Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2023, 16:59   #11
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Katerina śledziła prowadzone rozmowy ze swojego miejsca na gruzie z pozornym znudzeniem, fingując większe zaabsorbowanie oglądaniem uszkodzeń własnego pancerza i odzienia czy też wystawiając twarz ku górze, ku delikatnej mżawce która łagodziła nieco parny gorąc wykręcający siódme poty ze wszystkich obecnych Avistańczyków. Jednak jej uwadze nie uszła choćby sylaba wymienianych wokoło słów. Uważnie przysłuchiwała się rozmowom, śledząc zwłaszcza zachowanie Renali, która zdawała się czuć niekomfortowo mówiąc o samej sobie, tym samym nijak nie łagodząc podejrzliwości, jaką szermierka żywiła do niej odkąd tylko spotkali się w Starych Grotach.

Musicie być naprawdę utalentowani, skoro potraficie tkać ametyst — skomentowała lekkim tonem, jakby od niechcenia.

Działania Joreska, gdy chwycił w dłonie topór, zaaprobowała tylko kiwnięciem głową, uznając że rycerz najwyraźniej został zainspirowany przez jej własne obrócenie czaszkowego tronu Ralldara w pył tylko i wyłącznie w ramach odreagowania stresu. Nie widziała bowiem innego powodu, dla którego miałby zdecydować się na obalenie obeliska, który szkodził zaledwie zmysłowi estetyki i odbierał nieco uroku “opuszczonych ruin” gruzowisku. Katerina zaklaskała w dłonie, gdy Joresk w końcu powalił drewnianego Dahaka i zapewne skomentowałaby jego sukces, gdyby nie sylwetki wyłaniające się z linii drzew.

Szermierka w pierwszym odruchu miała ochotę chwycić ponownie za rękojeść rapiera wspartego o jej siedzisko, lecz widząc uważne spojrzenia towarzyszy lustrujące roślinność dalej, zaniechała tejże czynności. Złote akcesoria w wielu kulturach, nawet tych odległych i prymitywnych, pozostawały częściej niż rzadziej oznaką wpływowych pozycji, a istoty je piastujące nie miały w zwyczaju podróżować z tak skromną eskortą, wobec czego Katerina podniosła się do pionu powoli, z na wpół uniesionymi dłońmi w uniwersalnym geście pokojowych zamiarów.

Jahsi, jak przedstawił im się spiczastouchy w złocie, zaskoczył Bonheur nie tylko nader przyjaznym i pełnym szacunku ukłonem, lecz również znajomością taldańskiego. Co prawda słowa uciekały spomiędzy jego ust w dziwnym tempie i akcent pozostawiał wiele do życzenia, ale bariera językowa nie miała okazać się tak sporą przeszkodą, jak Katerina zakładała przed wejściem we Wrota Łowców, przewidując że nie mieli co liczyć na rozpowszechnioną znajomość avistańskiego lingua franca wśród ludności garundzkich lasów tropikalnych.

Szermierka postąpiła parę kroków do przodu, aby nie musieć podnosić zanadto głosu i tłamsząc przemożną chęć przedstawienia się jako “Katerina Bonheur; moja matka, z klanu Martwych Rewolucjonistów; mój ród, klan Galtańskich Os”. Zderzenie kultur wypadało przeprowadzić we względnie cywilizowanych warunkach, toteż zaszczyt pierwszych ubliżających słów pozostawiła wiśniowłosej wiedźmie.

Przybywamy w pokoju — Katerina zwróciła się do Jahsiego tradycyjnym powitaniem avistańskich odkrywców i kolonizatorów. Przemawiała w elfickim, głównie z racji bycia ciekawą, jak duża była przepaść lingwistyczna między elfami Ekujae, a kyonińskimi. Z tego też względu mówiła o wiele wolniej i donośniej, niż miała to w zwyczaju. — Znaleźliśmy się na waszych ziemiach, podążając za grupą obwołującą się mianem “Popielnych Pazurów”, która popełniła śmiertelny błąd uprzykrzania nam życia. Na tą chwilę starczy wam wiedzieć, iż jesteśmy ich wrogami oraz pogromcami Malarunka i jego charau-ka. Jak i potencjalnymi sojusznikami, jeśli poprawnie przypuszczam iż są oni również waszymi wrogami.

Fechmistrzyni potoczyła wymownym spojrzeniem po śladach magicznej batalii i skinęła nieznacznie głową w największym geście szacunku, na jaki było ją stać. Wszak nie miała w zwyczaju kłaniać się komukolwiek.

Chwała Alsecie i na pohybel Dahakowi...? — dodała jeszcze z cieniem uśmiechu na ustach, uważnie wypatrując reakcji elfów.
 
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13-08-2023, 16:45   #12
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Ledwie Lavena wyrzekła swe ostatnie słowa, a za jej plecami chmura wulkanicznego pyłu zaczęła formować się w niepokojący kształt monstrualnych rozmiarów.
— Jeśli to naprawdę rzyć Dahaka, to nie chcę wiedzieć, czym TO jest — rzuciła półżartem na ten widok.
Jednak cały jej entuzjazm i radosny nastrój prysnęły niczym bańka mydlana wraz z piekielnie gorącym podmuchem ogromnego dymno-ognistego jaszczura, który objął drużynę chwilę później.

— To jest Dahak — rzekł wreszcie Sidonius, osmalony i nadal otrzepujący się z rozpętującego się inferna. — Jakaś jego manifestacja, jestem tego pewien! Czy to jest to, co przywołał Malarunk!?
— To ją odeślijcie do cholery! — wrzasnęła pośród zamieszania cierpiąca od oparzeń Lavena. Czarownica ognia zdecydowanie bardziej wolała przypalać innych, aniżeli być przypalaną.
Co prawda było jasne, że kultyści Dahaka najechali cytadelę, jednak – w istocie, zaczęło jej świtać, że kształt plującego ogniem smoka naprawdę przypominał nie kogo innego, jak samego smoczego boga, z którym od dawien dawna walczył bóg smoków Apsu.


Wizja Dahaka okazała się śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem. Choć zdawało się, że w tej walce bardziej ucierpiała duma i kreacja Laveny, aniżeli jej ciało. Tak przynajmniej można było wnieść po jej zachowaniu. Nie, żeby darowała sobie utyskiwania i jęki odnośnie swego stanu zdrowia.
— Przydałaby mi się pomoc... — „głupcy!”
Kąśliwa uwaga Kateriny skierowana do bełkoczącego Sidoniusa przed opuszczeniem jak się zdawało przenikającego do domeny Dahaka pomostu między oboma Wrotami Łowców nie umknęła długim uszom rudej wiedźmy.
— Smoczydło przegrzało dziadziowi makówkę i dlatego bredzi — orzekła.
Jak zwykle nie mogła się powstrzymać, by dorzucić swoje trzy miedziaki.


Zaraz po wkroczeniu do właściwego miejsca wylotowego Wrót Łowców całą drużynę znienacka objął gorejący płomień. Nie był to jednak kolejny wyziew przerażającego widma smoczego niszczyciela, jak mogli przypuszczać, a zasklepiające rany lecznicze ognie czarownicy.
— No co? — zapytała bezczelnie gdy zaskoczeni towarzysze skupili na niej wzrok. — Jesteście domyślni, jak przeciętny mężczyzna wobec chutliwej małżonki. A ja tu CIERPIĘ!
Na szczęście dzięki mocy swej krwi wypomadowana jęczydusza odzyskała praktycznie cały wigor. Nie dość jednak, by całkiem przestała się skarżyć. Aczkolwiek natężenie wysokich tonów jej afektowanego głosu zelżało widocznie, dochodząc do granic tolerancji względnie nawykłej do jej towarzystwa kompanii.

Niestety magia nie mogła, a przynajmniej nie taka, którą operowała, naprawić przyodziewku półelfki. Ze zgryzotą oceniła ona stan swych absurdalnie drogich szat. Przez liczne powypalane otwory rozmiarów wszelakich wyzierała jej delikatna, bladoróżana skóra. Czyniąc wyzywający strój jeszcze bardziej odkrywającym, niżli był wcześniej. Niemalże nieprzyzwoitym, można by rzec.
— Chcecie, to patrzcie do woli — rzekła z bezwstydnym uśmiechem, dodatkowo przyjmując eksponującą wdzięki pozę. — Nie mam nic do ukrycia. Za to wiele do pokazania...
„Ale na pewno nie wam, nieudaczne małpiszony!”. Dzierlatka nawet nie chciała myśleć, ile będzie ją kosztowała u krawca renowacja tak ekskluzywnej sukni. No, chyba że zdoła znaleźć czaromiota, który opanował zaklęcie Naprawy. Na jej rozum powinno ono przywrócić szykowny element garderoby do pierwotnego stanu. I to zdecydowanie tańszym kosztem. Przy zastosowaniu odrobiny „perswazji” może nawet dałaby radę załatwić sprawę „na ładne oczy”.

Zarośnięte i zapuszczone ruiny jej elfich przodków nie zrobiły na Da'naei specjalnego wrażenia. Zresztą z archeologii lubowała się jedynie w kolekcjonowaniu okazów... a potem sprzedawaniu ich za jak najwyższą cenę. Grzebanie w przeszłości uważała za stratę czasu, ponieważ tu i teraz miała własne, o wiele bardziej ekscytujące życie do przeżycia. Nie mitrężyła więc czasu na obserwowanie architektury, odgadywanie bazgrołów na ścianach i tym podobne głupstwa. Rozglądała się jedynie za potencjalnymi niebezpieczeństwami i łupami. Tych jednak liczące milenia ruiny postanowiły jej poskąpić. Nieszczęście w szczęściu.


Po wyjściu z podziemi wprost na wilgotną i parną powierzchnię spojrzała na resztę z figlarnym uśmieszkiem.
— Bez obaw, nie rzucę drugi raz tego samego żartu — zapewniła. — Zwłaszcza że porównując się do tego klimatu niepotrzebnie wywołałabym w waszych sprośnych główkach nieprzyzwoite myśli.
Ta krotochwila była jedyną pozytywną rzeczą w danej sytuacji, bo nawet jej odkrywający strój, dodatkowo oskubany przez ogień dahakowego objawienia, nie mógł zapewnić jej wytchnienia od wysokiej temperatury. Nie potrafiła też zmóc posępnej myśli, co brutalna pogoda uczyni z jej doskonałym makijażem i szlachetnie jasną cerą. Toteż żeby się tym wszystkim nie trapić, czaromiotka zaczęła błądzić myślami i wpół beznamiętnie lustrować otoczenie. Jak się okazało, znajdowała się na wielkim placu otoczonym przez nieprzenikniony mur tropikalnego lasu wyciosanego z masywnych drzew. Miejscu niezwykle egzotycznym, szczególnie dla kogoś takiego jak ona, niewyściubiającego dotychczas nosa poza Avistan. I to tyle, jak na jej gust. Na szczęście niewielkie ukojenie od gorąca przynosił lejący z nieba skąpy, acz energiczny deszczyk. Wiśniowowłosa zdjęła na moment rękawiczkę i spojrzała na wierzch swej smukłej, nieskalanej uczciwą pracą dłoni.
— Mokre. Jak łzy moich wrogów — rzekła do siebie chełpliwie, obserwując kropelkę wody spływającą na jej długi palec po spiczastym, karminowym paznokciu.
Kiedy już skończyła tracić czas na głupstwa, dostrzegła wypalone w roślinności ślady, najprawdopodobniej zostawione przez ofensywne zaklęcia. Szybko spleciona sztuczka wykrywania magii tylko ją w tym upewniła. Nie wiązały się jednak z potencjalnym zagrożeniem, jako że wyglądały na dość stare. Być z może nawet z momentu inwazji „Popielnych Pazurów”. Dla pewności zaklinaczka postanowiła zapytać o to czarnoskórą towarzyszkę, która rzekomo była obecna podczas tego wydarzenia.


Kiedy Joresk wiedziony swoim powołaniem obalił dahakowy totem, stojąca w pobliżu szmaragdowooka czarownica wyraziła swe umiarkowane uznanie.
— Słusznie, taki szkaradny idol nie winien plugawić dziedzictwa mych szlachetnych przodków — następnie przyłożyła palec do brody i zerkając w zamyśleniu do góry, dodała. — Wiesz, kiedyś i mnie zdarzyło mi się rozwalić jeden albo dwa święte obeliski.
Właściwie to Da'naei nie dbała w najmniejszym stopniu żadne o tradycje i dziedzictwo swego ludu, zależało jej tylko i wyłącznie na przypisywaniu sobie nobilitującego pochodzenia i okazywanie dumy z zasług oraz osiągnięć przodków. Upadek drewnianego fetysza był jej bardzo na rękę także w bardziej materialnym aspekcie. Wypadła z pyska smoczej podobizny zielonkawa sztabka złota momentalnie stała się jej własnością.


Kiedy Lavena odzyskała zmysły, przyszło jej się zderzyć z niezwykle ponurą rzeczywistością. Albowiem przynajmniej tymczasowo musiała jakoś pogodzić się z obecnością w drużynie ohydnego potwora i zarazem największej golariońskiej plagi. Pająka. W czasie gdy ona przebywała w słodkiej krainie Desny, dobitnie potwierdziły jej przypuszczenia. Renali należała do pajęczego ludu Anadi. Nie, żeby od początku jej podejrzanie nie zalatywała. Ale ostatnie czego mogła się po niej spodziewać, to, że okaże się być TYM. Tak czy inaczej, reszta zdawała się tolerować jej obecność (niektórzy dowcipnisie aż za bardzo), więc nie pozostało jej nic innego, niż trzymanie maksymalnego możliwego dystansu i całkowite ignorowanie jej obecności (to ostatnie w sumie miała opanowane do perfekcji i stosowała już wcześniej). Jako że alternatywę stanowiło udanie się samopas z powrotem do Wrót Łowców, a potem spacer wskroś nawiedzonego przez rozsierdzone bóstwo zniszczenia korytarza. Na co nie potrafiła się zdobyć, tak samo jak na rozpętanie magicznego inferno, by pokonać obiekt swego najgorszego lęku.

Po pełnym napięcia popasie, przynajmniej dla nieszczęsnej arachnofobki przebywającej w niegwarantującej komfortu odległości od Anadi, pojawił się niespodziewany komitet powitalny złożony z elfów Ekujae. Nawet nie trzeba było ich szukać, bo sami ich znaleźli. Lavena żałowała jedynie, że dzicy siłą rzeczy nie potrafili dochować protokołu i kogoś jej rangi powitać w należyty sposób. Jakoś jednak musiała to znieść. Tak samo jak (ledwie) znosiła obecność ośmionogiej bestii skrytej w ciele bezczelnej dziewki. Przyglądając się sylwetkom i temu co okrywało spokrewnionych z nią szpiczastouchych, sybarycką łotrzycę zastanowiło wielce jak z tego samego pnia, który wydał na świat wspaniałe Kyonin i cuda miary aiudara, wyrósł tak rachityczny konar. Bogowie zaiste mieli poczucie humoru. I chyba nie było w tym krztyny łgarstwa, bowiem ona sama też miała skłonność do dowcipu, a przecież była boginią ucieleśnioną!
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 23-08-2023 o 16:23.
Alex Tyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-08-2023, 09:36   #13
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację


Jahsi milczał przez pewien czas. Wyglądało na to, że miał pewien problem ze zrozumieniem słów, które wypowiadała Katerina.

Ostatecznie jednak uniósł rękę. Gest sprawił, że wojownicy, którzy byli obok niego, opuścili nieco łuki i rozluźnili się, choć broni nie wypuszczali z rąk. To samo zrobili łucznicy w grupkach po lewej i prawej.
– Dobrze, dobrze… - ciemnoskóry mężczyzna pokiwał głową, chyba szukając słów odpowiednich na tą sytuację. Chyba jednak nie udało mu się to, bo powtórzył: – Dobrze. Ja nie znam języka. Moja córka zna pieśni. W Akrivel. Wrogowie Dahaka to przyjaciele Ekujae.
„Żebyś tylko wiedział, że są gorsze okropieństwa od Dahaka” pomyślała Lavena „Na przykład…”.
– Jahsi! - zawołała Renali. – Witaj!
„O, właśnie!”.

Jahsi, który dopiero teraz rozpoznał trzymającą się na tyłach Renali, uśmiechnął się.



– Tkająca - rzekł, a zaraz potem wymówił parę zdań w swoim narzeczu. Renali odpowiedziała mu z uśmiechem.
– Jahsi mówi, że powinniśmy udać się do Akrivel - rzekła. – Teren wokół bramy nie jest bezpieczny.
– Taa? - burknął Wug. – Nie wiedziałem.
Czarownica z trudem powstrzymała parsknięcie śmiechem po słowach orka. „Wygląda na to, że znajdą wspólny język z moją grupą” zadrwiła w myślach.
— Mój elficki nie jest aż tak wybrakowany — Katerina sarknęła z przekąsem, widząc jak Jahsi ma problem ze zrozumieniem jej słów. Westchnęła teatralnie, przenosząc spojrzenie na Renali. — Do Akrivel zatem. Jestem naprawdę ciekawa, jak żyją szlachetni przodkowie Laveny Da’naei.
— Cokolwiek tam zastaniemy, z pewnością przyćmi splendorem porewolucyjną architekturę Galt, to nie ulega wątpliwości — oznajmiła w ramach repliki półelfka.
Po ostatnich przeżyciach jakoś nie rwała się do rozmowy z mniej cywilizowanymi kuzynami. Co tylko podkreślało, jak silne odcisnęły na niej piętno, wszak dziewka uwielbiała słuchać swojego głosu przy każdej możliwej okazji. Nie wykluczała jednak, że wystąpi w należnej jej roli dyplomatycznej przedstawicielki przed ichniejszą rodziną królewską.
— Zaiste, jestem przekonana, iż tutejszy rustykalny splendor przyćmiłby nawet ulfeńskie królestwa — odparła Bonheur.
— Bez wątpienia, moja droga przyjaciółko. Wszak nawet najgorszy wykwit elfickiej kultury stanowi niedościgniony wzór dla całego człeczego rodzaju — podsumowała dandyska.
- Kobiety... - Kapłan pokręcił głową. Podszedł do przywódcy elfów. - Khair - przedstawił się. - Renali już znasz, a te dwie urocze niewiasty to Lavena Da'naei oraz Katerina Bonheur. Wug, Joresk, doktor Sidonius - dokończył prezentację.
- Skąd wiedzieliście, że ktoś przeszedł przez bramę? - spytał.
— Pewnie dlatego, że nie wyglądamy na tutejszych i obozujemy w pobliżu ruin ją zawierających. Ale mogę się mylić — stwierdziła niby niewinnie ruda wiedźma, maskując złośliwy uśmiech.
– My zawsze pilnujemy świątyni - rzekł Jahsi swoim łamanym wspólnym. – Aby chronić bramę przed otwarciem. Brama nigdy nie powinna była zostać otwarta. A jednak…
Tu czarnoskóry mężczyzna spuścił oczy w stronę ziemi, zasmucony.
– To była nasza porażka. Kultyści pobili nas i zdołali otworzyć ją.
— Zdążyłam zauważyć — stwierdziła sarkastycznie półelfka zerkając w wymowny sposób na wypalone ślady potyczki.
Sięgnęła przy tym po język swych przodków, aby zyskać pewność, że słuchacze nie będą mieli problemu z jej zrozumieniem.
— Ech, wielkie mi rzeczy! — machnęła nagle nonszalancko dłonią, jakby zbywając cały problem. — Zdołali otworzyć Wrota Łowców i was pobili. Doprawdy straszne. Lepiej spójrzcie na sprawę pozytywnie! Bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ich sukces sprawił, że JA mogłam przybyć w to miejsce. Gratulacje! Teraz macie mnie, Lavenę! Wrogowie, nie mają Laveny! I chwała bogom! Bo choć teraz nie zdajecie sobie z tego sprawy, to przesądza o wszystkim. Wszak nie chwaląc się, wchodzę w poczet najpotężniejszych adeptów sztuk magicznych na tej nieszczęsnej planecie. I przybyłam tu wraz z mą świtą, by pomóc wam położyć kres tej żałosnej sekcie. Oczywiście wszelkie wyrazy wdzięczności przyjmę skwapliwie, mimo mej wrodzonej skromności, coby nie uczynić wam tym samym ujmy.
– Dobrze, dobrze - rzekł elf. – Będziesz jej potrzebować. Słudzy Dahaka wybudzili Ciemność, która znajdowała się we wrotach. Wkrótce wszyscy będziemy musieli stawić jej czoła. Nketiah będzie wiedziała, co zrobić.
- Nketiah, twoja córka? - zapytał Joresk - Zresztą, to nie ma teraz znaczenia, prowadź do Akrivel, tam więcej wyjaśnicie. A waszą porażkę możecie jeszcze przekuć w zwycięstwo. Kult ma więcej wrogów - dodał z drapieżnym uśmiechem.
- Tak, Nketiah to moja córka - rzekł Jahsi. - Chodźmy.


~

Jahsi przyłożył palce do ust i gwizdnął. Gdzieś na granicy drzew odpowiedział mu podobny gwizd. Wojownicy ciemnoskórego elfa rozproszyli się, a on sam dał znak, aby rozpocząć marszrutę.

~

Szli. Dżungla była gęsta, wilgotna, gorąca i zimna jednocześnie: żar lejący się z nieba napełniał powietrze gorącem, jednak niejeden wykrot i moczar zapewniały cień i chłód tak intensywne, że przejmował ziąb. Wydeptane ścieżki nagle znikały i pojawiały się, ustępując miejsca lianom opadającym z górnego piętra lasu. Czasem, przez leśne runo pojawiała się czerwona ziemia poznaczona siecią korzeni.


Tylko elfy i Renali znali ścieżkę, która w zasadzie nie wyglądała jak ścieżka: co prawda czasem rzeczywiście kroczyli czymś, co mniej więcej wyglądało jak jakaś drobna, wydeptana przez zwierzęta ścieżyna, ta jednak znikała w nieujarzmionej gęstwinie, która wylewała się zewsząd, niczym feeria kolorów piór w płaszczach wędrownych ciemnoskórych wojowników.

Wielość kształtów dorównywała tylko ilości dźwięków: szelest liści mieszał się ze śpiewem ptasząt, przerywany odległym, basowym porykiwaniem.

Nierówny teren układał się we wzniesienia, a niekiedy i całkiem strome urwiska. Dominującym drzewem zdawał się być puchowiec, który w tym miejscu wydawał się być szczególnie wielki, rozrośnięty i potężny, którego korony mogłyby pomieścić parę domów z Rozgórza. Sporej wielkości kauczukowce znaczyły teren.

Z tym, wydawało się, dobrze obeznany był Jahsi i jego wojownicy. Czasem on i jego wojownicy, którzy eskortowali grupę, przystawali co jakiś czas, nasłuchując. Elfy spodziewały się niebezpieczeństwa i walki, jednak pomimo tego, ta nie nadchodziła.

Marsz okazał się być trudny i wyczerpujący dla paladyna. Pełna płyta, choć całkiem nieźle chroniła przed gałęziami, liśćmi, a także wszechobecnymi owadami, ciążyła niemiłosiernie. Najgorsza chyba była wilgoć, która wdzierała się pod przeszywanicę i osiadała na płytach pancerza. Pomimo tego, Joresk parł przed siebie.

Jahsi, kiedy tylko pierwsze trudności z opanowaniem avistańskiego elfickiego zostały pokonane, okazał się być inteligentny i całkiem elokwentny. Rozmawiał to z Renali (w Mwangi), to z Wugiem i Sidoniusem (wyjątkowo niezdarnym wspólnym). Rozmowa schodziła na Akrivel (“Miasto elfów!”, zawołał Sidonius. “W czym mogą żyć leśne elfy? Drzewach? Norach? Norach w drzewach, czyli dziuplach?”), sporą ranę na szyi Jahsi (“Charau-ka, powinienem być ostrożny”) i wreszcie smoczy filar, który swoim toporem ściął Joresk.

W rozmowach z Jahsi Renali często używała zwrotu “keledi”. Lavena, Khair i Sidonius przypomnieli sobie, że keledi jest słowem elfów, które oznacza “nieskalany” lub ktoś, kto nie może zostać zwiedziony ze ścieżki prawości.

~

Akrivel

Po mniej więcej sześciu godzinach forsownego marszu, który przywodził podróżnikom na myśl wojskową dyscyplinę, Jahsi dał znak. Dotarli. Było późne popołudnie i wkrótce miał zacząć się zmierzch.

Splątane gałęzie drzew formowały fundamenty czegoś, co znajdowało się hen daleko w koronach drzew. Drzewa te wydawały się być jakąś odmianą baobabu, znacznie większego, potężniejszego, bujniejszego i rozrastającego się w mrowie koszy koron drzew, na których zawieszone były liany grube niczym kręgosłupy. U stóp rozgałęzień znajdowały się małe, sklecone z drewna pomosty, które pozwalały na zręczną i szybką podróż przez całe mile.


Nie był to jednak koniec. Tuziny, setki masywnych drzew, każde z których było szerokie przynajmniej na dziesięć stóp podtrzymywały szeroki splot gałęzi. Gałęzie te, całkowicie przesłaniając niebo, podtrzymywały budowle znajdujące się daleko w górze.

Każde z drzew było po części rzeźbą - korzenie, odrosty i gałęzie zostały misternie splecione w taki sposób, aby przedstawiały podobizny słoni, panter i węży.

Wyżej, pomiędzy gałęziami, sieci gąłęzi tworzyły coś w rodzaju naczyń, pól, na których została wysypana ziemia. Wyglądało na to, że w nich znajdowały się uprawy roślin - zboża i innych drzew.

Jeden z elfów Ekujae czekał u stóp jednego z wielkich drzew, balansując na masywnym korzeniu, który wyłaniał się z porośniętego roślinnością podłoża. W jednej z dłoni trzymała laskę, które zwieńczenie przedstawiało rzeźbę pantery rzucającej się na człowieka. Jej lewe ramię wydawało się być całkowicie pokryte korą drzewa. Podszedł do niej Jahsi: dwójka wymieniła parę uwag w Mwangi i wreszcie elfka podeszła bliżej podróżników.

– Zwą mnie Nketiah z klanu Pantery Gromu, moja matka pochodzi z klanu Widzących Gwiazdy. Dziś jesteście gośćmi Ekujae. Witajcie na naszych ziemiach - uśmiechnęła się, a jej wspólny był jasny i klarowny. – Jestem lingwistą klanu, choć tutaj raczej znają mnie jako Znającą-Pieśni.
Kiedy formalne powitania skończyły się, Nketiah wykonała gest, a z góry zostało opuszczone sześć sporej wielkości klatek, które przypominały plecione kosze W każdej zmieściło się sześciu, ośmiu podróżników i po paru chwilach klatki zostały uniesione w górę.

~

Kiedy dotarli na sam szczyt, Nketiah przejęła inicjatywę: wyszukawszy ich uprzednio między grupkami złożonymi z wojowników Jahsi, dała znak, żeby poszli za nią. Jahsi usunął się gdzieś dalej, nagle zajęty sprawami swojego oddziału. Razem z nim została Renali.

Wędrując przez miasto elfów, przechodzili przez linowe mosty. Pod nimi, daleko w dole, znajdowała się dżungla.

Szóstka podróżników - Sidonius, Wug, Joresk, Lavena, Khair i Katerina szli dalej, drewnianym mostem zawieszonym nad przepaścią. Było tutaj jeszcze parę mostów i drewnianych platform, na których znajdowały się przechodzące grupki elfów Ekujae. Elfy rzucały zaintrygowane spojrzenia na niecodziennych gości, szczególnie zaś na Wuga.
– Łowca demonów, łowca demonów! - Katerina usłyszała wypowiedziane w elfickim słowa w stronę Wuga.
Po przejściu pewnego dystansu, na który składało się parę drewnianych platform i linowych mostów, Nketiah zaprowadziła ich do pnia drzewa, wewnątrz którego zostały wyciosane dźwierze. Były to ich kwatery.

Opodal, na jednym z mniejszych drzew wyrastających z potężnego pnia, wylegiwała się, co dziwne, samica lwa, która rozleniwionym wzrokiem obserwowała przechodzących podróżników. Tu i ówdzie pojawiały się i znikały sylwetki elfów, które były zajęte swoimi zadaniami. Jakaś para elfów głośno rozmawiała o czymś w narzeczu Mwangi, wskazując palcami Nketiah i grupkę obok niej. Dźwięk wiatru poruszającego drzewami mieszał się z gwarem elfów.

Kwatery okazały się być dobrze zadbane. Składały się z jednego wspólnego pokoju wewnątrz pnia. Tu, pod ścianami, zostały rozłożone maty wykonane z płótna i jedwabiu, zdobne w kolorowe wzory. Zapach, oprócz oczywistego zapachu drewna miał w sobie nuty kadzidła, które najbliżej kojarzyło się z jakąś mieszanką drzewa sandałowego i ziół. Na samym środku znajdował się dość nisko ustawiony stół. Schody prowadzące na dół przypuszczalnie prowadziły do prywatnych pokojów.

Do pomieszczenia natychmiast weszło troje dziewcząt, niosąc w prostych, glinianych naczyniach jakiś napój, który wyglądał na jakiś napar. W drugim z naczyń było chyba suszone mięso.

Nketiah stanęła w drzwiach.
– Jesteście gośćmi Ekujae i tylko odpowiednie jest, żeby dla was została wydana uczta powitalna - rzekła Nketiah. – Na waszą cześć. Posilcie się i odpocznijcie! Wkrótce porozmawiamy o Wrotach Łowców i o nas, klanie Pantery Gromu.
Nketiah ukłoniła się i zrobiła zwrot, aby natychmiast wyjść.

Wyglądało na to, że pozostali sami, choć Joresk i Katerina zauważyli, że dom w drzewie, w którym się znajdowali, był obserwowany przez paru wojowników, którzy zostali rozstawieni w nieregularnych odstępach wokół. Ciężko było jednak stwierdzić, czy była to straż zarezerwowana specjalnie dla nich: łucznicy elfów zdawali się być w wielu miejscach i chyba po prostu strzegli miasta. Co rusz, do środka zaglądały ciekawe twarze elfów, którzy natychmiast powracali do swoich zwykłych czynności.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 15-08-2023 o 07:48.
Santorine jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-08-2023, 14:48   #14
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Gorąco. Duszno. Głośno. Gorąco. Mokro. Zielono. Gorąco. Duszno. Gorąco.

Joresk maszerował, krok za krokiem, miarowo niczym automat, w myślach odmawiając kolejne modlitwy do Ragathiela, prosząc swojego patrona o wytrwałość i cierpliwość, próbując odciąć swój umysł od upierdliwości, które przeżywało właśnie jego ciało. Jasne było, że nowiutka zbroja płytowa niespecjalnie nadawała się do przedzierania się przez gęstą dżunglę w takim upale, ale nie miał zamiaru ustąpić warunkom pogodowym. Te kilogramy stali, które miał na sobie, tylko czekały by uratować mu życie przed wrogimi atakami. Jeśli ceną miało być ciągłe lekkie podduszanie i efekt łaźni parowej, paladyn był gotów ją zapłacić. Dlatego szedł dalej, milczący i skupiony na drodze przed nimi. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że przypomina to pracę na przodu, ale przynajmniej może iść wyprostowany.

***

Gdy jakieś dziesięć lat później dotarli do Akrivel, zbliżał się już zmierzch, co znaczyło, że ta nienawistna kula płomieni na niebie zaczynała się chować za horyzontem, a Joresk w końcu mógł zacząć oddychać. Mógł też nareszcie rozejrzeć się, a widok elfiego miasta prawdziwie go zachwycił. Gargantuiczne wręcz drzewa, dziesiątki ich, do tego wplecione w nie budynki, całe mile zabudowań – nie uwierzyłby w istnienie takich cudów, gdyby właśnie nie pyszniły się swoją niesamowitością przed jego oczami. Ekujae były prawdziwymi wirtuozami, jeśli chodzi o hodowlę i naginanie (a może przekonywanie?) drzew do swoich pragnień. Nawet siedzący wciąż w nim żołnierz był pod wrażeniem. Miasto było niemal nie do zdobycia, z zabudową niemal poza zasięgiem strzału z łuku. Fakt, ogień zniszczyłby je w moment, ale byłby tak samo zabójczy dla napastników, a poza tym, rozniecenie go w tej wilgotności było samo w sobie trudnym zadaniem.

W ciszy obserwował drewniane platformy, budynki, przepiękne rzeźby, ale widok podniebnego pola uprawnego przelał czarę zadziwienia. Paladyn parsknął cichym śmiechem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Gdy chwilę później przywitała się z nimi Nketiah, ukłonił się dworsko, po czym z odpowiednimi honorami przedstawił wszystkich towarzyszy, ze sobą na końcu.
- Wasze miasto jest prawdziwym dziełem sztuki. Ile dusz je zamieszkuje? – zapytał, gdy winda wiozła ich na górne poziomy. Przypominało mu to krasnoludzkiej roboty machiny używane w szybach kopalni, ale co oczywiste zapewniało znacznie piękniejsze widoki. Ale tak jak w Rozgórzu, dojechanie na szczyt pozwoliło mu odetchnąć głęboko znacznie bardziej rześkim powietrzem. Spacer nad dżunglą był zdecydowanie bardziej komfortowym doświadczeniem, nawet biorąc pod uwagę kołyszące się wiele metrów nad ziemią mostki linowe. Tutejsi byli wyraźnie zainteresowani drużyną, co nieco zaskoczyło paladyna, ale nadrabiał to uprzejmymi uśmiechami i pozdrowieniami do tych, którzy przypatrywali się zbyt długo lub wręcz pokazywali ich sobie palcami.

***

Fakt, że elfy ot tak zaoferowały im kwatery, i to takiej jakości, a do tego posiłek, zadziwił Joreska. Wyglądało to tak, jakby już spodziewali się ich przybycia, albo przynajmniej posłali umyślnego przodem, gdy tylko udało im się porozumieć z Jahsim. Gościnność Ekujae robiła na nim wrażenie, w końcu na Avistanie za takie noclegi musieliby zapłacić grubszy pieniądz, a tu zostają zaproszeni ledwie po kilku godzinach od wyjścia z portalu, z którego przedtem wydostali się wrogowie elfów… Co prawda byli cały czas obserwowani, ale i tak nie mógł się wyzbyć jakiegoś dziwnego niepokoju. Póki co jednak postanowił go zignorować i skupić się na pilniejszych sprawach.

Gdy tylko drzwi zamknęły się za Nketiah, a Joresk w pierwszej kolejności zdjął rękawice i naramienniki, odpiął zatrzaski napierśnika i z wyraźnym pośpiechem odłożył je w kąt pomieszczenia. Zaraz potem wylądowała na nich przeszywanica, a nagi od pasa w górę paladyn sięgnął do swojego plecaka po koszulę. Na jego łopatkach i barkach dało się zauważyć coś nietypowego: w kilku miejscach skórę porastały niewielkie, brązowo-złote łuski. Zaraz jednak zniknęły zasłonięte materiałem, a mężczyzna westchnął głośno.
- Uff, co za ulga! Ciężkie jest życie konserwy… - rzucił z zadowoleniem, sięgając po napar i suszone mięso.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 16-08-2023, 15:10   #15
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Zmierzając do Akrivel młoda Lavena dobitnie odczuła, że piękna suknia, jedwabne pończochy i sięgające kolan buty na wysokim obcasie to nie jest najlepszy wybór na pieszą podróż po tropikalnym wilgotnym lesie. Na jej nieszczęście do znacznych trudności z poruszaniem po nierównym, często zdradliwym i podmokłym gruncie dochodziło jeszcze przedzieranie się przez bujną roślinność. Czarownica potykała się i przewracała o wystające korzenie, traciła równowagę na grząskich skokowych wzniesieniach, a rosochate pędy i gałęzie bezlitośnie szarpały jej delikatną skórę oraz eleganckie ubranie. Nie raz zaczepiła lub zaplątała się o coś, upadła twarzą w błoto lub gdzieś utknęła nogą. Jedyną opokę podczas tej drogi przez mękę miała w szlachetnym paladynie, który za każdym razem służył jej pomocą, choć sam cierpiał z powodu ciężkich płyt pancerza.
— Skarbie, Ty jeden rozumiesz, przez co przechodzę w tej piekielnej krainie — rzekła z cichym stęknięciem, gdy któryś raz z kolei pomagał jej się podnieść.
— Zasadniczo taki strój nie stanowi optymalnego wyboru dla tego biomu i ukształtowania terenu — orzekł fachowym tonem Sidonius.
— No co ty nie powiesz? — fuknęła ruda wiedźma, odrzucając niesforny kosmyk sprzed oczu. — Zupełnym przypadkiem coś podobnego duchem powiedziałam, jak cię werbowaliśmy.
W pewnym momencie wędrówki dla zabicia czasu i częściowego ulżenia sobie w niedoli łotrzyca postanowiła oddać się jednej ze swoich ulubionych rozrywek, prawdziwemu wehikułowi myśli – rozmowie.
— Przyjacielu, powiadają, żeś keledi, trudno też nie spostrzec, że jako jedyny nosisz złote ozdoby. Musisz więc sprawować jakąś ważną funkcję w swojej społeczności. Jaką mianowicie, jeśli można zapytać? — zagaiła do Jahsiego, próbując dotrzymać mu kroku.
— Jest to honor, tak... — odrzekł czarnoskóry elf. — Jestem wybranym wojownikiem, jednym z niewielu. Jestem obrońcą moich ludzi. Taka jest moja rola.
Następnie zamilkł. Wyglądało na to, że rozmowa o tym, że jest keledi wprawiała go w zakłopotanie. Lavena jednak hołdowała zupełnie odwrotnej filozofii życiowej i postanowiła dać temu wyraz.
— Ależ nie ma powodu do skromności, drogi druhu — zapewniła go narcyzka, klepiąc delikatnie w ramię. — Darzenie uznaniem swoich indywidualnych uzdolnień jest godnym podziwu atrybutem. Spójrz tylko na mnie!
Co prawda w aspekcie wizerunkowym w tamtej chwili nie było za bardzo czego podziwiać, może poza masą zadrapań, zaczerwienień po ugryzieniach insektów, postrzępionymi wiśniowymi włosami oraz licznymi plamami brudu na ciele, ubraniu i pokrytej rozpuszczonym makijażem zmęczonej twarzy. Mimo to niezwykle charyzmatyczna i gorejącą wewnętrzną energią dziewka zdołała jakimś cudem ocalić swą deklarację od zupełnej farsy.


Ostatecznie nie znalazłszy w elfie bratniej duszy, półelfia sybarytka postanowiła zmienić temat.
— Uch, a co ci się stało w szyję? — troskliwym tonem zwróciła uwagę na zakrwawioną chustkę obwiązaną wokół jego szyi. — Może potrzebujesz pomocy? Wiedz, iż jestem kobietą wielu talentów, w tym wręcz wybitną uzdrowicielką.
— Podczas walki z charau-ka, nóż jednego z nich sięgnął mojej szyi — Jahsi uśmiechnął się nieśmiało. — Potomkowie Angazhana mają ostre klingi, a ci tutaj byli inni, niż zazwyczaj. Mieli łuski i ziali ogniem, niby smoki. Jeśli chcesz pomóc, dobrze, ale Nketiah pomoże także.
— Niczego więcej nie pragnę keledi... — odparła ponętnym głosem. — Poczekaj chwilkę, zaraz się tym zajmę.
Następnie przywołała swój uzdrowicielski magiczny ogień instynktownie nabyty za sprawą tajemniczego dziedzictwa krwi. Jahsi w odpowiedzi na jej medyczne zabiegi skinął głową z uznaniem. Nadnaturalne płomienie czarownicy zyskały respekt wojownika, który z zadziwieniem obserwował, jak palce Laveny tkają magiczny ogień.

— Lepiej? — zapytała po wszystkim z troską.
— Powinnaś była być z nami wtedy, kiedy zaatakowai nas — rzekł Jahsi, będąc pod wrażeniem magii półelfki. — Dzięki ci! Renali opowiadała mi o waszym męstwie podczas przeprawy przez wrota. Ufam Renali, jak własnej siostrze i choć z początku nie byłem pewien, czy osądziła właściwie, to teraz wiem - kulawo zakończył elficki wojownik.
— Kochany, gdybym była wtedy z wami sprawy niewątpliwie potoczyłby się inaczej... — na jej obliczu wykwitł emanujący pewnością siebie uśmieszek. — A przy okazji, mam zamiar zapytać o to jeszcze twoją córkę, ale co miałeś na myśli przez ciemność w elfickiej bramie?
— Ciemność — twarz jej rozmówcy nagle nabrała powagi. — Lata temu, walczyliśmy przeciwko ciemności. Zraniliśmy ją, ale nie pokonaliśmy jej. Teraz kiedy brama jest otwarta, znowu się przebudzi. Nketiah wie więcej.
— Oby. Tak czy inaczej, nie bój nic. Blask Laveny rozproszy każdą ciemność.
Marsz był na tyle forsowny i długi, że dotarłszy na miejsce półelfka wyglądała jak siedem nieszczęść: cała brudna, potarmoszona, obolała i zziajana. Tak jakby towarzystwo pajęczej bestii nie było wystarczającą udręką. Garundzka puszcza zdecydowanie obeszła się z nią i jej kreacją nie mniej brutalnie niż wizja Dahaka, do czego cegiełkę dorzuciły narzucające wymagające tempo czarnoskóre elfy. Dlatego jedynym, o czym zaklinaczka myślała wkraczając do Akrivel był odpoczynek.


Okazałe miasto elfów Ekujae bez wątpienia stanowiło dla przeciętnego Avistańczyka niecodzienny widok, aczkolwiek urodzonej w Lesie Verduran i wychowanej przez druidzki krąg Da’naei jego styl architektoniczny nie był zupełnie obcy. Harmonijne łączenie obiektów budowlanych, dzieł sztuki i roślin ostatni raz miała okazję widzieć jeszcze sześć lat temu. Choć do tamtych chwil nie była zbyt skora wracać wspomnieniami.
— Zwracam honor Katerino — zwróciła się niespodziewanie do towarzyszki, obejmując wzrokiem Akrivel. — Gdyby to wszystko spalić i spędzić tu rozjuszony motłoch, całkiem przypominałoby Galt.
Krocząc za Jahsim i jego towarzyszami szmaragdowooka dandyska ujrzała w cieniu ogromnego drzewa kobietę, która wyglądałaby jej na kolejną lokalną dzikuskę gdyby nie to, że miała roślinne ramię.


Kiedy elfka przedstawiła się drużynie, Lavena wyczuła kolejną okazję do fanfaronady. Dlatego natychmiast poprawiła paladyna w kwestii własnej introdukcji.
— Jam jest Lavena Da'naei z Taldoru, hrabina cassomirska, kasztelanka isgerskiej Cytadeli Da'naei. Najwybitniejsza iluzjonistka, eksploratorka podziemi i specjalistka od zabezpieczeń w Avistanie. Jedna z piątki najlepszych czaromiotów w Golarionie — zadeklamowała z pełną pompą, przyjmując dumną pozę.
Jednak z racji tego, że jej prezencja po wielogodzinnym forsownym marszu przez tropikalny las pozostawiała bardzo wiele do życzenia, wyglądało to raczej groteskowo, niż imponująco. Sama Nketiah po tym długim przedstawieniu z uśmiechem na ustach skłoniła głowę w jej stronę i… to wszystko. Uwaga elfki natychmiast powędrowała do pozostałych podróżników. „Ech, dzikusy! Po jej wyrazie twarzy, wnioskuję że nigdy wcześniej nie spotkała... ISTOTY WYŻSZEJ!” zirytowała się półelfka.





Tym razem prowadzona przez córkę Jahsiego, Nketiah, wiśniowowłosa czarownica pokonywała szereg linowych mostów łączących poszczególne drzewne platformy konstytuujące okazałe miasto Akrivel. W trakcie marszu nie umknęły jej zaciekawione spojrzenia, jakie rzucali w jej kierunku lokalsi. „A co jeśli będą chcieli mnie czcić? Cóż, nie będę im zabraniać” pomyślała z samozadowoleniem. Podobne zainteresowanie budzili też jej kompani, a zwłaszcza Wug. Co wywołało u niej cień zazdrości.
— Niezły przydomek przyjacielu! — pogratulowała mu ironicznie. — Łowca demonów! Całe szczęście, że nie sukienek.
— Dworuj sobie dalej. Bodaj ciebie nie ochrzcili rudą lafiryndą — rzucił ork.
— Phi, ależ ja wiem doskonale co sobie myślą głuptasie! „Oto i Lavena! Jest o wiele lepsza od wszystkich swoich pięciu towarzyszy! Nie mogę uwierzyć, że nie jest naszą królową!”
Po dotarciu do pnia drzewa, który zawierał wyznaczone dla awanturników komnaty mieszkalne Da’naei pobieżnie obejrzała wnętrze i spojrzała obruszona na Nketiah.
— Przepraszam, to chyba jakiś nieśmieszny żart, mam być zakwaterowana w takim standardzie?
— Nie rozumiem — odparła z porażającą szczerością czarnoskóra elfka.
— Nie macie czegoś lepszego? — niemal przeliterowała jej półelfka.
— Lepsze? Wszystkie są dobre!
— Na litość Calistrii! Chcesz mi powiedzieć, że wasze władczynie też mieszkają w takich warunkach?
— To niewykluczone. W końcu to wspólnota o charakterze pierwotnym — wyjaśnił doktor Sidonius — Stratyfikacja jest ledwie zarysowana, nie tak jak w rejonie Morza Wewnętrznego.
— Bardzo panu dziękuję za tę garść bezcennych informacji, ale ja mam to w rzyci.
— To nie pierwsze, ani ostatnie co do doń trafiło — stwierdził Wug.
— Oooo, obraź mnie raz jeszcze. Tym razem jednak pomyśl przedtem trochę…
— Niestety szkoda mi na ciebie czasu, wiśniowa.
Jak się okazało, drużynowy uczony miał rację. Nketiah wyjaśniła pokrótce parweniuszce, że choć tutejsza władza ma swoją własną siedzibę, nie żyje na wyższym poziomie niż reszta. Nie pozostało jej więc nic innego jak pogodzić się z kolejnym ciosem w jej przerośniętą dumę.

Ujrzawszy, że trzy elfki wnoszą dla jej drużyny jadło i napitek, strudzona Da’naei pożegnała niedbale Nketiah i postanowiła się natychmiast posilić. Nie zapomniała jednak, że miała jeszcze jedną, niezwykle istotną potrzebę do zaspokojenia.
— Ej, wy! Przynieście mi misę wody — zwróciła się trójki w języku swego ojca. — Ino chyżo! Muszę się umyć!
Po zaspokojeniu głodu i pragnienia oraz tradycyjnym umyciu się, albowiem trik kuglarstwa mógł czyścić tylko obiekty nieożywione, Lavena użyła magicznej sztuczki, by wysuszyć mokre włosy i dokładnie wyczyścić swoją suknię. Ale nawet po tym zabiegu wygląd jej odzienia pozostawiał wiele do życzenia, co wprawiało ją w okropny nastrój. Trzeba było jakoś załatać wypalenia uczynione przez wizję Dahaka i szkody wyrządzone przez marsz po Dżungli Mwangi. Z racji że o powrocie do Rozgórza nie mogło być mowy. Na szczęście przyszedł jej rychło do głowy inny pomysł jak wyjść z tego ambarasu. Trzeba było tylko trochę pokręcić się po mieście dzikich. Wszak pośród naturalnie utalentowanej magicznie rasy niewątpliwie musiał znaleźć się ktoś, kto byłby w stanie jej pomóc. Najpierw jednak chciała poprawić swój makijaż i dać odpocząć przynajmniej przez jakiś czas zmęczonym nogom.


Spacerując po Akrivel zaklinaczka zauważyła jak odmienne były zwyczaje jej mniej cywilizowanych ziomków od tych avistańskich. Nie zauważyła nawet niczego w rodzaju targowiska, czy składu z towarami. Do tego dochodził brak wyraźnego podziału na stany społeczne, co ją osobiście wielce irytowało, z racji, że nie mogła odnieść żadnych korzyści z podszywania się pod osobę błękitnej krwi. Tyle dobrego, że zdołała znaleźć druida, który nieodpłatnie pobłogosławił ją zaklęciem naprawy.
— Ach! Czy ty widzisz tę suknię? — zakrzyknęła do dobroczyńcy, podekscytowana upragnionym powrotem kosztownej i efektownej kreacji. — Ha! A niech mnie, ale ze mnie ciacho!

Zwiedzając miasto elfów Ekujae wiśniowowłosa nie tylko kręciła nosem na wszystko dookoła, ale też skorzystała ze swojego wyjątkowego uroku osobistego, by zasięgnąć języka wśród miejscowych. Jak się dowiedziała, dużym problemem dla miasta były Popielne Pazury. Z pobieżnych plotek wynikało, że dysponują jakąś potężną magią, która naprawdę vyli w stanie zagrozić elfom. Z tegoż powodu władczynie zakazały poddanym udawać się w stronę strefy wpływów kultu, czyli mniej więcej w stronę południowego wschodu. O samych przywódczyniach, uderzająco podobnych bliźniaczkach Ose Panin i Ose Atsu, szmaragdowooka dowiedziała się, że są powszechnie uwielbiane. Nikt nie śmiał wyrzec o nich choćby jednego złego słowa. Poza tym czarownicę zaskoczyło, że choć Popielne Pazury zdawały się stanowić realne niebezpieczeństwo dla Akrivel, pospolici mieszkańcy niewiele o nich wiedzieli. Rzekli jej tylko, że pojawili się niedawno i zaczęli zagrażać miastu, odkąd otworzyli Wrota Łowców. Warto też wspomnieć, że Lavena nie byłaby sobą, gdyby nie zapytała o relację elfów Ekujae z ludem anadi. Niestety dla niej, nie dość, że dowiedziała się, że obie rasy utrzymują dobre sąsiedzkie relacje, to jeszcze ośmionogie włochate bestie można było spotkać na ulicach elfiego miasta! W tamtym momencie poczuła się na tyle nieswojo, że postanowiła czym prędzej powrócić do swojej kwatery. Wracając, jeden z zagadniętych elfów wspomniał jej, że lwica, którą wcześniej widziała podążając za Nketiah, chce porozmawiać z jej drużyną. Cokolwiek to miało znaczyć. Jednak po tym co dotychczas widziała w Akrivel, ruda wiedźma nie uznała tej sugestii za całkiem absurdalną i nawet rozważała odbycie rozmowy ze wspomnianym zwierzem.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-08-2023 o 09:52.
Alex Tyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-08-2023, 17:59   #16
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Katerina, chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego na głos w zasięgu słuchu Laveny, praktycznie od zawsze uważała, że domieszka elfickiej krwi w żyłach dodawała sporo kolorytu i urody osobom nią obdarzonym. Aczkolwiek tak jak wiele poznanych przez lata życia pół-elfów i pół-elfek kategoryzowała jako “przyjemnych dla oczu”, tak w przypadku czystokrwistych elfów sprawa miała się zgoła inaczej. Ciut za długie kończyny, pociągłe sylwetki, symetrycznie wyostrzone rysy twarzy oraz - przede wszystkim - tęczówki wypierające niemalże całą biel spojrzeń czyniły w opinii szermierki elficką urodę po prostu dziwną, wręcz nieziemsko obcą. Nie było zatem nic dziwnego w tym, że niepokój towarzyszący Galtance od chwili pojawienia się komitetu powitalnego nie tyle zniknął zupełnie, gdy Ekujae okazali się być doń pokojowo nastawieni, co zwyczajnie przybrał inną formę.

Rzeczony niepokój owinął również cień zazdrości, gdy opuścili ruiny świątyni Ketephysa i zagłębili się w wilgotną garundzką knieję, sunąc wzdłuż czegoś co tylko nominalnie przypominało ścieżkę. Lekkie ruchy i płynna gracja przychodziły tam elfom irytująco naturalnie i nawet Katerina, ze swoją przeszłością cyrkowej akrobatki i miejskiego dachowca, nie była w stanie dotrzymać im kroku, potykając się co i rusz czy będąc smaganą przez wszędobylskie narośla. Bycie nieprzyzwyczajoną do przedzierania się przez naturalnie zdradziecki podszyt robiło tutaj swoje, podobnie jak rozkojarzenie i chęć oględzin każdej jednej nowości wokół. Narzucone przez Ekujae tempo wyciskało zatem i z niej siódme poty, wobec czego prędko zaczęła marzyć o dotarciu do Akrivel i chwili na odpoczynek we względnie cywilizowanych warunkach. Katerina, odczuwając dyskomfort duchoty i gorąca w lekkim pancerzu, nie chciała nawet myśleć, jak tą wędrówkę musiał odczuwać Joresk zakuty w metalowe płyty.

Nie posądzałabym cię o skłonności do masochizmu, lecz chyba muszę zrewidować tenże osąd — oznajmiła paladynowi w którejś chwili. — Przynajmniej jednak ta łaźnia parowa wytopi z ciebie cały tłuszcz. Podobno to najnowszy sposób na odchudzanie, robiący szał w Absalomie. To jest, o ile w ogóle miałeś jakiś tłuszcz pod tą metalową puszką.

Rozmowy towarzyszące przeprawie przez tropikalny las nie za specjalnie interesowały Kateriną, która więcej uwagi poświęcała obserwacji elfów i próbom naśladowania ich ruchów, uważnie przyglądając się gdzie i jak stawiali kroki. Nie oznaczało to jednak, że zupełnie ignorowała słowne wymiany, aczkolwiek szermierka wykazała się nietypową jak na nią wstrzemięźliwością przed dodawaniem swoich trzech miedziaków. Błysk aprobaty tylko zalśnił w jej jasnym spojrzeniu, gdy obserwowała Lavenę rozpuszczającą swoje macki wokół ich przewodnika Jahsiego.

"Świetnie, tylko tego nam brakowało, zmutowanych małp," Bonheur sarknęła w duchu na słowa o dziwnych charau-ka, z jakimi zmierzył się Ekujae.

Dopiero srogie pomyślunki “doktora” (Galtanka coraz mocniej podawała w wątpliwość autentyczność jego doktoratu) Sidoniusa przełamały jej milczenie.

Miasto elfów! W czym mogą żyć leśne elfy? Drzewach? Norach? Norach w drzewach, czyli dziuplach?

On chyba naprawdę nabawił się udaru — Katerina rzuciła teatralnym szeptem, niby niewinnym tonem, podszytym sardonicznie pozorowaną troską.


Ileż ja bym dała za towarzystwo kyonińskiej “elity” i zobaczenie ich min — Bonheur westchnęła, gdy Akrivel w całkiem dosłownym tego słowa znaczeniu wyrosło przed ich oczami.

Pomimo że fechmistrzyni zdecydowanie preferowała estetykę architektury inspirowanej Wiekiem Przeznaczenia, jaka była rozpowszechniona w galtańskiej stolicy, czy nawet współczesny taldański monumentalizm, nie mogła odmówić miastu elfów Ekujae piękna. Wcześniej rzucone określenie “rustykalny splendor” zdawało jej się pasować tutaj jak ulał, biorąc pod uwagę że zawieszone na wysokości Akrivel było najpewniej uformowane dzięki sporej ilości magii, stawiając na harmonię z naturą, co czyniło zeń naprawdę imponujący widok, którego podziwianie zostało przerwane Katerinie przez Lavenę.

Zwracam honor, Katerino. Gdyby to wszystko spalić i spędzić tu rozjuszony motłoch, całkiem przypominałoby Galt.

Hmmm...

Galtanka zamyśliła się teatralnie, stukając palcem w wydęte usta i przekrzywiając głowę po kociemu. Po raz wtóry omiotła spojrzeniem Akrivel, tym razem przez dłonie złożone w malarskim geście.

Tak, zdecydowanie, kochana — zawyrokowała w końcu. — Hrabiankę już mamy, brakuje tylko Ostrza Ostatecznego i moglibyśmy ochrzcić tą ziemię na galtańską modłę. Rzecz jasna w tym obrządku byłabyś gościem honoru, moja droga, bowiem na ten zaszczyt zasłużyłaś sobie tysiąckroć.

Och, przestań! Wiesz przecież, że wprost uwielbiam niebanalne komplementy — odparła z teatralno-sardonicznym zakłopotaniem czarownica. — Powątpiewam jednak, czy takowa uroczystość doszłaby do skutku. Nie znajdziesz bowiem w całym Galt, a pewnie i wszystkich sferach, stali odpowiednio szlachetnej, by mogła dotknąć mego karku.


Zapowiedziane jeszcze w świątyni Ketephysa spotkanie z Nketiah odbyło się w cieniu rzucanym przez rozgałęziające nad głową Akrivel, stopniowo wydłużanym zachodzącym słońcem. Katerina pozwoliła towarzyszom przedstawić się elfce, nie kryjąc się nawet z zaciekawieniem jej roślinnym ramieniem. Wygładziła swoje odzienie tylko i wyłącznie po to, aby zająć czymś dłonie, bowiem po spotkaniu z widmem Dahaka nie było jej dane doprowadzić stroju do stanu reprezentatywności.

Zapomniała dodać “z klanu Tańczących z Niedźwiedziami” — szermierka wyszeptała po introdukcji wiedźmy, pochylając się w stronę Wuga z iskrami w oczach. Sama ograniczyła się do skromnego powitania, przy którym nieznacznie skinęła lingwistce głową, ściągając kapelusz zamaszystym gestem. — Katerina Bonheur, fechmistrzyni extraordinaire.

Wiesz przecież najdroższa przyjaciółko, iż ze wszech miar nie lubię się chwalić — odparowała egzaltowanym tonem Lavena. — Ale widzę, że tobie chyba również udzieliła się ma wyjątkowa skromność. I chwała Desnie! Myślę bowiem, iż nawet nasi długowieczni gospodarze nie mieliby okazji dożyć końca ekstraordynaryjnego pokazu umiejętności mistrzyni Cechu Ślusarzy.

Uwielbiam, kiedy tak do mnie mówisz — Katerina odparła krótko, z wąskim uśmiechem zdającym się mówić, że nie miała w planach puszczenia tych słów wiedźmy w niepamięć.


Prędko okazało się, że kultura Ekujae nieco inaczej interpretowała pojęcie konwenansów. Elfy nijak nie kryły się z obserwowaniem ich przejścia przez Akrivel, jawnie wpatrując się w nich tymi swoimi nienaturalnymi ślepiami, a miejscami nawet wskazując ich bezczelnie palcami. Katerina nie frasowała się specjalnie tym rażącym brakiem kultury (a tym bardziej byciem w centrum uwagi), bowiem gdy tylko zakończyła podziwianie szmaragdowego oceanu roślinności w dole, równie bezczelnie obserwowała wszystko i wszystkich podczas spaceru drewnianymi pomostami i platformami, chłonąc wszechobecną nowość.

Dlaczego właściwie “łowca demonów”? — Wug rzucił przez ramię w stronę szermierki kroczącej tuż za nim.

Nie mam zielonego pojęcia, mój drogi Łamaczu — odparła, wzruszając ramionami. — Być może twoi tutejsi pobratymcy zajmują się o wiele przydatniejszymi rzeczami niż najazdy i łupienie wiosek. Belkzen mogłoby się od nich uczyć.


Przekroczenie progu kwater im przydzielonych dobitnie potwierdziło prostolinijność kultury Ekujae, podobnie jak wyjaśnienia Nketiah udzielone Lavenie, poświadczające brak wyższego standardu życia w Akrivel. Przyzwyczajona do wygodnictwa Kat mężnie przyjęła tenże fakt, notując go jako kulturową ciekawostkę. Zmęczona starciem ze smoczym widmem we Wrotach i wędrówką przez garundzki las w tej chwili nie narzekałaby nawet na kwaterunek w stodole współdzielonej z bydłem. Szermierka odłożyła torbę podróżną przewieszoną wskroś tułowia w kąt pomieszczenia, na której zaraz też wylądował bandolier, po czym z błogim westchnieniem ulgi usadowiła się przy stole, wyciągając nogi.

Dwie misy wody — rzuciła w stronę elfek, które przyniosły poczęstunek.

Katerina zrezygnowała ze spróbowania parującego naparu po eksperymentalnym niuchnięciu, przy którym tylko zmarszczyła nos i odstawiła kubek na drewniany blat, zajmując się wyswobadzaniem ze skórzanego pancerza. Odpięty z ramion płaszcz wywołał na jej licu głęboki grymas, gdy rozpostarła materiał, obecnie ozdobiony konstelacjami dziurek wypalonymi przez piekielne widmo we Wrotach. Z warknięciem odrzuciła ten element swojego stroju precz, zajmując się oczyszczaniem reszty ekwipunku z sadzy i popiołów, złorzecząc tylko pod nosem. Bezbrzeżne oddanie tej czynności nie sprawiło jednak, że jej uwadze umknęły łuski na ciele Joreska, które złowiła kątem oka zanim zostały zasłonięte materiałem koszuli.

Chybaś nabawił się łuszczycy — Katerina rzuciła zdawkowo, niby od niechcenia, aczkolwiek ton podszyty był oczywistym zaciekawieniem.


Po odświeżeniu się i doprowadzeniu do porządku Bonheur powróciła do wspólnej izby w o wiele lepszym nastroju, wzmocnionym tylko nieobecnością czarownicy, która najwyraźniej postanowiła udać się na spacer po Akrivel. Rozczesując mokre włosy palcami, szermierka z przyjaznym uśmiechem i iskierkami w oczach zbliżyła się do Renali.

Moja droga — zagaiła lekkim tonem — rzeknij mi, czy w tym mieście znajdę może jakichś twoich współplemieńców bądź innych anadi? Byłabym rada zapoznać się z nimi. Najchętniej z takim, który urodą przypomina mężnego Strabo.

Renali milczała przez chwilę, patrząc badawczo na Katerinę.

Cóż, zapewne znalazłoby by się paru - odparła ostrożnie. — Uroda to wszak rzecz względna, wszakże stonoga i niedźwiedź są atrakcyjne dla przedstawicieli ich gatunku. Mogłabym przedstawić cię paru moim przyjaciołom z Akrivel. Itiichka jest w Akrivel, Akeikva mieszka w swoim legowisku na północ od Akrivel.

Doskonale, moja droga — szermierka kiwnęła głową. — Jeśli twoi przyjaciele zjawią się na uczcie, bądź tak miła i zapoznaj nas przy pierwszej sposobności. Na osobności, tak aby czarownica tego nie zauważyła.


Pomimo potwierdzonej już gościnności Ekujae i ich pokojowych zamiarów, w przeciwieństwie do paladyna szermierka nie zrezygnowała zupełnie z pancerza, gdy postanowiła pójść w ślady Laveny i przespacerować się po Akrivel. W kwaterach im przydzielonych pozostawiła tylko swoją torbę podróżną, bandolier i płaszcz, ponownie przywdziewając skórzany pancerz doprowadzony do porządku oraz pas z orężem, pozostając wierną swojej dewizie “wiecznej czujności”. Początkowo Katerina planowała tylko odnaleźć tutejszy odpowiednik rynku i pospacerować między straganami dla zabicia czasu przed ucztą, jednocześnie nadstawiając uszu by poznać nastroje panujące w Akrivel, jak i może wyłowić parę plotek, lecz ten zamiar prędko legł w gruzach, gdy okazało się że takowe miejsce mogło nie istnieć. Fechmistrzyni zaczepiła jednego z licznych łuczników, którzy zdawali się pełnić funkcję czegoś na kształt miejscowej straży, by zapytać go o tenże fakt.

TAR-GO-WIS-KO — powtórzyła powoli, gdy elf zdawał się nie zrozumieć jej pytania. — Miejsce, gdzie się targuje. Handel? Wymiana dóbr?

Nie ma — odparł krótko elf.

Katerina przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, jakby spetryfikowana tą rewelacją, będącą pierwszym poważnym zderzeniem kultur, mrugając tylko miarowo ze spojrzeniem utkwionym w łuczniku, przetrawiając zarówno rzeczową odpowiedź, jak i jej implikacje. Ożywiła się dopiero gdy Ekujae chrząknął znacząco, wyraźnie zaniepokojony bezruchem dziewczyny.

Uroczego prowincjonalizmu ciąg dalszy — fechmistrzyni sarknęła w taldańskim z niezmiennie przyjaznym uśmiechem, zaraz jednak powracając do elfickiego. — Jak zatem nabywacie potrzebne wam dobra? Co jeśli ja i moi towarzysze będziemy potrzebowali uzupełnić nasze zapasy? Bądź dozbroić się? Co jeśli będziemy wymagać leczenia lub...?

Galtanka z żywym zaciekawieniem prowadziła swoje przesłuchanie, zasypując biednego elfa coraz to kolejnymi pytaniami, na które odpowiedzi miały uświadomić ją jak wyglądała gospodarka i ekonomia Akrivel. Biorąc pod uwagę brak targów, a i handlu jako takiego, dziewczyna uznała że wśród Ekujae nie istniał też żaden półświatek, czy choćby jego namiastka, co było dlań nie lada rozczarowaniem. Czas który zamierzała poświęcić na zapoznanie się z miejscowym elementem przestępczym postanowiła jednak spożytkować w inny sposób.

Byłeś naprawdę pomocny, przyjacielu — Katerina pokiwała głową w podzięce, gdy wyczerpała listę pytań. — Rzeknij mi jeszcze, gdzie znajdę jakichś zwiadowców bądź innych myśliwych? Pragnę dowiedzieć się ciut więcej na temat tej prześlicznej dziczy wokół.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 20-08-2023 o 14:03.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-08-2023, 15:26   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Renali okazała się zmiennokształtną...
Na Khairze zbyt wielkiego wrażenia to nie zrobiło, bez względu na przyjmowaną przez nią postać. Zapewne gdyby poszedł do łóżka z ładną dziewczyną, a obudził się w ramionach ośmionogiego pajęczaka, robiłoby to jakąś różnicę, ale w obecnej chwili nie miało żadnego znaczenia.

* * *

Dżungla była parna, wilgotna i pełna mniejszych czy większych roślin, ale droga była spokojna, a wędrówkę urozmaicała drużynowa wiedźma, która ich przewodnika na zmianę zasypywała to pytaniami, to oświadczeniami wychwalającymi mówiącą pod niebiosy. Na szczęście nikt nie prosił Khaira o potwierdzenie tych stwierdzeń.
Ale przynajmniej było wesoło.

* * *

Miasto elfów można było uznać, w zależności od upodobań, za przepiękne i zbudowane z wielkim kunsztem, lub tez beznadziejnie prymitywne, niczym zwykła wiocha, tyle że przerośnięta.
Khair, choć nie należał do miłośników nadmiaru roślin, uznał, iż Akrivel godne jest podziwu. I postanowił je przy najbliższej okazji zwiedzić, najlepiej samotnie, by móc wyrobić sobie własne, nie zakłócane przez niczyje opinie, zdanie.

* * *

Poczęstunek to jedno, ale czas dzielący ich od uczty powitalnej warto było przeznaczyć nie tylko na pokrzepienie się, ale i na doprowadzenie siebie i odzienia do w miarę porządnego stanu, by nie wyglądać jak przypalony tu i ówdzie obraz nędzy i rozpaczy.
Posiliwszy się odrobinę zostawił kompanów i, opuściwszy przydzieloną im kwaterę, wybrał się na poszukiwanie osoby, która zajęłaby się jego strojem. Ale przed wyruszeniem w miasto spróbował się dowiedzieć, jak się nazywa miejsce, w którym ich zakwaterowano. Akrivel było miastem dużym, a dla niewprawnego oka jedno drzewo od drugiego niewiele się różniło, a zabłądzenie w obcym mieście byłoby zdarzeniem z pewnością zabawnym... dla niektórych.
Co prawda Khair był niemal pewien, że każdy mieszkaniec miasta wie o ich przybyciu i o miejscu, w jakim gości umieszczono, ale zawsze można było trafić na kogoś niedoinformowanego...

* * *

Mieszkańcy miasta z nieukrywanym zainteresowaniem przyglądali się Khairowi, który różnił się od nich i wyglądem, i strojem. Ale nie zaczepiali 'obcego.
Powiadają, że koniec języka za przewodnika. Powiedzenie słuszne w przypadku znajomości języka 'tubylców'. Na szczęście w końcu Khair trafił na takiego, z którym zdołał się porozumieć, i który wskazał kapłanowi kogoś, kto, zapewne, zdoła pomóc w dokonaniu paru napraw.

Miasto było duże, specjalistów od różnych spraw było wielu, wnet znalazł się taki, co bez problemów i bez opłat naprawił wszystkie uszkodzenia, jakie dokonane zostały podczas walki z cieniem zbudowanym z popiołu.
I, co było równie ważne, bez problemów trafił do miejsca, gdzie zostali zakwaterowani.
A tam trafił na bardzo interesującą scenę, w której - w roli głównej - występowała Lavena, prowadząca dysputę z lwicą.
A przynajmniej próbującą nawiązać z nią dialog.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 20-08-2023 o 11:05.
Kerm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 21-08-2023, 17:37   #18
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Drewniane wnętrze kwater elfów było ciemne, przyjemnie chłodne i komfortowo suche. Z zewnątrz dochodziły zwykłe dźwięki miasta elfów: szelest liści i gwar tych, którzy byli jego mieszkańcami. Nie było tutaj Laveny i Kateriny - Lavena wyszła w stronę miejsca, gdzie spotkali lwicę leżącą na baobabie, zaś Katerina chyba chciała znaleźć kogoś konkretnego.

Sidonius rozłożył na stole swoje notatki i coś zawzięcie pisał, mamrocząc do siebie. Joresk zdążył już nieco odsapnąć i umyć się po długim marszu, ale nie śpieszyło mu się z opuszczeniem cienia i chłodu. Przysiadł na krześle nieopodal Sidoniusa i obserwował go przez chwilę.
- Mówiłeś, że widziałeś wizerunek Dahaka we śnie - rzucił w końcu - Co to był za sen? - zapytał wprost.
– Okropny - podsumował Sidonius, odstawiając rysik obok. – Rozgórze było zniszczone, całkowicie. Z Łaski Maga zostało tylko pogorzelisko, a ratusz został spalony do szczętu. Wszędzie były trupy. Nad wszystkim unosił się wielki, czerwony smok i jego śmiech dudnił nad pozostałościami miasta.
Dhampir wzdrygnął się.
– Pewnie to tylko sen - rzekł wreszcie.
Paladyn zacisnął pięści. Ta wizja, zamiast zasmucić, wywołała u niego nagły przypływ gniewu.
- Prawdopodobnie - powiedział - Ale pewnie spodobałby się wyznawcom Dahaka. A to już może mieć znaczenie. Widziałeś w nim coś jeszcze? Kogoś żywego? Jakieś twarze?
– Niewiele więcej - odparł doktor niemal przepraszającym tonem, widząc reakcję Joreska. – Pamiętam, że poza spalonymi zwłokami była jeszcze ta nekromantka, Voz, która przechadzała się między ruinami. Poza tym nie było niczego więcej. Co prawda dziwne to, że sny takie jak ten nawiedzają mnie po przybyciu na te krainy, jednak postuluję, że to nadal można wytłumaczyć zwykłym przypadkiem podświadomości przetwarzającej zdarzenia minionego dnia. Lub tym, że nagle zainteresował się nami Dahak. Co jest możliwe.
Paladyn pokiwał głową, gniew szybko ulotnił się, zamieniwszy w zawstydzenie.
- Rozumiem, doktorze, dziękuję - powiedział, wstając - Nie będę przeszkadzał ci w pracy, przyda mi się nieco świeżego powietrza - dodał, po czym wyszedł na zewnątrz.

~
— Uroczego prowincjonalizmu ciąg dalszy — fechmistrzyni sarknęła w taldańskim z niezmiennie przyjaznym uśmiechem, zaraz jednak powracając do elfickiego. — Jak zatem nabywacie potrzebne wam dobra? Co jeśli ja i moi towarzysze będziemy potrzebowali uzupełnić nasze zapasy? Bądź dozbroić się? Co jeśli będziemy wymagać leczenia lub...?
– Klan zaopatrzy nas - rzekł spokojnie elf. – Mamy dość zapasów, broni i leczenia. Bliźniacze Pantery czuwają.
— Byłeś naprawdę pomocny, przyjacielu — Katerina pokiwała głową w podzięce, gdy wyczerpała listę pytań. — Rzeknij mi jeszcze, gdzie znajdę jakichś zwiadowców bądź innych myśliwych? Pragnę dowiedzieć się ciut więcej na temat tej prześlicznej dziczy wokół.
– Akosa to myśliwy, który zaopatrzy was - rzekł tamten. – Tam jest!
Tu wskazał na postawnego elfa, który, w istocie znajdował się niedaleko ich kwater. Obok niego było dwóch innych, z którymi tamten wydawał się coś omawiać spokojnym, acz stanowczym tonem. Kiedy wzrok Kateriny spoczął na nim, ten nie omieszkał tego nie zauważyć: natychmiast jego twarz przybrała kwaśny wyraz. Starannie skrojona brew Galtanki drgnęła na ten widok, będący pierwszą względnie negatywną reakcją ze strony Ekujae odkąd wkroczyli do Akrivel.
— Niechaj Calistria cię błogosławi, dobry elfie — rzuciła na odchodne łucznikowi.
Ubrawszy lico w kordialność, Katerina wygładziła odzienie i skierowała kroki w stronę grymaszącego łowczego, zatrzymując się w należytej odległości, by pozwolić tercetowi dokończyć rozmowę i jednocześnie dać im do zrozumienia, że planowała zamienić z Akosą parę słów. Pozorując bezbrzeżną fascynację morzem roślinności daleko w dole, skorzystała z tej krótkiej chwili, by dyskretnie przyjrzeć się uważniej elfowi i ocenić jego język ciała.

Elf, który został przedstawiony jako Akosa wydawał się być zajęty rozmową z dwoma pozostałymi. Wyglądało na to, że wkrótce miały się szykować jakieś łowy. Z daleka, do Kateriny docierały w języku elfów strzępki rozmowy, które jednoznacznie na to wskazywały. Dwójka rozmawiała o strzałach, sieciach i dobrych łowach, zaś Akosa odpowiadał im. Akosa, kiedy zobaczył, że Katerina dawała gest, przerwał na chwilę rozmowę, podszedł bliżej i zwrócił się do Kat:
– Lubisz łowy, kobieto?
— Zależy od zwierzyny, mężczyzno — odparła gładko szermierka. — Na jakiż to egzotyczny gatunek zamierzacie zapolować?
Akosa potarł brodę w zamyśleniu na słowa muszkieterki.
– Rzeczne dziki i koby to chyba najlepszy wybór - rzekł wreszcie. - Poza tym są nietoperze i żółwie, ale to wtedy, kiedy lubisz zapracować na swoje jedzenie. Albo krokodyle, jak bawi cię to, kogo pierwszego bestia ugryzie. Jeśli chcesz zdecydować, co zjesz dzisiaj, możesz iść z nami… To jest, jeśli nie spłoszysz zwierzyny.
— Krokodyle, powiadasz... — Katerina na chwilę uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, teatralnie rozmarzona. — Zawsze pragnęłam mieć buty z krokodylej skóry... Ewentualnie gustowną torebkę.
Galtanka okręciła kasztanowy kosmyk wokół palca, ponownie krzyżując spojrzenie z Akosą i przywdziewając na twarz uśmiech.
— Jakże mogłabym odmówić tak wylewnemu zaproszeniu, mój drogi — sarknęła lekkodusznie. — Muszę przyznać, iż twa jawna niechęć do mej osoby to naprawdę miła odmiana po dotychczasowych przejawach imponującej gościnności innych Ekujae oraz byciu traktowaną niczym atrakcja podróżnicza. Czy jesteś jednak pewien, iż zdołasz znieść mężnie moje towarzystwo przy polowaniu?
– Och, jestem pewien, że twoja piękna twarzyczka i włoski zostaną całkowicie zrujnowane przez rzeczny szlam, kiedy wpadniesz do niego - rzekł Akosa. – A ja będę bawił się każdą chwilą, kiedy to będzie się działo. W każdym razie, Jahsi mówi, że jesteście gośćmi, więc jeśli urwalibyście się z samych czeluści Piekieł, i tak musiałbym wam wkładać jedzenie do ust. To tradycja.
Przez twarz Akosy przemknął cień smutku, kiedy wspomniał Jahsiego. Natychmiast jednak powrócił do swojego zwykłego, pogardliwego wyrazu.
– Masz łuk? - zapytał, powracając do rzeczy.
— Jestem dogłębnie przekonana, iż widok przemoczonej niewiasty, zwłaszcza tak zjawiskowej jak ja, rzeczywiście dostarczyłby ci wiele przyjemności i wyrwał z gardła piski godne charau-ka, aczkolwiek na twym miejscu nie liczyłabym na taki obrót spraw. Potrafię się poruszać nawet na zdradzieckim gruncie — Katerina zadarła nos z coraz szerszym uśmiechem na twarzy, widocznie nieporuszona obcesowością elfa; ba!, zdawała się być wręcz rozbawiona tym tête-a-tête. — Łuku niestety nie posiadam, acz mam kuszę, jeśli wasz zwyczaj zezwala na używanie takich cudów techniki podczas łowów.
– Dobrze - rzekł Akosa z uśmiechem, nagle rozbawiony retortą Kateriny. – Wyruszymy wkrótce. Przygotuj swoją kuszę i staw się przy nas.
Tu zrobił gest, jakby miał zawrócić do swoich kompanów, aby podjąć przerwaną rozmowę. Galtanka zaledwie skinęła mu głową w ramach pożegnania i obróciła na pięcie, by udać się z powrotem do kwater im przydzielonych.
— Ach, mój drogi Akoso — rzuciła jeszcze przez ramię — na przyszłość zwracaj się do mnie per “Katerino” bądź “mistrzyni Bonheur”.
Akosa jednak wzruszył ramionami na tą uwagę, idąc dalej.

Szermierka po tym pozostawiła już łowczych samym sobie, skocznym krokiem powracając przed ich lokum, z przelotną ciekawością tylko przyglądając się zbieraninie nieopodal. Zignorowała jednak rozmowę Laveny i Khaira z elfkami, w zamian zbliżając się do Wuga.
— Och przemocarny “łowco demonów”! — zagaiła orka z szerokim uśmiechem. — Uczyń mi tę przyjemność i bądź mym towarzyszem podczas łowów, hm? Chciałabym zobaczyć ciebie mocującego się z krokodylem na płyciźnie.
– Dobre i to - odparł Wug Katerinie, który dotychczas ze znudzeniem przyglądał się rozmawiającym Senyo, Mauuko i Lavenie. – Chcę najpierw zobaczyć, jak wiedźma spieprzy ten taniec, czy co tam będą robić zaraz.
— Tak, to może być zabawne. Przesuń się trochę, też chcę to zobaczyć — szermierka szturchnęła Łamacza i usiadła obok niego, zarzucając nogę na nogę.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 21-08-2023 o 17:48.
Santorine jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-08-2023, 07:24   #19
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Niedaleko końca drewnianej platformy, na której zlokalizowane były budynki elfów, rósł rozłożysty baobab. Jego pień był tak gruby, że nawet paru z nich nie byłoby w stanie go objąć rękoma, a jego korzenie znajdowały się daleko u podstawy drewnianej platformy.

Na jednej z gałęzi baobabu leżała lwica. Jej futro było gęste, jedwabiste i pokryte różnorodnymi odcieniami złocistego brązu. Lwy nigdy nie żyły w dżungli, tyle dla Laveny było jasne. Dlaczego ta tutaj była w lesie?

Kiedy Lavena podeszła bliżej, lwica uniosła nieco głowę, zdaje się, zaciekawiona. W tym samym czasie rudowłosa półelfka zauważyła, że akt zbliżenia się do lwicy sprowadził na nią spojrzenia kolejnych paru elfów, którzy wydawali się obserwować, co zrobi zaraz.

Był tutaj też Wug, który, oczekując na wielką ucztę elfów, wyszedł z kwater.
– Lwy nie gadają - oznajmił ork, patrząc na to, co robi półelfka. – Wygłupisz się.
— Zabawne, jeszcze do niedawna sądziłam to samo o twoim rodzaju — odcięła się narcyzka. — Miej trochę wiary! Chyba zapomniałeś, z kim rozmawiasz. Jeśli rozkażę rzekom zawrócić, zrobią to! Jeśli przemówię do kamienia, nie śmie odmówić odpowiedzi!
„No świetnie, teraz muszę zmusić tę głupią bestię do gadania. Zaraz. Na płonące piekła, co ja wyprawiam?! Ech... skoro już zaczęłam tę farsę, to już nie mogę się wycofać… a zatem... krotochwilo trwaj!” pomyślała, po czym westchnęła i uczyniła krok w stronę lwicy.
— E… — zabrała głos z pewnym wahaniem. „Jak niby mam się do tego zwrócić? Przecież to tylko durne zwierze!” — Bądź… e… pozdrowiona? Ekhem. Bądź pozdrowiona majestatyczna lwico, wspaniało ozdobo Dżungli Mwangi i błyszczący klejnocie akrivelskiej metropolii!
„Ech, to takie uwłaczające! Chyba naprawdę postradałam zmysły od tego gorąca!”

Khair zatrzymał się nieopodal. Był zainteresowany, co z tego wyjdzie, ale, przynajmniej chwilowo, ograniczył się do powitania
- Witaj, władczyni dżungli - skinął głową lwicy.
Wug usiadł opodal na sporej gałęzi wystającej z drewnianej platformy, niezbyt przejmując się retortą zaklinaczki. Mruknął chyba coś w odpowiedzi, ale raczej chyba machinalnie i bez zaangażowania.

Tymczasem, słowa Laveny i Khaira sprawiły, że lwica w istocie zwróciła na nich uwagę, jednak… Nie przemówiła. Półelfka jednak zauważyła, że jej czyny - oprócz Wuga, którego wyraz twarzy stawał się coraz bardziej rozbawiony - przyciągają wzrok czterech elfek Ekujae, które bez żenady podeszły nieco bliżej i zaczęły spoglądać na nią, Khaira i lwicę, zapewne zaciekawione, co stanie się zaraz.

Samica lwa, całkiem gruba jak na okaz swojego rodzaju, wlepiała swoje ślepia to w wiśniowłosą, to w kapłana, jak gdyby miała zaraz na nich skoczyć. Czy rozmowa, o której wspomniały elfy, naprawdę była z tych, które odbywały się za pomocą mowy? Lub też, czy był to głupawy żart elfów?
— E… Miau? — rzuciła bezradnie próżna niewiasta. — Znasz taldański? — zapytała wkrótce potem we wspólnym, patrząc samicy w oczy.
Absurdalność sytuacji i spojrzenia innych sprawiały, że powolutku zaczynała gotować się z zażenowania.
— A może elficki? — dodała w języku swego ojca.
- Nie potrafię przemawiać w myślach... - powiedział Khair, kierując te słowa bardziej do wiedźmy, niż lwicy. - Może powinniśmy się przedstawić?
— Bardzo chętnie, ale jeśli nie rozumie, co mówimy, to próżny trud — odparła czarownica, nie odrywając wzroku od wielkiej kocicy. — Poczekajmy jeszcze trochę. Jeśli się nie odezwie, to będzie trzeba poszukać jakiegoś druida.
Lwica prychnęła, nagle nieswoja i niezadowolona. Zwierzę powstało i ześlizgnęło się po gałęzi, aby wreszcie zniknąć w gąszczu znajdującym się obok platformy. Rzecz została zaakcentowana głośnym śmiechem obserwujących całość elfów. Czy była to rzeczywiście krotochwila? Niewątpliwie, jeśli rzecz z samicą lwa miała być jakąś grą, to chyba ją przegapili. Lub przegrali.

Wug pokręcił głową. Ork wyglądał na zirytowanego, jednak kapłan i czarownica wiedzieli, że barbarzyńca nierzadko irytował się: było to jakby odbiciem jego szału.
– Lwy nie gadają, głupia - rzekł ork po raz kolejny. – Było zostawić to mi. Lew przecież to prawie jak warg.
— No co ty nie powiesz, mój błyskotliwy przyjacielu? — zadrwiła obruszona dandyska. — Wybrałam opcję bardziej elegancką i pokojową. Wszak, jeśli dobrze pamiętasz, po twych ostatnich negocjacjach z wargami musiałam składać do kupy twe nieszczęsne, poharatane szczątki.
Tymczasem, dwie długouche kobiety z czwórki, która obserwowała ich wcześniej, z oczyma pełnymi ogników podeszły bliżej.
– Zwę się Senyo! - rzekła pierwsza z nich w języku elfów z wyraźnym akcentem Mwangi.
– Moje imię to Mauuko - zawtórowała druga.
Obie były ubrane w zwiewne szaty, które były popularne w Akrivel: odcienie zieleni zlewały się w raczej skromny, acz schludny brąz, zaś ich szyje były udekorowane kościanymi naszyjnikami.
– Jak podoba się wam Akrivel? - zapytała Senyo. – Trudno się rozmawia z Harriet, nie martwcie się.
— „Trudno” w tym wypadku zakrawa na skrajny eufemizm — oznajmiła sardonicznie czaromiotka. — Najtrafniejszym określeniem byłoby – w ogóle. Na szczęście zdążyłam już przywyknąć do ciężkich przypadków.
Zerknęła przelotnie spod długich rzęs w stronę Wuga.
— Jam jest Lavena Da’naei, wielka bohaterka z północy i wasza przyszła wybawicielka. Świadomam, że na pewno chciałybyście usłyszeć więcej o kimś tak wyjątkowym, ale na razie tyle musi wam wystarczyć — oświadczyła bez cienia skrępowania obu elfkom. — Natomiast jeśli chodzi o wasze miasto, to cóż… ma swój prowincjonalny urok. Ale lepiej wróćmy do meritum, o co w ogóle chodzi z tą całą Harriet? Dlaczego przekazano mi, że chce się z nami rozmówić? Ktoś sobie ze mnie dworował?
Dopiero w tym momencie zapatrzona w siebie półelfka dostrzegła pozbawiony zrozumienia wyraz twarzy sarenraenity. Jej nieco zaskoczone spojrzenie wydawało się pytać: to ty jeszcze tu jesteś?
— Te dwie niewiasty pytały, jak się nazywasz i jak podoba ci się tutejsza mieścina — rzuciła ku niemu niedbale.
- Khair - przedstawił się kapłan. - A Akrivel bardzo mi się podoba - dodał z uśmiechem skierowanym do obu elfek.
— Nazywa się Zair i powiedział, że miasto bardzo mu się podoba, ale wy jeszcze bardziej — przetłumaczyła z fałszywie szczerym uśmiechem rudowłosa huncwotka.
– Dobrze, dobrze - elfki zachichotały na słowa Laveny. – Harriet nie potrafi mówić, ale ona porozumiewa się. Mówi swoim ciałem. Nie lubi zwykłej mowy.
– Harriet lubi ten baobab, więc pewnie przyjdzie tu jeszcze nie raz - rzekła Mauuko. – My, elfy z klanu Pantery Gromu, znamy ścieżki zwierząt i znamy ich mowę. Cóż, zdaje się, że nie znacie tak dobrze zwierząt jak my. Na czym znacie się, cudzoziemcy?
— Wybaczcie moje drogie, ale preferuję bardziej tradycyjne metody komunikacji — wyjaśniła z afektacją Lavena. — Będę jednak rada, jeśli przy następnej okazji wspomożecie mnie przy próbie komunikacji z tą — „głupią bestią” — szlachetną istotą.
„O ile to durne bydle ma mi cokolwiek wartościowego do przekazania” pomyślała z rozdrażnieniem.
— Ach, pytacie, na czym się znam? Nie chcę wydać się arogancka, ale jestem naprawdę dobra... we wszystkim!
Elfki wymieniły spojrzenia. Z daleka, Lavena i Khair dostrzegli, że w ich stronę zmierza Nketiah. „No i nadchodzi niszczycielka dobrej zabawy, pogromczyni uśmiechów dzieci” przeszło przez myśl zirytowanej szmaragdowookiej. Ledwie zaczęła stroić sobie żarty z kapłana, a już musiała kończyć.
– Czy cudzoziemcy potrafią… Tańczyć? - wypaliła nagle Senyo, ukradkiem zerkając na nadchodzącą Nketiah.
— Nie wszyscy. Ten, który przybył w ciężkiej zbroi, jest wręcz fatalnym tancerzem — wyłożyła bezpośrednim tonem czarownica. — Ale ja! Ach, ja jestem wręcz królową każdego balu! Zapewniam, że nigdzie nie zobaczycie tak pełnych gracji ruchów. A dlaczego pytacie?
– Tańczący bóg niebios Uvuko mówi, że można poznać duszę kogoś tylko poprzez taniec - rzekła Mauuko poważnie, a Senyo parsknęła przeciągle, widząc jej wyraz twarzy. – Skoroś wprawna w tańcu, Laveno, chcielibyśmy wyzwać cię na pojedynek w grze daikada!
— Hm, zawsze sądziłam, że mam w sobie coś z boga… Teraz się to potwierdza, bowiem uważam tak samo jak wasz Uvuko — wtrąciła półelfka z zuchwałym uśmieszkiem wymalowanym na twarzy, teatralnie udając zadumanie. Na myśli miała oczywiście tragiczny pokaz umiejętności dany przez Joreska w „Łasce Maga” przed trzema tygodniami.
Senyo wyciągnęła dwie pary miedzianych bransolet, do których przymocowane były dzwonki.
– Daikada polega na starciu dwóch tancerzy, którzy tańczą w rytm starej pieśni, mając na swoich stopach te bransolety. Dzwonki przy każdej parze brzmią inaczej, niż dzwonki na drugiej. Celem gry jest tańczyć do rytmu i jednocześnie uderzać w dzwonki na bransoletach przeciwnika. Ci, którzy potrafią sprawić, że dzwonki przeciwnika zadzwonią najczęściej, wygrywają! Jeśli jednak zgubią rytm, tracą punkty. Proste, prawda?
– Pozostali także mogą dołączyć, jeśli się ośmielą - wyszczerzyła zęby Mauuko.
— Banalne wręcz — oświadczyła bez cienia wahania wiśniowowłosa. — Jednak jestem kobietą honoru, więc daję wam ostatnią szansę wycofania się z tej niefortunnej propozycji. Wiedzcie wszakże, iż gdy podejmę rękawicę, tym samym przypieczętuję waszą sromotną porażkę. Nadal zainteresowane?
Swą arogancką deklarację zaklinaczka podkreśliła chełpliwym uśmiechem.

Mauuko zaklaskała w dłonie. Nketiah, która przybyła, wymieniła z nią parę zdań w Mwangi. Wyglądalo na to, że pomysł spodobał się elfce z drewnianym ramieniem i roześmiała się, po czym wykonała parę gestów i wyszeptała słowa, a w jej dłoniach, utkana z cienia, pojawiła się jakaś wersja lokalnej lutni.

Dwoje z kobiet, które przyglądały się całej sprawie, także wyciągnęły swoje instrumenty: pierwsza wyciągnęła z sakwy podróżnej parę bongosów, druga zaś wyciągnęła sistrum.
– Ja zatańczę pierwsza! - zawołała Senyo, odpychając Mauuko, która z obrażoną miną usunęła się obok. – Gotowa, płomiennowłosa?
— Jak zawsze — odparła jej dumnie.
Mauuko zwróciła się do Laveny, rzucając spojrzenia na Khaira:
– Czy Zair zatańczy ze mną?
— Nie wiem. Ale zapytam. Może się jednak krępować, bo ma straszny problem z brzydkim zapachem z ust — wyjaśniła zapytana, ostatnie słowa wypowiadając w formie poufnego szeptu, nachylając się do ucha rozmówczyni.
Joresk, przechadzając się w zamyśleniu po platformie, zbliżył się, gdy tylko dostrzegł zamieszanie i coś, co wyglądało na przygotowania do zabawy. Nie miał zielonego pojęcia, o czym elfy rozmawiają, więc tylko oparł się o balustradę i przyglądał temu z zaciekawieniem.
- Czy możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - Khair zwrócił się do Nketiah. Tak jakoś nie do końca ufał Lavenie. - A na imię mi Khair - dodał.
– Senyo i Mauuko zapraszają cię do gry, w której zatańczysz - podsumowała Nketiah Khairowi. – Podczas tańca musisz uderzyć w miedziane bransolety na kostkach swojego przeciwnika i nadążyć za rytmem. Za każdym razem, kiedy uderzysz w bransoletę, zyskujesz punkt, ale! Kiedy nie nadążysz za rytmem, tracisz punkt. Czy zatańczysz? - uśmiech Nketiah wydawał się tak pokrętny, jak Mauuko.
- Niezbyt równe szanse - powiedział z lekkim uśmiechem Khair. - Rywalizacja z kimś, kto się w to bawi od lat... Ale można się zawsze pośmiać... Ale najpierw muszę się nauczyć „gratuluję zwycięstwa” w waszym języku - dodał.

Nketiah przemawiała głośno, a jej głos i wzrok sięgnęły także i paladyna. Wyraźnie zapraszała Joreska do wzięcia udziału w grze. W tym samym czasie jedna z elfek podała Lavenie parę bransolet z dzwonkami, które miały być założone na kostki. Ta wdziała je, uprzednio zdjąwszy wysokie buty na obcasie, które tylko by jej przeszkadzały podczas wykonywaniu tanecznych figur.

Katerina wróciła z rozmowy z trzema elfami opodal. Muszkieterka usiadła obok Wuga - ork obserwował zaś całą scenę z ledwo skrywanym rozbawieniem.
Paladyn skinął głową w podziękowaniu, ale nie spieszyło mu się ponownie do tańców. Zamiast tego usiadł wraz z Wugiem i Kateriną.
- To może być niezłe widowisko. Kto wie, może nawet spróbuję, żeby zmyć z siebie tamte "podrygi" w karczmie? - rzucił z rozbawieniem.
— Taką plamę koniecznie wypadałoby zmyć, mój drogi — Katerina pokiwała głową z udawaną powagą, nachylając się w stronę rycerza. — Pewien nieprzyjemnie przeuroczy elf zaproponował nam również udział w polowaniu, jeśli chciałbyś pokazać nam, że jednak potrafisz lekko stawiać kroki. Zapewne tam będzie ci to łatwiej udowodnić, gdyż nie będzie balastu w postaci całkiem dosłownych kul u nóg.
- Dziękuję za propozycję, chętnie z niej skorzystam. Zawsze też mogę iść w zbroi, żeby dać wam fory - odpowiedział z podobnie poważnym wyrazem twarzy.
— Ty chyba naprawdę gustujesz w cierpieniu, Strabo. Właściwie... to wiele by tłumaczyło — dziewczyna wymownie przeniosła spojrzenie na Lavenę szykującą się do tańców, z cieniem uśmiechu na ustach. — Idąc w zbroi, dałbyś fory zwierzynie i tym samym pewnie zniweczył moje dotychczasowe próby zaprzyjaźnienia się z bezczelnym elfem. Sam Generał Zemsty nie uchroniłby cię przed wendetą w calistriańskim stylu, gdyby tak się stało, zatem...
Katerina rozłożyła teatralnie ręce.
— Cóż poradzić, pancerz będziesz musiał zostawić! — zaśmiała się.
- A dopiero co go kupiłem - rzucił paladyn z udawanym smutkiem - Nawet nie zdążyłem go poważnie wypróbować, nie licząc tego pieca w portalu - machnął ręką - Może Ekujae pożyczą mi jakąś skórznię, która się na mnie zmieści. Ale nie widziałem, żeby któryś miał na sobie więcej ciala - wyszczerzył się, z przyjemnością zerkając w stronę szykujących się do tańca kobiet.
— Mówisz to tak, jakby widok ciebie w zbyt obcisłej skórzni miał być czymś złym i niepożądanym — Katerina odparła z pozorowanym skonfundowaniem.
- Kwestia gustu, czyż nie? - Joresk uśmiechnął się pod nosem - Gdyby zrobiło się nieco intensywniej, cała by się porwała i zostałbym bez niczego.
— Tak... to... byłoby straszne — Galtanka odparła ze śmiertelną powagą na licu, niesięgającą iskier w oczach.
Paladyn nie odpowiedział, spojrzał tylko w stronę szermierki i puścił jej oko z szelmowskim uśmiechem, po czym jak gdyby nigdy nic wrócił do oglądania widowiska.

Zaczęło się! Nketiah uderzyła w struny swojego instrumentu, a powietrze przeciął wartki rytm bębnów elfki, która stała opodal. Rytm wybijany przez bongosy był akcentowany lutnią Nketiah, a niekiedy i przestawał, aby Nketiah mogła zagrać krótkie solo w tandemie z bębniarką, druga kobieta potrząsała sistrum.

Mauuko skupionym wzrokiem obserwowała scenę, niby wojenny teatr. Kobieta zapląsała swoimi bosymi stopami po drewnianej platformie i wyprowadziła podstępny atak, ale! Jej stopa przecięła tylko powietrze.

Natychmiast zmitygowała się i poprawiła, skupiając się na rytmie.

Taniec Laveny był idealnym odzwierciedleniem jej charakteru. Trącący sztucznością i wyrażający nieskrępowaną pewność siebie, nieprzyzwoicie wyzywający i bezwstydny, pełen temperamentu i niezwykle ostentacyjny. Zwyczajnie nie sposób było przejść wobec niego obojętnie. Co prawda ruchom półelfki brakowało nieco wyrafinowania i techniki, ale nadrabiała wszystko olbrzymią charyzmą. W efekcie dała wyjątkowy w swoim rodzaju pokaz, choć nie udało jej się dosięgnąć bransolet swej tanecznej oponentki.

Muzyka płynęła niczym wartki potok, zataczając meandry, niekiedy zwalniając i rozlewając się w spokojną i przewidywalną sadzawkę, aby znienacka wezbrać i eksplodować w falę, która rozbijała się o drzewa. Nketiah uderzała z wprawą w swoje struny, nigdy nie myląc rytmu, zaś elfka wyposażona w sistrum uderzała nim, niby buzdyganem, wplatając taniec w swój pokaz. Bębniarka niekiedy wyśpiewywała pojedyncze słowo w Mwangi, poczynając od bzyczących i szeleszczących dźwięków, które rozwijały się w jedno płynne glissando, pod którym dźwięczał konsekwentny rytm sistrum i bębnów.

Elfy patrzyły w skupieniu na ten pojedynek, a grupie gapiów narastały szepty i czasem pojawił się pojedynczy okrzyk. Mauuko wyprowadziła serię ciosów w stronę bransolety Laveny, a ta uchylała się z gracją. Półelfka wyprowadziła parę ciosów i – wreszcie – do jej uszu doszedł dźwięk dzwonków oponentki… A także jej własnych! Mauuko natychmiast skontrowała jej atak własnym!

W tym samym czasie Joresk i Katerina wychodzili z siebie, aby dopingować Lavenę. Paladyn dopingował na jedną stronę, muszkieterka na drugą - krzyki i nawoływania od strony tej dwójki rychło przeobraziły się w chaotyczny bełkot, który więcej przeszkadzał, niż pomagał półelfce.

”Jak oni to robili!,” Bonheur jęknęła w duchu, słysząc, jak jej próby rozgrzania skromnego tłumu wokół tancerek rozbijały się dysonansowo wśród muzyki i okrzyków Joreska, bardziej przypominając jazgot zachrypniętej Waryzjanki, aniżeli mistrzowskie techniki Vipenery i Bodargena, twarzy trupy cyrkowej Madame Maxime, które starała się emulować. Nie zamierzała jednak poddać się w swoich wysiłkach, dumnie zadzierając nos i tłamsząc grymas grożący wyrwaniem się na twarz.

Pojedynek trwał. Kiedy jednak przyszło do wystania w szparkim tempie, Lavena poradziła sobie znacznie lepiej niż młodsza od niej Mauuko. Krzyki Kateriny i Joreska, a także wartkie tempo były chyba zbyt dużym wyzwaniem: kolejne parę ciosów, odskoków i figur tanecznych i wreszcie… Mauuko straciła równowagę!

Muzyka urwała się nagle, przerwana gromkim śmiechem elfów. Mauuko zawirowała i odskoczyła, chociaż mało brakowało, aby upadła. Młoda elfka z otwartymi ustami przystanęła, rzucając zdziwione spojrzenia na wszystkich. Wokół rozbrzmiał szmer aprobaty.

Dwie starsze wiekiem kobiety wyłoniły się z tłumu, nagle zaintrygowane.
— Ha! Jestem tak dobra, że sama siebie zaskakuję! — powiedziała pełna samozadowolenia czarownica, zdmuchnąwszy po energicznym tańcu niesforny kosmyk włosów sprzed oka. „Powiedziałabym, patrzcie i uczcie się! Ale niestety tego nie możecie się nauczyć”.
— Nie przejmuj się Mauuko — pocieszyła oponentkę. — Zawsze znajdzie się ktoś lepszy.
„Tym kimś jestem ja!”

Mauuko skłoniła się.
– Tańczysz dobrze! - zawołała.
Tu do pary przeciwniczek podeszła starsza elfka, która była ubrana w zdobny strój - zwykła zieleń elfów Ekujae przechodziła w złotawy brąz, zaś tu i ówdzie były krwistoczerwone akcenty.
– Jestem Kadija z klanu Pantery Gromu, moja matka pochodzi z klanu Kamiennego Jastrzębia - rzekła Kadija. – Tańczysz dobrze, nieznajoma, ale wiedz, Mauuko i Senyo dopiero rozpoczęły swoją naukę daikady. Czy dasz mi tę satysfakcję i zetrzesz się również ze mną?
— Och, jestem przekonana — kąciki ust Kateriny zadrgały w słabo tłumionym uśmiechu — iż moja droga przyjaciółka nie odmówi nam przyjemności dalszego podziwiania jej zmysłowych ruchów godnych Calistrii.
- Chyba że się zmęczyła - wtrącił Khair. Co równie dobrze mogło być powodem do rezygnacji, jak i podpuszczeniem Laveny.
— Zdążyłam zauważyć, że są amatorkami — stwierdziła bez ogródek wiśniowowłosa, kierując słowa w stronę nowoprzybyłej Kadiji. — Dlatego obeszłam się z Mauuko wyjątkowo łagodnie.
— Bardzo chętnie przyjmę twe wyzwanie kochana, a także wpędzę w zawstydzenie samą Calistrię — zerknęła z ukosa na szermierkę. — Ale innym razem. Jak odgadł mój cnotliwy towarzysz. Wielcem strudzona.
„Miażdżenie was straszliwie mnie męczy” pomyślała, opadając ciężko na gałąź idealnie nadającą się na siedzisko.
— Kontynuujcie swawole, z miłą chęcią popatrzę — wyjaśniła z cichym westchnieniem, wykonując zmanierowany gest ucinający wszelką dyskusję.
- Khair, teraz twoja kolej? - zagadnął Joresk, nieco zawiedziony, że zawody mają się ku końcowi.
— Leć, leć Gołąbeczku, nie krępuj się! — zachęciła półelfka z perfidnym uśmieszkiem.
– Naprawdę…? - elfka, która przedstawiła się jako Kadija, uniosła brwi w geście rozczarowania. – Cóż, jeśli odpoczynek okaże się adekwatny, wypytaj o mnie.
— Nie omieszkam — odparła ruda wiedźma z niewzruszoną pewnością siebie.
Mauuko, kręcąc głową, odchodziła w swoją stronę. Wyglądało na to, że Senyo czyniła jej wymówki z powodu swojego wyjątkowo niefortunnego manewru z Laveną. Tłum elfów nie rozproszył się jeszcze: ciekawe spojrzenia były rzucane to na zaklinaczkę, to na jej resztę towarzyszy.
— Cóż, z tańcem mi nie po drodze. Poza tym kolacja sama się nie upoluje — Katerina oznajmiła wszystkim i nikomu zarazem, ruszając żwawo w stronę kwater, jakby zupełnie tracąc zainteresowanie daikadą.
— Wyskakuj do tańca Khair, albo Joresk będzie musiał! — zaśmiała się Da’naei.
Kapłan pokręcił głową.
- Przytarłaś im rogów - odparł - więc nie mam zamiaru poprawiać im humoru.
— No to Joresk! — półelfka klasnęła w dłonie. — Do boju paladynie! No, proooszę!
Zrobiła maślane oczy.
Paladyn westchnął i pokręcił głową z rozbawieniem
- Tylko nie śmiejcie się. Zbyt głośno - poprosił, wstając. - Przydałoby się coś do zagrzania mnie do walki.-
— O to się nie martw — zapewniła go wiśniowowłosa konfraterka. — Me słowa tchnęłyby życie w rozpadającą się mumię. Jak tylko zacznę w tańcu zawstydzisz samą Ashavę!
- Przegrana nie poszła im w smak - stwierdził cicho Khair. - Z jakiegoś powodu chcą nam udowodnić, że jesteśmy och nich gorsi.
— Sami sobie wystawiają świadectwo, jeśli tylko do takiej wygranej pretendują — skwitowała Lavena.
Senyo, w lot pojąwszy okrzyki i nawoływania Laveny, podskoczyła do paladyna. Wyrzekła do niego parę słów w swoim narzeczu, ale paladyn nie miał pojęcia, co też to takiego było. Zaproszenie do tańca? Zapewne, choć nie dało się wykluczyć niczego.

Nketiah, z drapieżną wprawą ujęła z powrotem swoją lutnię, zaś bębniarka i posiadaczka sistrum skierowały swoją uwagę z powrotem na scenę. Zainteresowanie elfów znowu skupiło się na improwizowanej scenie na tych dwojga. Senyo - młoda elfka, choć zapewne o setkę lat starsza od samego Joreska, wyrzekła w pytającym tonie jedno słowo. Ten uśmiechnął się i spojrzał na Nketiah.
- Czy mogę cię prosić o tłumaczenie? Nie poznałem jeszcze waszego języka -
– Senyo pyta się, czy to ty jesteś tym, który przybył w ciężkiej zbroi - przetłumaczyła Nketiah, gładząc palcami swoją lutnię i przesuwając palce po strunach. – Jeśli słowa Laveny są prawdą, brać udział w daikadzie dla ciebie to akt odwagi.
- To ja - paladyn ukłonił się uprzejmie - Nie wiem, co o mnie mówiła, ale z pewnością nie jestem tak zwinny jak wy. Jednak nie zwykłem wycofywać się z wyzwania -
– Zacznijmy zatem! - zawołała Nketiah.
Elfka skinęła na pozostałe muzykantki: muzyka rozpoczęła się po raz kolejny, niemalże w tym samym fragmencie, na którym urwała się wtedy, kiedy Mauuko przegrała z Laveną. Wartki, nieprzerwany rytm rozbrzmiał razem z wypełniającym przestrzeń między uderzeniami lutnią i sistrum.
— Dwie sztuki złota na elfkę — Da’naei rzuciła zniżonym głosem do towarzyszy uśmiechając się szelmowsko. Potem jak gdyby nigdy nic zaczęła energicznie kibicować towarzyszowi.
Paladyn zamaszystymi posunięciami podrygiwał na parkiecie razem ze swoją elfią oponentką. Wyglądało niemal na to, że swój taneczny talent Joresk interpretował w sposób żołnierski: widać było, że ruchy paladyna były podobne do tego, co można było zaobserwować na polu walki. Joresk smagnął parę razy stopą powietrze, i! Udało się, dzwonki Senyo zadzwoniły! Dopingujące Katerina i Lavena wlały wolę walki w serce paladyna.

Ciemnoskóra elfka jednak nie pozostała paladynowi dłużna na zbyt długo: ze zwinnością i gracją, która przypominała czającą się panterę, elfka uderzyła dwa razy i dwa razy Joresk usłyszał uderzenie swoich własnych dzwonków!

Kiedy jednak przyszło do wystania w rytmie, paladyn miał znacznie gorzej: zdecydowanie gubił rytm i z trudem próbował nadążyć za meandrami muzyki, która wiła się niczym wężowisko. Senyo, przeciwnie, wirowała z wprawą, być może nawet jeszcze lepiej, niż pokonana przez Lavenę Mauuko.

Paladyn i elfka zwarli się raz jeszcze, próbując nadążyć za wartkim rytmem i w międzyczasie próbując wyprowadzać ciosy. Trzeba było przyznać, że Joresk robił, co mógł: paladyn systematycznie wyprowadzał ciosy w stronę Senyo, bardziej nadrabiając siłą i szarżując na elfkę, podczas gdy kocie ruchy Senyo bezlitośnie wykorzystywały każdą lukę w osłonie paladyna. Raz po raz, dzwonki przeciwników przecinały powietrze i choć Joresk wyprowadzał swoje ciosy z nie mniejszą wprawą niż Senyo, to jednak gubił rytm i znacznie gorzej nadążał za nieprzewidywalną muzyką.

To okazało się gwoździem do trumny występu. Senyo zdobywała punkty znacznie szybciej, niż paladyn, który tracił je za każdym razem, kiedy próbował nadążyć za muzyką Nketiah. W głowie paladyna, który widział wcześniejsze tańce Laveny i Mauuko powstała myśl, że gdyby nie feralny piruet Mauuko, Lavena także znalazłaby w elfce kompetentnego przeciwnika. Kolejne akcenty dzwonków przecinały powietrze, już jego.

Wreszcie, elfka zwiodła paladyna, zabębniła stopami o drewnianą posadzkę i koniec końców, kiedy jego dzwonek rozbrzmiał po raz ostatni, muzyka umilkła. Senyo wygrała! Tu i ówdzie rozległo się parę śmiechów i parę komentarzy w Mwangi, których ton brzmiał jak uznanie.
Paladyn ukłonił się przeciwniczce, po czym zwrócił się do Nketiah z szerokim uśmiechem.
- Proszę, przekaż Senyo moje gratulacje i podziękuj za lekcję pokory. To było wyjątkowe doświadczenie i chciałbym je kiedyś powtórzyć - jego słowa były szczere. Walka, pojedynek, które nie kończyły się śmiercią, ranami czy chociaż upokorzeniem pokonanego? To było coś nowego.

Lavena zbliżyła się do Joreska, klaszcząc bardzo powoli, w teatralnym stylu.
— Całkiem… interesujący… pokaz, przyjacielu — oceniła, wypowiadając każde słowo z emfazą. — Aczkolwiek zdaje się płynąć z niego dość niepokojący wniosek. Widać bowiem, że o wiele lepiej idzie ci bicie kobiet, niż dotrzymywanie im kroku.
Zakończyła bon motem.
- Jak dobrze, że oboje wiemy, jak powierzchowne wnioski mogą być mylące, czyż nie? - odparował Joresk.
— Bynajmniej. Jedynie ludzie płytcy nie sądzą wedle powierzchowności.
— Cóż, mój drogi, przynajmniej odważyłeś się podjąć wyzwanie — Katerina skinęła paladynowi z cieniem uznania na licu. — Nawet jeśli nie udało ci się zupełnie zmyć wspomnianej plamy.
- Do tego mi jeszcze daleko! - zaśmiał się mężczyzna. - Ale kto wie, może kiedyś będę się nadawał na partnera do tańca nawet dla ciebie? - rzucił rozbawiony. - Może nawet zanim osiwieję?
— Bodaj ma elfia krew pozwoliła mi dożyć tej wiekopomnej chwili — westchnęła szmaragdowooka czaromiotka. — Po prawdzie to ciekawam, czy pierwej ty opanujesz misteria taneczne, czy Katerina sztukę władania wytrychem i napinaczem. Tak czy inaczej, życzę wam ze wszech miar powodzenia, choć zapowiada się naprawdę długa rywalizacja.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30-08-2023, 15:58   #20
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Z wolna, szmery uznania i żywa dyskusja, która zawiązała się po pojedynku Laveny i Mauuko ucichała. Elfy, widząc, że chyba rzecz ostatecznie zakończyła się, rozchodziły się w stronę swoich zwykłych obowiązków. Kadija zniknęła gdzieś w tłumie, aby wreszcie na chwilę pojawić się obok jakiegoś drzewa-budynku, za którym wreszcie zniknęła. Mauuko i Senyo także zaczęły odchodzić, świergocząc radośnie na temat odbytej przygody.

Harriet, lwica, która wcześniej siedziała na baobabie, powróciła na niego, bacznie obserwując rozpraszające się zgromadzenie elfów i podróżników, którzy byli opodal.

Wug, który wcześniej wyszedł, niezbyt zainteresowany tańcem, wrócił z powrotem, niosąc swoje oszczepy, a także oręż przypięty do pasa i swoje podróżne sakwy. Zwrócił się do Kateriny:
– Ruszamy dupy? Gdzie oni są?
Jak na zawołanie, w ich stronę zaczął iść Akosa i jego łowczy. Nketiah skinęła głową w stronę elfa o surowym wejrzeniu, a ten odwzajemnił jej gest tym samym. Myśliwi mieli ze sobą łuki i długie noże. Poza Akosą, który wydawał się być zniecierpliwiony, ciemnoskórzy mężczyźni ze spokojem rzucali spojrzenia na grupkę podróżników.
– Jesteś gotowa, jak-ci-tam-znowu-było? - Akosa zapytał Katerinę w języku elfów. – Bierzesz tego wielkiego ze sobą? - tu skinął brodą w kierunku Wuga. – Niech będzie, ale powiedz mu, że nie idziemy do rzeźni, tylko polować. Wy, przybysze z północy, wiecie, czym jest polowanie?
— Nie, elfie-bez-krztyny-kultury, nie wiemy, czym jest polowanie, na północy wszystko jest nam podawane na srebrnych tacach i nikt nie kłopocze się takimi rzeczami — odparła Katerina pozornie beznamiętnie i poważnie, zajmując dłonie sprawdzaniem bełtów o czarno-żółtych lotkach. — Ten wielki „łowca demonów” to Wug z plemienia Cierniowych Kamieni, zwany również „Łamaczem Kości”, treser wargów oraz pogromca pajęczych chmar.
Przypinając kołczan i ręczną kuszę do pasa, szermierka zwróciła się do orka w taldańskim.
— To Akosa, kochany. On z klanu Pantery Gromu. Jego matka z klanu... — zamilkła na chwilę i machnęła wieloznacznie dłonią. — Właściwie to nie wiem, bo nigdy mi się nie przedstawił tym ichnim tradycyjnym powitaniem.
Galtanka przeciągnęła się, ponownie krzyżując spojrzenie z Akosą i wracając w elfickie nuty.
Joresk Strabo, mężny rycerz i wierny sługa Ragathiela — skinęła głową w stronę paladyna — również wyraził chęć towarzyszenia nam podczas polowania. Poprosił mnie również o zapytanie, czy macie może jakąś skórznię na stanie, z której mógłby skorzystać. O rozmiar za małą najlepiej, gdyż lubi przywdziewać obcisłą skórę niczym calistriańscy nałożnicy.
Szelmowski uśmiech wykwitł na twarzy Kateriny.
– Skórznia się znajdzie, a jakże - Akosa skinął głową na jednego ze swoich. Ten obrócił się na pięcie i raźnym krokiem pomaszerował w stronę jednego z elfickich zabudowań. – Dziwne są zwyczaje twoich kochanków, jednak… - tu spojrzał w przestrzeń, jakby przez chwilę zastanawiał się, czy miał ochotę kończyć myśl. Ostatecznie jednak zrezygnował i wzruszył ramionami. Katerina powtórzyła ten gest, bardziej zaabsorbowana oglądaniem końcówek własnych włosów aniżeli urwanym w połowie zdaniem i kryjącą się zań implikacją.
Po paru chwilach łowczy powrócił z jakimś ekwiwalentem lokalnej skórzni. Jej część, w odróżnieniu od isgerskiej, była zrobiona z jakichś wyjątkowo mocnych pędów splecionych ze sobą na poły z wyprawioną skórą. Joresk skinął głową w podziękowaniu i przez chwilę oglądał zbroję z ciekawością. W końcu westchnął ciężko, zdjął koszulę i zaczął ją na siebie wciągać, przeklinając pod nosem, słowami zupełnie nieprzystającymi do świętego męża.
- Pierd… olone… chudzielce - stęknął, w końcu wciskając się w skórznię.
- Chyba twoje obawy mogą się spełnić - spojrzał w stronę Kateriny - Nie mają czegoś większego?
— Poprosiłam, żeby przynieśli ci największy pancerz, jaki posiadali — odparła krótko dziewczyna, opanowawszy nagły atak kaszlu, który zupełnie przypadkiem naszedł ją gdy obserwowała paladyna wciskającego się w za małą skórznię.
- Aż dziwne… - Joresk przeciągał się, wyczuwając ułożenie zbroi i rozciągając ją nieco - …że ich wiatr nie porywa - napiął mięśnie pleców, aż szwy zatrzeszczały - Później będę na pewno potrzebował pomocy w jej ściągnięciu, albo ją potnę na strzępy -
— Myślę, że znajdą się chętni… — stwierdziła niewinnie znajdująca się w pobliżu Lavena, z jakiegoś powodu oblizując delikatnie usta.
Szybko jednak odzyskała dumny fason i pokłoniła się w dworski, oszczędny sposób Akosie.
— Nas chyba sobie nie przedstawiono — przegryzła nieznacznie wargę. — Jestem Lavena Da’naei z Klanu Najpiękniejszej i Najbardziej Utalentowanej Bogini. Miło mi Cię poznać.
Uśmiechnęła się serdecznie.
— Radzę trzymać dystans, mój drogi — Katerina szepnęła półgębkiem w stronę elfa. — Na wypadek gdyby postanowiła rozewrzeć szczękę niczym wąż.
— Cokolwiek rzecze ku tobie ta galtańska osa, przyjacielu, niewarte jest nachylenia doń ucha — zapewniła zaklinaczka. — Jej użądlenie sprowadza jeno obłęd i, co gorsza, niemoc płciową.
— Zadziwiłoby cię, moja droga, jak wielu mężczyzn lekarstwo na niemoc płciową odnajduje właśnie w byciu żądlonym — szermierka ripostowała sugestywnym tonem.
— Zaiste, pełno takowych na cmentarzu — momentalnie skontrowała wiśniowowłosa czarownica. — Niemoc zwalczona na amen.
– Akosa z klanu Kamiennego Jastrzębia, moja matka pochodzi z klanu Nieskończonej Rzeki - wyrecytował Akosa w stronę Laveny. – Czy ty także wybierasz się na łowy?
— Ja? Ach, skądże! — półelfka zachichotała wytwornie, zasłaniając usta eleganckim gestem dłoni i udając zakłopotanie. — W moich stronach, przyjacielu, panują zupełnie inne zwyczaje. Tam kobiety mego stanu nie zajmują się takimi rzeczami jak polowanie na zwierzynę.
Wyjaśniwszy dzikusowi, jak się sprawy miały, kontynuowała.
— Skoroś z klanu, ekhem, „Kamiennego Jastrzębia” — wymawianie prymitywnych plemiennych nazw przy zachowaniu niezbędnej etykiety wielce Lavenę żenowało. — Musisz zatem pochodzić z innej osady. Założę się jednak, że znasz Jahsiego. Wszak wasze matki dzielą ten sam klan. To za jego sprawą się tu znalazłeś?
– Jahsi jest dla mnie jak brat - krótko odparł Akosa. – Jestem tutaj, żeby pomóc pozostałym w walce przeciwko kultowi.
— Tylko ty sam, mój drogi? — dopytała dandyska. — Czy jest tu może więcej twoich braci?
– Elanan i Istari - tu skinął na dwóch milczących myśliwych. – I paru innych - dodał jeszcze. – Co to ma dla ciebie za znaczenie? - zapytał, nagle zniecierpliwiony. – Powinniśmy wyruszyć czym prędzej, jeśli chcecie na ucztę zjeść coś więcej niż orzechy i jagody.
— Ależ nie ma powodu do takiego grubiaństwa… — „ty bezczelny pawianie!” — … mój niecierpliwy przyjacielu. My również przybyliśmy pomóc w walce z kultem. Stąd płynie ma dociekliwość.
„Ograniczeni fizycznie, ograniczeni umysłowo. Czemu muszę cierpieć towarzystwo tych elfich głupców?” wycedziła z irytacją w myślach.
— Ale skoro wam tak spieszno do lasu, to nie śmiem was dłużej zatrzymywać. Bywajcie zatem! — pomachała wszystkim palcami jednej dłoni i ulotniła się, rzucając jeszcze ostatnie, pełne samozadowolenia spojrzenie muszkieterce, na co ta odpowiedziała tylko kpiarskim salutem.
— Postaramy się upolować zwierzynę godną twego szlachetnego podniebienia, moja droga — Katerina obiecała z szerokim uśmiechem.
– Chodźmy - rzekł Akosa, dając znak pozostałym.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172