|
Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-08-2023, 07:17 | #161 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 17-08-2023 o 07:24. |
18-08-2023, 22:35 | #162 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 39 - 2519.07.16; bzt; świt - ranek Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Kazamatów 12; mieszkanie Otto Czas: 2519.07.16; Bezahltag; świt - ranek Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, oberwanie chmury, d.sil.wiatr; ziąb (0) Otto Obudził się. I w pierwszej chwili nie do końca był pewien co go obudziło. Odruchowo spojrzał w okno aby zorientować się jaka jest pora dnia. Pomimo zamkniętych okiennic przez szczeliny widział blade światło poranka. Słyszał za to jak ciężkie, krople ulewy łomoczą w deski okiennic i reszty świata za nimi. To musiała być silna ulewa. I wiatr też jak można było poznać po trzeszczeniu pracującego drewna i jakieś w oddali odgłosy gdy pewnie całkiem silny wiatr bez trudu zamiatał grubymi gałęziami albo coś porwał i rzucił w błotnistą ulicę. To go obudziło? Ten wiatr i ulewa? Być może. Ale niekoniecznie. Sądząc po tych szczelinach światła jakie wpadały do sypialni tonącej jeszcze w prawie całkowitych, nocnych ciemnościach to wstał wcześniej niż zwykle. Albo to przez sen. Sen jaki właśnie się skończył a może go nawet obudził. Znów ją widział. Stał przed obnażonym kobiecym łonem. Młodym, zadbanym i starannie wygolonym. Z tatuażem ponętnych ust w koronie. Kobieta leżała na plecach chyba na łóżku albo stole. I miała prowokacyjnie rozchylone uda. Szybko oddychała co widać było ruchu zadbanego, płaskiego brzucha. Słyszał też jej oddech i przyjemne dla ucha jęki dopasowane do rytmu oddechu. A on stał przed nią i patrzył. Wydawało mu się, że słyszy jakiś mlaszczący odgłos. Zbliżał się podobnie jak rosło podniecenie i oddech kobiety. Wreszcie jej łono rozchyliło się i wychylił się z niego czerw. Zaczął sprawdzać okolicę gościnnych ud. Wydawał się być prawie tak gruby jak nadgarstek kobiety jaka wydała go na świat. A gdy na nią spojrzał zobaczył, że ma długie, czarne loki jakie jednak częściowo spadały jej na twarz dziurawą kurtyną. Mimo to dostrzegł jej pełne wyuzdania, lubieżne spojrzenie. I ruch gdy dłonią sięgnęła do swojego łona. Tylko teraz było bez tatuażu jaki widział tu przed chwilą. Za to dojrzał dwie kropki pieprzyków na zgięciu biodra i prawego uda. Wydawali mu się, że czarnowłosa uśmiecha się do niego zalotnie, wręcz lubieżnie prezentują mu swoje kobiece wdzięki. Trudno było pozostać obojętnym na takie zaproszenie. Ale usłyszał szybko zbliżające się kroki za sobą. Jak się odwrócił ujrzał rozpędzonego zwierzoludzia. Tego z tym na w pół mackowatym przyrodzeniu które wystraszyło większość jego koleżanek. A on sam ledwo zdążył skoczyć w bok gdy rozjuszony kopytny minął go i dopadł wiązana do kamienia ofiarnego Fabienne. I od razu zaczął ją brać jak słusznie należne mu trofeum. Z jakąś prymitywna pasją bardziej bliską zwierzętom niż istotom cywilizowanym. A mimo to chociaż bretońska małżonka tutejszego kapitana znakomicie dopełniłaby teraz obrazu porwanej ofiary gwałtu, napadu i plugawego rytuału to sądząc po jej jękach i spazmatycznym oddechu to też czerpała z tego bluźnierczego aktu podobną przyjemność jak jej włochaty partner. Otto złowił jej namiętne spojrzenie ponad plecami kopytnego. - Mówiłam ci przecież, że mam nadzieję że to nie był nasz ostatni raz. - Powiedziała mu zalotnie podobnie jak ostatnio gdy rozmawiali u niej w salonie. Tylko w pełni ubrani i czyści a nie tak nadzy, brudni i zdyszani jak wtedy przy zachodnich kamieniach. Ledwo to sobie uświadomił a ktoś popchnął go w plecy tak, że upadł na leśną ściółke. Jak się odwrócił ujrzał swojego partnera z tamtej leśnej przygody. Uśmiechał się złośliwie i z satysfakcją patrząc na niego z góry. Inni zwierzoludzie podobnie. Siedzieli przy ognisku. W lesie. Ale chyba już nie przy tych pradawnych głazach. Ten co posiadał jednookiego mnicha teraz śmiał się chrapliwie i rubasznie gdy coś mówił. Albo opowiadał. I chyba także o nim. Bo obok rozpoznał Gnaka i Gende. Lider stada jakie przyszło na spotkanie przy pradawnych głazach też coś mówił. Otto nie znał ich mowy to nie wiedział co. Ale jednak śmiechy, gęsty, pokrzykiwania jego i innych pozwalały się domyślić, że relacjonują ostatnie spotkanie z kultystami. W przeważającej części z młodymi, chętnym samicami z miasta. Nawet Genda wesoło się przechwala pokazując gestem jak bierze czyjąś wyimaginowana głowę i przystawia do swojego krocza aby tam sprawiła im obopólną przyjemność. Nawet pochwaliła się przed resztą samców stada jakimś wisiorkiem niczym podarkiem albo trofeum. Oni też dzielili satysfakcję tych co poszli i wrócili z zazdrością tych co zostali. Wtem pojawiła się nowa postać. Roślejsza i barwniej odziana w futra, skóry, ozdoby z kłów, pazurów i zdobyczach na bardziej cywilizowanych rasach. Zakłopotanie, zaskoczenie, kłótnia. Gnak dostał w brzuch i twarz. Po chwili Otto widział go przygniecionego przez tamtego ważniejszego i energicznie temperowany w pozycji jaka Otto sam przyjął podczas obcowania ze swoim kopytnym partnerem. Tylko tutaj to nie była żadna miłość ani nawet zwierzęca żądza. Tylko okazanie dominacji i miejsca w hierarchii. Szli obok siebie. Przez las. Gnak, Genda i jeszcze jeden. Rozmawiali ze sobą. Dało się wyczuć wzburzenie nawet jeśli nie znało się ich języka. Wtedy ten trzeci machnął ramieniem zakończonym krabimi szczypcami w stronę lasu. Pozostała dwójka spojrzała tam. Zaś jednooki zaczął jakby lecieć przez ten las omijając kolejne połacie pni i krzaków. Zatrzymał się tak jakby właśnie przykucnął chcąc się ukryć za tymi drzewami i krzakami. Z początku nie był pewien na co powinien patrzyć. Ot kolejny kawałek lasu. Jednak w pewnym momencie dojrzał ruch. Gdzieś za krzakami trochę dalej. Najpierw pojawiła się głowa. A potem kobieca sylwetka wyprostowała się jakby skończyła właśnie kucać za potrzebą. Długa spódnica, fartuch na niej, gorset i koszula nadawały jej wygląd kolejnej kelnerki z jakiejś tawerny. Tylko takiej co znalazła się w lesie. Gdy poprawiała sobie spódnice zadała ją dość wysoko. Na tyle, że ukazał się rąbek jej bielizny. Oraz plama jak po jakimś zacieku na jej udzie i biodrze. Zupełnie jakby trochę stopionego wosku jej tam spadło i nawet jak już go nie było to zostawił po sobie tą nieregularną plamę zacieku. Dziewczyna opuściła spódnice i podniosła głowę akurat w takim kierunku, że Otto miał wrażenie że pomimo zasłony pni i krzaków spojrzała mu prosto w oczy. Tak go to zaskoczyło, że aż się obudził. Obudził i nie mógł już zasnąć. Zresztą chociaż było wcześniej niż zwykle gdu wstawał do hospicjum to i tak nie było już sensu próbować zasypiać ponownie. Trzeba było zacząć ten nowy dzień. Przynajmniej ulewa i wiatr za oknem wydawały się słabnąć. Ale czy uspokoi się całkiem nim będzie musiał wyjść tego nie wiedział. Więc nie spał już gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zdumiewającą pora na tak wczesne wizyty. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy 8, mieszkanie Heinricha Czas: 2519.07.16; Bezahltag; świt - ranek Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, oberwanie chmury, d.sil.wiatr; ziąb (0) Heinrich Heinrich wybrał kiepską porę na spacery po mieście. Pora była tak wczesna, że na ulicach spotykał tą pierwszą, ludzką falę jaka zamierzała aby otworzyć swoje sklepy, warsztaty i kuchnie. Co prawda był środek lata więc nawet teraz było już widno jak w dzień. Ale był to deszczowy dzień. Właściwie to z chmur lało się na ten ziemski padol wiadrami. Zupełnie jakby rozgniewane niebiosa chciały zatopić to grzeszne miasto. Szedł więc przez rozmiekle błoto i rwace strumienie zlobiace nowe koryta w tym gnoju i błocie jaki zalegał na ulicach. Ponieważ z Garncarskiej na Kazamat to miał dobre kilka kwartał ów do przejścia w tej zacinajacej, zimnej ulewie a rozmówcy żadnego to sprzyjało skupieniu się na sobie. Swoich planach, wspomnieniach i przeżyciach. Albo snach. Bo dzisiaj coś mu się śniło. Spiesząc do Otto aby złapać go przed wyjściem do hospicjum nie miał czasu się grzebać. Ani nawet coś zjeść. Zwłaszcza jak z powodu swojej nogi i tej złośliwej, wietrznej i dzdzystej aury mię należał do szybkobiegaczy. A dzisiejszej nocy znów miał ten sen. Ten o teatrze i przedstawieniu. Znów był na widowni teatru przed sceną. Na sali panował półmrok aby koncentrować uwagę na scenie. Wokół niego siedziało sporo eleganckiego towarzystwa. Zaś na scenie aktorzy rozgrywali jakąś sztukę. Stracił rachubę ile czasu już trwa ten spektakl ale zdawał sobie sprawę, że podoba się publiczności. Wreszcie zbliżał się gwóźdź programu. Na scenę wyszła piękna, bogato ubrana aktorka i wszyscy na widowni oczekiwali, że zbliża się moment kulminacyjny sceny. - No i się zaczyna. - szepnęła ku niemu siedzącą obok dama. Zauważył, że ma długie do łokci fioletowe rękawiczki z bogatymi bransoletami na nadgarstkach. Złoto tworzyło przyjemny dla oka kontrast i fiolet rękawiczek był idealnym dla niego tłem. - Muszę ci powiedzieć że zawsze można znaleźć chętnych na takie wyjątkowe widowiska. To prawdziwa uczta dla ciała i rozkosz dla zmysłów. Dla odpowiedniej publiczności oczywiście. - dodała poufałym tonem jakby to była jakaś kontynuacja wcześniejszej rozmowy. Gdy Heinrich znów spojrzał na scenę sytuacja się zmieniła. Teraz był bliżej sceny. Właściwie to scena zredukowała się do podwyższenia może do kolan. Ale aktorka tego chyba nie zauważyła. Właśnie zaczynała swój właściwy występ gdzie bezwstydnie zrzuciła z siebie suknię zostając w samym gorsecie, pończochach i bieliźnie. Ale przez to zdawała się widowni prezentować jeszcze atrakcyjnie. Bo nagrodzili ją aplauzem i oklaskami. Ale dość nielicznym bo i widowni było mniej. W końcu wyglądało to jak jakaś biblioteka czy inny klub spotkań dla elity. Elegancko ubrani panowie i o wiele mniej dam chociaż nie mniej eleganckich wszyscy mieli jakieś barwne maski zasłaniające twarz. - Ludzie są ciekawi. Tym czym oficjalnie pogarszają i potępiają. - rozmówczyni wskazała leniwym gestem gdzieś w bok a mówiła ironicznie rozbawionym tonem. A gdy były łowca tam spojrzał spostrzegł głaz ofiarnym przy zachodnich kamieniach. I przywiązana do niego nagą Fabienne jaką bezlitośnie brał któryś ze zwierzoludzi. A gdzieś po bokach była i reszta orgii w której dominował jego koleżanki ze zboru pokładające się z ungorami. Rzeczywiście wszystkich ich powinno się potępić i spalić aby ukarać takie bezeceństwa i dać przykład innym. - Oczywiście nie każdy się nadaje do takiej zakazanej sztuki. Ale ci co się nadają zwykle wspierają ją całą duszą i sercem. A czasem i ciałem. - oznajmiła rozmówczyni w fioletowych rękawiczkach i wskazała wzrokiem na jedną z eleganckich dam. Ta wstała ze swojego obitego pluszem, ozdobnego krzesła i też zaczęła zdejmować z siebie suknię. Tak drogą i finezyjną, że zapewne zwykła karczmarka czy córka kupca to by przez cały rok pracy nie dała rady zarobić na coś tak wyszukanego. Jednak dama bez skrupułów zdjęła z siebie to zacne okrycie. Po czym w samym gorsecie i bieliźnie przyklękła przy jakimś kudłatym psisku. Zwierzę miało plamę na jednym oku co nadawało mu podobieństwa do przepaski na to oko. Już po chwili ogar brał ją niczym swoją rozpłodową sukę. Oboję jęczeli z zakazanej rozkoszy. Chociaż po chwili Heinrichowi wydawało się, że to nie ogar tylko kozioł. Może to od początku był kozioł? Nie zdążył tego roztrząsnąć gdy przewodniczka znów przykuła jego uwagę. - Ale nie jest łatwo znaleźć zarówno odpowiedni personel jak i widownię. To długi i żmudny proces. Nie każdy się do tego nadaje. Nawet jeśli nadspodziewanie wielu miewa podobne fetysze i fantazje to zdecydowana większość nie czyni żadnego kroku aby je zrealizować. Nie każdy się do tego nadaje. - dodała jakby oprowadzała go po jakimś miejscu pracy i tłumaczyła co jest co. Teraz pokazała mu na wyściełaną grubym, miękkim dywanem podłogę. Na nim była czwórka młodych kobiet. Wszystkie nagie lub prawie nagie. Karnie stały na czworakach a jedną z nich właśnie brał od tyłu któryś z dżentelmenów. Pozostała trójka karnie czekała na swoją kolej. Gdy podeszli do nich jacyś państwo i z ciekawością z bliska im się przyglądali i obgadywali bez skrupułów, żartując sobie i śmiejąc się wesoło. W końcu pani uniosła rąbek swojej bogatej sukni i podsunęła pod jedną z niewolnic. Ta bez wahania nachyliła się aby ustami oddać cześć i okazać posłuszeństwo swojej nowej pani. Zaś jej partner ustawił się przed kolejną i pozwolił aby ta zajęła się tym co ma w spodniach. Przez chwilę wydawało się byłemu łowcy, że ta grupka niewolnic to jego koleżanki ze zboru. Ale gdy się przyjrzał dokładniej uznał, że chyba raczej nie. A może jednak? Znów nie udało mu się tego ustalić bo pojawił się nowy czynnik. - Dlatego wciąż trzeba szukać jednych i drugich. Jest wieczny głód nowych doznań i atrakcji. Oraz demonstracji jak to działa w praktyce, zachęty do grzechu i spróbowania czegoś o czym wcześniej się tylko skrycie marzyło. - zamaskowana przewodniczka umiejętnie tłumaczyła dalej co to jest to wszystko i jak to działa. Wskazała zarówno na te kopytne, rogate i obrośnięte sierścią atrakcje, jak i piękne panie jakie z nich korzystały oraz widownię jaka to wszystko chłonęła a czasem płynnie dołączała do zakazanych zabaw lub wymieniała się rolami z aktorami. Obok przechodziła któraś ze zgrabnych kelnerek. Dama w fioletowych rękawiczkach przywołała ją gestem. Wzięła z tacy dwa kieliszki dla siebie i swojego gościa. - A czyż nie o to chodzi aby chociaż w takim zaufanym gronie spełniać swoje zachcianki i potrzeby na jakie od dawna miało się ochotę? - zapytała raczej retorycznie. A Heinrich się zorientował, że ta kelnerka to Łasica. Była ubrana jak kelnerka. Tylko taka bardzo wyuzdana kelnerka. Fartuszek miała bardziej ozdobny niż praktyczny i od przodu nie zakrywał nawet połowy smukłych ud okrytych pończochami. A na górze też wymownie podkreślał dekolt jaki był zgrabnie wyeksponowany. Zaś niewielka zakładka we włosy dodatkowo podkreslał usługową rolę. Jeszcze wymowniejsza była obroża ze zwisającą na ten dekolt i fartuszek smyczą. No i to przyjemne dla oko, flirtujące spojrzenie. - Ma pan na coś ochotę? - zapytała zalotnie podobnym tonem jak niedawno gdy się rozstawali w “Mewie” już prawie umówienie na nocne bezeceństwa u niego. Wtedy co prawda łotrzyca była ubrana jak typowa tamtejsza ladacznica z portowej tawerny ale sama wymowa spojrzeń i kuszący ton głosu zdradzał, że ma jak najbardziej ochotę poznać się z rozmówcą bliżej. I teraz z tą tacą i w stroju wyuzdanej kelnerki robiła to samo. Spojrzał znów na tamtą kobiecą grupkę i znów nie był pewien czy Łasica tam jest czy jednak nie. Ludzi nie powinno być naraz w dwóch miejscach. Ale we śnie? Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy zdawał sobie sprawę, że to wszystko mu się śni. - Mam nadzieję, że będziemy mogli sobie pomóc nawzajem. Współdziałać razem. Zapewnimy sobie nawzajem rozrywkę i wymianę doświadczeń. Po to tu przyjechałyśmy. O. Chodź, zaczyna się. - dama w masce i złotymi bransoletami rzuciła swoje wyjaśnienie ale kątem oka dostrzegła, że na scenie zbliża się moment kulminacyjny. Aktorka przybrała pozę znaną Heinrichowi z poprzednich wersji tego snu. Na w półleżała na plecach i lubieżnie zabawiała się sama ze sobą ku uciesze widowni. Jej jęki i spazmatyczny oddech wskazywały, że też dochodzi do tego szczytowego momentu. Tylko tym razem coś tam wydawało się w niej wić i przepychać wśród cichych, mlaszczących odgłosach. A może te podpowiadała Heinrichowi wyobraźnia. Aż wreszcie coś tam się ukazało. Z początku widać było tylko jakichś niewielki ruch pośród palcow aktorki. Szybko jednak coś wyszło z jej łona. Coś obłego i podłużnego, co wiło się pomiędzy jej palcami, łonem i udami. Ta mieszanina czegoś ponętnego i ohydnego zaskoczyła widownię. Rozległ się jęki grozy, westchnienia zdumienia czy wręcz szoku. Parę osób wstało ni to by wyjść czy lepiej się przyjrzeć. Ale nikt nie wyszedł. A przedstawienie trwało dalej. Więc pojawiły się pierwsze oklaski. Z początku nieśmiałe i pojedyncze ale szybko porwały za sobą resztę. Po chwili śmiała aktorka została nagrodzona całą burzą wiwatów a atmosfera wyuzdania i podniecenie zdawała się wskoczyć na jeszcze wyższy poziom. Teraz właściwie nie był do końca pewien czy na tym sen się kończył czy było potem jeszcze coś. Teraz szedł zmagając się z silnym wiatrem i ulewą co chciała zatopić to miasto. No i zimnym błotem i kałużami pod nogami. Zdawał sobie sprawę, że przez ten poranny pośpiech pewnie wiele detali mu umknęło. Ale jak teraz o tym myślał i starał się sobie coś z tego odtworzyć to przypomniał sobie kilka postaci. Jak choćby to, że jedna z kobiet miała nietypowo ciemną karnację skóry przez co od razu wydawała się upodabniać do młodej córki kapitana portu. Ale nie był pewien czy to była ona czy jakaś inna. Może to jednak nie ona? Bo ta ze snu miała kolczyk w nozdrzach a młoda van Zee nie. Ale takie kolczyki to chyba można było dość łatwo zakładać lub wyjmować więc jeszcze to niczego nie przesądzało. Albo druga jaką zapamiętał bo miała długie, ognistorude włosy do samego pasa i bladolica jak Fabienne. Te miedziane włosy tworzyły ostry kontrast to biało - niebieskiej sukni jaką miała na sobie. Albo jeszcze jedna. Co siedziała przy jakimś stole z licznymi świecami wokół niej jakie nadawały jej mistycznego wyglądu. A ona sama miała nieco egzotyczną urodę i mnóstwo dziwnych tatuaży. Albo malunków na ciele. I przez moment złapali się spojrzeniami więc mógł dojrzeć jej enigmatyczny wyraz twarzy. Tylko musiał się skupić aby przypomnieć sobie czy jeszcze je widział w jakiejś scenie czy roli. Ale teraz był tutaj. Na Kazamatowej. Już widać było przez te fale zimnego deszczu mur okalający twierdzę pełniącej rolę miejskiego lochu i magazynów. Jeszcze kawałek i znalazł właściwe drzwi kamienicy. Mógł się wreszcie otrzepać z nadmiaru wody. Jeszcze trochę schodów i mógł zapukać do drzwi mieszkania Otto. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 12; kamienica Joachima Czas: 2519.07.16; Bezahltag; świt - ranek Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, oberwanie chmury, d.sil.wiatr; ziąb (0) Joachim Młody astromanta obudził się tam gdzie zasnął czyli we własnym łóżku i sypialni. Trzeszczenie okiennic zdradzało, że za oknem hula silny wiatr a silny łomot, że pada gęsty deszcz. A po przejaśnieniach pomiędzy szczelinami, że noc już się skończyła chociaż nadal jest dość wcześnie. Wcześniej niż gdy zwykle wstawał. Niemniej to nie wiatr ani deszcz go obudziły. Tylko sen. To co mu się śniło. Śnił o bagnach. Bagnach, dźwiękach dzwoneczków i światełku. Nie był pewien czy coś było wcześniej ale we śnie wrócił do orgii przy zachodnich kamieniach. Znów leżał na ziemi a nad sobą widział jędrne, podskakujące piersi Sorii, jej lubieżny uśmiech jakim go obdarzała. No i tam w swoich lędźwiach jak ją penetrował. A potem jeszcze przyszła któraś z jej dwórek i zaczęły się całować. Ale ta całkiem przyjemna scena została przerwana jakimś zamieszaniem. Jak się odwrócił to widział, że to nagie towarzystwo się rozbiega w popłochu i znika w lesie. Zanim zdecydował się na coś został sam na tej polanie przy kamieniach. Gdzieś tam w tyle głowy miał świadomość, że to tylko sen i przecież tak naprawdę było całkiem inaczej ale póki śnił nic nie mógł na to poradzić. Widział kawałek dalej ten pochylony głaz jaki im posłużył do złożenia bretońskiej szlachcianki w ofierze żądz i wyuzdania. Zresztą ona sama wtedy nie wyglądała na taką co by trzeba było zmuszać ją do takiej podłej roli. I zdał sobie sprawę, że ona tam została wciąż przywiązana do tego pochyłego głazu. A za nim… Za nim coś przybiegło. Przybiegło i ryczało strasznie jak jakiś potwór. Joachim nie widział go bo ten głaz mu zasłaniał. Ale włos mu się zjeżył na myśl co to by mogło być. A to coś wybiegło już na polanę i zatrzymało się. Chyba nasłuchiwało lub węszyło. Bał się poruszyć aby nie zwrócić siebie uwagi potwora. To musiało być to samo coś co już wcześniej mu się śniło jak biegło przez ulicę miasta aż go rozgniotło i pobiegło dalej ku melodii pięknych, srebrzystych dzwoneczków. Teraz to coś zatrzymało się po tamtej stronie głazu. Widział nawet fragmenty tego wielkiego cielska. To musiało być coś wielkości trolla albo niedźwiedzia. Stało teraz po tamtej stronie głazu i węszyło. Słyszał ciche kwilenie struchlałej ze strachu szlachcianki jaka nic nie mogła poradzić na tą konfrontację. Na wpół leżała oparta o głaz wciąż naga i uwiązana do niego. I chociaż tego nie widział to jakoś był dziwnie pewien, że poczwara właśnie obwąchuje przywiązaną. Jej szybko oddychającą twarz, rozedrgane blade piersi, spazmatycznie poruszający się brzuch i zapraszająco rozchylone uda. Jednak to właśnie brzuch wydawał się najbardziej interesować bestię. Węszył przy nim najdłużej i najbardziej intensywnie. Wreszcie fuknął, sapnął, wyprostował się jakby kontent czy co. W każdym razie nie wyglądało aby żywił wobec swojej ofiary jakieś krwawe zamiary. Chociaż pewnie mógłby ją rozpłatać na pół jednym capnięciem szczęk albo szponów. I bestia uniosła swoją szponiastą łapę ale ku zdumieniu samej czarnowłosej ofiary po to aby rozciąć jej więzy jakby to były jakieś nędzne pajęczyny a nie mocne liny. Wtedy znów dał się słyszeć jakiś tumult, łamanie krzaków, jakieś okrzyki. To zwróciło uwagę bestii. Ale przez tą mgłę trudno było się zorientować co się dzieje i skąd. Las też się jakoś przerzedził, widać było tylko pojedyncze, obschniete drzewa o odstręczającym wyglądzie. Właściwie to wyglądało to raczej jak jakieś moczary a nie las. Bestia zaryczała i rzuciła się z impetem naprzeciwko źródła hałasu. Joachim zaś został z tyłu. Stracił potwora z oczu ale zaraz doszły go odgłosy walki. Szczęk oręża, porykiwania stwora, tętent konia, okrzyki co brzmiały jak ludzkie. Potem wszystko ucichło. Młody astromanta został sam w tej mgle i bagnach. Nawet ten pochylony głaz i Fabienne gdzieś zniknęli. Wszystkie kierunki wydawały się być równie nijakie i złowrogo obce. W pewnym momencie jednak dojrzał jakąś mglistą poświatę. Nie mając innych pomysłów ruszył w tamtą stronę. Szedł a nogi grzęzły mu po połowe łydek w tej bagiennej ziemi. Stracił poczucie czasu ile tak wędrował przez ten monotonny krajobraz. Aż usłyszał dzwoneczki. Te srebrzyste dzwoneczki jakie śniły mu się przy takich snach. Wtedy ten sen w mieście i z murem też brzmiały podobnie. Teraz jednak w miarę jak się zbliżał wydawało mu się, że dźwięk tej muzyki potęguje się. Słyszał je wyraźniej niż wcześniej. A i źródło poświaty robiło się coraz silniejsze. To musiało być coś większego. W miarę jak się zbliżał coraz więcej konturów odsłaniała ta bagienna mgła. I chociaż nie wiedział ile razy upadł w tą bagienną wodę albo błoto, był cały przemoczony i brudny to jednak coś przyciągało go kusząco coraz silniej. Coś tajemniczego ale i wspaniałego. Już widział jakieś dziwne coś. Konstrukcję? Rośliny? Drzewa? Jakieś nie wiadomo co. Ale musiało być spore. Pewnie jak dom. Ale z braku odległości od tego czegoś i wielkości to trudno było mu to właściwie ocenić. Na pewno większe od niego. I to właśnie to zdawało się być źródłem tych dziwnych świateł i muzyki dzwoneczków. Nie zdążył się zdecydować co to by mogło być. Gdy usłyszał za sobą ciężkie i mocarne kroki. Miał dziwną prawie pewność, że to ta sama bestia co ostatnio grasowała w jego snach. Schować się nie miał gdzie więc tylko kucnął w wysokiej trawie licząc, że stwór go nie zauważy. I czekał. Czekał słysząc jak bestia rozchlapuje błoto i wodę swoimi wielkimi łapami. Zbliżała się i zbliżała coraz bardziej. Aż zbliżyła się najbardziej i go nie dostrzegła. Przeszła dalej zostawiając go za sobą. Jak się Joachim odważył wychylić dojrzał tylko wielką, niekształtną sylwetkę. Wydawało mu się, że wlókł coś za sobą. Chyba jakieś ciało. Co jeszcze trochę się ruszało i jęczało boleśnie ale nie miało szansy się wyrwać z mocarnego uchwytu potwora. - Ciekawe kto to był. - powiedział Thobias obserwując zza pleców maga tą samą scenkę. Ale nie wyglądał na przejętego. Wziął młodszego kolegę za ramię jakby chciał go zaprosić do dyskusji. Ruszyli przez jakiś park. Ładny i zadbany, z równo przyciętą trawą i alejkami. Bagna i mgła gdzieś zniknęły a oni szli przez ten słoneczny, letni ogród. - Właściwie mniejsza z tym. Dobrze, że się zabrałeś za sprawę naszej patronki. Nie chciałbym być nieuprzejmy ale na moje oko zbyt wiele czasu spędzasz z tymi naszymi “koleżankami”. Sam powiedz. One w czymś nam pomogły w naszej sprawie? Bo sobie nie przypominam. A my im owszem. Dlatego dobrze by było im i reszcie przypomnieć, że teraz nasza kolej i mam nadzieję, że one nas poprą. - nauczyciel akademicki wydawał się być przyjaźnie do niego nastawiony. Zupełnie jak kolega do kolegi. Podobnie zresztą to bywało pomiędzy studentami albo profesorami w Kolegium Magii w Altdorfie gdzie względem podobnych sobie stażem i tytułem ludzi panowała dość koleżeńska atmosfera i relacje. A z opowieści Joachim zdawał sobie sprawę, że i na innych uczelniach powinno to wyglądać podobnie. Być może właśnie dlatego przesiąknięty nimi Thobias zachowywał się właśnie w ten sposób. - Niestety obawiam się, że samy nie damy rady. Niestety nie wystarczy wyłowić z wody jakaś bryłę albo pójść sobie do jakiejś jaskini. U nas sprawa wygląda trudniej. - powiedział gdy szli obok muru. Magister zorientował się, że to mur Akademii Morskiej. I chyba ten sam co go już kiedy widział we wcześniejszym śnie gdy go ta bestia z bagien rozdeptała i pobiegła tam dalej. - No sam widzisz. - kolega belfer wskazał na postać w czerni. Gdy podeszli bliżej okazało się, że to Matka Somnium. Tylko z czarną opaską na oczach. Chodziła nieco niezdarnie wokół głównej bramy uczelni. I wyglądała jakby trochę nasłuchiwała a trochę węszyła. Przez co wyglądała dość groteskowo i zabawnie. Tobias jakby bawił się z nią w ciuciubabkę ominął ją z szelmowskim uśmiechem zaś ona szybko została z tyłu. - Widzisz? Węszy to tu to tam. Oby czegoś nie wywęszyła. Pewnie też odbiera zew Sióstr i próbuje to jakoś poskładać do kupy ale nie wie tego co my. - uczony machnął dłonią gdzieś w bok. A chociaż Joachim wiedział, że to niemożliwe w realnym świecie to tutaj jednak rozpoznał hospicjum jakie we śnie wydawało się stać ledwo na drugim krańcu ulicy. Ale nie o to chodziło. Tam też widział podobną, czarną sylwetkę jaka błądziła po omacku to tu to tam ale wciąż tam się kręciła w pobliżu. - Ale głowa do góry. Działa po omacku. A my musimy zajać się tym. Światełko i dzwoneczki wzywają. Bez nich trudno będzie odnaleźć dziedzictwo naszej patronki. Co prawda można jeszcze użyć nosicielek ale sam rozumiesz, że znów musielibyśmy zdać się na łaskę tych naszych “koleżanek”. I znów by czymś błysnęły. Jeszcze trochę i wyjdzie, że do wszystkiego są potrzebne i wręcz niezbędne. A lepiej by było to załatwić we własnym zakresie prawda? - powiedział przyjacielskim tonem gdy szli tak wzdłuż akademickiego muru. Zdawał się nie zauważać, że na szyi coś mu zaczęło trzeszczeć, wierzgać i ta niekształtna masa uformowała się w drugą, bliźniaczą głowę Thobiasa. - Jednakże z drugiej strony. Całkiem ciekawym pomysłem jest pozwolić im działać w kierunkach przez nas wybranych. Nawet jesli byśmy mieli pozornie grać drugie skrzypce. Jeśli to te ladacznice miałyby się narażać za nas to niech się narażają. Czyż nie powinniśmy pełnić kierowniczych funkcji? Czyż nie jesteśmy najświatlejsi? Która z Sióstr jest najważniejsza? Norra co za wszystkim gania z toporem aby tylko coś ukatrupić i zdobyć nową czaszkę? Oster co tylko miesza w swoim kotle aby ulepić jakaś nową plagę? Soren co tylko chędoży się z kim i czym się da aby wydać kolejny obrzydliwy miot? Nie, przyjacielu nie. Tylko Vesta ma odpowiednią głębię myślenia i planowania aby wszystkim rządzić. Nawet jeśli pozwala im myśleć, że jest inaczej. A my powinniśmy brać z niej przykład. W końcu to nasza patronka. Widziałeś naszego milusińśkiego? - wskazał na koniec kciukiem za siebie jakby chodziło o powtora z bagien. Zaś ta gadająca głowa mówiła z charyzmą i pełnym przekonaniem, że jej racje są całkowicie słuszne. - A on służy naszej patronce. Pilnuje jej domostwa, że tak powiem. Czyż to nie świadczy o potędze Vesty skoro służą jej takie bestie? - dorzucił jakby wisienkę na torcie. Uśmiechnął się z dumą ciesząc się, z tego wspaniałego pochodzenia i ścieżki jaką obaj zdecydowali się podążać. - Nie słuchaj go. Jak raz stracimy ster z ręki na rzecz innych to potem ciężko będzie go odzyskać. Jak się okaże, że sami zdobędziemy ten artefakt to będzie to nasza chwała. Trzeba wyzyskać resztę ale najlepiej jakby się nam to udało. Ja mam swobodny dostęp do uczelni. Ty już teraz do pewnego stopnia też a może uda się więcej. Heinrich też nie jest w ciemię bity a może jeszcze coś podziała z tymi van Schneiderami. Ostatecznie może kogos z rodziny poprosi się o pomoc. Ale tak aby było wiadomo, że to poboczna rola i to nam należy przypisać sukces. - ten drugi czy też może pierwszy z belfrów wydawał się za to stawiać nacisk aby to tzeentchianie wykonali główne zadania przy zdobywaniu artefaktu Vesty. A i wedle niego mieli do tego niezłe podstawy skoro już wiedzieli gdzie jest ten artefakt a do tego jeden z nich miał swobodny dostęp do uczelni zaś dwaj pozostali może mniejszy ale nie było powiedziane, że tak pozostanie. Sen skończył się gdy tak rozmawiali o różnych pomysłach i wariantach wykradnięcia artefaktu z zamkniętej skrzyni i wyprawy na bagna. Na trzy głosy bo Thobias do końca snu pozostał w tej dwugłowej formie co jak wiedział Joachim choćby od Mergi często było oznaką błogosławieństwa Ptasiego Pana. W końcu często nawet poświęcone mu demony często były albo zmienne, albo bezkształtne, albo miały właśnie dwie głowy. Dwugłowy belfer zaś przedstawiał dwa skrajnie odmienne rozwiązania. W jednym upierał się aby w planowanej wyprawie na bagna i w wykradzenie fantów z Akademii zrobić osobiście z jak najmniejszą pomocą reszty rodziny a zwłaszcza slaaneshytek. W drugiej dokładnie na odwrót. Aby jak najwięcej przelać na nie, nawet wykorzystać jako nosicielki co mogły wskazać drogę do dziedzictwa Vesty a samemu zadowolić się rolą planisty i doradcy a potem przełknąć jakoś sukces jaki zapewne znów spłynąłby na barki koleżanek skoro dziedzictwo zostałoby odzyskane. I jakoś na tym się chyba skończyło. A przynajmniej w tym momencie Joachim się obudził. Okazało się, że za oknami szaleje wiatr i ulewa ale już jest jasno jak w dzień. Nie było to dziwne bo letnie dni zaczynały się wcześnie i późno kończyły.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
26-08-2023, 22:51 | #163 |
Reputacja: 1 | Ulewa na dworze zniechęcała Joachima do wyjścia. Postanowił natomiast skorzystać z okazji by skupić się na swoim śnie, zamknął więc oczy i wytęzył wolę odtwarzając w myślach to co pamiętał. Zakładał, że nie był to zwykły sen tylko przynajmniej częściowo wizja zesłana mu dzięki jego mistycznym talentom, a kto wie, może nawet za sprawą jego władającego losami śmiertelników Patrona? Tym razem zdawało się, że sen był nawet w miarę jasny. Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 26-08-2023 o 22:54. |
27-08-2023, 15:06 | #164 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
27-08-2023, 15:24 | #165 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
28-08-2023, 20:48 | #166 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 40 - 2519.07.16; bzt; przedpołudnie - popołudnie Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 14; kamienica Joachima Czas: 2519.07.16; Bezahltag; przedpołudnie Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0) Joachim Młody magister po tym jak posłał Svena do Północnej Dzielnicy gdzie mieszkali ci najznamienitsi i najdostojniejsi miał czas aby w spokoju zacząć ten nowy dzień. Zjeść coś, ubrać się, zastanowić. Nawet ta poranna ulewa się już skończyła. To poranne czekanie na powrót służącego przerwała mu wizyta gości. Bynajmniej nie znamienitych. Ale też nie była to straż miejska jaka by miała go capnąć. Jako, że Svena nie było to zaanonsował ich Ghunter. - Przyszli jacyś tacy ze wsi. Po poradę od uczonego. - obwieścił krótko wskazując kciukiem za siebie gdzie czekać mieli owi klienci. Gdy tam wszedł obaj miętosili przemoczone czapki w spracowanych dłoniach i chyba czuli się mocno nieswojo. Obaj wyglądali na ojcowe pokolenie zaś wygląd pasował do rybaków, tragarzy, robotników portowych czy właśnie chłopów. - Pochwalony. - odezwał się jeden z nich kiwając głową. Drugi szybko powtórzył za nim. I przez chwilę wydawało się, że na tym ich inwencja się skończy. Bo jeden zerkał nerwowo na drugiego jakby chciał aby to nie on musiał zaczynać mówić. Ale wreszcie chyba się naradzili bo odezwał się ten co zaczął. https://i.imgur.com/DEx7L1J.jpg - My przyszli z Dahlem. Bo my byli wczoraj tu na targu i usłyszelimy, że tu w mieście to taki uczony jest. Co gwiazdy i przyszłość łumi. To my pomyśleli, że może taki ktoś pochyliłby się nad nami. Bo my w potrzebie som. - powiedział prosząco ten nieco mniej zestrachany. Joachim kojarzył, że Dahlem to pobliska wioska ale sam nigdy tam nie był. - Bo sprawa jest. Sprawa rodzinna. Ale ważna. - rzucił szybko ale cicho ten drugi co wyglądał jakby wolał się schować za plecami kolegi. - No właśnie. Bo u nas taka… No taka sprawa jest. Rodzinna. I mój dziadko, po kądzieli. To on kiedyś poszedł w las. Jak ja jeszcze smarkiem byłem. To on tam poszedł. I nie wrócił. Nigdy nie wrócił. Ale mnie on tak śni się ostatnio. Że on tak tam leży w tym lesie. Tak sam i niepochowany. Ale nie wiadomo gdzie. Bo wtedy to on sam poszedł. I nikt nie wie gdzie. I co się stało. - miętolił czapkę w miarę jak mówił ale jak już zaczął to jakoś dukał co mu leży na sercu tak ważnego, że chociaż nie był dzień targowy to jednak przyszedł do miasta. - Pewnie go co zeżarło. Bo co innego? Tyle lat minęło to przeca jeszcze za starego cesarza było. To go na pewno coś zeżarło. Albo bagno jakie połknęło? Bo co innego? - wtrącił się ten drugi jaki też nabrał nieco więcej odwagi w miarę jak kolega mówił. - No pewnie tak, co innego? No i właśnie my w tej sprawie. Może byś panie zacny coś poradził? Bo to nieszczęśnika trzeba odnaleźć i pochować w Ogrodach Morra. By tak w snach przestał męczyć, że on tam leży taki niepochowany w niepoświęconej ziemi. A męczą te sny męczą. Ostatniej nocy to aż tak na mnie strasznie patrzył, że aż się obudziłem cały mokry. Tak głośno, że aż babę swoją obudziłem. No i ona mówi, że poradzić coś trzeba na to, może w mieście coś by poradzili bo tam mądrzy ludzie. I tak z kumem właśnie uradziliśmy aby tu do waćpana odwiedzić i się pokłonić to może by coś pomógł. - powiedział ten co był wnukiem zaginionego w lesie dziadka. Obaj wyglądali na okolice czwartego krzyżyka to i pewnie pamiętali jeszcze ojca Karla Franza jaki obecnie panował w Imperium. Zwłaszcza jak mówił, że był małym chłopakiem to tym bardziej pewnie mogło to być i ze trzy dekady temu. A widocznie coś na targu albo na mieście musieli słyszeć o jakimś astrologu więc przyszli właśnie do niego po pomoc. --- Jakiś czas później do domu wrócił Sven. Ale wieści miał niekoniecznie najlepsze. Owszem, poszedł do rezydencji von Wirsbergów. Tam go wpuszczono za bramę ale już od progu widać było jakiś rwetes i zamieszanie. Początkowo nie mógł nikogo złapać co się dzieje ani nawet zostawić bileciku od swojego pana. Dopiero po chwili dorwał jakiegoś służącego od jakiego po koleżeńsku dowiedział się co nieco. - Z samego rana baron zaczął biegać i krzyczeć, że czas na koń i ruszać na łowy. Ten z którym gadałem mówił, że i tak się szykował i miał zamiar na dniach pojechać na polowanie. Jednak nie tak nagle. Wczoraj się kładł spać to jeszcze nic nie mówił, że dziś chce właśnie jechać. A dziś to od samego rana, jeszcze ta ulewa przecież była, wszystko w błocie i mokre. A ten nic, tylko dalej swoje, że trzeba szykować konia, psy, rohatynę i ruszać w łowy. No i pojechali. Zebrał swoją świtę i pojechali tak całkiem na wariata. - Sven streścił czego się dowiedział w rezydencji barona. I rozłożył ramiona przepraszając niemo, że nie był w stanie wykonać swojego zadania z powodu braku adresata w domu. Znaczy bilecik zostawił mimo wszystko tak, na wszelki wypadek. No ale wiadomo było, że gospodarz póki nie wróci z tych nagłych łowów to go nie przeczyta. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ulica Akademii; Akademia Morska Czas: 2519.07.16; Bezahltag; popołudnie Warunki: wnętrze gabinetu, umiarkowanie, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; nieprzyjemnie (0) Joachim Gdy wyszedł ze swojej kamienicy miał spory kawałek miasta do przejścia. Akademia była prawie na przeciwległym krańcu Nowego Miasta jak nazywano całą, zachodnią część Neus Emskrank położoną na płaskopiennym brzegu. Przy samym ujściu Salt do Zatoki. Więc miał niezły kawałek do przejścia. Dzień okazał się pochmurny ale przynajmniej przestało padać. Za to ta woda co spadła nad ranem wciąż grzęzła w błocie. Tam gdzie nie było bruku trzeba było chodzić po śliskich od błota drewnianych kładkach na jakich łatwo było się poślizgnąć albo co gorsza wpaść w to błoto obok. W takim deszczu wyglądało ono szczególnie zimno, złowrogo i odpychająco. Jak gotowa pułapka jaka jest w stanie pochłonąć w swoich odmętach każdego, nieuważnego przechodnia. Ale niezbyt to hamowało tradycyjny dzienny ruch. O ile zachodnie rejony miasta tam gdzie mieszkał były dość opustoszałe to w miarę jak zbliżał się do centrum to tłum gęstniał. Pomimo takiej chlapy na zewnątrz. Raz widział efekt nocnej akcji z początku tygodnia gdy straż zatrzymała i zaczęła przeszukiwać jakiś wóz. A gdzie indziej wlokła jakiegoś pobitego nieszczęśnika. W końcu jednak dotarł na rzeczne nabrzeże a po chwili widział już ceglany mur okalający Akademię. Wydawało mu się, że jest podobny do tego jaki widywał w snach. Ale nie był w stanie stwierdzić czy to przypadek czy nie. Z teorii snów w Kolegium pamiętał, że sny to zwykle jakieś tam odzwierciedlenie tego z czym się człowiek styka dookoła. Chociaż czasem zdarzały się wspomnienia z przeszłości a niekiedy nawet zdarzały się ponoć prorocze sny. W każdym razie gdyby tak było to nie byłoby chyba aż tak dziwne, że śnił mu się mur jaki znał z rzeczywistości. Po tych rozważaniach przeszedł przez główną bramę Akademii jaka w dzień była otwarta na oścież. Zauważył sporo młodych ludzi, młodszych od niego zapewne. Co nie było dziwne skoro był dzień i trwały różnorakie zajęcia. Potem była recepcja i Philippe jaki się z nim miło przywitał i zapytał czego potrzebuje. Musiał mu powiedzieć aby ten mógł go skierować w odpowiednie miejsce albo umówić. - Chciałbyś u nas wykładać? - upewnił się czy dobrze zrozumiał. Po czym zastanawiał się chwilę stukając piórem o blat biurka. - No to trzeba by z rektorem. On zatwierdza całą kadrę. - zdecydował się w końcu. Po czym przyzwał jakiegoś pomocnika i wyjaśnił mu w czym rzecz. Ten wyszedł i nie było go jakiś czas. Ale jak wrócił miał wiadomość dla gościa. - Mistrz Vogel mówił, że chętnie się z panem spotka. Zaprasza pana na 3-cią do naszej biblioteki. - obwieścił zdanie rektora. Więc Joachim musiał sobie znaleźć jakieś zajęcie na jakieś dwa dzwony bo tyle brakowało do wyznaczonego terminu spotkania. Trochę stratą czasu by było wracać teraz na Kołodziejów i złapać chwilę oddechu tylko po to aby zaraz znów wędrować tymi błotnistymi ulicami z powrotem nad brzegi Salt. --- - To mówisz kolego, że jesteś zainteresowany aby u nas wykładać. - w końcu obaj spotkali się w bibliotece uczelni. Pośród reagłów z księgami o głównie morskiej tematyce. Rektor przywitał go w recepcji po czym zaprosił na górę do biblioteki. Siedzieli w wygodnych, obitych pluszem i ozdobnych krzesłach, przy niskim stoliku na jakim stał dzban wina z dwoma kielichami i patera z owocami. - Przyznam, że się tego nie spodziewałem. Do tej pory jakoś nie byłeś zainteresowany kontaktem z nami a przecież jesteś tu już troszeczkę. Więc nie sądziłem, że taka droga kariery jest ci bliska. - przyznał Vogel nie ukrywając, że prośba magistra sztuki tajemnej nieco go zaskoczyła. Joachim nie był pewien czy kryje się w tym jakiś przytyk czy tylko stwierdzenie faktu. W końcu przybył do miasta jeszcze przed zimą i początkowo mieszkał gościnnie u van Hansenów więc zapewne rozeszło się to jak nie po mieście to w towarzystwie. Nie było aż takie dziwne, że rektor zdawał sobie z tego sprawę. I do tego czasu wykształcony w Altdorfie, młodszy kolega nie objawiał chęci bliższych kontaktów z tą nadmorską uczelnią. - No ale dobrze, pewnego dnia przychodzi odpowiedni moment na pewne decyzje. - uśmiechnął się ciepło do rozmówcy. - A więc jesteś zainteresowany aby u nas wykładać? No dobrze. A wykładaniem jakich przedmiotów byłbyś zainteresowany? I od razu zapytam, masz już jakieś doświadczenie jako akademicki wykładowca? - mimo tego początkowego zaskoczenia rektor Mathias Vogel był gotów jednak wysłuchać młodszego kolegę jaką ma dla niego ofertę jako potencjalny wykładowca. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Kapitańska 6; rezydencja von Mannliebów Czas: 2519.07.16; Bezahltag; przedpołudnie Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0) Heinrich Rozstali się z Otto jeszcze wczesnym rankiem. Następnie młodszy z kultystów ruszył do hospicjum a starszy ku Dzielnicy Północnej. Wcale nie było tak blisko. Zwłaszcza w taką pogodę. Po tym oberwaniu chmury było ślisko i mokro. Widział jak każdy kto zszedł ze śliskich, ubłoconych kładek zapadał się do połowy łydki w chciwe, brunatne i zimne błoto. Konie ciągnące wozy zmagały się tak samo gdy koła tonęły w błotnistej, chciwej mazi. Więc dla emerytowanego łowcy czarownic z kontuzjowaną nogą to była nie lada przeprawa. Mocno się zasapał i namęczył zanim dotarł do południowych krańców Dzielnicy Północnej. Tu był już bruk więc i błota było o wiele mniej. Właściwie w porównaniu do reszty miasta można by powiedzieć, że prawie go tu nie było. Trochę tu czy tam. Jakieś kałuże i strumienie spływające do rynsztoków lub właśnie nimi i niżej do kratek kanalizacyjnych. Wydawało się, że to całkiem inne, elegantsze i bogatsze miasto. Chociaż z tego co wiedział ze swoich wizyt w różnych miastach Imperium to często tak to wyglądało. Rzadko które miasto było wybrukowane w pełni. Podobnie jak każda miejscowość pretendująca do miana miasta zaczynała od położenia chociaż kawałka bruku gdziekolwiek. Zwykle wokół ratusza, urzędów, świątyń no albo przy prywatnych rezydencjach jak kogoś było na to stać. W każdym razie tym brukiem szło mu się zdecydowanie łatwiej. Miał okazję się rozejrzeć dookoła. Bo zbyt często tu nie bywał. Nie miał tak dobrych znajomych aby go zapraszali do siebie pod mijane adresy. Więc chociaż Otto podał mu adres i wyjaśnił mniej więcej jak iść to i tak musiał się już na miejscu dopytywać gdzie jest ta Kapitańska na jakiej mieszkali von Mannliebowie. Wreszcie znalazł właściwą ulicę i dom. A raczej rezydencję. Tu większość posesji była odgrodzona solidnym ogrodzeniem z podmurowanych prętów, czasem nawet muru. Często za nimi były żywopłoty dodające elegancji oraz dyskrecji. Od razu widać było, że tu mieszkają ci na tyle bogaci i potężni aby nienachalnie pilnować swojej prywatności a jednocześnie puszyć się tym bogactwem i dobrym smakiem. Tak dotarł do 6-ki. Musiał zadzwonić do furty. Podeszeł odźwierny w liberii von Mannliebów i grzecznie zapytał czego sobie życzy. Musiał się przedstawić i poprosić o spotkanie z panią. Służący zgodnie z etykietą poprosił go aby poczekał a sam udał się do domu znikając gościowi z pola widzenia. Czekał trochę pod tą bramą. Albo tak mu się dłużyło po tych nadwyrężąjących jego nogi spacerach w niesprzyjających warunkach. Chyba rzeczywiście sporo czasu mu zajęło zanim tu dotarł bo już zdecydowanie było po wczesnym poranku. W końcu rozmyślania przerwał mu powrót odźwiernego jaki otworzył mu furtę i przejął rolę przewodnika. Obaj weszli po kilku schodach jakie były szersze niż wyższe. Potem dwuskrzydłowe drzwi i tu odźwierny go zostawił wracając do swojego posterunku przy bramie. Z to przywitała go starsza, elegancka ubrana dama. Otaksowała go surowym spojrzeniem. Na dłużej zatrzymała się na ubłoconych butach i nogawkach. Ale idąc po takim błocie, taki kawał, nie dało się nie ubrudzić. - Czego pan sobie życzy? - zapytała oficjalnym tonem jak już spojrzeniem dała mu do zrozumienia, że taki ubłocony strój nie jest tu mile widziany. Z opisu pasowała do “starej rury” jak to niezbyt pochlebnie o majordom von Mannliebów mówiła Łasica jaka miała już z nią do czynienia. I nie ukrywała, że Gertruda jest zawalidrogą i ogonem jaki mocno utrudnia kontakty z Fabienne. Teraz Heinrich miał okazję się o tym przekonać osobiście stojąc z jej suchą twarzą okraszoną nieprzychylnym spojrzeniem. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ulica Akademii; Akademia Morska Czas: 2519.07.16; Bezahltag; popołudnie Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; nieprzyjemnie (0) Heinrich Połowa dnia okazała się pochmurna i nieco wietrzna. Opad jaki spadł na ten ziemski padół o świtaniu nadal zalegał w postaci kałuż, strumyków i błota. Po opuszczeniu Dzielnicy Północnej znów trzeba było balansować na tych ubłoconych, śliskich kładkach. Co jak się nie było już młodzieniaszkiem i nie miało się obu zdrowych nóg nie było wcale takie proste. Na szczęście w pobliżu Akademii Morskiej znów był kawałek wybrukowanego wybrzeża co znacznie zmniejszało dokuczliwość błotnistej aury. Heinrich jako obserwator miał aż za dużo okazji aby się przyjrzeć temu wszystkiemu. Ceglany mur wysokości nieco przekraczajacej wzrost przeciętnego człowieka. Zapewne ktoś odpowiednio zdeterminowany i sprawny mógłby tam podskoczyć, złapać się i podciągnąć a potem zeskoczyć na drugą stronę. Choć dla niego samego to mogłoby być trudne. Do tego główna brama. Była otwarta na oścież. W końcu był dzień i trwały zajęcia. Ale jak by była zamknięta to wyglądała całkiem solidnie. Właściwie to cała Akademia zapewne mogła pełnić rolę fortu. W narożnikach murów widział wieżyce jakie wzmacniały ten system obronny muru zewnętrznego. Kolejne flankowały samą główną bramę. Przy niej nie widział jednak żadnej straży chociaz grube mury wskazywały jakieś drzwi pewnie do pomieszczenia strażników. https://i.imgur.com/CyZ9VAK.jpg Mur jaki oddzielał uczelnię od miasta dochodził do pirsu rzecznego. Więc suchą drogą nie dało się przejść. Chociaż w każdej z trzech ścian widział albo furtę albo bramę. Samego nabrzeża uczelni jednak od strony miasta nie było widać. Chyba, że ze wschodniego brzegu Salt. Zwłaszcza, że ten był wysoki i zapowiadał już klify jakimi cechowało się wschodnie wybrzeże Zatoki jak i potem dalej, ku otwartemu morzu. Gdzieś tam dalej, wśród tych klifów Vasilij miał swoją kryjówkę. Ale gdzie tego nie zdradzał nawet kultystom. A przynajmniej Heinrich nic o tym nie wiedział. Teraz jak herszt z większością swojej bandy odpłynął z Mergą do Norski to i tak była to pusta informacja. W każdym razie czekał już całkiem sporo w okolicach głównej bramy uczelni, zakładając, że pewna szacowna młoda dama co wedle ich wspólnej koleżanki miała wstydliwe preferencje wyjdzie na zewnątrz. To, że ta pora się zbliża dało się poznać po dorożkach i powozach. I tak, jedna czy dwie stały tam odkąd tu przyszedł. Nawet jeden z nich zaproponował mu trasę zapewne biorąc go za jakiegoś przybysza co szuka podwózki. Ale jak Heinrich odmówił to dał mu spokój. Potem zaczęły się jak na zawołanie zjeżdżać kolejne konne pojazdy jak zwierzaki co przyszły do paśnika na żer. I rzeczywiście gdzieś tam zza murów rozległ się głos gongu. A wkrótce zrobiło się tam głośniej i pierwsi studenci zaczęli wychodzić przez bramę. W zdecydowanej większości byli to młodzieńcy i młodzi mężczyźni. Co nie mogło dziwić bo marynarka podobnie jak żołnierka to było przede wszystkim męskie zajęcie. Niemniej także i niczym rodzynki w cieście trafiały się i młode kobiety. Zdecydowanie większość zdawała się chcieć jak najszybciej stąd oddalić więc szła szybko, żegnali się, czasem grupki jeszcze rozmawiały o czymś chwilę. Ale tendencja była taka aby udać się pieszo i zniknąć z widoku gdzieś w przyległych ulicach miasta albo wsiąść do któregoś z czekających pojazdów. Tutaj Heinrich musiał skrócić dystans aby w tym tłumie młodych ludzi nie przegapić tej jednej, wybranej studentki. A przez co znów parę młodych głów na moment zaszczyciło go spojrzeniem ale niezbyt długim. W końcu wśród tej wesołej, głośnej ciżby rzucał się w oczy jak był o pokolenie starszy a nie należał do żadnego z belfrów. Jednak w końcu ją wypatrzył. Szła z niewielką torbą na ramieniu i rozmawiając z dwoma koleżankami. Nie przejmowały się widocznie tym co się dzieje dookoła. Petra zatrzymała się przy jednej z dorożek zapewne zamierzając tam wsiąść jednak jeszcze chciała dokończyć rozmowę ze swoimi rówieśniczkami. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała 2, hospicjum Czas: 2519.07.16; Bezahltag; przedpołudnie Warunki: wnętrze mieszkania, ciepło, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0) Otto Poranna wizyta Heinricha sprawiła, że Otto musiał nieźle wyciągać nogi aby się nie spóźnić na początek swojej zmiany. A i tak nie do końca mu się to udało. Przywitało go krzywe spojrzenie brata recepcjonisty. - Spóźniłeś się. Idź do stołówki. Znów jakaś awantura. - rzucił mu cierpko. Gdy Otto tam podążył okazało się, że jest awantura. Któryś z pacjentów głośno płakał i leżał mocno ściskając jeden z filarów. Zaś jeden z braci starał się go uspokoić i odciągnąć od tej podstawy. Na jednym ze stołów stał George i mówił donośnym głosem. Zaś niewidzące spojrzenie miał pełne egzaltacji i wpatrzone gdzieś pewnie poza okalające go ściany. - Tak! A właśnie, że tak! Książki mnie wołają! Jak się spotkamy będziemy już razem na zawsze! - mówił pewnym pasji głosem. - Bardzo dobrze, George, bardzo dobrze. Chcesz książki? To proszę cię, zejdź tu na podłogę i pójdziemy do biblioteki. - przeor Bertrand wyciągnął do niego dłoń jakby chciał mu pomóc zejść na dół i przemówić do rozumu jednocześnie. Pacjent w okolicach czwartego krzyżyka popatrzył z góry na niego z wyraźnym poczuciem wyższości. - Tam są głupie książki. Ja takich nie chcę. - odparł dumnie niczym jakiś szlachcic do swojego sługi. - Jak to głupie? Co ty mówisz George? Przecież tam mamy mądre traktaty na różne sprawy. Widziałeś je w ogóle, że tak je pochopnie osądzasz? Chodź ze mną i sam się przekonasz. - tłumaczył łagodnie przeor wciąż wyciągając ku pacjentowi rękę. Ale na chwilę się zdekoncentrował i spojrzał pod jedną ze ścian bo tam podobne negocjacje właśnie się nie powiodły i przeszły w szarpaninę. George też tam spojrzał z wysokości swojego stołu ale nie zainteresowało go to za bardzo. - Są głupie. Nie umieją mówić. - powiedział do przeora i otaczających go braciszków z miną przemądrzałego pięciolatka. - Co ty mówisz Geoerge? Przecież książki nie mówią. Nie tak dosłownie. Bo oczywiście przekazują nam słowa, myśli i obrazy ale same z siebie nie mówią. Mogą co najwyżej budować naszą wiedzę i wyobraźnię… - przeor starał się stłumić parsknięcie niecierpliwości i irytacji. Nie do końca mu to wyszło. Ale mimo to tłumaczył opornemu pacjentowi tak aby ten zszedł dobrowolnie. Chociaż z kilku braci dwóch już zbliżało się do stołu gotowi go pochwycić. Czekało jednak na wynik tych negocjacji i rozkaz przełożonego. - Puszczaj klecho! Zostaw mnie! Ja już jestem poza waszym zasięgiem! Teraz będę mieszkał ze szlachtą a nie w tej norze! - gdzieś od strony korytarza dobiegł ich rozjuszony głos Thorna. Jak stojący w przejściu Otto tam spojrzał ujrzał mięśniaka i to bez ubrań. Mokry jakby właśnie wyszedł z balii. Zmagał się z trzema mnichami. - Okryj się! Załóż coś na siebie! - krzyczał jeden z nich podając mu ręcznik i jednocześnie łapiąc za ramię aby go spowolnić. Dostał jednak w twarz bo taki uliczny łotrzyk jak Thorne to był dla braci nie lada przeciwnikiem. Tylko w kupie mieli szansę go spacyfikować. - Ha, ha, ha! On je chce ale one się teraz zabawiają ze sobą! Bez niego! - roześmiał się szczerze rozbawiony George pokazując Thorna palcem. Chociaż nie mógł go widziec bo ściana stołówki mu zasłaniała scenę na korytarzu. - Ty żałosny pokurczu! Dorwę cię nim stąd wyjdę! Dorwę i zrobię z tobą porządek! - zawył Thorne jakby uwaga drobniejszego z pacjenta dotknęła go do żywego. Odecphnął drugiego z mnicha, zdzielił w żołądek trzeciego i był wolny. Ruszył z impetem korytarzem jakby zamierzał wprowadzić swoje pogróżki w czyn. Naga, mokra, umięśniona furia. Szedł prosto przed siebie a Otto blokował mu drzwi do stołówki i tych co byli w środku. Gdy stało się coś czego chyba ani Thorne ani nikt inny się nie spodziewał. Bo do korytarza weszła trójka odzianych na czarno postaci. Z czego dwójka kruzych gwardzistów zgrzytała metalicznie pełnymi pancerzami rozsiewając wokół siebie chłodną, złowróżbną ciszę. Ale w centrum była młoda, bladolica i czarnowłosa kobieta. Weszli do korytarza i zatrzymali się ze dwa kroki od Otto. Zaś Thorne się pomiarkował na tyle aby też się zatrzymać. - No ale ty też możesz być. To co? Chcesz się zabawić z prawdziwym mężczyzną a nie z jakimiś wymoczkami? - rzucił niczym największy chwat w mieście. I złapał się pod boki. Nagi prezentował się rzeczywiście w sam raz niczym model do jakiejś rzeźby antycznego gladiatora czy wojownika. Zaś liczne blizny i tatuaże pogłębiały te pirackie wrażenie typa spod ciemnej gwiazdy. - Miarkuj się kmiocie. Do kapłanki Morra mówisz. - warknął ostro jeden z jej gwardzistów oburzony cała tą sceną. Ze stołówki zaczął ku drzwiom isć przeor zostawiając chwilowo Georga i resztę spraw. Ten zaś nagle wytrzeszczył oczy ze strachu i skulił się do tego. - Czarny kruk! Czarny kruk po mnie przybył! - zakwilił przestraszonym tonem i aż przysiadł na tym stole jakby chciał się schować. - Kapłanki też mają swoje potrzeby. To co skarbie? Zostawisz tych wymuskanych gogusiów i pójdziemy poznać się lepiej? - zaproponowął bezczelnie Thorne jakby był gdzieś w swojej ulubionek portowej tawernie i gadał go jakiejś karczemnej dziewki a nie kapłanki. - Oh,Thorne, zamilcz! Matko Somnium. Proszę o wybaczenie. Ja mogę… - przeor stanął wyszedł na korytarz i zaczął mówić przeprszająco do kapłanki. Ta jednak uciszyła go gestem. Bez słowa na swojej bladej enigmatycznej twarzy ruszyła sama wprost w kierunku nagiego mięśniaka. - Ha! Wiedziałem! Nie bój się, nic nie będzie bolało, mam w tym wprawę. - zaśmiał się rubasznie Thorne tonem zwycięzcy. Zaś przeor wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Podobnie jak trójka braciszków jaka do tej pory starała się powstrzymwać upartego pacjenta i już pozbierali się po jego razach. Teraz stali zdezorientowani nie wiedząc co czynić. Zaś kapłanka zatrzymała się tuż przed szczerzącym się bezczelnie mięśniakiem. Ten bez skrupułów dał jej się obejrzeć najwyraźniej pewien swoich męskich walorów. Zwłaszcza jak kapłanka westchnęła cicho. Po czym uniosła dłoń i położyła ją delikatnie na czole mężczyzny. Ten uniósł swoją wskazując kciukiukiem za siebie. - Znam jedno ustronne miejsce w którym… - zaczął mówić jakby był pewien, że właśnie po to przyszła tu ta bladolica kruczyca ale ta powiedziała jakieś słowo. Dosć cicho. Po czym Thorne padł jak ścięte drzewo na posadzkę. - Sugeruję go zabrać tam gdzie nie będzie sprawiał więcej kłopotów. Póki się nie obudzi. - powiedziała cicho młoda morrytka odwracając się twarzą do przeora. Ten dał znak i trójka braci podbiegła do nagle bezwładnego ciała i wzięła go za ramiona. - Dziękuję matko. Thorne bywa trochę opryskliwy. I kłopotliwy. On zwykły ulicznik, brak mu dobrych manier. - zaczął tłumaczyć się zakłopotany tym wszystkim przeor. Ale widocznie kapłanka traktowała to tylko jako drobną niedogodność. - Miałam dziś dziwny sen. I śniłam o tym miejscu. Wielkie zagmatwanie. Czy mogę się tu trochę rozejrzeć? - zapytała skromnym, cichym głosem. A przeor po chwili wahania odparł, że oczywiście. Przecież nie mają nic do ukrycia. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Kapitańska 6; rezydencja von Mannliebów Czas: 2519.07.16; Bezahltag; popołudnie Warunki: wnętrze mieszkania, ciepło, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; nieprzyjemnie (0) Otto W końcu ten ponury i dżdżysty dzień pracy się skończył. Młody, jednooki mnich mógł sprawdzić swoich sił w próbach nie ześlizgnięcia się ze śliskich kładek w błotnistą breję obok. Wymagało to nie lada uwagi. Dopiero jak się wydostał z centrum do północnych rejonów miasta wyszedł na solidny, twardy bruk. Tu szło się o wiele pewniej i przyjemniej. Też te kocie łby były zapaskudzone błotem ale nie było takiego bagna jak na reszcie ulic. Otto bywał już u von Mannliebów więc szedł na pewniaka. Jak poszło rano Heinrichowi tego na razie nie wiedział. W końcu jednak stanął przed furtą z numerem “6” i zadzwonił. Dalej poszło już w miarę standardowo. Czekanie na odźwiernego, odźwierny, wędrówka do schodów i po. Wreszcie spotkanie z oschłą Gertrudą co jak zwykle wydawała się wiecznie skwaszona i niezadowolona z jego wizyty. Jednak kazała poczekać i po tym jak wróciła zaprowadziła go do salonu. Tu znów czekał przez chwilę sam ale pomieszczenie było jak na standardy jego mieszkania czy warunków hospicjum wręcz luksusowe. Czekał jednak tylko chwilę bo drugie drzwi się otworzyły i weszła do środka bladolica gospodyni. Zadbana i elegancka jak zawsze. Przynajnmniej gdy ją tu odwiedzał. Gdyby ktoś teraz ją widział, taką czystą, wyperfumowaną, umalowaną, zapewne by nie uwierzył, że to ta sama naguska co była przywiązana parę dni temu do ołtarza ofiarnego. I całkiem chętnie się ofiarowywała nie tylko ludziom bez błękitnej krwi w żyłach ale i w ogóle tym co nie byli ludźmi. - Oh, Otto! Dobrze, że jesteś. Heinrich już tu był rano. - jednak gospodyni od progu weszła z burzą emocji jaką roztaczała wokół siebie. W ślad za nią weszła jej nowa, młoda służąca. Ale tym razem nie Annika tylko Marissa. I jak ją pani ubrała jako swoją służkę to i tak przewodniczka Sorii wyglądała o wiele lepiej niż w szorstkim, ponurym habicie. https://i.imgur.com/AnNmDAP.jpg Wyglądała jakby właśnie wróciła z zakupów na mieście albo niosła jakieś zapasy ze lub do spiżarki. Pozdrowiła mnicha ciepłym uśmiechem ale pozwoliła mówić swojej pani. - Annika uciekła! Z samego rana. I do tej pory nie wróciła. W ogóle nie wiem co robić! Posłałam umyślnych i Marissę do wież bramnych i straży. Ale nie mają nikogo takiego. Przynajmniej w południe jak to było ostatni raz. Oh, żeby jej tylko się nic nie stało! Jestem całkiem roztrzęsiona, nie wiem co robić! - szlachcianka wyrzuciła z siebie kulę trosk i zgryzot. Zaś jej kasztanowłosa służka pokiwała twierdząco głową. - Właśnie. Akurat naszykowałam kąpiel dla naszej pani. No i dla nas oczywiście. A Annikę zostawiłam w naszym pokoju bo jeszcze spała. A nie chciałam jej budzić. Ale jak tak już nalałam ciepłej wody to pomyślałam, że teraz będzie nam bardzo przyjemnie. We trójkę. No i… - służka zaczęła streszczać jak ten poranek wyglądał z jej strony. Najpierw zaczęła mówić rzeczowo jakby relacjonowała to komuś z zewnątrz. Ale w miarę jak mówiła głos jej łagodniał a uśmiech rozleniwienia i błogości rozlewał się po jej głosie i twarzy. - Ty bezwstydnico! Zastałam cię jak zabawiasz się niecnie ze sobą! - fuknęła na nią jej milady i trzepnęła ja w ramię. Ta zaś łamiąc protokół etykiery zaśmiała się wesoło. - Oj tak! Bo miałam taki piękny sen! Śniło mi się, że kocham się z pająkami! Z kilkoma na raz! I potem były kokony i rodziłam kolejne pająki. A potem one sprowadziły moją ukochaną Pajęczą Królową! I ona też się ze mną kochała i napełniła mnie swoim świętym nasieniem! Na koniec byłam z nią w ciąży i miałam o taki wielki brzuch! - była pacjentka hospicjum bez skrupułów i wręcz z dumą opowiadała co jej się śniło dziś w nocy. Zwłaszcza jak pokazywała dorodny owoc ciąży jaki był jej we śnie obiecany. - I powiedz o tych ruinach. I studni. - Fabienne machnęła na to dłonią przestając udawać, że się na nią złości i przypomniała jej jeszcze o czymś. - A tak. Bo to było w jakiejś jaskini. I w tej jaskini była woda. Ładnie pachniała i wydawała mi się taka trochę różowa. Jak bardzo rozwodniony kompot z wiśni. A na górze była dziura. Jak świetlne oko. I nie wiem skąd ale wiedziałam, że to studnia co nabierała tą wodę. A wokół niej jest reszta ruin. Takie stare, mury z kamienia a nie z cegły. Jakiś zajazd, mały fort czy coś takiego. No w każdym razie coś większego niż zwykły dom czy kamienica no ale żadne miasto, pałac czy zamek. - Marissa chętnie podzieliła się z kolegą z hospicjum to co jeszcze zapamiętała z ostatniego snu. - A naszej milady też dziś śniło się coś mocno nieprzyzwoitego. - służka zwróciła się do swojej pani z kpiącym uśmiechem. Ta zaśmiała się cicho ale i kpiąco. Chwilę się zastanawiała po czym wzięła głębszy oddech i kiwnęła twierdzaco głową. - O tak. Coś bardzo nieprzyzwoitego. Byłam przywiązana i zniewolona. W samym centrum. I brali mnie wszyscy. Tak jak ostatnio przy kamieniach. Tylko więcej i większa różnorodność. Było cudownie! - zaśmiała się chrapliwie i przygryzła swoją pełną wargę kontrastującą krwistą czerwienią z jej bladą cerą. Pozwoliła sobie na moment powrócić do tych sennych majaków jakie wydały jej się tak przyjemne. - Ale Annika miała inaczej. Zerwała się i wybiegła. Krzyczała, że głaz ją wzywa i musi tam biec. Nie dało się jej zatrzymać. Przynajmniej ja nie byłam w stanie. Jeszcze Pirora u mnie była z rana ale też nie odważyła się jej zastawić drogi. No i jak wybiegła z domu tak jej do tej pory nie widziałyśmy. Na bramach i ratuszu jej nie mieli, przynajmniej w południe jak posłałam ostatni raz. I nie wiem co teraz robić. - Bretonka spoważniała i znów do głosu doszła troska o swoją narwaną podopieczną o jakiej od rana nie miała żadnych wieści. - Wieczorem jeszcze było normalnie. Gadałyśmy do późna bo wreszcie mogłyśmy się spotkać razem i pogadać na spokojnie. No i kochać się! Zasnęłyśmy w jednym łóżku. Tylko ja rano wstałam aby przygotować kąpiel a ją zostawiłam śpiącą w łóżku. Wydawało mi się, że coś jej się śni bo jęczała trochę ale cicho. No i poszłam do łazienki przygotować tą kapiel no a ta jak się zerwała to tak pobiegła. Ja pobiegłam za nią ale jej nie dogoniłam. Zaspałam się i nie mogłam biec dalej po tym błocie a ona to się chyba w ogóle nie męczyła. Pruła przed siebie bez opamiętania no i tak ja straciłam z oczu. Potem szukałam jej i pytałam o nią ale nie znalazłam. To wróciłam tutaj. - kasztanowłosa pokojówka zrelacjonowała jak to dalej było gdy Annika wybiegła na ulicę. Na koniec przepraszająco plasnęła dłońmi o uda na znak, że nic więcej nie mogła wtedy zrobić.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
08-09-2023, 18:29 | #167 |
Reputacja: 1 |
__________________ Mother always said: Don't lose! |
08-09-2023, 19:18 | #168 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. |
09-09-2023, 01:20 | #169 |
Reputacja: 1 |
|
10-09-2023, 15:35 | #170 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 41 - 2519.07.16; bzt; zmierzch - północ Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł” Czas: 2519.07.16; Bezahltag; zmierzch Warunki: główna izba, gwar rozmów, jasno, nieprzyjemnie; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0) Heinrich i Otto “Stary kocioł” to była ponura mordownia pełna podejrzanych typów co tylko sprawiali wrażenie jakby tylko czekali aby komuś wbić nóż w plecy. Przynajmniej jak się tu przychodziło z zewnątrz i nie było się stałym bywalcem. Co prawda zarówno Otto jak i Heinrich już tu raz byli aby spotkać się z Silnorękim i właściwie po części po to tu przyszli dzisiaj. Jednak pierwszy raz spotkali się tu razem. Tak samo jak poprzednio powitały ich krzywe, złowrogie i nieufne spojrzenia. Jedynie Yvonne kompletnie zdawała się być wyrwana z innej bajki i pasowała tu jak kwiatek do kożucha. Promieniowała ciepłem, uśmiechem i życzliwością a mimo to jakoś tu funkcjonowała i nikt jej tu nie zgniótł. Pierwszy przyszedł Heinrich. Nie było mu tak łatwo przejść od miejsca gdzie wysiadł z dorożki. Z Południowej Dzielnicy z powrotem do Centralnej musiał wrócić na piechotę. A w tym błocie jakie zalegało na ulicach łatwe to dla jego już niezbyt młodych nóg nie było. Miał czas aby przemyśleć słowa młodej von Schneider. Wyszło mu, że chyba stracił w jej oczach kilka punktów tym oddaniem inicjatywy w sprawie ustalania następnego spotkania. - To ja mam ustalać następne spotkanie? Myślałam, że byłeś oficerem. - wbiła mu drobną szpilę ze swojego rozczarowania. Chyba jednak nie było ono aż tak wielkie aby przekreśliło go całkowicie w jej oczach bo jednak chociaż taka młódka to podała dwie możliwości kolejnej schadzki. - Może u Pirory? Oboje ją znamy. A mnie łatwiej udać się do niej pod jakimś pretekstem. Wystarczy, że u niej wtedy będziesz. Albo w teatrze. Często tam bywam jak się angażuję w pomoc w jego funkcjonowaniu. A myślę, że powinno być tam miejsce aby sobie spokojnie porozmawiać w jakimś kąciku. - zaproponowała z łagodnym uśmieszkiem na swoich wypomadowanych ustach. Całkiem obiecujacy uśmiech jaki pochodził od kobiety jaka umawiała się właśnie na samotne spotkanie z o wiele starszym od siebie mężczyzną. I chyba nie po to aby rozmawiać o poezji czy pogodzie. Więc mimo wszystko ta krótka przejażdżka z Akademii była całkiem owocna. Tyle, że potem nie mógł spocząć a znów musiał udać się piechotą całkiem spory kawałek jak na swoje możliwości. Jak w końcu usiał na zydlu w “Kotle” to zdecydowanie czuł pulsowanie w nogach, zwłaszcza tej pokrytej metalowej skórą. Maść od Mergi znów pewnie mu się przyda ale na razie nie miał jej przy sobie. Do tego zgłodniał od tego całego dnia chodzenia po mieście i rozmów. A tu już właściwie pora zmroku była. Tyle, że letni dzień nawet jak pochmurny i deszczowy to był długi i wciąż na zewnątrz było jasno jak w dzień. Siedząc na zydlu przy stole dłuższy czas samotnie miał okazję rozejrzeć się po wnętrzu tej podejrzanej tawerny. Pośród innych bywalców dostrzegł jakiegoś młodzieniaszka. Ten też siedział sam i rozglądał się dookoła, zwłaszcza jak ktoś wchodził do środka. W końcu jakiś mężczyzna przyszedł i dosiadł się do niego. Rozmawiali o czymś chwilę po czym ten młodszy wyciągnął coś zza pazuchy ale Heinrich nie widział co to dokładnie było. Właściwie to ten drugi złapał go za rękę nie dając mu tego wyjąc i coś do niego syknął. Po czym obaj wstali i wyszli z karczmy więc były łowca stracił ich z oczu bo do środka już nie wrócili. Potem jak już Heinrich nasiedział się całkiem sporo i nawet nogi trochę mu odpoczęły to przyszedł łysy mięśniak ze zboru. Ten przyszedł jak swojak do swojaków. Z tym się przywitał, z tamtymi pogadał, kogoś pozdrowił. Na chwilę zaczepił się przy kontuarze całkiem raźno flirtując z Yvonne. W końcu z kuflem podszedł do stołu przy jakim siedział Heinrich. - No co tam się urodziło? - zagaił gdy usiadł obok niego. Heinrich nie miał właściwie pojęcia czy Otto do nich dołączy. Czy zajdzie do Fabienne po hospicjum jak to mówił rano gdy się rozstawali? Bo jeśli nie to nie dostałby od niego listu o spotkaniu tutaj. Na razie go nie było ale sądząc po widoku za oknem to albo jeszcze powinien byc w swojej robocie albo dopiero co wyszedł. - Heh. Zobacz. Fili znów się zrobiła na całego. - zaśmiał się rubasznie Silny wskazując wzrokiem na jakąś mocno już zalaną kobietę. Siedziała przy innym stole z innymi kamratami jacy też mieli już mocno w czubie i byli w wesolutkim nastroju. Ale ona to już się wyraźnie chwiała i mówiła coś niezbyt składnie. Pikowany kaftan jaki miała na sobie sugerował, że może być jakąś najemniczką czy kimś takim ale był w niezbyt dobrym stanie chociaż kiedyś zapewne musiał byc dość przyzwoitej jakości jak można było poznać po pewnych wyszywanych ozdobach na nim. - Ktoś będzie miał dzisiaj z niej używanie w zaułku na zapleczu. - mruknął rozbawiony mięśniak obserwując przez chwilę tą scenę jakby czytał w niej jak w otwartej księdzę. Siedzieli we dwóch na tyle długo, że Yvonne przyniosła posiłek dla khornity a ten zdołał go wtranżolić i siedział znów przy nowym kulfu i właściwie pustym talerzu gdy do środka weszła postać w czarnym habicie. Z brązowymi zaciekami od sporu. Zresztą spodnie i buty Heinricha, Silnego czy całej reszty gości “Kociołka” wygladały podobnie. Błoto i pogoda nikogo dzisiaj nie pozostawiły nieskalanym i na każdym kto wyszedł zmagając się z nimi odznaczyło swój brudny ślad. Otto zaś po krótkiej wizycie w rezydencji na Kapitańskiej 6 miał spory kawałek do przejścia do ulubionej tawerny głównego khornity. Tyle, że szedł z dużo elegantszej północy niż jak Heinrich z południowych rejonów miasta. Po drodze nie natknął się na żadna obiecujacą plotkę o Annice. Sam opis, “młoda, czarnowłosa kobieta” raczej nie rzucał się w oczy na tle przechodniów. Ale można było mieć nadzieję, że tak jak ostatnim razem będzie się wyróżniać agresywnym zachowaniem. Bo młoda czarnowłosa kobieta wdająca się w bójki i awantury albo prowadzona przez straże to już powinna wpadać w oko. Jednak o niczym takim nie usłyszał ani w Północnej ani w Centralnej dzielnicy. W końcu kierując się nadzieją, że być może udała się pod skrzydła Silnego stopniowo skierował się tutaj. Zastał samego mięśniaka jak i swojego starszego kolegę z jakim ostatni raz widział się dzisiaj rano. Tu jednak spotkało go rozczarowanie. - Nie widziałem jej od akcji w świątyni. Ale poczekajcie popytam. - odparł Silny gdy dowiedział się o zaginięciu Anniki. Wstał od stołu i zrobił rundkę do szynkwasu aby porozmawiać z Yvonne i z paroma swoimi znajomkami. Dłużej zachwalał z jakimś tęgim zakapiorem jaki mimo siwizny wyglądał całkiem krzepko. Siedział zaś z kilkoma swoimi kamratami co sprawiali wrażenie jego bandy. Mimo to musieli się znać z Silnym całkiem dobrze bo rozmawiali dłużej całkiem przyjaźnie. W końcu jednak łysy wrócił do swoich kolegów ze zboru. - Nikt jej nie widział. Ani tutaj ani na swoim rejonie. W każdym razie żadnej awanturnicy o czarnych włosach. - zdał im krótką relację z tego co zdołał się dowiedzieć. I zastanawiał się co tu teraz robić. - Późno już. Ale jeszcze widno to bramy wciąż otwarte. Jak wyszła z miasta to może jeszcze wrócić. Jak nie to dopiero rano jak znów otworzą bramy. A jak nie wyszła z miasta to albo ją capnęła straż za rozróby i wtedy powinni ją zawlec do wieży. Albo jej nie złapali i się gdzieś zaszyła. I wtedy szukaj wiatru w polu. Nie zna miasta to nie wiadomo co jej strzeliło do głowy. Można by pójść do Pchełki. Ona ją widziała z bliska to wie jak wygląda. Może pomogła by szukać. - Silni chociaż nie sprawiał wrażenia zbyt przejętego losem czarnowłosej służki bretońskiej szlachcianki to jednak starał się pomóc kolegom w jej poszukiwaniach. Tyle, że chociaż jeszcze było widno to już zbyt wiele tego dnia nie zostało. A przeszukiwanie miasta zapowiadało się na żmudne zajęcie jak nie miało się, żadnego punktu zaczepienia. Do tego Silny sam z siebie podejrzewał, że w mieście mogło jej nie być. - Miałem dzisiaj sen. Piękny sen. - rzucił łysy brutal uśmiechając się zaskakująco melancholijnie. I opowiedział co mu się śniło ostatniej nocy. Wielki, krwawy głaz gdzieś w lesie. Ze stosem różnych czaszek u podnóża. Otaczany przez uzbrojonych, wściekłych zwierzoludzi. I bitwa z tymi kopytnymi. Bitwa pod wodzą czarnego rycerza. A czarny rycerz miał na pancerzu czerwone słońce. Niezbyt częsty symbol w tym mieście. Właściwie to Silny kojarzył tylko van Hansenów aby taki mieli. Tylko, że ze złotym słońcem a nie krwawoczerwonym. No i z licznymi promieniami a nie ośmioma uformowanymi we wzór gwiazdy Chaosu. Zresztą z takim plugawym symbolem nikt by sobie nie mógł paradować po mieście bo zaraz by go zlikwidowano. Więc to pewnie jakaś wizja senna jak wierzył Silny. W każdym razie ten wódz poprowadził swoja armię na tych zwierzoludzi a Silny walczył u jego boku. Ale była krwawa jatka! A potem czarny wódz poprowadził ich dalej, do kolejnych bitew. I zawsze było krwawo i wspaniale, pokonanym rozpruwali trzewia i ścinali głowy a potem rzucali jej na stos. Tak się kończył ten sen. Na wielkim, krwawym pobojowisku pełnym trupów, triumfalnych kopców z obciętych głów i triumfujących nad tym wszystkim zwycięzców wiwatującym na cześć swojego czarnego wodza. - I to jest cel. A nie jakieś robale, książki albo rozkładanie nóg. - prychnął pogardliwie nie uznając dziedzictwa innych Sióstr za godnych uwagi. A o tyle go to irytowało, że większa część zboru zdawała się właśnie im a nie Krwawej Siostrze poświęcać uwagę. Dlatego sądził, że jak Annice też się coś takiego przyśniło to mogła zacząć szukać tego czarnego wodza albo krwawego kamienia. A nie sądził aby one były w mieście bo we śnie zawsze to działo się w jakimś lesie. Tylko las to las. Nie pamiętał żadnych charakterystycznych elementów aby rozpoznać gdzie to mogło być. Stąd rosła jego frustracja, że nie mógł tam się udać. - Tego czarnego rycerza trzeba znaleźć. On nas poprowadzi do bitwy. Do wielu bitew. - uznał w końcu Silny. I przez chwilę rozważał kto to by mógł być. Chyba nikt z miejscowej szlachty bo nie kojarzył takiego symbolu krawego słońca. Chociaż ekspertem od heraldyki nie był. No i to było jawnie chaosowy symbol to i tak było nierealne aby ktoś się z nim obnosił. Może ktoś z tych rycerzy co przyjechali do miasta na turniej? Ale też nie mógł sobie przypomnieź ani czarnej zbroi ani jakiegokolwiek słońca. A może dopiero to ten ktoś przybędzie? Albo działa już gdzieś w tych lasach? Albo wróci z Mergą z Norski? Nie miał w sumie pojęcia i to też go irytowało, że nie ma tu żadnego punktu zaczepienia. - Dobra to co chcecie robić dalej? - zapytał w końcu obu towarzyszy gdy już w niezbyt wesołym nastroju skończył swoje rozważania. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 14; kamienica Joachima Czas: 2519.07.16; Bezahltag; zmierzch Warunki: wnętrze kamienicy, cisza, jasno, nieprzyjemnie; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0) Joachim Młody astromanta po powrocie z Akademii miał całkiem ubłocone buty i dół ubrania. Błoto nie odpuszczało nawet magom. I buty i ubiór nadawały się do czyszczenia. Jednak to był właściwie drobiazg. O wiele ważniejsze rzeczy do przemyślenia miał po rozmowie z rektorem Vogelem. Ten potraktował go poważnie i słuchał co młodszy kolega ma do powiedzenia. Wyglądało to jak pierwsza, wstępna rozmowa gdy obie strony sądują się nawzajem co ta druga oferuje. - Czyli nie masz doświadczenia jako wykładowca. No szkoda, szkoda, takie doświadczenie to zawsze jest mocny punkt w takiej propozycji. Ale oczywiście każdy profesor kiedyś zaczyna te swoje pierwsze wykłady. - Vogel pokiwał głową na znak, że rozumie skąpe doświadczenie kandydata jako nauczyciela ale też był skłonny zrozumieć, że ze względu na dość młody jak na wykładowcę wiek może go nie mieć. To widocznie w jego oczach jeszcze nie skreślało jego kandydatury. - Wykładowcy astronomii rzeczywiście nie mamy. Ale dlatego, że nie mamy takiego kierunku. Oczywiście to jest ze sobą nawzajem powiązane. Jednak mamy elementy astronomii w nawigacji. Znajomość gwiazdozbiorów, orientacja wedle gwiazd, kiedy jaki i gdzie występuje i tak dalej. - tutaj widocznie rektor dostrzegał potencjalny konflikt interesów. Bo byli Akademią Morską jaka głównie szkoliła nawigatorów i załogi statków a nie astronomów. Dlatego nie było wydzielonego kierunku od astronomii a jedynie jako element nawigacji. A do tego mieli już i kierunek i wykładowców. - I trochę późno z tym przychodzisz. Nowy rok nauki zaczyna się wkrótce po żniwach a my byśmy musieli zaczynać z niczego. Zwykle jak otwieramy coś nowego to ogłaszamy to wiele miesięcy przed aby znalazła się pula studentów co by chciała w tym uczestniczyć. A teraz jak widzisz zostało tylko kilka tygodni. - przyznał gdy dostrzegł kolejną niefortunną okoliczność. A mianowicie krótki czas na przygotowania i uczelni i chętnych na taki nowy kierunek. A bez odpowiedniej liczby chętnych to nie było pewne czy koszty się chociaż zwrócą. Zwłaszcza jak to zaczynałby ktoś nowy, bez wyrobionego nazwiska jakie mogło przyciągnąć chętnych na jego nauczanie. W końcu rektor zdecydował się na oficjalną procedurę. Czyli kandydat na wykładowcę powinien złożyć do rektoratu swoje zgłoszenie, dyplomy i referencje. Oraz program nauczania. Komisja to rozpatrzy i zapewne jeśli nie będzie jakichś rażących błędów i uchybień to zapewne wezwie Joachima na rozmowę. Vogel nie wyznaczył mu jakichś konkretnych terminów ale wiadomo było, że najlepiej aby z tym się uwinął przed końcem tego miesiąca. I przez drogę do domu czy już w domu astromanta miał nad czym rozmyślać. O ile złożenie dyplomów było dość proste bo wystarczyło je wyjąć z szafy i zanieść do Akademii to już z referencjami gorzej bo nigdzie wcześniej nie wykładał. Więc mógł się posiłkować tylko pokrewnymi opiniamii jakie udałoby mu się zdobyć świadczącymi, że ma nieposzlakowaną opinię zwłaszcza jako uczony skoro miałby nauczać młode pokolenie często ze śmietanki towarzyskiej tego miasta i okolicy. Musiałby się wokół tego zakręcić. Najwięcej trudności zapowiadało się z programem nauczania. W ogóle nie miał nic takiego gotowego. Ale oczywiście warunek był sensowny. W końcu komisja chciała się przekonać jaką ma wiedzę z przedmiotu jaki planował wykładać i plan zajęć na cały rok co zamierzał nauczać. To się zanosiło na masę pracy biurowej z kalendarzem i wertowaniem ksiąg aby jakoś sensownie to nauczać. To nawet gdyby nie miał swoich kultystycznych zajęć to czekałoby go sporo ciężkiej pracy aby to przedstawić w spójnej, czytelnej formie jaka mogła zrobić dobre wrażenie na komisji. Bo w niej zapewne będzie nie tylko rektor ale też i inni wykładowcy jacy powinni być fachowcami w swojej dziedzinie. Tak czy inaczej nie zanosiło się aby uzyskał pozycję wykładowcy za same ładne oczy i musiałby do tego zabrać się na poważnie. Vogel chyba zdawał sobie z tego sprawę bo zaproponował mu też praktyki jako asystenta profesora powiedzmy od nawigacji. Właśnie po to aby naprał wprawy i zobaczył jak to jest być wykładowcą. A i koledzy z uczelni mogliby wtedy ocenić jego charakter, umiejętności, wiedzę i profesjonalizm czy rokuje nadzieję jako nauczyciel. Wtedy też odpadałby mu kłopot napisania własnego programu nauczania a przynajmniej tak na początek. Bo z czasem i tak zapewne by musiał go opracować ale już w ramach praktyki. Gdy wrócił do domu okazało się, że Sven już tam był. Niewiele się dowiedział o porannej wyprawie barona Wirsberga. Tamten wyruszył wcześniej niż służący Joachima a do tego był konno więc piechur nie miał szans go dogonić. Ale dowiedział się, że niemłody już wiekiem szlachcic wyjechał przez zachodnią bramę. Czyli tą jaka prowadziła bezpośrednio ku Diabelskim Mokradłom. Co prawda droga wiodła od bramy południowym krańcem tych mokradeł ale to było mniej więcej w tą samą stronę. Tamtędy też było najszybciej dostać się do zachodnich kamieni gdzie ostatnio urządzili sobie wspólną noc z ungorami Gnaka. Chociaż trzeba było nieco zboczyć z głównej drogi a oni sami ostatnio korzystali z południowej bramy aby właśnie nie było tak łatwo powiązać ich z tymi kamieniami. Z relacji strażników z jakimi rozmawiał Sven wynikało, że rano baron otoczony własną świtą wyjechał “w wielkim wzburzeniu” co ich zdziwiło. Pojechał z pół tuzinem hartów myśliwskich i dwoma czy trzema zbrojnymi więc sądzili, że na polowanie. O tyle ich to zdziwiło, że przecież z powodu żałoby polowania, bale, koncerty i inne rozrywki były przecież zabronione i niemile widziane. No ale kto baronowi zabroni? Ta rozmowa niejako wyrwała go z rozmyślań o Akademii i Vogelu oraz swojej karierze jako wykładowcy akademickiemu. I niejako przypomniała mu o porannych petentach. Jak się dowiedział od samych zainteresowanych to Dahlem leżało za południową bramą. Z pół dnia drogi piechotą od miasta. I na jakiś południowy - zachód. Więc raczej nie graniczyło chyba bezpośrednio z Diabelskimi Mokradłami. Zaś co do kierunku gdzie można by szukać zaginionego przodka to nie mieli pojęcia bo jak te 30 czy 40 lat temu wyszedł z ich wioski i zniknął w lesie to nikt go więcej tam nie widział ani nie słyszał. Właśnie dlatego, że nie mieli żadnego punktu zaczepienia przyszli do kogoś od spraw nadnaturalnych licząc, że on jakoś wskaże im miejsce do poszukiwań szczątków. Bo po tylu latach nie spodziewali się, że jeszcze mógłby być wśród żywych. Przy tak skąpych wskazówkach rzeczywiście nie zanosiło się aby standardowymi metodami dało się odszukać w lesie jakiś ślad. Zapewne astromanta musiałby użyć swoich niecodziennych umiejętności. Wieśniacy coś musieli słyszeć o magii czy raczej gusłach bo na szczęście przynieśli tani, blaszany medalik należący do ich dziadka co pozwalało astromancie skupić swoje myśli i energie na poszukiwaniu zaginionego. - A sen no był panie, był. Dziwny był. Dziadek biegł przez las. A potem leżał. Leżał cały we krwi i umierał. I wzywał wszystkich dobrych bogów i rodzinę w godzinę swojej śmierci i żałował, że on tam dogorywa w niepoświęconej ziemi z dala od przodków. - wyjaśnił wnuk zaginionego jaki miał sen o swoim przodku ostatniej nocy. Brzmiało to jak wizja umierającego jaka jakoś przez sny trafiła do jego potomka. Co nie było niemożliwe. Zwłaszcza, że i sen i sen wieczny należały do tego samego boskiego patrona. I jakby zmarły miał jakieś sprawy pozostawione na ziemi na przykład brak przyzwoitego pochówku to mógł poprzez sny tak oddziaływać na żywych. Zwłaszcza swoich krewnych. Jednak opisane detale snu nie były zbyt pomocne w zlokalizowaniu miejsca śmierci owego przodka bo mogło to być gdziekolwiek w lesie. Chłopi stropili się gdy przyszła rozmowa o zapłacie. Zaczęli mieść czapki jeszcze bardziej i spoglądać na siebie z zakłopotaniem. - No my kury i gęsi mamy. I jajka i sery. Dobre i zdrowe. Na targ jak wozimy to zawsze z pustymi koszami wracami. I jakaś okowita też by się znalazła. I miód dobry mamy i wosk na maści albo świece. Możemy dobrodziejowi coś z tego podrzucić. No i my trochę wczoraj sprzedali na targu to monet też trochę mamy. A wiela by to za taką pomoc było? Bo my by chcieli ciało dziadka odnaleźć i pochować jak należy a po tylu latach to trudne a te sny ciężko gniotą. - powiedział nieco trwożliwie wnuk zaginionego przodka patrząc niepewnie jak mag zareaguje na taką propozycję. A co wierzyć o niebezpieczeństwach lasu to Joachim sam nie był pewien co im wierzyć bo chyba całą głębię lasu odbierali jako niebezpieczną. Poza najbliższym otoczeniem gdzie wypasali świnie albo chodzili po chrust. Nie było to dziwne bo skarżyli się na wilki co atakowały samotne osoby, zwłaszcza zimą. Na dziki co ryły im plony i rozwalały płoty a trudno było przegnać takie stado pod wodzą wielkiego odyńca. Na zwierzoludzi jacy buszowali gdzieś tam głębiej ale czasem podchodzili pod wioskę i nawet mogli kogoś z sąsiadów skubnąć. Do tego jeszcze czasem orki, gobliny, bandyci więc ten leśny matecznik jawił się im jako kraina niebezpieczeństw w jaką nie warto się zagłębiać. I właśnie Joachim musiał im coś odpowiedzieć czy zajmie się tą sprawą czy nie. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. ???, ciemna ulica Czas: 2519.07.16; Bezahltag; północ Warunki: - ; na zewnątrz: noc, pogodnie, d.sil.wiatr; zimno (-5) Otto Jednooki mnich czuł ten cały dzień w nogach. Od rana ich używał a teraz był późny wieczór. Chyba północ się zbliżała albo może było już i po. W każdym razie bardzo późno jak na kogoś kto jutro z rana miał zaczynać swój kolejny dzień roboczy z hospicjum. Czuł zmęczenie w nogach i zimno jakie od nich wędrowało w górę od tego łażenia po błocie tych ulic i miasta. Teraz wracal do siebie na Kazamatową. Anniki nie znaleźli. Jakby pochłonęło ją to miasto. Chociaż od spotkania w “Kotle” nie było już tak wiele czasu na te poszukiwania. Jak to bez finezji powiedział Silny “Albo się sama znajdzie albo jutro trzeba jej szukać od rana”. Bo chociaż czarnowłosa nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia przy pierwszym spotkaniu, zwłaszcza jako champion Norry to jednak poczuł sie w obowiązku aby dołączyć do poszukiwań. Nawet ściągnął Rune do pomocy. Ten już wykurował się po łomocie od czarnych gwardzistów na tyle, że mógł swobodnie chodzić. Z jutrzejszymy poszukiwaniami Otto miał o tyle dylemat, że właściwie powinien pracować w hospicjum a tam mu schodziła większa część dnia. O ile nie znalazłby jakiegoś pretekstu aby się wyrwać, zwłaszcza na dłużej. No albo zostawić te poszukiwania kolegom. Szedł zmęczony i zmarznięty przez kolejną błotnistą ulicę jaka tonęła w nocnych ciemnościach. O tej porze to rzadko gdzieś paliło się światło a tutaj to jeszcze chyba wiekszość domów stała pusta. Dobrze, że noc zrobiła się całkiem pogodna. Nad głową wisiał mu Mannlieb, nieco już nabrał masy po nowiu jaki uczcili za miastem ze zwierzoludźmi. I zwłaszcza ich koleżanki zdawały się być jak najbardziej chętne na powtórkę przy najbliższej pełni a ta powinna wypadać jakoś w następnym tygodniu. Joachim pewnie by znał dokładną datę, skoro był astronomem. Te wszystkie rozmyślania przerwał mu dźwięk. W tej nocnej ciszy był na tyle zaskakujący, że chociaz niezbyt głośny to mnich go usłyszał. Poza tym był dziwny. Trochę jak chrząknięcie albo syknięcie. Ktoś chciał zwrócić na siebie jego uwagę? Czy na odwrót? Zorientował się, że właściwie to w tej ciemnej alejce to właściwie byłby w sam raz miejsce do napadu dla kogoś takiego jak Silny i jemu podobni. Po chwili usłyszał znów podobne odgłosy. Gdzieś z boku. Trochę za nim. Ale w tej nocnej czerni mroków i półmroków nikogo nie dostrzegał. - Ty,ty! Długiczarnydługiczarny! - doszedł go z tej ciemności pośpieszny, nerwowy i dziwnie skrzeczący głos. Tamten chyba zorientował się, że już zwrócił na niego swoją uwagę chociaż Otto wciąż nikogo nie mógł dostrzec. - Taktyty! Długiczarnydługiczarny! Tyijatyija! Pamiętasz? Jużbyliśmybyliśmy. Zakanciastenory w lesielesie po samice. Pamiętasz? Jednadla naszego stadajedna dla waszego. - głos z ciemności skrzeczał obco ale chociaż trochę niewyraźnie i robił dziwne zbitki ze słów które wypowiadał strasznie szybko to jednak mniej więcej dało się zrozumieć co mówi. - Taktak Długiczarny. To my, przyjacielprzyjaciel. Samice się skończyły. Maszmasz jakieś? To dajdaj! Daj szybko! Ty nam dasz samicędasz towar i my ci coś. Co chcesz? Masz samice? Maszmasz? Wymienimy się. Dobradobra umowa, robimy umowę? - skrzeczał z ciemności głos. Chyba z wnętrza któregoś z pustych budynków a tam było jeszcze ciemniej niż na ulicy. Więc mnich nie był w stanie dostrzec z kim rozmawia. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy 8, mieszkanie Heinricha Czas: 2519.07.16; Bezahltag; północ Warunki: wnętrze sypialni, ciemno, cicho ; na zewnątrz: noc, pogodnie, d.sil.wiatr; zimno (-5) Heinrich Zasnął. Miał już swoje lata. A dzisiaj cały dzień na własnych nogach od samego rana gdy wybrał się do Otto aby porozmawiać z nim przed wyjściem do hospicjum. Więc gdy wieczorem wrócił do domu miał dość. Gdy tylko położył się na swoim łóżku to zasnął nie wiadomo kiedy. I pewnie by spał do rana. Ale jednak coś go obudziło. Ktoś. Delikatny, matczyny ruch dłoni po jego już niemłodej twarzy. Palce przesunęły się na czoło i zanurzyły we włosy. Co było wręcz dziecięco kojące. A potem jeszcze raz. Aż zaczęły przesuwać się ku szyi i ustom. To już nie były matczyne gesty a pieszczota kochanki dla swojego kochanka. Jak otworzył oczy zobaczył nad sobą nocną zjawę. W ciemności owal jej twarzy okolony czernią włosów albo jakiegoś nakrycia. Zapach świeżego powietrza z dworu. I kwiatowych, rozwodnionych perfum na jakie mogły sobie pozwolić zwykłe ladacznice, robotnice, żony i córki kupców bo nie było je stać na drogie pachnidła uzywane przez szlachcianki i klasę rządzącą. Ale mimo to aromat był raczej przyjemny i niezbyt nachalny. Czuł też napór jej ciała gdy usiadła na skraju jego łóżka co świadczyło, że nie jest to żadna zjawa tylko istota z krwi i kości. Cała na czarno albo tak ciemno, że w nocy i tak wydawała się ubrana na czarno. No i w spodniach. - Obudziłeś się? Oj pospałeś się na całego. Ciężki dzień co? - po głosie rozpoznał Łasicę. Więc jednak przyszła tak jak obiecała. I właściwie jako włamywaczka musiała być niezła bo póki nie usiadła na jego łóżku i nie zaczęła go dotykać to pewnie by przegapił jej obecność. Mogłaby zapewne zrobić karierę jako zabójczyni skoro potrafiła tak bezszelestnie włamywać się do zamkniętych domów no ale na tyle ją poznał aby wiedzieć, że nie ma takiej natury i w ogóle mokra robota jej nie interesuje. - Ale mam nadzieję, że wykrzesasz z siebie nieco sił na resztę nocy? Bo nie ukrywam, że będę bardzo rozczarowana jak się odkręcisz tyłkiem do ściany i wrócisz spać. Albo będziesz tylko ględził o swoich złotych czasach gdy byłeś wielkim i strasznym łowcą czarownic. Nie interesuje mnie to. Mam nadzieję, że wiesz po to tu zasuwałam po nocy przez pół miasta przez te cholerne błoto. - łotrzyca umiejętnie droczyła się z nim z jednej strony podpuszczając go a z drugiej nie bawiąc się w jakieś subtelności otwarcie przyznałą, że nie przyszła tu tylko na pogaduszki. Zwłaszcza jak na koniec nachyliła się nad nim i złożyła na jego ustach czuły pocałunek. Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 14; kamienica Joachima Czas: 2519.07.16; Bezahltag; północ Warunki: wnętrze kamienicy, cisza, jasno, nieprzyjemnie; na zewnątrz: noc, pogodnie, d.sil.wiatr; zimno (-5) Joachim Dziś młody astromanta nie nachodził się zbyt wiele po tym całym błocku jakie zalegało na ulicach po porannych i południowych deszczach. Chociaż ubranie oraz buty i tak miał do prania. Jednak jako astronom stwierdził, że zmierzch w przeciwieństwie do całego dnia przyniósł poprawę pogody. I nad miastem noc rozpostarła swój gwiaździsty płaszcz prawie nieskalany jakimiś chmurami jakie stały nad tym ziemskim padołem od samego rana. Dobra pogoda aby prowadzić obserwacje astronomiczne albo stawiać gwiezdne wróżby z pomocą znaków gwiezdnych. Chociaż była chłodna noc a w powietrzu wciąż unosiła się wilgoć jaka parowała z grząskiej ziemi więc nie było zbyt przyjemnie. Miał też wieczorem okazję aby zastanowić się nad tymi wszystkimi sprawami jakie go otaczały i w jakich brał udział. Za parę dni będzie cotygodniowy zbór, pierwszy po akcji z rabunkiem świątyni Mannana i odpłynięciu Mergi. Coś musiał zdecydować w sprawie tych chłopów z Dahlem. I jak postąpić w sprawie nauczania w Akademii. Czy coś przedsięwziąć w sprawie barona Wirsberga? A w końcu to tylko część ze ścieżek losu jakimi podążał zaś jutro zaczynał się kolejny dzień.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |