Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2023, 19:00   #4
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
ZAWIŚĆ
************************************************** **************************************************


Młoda wampirzyca zastanawiała się czy jej ghul przeżył spotkanie z Nadią, czy może ona go zamknęła w lochu. Oba były możliwe.
A do tego Córka Lukrecji. Ann miała ochotę jej zmyć ten uradowany uśmieszek z gęby. Żeby ją dawni znajomi Lukrecji potraktowali w Nowym Jorku jak zasługuje jej matka w oczach Księcia.
Ach, i Clyde...
- Znowu ci nie wyszło z Miracellą. - stwierdziła ironicznie, gdy Brujah do niej podszedł.
- Wiesz jak to jest. Niestety ma dziś dużo obowiązków. Biedaczka. Ale następnym razem. - odparł z uśmiechem Brujah. Nieco kwaśnym i bardzo nieszczerym.
- A czym niby taka zajęta? - mruknęła Ann.
- Eeeem…. obowiązkami. Jest teraz prawą ręką Lukrecji.- odparł Clyde, wyraźnie niezadowolony tym, że rozmowa schodziła z jego ulubionego tematu. Jego samego.
- Na pewno to wielki zaszczyt być prawą ręką burdelmamy w tej wiosce. - syknęła cicho.
- No cóż… lepiej być prawą ręką Księcia.- odparł dumnie Clyde, mając na myśli… oczywiście siebie.
- Jego ghulica na pewno nie narzeka. - odparła Ann.
- Ehmm…- Brujah zamilkł. Śmiertelna rodzina Księcia Stillwater była delikatnym tematem. Ann, choć wiedziała kim jest ghulica Joshui, to nie miała okazji spotkać jej osobiście. Trzęsła Stillwater za dnia.

- Czegoś ode mnie chciałeś? - zapytała niewinnie.
- Możemy pogadać o świecie i obejrzeć jakiś film… w kinie. Może poplotkować o Nowym Jorku? - zaczął swój flirt młody Brujah.
- Ty w ogóle kiedykolwiek byłeś w Nowym Jorku? - zapytała ze zmrużonymi oczami, jakby samo w sumie tego miasta budowało w niej złość.
- Tak… czasami. Joshua posyłał mnie jako posłańca, zanim się ty zjawiłaś.- przyznał Clyde.
Nie wiedziała czy bycie członkiem społeczności ci Stillwater cokolwiek zmieni. Czy dzięki temu zdoła zakaz tamtego Księcia przebić, czy w ogóle Joshua byłby chętny to zrobić?
- To ciekawy pomysł. - niespodziewanie pochwaliła Clyde'a i poklepała go po ramieniu - Widziałeś dziś Nadię? - niespodziewanie ponownie zmieniła temat.
- Eeee… nie… zresztą wiesz jak z nią jest. Nie wyściubia nosa, ze swojego leża jeśli nie ma powodu. A odkąd ma osobistego pomagiera, ma jeszcze mniej powodów niż zwykle. - zaśmiał się Clyde.
- Czekam tu na nią. - stwierdziła wprost - Ciekawe czy zabiła mi ghula. - odparła całkowicie nieprzejęta możliwością śmierci śmiertelnika.
- Nadia? Wątpię. Za dużo z tym roboty.- zaśmiał się Kainita. Wzruszył ramionami.- Musiałaby się oderwać od swojego hobby.
Ann przerzuciła chwilowo spojrzenie na Miracellę.
- Czy to prawda że będzie się udawała do Nowego Jorku? - w jej pozornie spokojnym głosie skrywała się gorąca złość i irytacja.
- Lukrecja załatwiła sobie taką możliwość. - przyznał Clade.- Nie wiem jak.
Ann ponownie skierowała spojrzenie na Ventrue, ale tym razem nie można było pomylić tego z niczym innym jak spojrzeniem czystej wściekłości.
- Po tym wszystkim co Lukrecja chciała zrobić Księciu? - wywarczała - Po tym wszystkim?!
- Sama Lukrecja jest nadal na wygnaniu. - wzruszył ramionami Clyde i podrapał się po karku.- Jestem w tym wszystkim nowy, ale… szef mówił mi, że sytuacja polityczna jest płynna. Śmiertelny wróg wczoraj może być przydatnym sojusznikiem jutro. Gdyby Lukrecja nie była Księciu potencjalnie przydatna, spłonęłaby na dachu, jak reszta.
Nawet Clyde zauważył jak złość coraz bardziej buzuje w Ann. Wszystkie cienie obecne w pomieszczeniu przesunęły się w stronę wampirzycy, jakby przyciągane magnesem jej osoby.
- A mi zabrania tam być? - warknęła wściekle.
- Kto? Książę?- podrapał się po karku Clyde.- Przecież tam jeździsz.
- Rzadko... - zniżyła głos - Boi się, że co zrobię? - zaśmiała się nieprzyjemnie i znowu spojrzała na barmankę - A Potomkowi Lukrecji pozwala? - można było mieć wrażenie, jakby jeden z cieni przybrał formę kłapiącej paszczy, która skierowana była na Miracellę.

- Uspokój się. Robisz widowisko. Wolisz stracić w ogóle prawo do wyjazdu ze Stillwater? - zimny i cierpki, kobiecy głos. Nadia podeszła bardzo cicho i spoglądała na oboje. Ubrana jak zwykle w stylu… bibliotekarki. Aczkolwiek Ann miała wrażenie, że jej sposób ubierania przybliżał się bardziej ku fantazjom snutym na czatach przez nerdów.
Ann odwróciła się do Nadii, a otaczające ją cienie rozwiały się na swoje naturalne miejsca.
- Nic przecież nie robię. - fuknęła, ale już spokojniej niż przed chwilą.
- Tak. Z pewnością.- Nadia wskazała dłonią pobliski stolik i ruszyła ku niemu.

***

Młodsza wampirzyca ruszyła za Nadią.
- Mój ghul żyje? - zapytała jakby od niechcenia, ignorując Clyde'a, który na widok Nadii uznał że powinien być gdzieś… indziej.
- A dlaczego miałby nie żyć?- zapytała Tremere siadając przy stoliku.
- Bo mógł cię rozzłościć z głupoty. - wzruszyła ramionami.
- To źle świadczy o twoich wyborach.- przyznała Nadia i skupiła wzrok na Ann.- To o czym porozmawiamy?

- Myślałam, że podczas akcji w kopalni wyłączyłaś wszystkie systemy, jak kamery. - zaczęła.
- Wprowadziłam trojana, który miał namieszać w ich systemach… - przyznała Kainitka.- Wyłączenie od razu wzbudziłoby alarm, byłam trochę bardziej kreatywna. Po prostu obraz zacinał się w miejscu, gdy my wchodziłyśmy w pole widzenia kamer. Długo by tłumaczyć.
Ann wyciągnęła z torby kilka zdjęć, które położyła przed Nadią.
- Najwyraźniej nas obserwowano cały czas.
- Niemożliwe…- oceniła spokojnie i chłodno wampirzyca.- Jak je zdobyłaś?
- Jedna magini je wyciągnęła, gdy szukała informacji o kopalni na zlecenie Williama. Te obrazy były zapisane. - wyjaśniła. - Więc musiano na nas mieć oko. Magini też miała problem, aby polepszyć obraz, a w komputerach siedzi.
- Interesujące… co to za magini. I co odkryła? - zamyśliła się Kainitka i skrzywiła się. - Eeech… i jeszcze mój gorszy profil uchwycili.
- Z miasta. Wchodzi do Internetu... cokolwiek ma to znaczyć. - wzruszyła ramionami - A odkryła jakieś duże bagno. Ale jasne czemu wilki takie cięte na to. Ponoć to ma coś wspólnego ze Żmijem czy coś…
- Aaaacha… wilki i ich… obsesje mitologiczne.- zadumała się Nadia i zamyśliła.- Hmm… czyli co… jakiś… wilkołaczy wrogi klan? Bo to co nas omal nie zabiło, było wilkołakiem.
- To jest... dziwne. Bo to bardziej coś jakby kult. Kult Żmija. Taki o światowym zasięgu. - pokręciła głową - Mówię ci to, bo byłyśmy w tym obie. Więc wypada nie taić.
- Hmmm… wiesz, wilkołaki mają te swoje ekologiczne obsesje i teorię o matce Ziemi.- machnęła ręką Nadia. - Nie wygląda jednak na to, byśmy były w centrum zainteresowań. Monitoruję w sieci wszelką aktywność dotyczącą Stillwater i nas w szczególności. Nie zauważyłam… niczego niepokojącego. A nasz wypad nie był pierwszym aktem sabotażu na terenie kopalni. Wilkołaki często ją atakują… z różnym skutkiem. - zamyśliła się wampirzyca i podrapała po karku.- Lukrecja zna bardzo blisko szefa kopalni. Ale to bardziej figurant i zasłona dymna, niż osoba decyzyjna. Niemniej… hmmm… sama nie wiem. O co by go można było spytać.
- Magini odradzała w to bardziej wchodzić. Według niej to śliskie bagienko. - powiedziała Ann - A czyżby ciebie to zainteresowało?
- Skoro mają moje fotki… hmmm… nawet niewyraźne. - zadumała się Nadia i podrapała po karku. - Cóż… pomyślę nad tym.
- Czemu aż tak cię to poruszyło? - zapytała zdziwiona.
- Wysoko cenię swoje umiejętności i nie lubię
jak ktoś… lub coś ośmiela się je podważyć.- wyjaśniła Tremere.

Ann chwilowo zamilkła.
- Czy Tremere nie eksperymentują cały czas? Nie doskonalą swojej Sztuki? - zapytała nieoczekiwanie.
- No tak… eksperymentuję. - machnęła ręką Kainitka.- Ale Sztuka wampirów jest sztywna w porównaniu z magyią. A postępy w niej następują w żółwim tempie.
Francuska spojrzała Nadii w oczy.
- To czemu Palafox chciał ukarać Cyrila właśnie za to?
- Wiesz za co tak naprawdę się karze? - zapytała Nadia spoglądając w oczy Ann. - Nie za to, że popełniasz zbrodnię, ale za to, że dałaś się przyłapać. A Cyril został ukarany za to, że popełnił porażkę, która kosztowała klany kilku ważnych członków. Niech się cieszy, że uniósł cało głowę z tej afery… bo mógł ją stracić. Błędy nie są tolerowane w Camarilli.
- To jaka była w tym moja wina? - zacisnęła palce - Robiłam co chciano. Książę mnie przypisał do Cyrila, a on mnie opił krwią, ale to nie ja popełniłam zbrodnię, za którą i tak ponoszę karę. Czy nie wystarczyło odseparowanie od Cyrila? To nie było wystarczające? - w głosie wampirzycy złość mieszała się z rozżaleniem.
- Dostajesz nadal od niego listy i krew? Służysz mu? - zapytała retorycznie Nadia.
- Jego listy są sprawdzane, więc nie zawrze w nich sekretnych rozkazów, a ja nie zburzę tego więzienia, by go uwolnić. - parsknęła - Czego się boją? Czego chcą uniknąć? Żebym nie rzuciła się wygryźć gardło Palafoxowi na rozkaz Cyrila? - sarknęła.
- A czemu ci tak zależy na Nowym Jorku? Tam będziesz nikim. Ot jednym z cienkokrwistych wałęsających się po ulicach, desperacko uczepionym czyjegoś patronatu.- wzruszyła ramionami Nadia i dodała. - Skoro tak nisko cenisz intelekt Cyrila, to widać nie znasz go dość długo. Przyznaję, jako mag nie był szczególnie się wyróżniający, ale nadal był dobrym mentorem i jeszcze lepszym intrygantem. Niemniej utracił wiele pionków i assetów, dlatego zapewne ty… jesteś pod szczególną uwagą. No i… moja naiwna Ann… - Nadia spojrzała wprost w oczy Kainitki.- Jest wielu, którym nie podoba się wyrok Księcia. Wielu, których uznało go za zbyt łagodny. Nie mogą zemścić się na Cyrilu, bo siedzi pod kluczem i Palafox odpowiada za jego bezpieczeństwo… ale co innego jego pomagierzy. Zawsze to jakaś satysfakcja nieprawdaż, rozciągnąć flaki jego pomocnicy na dwie, trzy ulice?
- To czemu tego jeszcze nie zrobili, co? Nie ukrywam się. - mruknęła nieprzekonana - A co mnie tu czeka? Bez szans na ugranie czegokolwiek czy nawiązania znajomości.
- No tak. Bo bycie na ty z miejscowym księciem czy wpływowym Toreadorem cenionym w Nowym Jorku, to żadne osiągnięcie. - zakpiła Nadia i wzruszyła ramionami.- W Nowym Jorku wcale ci łatwiej nie będzie. Tam jest dużo Kainitów takich jak ty… zdesperowanych jak ty. Łatwych do zmanipulowania. - spojrzała wprost na Ann. - I może dlatego, że sprawa jeszcze świeża, a może dlatego, że miałaś szczęście, to dotąd wracałaś z wielkiego jabłka żywa. Lecz szczęście to waluta, która prędzej czy później się kończy, więc dla swojego dobra… zacznij być ostrożna. Dowiem się co prawda, kiedy w ShreckNecie wystawią cenę za twoją główkę. Ale już wtedy może być za późno.

Ann skrzywiła się i spojrzała na swoje dłonie.
- Czy gdyby Cyril miał zasądzony wtedy wyrok śmierci... To byś mnie też zabiła?
- Nie. Zginąłby zanim byś się dowiedziała oficjalnie o jego zgonie. Pewnie coś byś poczuła w związku z jego śmiercią, ale…- wzruszyła ramionami Nadia. - Po co miałabym cię zabijać?
- Nie wiem. Czemu nie? Palafox jest suczysynem, mógłby chociaż z bycia łajzą ci zlecić. - nie kryła swojej pogardy dla Regenta.
- Nie masz pojęcia kim jest mój szef, więc cóż… - wzruszyła ramionami Nadia.- … sprostuję twoje wyobrażenia. Nie. Palafox nie zabija bez powodu. Nie wnioskował o uśmiercenie ciebie, gdy odbywał się proces, choć z pewnością wiedział, że będziesz jednym z niewielu kontaktów jakie Cyril będzie miał ze światem zewnętrznym. Tremere nie są ci wrodzy… po prawdzie, niewiele ich obchodzisz. Bardziej bym się obawiała na twoim miejscu Nosferatu, Ventrue i Brujah.
- Jeżeli by mi coś zrobili, to nastanęliby na odcisk Primogenki Toreadorów. - sprostowała.
- Nie liczyłabym aż tak bardzo na protekcję Eleny, moja droga. Nie jesteś aż tak znacząca.- odparła z ironicznym uśmiechem Nadia. - Co jest i klątwą i błogosławieństwem. Niemniej nie czuj się zbyt pewnie, tylko dlatego, że ona cię lubi. Ona wielu lubi.
- Ciebie to bawi, co? - mruknęła z irytacją.
- Twoja naiwność. Odrobinkę. Twoja niecierpliwość natomiast trochę rozczarowuje. Tak, Cyril wylądował w izolatce na cztery dekady. Nie oznacza to, że tyle odbębni. Polityczny krajobraz ulega częstym zmianom. Powinnaś cierpliwie czekać i wypatrywać okazji, zamiast…- wzruszyła ramionami Tremere. - … użalać się nad sobą jak byle śmiertelniczka.
- Wybacz, że nie mam takiego spojrzenia na czas, jak ty i dla mnie nawet kilkadziesiąt lat to jest okres, jaki mi robi różnicę.
- Wybaczam. - łaskawie stwierdziła Nadia. - A teraz zacznij zachowywać się jak należy. A nie jak… Clyde.

- Mój ghul był grzeczny? Zadowolił zachowaniem? - zapytała unikając dalszego tematu.
- Płaszczył się. - wzruszyła ramionami Nadia. - Nie wsłuchiwałam się szczególnie w jego paplaninę.
- Dobrze. - odparła Ann z wyraźnym zadowoleniem w głosie - Uczy się.
- I co dalej… przerobisz go na Kainitę?- zapytała Nadia.
Ann spojrzała zdziwiona na Nadię.
- Ty tak serio? - pokręciła głową - Nie ma mowy bym tego hazardzistę w cokolwiek lepszego niż ghul zmieniła.
- Więc wiele do nauki nie ma. Posłuszeństwa i paru prostych reguł. - wzruszyła ramionami bibliotekarka.
- Podpadł, to teraz go mocno tego uczę. - stwierdziła - Zabawnie będzie jak przyjdzie do Williama. - zaśmiała się na myśl - Musi go ubłagać o wybaczenie. Ciekawe jakie kroki poweźmie.
- To nie jest dobry pomysł. Wiesz dobrze, że Blake ma słabość do przystojnych mężczyzn i fatalny gust jeśli chodzi o kochanków. Jak dla mnie, twój ghul idealnie wpasowuje się w tą rolę. - odparła beznamiętnie Tremere.
- Uświadomię Williama, że ma łapki precz trzymać od mojej własności. - fuknęła - Jest mój i póki nie oddam, póty nie ma mowy.
- Taaa… zobaczymy czy to pomoże. - odparła bez przekonania Nadia.

- Jesteś złośliwa bez celu, szlachciurko. - odparła Ann.
- Raczej obiektywna i przewidująca. - stwierdziła krótko Nadia i spojrzała wprost w oczy Ann.- Nigdy nie machaj smakołykiem Toreadorowi, Gangrelowi czy Brujahowi przed twarzą. Te klany nie słyną z samodyscypliny.
- Więc Tremere można machać? - uśmiechnęła się słodko.
- Do pewnego czasu. Bądź co bądź, okazałam się wyrozumiała, gdy mnie zaatakowałaś. A mogłam zabić. - przypomniała jej Nadia.
Ann zaśmiała się radośnie.
- To kiedy powtórka? - zapytała półgębkiem.
- Nie powinno ci się to znudzić? Już minęło sporo czasu odkąd ostatni raz karmiłam. Romantyczna mgiełka powinna wyparować ci z głowy. - oceniła Tremere.
- Przynajmniej coś ciekawego w tym nudnym istnieniu bez Cyrila... - odparła smutno - I o tym... ataku... myślałam.
- Mhm… cóż… Przyda mi się przerwa od ciągłego przeliczania liczb. - zastanowiła się Kainitka. - Może… jutro?
- Dobrze. - zgodziła się cicho Ann - U ciebie?
- U ciebie nie ma akcesoriów. Ubierz się tak jak lubię. - odparła po namyśle Nadia.

Zadowolona Ann pokiwała głową.
- Mam teraz trochę jeszcze do załatwienia, ale jutro będę wolna.
- I pamiętaj. Poinformuj mnie o ewentualnej zmianie planów. Nie lubię takich… niespodzianek. - przypomniała jej chłodno Kainitka.
- Pamiętam, pamiętam. Ty też pomyśl co chcesz dalej zrobić z kwestią zdjęć.
- Przyjrzę się im. I tej firmie. Dyskretnie. Mam trochę… zobowiązań u Nosferatu.- zamyśliła się Nadia.- Czas pociągnąć za sznurki. Tylko te zdjęcia dostałaś?
- Więcej o tych poszukiwaniach... ale w końcu to do Williama należy i trzeba Joshui dać, bo jego domena. - odparła niepewnie.
- Niby tak. - zamyśliła się Kainitka .- Ale międzynarodowe korporacje, przerastają nawet kompetencje książąt.
- Nawet ta magini wolała w to dalej nie wchodzić i odradzała. - zamyśliła się - Z Joshuą chcę pogadać teraz, to i mogę go przycisnąć, aby zgodę dał. W końcu tylko ty możesz się tym zająć... Z jego zgodą będzie wszystko ładnie przyklepane.
- Bez przesady… nie zamierzam głęboko grzebać. Ot, parę plotek tu, parę tam.- odparła z ciepłym uśmiechem.- Cokolwiek ten kult tu robi, nas zostawiają w spokoju. Kopalnia nigdy nie sprawiała nam kłopotów.
- Oby tylko nie zaczęła, jak będziemy patrzeć…
- Nieźle cię ta magiczka nastraszyła, co? - zapytała Nadia z uśmiechem.
- Są silni, więc jak oni się czegoś obawiają to raczej ma sens się obawiać, prawda?
- Może… jest jednak bezpieczne źródło informacji do którego… cóż, Garry ma dostęp. Indiańskie wilkołaki.- przypomniała jej Nadia i potarła czoło.- I to.. co… utknęło mi w głowie.
- Co utknęło?
- Nie wiem… od czasu całej tej akcji, zdarzają mi się… sny. Dziwne… mistyczne…- machnęła ręką Kainitka. - Nieważne.

- Może odnośnie tych snów do czegoś dojdziemy teraz. - zasugerowała.
- Nie sądzę. Nie zapisuję ich. - wyjaśniła Kainitka. - Staram się nie pamiętać ich.
- Dlaczego? - zapytała zdziwiona - Czemu je odrzucasz?
- A czemu mam zapamiętywać. To fragmenty wiedzy… często niekompletne i pomieszane. Fragmenty niepotrzebne mi do niczego. - wyjaśniła Nadia.
- I umiesz z nimi walczyć? Sprawić by cię nie męczyły? - zapytała zaciekawiona.
- Ignoruję je… i są coraz słabsze. I rzadsze.- wzruszyła ramionami Tremere. - To tylko… sny.
- Ale czy nie warto sprawdzić dogłębnie ich znaczenia? Może mają coś wspólnego z magią.
- Nie… ze wszystkim poza magią. To nie mistycyzm… to plany, schematy, projekty finansowe… raporty środowiskowe. - machnęła ręką Nadia.
- A może po prostu zapisały ci się prawdziwe dane! - odparła podekscytowana.
- Przestarzałe… bo sprzed paru miesięcy. - przypomniała jej Tremere.
- Ale wciąż mogą być istotne.
- To są sny… dobrze je pamiętasz, gdy śpisz… ale nie zapamiętasz szczegółów po przebudzeniu. - przypomniała Kainitka.
- Ty naprawdę nie chcesz się nimi zająć w żaden sposób, prawda?
- Są bez znaczenia… -odparła Nadia i potarła policzek. - I nie zacytuję ci ich z pamięci. Może… następnym razem spróbuję zanotować coś po przebudzeniu.
Ann uśmiechnęła się.
- Ja cierpię na koszmary każdego dnia. - westchnęła - ostatnio czasem po przebudzeniu... czuję nagłą ochotę... wręcz przymus, aby zilustrować.
- To nie są koszmary… w moim przypadku. Są bardziej męczące… niż przerażające i nie są każdego dnia.- wyjaśniła Nadia.

- Czy jako mag nie powinnaś przykładać większej wagi do snów?
- Tak… gdybym była prymitywną szamanką z zasranego zadupia Syberii. Ale nie jestem. - stwierdziła dumnie Nadia. - Jestem arystokratką. Nie wróżę z fusów, flaków i snów.
- To inni magowie nie zważają na sny? - zdziwiła się.
- Inni magowie tak. Ja nie. - wyjaśniła krótko Nadia, westchnęła głośno i dodała.- Magowie bardzo różnią się metodami czarowania. I bardzo są przywiązani do swojego paradygmatu.
- Ta magini była zaskoczona tobą. Nawet stwierdziła że jesteś mądra. - przypomniała sobie - Mądra, bo nie polegasz jedynie na papierze. Chyba byłaś jedyną Tremere, którą mogłaby podziwiać.
- Magowie ogólnie traktują nasz klan… protekcjonalnie zazwyczaj. I niestety mają ku temu dobry powód. - odparła Nadia.
- Nadia... A może byś chciała dostać namiary na tą magiczkę? Wiesz, by móc z nią porozmawiać... - zaryzykowała - Oczywiście o ile chcesz. - od razu dodała.
- Nie jestem osobą która lubi gadać po próżnicy. - odparła Nadia i zamyśliła się. - Ale skoro jest tak dobra… jak twierdzisz… hmm… ten kontakt może się przydać na później do wykorzystania.
- Warto zawsze spróbować. - wzruszyła ramionami - Ze mną spróbowałaś i chyba tak źle nie wyszło, co? - zapytała lekko drocząc się.
- Nie interesują mnie pogaduszki z magami czy też komputerowymi nerdkami. Używam komputera, ale ta maszyna mnie rajcuje. To narzędzie.- wyłożyła swoje stanowisko Tremere.
- Nie posądzam cię o chętną na babskie wieczorki w piżamach. - zaśmiała się - Choć chciałabym zobaczyć.
- Nie zobaczysz. Piżamy to ciuchy plebsu. Ja noszę koszulę nocną… czasami.- wzruszyła ramionami Kainitka. Przeciągnęła się i dodała.- To chyba omówiłyśmy już wszystko?
- Tak. - spojrzała w stronę Miracelli - Mam inne rzeczy teraz…
- Zachowuj się właściwie. Jeśli nie chcesz wylądować w moim loszku na dłużej niż byś chciała.- odparła Tremere wstając i dodała na pożegnanie. - Znajdź sobie bezpieczne hobby.

***

Po rozmowie z Nadią Ann ruszyłem i niespiesznym krokiem w stronę Miracelli.
- Skąd taki idealny nastrój u ciebie? - odezwała się gdy już była blisko.
- Idealny? Nie rozumiem?- zdziwiła się młoda Ventrue.
- Wyglądasz jakbyś czuła się w tym momencie niesamowicie szczęśliwa. Jakbyś coś wygrała. - oparła się na barze.
- Doprawdy? No może… Clyde się odczepił, więc jestem zadowolona.- odparła z uśmiechem Miracella.
- A może... Tak bardzo cię raduje podróż do Nowego Jorku, hmm?
Miracella zamyśliła się i stwierdziła. - Bardziej przeraża. Lukrecja pośle mnie tam z konkretnymi oczekiwaniami i misją do wykonania. Wolałabym jej nie zawieść.
- Nie wiem czemu dostałaś zgodę. Nie powinnaś. Nie po tym co Lukrecja odwaliła. - nie trudno było zobaczyć, że wampirzyca po prostu... zazdrości. I musi mieć problem z poradzeniem sobie z tym uczuciem.
- Ty też jeździsz tam.- zdziwiła się barmanka. - Nieprawdaż?
- Od łaski. Dwa razy w miesiącu. - burknęła - A do tego najwyraźniej będą próbowali mnie zabić za nie moje winy.
- Nie sądzę bym jeździła częściej od ciebie. - odparła Ventrue czyszcząc kieliszki szmatką.- To nie tak, że będę tam mogła wpadać co noc. Nie jestem członkiem tamtej Domeny, a częsty gość łatwo staje się natrętem.
- Nie podoba mi się, że wobec Lukrecji zastosowano jakieś łagodne traktowanie.
- Lukrecja odsiedziała już sporo ze swojego wyroku. Może… planowany jest jej powrót. Kilku kompetentnych Ventrue ostatnio napotkało ostateczną śmierć. - przypomniała jej barmanka. - Chętnych do władzy może być wielu, ale jeszcze trzeba mieć odpowiednie umiejętności.
- To bynajmniej nie poprawia mojego spojrzenia na tą sytuację. - dziewczyna nie wydawała się zadowolona z możliwości uwolnienia Lukrecji w tej sekundzie.
- Wiesz może kim była Lukrecja zanim ją tu zesłano?- zapytała Miracella.
Ann spojrzała z prawdziwym zdziwieniem.
- Nie powiedziała ci tego twoja Stwórczyni?
- Ja wiem… a ty chyba zapomniałaś. Ona była skarbniczką Księcia. Opiekowała się skutecznie jego finansami. - przypomniała jej Ventrue. - I nie zatraciła swoich talentów na zesłaniu. A kilku wpływowych finansistów Klanów… cóż… zginęło ostatnio. Są więc wolne wakaty.
- To niech podziękuje Cyrilowi. - odparła z wyraźną złością na sytuację.
- Kto wie… może to zrobi.- odparła Miracella.- Tak czy siak… sytuacja w dużym mieście się zmieniła. I cóż… moja Mistrzyni z pewnością planuje na tym fakcie skorzystać. Jakoś.
- Widziałaś kasetę z prezentem od Księcia? - zapytała nagle.
- Tak. - przyznała Miracella.
- Nagrał jej jak pięknie palą się wampiry na słońcu?
- Taaa… bardzo długie wideo.- westchnęła barmanka. - Bardzo monotonne i bardzo przerażające.
- Też na to patrzyła?
- Nie, była… była w ostatniej trumnie. Słońce zaszło tuż przed jej spaleniem.- wyjaśniła Miracella. - Ostatnie promienie słońca zahaczały o brzeg jej trumny.
- A z tobą oglądała?
- Nie. Ale z pewnością oglądała sama… kilka razy.- przyznała Miracella.
- Ciekawe... - mruknęła.
Ventrue zajęła się czyszczeniem blatu nie komentując jej słów.
Ann odwróciła się bez słowa i wyszła na zewnątrz wybierając numer do Joshui.

***

- Cześć Ann. O co chodzi?- zapytał książę, gdy już odebrał.
- Potrzebuję z tobą porozmawiać, Książę. - odparła - Jeździsz w terenie?
- Oczywiście. Mam pracę. I nocne patrole są jej istotną częścią.- odparł Kainita.
- Zapytaj innych Książąt czy tak samo myślą. - podśmiała się.
- Wbrew temu co sądzisz, pozycja księcia to przede wszystkim obowiązki. - odparł Smith ze śmiechem.

- Wiesz jaki jest nałożony na mnie zakaz. - przeszła w końcu do meritum - Tylko zastanawiam się... czy to będzie nakładało się także na moje obowiązki jeżeli zostanę wysłana przez ciebie do Nowego Jorku?-
- Jeśli wyruszysz z mojego polecenia, to nie będziesz sobą, a przedłużeniem mojej woli… moją wysłanniczką. I nie jest to wliczane w twój limit. Prywatnie możesz być dwa razy, po dwie noce… służbowo, cóż… tyle ile będzie trzeba. - wyjaśnił książę.
- Nie martwisz się, że Książę Nowego Jorku będzie miał coś przeciw?
- Nie sądzę by miał coś przeciw. - odparł Kainita.
Jakoś radość zawitała w jej głosie.
- Może udałabym się z młodą Lukrecji, aby chociaż upewnić się, że nie będzie nic kombinować?
- Myślę, że dobrze by było gdybyś była jej przewodniczką po mieście i dopilnowała żeby nic złego jej się nie stało.- zgodził się Joshua.
- Dostanę twoje błogosławieństwo na podróż? - zapytała radośnie - Czy to będzie znaczyć, że atak na mnie to jak atak na Stillwater?
- Miracella pojedzie z polecenia Lukrecji, nie mojego. - odparł Joshua. - Nie wiem czy ten wyjazd będzie tak potraktowany przez miejscowych.
- Damy radę. - zawyrokowała radośnie.
- Tak. Z pewnością.- przyznał Smith.

***

Ann szybko wróciła do Miracelli.
- Kiedy jedziemy do miasta? - zapytała od razu bez pauzy.
- My? - zdziwiła się Ventrue.
- Jadę z tobą.
- Acha. A po co? - zdziwiła się Miracella. - I z czyjego polecenia?
- Będę twoją przewodniczką po mieście i upewnię się, że nic cię po drodze nie zje. - odparła - Joshua dał zielone światło.
- Acha... Lukrecja się ucieszy.- odparła ironicznie Kainitka.
- A ty wolałabyś z Nadią iść?
- Jakoś wątpię by zdołał wyciągnąć Nadię ze Stillwater. Przecież ona tu czegoś pilnuje. - przypomniała jej Miracella.
- Jak na razie nic nie wydaje się próbować uciec i raczej bez Nadii by nie spróbowało. - wzruszyła ramionami - Nie będziesz osamotniona. - spojrzała oceniająco na młodą - No nie dąsaj się, pozostaw to Lukrecji. Nie będę stała ci nad głową i przeszkadzała w misji. Wykażesz się przed Matką. Możemy teraz przekazać jej radosne nowiny. Niech nie będzie zaskoczona w ostatniej chwili.
- Nie dąsam się. Jestem raczej zaskoczona.- odparła Ventrue. Tymczasem pojawiła się Lukrecja w wyraźnie dobrym nastroju. Pojawiła się z miejscową Ravnoską, szły razem i rozmawiały ze sobą.
Ann patrzyła z zaskoczeniem na obie kobiety.
- To ciekawy obrazek. Chyba przepowiedziała jej stołek Księżnej.
- Możliwe. Trudno powiedzieć. Negocjuje z nią od kilku nocy. - przyznała Miracella przyglądając się jak kobie kobiety szły ku stolikowi, przy którym siedział miejscowy czarownik.
- Może powinnam powiedzieć teraz Ravnosce co ona mówiła o niej jakiś czas temu..
- Jeśli jest z niej taka potężna wróżbitka za jaką się uważa, to już pewnie wie. - stwierdziła kwaśno MIracella obserwując Jaine Love.
Ann stanęła tak, aby słyszeć jak najwięcej z ich rozmowy.

Niestety… na to było już za późno. Kobiety wymieniły uprzejmości i pożegnały się Jaine wraz z swoją ludzką eskortą ruszyła do wyjścia. Lukrecja sięgnęła do cygaretki wyjmując papierosa i umieszczając go w fifce. Podeszła do baru i nakazała swojej potomkini.
- Zapal.-
Co ta uczyniła od razu.
- Serio? - Ann podeszła kręcąc głową - Aż tak jesteś leniwa?
Lukrecja spojrzała na Ann i pokręciła głową. - Nic moja droga nie rozumiesz. Jak zwykle zresztą, nie potrafisz wyczytać podtekstów z tego co widzisz. Nie umiesz czytać między wierszami.-
Zaciągnęła się dymem, przymykając oczy.
- Umiem i nie podoba mi się to co widzę. Pewnie niedługo przestanie i innym. - oparła się o kontuar - Dobrze, że nie jesteś już żywa. W innym wypadku poradziłabym ci sprawdzić czy nie była trucizny w papierosie. Chyba, że to tylko ja bym zrobiła. - na krótko spojrzała na Miracellę.
- Dzieciak z ciebie. - odparła ironicznie Lukrecja i dodała małpując ton głosu caitifki. - Nie podoba mi się. Nieetyczne. Niemoralne. W polityce to wszystko są głupie ograniczenia. -
Spojrzała na Ann mówiąc. - Czas dorosnąć dzieweczko. Albo się chowaj przed światem jak Garry czy William, albo odrzuć skrupuły i zacznij robić i mówić to co konieczne, a nie to co lubisz. Nie możesz mieć ciasteczka i go zjeść. To niemożliwe.
- Nie chcesz bym robiła to, co uważam za konieczne. - mruknęła - A, miałam zapytać. Kiedy z Miracellą jedziemy do Nowego Jorku?
- Wy? A po co ty miałabyś jechać do Nowego Jorku?- zapytała Lukrecja zaciągając się dymem. Nieco zdziwiona… ale daleko jej było do zszokowania.
- Zaopiekuję się nią, jako przewodnik i opiekun. Zadzwoniłam do Joshui i to przyklepał.
- Powtórzę pytanie. Po co ty byś miała jechać do dużego miasta. By znowu wzdychać przed siedzibą Tremere całą noc? - zapytała Lukrecja przyglądając się badawczo Ann.
- Żeby robić dokładnie to co powiedziałam. - wampirzyca wyglądała na zirytowaną.
- Doprawdy? Jak szlachetnie z twojej strony. - odparła z zadziornym uśmiechem Lukrecja. i wzruszyła ramionami. - Hmmm… za dwie noce, trzy jeśli… cóż… za dwie lub trzy noce. Zostawię wiadomość twojemu ghulowi.

- Nie rozumiesz mojej relacji z Cyrilem. - dodała z irytacją - A i ty powinnaś być mu wdzięczna teraz.
- Skarbie. Nie myśl sobie, że twoja relacja z tym Tremere jest jakaś wyjątkowa. Więź krwi to powszechna taktyka starszych na kontrolowanie potomstwa. I wygląda to mniej więcej podobnie w każdym przypadku. - stwierdziła Lukrecja wydmuchując dym.- Doskonale to rozumiem, jak niemal każdy Kainita. Bo przechodziłam przez to też.
- Jak długo cię karmił Stwórca?
- Cóż… niech policzę… dawno to było.- Lukrecja skupiła się na palcach swojej dłoni.- Trzy gdy byłam ghulem i pięć jak już byłam Kainitką.
- Jak to jest,gdy przestajesz? - Ann wyraźnie była zaciekawiona - To musi być okropne.
- Jest… bardzo okropne i bardzo bolesne. To chrzest ognia. Albo przez niego przejdziesz, albo do końca swojego nieżycia będziesz sobie wmawiała, że jesteś wolna i szczęśliwa.- odparła Lukrecja wspominając.
- A traktował cię zawsze tak, że byłaś szczęśliwa?
- Nie. - odparła krótko Lukrecja nie wchodząc w szczegóły i najwyraźniej nie miała ochoty rozwodzić się na ten temat.

- Czy jest szansa, że ktoś z Nowego Jorku będzie chciał skrzywdzić twoją córkę? - zapytała zmieniając temat.
- Tylko jeśli przypadkowo wpadnie na osiłków Grozy.- odparła Lukrecja.
- Czyli norma. - stwierdziła - Gdzie w ogóle ma się udać?
- Dowiecie się przed wyprawą. Po co psuć niespodziankę.- odparła enigmatycznie Kainitka.- Będzie to jakiś nocny klub lub dyskoteka. Więc strój dobrać należy do takiej okazji.
- Aż ciekawi mnie jak ty byś się ubrała na dyskotekę.
- Odpowiednio i gustownie. - stwierdziła krótko Ventrue, a Miracella dodała z uśmiechem.- Zjawiskowo.
- Ciekawe czy spodobałabyś się dzisiejszej młodzieży.
- Jestem na bieżąco z modą, acz… - spojrzała na siebie.- Umarłam zbyt staro, by udawać młodzież.
- Zbyt młoda śmierć pozostawia w sobie gorzkie doznanie niespełnienia. - mruknęła.
- Cóż… miło się gada, ale ja mam sprawy do załatwienia. Telefony do obdzwonienia.- rzekła Ventrue po długiej chwili milczenia i ruszyła na górę, ku swojemu nocnemu leżu… znanemu powszechnie jako jej gabinet.

***

Odkąd zaczęła mieszkać sama w Stillwater zaczęła rozumieć dlaczego to miasto jest uważane za tak nudne. Gdy mieszkała z Williamem to ta nuda nie była tak uciążliwa. Wszystko zmieniało się gdy miała pozostać sama w swoim domu towarzysza mając co najwyżej uśpionego Ghula i brak perspektyw na ekscytujące wydarzenia dnia następnego. W Nowym Jorku nawet pod batem starszego wampira zawsze było coś do roboty. Zawsze było coś do osiągnięcia, a nawet pozornie ważkie sprawy były jak wielkie czyny w porównaniu do spraw w sennym miasteczku.
Dlatego gdy po wyjściu z Elysium dzwoniła do Williama poczuła się naprawdę szczęśliwa.

- Hej… gdzie jesteś? Stało się coś? - usłyszała głos Blake’a. Kainita był niewątpliwie w dobrym humorze.- Connor właśnie opowiadał…-
No tak. Ghul się rozgadał.
- Ile już od ciebie pieniędzy wyciągnął? - Ann zapytała niskim głosem.
- Wyciągnął? Nie wiem… kilka stówek? A wiesz, w sumie nie wyciągnął niczego. Po prostu wspomniał o wypadku i obrażeniach. Uznałem że trzeba mu, wam pomóc. - odparł Toreador.
- Will... Jesteś naiwny, wiesz? - przetarła oczy - Obrażenia to wczoraj mu zrobiłam, ale to GHUL - wysylabowała - MÓJ ghul. Nie twój przyszły potomek. On cię wrabia. To naciągacz.
- Przystojny… jak Adonis. - wyrwało się cicho z ust Toreadora. Po czym dodał.- Oczywiście, że wiem o tym. Ale mały zastrzyk finansowy wam nie zaszkodzi.
Ann westchnęła ciężko.
- A ty się dziwisz, że miałeś tyle zniszczonych romansów... jeżeli w taki sposób wybierasz ukochanych to nic dziwnego.
- Ale… on jest taki uroczy… - odparł cicho Blake i dodał.- Może nie będziemy o tym mówić przez telefon?
- Dobrze. Ma on wracać do mojego domu.
- Musi? No… dobrze… powiem mu.- westchnął cicho Toreador.
- Jak ci kogoś tak brakuje to załatw sobie własnego ghula. - burknęła.

***

Po kilku minutach usłyszała. - Już go odprawiłem.
- Dziękuję. - westchnęła po chwili - A teraz jesteś na mnie zły.
- Nie. Nie jestem… wcale. - odparł Kainita pospiesznie. - Skąd ten pomysł ?
- Bo ci zabrałam zabawkę.
- Nie przejmuj się tym. - odparł łaskawym tonem Toreador.

- Nie wiem jak ty możesz w takiej samotności ciągle mieszkać na tym odludziu. - mruknęła.
- Łatwiej mi tworzyć poezję. Poświęcam się dla sztuki.- odparł z dumą Blake.
- Wierzę. Ja tego nie czuję. Ja lepiej czułam się w Nowym Jorku.
- Każdy ma swoje miejsce na świecie. Może twoje jest w Nowym Jorku. Moje z pewnością nie.- odparła ze śmiechem Kainita.
- Na razie jest tutaj. - mruknęła niezadowolona.
- Nie mów mi, że ci źle tutaj.- zdziwił się William. - Może to nie Nowy Jork, ale Stillwater ma swój urok.
- Brakuje mi... - urwała.
- Rozumiem.- potwierdził Blake. I po chwili milczenia. - Przesyła teraz regularnie, nieprawdaż?
- Tak... dba bardzo o to... - zacisnęła palce - Czuję fałsz w jego listach.
- Cyril… cóż, jest kim jest. Ma swoje wady… i zalety… - odparł niezbyt przekonująco Toreador.
- Zależy mu tylko, abym ciągle mu służyła... - odparła ze zrezygnowaniem.
- Tacy są Tremere… nie miej mu tego za złe. Taka jest natura dziedzictwa jego krwi. - odparł William spokojnie. - Niemniej to dobrze, że pozbywasz się złudzeń.
- Ale to nie zmienia, że czuję okropną samotność…
- Ale przecież nie jesteś sama. Pomijając już ghula, masz mnóstwo znajomych w Stillwater.- przypomniał jej Toreador.
- To nie jest to samo, co byłoby w Nowym Jorku. Tam zawsze są na ulicach ludzie.
- O tak… urocza mieszanina ludzi. - odparł żartobliwie Kainita.- Obawiam się, że za tym to akurat nie tęsknię.
- Jesteśmy inaczej stworzeni. - westchnęła - Jak mój ghul się zachowywał gdy przyszedł do ciebie?
- Bardzo uprzejmie i grzecznie. Był uroczy. - odparł optymistycznie Kainita.
- Jak szybko cię przebłagał?
- Nie jestem szczególnie mściwy. - odparł Toreador sugerując, że Connorowi poszło szybko.
- A to mnie strofowałeś, że muszę wychować ghula…
- No i… no… wyszło ci. - odparł niemrawo Toreador.
- Żalił się na mnie? - zapytała.
- Hmmm… nie wydaje mi się.- zamyślił się wyraźnie Blake.



Ann znowu nie była w humorze, gdy wchodziła do swojego domu. Miało i nie miało to wiele wspólnego z jej własnością... choć może to był główny powód zapalny.

Jeżeli ktoś niezaznajomiony by wszedł do środka znalazłby się w bardzo przekładnie urządzonym pomieszczeniu muzealnym... lub może bardziej na wystawie sklepowej. Wampirzyca absolutnie nie dbała o nadanie jakiegoś osobistego charakteru części wspólnej. Wiedziała, może bardziej by interesowało ją to w Nowym Jorku, nie zaś na peryferiach by zapomnianym przez wszystkich miasteczku. W Stillwater czuła się nie na miejscu. William miał rację, byli zbudowani z czego innego. Jemu odpowiadało to miejsce. Dla niej jawiło się jako izolatka.
Na którą nie zasłużyła.

- Connor! - krzyknęła od wejścia zagłębiając się korytarzem.
Ghul przybiegł od razu z szerokim uśmiechem i gnąc się w pokłonie.
Ann ściągnęła brwi, gdy ten się pojawił.
- Znowu wyciągnąłeś kasę z Williama.
- Ależ skąd.- zaprzeczył od razu mężczyzna. - Mogłem mu wszak wspomnieć o naszych problemach finansowych, ale na nic go nie naciągałem. Ot, mógł wspomóc nas niewielką kwotą. Niemniej utrzymanie budynku kosztuje. Paliwo kosztuje. Prąd kosztuje.
- Nie mamy żadnych problemów finansowych. - odparła zirytowana dziewczyna.
- Doprawdy? To te rachunki które zbieram na stoliku w korytarzu… nie są problematyczne? Nie mamy szczególnie stabilnego źródła dochodów, moja pani. - odparł Connor.
Wampirzyca chciała wszystkiemu zaprzeczyć.
- Mam stabilne wystarczająco! - zirytowała się - Paliwo zawsze dostaje od Larry'ego!
- W Nowym Jorku nie ma Larry’ego. - przypomniał jej Connor.- No i częste wyjazdy pani, czynią te stabilne dochody… bardzo… no… niestabilne.
- Nie masz prawa mnie pouczać. - syknęła - To przez ciebie te wszystkie opłaty!
- Mam jednak obowiązek zajmować się domem i… cóż moja pani, nasz miesięczny budżet często ledwo się dopina.- odparł mężczyzna usłużnym tonem.
Ann fuknęła.
- Nawet o tym nie chcę słuchać. Nie potrzebujemy wydawać na ogrzewanie. - burknęła.
- Ty pani nie potrzebujesz. Ale budynek źle znosi zimno… i ja też. - odparł nadal pochylony Connor.

Ann chciała mu coś odpowiedzieć, ale nie była w stanie.
- To pracuj jak nie potrafisz zarobić na to mieszkanie.
- Jestem… o ile dobrze pamiętam, zbiegiem nieprawdaż? Gdzie znajdę zatrudnienie? Nie wspominając, że w takim miasteczku… ktoś mógłby na mnie donieść federalnym. No i… jeśli będę pracował, to kto się zajmie domem? Bynajmniej nie pouczam cię pani. Tylko uprzejmie zapytuję. - Connor był jak piskorz. Śliski w wypowiedziach.
- Zajmę się twoim problemami prawnymi... ale dopiero jak zasłużysz. - wysyczała.
- Jestem za to wdzięczny moja pani, ale… póki co nie zasłużyłem najwyraźniej. I nie bardzo mogę legalnie pracować. - Connor udawał zmartwienie tym faktem.
- Jesteś ciągle tym samym niegodnym zaufania hazardzistą. - odparła - Ja musiałam mieszkać w pozbawionej jakiegokolwiek luksusu piwnicy w Nowym Jorku. W środku zimy. - syknęła najwyraźniej przeżywając swoje własne traumy, które przenosiła na śmiertelnika.
- To ciekawa opcja moja pani. Z pewnością da się ją załatwić w tym mieście. Jestem pewien, że ten stary wampirzy hippis ma jakąś szopę, która będzie idealna na takie lokum. A zamieszkanie tam z pewnością przyniesie nam spore oszczędności. - odparł uprzejmie mężczyzna.
To był krok za daleko dla dziewczyny. Kopnęła człowieka z wielką siłą prosto w twarz.
Mężczyzna jęknął, zatoczył się do tyłu i upadł.
- Jesteś gorszy, jesteś niczym, zwykłym śmiertelnikiem! - głos młodej wampirzycy wyrażał odrazę oraz... długo skrywany strach? Czy może niewyzwolone poczucie wartości?
- Tak pani.- odparł cicho mężczyzna nie ruszając się.

Zdenerwowana odwróciła się na pięcie i ruszyła do piwnicy.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem