Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-08-2023, 16:10   #2
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
JAKI OPIEKUN, TAKIE DZIECKO
************************************************** **************************************************

Przez cały początek rozmowy wampirzyca nie wydawała się poruszona. Jeżeli odczuła jakiekolwiek zaskoczenie tożsamością osoby to go nie okazała. Magiczka zobaczyła że część ubrań Ann była przemoczona, co nie było zaskakujące jako że dziewczyna ostatni czas spędziła czatując przed miejscówką Tremere. Nie sprawiło jej to jednak żadnego dyskomfortu.
Prawdę mówiąc wampirzyca już całkowicie zapomniała o zleceniu jakie opłacił William. W miasteczku działo się naprawdę sporo, a wyrok jaki spadł na nią i Cyrila skutecznie odciągnął myśli Ann od mniej ważnych, przynajmniej według niej, spraw. Czym w końcu było to mało interesujące zlecenie w kontraście do straty jaką cierpiała?

Nagle skupiła spojrzenie na zbuntowanej magiczce, gdy ta zaczęła opowiadać sprawę.
- Jakie szambo, co się dzieje? I o jakiej koleżance mówisz? - zapytała jakby przebudzona z letargu.
- Ooch… duże moja droga, duże… - magiczka sięgnęła do koperty i pogrzebała wyciągając zdjęcia z niej. Podała je Ann. Były to jej własne fotki, Nadii… fotki zrobione podczas wspólnej akcji z Tremere. Fotki na których widoczne były one, oraz czarny wilkołak… na jednej widoczny w połowie… z dolną partią ciała rozmytą.
- Nie wiem kto pilnował waszych tyłków, ale był dobry. Musiałam sięgać po magyię i pomoc, by wyostrzyć zdjęcia i wydobyć wasze twarze. Firma, mam nadzieję, nie dysponuje takimi możliwościami jak ja.- stwierdziła magiczka.
- Ale zakładasz, że mogą to być magowie? - zapytała przeglądając zdjęcia.
- Szczerze? Sądziłam że cała ta kopalnia jest laboratorium Technokracji. Wszystko to śmierdziało mi Iteracją X i Progenitorami. I byłam pewna, że znajdę jakieś powiązania. Ale nie… Na nic nie natrafiłam.- zdziwiła się blondynka.- Jeśli już, to w drugą stronę. Możliwe że skorumpowali jakoś niektórych prominentnych Technokratów, którzy dostarczają im technologię za plecami szefów. Poszukałabym głębiej, ale mi nie pozwolono… i bez tego, żeśmy stąpali po kruchym lodzie.
Napiła się latte dodając.- Te typy są bardzo zakonspirowane jeśli chodzi o swoje cele i prawdziwe struktury. Totalna paranoja. A wiesz co jest najdziwniejsze? Nie stoją za tym magowie… ani Tradycji, ani Technokracji. Nie stoją za tym wampiry, ani zachodu ani wschodu, nie stoją mumie… nikt z nas nie stoi.
- Czyli twierdzisz, że to najzwyklejsi śmiertelnicy? - zapytała zaskoczona - Jak głęboko dotarliście w tych strukturach?
- Tak. I to jest najdziwniejsze. Ogólnie pod całą tą maską spółek córek, fałszywych firm, spółek zakładanych na Bahamach kryje się firma będąca w teorii Funduszem Inwestycyjnym. Nazywa się Pentex. Jest światowa korporacja o bogactwie i wpływach bliskich takim funduszom jak Blackrock, ale… mało kto o nich słyszał.- stwierdziła blondynka. - Nie sprzedają swoich akcji na żadnej z giełd i nie pakują pieniędzy w spółki bezpośrednio, tylko poprzez różne podejrzane firmy z adresami na Bahamach.

- Jak niebezpieczni są? Bo jeżeli podglądali naszą dwójkę i czarnego wilkołaka to nie mogą być zwykłymi Smithami którzy po pracy siadają przed telewizorami i chłoną propagandę korporacji. Czemu w ogóle podglądali nas? Czy w ogóle zdawali sobie sprawę czym jesteśmy i czym jest ten pies?
- To są fotki z kamer ochrony. Chyba nie sądzisz, że ta fabryczka nie miała kamer ochrony? Właściwie miała chyba kilka niezależnych od siebie podsystemów.- wyjaśniła blondynka.- Szczerze powiedziawszy ten wilczek był kluczem do rozwiązania zagadki. Bo ten Fundusz nie koncentruje się na tym, na czym powinien, na zarabianiu. Funduje wiele dziwacznych projektów nie dbając w ogóle o normy środowiskowe. Wręcz lubią je łamać. A wiesz czemu… bo to nie firma… a kult. Kult Żmija.
Ann westchnęła z irytacją.
- Kolejny kult... Ile tych mamy w Stillwater...? - przetarła oczy - dopiero jednego kultu pozbyliśmy się z miasteczka. Bawili się w krwawe rytuały i poświęcanie innych na ołtarzu. Aztecki vibe.
- Tak twierdzi Szczękościsk. Niemniej to nie jest tego typu kult. I jest bardziej światowy. Wasza kopalnia, to jest jeden z wielu wielu wielu assetów. I nawet nie najważniejszy. Pewnie nie uznali waszego wtargnięcia za coś istotnego. Niemniej… gdyby dowiedzieli, że zaczęliśmy… grzebać na ich temat. - uśmiechnęła się kwaśno i upiła nieco latte. - Nie dziwię że Nosfki odmówiły wam pomocy.

- William już wie?
- No nie. Uznaliśmy, że czegoś takiego lepiej nie przesyłać przez sieć. Zważywszy, że Pentex ma ta swoich agentów. Więc wszystko jest staromodnie analogowe.- magiczka postukała palcem w kopertę.- Tutaj… masz szczegóły, drogę jaką dotarłam do tych informacji. Adresy, logi, hasła… masz, ale radzę z tego nie korzystać. Na końcu adres skrzynki pocztowej. Tam należy wysłać czek z resztą zapłaty.
- William będzie zadowolony z takiej staromodnej formy zapłaty. - stwierdziła szczerze - Mieliście w sumie szczęście, że tym razem mnie znaleźliście. Nie jestem już zbyt często w Nowym Jorku. Chyba, że to jakąś magią ogarnęliście?
- Taaa… a poza tym mamy swoich szpiegów. A twój wzorzec podróżowania łatwo było rozpracować.- odparła ironicznie blondynka. - Nie praktykuję entropii by polegać na tak czymś ulotnym jak fart.
Wampirzyca wzruszyła ramionami.
- Nie przeczę, że wzorzec był łatwy. - odparła bez przyjęcia.
W porównaniu do wcześniej poznanej pyskatej dziewczyny tym razem zaszła zmiana w Ann.

- Nie wiem zupełnie co widzisz uroczego w gapieniu się na siedzibę czarowników. Chcesz poznać ich sekrety, czy co?- zażartowała blondynka i upiła nieco latte.
Ann zapatrzyła się w swoje dłonie leżące na stoliku.
- Ich siedziba wyrokiem Księcia jest jednocześnie więzieniem dla kogoś... - zawahała się - mi bardzo bliskiego.
- Wiem… prominentnego Tremere, który namieszał wraz z magami… chyba tymi z Loży Czarnej Róży. - zadumała blondynka. - Nie wyjdzie stamtąd przez następne… kilkadziesiąt lat?
- Czterdzieści... a ja mogę być tu tylko cztery noce w miesiącu.
- Nie lepiej je spędzać bardziej konstruktywnie? I tak nie wyjdzie przynajmniej przez następną dekadę… potem… kto wie… może go uwolnią warunkowo?- wzruszyła ramionami blondynka.
- Konstruktywnie... - mruknęła - Nie zrozumiesz tego wszystkiego. Raczej nigdy nie byłaś w takim związku z wampirem?
- Nie. Nie mam czasu na takie zabawy. Rebelia sama się nie poprowadzi, zwłaszcza gdy do pomocy mam stetryczałych magów z głowami tak głęboko we własnych dupach że widzą swoje migdałki. - odparła z przekąsem magiczka.

- Te staruchy co pomagały mojemu Tremere... to obrzydliwe perwersy. - fuknęła.
- Wygląda z boku na robotę Loży Czarnej Róży… tak na… 70%?- oceniła magiczka.
- Spotykali się kolonialnym klubie dla dżentelmenów. - sarknęła - Możesz sobie wyobrazić.
- Brzmi jak Czarna Róża.- zgodziła się z nią blondynka.- To bardzo stara Fundacja, jeszcze z czasów kolonialnych. Loża masońska na wierzchu, a pod nią fundacja magów z wielkim szyldem na drzwiach: “Kobietom wstęp wzbroniony”. Są bardzo tradycyjni i niestety… bardzo bogaci i potężni.
- I bardzo niekompetentni. - parsknęła.
- Nooo… chciałabym że tak było, ale nie… nie bywają niekompetentni.- oceniła blondynka popijając latte. - Co w ogóle planowali?

- Mój opiekun chciał stworzyć Avatara dla siebie. Ponoć i za życia go nie miał... najwyraźniej coś stworzyli chociaż myślał, że nic. Jakieś stworzenie z Umbry. Ono bez wiedzy mojego opiekuna, zaczęło zabijać wszystkich, którzy jakoś urazili go.
- Że co?!! - i Ann została opryskana latte, po tym jak magiczka się zakrztusiła nagle. Po chwili jednak złapała oddech i zaczęła mówić. - Ty nic nie rozumiesz. To przełomowe odkrycie by było, gdyby się udało… to… by było coś niesamowitego, taką procedurę... Pół biedy wampiry, ale gdyby się udało procedurę przenieść na ludzi… implikacje…- gadała chaotycznie i gorączkowo. -... byłyby niesamowite. Pomyśl tylko. Nie musielibyśmy czekać cierpliwie, aż któryś z naszych protegowanych śmiertelników łaskawie się przebudzi, albo że będziemy mieli szczęście i natrafimy na Przebudzonego zanim zrobi to Technokracja. Moglibyśmy produkować własnych magów. - westchnęła ciężko. - Gdyby oczywiście się udało, ale… będę szczera, nie dziwię się że nie wyszło. W teorii jest to niby możliwe, ale… tylko teoretycznie. Niemniej chciałabym dostać w swoje ręce schemat rytuału.
- Nie martwisz się, że takie stworzenie robiłoby to samo czyli mordowało? - zapytała bez uczucia - Cienie są niby z Umbry, ale to było coś więcej. Sporo silnych wampirów prawie poległo próbując to zniszczyć.
- No… tak. Tyle, że to był błąd w procedurze. Wypadek przy pracy. Prawdziwy awatar nie wpływa w żaden sposób na świat fizyczny. Jest widoczny i słyszalny tylko dla maga z nim powiązanego. Tego chciał twój mistrz, tego i dostępu do magyi. - wyjaśniła blondynka. - Więc nie należy mylić efektu porażki z efektem docelowym.
- Za czterdzieści lat mogę zapytać. - ironizowała.

- Szkoda, że Tremere i Loża są podobni. Ufają pergaminom. Nie mają bibliotek cyfrowych, do których mogłabym się włamać. - odparła wyraźnie zasmucona tym faktem blondynka.
- Mówisz prawie jak ta moja znajoma ze zdjęcia.
- To musi być bardzo mądra znajoma. - stwierdziła mentorskim tonem magiczka.
- Tremere, co woli swoje komputery chociaż też księgi ma. I ma fioła na punkcie liczb i matmy. - mruknęła cicho.
- Dziwne… nie powinna być tradycjonalistką jak reszta tych starych pryków?- zapytała zaskoczona tym faktem blondynka.
- Nie powiedziałam, że reszta jej klanu ją lubi. Może też jej zazdroszczą, bo była magiem. - odparła - A teraz szuka jakiejś Boskiej liczby.
- Brzmi jak coś z podręcznika Niebiańskiego Chóru. - zastanowiła się głośno blondynka i spojrzała na zdjęcie dodając. - Młodo wygląda. Myślałam, że jeśli już Tremere skuszą jakiegoś maga, to takiego co jest na łożu śmierci.
- Umarła mniej więcej jak ja, wczesna dwudziestka. Doświadczyła jak fatalnie jest być szlachcianką podczas rewolucji październikowej w Rosji. - wyjaśniła.
- Noo… peszek. - wzruszyła ramionami blondynka.- Ponoć tamten okres w Europie jest jednym wielkim chaosem, nad którym nikt nie panował.
- Może nawet byście się dogadały, jeżeli matematykę lubisz... i wredne, zgorzkniałe Tremere.
- Nie bawię się już w liczenie… wędruję po cyfrowej rzeczywistości. Dosłownie wchodzę do internetu. - odparła dumnie rozmówczyni Ann dopijając latte. - No… miło się gadało, ale muszę wracać do roboty. Jakbyście jeszcze mieli jakieś ciekawe zlecenia, to wiecie gdzie nas szukać.-
Spojrzała na kopertę, w której przyniosła materiały. - A i… nie pokazujcie jej zawartości na prawo i lewo. To niebezpieczny towar.
Ann jedynie skinęła głową chowając kopertę do kurtki.



Dziewczyna stała pod ścianą przy stróżówce strzeżonego parkingu, który przetrzymywał na swoim terenie samochody części ghuli Tremere. Wampirzyca miała jakąś niechęć do opuszczania zbyt daleko miejsca odosobnienia Cyrila. Była to dość standardowa miejscówka spotkania Ann z Williamem.
Odruchowo schowała się w cieniach, gdy zauważyła Oldsmobille Toronado Thorne’a przejeżdżające szybko. Być może nawet z Quentinem ”na pokładzie”. Nie zauważyli jej, albo nie zwrócili nawet uwagi. Pojazd ją minął. I musiała jeszcze czekać piętnaście minut zanim czerwony pickup Blake’a w końcu się pojawił i zatrzymał obok niej.
- Twój rydwan czeka milady.- rzekł ciepło Toreador.
Toreador szybko zauważył, że sama ani nie przejmowała się pogodą na zewnątrz. co tu nie mówić - była po prostu przemoczona. Nie miało to większego znaczenia dla niego, wszak byli wampirami. Zapalenie płuc już im nie groziło.

- Stillwater ciągle stoi? - zapytała wchodząc niefrasobliwie do pickupa. Nawet nie obchodziło ją, że ma przemoczone od śniegu włosy.
- Lukrecja z Larrym jeszcze nie zdołali go rozwalić. Może… następnej nocy. - odparł ciepło Toreador uruchamiając samochód.- U Tremere… wszystko po staremu?
- Niestety... - mruknęła i objęła się rękoma wciskając plecy w siedzenie.
- Wbrew temu co myślisz… czterdzieści lat dla Kainity to mgnienie oka. No i przynajmniej teraz krew dostajesz regularnie.- odparł William ruszając powoli I kierując się ku głównej drodze wyjazdowej.
- Przecież wiem, zdaję sobie sprawę! - Ann uniosła głos w jakiejś irytacji, aż sama się zdziwiła - Przepraszam... Po prostu... to jest czas całego mojego istnienia... - burknęła.
- Ból… to też uczucie. - odparł Toreador ze smutnym uśmiechem.- Nie umiera wraz z biciem serca. Jak tam twoje… obrazy?
Ann patrzyła podejrzliwie na Williama.
- Czy to miało zabrzmieć prześmiewczo?
- Nie… szczerze.- wzruszył ramionami mężczyzna. - Choć przyznaję, że nie przepadam za nowoczesną sztuką. Wolę klasyki.
- To po prostu samo przychodzi. Nagle... potrzebuję tego. - schowała szczękę w kołnierzu kurtki - Teraz ilustruję to co widzę podczas snów…
- Twoja twierdza, twój wystrój wnętrz.- przyznał z uśmiechem Kainita.- Niemniej twój ghul przychodzi co dwie noce po kolejne pożyczki do mnie.
Uniosła głowę.
- Przychodzi po pożyczki? - zapytała zdziwiona - I mu je dajesz?
- Czasem.- przyznał po chwili wahania Kainita. I dodał. - Ghule wymagają pewnej tresury.
- Co przez to rozumiesz? To przecież dorosły facet. - odparła.
- Krew nasza wpływa na śmiertelników, tak jak na nas.- przypomniał jej William.- Dorosły facet powinien nauczyć się swoich obowiązków, swojej roli… i tego czego robić nie powinien.
- Wyciągał kasę od śmiertelnych, chce wyciągać teraz od wampirów. - przetarła oczy - Niczego się nie nauczył. Od kiedy to trwa? Czy kiedyś powoływał się na mnie?
- Od kilku tygodni. Tak, powoływał się na ciebie. - potwierdził Toreador. - Nie twierdzę, że mu uwierzyłem, ale… mam miękkie serduszko niestety.
- Przecież wiesz, że nawet wcześniej nie ciągnęłam od ciebie kasy. - burknęła - Jeżeli to tyle trwa to dlaczego wcześniej nic nie mówiłeś?
- Długo nie byłaś w nastroju, by dbać o swoje nieżycie. - odparł Toreador.

- Wiedziałam, wiedziałam, że posiadanie ghula to będzie bardzo zły pomysł! - warknęła zeźlona i zacisnęła pięści - Nastawał też na inne wampiry?
- Nie wiem. Nie sądzę. Nie jest aż tak głupi.- przyznał ze śmiechem blondyn. - Może… na Clyde’a?
- Zabiję tego kretyna! I nie mówię o Clydzie. - dziewczyna była wyraźnie rozzłoszczona - Już cię nie będzie więcej tak kłopotał. Będzie miał większe problemy na głowie.
- Nie przesadzaj z surowością. Ciężko o w miarę kompetentnego ghula.- dodał z ciepłym uśmiechem Kainita.
- Ten cholerny hazardzista. - wampirzyca zmrużyła oczy - Nie można mu tak pozwolić nami pomiatać, to niedopuszczalne. Kim on myśli, że jest? Jest tylko śmiertelny. Nijak mu do nas. Nie chce pójść do więzienia to się ogarnie. - uśmiechnęła się do Williama trochę niepokojąco - Cyril dość porządnie nauczył mnie jak postępować z tym co uznajesz za własność, a ja przecież nie byłam śmiertelna. Niech człowiek się cieszy, że otrzymał szansę. Teraz chyba już rozumiem czemu od ludzkich ghuli preferujesz zwierzęce sługi. Niedopuszczalne... I jeszcze miał czelność powoływać się na mnie. - sytuacja najwyraźniej rozbudziła Ann z letargu.
- Jak Lukrecja wytrzymuje z tyloma ghulami? Nie dość, że to karmić trzeba to jeszcze zachowuje się jak rozwydrzone gówniarstwo. Może też powinnam zacząć stosować kary jak Cyril... - mruknęła pod nosem.
- Lukrecja ma córki, nie sługi. Długo wybiera kandydatki na swoje ghule, długo je tresuje przed pierwszym łykiem i jest cóż… dobra w ocenie ludzi. - przyznał William.
- Naprawdę? Uważa ghule za coś więcej niż sługi? - zapytała zdziwiona.
- Tak. Za inwestycję w swoją przyszłość.- wyjaśnił z uśmiechem Kainita.
- Nie wiem czy sama bym chciała ghula za Potomka... - wyjaśniła z niechęcią - Choć szczerze to nie widzi mi się kogokolwiek na zostanie kundlem skazać.
- Lukrecja ma plany… dalekosiężne plany. Czy realne… to już inna kwestia.- uśmiechnął się ironicznie Toreador.

- Są wyniki od magów, co mieli kopalnię badać. - odparła nagle - Joshua będzie zły.
- Czemu? Co ma do tego Joshua?- zapytał zaskoczony Blake.
- Bo to się dzieje na jego terenie. Kolejny problem... już rozumiem czemu wilki są tak zainteresowane miejscem. - pokręciła głową - Czy za twoich czasów Stillwater też było rojowiskiem nieszczęść i kłopotów?
- Kopalnia jest pod nowym zarządem od lat siedemdziesiątych… a może osiemdziesiątych. I nigdy nie było z nią problemów. Teraz też z nią nie ma.- przypomniał jej Blake.- Wilkołaki mają z nią zatarg, ale żadna ze stron nie zgłasza skarg lokalnym władzom. Wasz mały włam na teren kopalni… nie został zgłoszony miejscowej policji. Oficjalnie, nic się nie wydarzyło tamtej nocy.
- Mają zatargi, bo to kolejny, cholerny kult. Tym razem Żmija. - dodała.
- Żmija? Co ma z tym wspólnego… Żmij? - zamyślił się Kainita. - Gdzie już słyszałem to
miano?
- Wilki nazywają nas jego sługami czy coś... To ma coś wspólnego z zanieczyszczeniem środowiska i robieniem zła naturze, jak rozumiem.
- Aaaa tak… u Garry’ego coś takiego słyszałem. Żmij… jedna z obsesji wilkołaków.- potwierdził Toreador i dodał.- Jakkolwiek chciałbym usunąć tych kultystów z kopalni, to jednak to przekracza nasze możliwości. Nie jestem aż tak bogaty.
- Mam dokumenty, jakie ta magiczka znalazła. Chcesz zobaczyć czy od razu Joshui oddamy?
- To nie jest pilna sprawa. - przyznał z uśmiechem Toreador.- Chętnie zobaczę, ale nie podczas prowadzenia samochodu.
- Nawet bym nie śniła, aby narażać twoją buzię na obrażenia. - stwierdziła i wróciła do swojego "letargu".
- Moja buzia jest śliczna. - potwierdził tą oczywistość Blake. Przez chwilę jechali w milczeniu, po czym Toreador włączył miejscową stację radiową.

Ann nie zdążyła się tym znudzić, bo wiem dojeżdżali już do jej siedziby. Tu Blake się zatrzymał, a ona wysiadła.
- Ja już wracam. Niewiele czasu nam zostało do świtu. Do jutra Ann.- odparł i ruszył powoli.

***


Ann przez chwilę patrzyła tępo za odjeżdżającym Williamem. Nie przejmowała się pogodą nie tylko temu, że nie musiała jako już martwy, ale po prostu nie miała na tyle nastroju, oby dbać za bardzo o siebie.Informacje o działaniach jej ghula ją jednak rozbudziły na tyle, że czuła jak cała w środku chodzi ze złości. Zapewniła mu schronienie, mogła też spróbować ogarnąć jego sprawę sądową (była w końcu Lukrecja i jej wpływy oraz William ze swoimi pieniędzmi), a on postanowił wykorzystać jej niedomaganie i w imieniu swojej pani wyciągać pieniądze od innych wampirów?
Coraz bardziej wściekła na samą myśl szybko stawiała twarde kroki w kierunku swojej siedziby, idąc jako nadciągające zagrożenie.



Connor Miles nie spodziewał się powrotu Ann w tym nastroju. nie była tak jak zawsze podatna na cokolwiek nie zrobił, zupełnie odrzucająca przejmowanie się sobą samą. Wręcz była inna niż ją poznał. Zupełnie jakby odzyskała stracony rezon... A to zapowiadało kłopoty.

Zrozumiał jak wielkie w momencie, gdy siłą bezwładu uderzył w ścianę korytarza niewielkiej letniej rezydencji. Całkowicie nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń!
- A więc teraz postanowiłeś robić długi w moim imieniu? - syknięcie okrytej cieniem Ann trzymało w sobie groźbę - Naciągać innych Kainitów jak to robiłeś wcześniej ze śmiertelnikami?
Człowiek nie umiał wyjaśnić powodów, ale otaczające Ann cienie nadawały silniejszego wydźwięku jej słowom... groźniejszego.

Miles odruchowo skulił się w sobie, gdy wściekła wampirzyca stanęła nad nim. Instynkt mówił mu, że musi chronić brzuch.
- Myślałeś, że nie dowiem się o tym? Czy może postanowiłeś wykorzystać moją niechęć do zajęcia się problemem? Zajęcia się tobą?
Connor chciał odpowiedzieć, jakoś spróbować udobruchać wampirzycę, ale nie znał się na tyle dobrze na Kainitach, aby rozumieć w jakiej sytuacji się znalazł.
Ann pokazała jak bardzo nie rozumie.

***


Wampirzyca patrzyła bez grama sympatii na zwiniętego w pozycję embrionalną człowieka. Jego jęki bólu nie robiły na niej żadnego wrażenia. Wiedziała, że musiała mu złamać żebro czy kilka, ale zupełnie jej to nie obchodziło. Zasłużył.

- Nie myśl nawet o udaniu się do szpitala. - zagroziła - Dzięki mojej krwi wyleczą się te ranki same. Nie będziesz teraz robił więcej zamieszania. Pamiętasz co ci mówiłam o Maskaradzie? - zapytała, ale tak naprawdę nie oczekiwała żadnej odpowiedzi - Nigdy, ale to przenigdy nie waż się jej złamać.- podeszła w stronę skulonego pod ścianą - Pamiętaj że to nie było nic wielkiego, a coś wielkiego będzie jeżeli chodź naruszysz Maskaradę.
Nachyliła się ku Connorowi, przysuwając twarz bliżej.
- Jutro udasz się do Nadii i wykonasz dokładnie moje polecenia. Udasz się także do Williama, aby uprościć go o wybaczenie swoich niedopuszczalnych czynów. - zniżyła głos - nie będziesz więcej nastawał na moją władzę nad tobą. Mogę cię zniszczyć i ty o tym wiesz. - wyprostowała się gotowa ruszyć na spoczynek - Ale na razie o krwi możesz zapomnieć.
Rzuciła na odchodne i udała się ku piwnicy pozostawiając swojego ghula z myślami o swoich czynach i ich konsekwencjach.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 16-08-2023 o 17:18.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem