Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-08-2023, 22:35   #162
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 39 - 2519.07.16; bzt; świt - ranek

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów 12; mieszkanie Otto
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; świt - ranek
Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, oberwanie chmury, d.sil.wiatr; ziąb (0)



Otto


Obudził się. I w pierwszej chwili nie do końca był pewien co go obudziło. Odruchowo spojrzał w okno aby zorientować się jaka jest pora dnia. Pomimo zamkniętych okiennic przez szczeliny widział blade światło poranka. Słyszał za to jak ciężkie, krople ulewy łomoczą w deski okiennic i reszty świata za nimi. To musiała być silna ulewa. I wiatr też jak można było poznać po trzeszczeniu pracującego drewna i jakieś w oddali odgłosy gdy pewnie całkiem silny wiatr bez trudu zamiatał grubymi gałęziami albo coś porwał i rzucił w błotnistą ulicę. To go obudziło? Ten wiatr i ulewa? Być może. Ale niekoniecznie. Sądząc po tych szczelinach światła jakie wpadały do sypialni tonącej jeszcze w prawie całkowitych, nocnych ciemnościach to wstał wcześniej niż zwykle. Albo to przez sen. Sen jaki właśnie się skończył a może go nawet obudził.

Znów ją widział. Stał przed obnażonym kobiecym łonem. Młodym, zadbanym i starannie wygolonym. Z tatuażem ponętnych ust w koronie. Kobieta leżała na plecach chyba na łóżku albo stole. I miała prowokacyjnie rozchylone uda. Szybko oddychała co widać było ruchu zadbanego, płaskiego brzucha. Słyszał też jej oddech i przyjemne dla ucha jęki dopasowane do rytmu oddechu. A on stał przed nią i patrzył. Wydawało mu się, że słyszy jakiś mlaszczący odgłos. Zbliżał się podobnie jak rosło podniecenie i oddech kobiety. Wreszcie jej łono rozchyliło się i wychylił się z niego czerw. Zaczął sprawdzać okolicę gościnnych ud. Wydawał się być prawie tak gruby jak nadgarstek kobiety jaka wydała go na świat. A gdy na nią spojrzał zobaczył, że ma długie, czarne loki jakie jednak częściowo spadały jej na twarz dziurawą kurtyną. Mimo to dostrzegł jej pełne wyuzdania, lubieżne spojrzenie. I ruch gdy dłonią sięgnęła do swojego łona. Tylko teraz było bez tatuażu jaki widział tu przed chwilą. Za to dojrzał dwie kropki pieprzyków na zgięciu biodra i prawego uda.

Wydawali mu się, że czarnowłosa uśmiecha się do niego zalotnie, wręcz lubieżnie prezentują mu swoje kobiece wdzięki. Trudno było pozostać obojętnym na takie zaproszenie. Ale usłyszał szybko zbliżające się kroki za sobą. Jak się odwrócił ujrzał rozpędzonego zwierzoludzia. Tego z tym na w pół mackowatym przyrodzeniu które wystraszyło większość jego koleżanek. A on sam ledwo zdążył skoczyć w bok gdy rozjuszony kopytny minął go i dopadł wiązana do kamienia ofiarnego Fabienne. I od razu zaczął ją brać jak słusznie należne mu trofeum. Z jakąś prymitywna pasją bardziej bliską zwierzętom niż istotom cywilizowanym. A mimo to chociaż bretońska małżonka tutejszego kapitana znakomicie dopełniłaby teraz obrazu porwanej ofiary gwałtu, napadu i plugawego rytuału to sądząc po jej jękach i spazmatycznym oddechu to też czerpała z tego bluźnierczego aktu podobną przyjemność jak jej włochaty partner. Otto złowił jej namiętne spojrzenie ponad plecami kopytnego.

- Mówiłam ci przecież, że mam nadzieję że to nie był nasz ostatni raz. - Powiedziała mu zalotnie podobnie jak ostatnio gdy rozmawiali u niej w salonie. Tylko w pełni ubrani i czyści a nie tak nadzy, brudni i zdyszani jak wtedy przy zachodnich kamieniach. Ledwo to sobie uświadomił a ktoś popchnął go w plecy tak, że upadł na leśną ściółke. Jak się odwrócił ujrzał swojego partnera z tamtej leśnej przygody. Uśmiechał się złośliwie i z satysfakcją patrząc na niego z góry. Inni zwierzoludzie podobnie. Siedzieli przy ognisku. W lesie. Ale chyba już nie przy tych pradawnych głazach. Ten co posiadał jednookiego mnicha teraz śmiał się chrapliwie i rubasznie gdy coś mówił. Albo opowiadał. I chyba także o nim. Bo obok rozpoznał Gnaka i Gende. Lider stada jakie przyszło na spotkanie przy pradawnych głazach też coś mówił. Otto nie znał ich mowy to nie wiedział co. Ale jednak śmiechy, gęsty, pokrzykiwania jego i innych pozwalały się domyślić, że relacjonują ostatnie spotkanie z kultystami. W przeważającej części z młodymi, chętnym samicami z miasta. Nawet Genda wesoło się przechwala pokazując gestem jak bierze czyjąś wyimaginowana głowę i przystawia do swojego krocza aby tam sprawiła im obopólną przyjemność. Nawet pochwaliła się przed resztą samców stada jakimś wisiorkiem niczym podarkiem albo trofeum. Oni też dzielili satysfakcję tych co poszli i wrócili z zazdrością tych co zostali.

Wtem pojawiła się nowa postać. Roślejsza i barwniej odziana w futra, skóry, ozdoby z kłów, pazurów i zdobyczach na bardziej cywilizowanych rasach. Zakłopotanie, zaskoczenie, kłótnia. Gnak dostał w brzuch i twarz. Po chwili Otto widział go przygniecionego przez tamtego ważniejszego i energicznie temperowany w pozycji jaka Otto sam przyjął podczas obcowania ze swoim kopytnym partnerem. Tylko tutaj to nie była żadna miłość ani nawet zwierzęca żądza. Tylko okazanie dominacji i miejsca w hierarchii.

Szli obok siebie. Przez las. Gnak, Genda i jeszcze jeden. Rozmawiali ze sobą. Dało się wyczuć wzburzenie nawet jeśli nie znało się ich języka. Wtedy ten trzeci machnął ramieniem zakończonym krabimi szczypcami w stronę lasu. Pozostała dwójka spojrzała tam. Zaś jednooki zaczął jakby lecieć przez ten las omijając kolejne połacie pni i krzaków. Zatrzymał się tak jakby właśnie przykucnął chcąc się ukryć za tymi drzewami i krzakami. Z początku nie był pewien na co powinien patrzyć. Ot kolejny kawałek lasu.

Jednak w pewnym momencie dojrzał ruch. Gdzieś za krzakami trochę dalej. Najpierw pojawiła się głowa. A potem kobieca sylwetka wyprostowała się jakby skończyła właśnie kucać za potrzebą. Długa spódnica, fartuch na niej, gorset i koszula nadawały jej wygląd kolejnej kelnerki z jakiejś tawerny. Tylko takiej co znalazła się w lesie. Gdy poprawiała sobie spódnice zadała ją dość wysoko. Na tyle, że ukazał się rąbek jej bielizny. Oraz plama jak po jakimś zacieku na jej udzie i biodrze. Zupełnie jakby trochę stopionego wosku jej tam spadło i nawet jak już go nie było to zostawił po sobie tą nieregularną plamę zacieku. Dziewczyna opuściła spódnice i podniosła głowę akurat w takim kierunku, że Otto miał wrażenie że pomimo zasłony pni i krzaków spojrzała mu prosto w oczy. Tak go to zaskoczyło, że aż się obudził.

Obudził i nie mógł już zasnąć. Zresztą chociaż było wcześniej niż zwykle gdu wstawał do hospicjum to i tak nie było już sensu próbować zasypiać ponownie. Trzeba było zacząć ten nowy dzień. Przynajmniej ulewa i wiatr za oknem wydawały się słabnąć. Ale czy uspokoi się całkiem nim będzie musiał wyjść tego nie wiedział. Więc nie spał już gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zdumiewającą pora na tak wczesne wizyty.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy 8, mieszkanie Heinricha
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; świt - ranek
Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, oberwanie chmury, d.sil.wiatr; ziąb (0)



Heinrich



Heinrich wybrał kiepską porę na spacery po mieście. Pora była tak wczesna, że na ulicach spotykał tą pierwszą, ludzką falę jaka zamierzała aby otworzyć swoje sklepy, warsztaty i kuchnie. Co prawda był środek lata więc nawet teraz było już widno jak w dzień. Ale był to deszczowy dzień. Właściwie to z chmur lało się na ten ziemski padol wiadrami. Zupełnie jakby rozgniewane niebiosa chciały zatopić to grzeszne miasto. Szedł więc przez rozmiekle błoto i rwace strumienie zlobiace nowe koryta w tym gnoju i błocie jaki zalegał na ulicach. Ponieważ z Garncarskiej na Kazamat to miał dobre kilka kwartał ów do przejścia w tej zacinajacej, zimnej ulewie a rozmówcy żadnego to sprzyjało skupieniu się na sobie. Swoich planach, wspomnieniach i przeżyciach. Albo snach. Bo dzisiaj coś mu się śniło. Spiesząc do Otto aby złapać go przed wyjściem do hospicjum nie miał czasu się grzebać. Ani nawet coś zjeść. Zwłaszcza jak z powodu swojej nogi i tej złośliwej, wietrznej i dzdzystej aury mię należał do szybkobiegaczy.

A dzisiejszej nocy znów miał ten sen. Ten o teatrze i przedstawieniu. Znów był na widowni teatru przed sceną. Na sali panował półmrok aby koncentrować uwagę na scenie. Wokół niego siedziało sporo eleganckiego towarzystwa. Zaś na scenie aktorzy rozgrywali jakąś sztukę. Stracił rachubę ile czasu już trwa ten spektakl ale zdawał sobie sprawę, że podoba się publiczności. Wreszcie zbliżał się gwóźdź programu. Na scenę wyszła piękna, bogato ubrana aktorka i wszyscy na widowni oczekiwali, że zbliża się moment kulminacyjny sceny.

- No i się zaczyna. - szepnęła ku niemu siedzącą obok dama. Zauważył, że ma długie do łokci fioletowe rękawiczki z bogatymi bransoletami na nadgarstkach. Złoto tworzyło przyjemny dla oka kontrast i fiolet rękawiczek był idealnym dla niego tłem.

- Muszę ci powiedzieć że zawsze można znaleźć chętnych na takie wyjątkowe widowiska. To prawdziwa uczta dla ciała i rozkosz dla zmysłów. Dla odpowiedniej publiczności oczywiście. - dodała poufałym tonem jakby to była jakaś kontynuacja wcześniejszej rozmowy. Gdy Heinrich znów spojrzał na scenę sytuacja się zmieniła. Teraz był bliżej sceny. Właściwie to scena zredukowała się do podwyższenia może do kolan. Ale aktorka tego chyba nie zauważyła. Właśnie zaczynała swój właściwy występ gdzie bezwstydnie zrzuciła z siebie suknię zostając w samym gorsecie, pończochach i bieliźnie. Ale przez to zdawała się widowni prezentować jeszcze atrakcyjnie. Bo nagrodzili ją aplauzem i oklaskami. Ale dość nielicznym bo i widowni było mniej. W końcu wyglądało to jak jakaś biblioteka czy inny klub spotkań dla elity. Elegancko ubrani panowie i o wiele mniej dam chociaż nie mniej eleganckich wszyscy mieli jakieś barwne maski zasłaniające twarz.

- Ludzie są ciekawi. Tym czym oficjalnie pogarszają i potępiają. - rozmówczyni wskazała leniwym gestem gdzieś w bok a mówiła ironicznie rozbawionym tonem. A gdy były łowca tam spojrzał spostrzegł głaz ofiarnym przy zachodnich kamieniach. I przywiązana do niego nagą Fabienne jaką bezlitośnie brał któryś ze zwierzoludzi. A gdzieś po bokach była i reszta orgii w której dominował jego koleżanki ze zboru pokładające się z ungorami. Rzeczywiście wszystkich ich powinno się potępić i spalić aby ukarać takie bezeceństwa i dać przykład innym.

- Oczywiście nie każdy się nadaje do takiej zakazanej sztuki. Ale ci co się nadają zwykle wspierają ją całą duszą i sercem. A czasem i ciałem. - oznajmiła rozmówczyni w fioletowych rękawiczkach i wskazała wzrokiem na jedną z eleganckich dam. Ta wstała ze swojego obitego pluszem, ozdobnego krzesła i też zaczęła zdejmować z siebie suknię. Tak drogą i finezyjną, że zapewne zwykła karczmarka czy córka kupca to by przez cały rok pracy nie dała rady zarobić na coś tak wyszukanego. Jednak dama bez skrupułów zdjęła z siebie to zacne okrycie. Po czym w samym gorsecie i bieliźnie przyklękła przy jakimś kudłatym psisku. Zwierzę miało plamę na jednym oku co nadawało mu podobieństwa do przepaski na to oko. Już po chwili ogar brał ją niczym swoją rozpłodową sukę. Oboję jęczeli z zakazanej rozkoszy. Chociaż po chwili Heinrichowi wydawało się, że to nie ogar tylko kozioł. Może to od początku był kozioł? Nie zdążył tego roztrząsnąć gdy przewodniczka znów przykuła jego uwagę.

- Ale nie jest łatwo znaleźć zarówno odpowiedni personel jak i widownię. To długi i żmudny proces. Nie każdy się do tego nadaje. Nawet jeśli nadspodziewanie wielu miewa podobne fetysze i fantazje to zdecydowana większość nie czyni żadnego kroku aby je zrealizować. Nie każdy się do tego nadaje. - dodała jakby oprowadzała go po jakimś miejscu pracy i tłumaczyła co jest co. Teraz pokazała mu na wyściełaną grubym, miękkim dywanem podłogę. Na nim była czwórka młodych kobiet. Wszystkie nagie lub prawie nagie. Karnie stały na czworakach a jedną z nich właśnie brał od tyłu któryś z dżentelmenów. Pozostała trójka karnie czekała na swoją kolej. Gdy podeszli do nich jacyś państwo i z ciekawością z bliska im się przyglądali i obgadywali bez skrupułów, żartując sobie i śmiejąc się wesoło. W końcu pani uniosła rąbek swojej bogatej sukni i podsunęła pod jedną z niewolnic. Ta bez wahania nachyliła się aby ustami oddać cześć i okazać posłuszeństwo swojej nowej pani. Zaś jej partner ustawił się przed kolejną i pozwolił aby ta zajęła się tym co ma w spodniach. Przez chwilę wydawało się byłemu łowcy, że ta grupka niewolnic to jego koleżanki ze zboru. Ale gdy się przyjrzał dokładniej uznał, że chyba raczej nie. A może jednak? Znów nie udało mu się tego ustalić bo pojawił się nowy czynnik.

- Dlatego wciąż trzeba szukać jednych i drugich. Jest wieczny głód nowych doznań i atrakcji. Oraz demonstracji jak to działa w praktyce, zachęty do grzechu i spróbowania czegoś o czym wcześniej się tylko skrycie marzyło. - zamaskowana przewodniczka umiejętnie tłumaczyła dalej co to jest to wszystko i jak to działa. Wskazała zarówno na te kopytne, rogate i obrośnięte sierścią atrakcje, jak i piękne panie jakie z nich korzystały oraz widownię jaka to wszystko chłonęła a czasem płynnie dołączała do zakazanych zabaw lub wymieniała się rolami z aktorami. Obok przechodziła któraś ze zgrabnych kelnerek. Dama w fioletowych rękawiczkach przywołała ją gestem. Wzięła z tacy dwa kieliszki dla siebie i swojego gościa.

- A czyż nie o to chodzi aby chociaż w takim zaufanym gronie spełniać swoje zachcianki i potrzeby na jakie od dawna miało się ochotę? - zapytała raczej retorycznie. A Heinrich się zorientował, że ta kelnerka to Łasica. Była ubrana jak kelnerka. Tylko taka bardzo wyuzdana kelnerka. Fartuszek miała bardziej ozdobny niż praktyczny i od przodu nie zakrywał nawet połowy smukłych ud okrytych pończochami. A na górze też wymownie podkreślał dekolt jaki był zgrabnie wyeksponowany. Zaś niewielka zakładka we włosy dodatkowo podkreslał usługową rolę. Jeszcze wymowniejsza była obroża ze zwisającą na ten dekolt i fartuszek smyczą. No i to przyjemne dla oko, flirtujące spojrzenie.

- Ma pan na coś ochotę? - zapytała zalotnie podobnym tonem jak niedawno gdy się rozstawali w “Mewie” już prawie umówienie na nocne bezeceństwa u niego. Wtedy co prawda łotrzyca była ubrana jak typowa tamtejsza ladacznica z portowej tawerny ale sama wymowa spojrzeń i kuszący ton głosu zdradzał, że ma jak najbardziej ochotę poznać się z rozmówcą bliżej. I teraz z tą tacą i w stroju wyuzdanej kelnerki robiła to samo. Spojrzał znów na tamtą kobiecą grupkę i znów nie był pewien czy Łasica tam jest czy jednak nie. Ludzi nie powinno być naraz w dwóch miejscach. Ale we śnie? Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy zdawał sobie sprawę, że to wszystko mu się śni.

- Mam nadzieję, że będziemy mogli sobie pomóc nawzajem. Współdziałać razem. Zapewnimy sobie nawzajem rozrywkę i wymianę doświadczeń. Po to tu przyjechałyśmy. O. Chodź, zaczyna się. - dama w masce i złotymi bransoletami rzuciła swoje wyjaśnienie ale kątem oka dostrzegła, że na scenie zbliża się moment kulminacyjny. Aktorka przybrała pozę znaną Heinrichowi z poprzednich wersji tego snu. Na w półleżała na plecach i lubieżnie zabawiała się sama ze sobą ku uciesze widowni. Jej jęki i spazmatyczny oddech wskazywały, że też dochodzi do tego szczytowego momentu. Tylko tym razem coś tam wydawało się w niej wić i przepychać wśród cichych, mlaszczących odgłosach. A może te podpowiadała Heinrichowi wyobraźnia. Aż wreszcie coś tam się ukazało. Z początku widać było tylko jakichś niewielki ruch pośród palcow aktorki. Szybko jednak coś wyszło z jej łona. Coś obłego i podłużnego, co wiło się pomiędzy jej palcami, łonem i udami. Ta mieszanina czegoś ponętnego i ohydnego zaskoczyła widownię. Rozległ się jęki grozy, westchnienia zdumienia czy wręcz szoku. Parę osób wstało ni to by wyjść czy lepiej się przyjrzeć. Ale nikt nie wyszedł. A przedstawienie trwało dalej. Więc pojawiły się pierwsze oklaski. Z początku nieśmiałe i pojedyncze ale szybko porwały za sobą resztę. Po chwili śmiała aktorka została nagrodzona całą burzą wiwatów a atmosfera wyuzdania i podniecenie zdawała się wskoczyć na jeszcze wyższy poziom.

Teraz właściwie nie był do końca pewien czy na tym sen się kończył czy było potem jeszcze coś. Teraz szedł zmagając się z silnym wiatrem i ulewą co chciała zatopić to miasto. No i zimnym błotem i kałużami pod nogami. Zdawał sobie sprawę, że przez ten poranny pośpiech pewnie wiele detali mu umknęło. Ale jak teraz o tym myślał i starał się sobie coś z tego odtworzyć to przypomniał sobie kilka postaci. Jak choćby to, że jedna z kobiet miała nietypowo ciemną karnację skóry przez co od razu wydawała się upodabniać do młodej córki kapitana portu. Ale nie był pewien czy to była ona czy jakaś inna. Może to jednak nie ona? Bo ta ze snu miała kolczyk w nozdrzach a młoda van Zee nie. Ale takie kolczyki to chyba można było dość łatwo zakładać lub wyjmować więc jeszcze to niczego nie przesądzało. Albo druga jaką zapamiętał bo miała długie, ognistorude włosy do samego pasa i bladolica jak Fabienne. Te miedziane włosy tworzyły ostry kontrast to biało - niebieskiej sukni jaką miała na sobie. Albo jeszcze jedna. Co siedziała przy jakimś stole z licznymi świecami wokół niej jakie nadawały jej mistycznego wyglądu. A ona sama miała nieco egzotyczną urodę i mnóstwo dziwnych tatuaży. Albo malunków na ciele. I przez moment złapali się spojrzeniami więc mógł dojrzeć jej enigmatyczny wyraz twarzy. Tylko musiał się skupić aby przypomnieć sobie czy jeszcze je widział w jakiejś scenie czy roli.

Ale teraz był tutaj. Na Kazamatowej. Już widać było przez te fale zimnego deszczu mur okalający twierdzę pełniącej rolę miejskiego lochu i magazynów. Jeszcze kawałek i znalazł właściwe drzwi kamienicy. Mógł się wreszcie otrzepać z nadmiaru wody. Jeszcze trochę schodów i mógł zapukać do drzwi mieszkania Otto.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 12; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; świt - ranek
Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, oberwanie chmury, d.sil.wiatr; ziąb (0)



Joachim



Młody astromanta obudził się tam gdzie zasnął czyli we własnym łóżku i sypialni. Trzeszczenie okiennic zdradzało, że za oknem hula silny wiatr a silny łomot, że pada gęsty deszcz. A po przejaśnieniach pomiędzy szczelinami, że noc już się skończyła chociaż nadal jest dość wcześnie. Wcześniej niż gdy zwykle wstawał. Niemniej to nie wiatr ani deszcz go obudziły. Tylko sen. To co mu się śniło.

Śnił o bagnach. Bagnach, dźwiękach dzwoneczków i światełku. Nie był pewien czy coś było wcześniej ale we śnie wrócił do orgii przy zachodnich kamieniach. Znów leżał na ziemi a nad sobą widział jędrne, podskakujące piersi Sorii, jej lubieżny uśmiech jakim go obdarzała. No i tam w swoich lędźwiach jak ją penetrował. A potem jeszcze przyszła któraś z jej dwórek i zaczęły się całować. Ale ta całkiem przyjemna scena została przerwana jakimś zamieszaniem. Jak się odwrócił to widział, że to nagie towarzystwo się rozbiega w popłochu i znika w lesie. Zanim zdecydował się na coś został sam na tej polanie przy kamieniach. Gdzieś tam w tyle głowy miał świadomość, że to tylko sen i przecież tak naprawdę było całkiem inaczej ale póki śnił nic nie mógł na to poradzić.

Widział kawałek dalej ten pochylony głaz jaki im posłużył do złożenia bretońskiej szlachcianki w ofierze żądz i wyuzdania. Zresztą ona sama wtedy nie wyglądała na taką co by trzeba było zmuszać ją do takiej podłej roli. I zdał sobie sprawę, że ona tam została wciąż przywiązana do tego pochyłego głazu. A za nim… Za nim coś przybiegło. Przybiegło i ryczało strasznie jak jakiś potwór. Joachim nie widział go bo ten głaz mu zasłaniał. Ale włos mu się zjeżył na myśl co to by mogło być. A to coś wybiegło już na polanę i zatrzymało się. Chyba nasłuchiwało lub węszyło. Bał się poruszyć aby nie zwrócić siebie uwagi potwora. To musiało być to samo coś co już wcześniej mu się śniło jak biegło przez ulicę miasta aż go rozgniotło i pobiegło dalej ku melodii pięknych, srebrzystych dzwoneczków. Teraz to coś zatrzymało się po tamtej stronie głazu. Widział nawet fragmenty tego wielkiego cielska. To musiało być coś wielkości trolla albo niedźwiedzia. Stało teraz po tamtej stronie głazu i węszyło. Słyszał ciche kwilenie struchlałej ze strachu szlachcianki jaka nic nie mogła poradzić na tą konfrontację. Na wpół leżała oparta o głaz wciąż naga i uwiązana do niego. I chociaż tego nie widział to jakoś był dziwnie pewien, że poczwara właśnie obwąchuje przywiązaną. Jej szybko oddychającą twarz, rozedrgane blade piersi, spazmatycznie poruszający się brzuch i zapraszająco rozchylone uda. Jednak to właśnie brzuch wydawał się najbardziej interesować bestię. Węszył przy nim najdłużej i najbardziej intensywnie. Wreszcie fuknął, sapnął, wyprostował się jakby kontent czy co. W każdym razie nie wyglądało aby żywił wobec swojej ofiary jakieś krwawe zamiary. Chociaż pewnie mógłby ją rozpłatać na pół jednym capnięciem szczęk albo szponów. I bestia uniosła swoją szponiastą łapę ale ku zdumieniu samej czarnowłosej ofiary po to aby rozciąć jej więzy jakby to były jakieś nędzne pajęczyny a nie mocne liny.

Wtedy znów dał się słyszeć jakiś tumult, łamanie krzaków, jakieś okrzyki. To zwróciło uwagę bestii. Ale przez tą mgłę trudno było się zorientować co się dzieje i skąd. Las też się jakoś przerzedził, widać było tylko pojedyncze, obschniete drzewa o odstręczającym wyglądzie. Właściwie to wyglądało to raczej jak jakieś moczary a nie las. Bestia zaryczała i rzuciła się z impetem naprzeciwko źródła hałasu. Joachim zaś został z tyłu. Stracił potwora z oczu ale zaraz doszły go odgłosy walki. Szczęk oręża, porykiwania stwora, tętent konia, okrzyki co brzmiały jak ludzkie. Potem wszystko ucichło. Młody astromanta został sam w tej mgle i bagnach. Nawet ten pochylony głaz i Fabienne gdzieś zniknęli. Wszystkie kierunki wydawały się być równie nijakie i złowrogo obce.

W pewnym momencie jednak dojrzał jakąś mglistą poświatę. Nie mając innych pomysłów ruszył w tamtą stronę. Szedł a nogi grzęzły mu po połowe łydek w tej bagiennej ziemi. Stracił poczucie czasu ile tak wędrował przez ten monotonny krajobraz. Aż usłyszał dzwoneczki. Te srebrzyste dzwoneczki jakie śniły mu się przy takich snach. Wtedy ten sen w mieście i z murem też brzmiały podobnie. Teraz jednak w miarę jak się zbliżał wydawało mu się, że dźwięk tej muzyki potęguje się. Słyszał je wyraźniej niż wcześniej. A i źródło poświaty robiło się coraz silniejsze. To musiało być coś większego.

W miarę jak się zbliżał coraz więcej konturów odsłaniała ta bagienna mgła. I chociaż nie wiedział ile razy upadł w tą bagienną wodę albo błoto, był cały przemoczony i brudny to jednak coś przyciągało go kusząco coraz silniej. Coś tajemniczego ale i wspaniałego. Już widział jakieś dziwne coś. Konstrukcję? Rośliny? Drzewa? Jakieś nie wiadomo co. Ale musiało być spore. Pewnie jak dom. Ale z braku odległości od tego czegoś i wielkości to trudno było mu to właściwie ocenić. Na pewno większe od niego. I to właśnie to zdawało się być źródłem tych dziwnych świateł i muzyki dzwoneczków.

Nie zdążył się zdecydować co to by mogło być. Gdy usłyszał za sobą ciężkie i mocarne kroki. Miał dziwną prawie pewność, że to ta sama bestia co ostatnio grasowała w jego snach. Schować się nie miał gdzie więc tylko kucnął w wysokiej trawie licząc, że stwór go nie zauważy. I czekał. Czekał słysząc jak bestia rozchlapuje błoto i wodę swoimi wielkimi łapami. Zbliżała się i zbliżała coraz bardziej. Aż zbliżyła się najbardziej i go nie dostrzegła. Przeszła dalej zostawiając go za sobą. Jak się Joachim odważył wychylić dojrzał tylko wielką, niekształtną sylwetkę. Wydawało mu się, że wlókł coś za sobą. Chyba jakieś ciało. Co jeszcze trochę się ruszało i jęczało boleśnie ale nie miało szansy się wyrwać z mocarnego uchwytu potwora.

- Ciekawe kto to był. - powiedział Thobias obserwując zza pleców maga tą samą scenkę. Ale nie wyglądał na przejętego. Wziął młodszego kolegę za ramię jakby chciał go zaprosić do dyskusji. Ruszyli przez jakiś park. Ładny i zadbany, z równo przyciętą trawą i alejkami. Bagna i mgła gdzieś zniknęły a oni szli przez ten słoneczny, letni ogród.

- Właściwie mniejsza z tym. Dobrze, że się zabrałeś za sprawę naszej patronki. Nie chciałbym być nieuprzejmy ale na moje oko zbyt wiele czasu spędzasz z tymi naszymi “koleżankami”. Sam powiedz. One w czymś nam pomogły w naszej sprawie? Bo sobie nie przypominam. A my im owszem. Dlatego dobrze by było im i reszcie przypomnieć, że teraz nasza kolej i mam nadzieję, że one nas poprą. - nauczyciel akademicki wydawał się być przyjaźnie do niego nastawiony. Zupełnie jak kolega do kolegi. Podobnie zresztą to bywało pomiędzy studentami albo profesorami w Kolegium Magii w Altdorfie gdzie względem podobnych sobie stażem i tytułem ludzi panowała dość koleżeńska atmosfera i relacje. A z opowieści Joachim zdawał sobie sprawę, że i na innych uczelniach powinno to wyglądać podobnie. Być może właśnie dlatego przesiąknięty nimi Thobias zachowywał się właśnie w ten sposób.

- Niestety obawiam się, że samy nie damy rady. Niestety nie wystarczy wyłowić z wody jakaś bryłę albo pójść sobie do jakiejś jaskini. U nas sprawa wygląda trudniej. - powiedział gdy szli obok muru. Magister zorientował się, że to mur Akademii Morskiej. I chyba ten sam co go już kiedy widział we wcześniejszym śnie gdy go ta bestia z bagien rozdeptała i pobiegła tam dalej.

- No sam widzisz. - kolega belfer wskazał na postać w czerni. Gdy podeszli bliżej okazało się, że to Matka Somnium. Tylko z czarną opaską na oczach. Chodziła nieco niezdarnie wokół głównej bramy uczelni. I wyglądała jakby trochę nasłuchiwała a trochę węszyła. Przez co wyglądała dość groteskowo i zabawnie. Tobias jakby bawił się z nią w ciuciubabkę ominął ją z szelmowskim uśmiechem zaś ona szybko została z tyłu.

- Widzisz? Węszy to tu to tam. Oby czegoś nie wywęszyła. Pewnie też odbiera zew Sióstr i próbuje to jakoś poskładać do kupy ale nie wie tego co my. - uczony machnął dłonią gdzieś w bok. A chociaż Joachim wiedział, że to niemożliwe w realnym świecie to tutaj jednak rozpoznał hospicjum jakie we śnie wydawało się stać ledwo na drugim krańcu ulicy. Ale nie o to chodziło. Tam też widział podobną, czarną sylwetkę jaka błądziła po omacku to tu to tam ale wciąż tam się kręciła w pobliżu.

- Ale głowa do góry. Działa po omacku. A my musimy zajać się tym. Światełko i dzwoneczki wzywają. Bez nich trudno będzie odnaleźć dziedzictwo naszej patronki. Co prawda można jeszcze użyć nosicielek ale sam rozumiesz, że znów musielibyśmy zdać się na łaskę tych naszych “koleżanek”. I znów by czymś błysnęły. Jeszcze trochę i wyjdzie, że do wszystkiego są potrzebne i wręcz niezbędne. A lepiej by było to załatwić we własnym zakresie prawda? - powiedział przyjacielskim tonem gdy szli tak wzdłuż akademickiego muru. Zdawał się nie zauważać, że na szyi coś mu zaczęło trzeszczeć, wierzgać i ta niekształtna masa uformowała się w drugą, bliźniaczą głowę Thobiasa.

- Jednakże z drugiej strony. Całkiem ciekawym pomysłem jest pozwolić im działać w kierunkach przez nas wybranych. Nawet jesli byśmy mieli pozornie grać drugie skrzypce. Jeśli to te ladacznice miałyby się narażać za nas to niech się narażają. Czyż nie powinniśmy pełnić kierowniczych funkcji? Czyż nie jesteśmy najświatlejsi? Która z Sióstr jest najważniejsza? Norra co za wszystkim gania z toporem aby tylko coś ukatrupić i zdobyć nową czaszkę? Oster co tylko miesza w swoim kotle aby ulepić jakaś nową plagę? Soren co tylko chędoży się z kim i czym się da aby wydać kolejny obrzydliwy miot? Nie, przyjacielu nie. Tylko Vesta ma odpowiednią głębię myślenia i planowania aby wszystkim rządzić. Nawet jeśli pozwala im myśleć, że jest inaczej. A my powinniśmy brać z niej przykład. W końcu to nasza patronka. Widziałeś naszego milusińśkiego? - wskazał na koniec kciukiem za siebie jakby chodziło o powtora z bagien. Zaś ta gadająca głowa mówiła z charyzmą i pełnym przekonaniem, że jej racje są całkowicie słuszne.

- A on służy naszej patronce. Pilnuje jej domostwa, że tak powiem. Czyż to nie świadczy o potędze Vesty skoro służą jej takie bestie? - dorzucił jakby wisienkę na torcie. Uśmiechnął się z dumą ciesząc się, z tego wspaniałego pochodzenia i ścieżki jaką obaj zdecydowali się podążać.

- Nie słuchaj go. Jak raz stracimy ster z ręki na rzecz innych to potem ciężko będzie go odzyskać. Jak się okaże, że sami zdobędziemy ten artefakt to będzie to nasza chwała. Trzeba wyzyskać resztę ale najlepiej jakby się nam to udało. Ja mam swobodny dostęp do uczelni. Ty już teraz do pewnego stopnia też a może uda się więcej. Heinrich też nie jest w ciemię bity a może jeszcze coś podziała z tymi van Schneiderami. Ostatecznie może kogos z rodziny poprosi się o pomoc. Ale tak aby było wiadomo, że to poboczna rola i to nam należy przypisać sukces. - ten drugi czy też może pierwszy z belfrów wydawał się za to stawiać nacisk aby to tzeentchianie wykonali główne zadania przy zdobywaniu artefaktu Vesty. A i wedle niego mieli do tego niezłe podstawy skoro już wiedzieli gdzie jest ten artefakt a do tego jeden z nich miał swobodny dostęp do uczelni zaś dwaj pozostali może mniejszy ale nie było powiedziane, że tak pozostanie.

Sen skończył się gdy tak rozmawiali o różnych pomysłach i wariantach wykradnięcia artefaktu z zamkniętej skrzyni i wyprawy na bagna. Na trzy głosy bo Thobias do końca snu pozostał w tej dwugłowej formie co jak wiedział Joachim choćby od Mergi często było oznaką błogosławieństwa Ptasiego Pana. W końcu często nawet poświęcone mu demony często były albo zmienne, albo bezkształtne, albo miały właśnie dwie głowy. Dwugłowy belfer zaś przedstawiał dwa skrajnie odmienne rozwiązania. W jednym upierał się aby w planowanej wyprawie na bagna i w wykradzenie fantów z Akademii zrobić osobiście z jak najmniejszą pomocą reszty rodziny a zwłaszcza slaaneshytek. W drugiej dokładnie na odwrót. Aby jak najwięcej przelać na nie, nawet wykorzystać jako nosicielki co mogły wskazać drogę do dziedzictwa Vesty a samemu zadowolić się rolą planisty i doradcy a potem przełknąć jakoś sukces jaki zapewne znów spłynąłby na barki koleżanek skoro dziedzictwo zostałoby odzyskane.

I jakoś na tym się chyba skończyło. A przynajmniej w tym momencie Joachim się obudził. Okazało się, że za oknami szaleje wiatr i ulewa ale już jest jasno jak w dzień. Nie było to dziwne bo letnie dni zaczynały się wcześnie i późno kończyły.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem