Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-08-2023, 09:36   #13
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację


Jahsi milczał przez pewien czas. Wyglądało na to, że miał pewien problem ze zrozumieniem słów, które wypowiadała Katerina.

Ostatecznie jednak uniósł rękę. Gest sprawił, że wojownicy, którzy byli obok niego, opuścili nieco łuki i rozluźnili się, choć broni nie wypuszczali z rąk. To samo zrobili łucznicy w grupkach po lewej i prawej.
– Dobrze, dobrze… - ciemnoskóry mężczyzna pokiwał głową, chyba szukając słów odpowiednich na tą sytuację. Chyba jednak nie udało mu się to, bo powtórzył: – Dobrze. Ja nie znam języka. Moja córka zna pieśni. W Akrivel. Wrogowie Dahaka to przyjaciele Ekujae.
„Żebyś tylko wiedział, że są gorsze okropieństwa od Dahaka” pomyślała Lavena „Na przykład…”.
– Jahsi! - zawołała Renali. – Witaj!
„O, właśnie!”.

Jahsi, który dopiero teraz rozpoznał trzymającą się na tyłach Renali, uśmiechnął się.



– Tkająca - rzekł, a zaraz potem wymówił parę zdań w swoim narzeczu. Renali odpowiedziała mu z uśmiechem.
– Jahsi mówi, że powinniśmy udać się do Akrivel - rzekła. – Teren wokół bramy nie jest bezpieczny.
– Taa? - burknął Wug. – Nie wiedziałem.
Czarownica z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem po słowach orka. „Wygląda na to, że znajdą wspólny język z moją grupą” zadrwiła w myślach.
— Mój elficki nie jest aż tak wybrakowany — Katerina sarknęła z przekąsem, widząc jak Jahsi ma problem ze zrozumieniem jej słów. Westchnęła teatralnie, przenosząc spojrzenie na Renali. — Do Akrivel zatem. Jestem naprawdę ciekawa, jak żyją szlachetni przodkowie Laveny Da’naei.
— Cokolwiek tam zastaniemy, z pewnością przyćmi splendorem porewolucyjną architekturę Galt, to nie ulega wątpliwości — oznajmiła w ramach repliki półelfka.
Po ostatnich przeżyciach jakoś nie rwała się do rozmowy z mniej cywilizowanymi kuzynami. Co tylko podkreślało, jak silne odcisnęły na niej piętno, wszak dziewka uwielbiała słuchać swojego głosu przy każdej możliwej okazji. Nie wykluczała jednak, że wystąpi w należnej jej roli dyplomatycznej przedstawicielki przed ichniejszą rodziną królewską.
— Zaiste, jestem przekonana, iż tutejszy rustykalny splendor przyćmiłby nawet ulfeńskie królestwa — odparła Bonheur.
— Bez wątpienia, moja droga przyjaciółko. Wszak nawet najgorszy wykwit elfickiej kultury stanowi niedościgniony wzór dla całego człeczego rodzaju — podsumowała dandyska.
- Kobiety... - Kapłan pokręcił głową. Podszedł do przywódcy elfów. - Khair - przedstawił się. - Renali już znasz, a te dwie urocze niewiasty to Lavena Da'naei oraz Katerina Bonheur. Wug, Joresk, doktor Sidonius - dokończył prezentację.
- Skąd wiedzieliście, że ktoś przeszedł przez bramę? - spytał.
— Pewnie dlatego, że nie wyglądamy na tutejszych i obozujemy w pobliżu ruin ją zawierających. Ale mogę się mylić — stwierdziła niby niewinnie ruda wiedźma, maskując złośliwy uśmiech.
– My zawsze pilnujemy świątyni - rzekł Jahsi swoim łamanym wspólnym. – Aby chronić bramę przed otwarciem. Brama nigdy nie powinna była zostać otwarta. A jednak…
Tu czarnoskóry mężczyzna spuścił oczy w stronę ziemi, zasmucony.
– To była nasza porażka. Kultyści pobili nas i zdołali otworzyć ją.
— Zdążyłam zauważyć — stwierdziła sarkastycznie półelfka zerkając w wymowny sposób na wypalone ślady potyczki.
Sięgnęła przy tym po język swych przodków, aby zyskać pewność, że słuchacze nie będą mieli problemu z jej zrozumieniem.
— Ech, wielkie mi rzeczy! — machnęła nagle nonszalancko dłonią, jakby zbywając cały problem. — Zdołali otworzyć Wrota Łowców i was pobili. Doprawdy straszne. Lepiej spójrzcie na sprawę pozytywnie! Bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ich sukces sprawił, że JA mogłam przybyć w to miejsce. Gratulacje! Teraz macie mnie, Lavenę! Wrogowie, nie mają Laveny! I chwała bogom! Bo choć teraz nie zdajecie sobie z tego sprawy, to przesądza o wszystkim. Wszak nie chwaląc się, wchodzę w poczet najpotężniejszych adeptów sztuk magicznych na tej nieszczęsnej planecie. I przybyłam tu wraz z mą świtą, by pomóc wam położyć kres tej żałosnej sekcie. Oczywiście wszelkie wyrazy wdzięczności przyjmę skwapliwie, mimo mej wrodzonej skromności, coby nie uczynić wam tym samym ujmy.
– Dobrze, dobrze - rzekł elf. – Będziesz jej potrzebować. Słudzy Dahaka wybudzili Ciemność, która znajdowała się we wrotach. Wkrótce wszyscy będziemy musieli stawić jej czoła. Nketiah będzie wiedziała, co zrobić.
- Nketiah, twoja córka? - zapytał Joresk - Zresztą, to nie ma teraz znaczenia, prowadź do Akrivel, tam więcej wyjaśnicie. A waszą porażkę możecie jeszcze przekuć w zwycięstwo. Kult ma więcej wrogów - dodał z drapieżnym uśmiechem.
- Tak, Nketiah to moja córka - rzekł Jahsi. - Chodźmy.


~

Jahsi przyłożył palce do ust i gwizdnął. Gdzieś na granicy drzew odpowiedział mu podobny gwizd. Wojownicy ciemnoskórego elfa rozproszyli się, a on sam dał znak, aby rozpocząć marszrutę.

~

Szli. Dżungla była gęsta, wilgotna, gorąca i zimna jednocześnie: żar lejący się z nieba napełniał powietrze gorącem, jednak niejeden wykrot i moczar zapewniały cień i chłód tak intensywne, że przejmował ziąb. Wydeptane ścieżki nagle znikały i pojawiały się, ustępując miejsca lianom opadającym z górnego piętra lasu. Czasem, przez leśne runo pojawiała się czerwona ziemia poznaczona siecią korzeni.


Tylko elfy i Renali znali ścieżkę, która w zasadzie nie wyglądała jak ścieżka: co prawda czasem rzeczywiście kroczyli czymś, co mniej więcej wyglądało jak jakaś drobna, wydeptana przez zwierzęta ścieżyna, ta jednak znikała w nieujarzmionej gęstwinie, która wylewała się zewsząd, niczym feeria kolorów piór w płaszczach wędrownych ciemnoskórych wojowników.

Wielość kształtów dorównywała tylko ilości dźwięków: szelest liści mieszał się ze śpiewem ptasząt, przerywany odległym, basowym porykiwaniem.

Nierówny teren układał się we wzniesienia, a niekiedy i całkiem strome urwiska. Dominującym drzewem zdawał się być puchowiec, który w tym miejscu wydawał się być szczególnie wielki, rozrośnięty i potężny, którego korony mogłyby pomieścić parę domów z Rozgórza. Sporej wielkości kauczukowce znaczyły teren.

Z tym, wydawało się, dobrze obeznany był Jahsi i jego wojownicy. Czasem on i jego wojownicy, którzy eskortowali grupę, przystawali co jakiś czas, nasłuchując. Elfy spodziewały się niebezpieczeństwa i walki, jednak pomimo tego, ta nie nadchodziła.

Marsz okazał się być trudny i wyczerpujący dla paladyna. Pełna płyta, choć całkiem nieźle chroniła przed gałęziami, liśćmi, a także wszechobecnymi owadami, ciążyła niemiłosiernie. Najgorsza chyba była wilgoć, która wdzierała się pod przeszywanicę i osiadała na płytach pancerza. Pomimo tego, Joresk parł przed siebie.

Jahsi, kiedy tylko pierwsze trudności z opanowaniem avistańskiego elfickiego zostały pokonane, okazał się być inteligentny i całkiem elokwentny. Rozmawiał to z Renali (w Mwangi), to z Wugiem i Sidoniusem (wyjątkowo niezdarnym wspólnym). Rozmowa schodziła na Akrivel (“Miasto elfów!”, zawołał Sidonius. “W czym mogą żyć leśne elfy? Drzewach? Norach? Norach w drzewach, czyli dziuplach?”), sporą ranę na szyi Jahsi (“Charau-ka, powinienem być ostrożny”) i wreszcie smoczy filar, który swoim toporem ściął Joresk.

W rozmowach z Jahsi Renali często używała zwrotu “keledi”. Lavena, Khair i Sidonius przypomnieli sobie, że keledi jest słowem elfów, które oznacza “nieskalany” lub ktoś, kto nie może zostać zwiedziony ze ścieżki prawości.

~

Akrivel

Po mniej więcej sześciu godzinach forsownego marszu, który przywodził podróżnikom na myśl wojskową dyscyplinę, Jahsi dał znak. Dotarli. Było późne popołudnie i wkrótce miał zacząć się zmierzch.

Splątane gałęzie drzew formowały fundamenty czegoś, co znajdowało się hen daleko w koronach drzew. Drzewa te wydawały się być jakąś odmianą baobabu, znacznie większego, potężniejszego, bujniejszego i rozrastającego się w mrowie koszy koron drzew, na których zawieszone były liany grube niczym kręgosłupy. U stóp rozgałęzień znajdowały się małe, sklecone z drewna pomosty, które pozwalały na zręczną i szybką podróż przez całe mile.


Nie był to jednak koniec. Tuziny, setki masywnych drzew, każde z których było szerokie przynajmniej na dziesięć stóp podtrzymywały szeroki splot gałęzi. Gałęzie te, całkowicie przesłaniając niebo, podtrzymywały budowle znajdujące się daleko w górze.

Każde z drzew było po części rzeźbą - korzenie, odrosty i gałęzie zostały misternie splecione w taki sposób, aby przedstawiały podobizny słoni, panter i węży.

Wyżej, pomiędzy gałęziami, sieci gąłęzi tworzyły coś w rodzaju naczyń, pól, na których została wysypana ziemia. Wyglądało na to, że w nich znajdowały się uprawy roślin - zboża i innych drzew.

Jeden z elfów Ekujae czekał u stóp jednego z wielkich drzew, balansując na masywnym korzeniu, który wyłaniał się z porośniętego roślinnością podłoża. W jednej z dłoni trzymała laskę, które zwieńczenie przedstawiało rzeźbę pantery rzucającej się na człowieka. Jej lewe ramię wydawało się być całkowicie pokryte korą drzewa. Podszedł do niej Jahsi: dwójka wymieniła parę uwag w Mwangi i wreszcie elfka podeszła bliżej podróżników.

– Zwą mnie Nketiah z klanu Pantery Gromu, moja matka pochodzi z klanu Widzących Gwiazdy. Dziś jesteście gośćmi Ekujae. Witajcie na naszych ziemiach - uśmiechnęła się, a jej wspólny był jasny i klarowny. – Jestem lingwistą klanu, choć tutaj raczej znają mnie jako Znającą-Pieśni.
Kiedy formalne powitania skończyły się, Nketiah wykonała gest, a z góry zostało opuszczone sześć sporej wielkości klatek, które przypominały plecione kosze W każdej zmieściło się sześciu, ośmiu podróżników i po paru chwilach klatki zostały uniesione w górę.

~

Kiedy dotarli na sam szczyt, Nketiah przejęła inicjatywę: wyszukawszy ich uprzednio między grupkami złożonymi z wojowników Jahsi, dała znak, żeby poszli za nią. Jahsi usunął się gdzieś dalej, nagle zajęty sprawami swojego oddziału. Razem z nim została Renali.

Wędrując przez miasto elfów, przechodzili przez linowe mosty. Pod nimi, daleko w dole, znajdowała się dżungla.

Szóstka podróżników - Sidonius, Wug, Joresk, Lavena, Khair i Katerina szli dalej, drewnianym mostem zawieszonym nad przepaścią. Było tutaj jeszcze parę mostów i drewnianych platform, na których znajdowały się przechodzące grupki elfów Ekujae. Elfy rzucały zaintrygowane spojrzenia na niecodziennych gości, szczególnie zaś na Wuga.
– Łowca demonów, łowca demonów! - Katerina usłyszała wypowiedziane w elfickim słowa w stronę Wuga.
Po przejściu pewnego dystansu, na który składało się parę drewnianych platform i linowych mostów, Nketiah zaprowadziła ich do pnia drzewa, wewnątrz którego zostały wyciosane dźwierze. Były to ich kwatery.

Opodal, na jednym z mniejszych drzew wyrastających z potężnego pnia, wylegiwała się, co dziwne, samica lwa, która rozleniwionym wzrokiem obserwowała przechodzących podróżników. Tu i ówdzie pojawiały się i znikały sylwetki elfów, które były zajęte swoimi zadaniami. Jakaś para elfów głośno rozmawiała o czymś w narzeczu Mwangi, wskazując palcami Nketiah i grupkę obok niej. Dźwięk wiatru poruszającego drzewami mieszał się z gwarem elfów.

Kwatery okazały się być dobrze zadbane. Składały się z jednego wspólnego pokoju wewnątrz pnia. Tu, pod ścianami, zostały rozłożone maty wykonane z płótna i jedwabiu, zdobne w kolorowe wzory. Zapach, oprócz oczywistego zapachu drewna miał w sobie nuty kadzidła, które najbliżej kojarzyło się z jakąś mieszanką drzewa sandałowego i ziół. Na samym środku znajdował się dość nisko ustawiony stół. Schody prowadzące na dół przypuszczalnie prowadziły do prywatnych pokojów.

Do pomieszczenia natychmiast weszło troje dziewcząt, niosąc w prostych, glinianych naczyniach jakiś napój, który wyglądał na jakiś napar. W drugim z naczyń było chyba suszone mięso.

Nketiah stanęła w drzwiach.
– Jesteście gośćmi Ekujae i tylko odpowiednie jest, żeby dla was została wydana uczta powitalna - rzekła Nketiah. – Na waszą cześć. Posilcie się i odpocznijcie! Wkrótce porozmawiamy o Wrotach Łowców i o nas, klanie Pantery Gromu.
Nketiah ukłoniła się i zrobiła zwrot, aby natychmiast wyjść.

Wyglądało na to, że pozostali sami, choć Joresk i Katerina zauważyli, że dom w drzewie, w którym się znajdowali, był obserwowany przez paru wojowników, którzy zostali rozstawieni w nieregularnych odstępach wokół. Ciężko było jednak stwierdzić, czy była to straż zarezerwowana specjalnie dla nich: łucznicy elfów zdawali się być w wielu miejscach i chyba po prostu strzegli miasta. Co rusz, do środka zaglądały ciekawe twarze elfów, którzy natychmiast powracali do swoich zwykłych czynności.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 15-08-2023 o 07:48.
Santorine jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem