Świętość-nie świętość, kiedy w grę wchodziła magia, klątwy, przepowiednie, losu tajemnice i ścieżki przeznaczenia, zawsze wszystkich wieszczy i kapłanki brało na efekciarstwo. Tak i teraz, cisza-spokój, chłód zimowy, broń w pogotowiu, a tu babinka zjawia się bezszelestnie. Strzyka jej w krzyżach kiedy idzie, jakby cepem zboże młócić, a zjawia się nagle, ciszej niż mysz, nijak niezapowiedziana.
Albo i zapowiedziana, bo przecież skuleni wokół koni, czegoś się przybysze przecież spodziewali. Ponaciągane kusze i proch posypany na dziedzińcu, wbity w lufy, sugerował przecież, że coś być musi. - Spodziewaliśmy się czegoś innego nieco – przyznał Rust w odpowiedzi na zagadnięcie kapłanki. – Miło… I zaszczyt nam, że… Wielebna wyszła nam na spotkanie… Ale chyba po szlaku stęsknieni byliśmy za widokiem człowieka i po śpiewach liczyliśmy, że dane nam będzie nacieszyć się większą kongregacją…
Kapłanka wyjaśniła, że wojenny czas rozesłał zakon po świecie i sprawnie weszła w obowiązek przewodniczki. Nim jednak komunik ruszył za kobietą, Rust przytrzymał jeszcze część kompanów na boku. - Niech ktoś zostanie przy koniach, dwie-trzy osoby. Żeby doglądnąć bramy i szybkiego wyjazdu, jeśli będzie konieczność – De Groat spojrzał po towarzyszach szukając zrozumienia. – Dajmy im jeść, ale nie rozkulbaczajmy ich na razie. Musimy się rozeznać, co czeka w środku. * * *
Rust kroczył powoli za kapłanką, niby to lekko nie domagając po jeździe konnej, czasem nawet przystając z przepraszającym wyrazem twarzy, gdy zakłuło go w krzyżu. Szansa, by rozejrzeć się wokół, przeliczyć odległości, drzwi, zliczyć możliwe zakamarki… Nic, spokój i ciepło. Ale coś jednak zgrzytało… - Wielebna… – Rust nie zmienił tytulatury, nie słysząc wcześniej ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia dla przyjętego zwrotu. – Czy służy jeszcze u Was siostra Constanza? Pamiętam ją jeszcze, jak kiedyś, dane jej było mieszkać w dole, tam w Serrig… |