głową to także włosami. Wpychał z powrotem słowa do gardła i wciskał zimne powietrze w każdą szczelinę jaką znalazł. Więc niezbyt sprzyjało to rozmowie. Na ulicach panował jednak ruch bo targ się już właściwie skończył i ludzie wracali do swoich domów. Też zmagali się z tą zimową aurą. Szaruga tylko pogłębiała uczucie przygnębienia i niedoli jakie zdawało się wisieć nad miastem odkąd zamknięto bramy z powodu kwarantanny. Widmo głodu i zarazy sprawiało, że ci to utknęli w mieście robili się bardziej skorzy do kłótni. Idąc ulicami mijali właśnie jakąś taką niezbyt przyjemną scenę. Jakiś chyba sprzedawca albo rzemieślnik stał w drzwiach swojego lokalu i głośno mówił, że nie zapłaci z góry a ten co stał przed mówił coś znacznie ciszej ale z nie mniejszym zaangażowaniem. W końcu jednak trójka śmiałków dotarła do okazałej kamienicy w jakim był urządzony przybytek dla tutejszych i przyjezdnych uczonych.

Wewnątrz było zdecydowanie cieplej i ciszej. Gdy jedno ze skrzydeł otwieranych drzwi zamknęło się odcinając gości od nieprzyjemnej, zimowej aury na zewnątrz. Jako, że każde z ich trójki bywało tu wcześniej to wiedzieli czego się spodziewać i jak się poruszać. Najpierw recepcja i krótkie powitanie z Nathanem. Potem szatnia gdzie można było zostawić wierzchnie ubrania. Wreszcie sala spotkań gdzie zwykle zaczynało się towarzyskie spotkania a i była dobra okazja zorientować się kto akurat jest w środku.




https://i.imgur.com/yhaHoDK.jpg


W sali spotkań było dość spokojnie. Panowała uniwersytecka atmosfera wymieszana z klubem dyskusyjnym. Były wygodne, obite pluszem krzesła, niskie stoliki gdzie można było odłożyć księgę czy coś do picia. No i oczywiście regały z księgami ustawionymi pod ścianami. Tutaj albo czekało się na kogoś lub siadało się aby coś podyskutować. Jakąś interesującą teorię, ciekawy pomysł, polecić lub nie lekturę jaką się właśnie czytało lub kiedyś, wymienić się poglądami filozoficznymi albo innymi. Czy dopytać się jakiegoś znawcę czy kolegę o jakieś frapujące zagadnienie. A przy okazji można było też wymienić się świeżymi plotkami. W tej atmosferze swobodnej wymiany światłych myśli kształciło się następne pokolenie uczonych albo tych których było stać aby posłać dzieci na wykształcenie. Dom Uczonych bowiem pełnił też rolę uczelni wyższej chociaż daleko mu było rozmachem i tradycjami do bardziej renomowanych uniwersytetów. O te jednak w ogóle było trudno w całych Księstwach Granicznych więc pod tym względem władcom Ebenstadt i tak udało się stworzyć miejsce przyjazne nauce i uczonym. A nawet magom. Do których przecież nie wszyscy pałali miłością i zaufaniem.

Dzisiaj zastali tu parę osób. W sporej mierze znajomych. Co nie było dziwne, pora dnia była taka sobie na odwiedziny. Erik Frei był elementalistą jaki specjalizował się mocy ziemi i kamieni. Więc jak sam żartował zawsze mógł się zatrudnić jako murarz albo przy kopaniu rowów. Tempeste Margand zdradzał za to niezawodny bretoński akcent. A jej pasją było niebo i astronomia. Chociaż tchnienia mocy była pozbawiona to sama nauka i głowa do skomplikowanych obliczeń potrzebnych do przewidzenia ruchu planet i gwiazd była jej mocną stroną. Swoimi obliczeniami mogła iść w konkury z wykładowcami algebry i rachunków. Zaś starszy pan jaki rozprawiał o czymś o wiele młodszym to Adelhard Escalante, mistrz kartografii, geografii i znawca krain tak odległych co egzotycznych. Pod oknem siedziała Oda Bamberg która miała mieszane imperialno - norsmeńskie korzenie. I zapowiadała się na całkiem niezłego alchemika. I jeszcze parę innych mniej lub znanych śmiałkom osób. Wypadało się przywitać chociaż skinieniem głowy a dalej to już zależało od celu wizyty i znajomości z zastanymi osobami.

- No tak na oko to jej nie widzę. - rzuciła Rosaria pod nosem gdy zorientowała się, że Vivian nie zastali tak od ręki w tym pierwszym pomieszczeniu. Tileańsko - bretońska szlachcianka błyszczała w każdym towarzystwie jak elegancko oprawiony klejnot i tym razem nie było inaczej.

- Może jest na górze jeśli pracuje przy czymś. O ile w ogóle jest w mieście. Trzeba zapytać. - odparła białogłowa Franziska. Świetlna magister z Marienburga nie wydawała się tym przejęta. W końcu dopiero co weszli.




Miejsce: Hr. Skogland; Ebenstadt; Dzielnica Centralna, ul. Marmurowa; świątynia Myrmidii
Czas: 2527.01.27; Marktag; popołudnie
Warunki: biuro; jasno; cicho; nieprzyjemnie; na zewnątrz: jasno, zachmurzenie, d.sil.wiatr, mroźno (mod -15)



Kristof, Myra, Filippo



Gwałtowny protest tarczowniczki Myrmidii w zarodku ukrócił wszelkie podejrzane szwendanie się po czy wokół świątyni jej patronki. A lider śmiałków ją poparł. Zapewne nie chciał się narażać na gniew kleru skoro nie było to konieczne ani robić zbędnych niesnasek pomiędzy członkami własnej grupy. Swoje też robił też cel wizyty jak i wiadomość z listu, że kapłanki powinny się spodziewać kogoś kto może przyjść i pytać o tą Ostrą Karę.

Kolejnym powód był niejako techniczny. A mianowicie świątynia była zbudowana zgodnie z upodobaniami samej bogini taktyki i sprawiedliwej wojny. Czyli jak mały fort. Od reszty miasta oddzielał ją mur. Nie był poważną przeszkodą dla kogoś odpowiednio zmotywowanego i przeciętnie sprawnego. Więc dla Kristofa to nie była poważna przeszkoda. Inna sprawa, że przy bramie i w narożnikach były wieżyczki strażnicze. I trudno było liczyć, że jak ktoś tam był na straży to nie zauważy kogoś kto gramoli się przez ten mur. A ten był wyższy od dorosłego człowieka więc trzeba było podskoczyć, podciągnąć się a potem wspiąć. W dzień to właściwie byłoby zbędne ryzyko. W nocy byłyby pewnie o wiele większe szanse no ale jeszcze nocy nie było.

Niezbyt też miało sens zostawać na zewnątrz i czekać na wynik rozmów bo jak wygląda świątynia od zewnątrz to wszyscy chyba wiedzieli. Dało się wejść przez główną bramę, ta miała furtkę w sobie i ową strażnicę nad sobą. Druga, robocza brama była z przeciwnej strony. Poza tym tylko same mury, nic ciekawego do oglądania.

Właściwie to wiadomo też co było w środku. Niewielki plac gdzie tarczowniczki ćwiczyły się w musztrze czy sztuce walki. Albo odbywały się apele czy podobne uroczystości jakie organizowano na zewnątrz. Obecnie widać było grupkę jaka szykowała wóz do drogi. Paru mężczyzn i kobiet. Kobiety tak na oko to wyglądały na kapłanki Myrmidii a mężczyźni na świeckich żołnierzy i robotników. Jednak Sanchez nie zwalniała tylko szła dalej, do wnętrza świątyni.

Sama świątynia była zbudowana z białych marmurów ociosanych w smukłe, elficko podobne kształty. Wewnątrz były liczne posągi jakie zwłaszcza wśród przybyszy z pruderyjnej północy uchodziły za mocno nieprzyzwoite. Bowiem większość posągów przedstawiała kobiece postaci a mimo to były odziane tylko w skąpe tuniki albo wręcz tylko przepaski biodrowe. Przez co odsłaniały o wiele więcej kobiecych wdzięków niż to zwykle przedstawiano w Imperium. Pozy jednak były spokojne, stateczne, dumne i pełne klasycznego piękna a nie jakieś frywolne. Co tylko podkreślało różnice kulturowe między krainami po obu stronach pasm górskich jakie w naturalny sposób tworzyły bariery na tym kontynencie. I po każdej ze stron tworzyły się inne nacje, zwyczaje, tradycje i charaktery. Nawet jeśli się po części przenikały to jednak każda zyskiwała swój odrębny ryt. Jak choćby świątynie Myrmidii. Póki Kristoff mieszkał w Imperium to może i słyszał, że jest taka bogini ale żadnej jej świątyni chyba nie widział. Dopiero tutaj, na południe od Przełęczy Czarnego Ognia spotkał się z nimi po raz pierwszy a i kult boginii strategii był o wiele popularniejszy niż na północy. Na tyle, że tutejsza świątynia Myrmidii była tak popularna jak w jego rodzimym Ostlandzie świątynie Sigmara. Z kolei sam Młotodzierżca co mogło zaskakiwać przybyszy z Imperium, tutaj był ledwo znany podobnie jak Mymidia na północy. Właściwie tylko przybysze z Imperium próbowali kontynuować jego kult i chyba nie było ich zbyt wielu bo nie miał nawet swojej świątyni tutaj. Więc wierni zwykle chodzili do świątyni Urlyka gdzie mogli też oddać cześć obu imperialnym patronom. Władca Zimy był bowiem bardziej uniwersalny i popularny zwłaszcza tutaj, w narożniku wciśniętym pomiędzy dwa wielkie, pasma górskie. Na razie jednak szli we trójkę przez tą cichą i prawie pustą świątynię. Wiernych było niewielu ale w końcu był środek tygodnia a do tego kończył się dzień handlowy więc mieszkańcy byli zajęci swoimi sprawami.

Myra jednak jak tylko skłoniła się przy wejściu posągowi swojej patronki to śmiało przeszła przez całą świątynię prowadząc swoich obu towarzyszy za sobą. Tym drugim był Filippo. Tileański kusznik, najemnik i łowca nagród jaki przystał do grupy jeszcze przed Kristofem. Estalijski konkwistador jakiego zaproponował Warmund do tych rozmów zrezygnował skoro mieli nie robić tłoku. Zaś uchodźca z Imperium niejako siłą rozpędu został dołączony do tej grupy. Nie było sensu aby się włóczył wokół muru zewnętrznego.

Teraz jednak przeszli do biur jakie były na zapleczu głównej świątyni. Myra czuła się tu jak u siebie w domu. Co zresztą poniekąd było prawdą. Pchnęła jedne z drzwi, weszła do środka i tam przedstawiła siebie i towarzyszy.

- Witaj matko. Nie wiem czy to prawda ale przyszliśmy w sprawie Ostrej Prawdy. To ma być jakiś przedmiot. Podobno Maestro Maximo przysłał do was jakiś list w tej sprawie. Do nas zresztą też. - przedstawiła zwięźle ale z szacunkiem po co tu przyszli. Po drugiej stronie biurka siedziała starsza w hierarchii i wiekiem kobieta jaka uważnie ich wysłuchała. Obie widocznie się znały co nie było takie dziwne skoro zanim Sanchez przystała do Temerarios to odbywała nowicjat i służbę właśnie w tej świątyni. Podobnie jak i obaj towarzysze Myry też wiedzieli z kim rozmawiają. Nie dało się nie znać chociaż z widzenia głównej kapłanki jednej z najważniejszych świątyń w stolicy Skogland.




https://i.imgur.com/76qzHwv.jpg


- Witaj córko. Tak, to prawda. Dostaliśmy od niego list. Bardzo nas zadziwił. Przyznam, że się nie spodziewałyśmy. - Matki Ekdekisis nie trzeba było przedstawiać. Już nie była pierwszej młodości ale cieszyła się zasłużoną reputacją prawej wojowniczki jaka za młodu intensywnie uczestniczyła w walkach z goblinami z jakich oczyszczano leśne mateczniki Skogland. Obecnie ten etap uważano za zakończony i po dwóch, trzech pokoleniach wojen kolonistów z zielonoskórymi po lasach zostały resztki ich band żałośnie kryjąc się w ich trzewiach. A była to zasługa wielu rzesz kolonistów i wojowników jacy krok po kroku oczyszczali te pierwotne lasy z goblińskiego i pajęczego plugastwa. I Matka Ekdekisis trafiła jeszcze na końcówkę tych wojen. Jej pełne imię brzmiało Nómoi Ekd-kisis co tłumaczono jako Prawa Zemsta. Ale miała też bardziej dobitny przydomek. Młot na Gobliny. Właśnie z czasów swojej służby w kampanii przeciwko nim. Chociaż raczej mało kto odważyłby się na taką bezczelność aby odezwać się do niej pod tym przydomkiem. Ponoć jedynie weterani z jakimi wówczas walczyła w tych nieprzepastnych, ponurych, pradawnych kniejach mieli ten przywilej. Większość zwracała się do niej “matko Ekdekis”. Obecnie przewodziła ona tutejszej świątyni i chociaż nie była najwyższą patrarchinią w kulcie to dla większości młodych kapłanek była żywym wzorcem do naśladowania. Zwłaszcza dla tych bojowo nastawionych do jakich należała Myra.

- Szukamy tego artefaktu. Mamy go w naszych rejestrach ale pod tak dawną datą, że nie jest go tak łatwo znaleźć. Nawet nie wiedziałam, że mamy coś takiego. Dziwię się skąd Maestro to wygrzebał. No ale skoro to chodzi o sposób na tą straszną plagę to oczywiście zrobimy co w naszej mocy aby się przyczynić do jego pokonania. - czarnowłosa kapłanka przyznała, że mocno ją zaskoczył ten list od naczelnego maga księżnej. Ale bynajmniej go nie zignorowała. Tylko brzmiało jakby chodziło o jakiś zapomniany staroć co się od nie wiadomo jak dawna kurzy gdzieś w ciszy i mroku świątynnych magazynów.

- A wiadomo co to w ogóle jest? - zapytał milczący dotąd łowca nagród.

- Sądząc po opisie to bicz. Lub coś podobnego. Wykonywano nim kary. Trafił do naszego tileańskiego odłamu kultu w trakcie jednej z kampanii z tysiąc lat temu. Z dwieście lat temu zarejestrowano go w naszej świątyni w Akendorf. A gdy wyposażano tą świątynie świeżo po wybudowaniu a tam chciano opróżnić magazyny to i przyjechał do nas. Wpakowano go do naszych magazynów i więcej nikt się nim nie interesował. Dlatego dziwi mnie, że teraz Maestro zaczął. I nie wiem co to ma wspólnego z obecną zarazą. - kapłanka - matka nie taiła jak ów tajemniczy artefakt trafił w posiadanie najpierw jej kultu a potem akurat tutejszej świątyni. Przez jej wypowiedź przebijało się zdziwienie i niezrozumienie jak taki zapomniany staroć ma się przysłużyć w zwalczaniu plagi noworocznej. Filippo i Myra popatrzyli po sobie też chyba nie mając o tym pojęcia i spojrzeli jeszcze na Kristofa co ten na to wszystko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem