Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-08-2023, 15:35   #150
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Amos nie wyraził sprzeciwu, więc zgodnie z sugestią Jina, bohaterowie znaleźli pod skalnym nawisem klifu szerszy kawałek plaży, na którym zdołali rozbić obóz. Gdy Amos z Zodem wyciągali tratwę na brzeg, Edward znalazł kilka konarów wyrzuconych dawno temu na brzeg – były na tyle suche, by nadawać się do rozpalenia niewielkiego ogniska. Piekąc nad płomieniami złowione w trakcie spływu ryby, suszyli jednocześnie swoje ubrania, skryci bezpiecznie przed deszczem, który rozpadał się na zewnątrz. Gdzieś w oddali, na pełnym morzu, co jakiś czas rozbłyskały pioruny.

Alchemik korzystał z nawisu, wciskając się jak nagłębiej by uciec przed wodą. Wyglądał mizernie. O tyle o ile sama podróż przez dżunglę nie była dla niego specjalnie męcząca - w końcu miał silnych towarzyszy torujących mu drogę, a morderczy upał był łatwo niwelowany przez jego mrożące alchemiczne wyroby, to atak wszechobecnej wody wywoływał u niego niemały dyskomfort.
- Nikt z szanownych panów pewnie nie zna zaklęć tworzący pozawymiarowe przestrzenie mieszkalne, prawda? - spytał bez nadziei w głosie - Żałuję że nie ma tutaj mojego ojca. Nie musielibyśmy się męczyć na deszczu.
- Przestań narzekać nekromanto - odezwał się Amos smażąc rybę. Miał powiedzieć, że odrobina kapiącej wody jeszcze nikogo nie zabiła, ale przypomniał sobie pewne tortury w pewnym zapomnianym przez bogów porcie. Zamiast tego rzucił. - Słyszałem taki dowcip o nekromancie. “Pomszczę mojego brata!” krzyczy drużynowy wojownik. “Masz mój łuk” - odpowiada elf. “I mój topór”, wtóruje krasnolud. “I swojego brata” odzywa się nekromanta! HA! - półork zaśmiał się ze swojego własnego dowcipu sprawdzając patykiem poziom wysmażenia ryb. Jin przewrócił oczami. Słyszał ten żart więcej niż raz.
- Jutro czeka nas trochę wspinaczki, dobrze byłoby odpocząć i zastanowić się jak chcemy wrócić do Pridon’s Hearth. -
- Proponuję sprawdzić jeszcze ruiny i wrócić wzdłuż brzegu. - odpowiedział alchemik - Zaliczymy przy tym miejsce w którym zaginęło Kobaltowe Oko i pomożemy ludziom którzy tam utknęli. Unikniemy też przebijania się przez najgęstszą florę.
- Dla mnie brzmi w porządku - odpowiedział Zod, po czym dodał - Ja znam żart z serii o narkomancie w sądzie w sprawie morderstwa… “Czy ktoś przywołuje jeszcze jakichś świadków?”, na co nekromanta “Przywołuje ofiarę… - Zod zachichotał się pod maską póki nie utracił nadziei, że ktoś do niego dołączy w śmiechu - Ech… zbyt dużo ten żart traci na tłumaczeniu z elfiego… - westchnął zrezygnowany.

***

Mimo niepokojącego zielonkawego blasku emitowanego przez ruinę, co jakiś czas widzialnego ledwo nad skrajem klifu, noc minęła drużynie spokojnie. Z samego rana, zaraz po uprzątnięciu obozowiska, zaczęli rozglądać się za łagodnym podejściem z plaży na górę. Niestety niczego takiego nie znaleźli, pozostała im więc wspinaczka po blisko pionowej skale. Amos wyruszył pierwszy, wyszukując miejsce najbardziej poznaczone wystającymi ze ścian korzeniami, i obwiązany linami wdrapał się na sam szczyt klifu. Pozostałym, dzięki przywiązanej do najbliższego drzewa i spuszczonej im linie, poszło znacznie łatwiej – jedynie idący na końcu Jin miał nieco trudności, czego efektem na szczęście były jedynie ubłocone spodnie i nieco zerwanego naskórka na dłoni.

Widok z klifu prezentował się imponująco. Ciągnące się na setki mil, szargane wiatrem zupełnie dziewicze wybrzeże, poznaczone jedynie nielicznymi, pełnymi zieleni wysepkami, oraz ciemne morze z wciąż kotłującymi się nad nim burzowymi chmurami. Edwardowi kojarzyło się to z rycinami o Oku Abendego – tylko ten wieczny sztorm był setki mil na północ stąd, prawda? Szum fal uderzających o podnóże klifu i chłodna bryza, niosąca słone kropelki wody niosły to specyficzne uczucie orzeźwienia, jakiego nie można było uświadczyć nigdzie poza morskimi wybrzeżami. Bohaterowie z przyjemnością wdychali rześkie powietrze, idąc przez przetrzebiony przez niedawny wiatr las – dziesiątki mniejszych drzew zostało powalonych przez silne podmuchy, tworząc spore prześwity w dżungli. Przeskakując przez któryś z kolei pień, w końcu dostrzegli to, do czego zmierzali.

Stojąca przy samiutkiej krawędzi klifu ruina z bliska robiła jeszcze bardziej niesamowite wrażenie. Została z niej tylko mocno zarośnięta połówka muru sięgająca kilkunastu metrów, ale nawet ten fragment miał ponad dwadzieścia metrów średnicy! Pojedyncze, pokryte pnączami kamienie były wielokrotnie większe od takich używanych we współczesnych miastach, a do tego emitowały pełgającą zielonkawą poświatę, praktycznie niewidoczną w blasku dnia. Ktokolwiek ją zbudował (a z tego, czego domyślali się Jin i Edward, były to cyklopy z pradawnej, poprzedzającej nawet Azlant cywilizacji Ghol-Gan), musiał dysponować nie tylko masywnymi rozmiarami, potężną magią, utrzymującą się całe tysiąclecia, ale także zamiłowaniem do sztuki. Wewnętrzna część ścian była bowiem pokryta pięknymi, i co niezwykłe, wciąż wyraźnymi malunkami i rzeźbieniami przedstawiającymi jednookie postacie, żeglujące po morzach i obserwujące rozgwieżdżone niebo. Z pewnością tworzyły one jakąś historię, która niestety urywała się, przerwana przez nieubłagany upływ czasu. Obraz przedstawiający postać z rozłożonymi dłońmi pod piktogramami przedstawiającymi słońce i księżyc znajdował się przy fragmencie schodów o wielkich stopniach, prowadzących w głąb ziemi – przejście było jednak zasłonięte częściowo przez gruz, a częściowo przez gęste pnącza.

Resztki wieży dalej stanowiły dobrą osłonę przed wiatrem i innymi warunkami pogodowymi, dlatego żaden z bohaterów nie był zaskoczony, gdy po krótkim rozejrzeniu się zauważyli ślady bytności istot rozumnych. Zod odnalazł wciśnięty między stertę i gruzu sporych rozmiarów pakunek, zawierający kilka harpunów, sieci rybackie oraz rozkładający się stojak do suszenia ryb. Edward, oglądając malunki, dostrzegł kilka małych, i nieporównanie brzydszych, rysunków przedstawiających ogoniaste postacie łowiące rekiny i piekące wielkie kawały mięsa na ogniu. Amos dostrzegł wśród nich także znacznie świeższe ryciny, przedstawiające niewielką rzekę oraz jakąś budowlę wraz z kilkoma punktami odniesienia. Z pewnością mapa ta wskazywała położenie jakiegoś ważnego miejsca, ale brakowało jej oznaczeń i była nieczytelna w szerszym kontekście. A przynajmniej byłaby, gdyby nie niedawna rozmowa z Achahut i wskazówki dane przez jaszczuroludkę, dobrze pokrywające się z tym, co półork miał przed oczami. Mieli jasną drogę do ruin zamieszkiwanych przez Dzieci Bagien. Amos już miał ogłosić to towarzyszom, gdy coś zwróciło jego uwagę – pnącza pokrywające środkową część ściany poruszały się bardzo powoli. I nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie robiły tego pod wiatr…

Jin, który w tym czasie oglądał znalezione obok schodów oczyszczone gładko gnaty, w których rozpoznał kości piszczelowe jaszczuroludzi, również zauważył podobny ruch pnączy porastających stertę gruzu nad nimi. Nie potrzebował więcej niż sekundy, by domyśleć się, co jest jego przyczyną, i zmroziło mu to krew w żyłach. Ruiny porośnięte były przez mordorośl – podstępną, mięsożerną roślinę, duszącą niczego nie spodziewające się ofiary.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem