Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2023, 20:48   #166
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 - 2519.07.16; bzt; przedpołudnie - popołudnie

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 14; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; przedpołudnie
Warunki: wnętrze mieszkania, nieprzyjemnie, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0)



Joachim



Młody magister po tym jak posłał Svena do Północnej Dzielnicy gdzie mieszkali ci najznamienitsi i najdostojniejsi miał czas aby w spokoju zacząć ten nowy dzień. Zjeść coś, ubrać się, zastanowić. Nawet ta poranna ulewa się już skończyła. To poranne czekanie na powrót służącego przerwała mu wizyta gości. Bynajmniej nie znamienitych. Ale też nie była to straż miejska jaka by miała go capnąć. Jako, że Svena nie było to zaanonsował ich Ghunter.

- Przyszli jacyś tacy ze wsi. Po poradę od uczonego. - obwieścił krótko wskazując kciukiem za siebie gdzie czekać mieli owi klienci. Gdy tam wszedł obaj miętosili przemoczone czapki w spracowanych dłoniach i chyba czuli się mocno nieswojo. Obaj wyglądali na ojcowe pokolenie zaś wygląd pasował do rybaków, tragarzy, robotników portowych czy właśnie chłopów.

- Pochwalony. - odezwał się jeden z nich kiwając głową. Drugi szybko powtórzył za nim. I przez chwilę wydawało się, że na tym ich inwencja się skończy. Bo jeden zerkał nerwowo na drugiego jakby chciał aby to nie on musiał zaczynać mówić. Ale wreszcie chyba się naradzili bo odezwał się ten co zaczął.




https://i.imgur.com/DEx7L1J.jpg

- My przyszli z Dahlem. Bo my byli wczoraj tu na targu i usłyszelimy, że tu w mieście to taki uczony jest. Co gwiazdy i przyszłość łumi. To my pomyśleli, że może taki ktoś pochyliłby się nad nami. Bo my w potrzebie som. - powiedział prosząco ten nieco mniej zestrachany. Joachim kojarzył, że Dahlem to pobliska wioska ale sam nigdy tam nie był.

- Bo sprawa jest. Sprawa rodzinna. Ale ważna. - rzucił szybko ale cicho ten drugi co wyglądał jakby wolał się schować za plecami kolegi.

- No właśnie. Bo u nas taka… No taka sprawa jest. Rodzinna. I mój dziadko, po kądzieli. To on kiedyś poszedł w las. Jak ja jeszcze smarkiem byłem. To on tam poszedł. I nie wrócił. Nigdy nie wrócił. Ale mnie on tak śni się ostatnio. Że on tak tam leży w tym lesie. Tak sam i niepochowany. Ale nie wiadomo gdzie. Bo wtedy to on sam poszedł. I nikt nie wie gdzie. I co się stało. - miętolił czapkę w miarę jak mówił ale jak już zaczął to jakoś dukał co mu leży na sercu tak ważnego, że chociaż nie był dzień targowy to jednak przyszedł do miasta.

- Pewnie go co zeżarło. Bo co innego? Tyle lat minęło to przeca jeszcze za starego cesarza było. To go na pewno coś zeżarło. Albo bagno jakie połknęło? Bo co innego? - wtrącił się ten drugi jaki też nabrał nieco więcej odwagi w miarę jak kolega mówił.

- No pewnie tak, co innego? No i właśnie my w tej sprawie. Może byś panie zacny coś poradził? Bo to nieszczęśnika trzeba odnaleźć i pochować w Ogrodach Morra. By tak w snach przestał męczyć, że on tam leży taki niepochowany w niepoświęconej ziemi. A męczą te sny męczą. Ostatniej nocy to aż tak na mnie strasznie patrzył, że aż się obudziłem cały mokry. Tak głośno, że aż babę swoją obudziłem. No i ona mówi, że poradzić coś trzeba na to, może w mieście coś by poradzili bo tam mądrzy ludzie. I tak z kumem właśnie uradziliśmy aby tu do waćpana odwiedzić i się pokłonić to może by coś pomógł. - powiedział ten co był wnukiem zaginionego w lesie dziadka. Obaj wyglądali na okolice czwartego krzyżyka to i pewnie pamiętali jeszcze ojca Karla Franza jaki obecnie panował w Imperium. Zwłaszcza jak mówił, że był małym chłopakiem to tym bardziej pewnie mogło to być i ze trzy dekady temu. A widocznie coś na targu albo na mieście musieli słyszeć o jakimś astrologu więc przyszli właśnie do niego po pomoc.

---


Jakiś czas później do domu wrócił Sven. Ale wieści miał niekoniecznie najlepsze. Owszem, poszedł do rezydencji von Wirsbergów. Tam go wpuszczono za bramę ale już od progu widać było jakiś rwetes i zamieszanie. Początkowo nie mógł nikogo złapać co się dzieje ani nawet zostawić bileciku od swojego pana. Dopiero po chwili dorwał jakiegoś służącego od jakiego po koleżeńsku dowiedział się co nieco.

- Z samego rana baron zaczął biegać i krzyczeć, że czas na koń i ruszać na łowy. Ten z którym gadałem mówił, że i tak się szykował i miał zamiar na dniach pojechać na polowanie. Jednak nie tak nagle. Wczoraj się kładł spać to jeszcze nic nie mówił, że dziś chce właśnie jechać. A dziś to od samego rana, jeszcze ta ulewa przecież była, wszystko w błocie i mokre. A ten nic, tylko dalej swoje, że trzeba szykować konia, psy, rohatynę i ruszać w łowy. No i pojechali. Zebrał swoją świtę i pojechali tak całkiem na wariata. - Sven streścił czego się dowiedział w rezydencji barona. I rozłożył ramiona przepraszając niemo, że nie był w stanie wykonać swojego zadania z powodu braku adresata w domu. Znaczy bilecik zostawił mimo wszystko tak, na wszelki wypadek. No ale wiadomo było, że gospodarz póki nie wróci z tych nagłych łowów to go nie przeczyta.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ulica Akademii; Akademia Morska
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; popołudnie
Warunki: wnętrze gabinetu, umiarkowanie, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; nieprzyjemnie (0)



Joachim



Gdy wyszedł ze swojej kamienicy miał spory kawałek miasta do przejścia. Akademia była prawie na przeciwległym krańcu Nowego Miasta jak nazywano całą, zachodnią część Neus Emskrank położoną na płaskopiennym brzegu. Przy samym ujściu Salt do Zatoki. Więc miał niezły kawałek do przejścia. Dzień okazał się pochmurny ale przynajmniej przestało padać. Za to ta woda co spadła nad ranem wciąż grzęzła w błocie. Tam gdzie nie było bruku trzeba było chodzić po śliskich od błota drewnianych kładkach na jakich łatwo było się poślizgnąć albo co gorsza wpaść w to błoto obok. W takim deszczu wyglądało ono szczególnie zimno, złowrogo i odpychająco. Jak gotowa pułapka jaka jest w stanie pochłonąć w swoich odmętach każdego, nieuważnego przechodnia.

Ale niezbyt to hamowało tradycyjny dzienny ruch. O ile zachodnie rejony miasta tam gdzie mieszkał były dość opustoszałe to w miarę jak zbliżał się do centrum to tłum gęstniał. Pomimo takiej chlapy na zewnątrz. Raz widział efekt nocnej akcji z początku tygodnia gdy straż zatrzymała i zaczęła przeszukiwać jakiś wóz. A gdzie indziej wlokła jakiegoś pobitego nieszczęśnika.

W końcu jednak dotarł na rzeczne nabrzeże a po chwili widział już ceglany mur okalający Akademię. Wydawało mu się, że jest podobny do tego jaki widywał w snach. Ale nie był w stanie stwierdzić czy to przypadek czy nie. Z teorii snów w Kolegium pamiętał, że sny to zwykle jakieś tam odzwierciedlenie tego z czym się człowiek styka dookoła. Chociaż czasem zdarzały się wspomnienia z przeszłości a niekiedy nawet zdarzały się ponoć prorocze sny. W każdym razie gdyby tak było to nie byłoby chyba aż tak dziwne, że śnił mu się mur jaki znał z rzeczywistości. Po tych rozważaniach przeszedł przez główną bramę Akademii jaka w dzień była otwarta na oścież.

Zauważył sporo młodych ludzi, młodszych od niego zapewne. Co nie było dziwne skoro był dzień i trwały różnorakie zajęcia. Potem była recepcja i Philippe jaki się z nim miło przywitał i zapytał czego potrzebuje. Musiał mu powiedzieć aby ten mógł go skierować w odpowiednie miejsce albo umówić.

- Chciałbyś u nas wykładać? - upewnił się czy dobrze zrozumiał. Po czym zastanawiał się chwilę stukając piórem o blat biurka. - No to trzeba by z rektorem. On zatwierdza całą kadrę. - zdecydował się w końcu. Po czym przyzwał jakiegoś pomocnika i wyjaśnił mu w czym rzecz. Ten wyszedł i nie było go jakiś czas. Ale jak wrócił miał wiadomość dla gościa.

- Mistrz Vogel mówił, że chętnie się z panem spotka. Zaprasza pana na 3-cią do naszej biblioteki. - obwieścił zdanie rektora. Więc Joachim musiał sobie znaleźć jakieś zajęcie na jakieś dwa dzwony bo tyle brakowało do wyznaczonego terminu spotkania. Trochę stratą czasu by było wracać teraz na Kołodziejów i złapać chwilę oddechu tylko po to aby zaraz znów wędrować tymi błotnistymi ulicami z powrotem nad brzegi Salt.


---



- To mówisz kolego, że jesteś zainteresowany aby u nas wykładać. - w końcu obaj spotkali się w bibliotece uczelni. Pośród reagłów z księgami o głównie morskiej tematyce. Rektor przywitał go w recepcji po czym zaprosił na górę do biblioteki. Siedzieli w wygodnych, obitych pluszem i ozdobnych krzesłach, przy niskim stoliku na jakim stał dzban wina z dwoma kielichami i patera z owocami.

- Przyznam, że się tego nie spodziewałem. Do tej pory jakoś nie byłeś zainteresowany kontaktem z nami a przecież jesteś tu już troszeczkę. Więc nie sądziłem, że taka droga kariery jest ci bliska. - przyznał Vogel nie ukrywając, że prośba magistra sztuki tajemnej nieco go zaskoczyła. Joachim nie był pewien czy kryje się w tym jakiś przytyk czy tylko stwierdzenie faktu. W końcu przybył do miasta jeszcze przed zimą i początkowo mieszkał gościnnie u van Hansenów więc zapewne rozeszło się to jak nie po mieście to w towarzystwie. Nie było aż takie dziwne, że rektor zdawał sobie z tego sprawę. I do tego czasu wykształcony w Altdorfie, młodszy kolega nie objawiał chęci bliższych kontaktów z tą nadmorską uczelnią.

- No ale dobrze, pewnego dnia przychodzi odpowiedni moment na pewne decyzje. - uśmiechnął się ciepło do rozmówcy. - A więc jesteś zainteresowany aby u nas wykładać? No dobrze. A wykładaniem jakich przedmiotów byłbyś zainteresowany? I od razu zapytam, masz już jakieś doświadczenie jako akademicki wykładowca? - mimo tego początkowego zaskoczenia rektor Mathias Vogel był gotów jednak wysłuchać młodszego kolegę jaką ma dla niego ofertę jako potencjalny wykładowca.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Kapitańska 6; rezydencja von Mannliebów
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0)



Heinrich



Rozstali się z Otto jeszcze wczesnym rankiem. Następnie młodszy z kultystów ruszył do hospicjum a starszy ku Dzielnicy Północnej. Wcale nie było tak blisko. Zwłaszcza w taką pogodę. Po tym oberwaniu chmury było ślisko i mokro. Widział jak każdy kto zszedł ze śliskich, ubłoconych kładek zapadał się do połowy łydki w chciwe, brunatne i zimne błoto. Konie ciągnące wozy zmagały się tak samo gdy koła tonęły w błotnistej, chciwej mazi. Więc dla emerytowanego łowcy czarownic z kontuzjowaną nogą to była nie lada przeprawa. Mocno się zasapał i namęczył zanim dotarł do południowych krańców Dzielnicy Północnej. Tu był już bruk więc i błota było o wiele mniej. Właściwie w porównaniu do reszty miasta można by powiedzieć, że prawie go tu nie było. Trochę tu czy tam. Jakieś kałuże i strumienie spływające do rynsztoków lub właśnie nimi i niżej do kratek kanalizacyjnych. Wydawało się, że to całkiem inne, elegantsze i bogatsze miasto. Chociaż z tego co wiedział ze swoich wizyt w różnych miastach Imperium to często tak to wyglądało. Rzadko które miasto było wybrukowane w pełni. Podobnie jak każda miejscowość pretendująca do miana miasta zaczynała od położenia chociaż kawałka bruku gdziekolwiek. Zwykle wokół ratusza, urzędów, świątyń no albo przy prywatnych rezydencjach jak kogoś było na to stać.

W każdym razie tym brukiem szło mu się zdecydowanie łatwiej. Miał okazję się rozejrzeć dookoła. Bo zbyt często tu nie bywał. Nie miał tak dobrych znajomych aby go zapraszali do siebie pod mijane adresy. Więc chociaż Otto podał mu adres i wyjaśnił mniej więcej jak iść to i tak musiał się już na miejscu dopytywać gdzie jest ta Kapitańska na jakiej mieszkali von Mannliebowie. Wreszcie znalazł właściwą ulicę i dom. A raczej rezydencję. Tu większość posesji była odgrodzona solidnym ogrodzeniem z podmurowanych prętów, czasem nawet muru. Często za nimi były żywopłoty dodające elegancji oraz dyskrecji. Od razu widać było, że tu mieszkają ci na tyle bogaci i potężni aby nienachalnie pilnować swojej prywatności a jednocześnie puszyć się tym bogactwem i dobrym smakiem.

Tak dotarł do 6-ki. Musiał zadzwonić do furty. Podeszeł odźwierny w liberii von Mannliebów i grzecznie zapytał czego sobie życzy. Musiał się przedstawić i poprosić o spotkanie z panią. Służący zgodnie z etykietą poprosił go aby poczekał a sam udał się do domu znikając gościowi z pola widzenia. Czekał trochę pod tą bramą. Albo tak mu się dłużyło po tych nadwyrężąjących jego nogi spacerach w niesprzyjających warunkach. Chyba rzeczywiście sporo czasu mu zajęło zanim tu dotarł bo już zdecydowanie było po wczesnym poranku. W końcu rozmyślania przerwał mu powrót odźwiernego jaki otworzył mu furtę i przejął rolę przewodnika. Obaj weszli po kilku schodach jakie były szersze niż wyższe. Potem dwuskrzydłowe drzwi i tu odźwierny go zostawił wracając do swojego posterunku przy bramie. Z to przywitała go starsza, elegancka ubrana dama. Otaksowała go surowym spojrzeniem. Na dłużej zatrzymała się na ubłoconych butach i nogawkach. Ale idąc po takim błocie, taki kawał, nie dało się nie ubrudzić.

- Czego pan sobie życzy? - zapytała oficjalnym tonem jak już spojrzeniem dała mu do zrozumienia, że taki ubłocony strój nie jest tu mile widziany. Z opisu pasowała do “starej rury” jak to niezbyt pochlebnie o majordom von Mannliebów mówiła Łasica jaka miała już z nią do czynienia. I nie ukrywała, że Gertruda jest zawalidrogą i ogonem jaki mocno utrudnia kontakty z Fabienne. Teraz Heinrich miał okazję się o tym przekonać osobiście stojąc z jej suchą twarzą okraszoną nieprzychylnym spojrzeniem.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ulica Akademii; Akademia Morska
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; popołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; nieprzyjemnie (0)



Heinrich



Połowa dnia okazała się pochmurna i nieco wietrzna. Opad jaki spadł na ten ziemski padół o świtaniu nadal zalegał w postaci kałuż, strumyków i błota. Po opuszczeniu Dzielnicy Północnej znów trzeba było balansować na tych ubłoconych, śliskich kładkach. Co jak się nie było już młodzieniaszkiem i nie miało się obu zdrowych nóg nie było wcale takie proste. Na szczęście w pobliżu Akademii Morskiej znów był kawałek wybrukowanego wybrzeża co znacznie zmniejszało dokuczliwość błotnistej aury.

Heinrich jako obserwator miał aż za dużo okazji aby się przyjrzeć temu wszystkiemu. Ceglany mur wysokości nieco przekraczajacej wzrost przeciętnego człowieka. Zapewne ktoś odpowiednio zdeterminowany i sprawny mógłby tam podskoczyć, złapać się i podciągnąć a potem zeskoczyć na drugą stronę. Choć dla niego samego to mogłoby być trudne.

Do tego główna brama. Była otwarta na oścież. W końcu był dzień i trwały zajęcia. Ale jak by była zamknięta to wyglądała całkiem solidnie. Właściwie to cała Akademia zapewne mogła pełnić rolę fortu. W narożnikach murów widział wieżyce jakie wzmacniały ten system obronny muru zewnętrznego. Kolejne flankowały samą główną bramę. Przy niej nie widział jednak żadnej straży chociaz grube mury wskazywały jakieś drzwi pewnie do pomieszczenia strażników.



https://i.imgur.com/CyZ9VAK.jpg


Mur jaki oddzielał uczelnię od miasta dochodził do pirsu rzecznego. Więc suchą drogą nie dało się przejść. Chociaż w każdej z trzech ścian widział albo furtę albo bramę. Samego nabrzeża uczelni jednak od strony miasta nie było widać. Chyba, że ze wschodniego brzegu Salt. Zwłaszcza, że ten był wysoki i zapowiadał już klify jakimi cechowało się wschodnie wybrzeże Zatoki jak i potem dalej, ku otwartemu morzu. Gdzieś tam dalej, wśród tych klifów Vasilij miał swoją kryjówkę. Ale gdzie tego nie zdradzał nawet kultystom. A przynajmniej Heinrich nic o tym nie wiedział. Teraz jak herszt z większością swojej bandy odpłynął z Mergą do Norski to i tak była to pusta informacja.

W każdym razie czekał już całkiem sporo w okolicach głównej bramy uczelni, zakładając, że pewna szacowna młoda dama co wedle ich wspólnej koleżanki miała wstydliwe preferencje wyjdzie na zewnątrz. To, że ta pora się zbliża dało się poznać po dorożkach i powozach. I tak, jedna czy dwie stały tam odkąd tu przyszedł. Nawet jeden z nich zaproponował mu trasę zapewne biorąc go za jakiegoś przybysza co szuka podwózki. Ale jak Heinrich odmówił to dał mu spokój. Potem zaczęły się jak na zawołanie zjeżdżać kolejne konne pojazdy jak zwierzaki co przyszły do paśnika na żer. I rzeczywiście gdzieś tam zza murów rozległ się głos gongu. A wkrótce zrobiło się tam głośniej i pierwsi studenci zaczęli wychodzić przez bramę. W zdecydowanej większości byli to młodzieńcy i młodzi mężczyźni. Co nie mogło dziwić bo marynarka podobnie jak żołnierka to było przede wszystkim męskie zajęcie. Niemniej także i niczym rodzynki w cieście trafiały się i młode kobiety. Zdecydowanie większość zdawała się chcieć jak najszybciej stąd oddalić więc szła szybko, żegnali się, czasem grupki jeszcze rozmawiały o czymś chwilę. Ale tendencja była taka aby udać się pieszo i zniknąć z widoku gdzieś w przyległych ulicach miasta albo wsiąść do któregoś z czekających pojazdów. Tutaj Heinrich musiał skrócić dystans aby w tym tłumie młodych ludzi nie przegapić tej jednej, wybranej studentki. A przez co znów parę młodych głów na moment zaszczyciło go spojrzeniem ale niezbyt długim. W końcu wśród tej wesołej, głośnej ciżby rzucał się w oczy jak był o pokolenie starszy a nie należał do żadnego z belfrów.

Jednak w końcu ją wypatrzył. Szła z niewielką torbą na ramieniu i rozmawiając z dwoma koleżankami. Nie przejmowały się widocznie tym co się dzieje dookoła. Petra zatrzymała się przy jednej z dorożek zapewne zamierzając tam wsiąść jednak jeszcze chciała dokończyć rozmowę ze swoimi rówieśniczkami.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Biała 2, hospicjum
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; przedpołudnie
Warunki: wnętrze mieszkania, ciepło, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, łag.wiatr; chłodno (0)



Otto



Poranna wizyta Heinricha sprawiła, że Otto musiał nieźle wyciągać nogi aby się nie spóźnić na początek swojej zmiany. A i tak nie do końca mu się to udało. Przywitało go krzywe spojrzenie brata recepcjonisty.

- Spóźniłeś się. Idź do stołówki. Znów jakaś awantura. - rzucił mu cierpko. Gdy Otto tam podążył okazało się, że jest awantura. Któryś z pacjentów głośno płakał i leżał mocno ściskając jeden z filarów. Zaś jeden z braci starał się go uspokoić i odciągnąć od tej podstawy. Na jednym ze stołów stał George i mówił donośnym głosem. Zaś niewidzące spojrzenie miał pełne egzaltacji i wpatrzone gdzieś pewnie poza okalające go ściany.

- Tak! A właśnie, że tak! Książki mnie wołają! Jak się spotkamy będziemy już razem na zawsze! - mówił pewnym pasji głosem.

- Bardzo dobrze, George, bardzo dobrze. Chcesz książki? To proszę cię, zejdź tu na podłogę i pójdziemy do biblioteki. - przeor Bertrand wyciągnął do niego dłoń jakby chciał mu pomóc zejść na dół i przemówić do rozumu jednocześnie. Pacjent w okolicach czwartego krzyżyka popatrzył z góry na niego z wyraźnym poczuciem wyższości.

- Tam są głupie książki. Ja takich nie chcę. - odparł dumnie niczym jakiś szlachcic do swojego sługi.

- Jak to głupie? Co ty mówisz George? Przecież tam mamy mądre traktaty na różne sprawy. Widziałeś je w ogóle, że tak je pochopnie osądzasz? Chodź ze mną i sam się przekonasz. - tłumaczył łagodnie przeor wciąż wyciągając ku pacjentowi rękę. Ale na chwilę się zdekoncentrował i spojrzał pod jedną ze ścian bo tam podobne negocjacje właśnie się nie powiodły i przeszły w szarpaninę. George też tam spojrzał z wysokości swojego stołu ale nie zainteresowało go to za bardzo.

- Są głupie. Nie umieją mówić. - powiedział do przeora i otaczających go braciszków z miną przemądrzałego pięciolatka.

- Co ty mówisz Geoerge? Przecież książki nie mówią. Nie tak dosłownie. Bo oczywiście przekazują nam słowa, myśli i obrazy ale same z siebie nie mówią. Mogą co najwyżej budować naszą wiedzę i wyobraźnię… - przeor starał się stłumić parsknięcie niecierpliwości i irytacji. Nie do końca mu to wyszło. Ale mimo to tłumaczył opornemu pacjentowi tak aby ten zszedł dobrowolnie. Chociaż z kilku braci dwóch już zbliżało się do stołu gotowi go pochwycić. Czekało jednak na wynik tych negocjacji i rozkaz przełożonego.

- Puszczaj klecho! Zostaw mnie! Ja już jestem poza waszym zasięgiem! Teraz będę mieszkał ze szlachtą a nie w tej norze! - gdzieś od strony korytarza dobiegł ich rozjuszony głos Thorna. Jak stojący w przejściu Otto tam spojrzał ujrzał mięśniaka i to bez ubrań. Mokry jakby właśnie wyszedł z balii. Zmagał się z trzema mnichami.

- Okryj się! Załóż coś na siebie! - krzyczał jeden z nich podając mu ręcznik i jednocześnie łapiąc za ramię aby go spowolnić. Dostał jednak w twarz bo taki uliczny łotrzyk jak Thorne to był dla braci nie lada przeciwnikiem. Tylko w kupie mieli szansę go spacyfikować.

- Ha, ha, ha! On je chce ale one się teraz zabawiają ze sobą! Bez niego! - roześmiał się szczerze rozbawiony George pokazując Thorna palcem. Chociaż nie mógł go widziec bo ściana stołówki mu zasłaniała scenę na korytarzu.

- Ty żałosny pokurczu! Dorwę cię nim stąd wyjdę! Dorwę i zrobię z tobą porządek! - zawył Thorne jakby uwaga drobniejszego z pacjenta dotknęła go do żywego. Odecphnął drugiego z mnicha, zdzielił w żołądek trzeciego i był wolny. Ruszył z impetem korytarzem jakby zamierzał wprowadzić swoje pogróżki w czyn. Naga, mokra, umięśniona furia. Szedł prosto przed siebie a Otto blokował mu drzwi do stołówki i tych co byli w środku. Gdy stało się coś czego chyba ani Thorne ani nikt inny się nie spodziewał. Bo do korytarza weszła trójka odzianych na czarno postaci. Z czego dwójka kruzych gwardzistów zgrzytała metalicznie pełnymi pancerzami rozsiewając wokół siebie chłodną, złowróżbną ciszę. Ale w centrum była młoda, bladolica i czarnowłosa kobieta. Weszli do korytarza i zatrzymali się ze dwa kroki od Otto. Zaś Thorne się pomiarkował na tyle aby też się zatrzymać.

- No ale ty też możesz być. To co? Chcesz się zabawić z prawdziwym mężczyzną a nie z jakimiś wymoczkami? - rzucił niczym największy chwat w mieście. I złapał się pod boki. Nagi prezentował się rzeczywiście w sam raz niczym model do jakiejś rzeźby antycznego gladiatora czy wojownika. Zaś liczne blizny i tatuaże pogłębiały te pirackie wrażenie typa spod ciemnej gwiazdy.

- Miarkuj się kmiocie. Do kapłanki Morra mówisz. - warknął ostro jeden z jej gwardzistów oburzony cała tą sceną. Ze stołówki zaczął ku drzwiom isć przeor zostawiając chwilowo Georga i resztę spraw. Ten zaś nagle wytrzeszczył oczy ze strachu i skulił się do tego.

- Czarny kruk! Czarny kruk po mnie przybył! - zakwilił przestraszonym tonem i aż przysiadł na tym stole jakby chciał się schować.

- Kapłanki też mają swoje potrzeby. To co skarbie? Zostawisz tych wymuskanych gogusiów i pójdziemy poznać się lepiej? - zaproponowął bezczelnie Thorne jakby był gdzieś w swojej ulubionek portowej tawernie i gadał go jakiejś karczemnej dziewki a nie kapłanki.

- Oh,Thorne, zamilcz! Matko Somnium. Proszę o wybaczenie. Ja mogę… - przeor stanął wyszedł na korytarz i zaczął mówić przeprszająco do kapłanki. Ta jednak uciszyła go gestem. Bez słowa na swojej bladej enigmatycznej twarzy ruszyła sama wprost w kierunku nagiego mięśniaka.

- Ha! Wiedziałem! Nie bój się, nic nie będzie bolało, mam w tym wprawę. - zaśmiał się rubasznie Thorne tonem zwycięzcy. Zaś przeor wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Podobnie jak trójka braciszków jaka do tej pory starała się powstrzymwać upartego pacjenta i już pozbierali się po jego razach. Teraz stali zdezorientowani nie wiedząc co czynić. Zaś kapłanka zatrzymała się tuż przed szczerzącym się bezczelnie mięśniakiem. Ten bez skrupułów dał jej się obejrzeć najwyraźniej pewien swoich męskich walorów. Zwłaszcza jak kapłanka westchnęła cicho. Po czym uniosła dłoń i położyła ją delikatnie na czole mężczyzny. Ten uniósł swoją wskazując kciukiukiem za siebie.

- Znam jedno ustronne miejsce w którym… - zaczął mówić jakby był pewien, że właśnie po to przyszła tu ta bladolica kruczyca ale ta powiedziała jakieś słowo. Dosć cicho. Po czym Thorne padł jak ścięte drzewo na posadzkę.

- Sugeruję go zabrać tam gdzie nie będzie sprawiał więcej kłopotów. Póki się nie obudzi. - powiedziała cicho młoda morrytka odwracając się twarzą do przeora. Ten dał znak i trójka braci podbiegła do nagle bezwładnego ciała i wzięła go za ramiona.

- Dziękuję matko. Thorne bywa trochę opryskliwy. I kłopotliwy. On zwykły ulicznik, brak mu dobrych manier. - zaczął tłumaczyć się zakłopotany tym wszystkim przeor. Ale widocznie kapłanka traktowała to tylko jako drobną niedogodność.

- Miałam dziś dziwny sen. I śniłam o tym miejscu. Wielkie zagmatwanie. Czy mogę się tu trochę rozejrzeć? - zapytała skromnym, cichym głosem. A przeor po chwili wahania odparł, że oczywiście. Przecież nie mają nic do ukrycia.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Północna; ul. Kapitańska 6; rezydencja von Mannliebów
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; popołudnie
Warunki: wnętrze mieszkania, ciepło, cicho; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; nieprzyjemnie (0)



Otto



W końcu ten ponury i dżdżysty dzień pracy się skończył. Młody, jednooki mnich mógł sprawdzić swoich sił w próbach nie ześlizgnięcia się ze śliskich kładek w błotnistą breję obok. Wymagało to nie lada uwagi. Dopiero jak się wydostał z centrum do północnych rejonów miasta wyszedł na solidny, twardy bruk. Tu szło się o wiele pewniej i przyjemniej. Też te kocie łby były zapaskudzone błotem ale nie było takiego bagna jak na reszcie ulic.

Otto bywał już u von Mannliebów więc szedł na pewniaka. Jak poszło rano Heinrichowi tego na razie nie wiedział. W końcu jednak stanął przed furtą z numerem “6” i zadzwonił. Dalej poszło już w miarę standardowo. Czekanie na odźwiernego, odźwierny, wędrówka do schodów i po. Wreszcie spotkanie z oschłą Gertrudą co jak zwykle wydawała się wiecznie skwaszona i niezadowolona z jego wizyty. Jednak kazała poczekać i po tym jak wróciła zaprowadziła go do salonu. Tu znów czekał przez chwilę sam ale pomieszczenie było jak na standardy jego mieszkania czy warunków hospicjum wręcz luksusowe. Czekał jednak tylko chwilę bo drugie drzwi się otworzyły i weszła do środka bladolica gospodyni. Zadbana i elegancka jak zawsze. Przynajnmniej gdy ją tu odwiedzał. Gdyby ktoś teraz ją widział, taką czystą, wyperfumowaną, umalowaną, zapewne by nie uwierzył, że to ta sama naguska co była przywiązana parę dni temu do ołtarza ofiarnego. I całkiem chętnie się ofiarowywała nie tylko ludziom bez błękitnej krwi w żyłach ale i w ogóle tym co nie byli ludźmi.

- Oh, Otto! Dobrze, że jesteś. Heinrich już tu był rano. - jednak gospodyni od progu weszła z burzą emocji jaką roztaczała wokół siebie. W ślad za nią weszła jej nowa, młoda służąca. Ale tym razem nie Annika tylko Marissa. I jak ją pani ubrała jako swoją służkę to i tak przewodniczka Sorii wyglądała o wiele lepiej niż w szorstkim, ponurym habicie.




https://i.imgur.com/AnNmDAP.jpg


Wyglądała jakby właśnie wróciła z zakupów na mieście albo niosła jakieś zapasy ze lub do spiżarki. Pozdrowiła mnicha ciepłym uśmiechem ale pozwoliła mówić swojej pani.

- Annika uciekła! Z samego rana. I do tej pory nie wróciła. W ogóle nie wiem co robić! Posłałam umyślnych i Marissę do wież bramnych i straży. Ale nie mają nikogo takiego. Przynajmniej w południe jak to było ostatni raz. Oh, żeby jej tylko się nic nie stało! Jestem całkiem roztrzęsiona, nie wiem co robić! - szlachcianka wyrzuciła z siebie kulę trosk i zgryzot. Zaś jej kasztanowłosa służka pokiwała twierdząco głową.

- Właśnie. Akurat naszykowałam kąpiel dla naszej pani. No i dla nas oczywiście. A Annikę zostawiłam w naszym pokoju bo jeszcze spała. A nie chciałam jej budzić. Ale jak tak już nalałam ciepłej wody to pomyślałam, że teraz będzie nam bardzo przyjemnie. We trójkę. No i… - służka zaczęła streszczać jak ten poranek wyglądał z jej strony. Najpierw zaczęła mówić rzeczowo jakby relacjonowała to komuś z zewnątrz. Ale w miarę jak mówiła głos jej łagodniał a uśmiech rozleniwienia i błogości rozlewał się po jej głosie i twarzy.

- Ty bezwstydnico! Zastałam cię jak zabawiasz się niecnie ze sobą! - fuknęła na nią jej milady i trzepnęła ja w ramię. Ta zaś łamiąc protokół etykiery zaśmiała się wesoło.

- Oj tak! Bo miałam taki piękny sen! Śniło mi się, że kocham się z pająkami! Z kilkoma na raz! I potem były kokony i rodziłam kolejne pająki. A potem one sprowadziły moją ukochaną Pajęczą Królową! I ona też się ze mną kochała i napełniła mnie swoim świętym nasieniem! Na koniec byłam z nią w ciąży i miałam o taki wielki brzuch! - była pacjentka hospicjum bez skrupułów i wręcz z dumą opowiadała co jej się śniło dziś w nocy. Zwłaszcza jak pokazywała dorodny owoc ciąży jaki był jej we śnie obiecany.

- I powiedz o tych ruinach. I studni. - Fabienne machnęła na to dłonią przestając udawać, że się na nią złości i przypomniała jej jeszcze o czymś.

- A tak. Bo to było w jakiejś jaskini. I w tej jaskini była woda. Ładnie pachniała i wydawała mi się taka trochę różowa. Jak bardzo rozwodniony kompot z wiśni. A na górze była dziura. Jak świetlne oko. I nie wiem skąd ale wiedziałam, że to studnia co nabierała tą wodę. A wokół niej jest reszta ruin. Takie stare, mury z kamienia a nie z cegły. Jakiś zajazd, mały fort czy coś takiego. No w każdym razie coś większego niż zwykły dom czy kamienica no ale żadne miasto, pałac czy zamek. - Marissa chętnie podzieliła się z kolegą z hospicjum to co jeszcze zapamiętała z ostatniego snu.

- A naszej milady też dziś śniło się coś mocno nieprzyzwoitego. - służka zwróciła się do swojej pani z kpiącym uśmiechem. Ta zaśmiała się cicho ale i kpiąco. Chwilę się zastanawiała po czym wzięła głębszy oddech i kiwnęła twierdzaco głową.

- O tak. Coś bardzo nieprzyzwoitego. Byłam przywiązana i zniewolona. W samym centrum. I brali mnie wszyscy. Tak jak ostatnio przy kamieniach. Tylko więcej i większa różnorodność. Było cudownie! - zaśmiała się chrapliwie i przygryzła swoją pełną wargę kontrastującą krwistą czerwienią z jej bladą cerą. Pozwoliła sobie na moment powrócić do tych sennych majaków jakie wydały jej się tak przyjemne.

- Ale Annika miała inaczej. Zerwała się i wybiegła. Krzyczała, że głaz ją wzywa i musi tam biec. Nie dało się jej zatrzymać. Przynajmniej ja nie byłam w stanie. Jeszcze Pirora u mnie była z rana ale też nie odważyła się jej zastawić drogi. No i jak wybiegła z domu tak jej do tej pory nie widziałyśmy. Na bramach i ratuszu jej nie mieli, przynajmniej w południe jak posłałam ostatni raz. I nie wiem co teraz robić. - Bretonka spoważniała i znów do głosu doszła troska o swoją narwaną podopieczną o jakiej od rana nie miała żadnych wieści.

- Wieczorem jeszcze było normalnie. Gadałyśmy do późna bo wreszcie mogłyśmy się spotkać razem i pogadać na spokojnie. No i kochać się! Zasnęłyśmy w jednym łóżku. Tylko ja rano wstałam aby przygotować kąpiel a ją zostawiłam śpiącą w łóżku. Wydawało mi się, że coś jej się śni bo jęczała trochę ale cicho. No i poszłam do łazienki przygotować tą kapiel no a ta jak się zerwała to tak pobiegła. Ja pobiegłam za nią ale jej nie dogoniłam. Zaspałam się i nie mogłam biec dalej po tym błocie a ona to się chyba w ogóle nie męczyła. Pruła przed siebie bez opamiętania no i tak ja straciłam z oczu. Potem szukałam jej i pytałam o nią ale nie znalazłam. To wróciłam tutaj. - kasztanowłosa pokojówka zrelacjonowała jak to dalej było gdy Annika wybiegła na ulicę. Na koniec przepraszająco plasnęła dłońmi o uda na znak, że nic więcej nie mogła wtedy zrobić.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem