Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-09-2023, 18:00   #6
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
SAMOTNOŚĆ
************************************************** **************************************************

Wampirzyca podeszła do Nadii, rozpinając i zdejmując kurtkę po drodze. Położyła ręce na ramionach Tremere i wyszeptała jej do ucha:
- Jak bardzo ci mnie nie brakowało?
- Naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedź, która ci się nie spodoba? Nie jestem… emocjonalna. To przywilej Toreadorów. - westchnęła ciężko Nadia nie odrywając się od “pracy”.
- Przecież wiem. - odparła lekko - Mnie też nie brakowało. - powiedziała szczerze - Wolałam siedzieć przed waszą siedzibą.
- Każdy ma swoje hobby. Ja tam nie uważam naszej siedziby za szczególnie… ciekawą. Z drugiej strony architektura nigdy mnie nie pociągała… ani kłębowisko żmij.- oceniła kwaśno Tremere.
- Ja po prostu bardzo tęskniłam... Za Cyrilem.
- Nie wątpię. - odparła spokojnie Nadia i wzruszyła ramionami. - To zrozumiałe zachowanie. Nielogiczne, ale… zrozumiałe.

Ann zastanawiała się nad czymś głęboko.
- Czy gdybym więcej piła z ciebie, to Regent dałby się przekonać aby znieść ze mnie ten głupi wyrok?
- Wątpię. Przede wszystkim musiałabyś przestać pić Cyrila. I to nie jest tak, że Regent mógłby wtedy znieść sam ten wyrok. Mógłby jednakże zaproponować ponowne rozważenie sytuacji. Poza tym pozostaje kwestia tego, czy chciałabym cię uzależnić od mojego ichoru.- odparła beznamiętnie Nadia.
- A czemu byś nie chciała? - zdziwiła się.
- Nie jestem w nastroju na romanse. - stwierdziła cierpko Nadia.- Poza tym… obawiam się, że z czasem sytuacja by się skomplikowała.
- Dlaczego? Piję krew Cyrila od... w sumie odkąd jestem martwa. Nie szukałam z nim romansu…
- Doprawdy?- zerknęła za siebie Kainitka i spytała.- Ty nie szukałaś, czy może on okazał się całkowitym impotentem nie zainteresowanym łóżkiem i tobą jednocześnie?
- Marzyłam o relacji i uczuciu jakie dziecko ma z rodzicem. Uczuciu opieki. - wyjaśniła smutno - Poczucie bycia dla kogoś istotną... ale nie seksualnego spełnienia z nim!
- Doprawdy sądzisz, że osoba taka jak ja jest… zdolna do czułości? Nie czułam jej nawet wtedy, gdy biło moje serce. - westchnęła Nadia. - Dlatego nigdy nie byłam zainteresowana inwestowania mej cennej krwi w Potomka.
- A sądzisz, że Cyril jest zdolny? - zapytała ze smutkiem.
- On może nie. Ale Garry, William, Lukrecja nawet…- oceniła Kainitka.
- Ci dwaj się bunkruja w Stillwater. - machnęła dłonią - A ona... - skrzywiła się - Burdelmama o nadętym ego.
- Och… no tak…- zaśmiała się Nadia i spojrzała w górę.- Niemniej ja też bunkruję się tutaj. I w przeciwieństwie do nich… niemal dosłownie.

- Czemu w sumie to robisz? Czy tylko dla pilnowania tej piramidy cię tu wrzucono?
- Piramidy? Piramidy nie trzeba pilnować. Jak ktoś jest na tyle głupi, by tam wejść, to sam jest sobie winny. - westchnęła sarkastycznie Nadia.
- Więc na co ty w Stillwater?
- Tajemnica klanu. - odparła Nadia krótko.- Mogłabym ci powiedzieć, ale potem musiałabym cię zabić.
- Tajemnica klanu... - zaironizowała - Ciekawe czy to taka sama tajemnica jak miał Cyril i będzie też opłakana w skutkach.
- Cyril zaryzykował i przegrał. Zdarza się. - oceniła Kainitka.

- Więc sądzisz, że Palafox by nie poszedł na to? - mruknęła zirytowana.
- Nie wiem. Nie uznaję tego za pewnik.- wzruszyła ramionami Nadia. - Może i by poszedł, ale… wątpię.
- Czyta listy Cyrila, więc zobaczyłby niepokojące sygnały. - fuknęła - Czemu i mnie karze?
- Jesteś w Stillwater… daleko poza zasięgiem jego dłoni. I jeśli pytasz, czemu nie kazał mi cię zabić to…- Nadia spojrzała w górę dodając ironicznie.- Nie wiem czy to przekleństwo, czy błogosławieństwo ale… najwyraźniej uważa, że próby zabicia cię nie są warte zachodu. Albo… że twoje życie czy śmierć… nie mają znaczenia dla jego rządów.
- Więc czemu mnie karać wraz z Cyrilem? - widać było, że ciężko znosi, że znowu ją za nic mają.
- To prewencyjne środki. Jesteś zbyt… mało znacząca by cię karać. - wyjaśniła beznamiętnie Nadia.
- Nadia, to jest kara! - uniosła głos - Ja tęsknię do bycia w Nowym Jorku, budowania jakichkolwiek znajomości jakie mogłabym!
- Twoje uczucia nie mają znaczenia. Moje nie mają znaczenia. Ani Lukrecji. Ani Larry’ego.- wzruszyła ramionami Nadia. - Jesteś pionkiem, czy tu, czy w Nowym Jorku. Przesuną cię tam gdzie chcą, użyją do zbicia innego pionka jeśli nadarzy się okazja. Uczucia pionków nie mają znaczenia, baa… nie mają znaczenia uczucia figur. Liczą się się tylko posunięcia graczy. Przestań być taka sentymentalna… to ci nie pomaga.

To było za dużo dla Ann. Zamachnęła by spoliczkować Nadię.

Tremere chwyciła za dłoń, pociągnęła do przodu z wprawą… po chwili… Ann nagle została obrócona i wylądowała plecami na biurku i klawiaturze Tremere, trzymana za dłoń i za szyję drugą ręką. Przyciśnięta i bezbronna.
Nadia nachyliła się i wbiła kły w pieś Kainitki. Boleśnie… szybko jednak odsunęła głowę unikając posmakowania krwi.
- Jesteś emocjonalna… nawet Toreadory wiedzą, że emocje są kulą u nogi. Nazywają to wadą klanową. - odparła beznamiętnie nie puszczając Ann.
Ann skrzywiła się na ugryzienie.
- Bez nich nie ma smaku istnienia. - szarpnęła się - Dzięki krwi Cyrila trwanie nie jest tak mdłe i bez celu.
- Jesteś niewolnicą swoich emocji i Cyrila. Jesteś też dużą dziewczynką. Czas nauczyć się panować nad nimi, nieprawdaż?- Tremere trzymała ją zaskakująco mocno, jak na tak szczupłą sylwetkę. I z pewnością czerpała satysfakcję z obecnej sytuacji. - Jak długo masz zamiar być dzieckiem? Jesteś starsza od Miracelli, a ona potrafi już zachowywać się dojrzale.
- Mamusia ją ukształtowała. - warknęła - Jest jeszcze młoda, pamięta uczucia. Odczuwa jeszcze ich wspomnienia bez krwi. Nie wie jak to jest być pustym w środku. Choć może Lukrecja tłumaczyła. - syknęła z tłumionym poczuciem niesprawiedliwości. Można było zgadnąć, że wychodziło to z zazdrości. Pytanie tylko... czy bardziej chodziło o brak uczuć czy... wsparcia Stwórcy?
- To nie ma znaczenia… jaka jest Miracella. Tylko jaka jesteś ty. - odparła Tremere ironicznie. - Jak na kogoś… pustego w środku, strasznie impulsywna z ciebie kobietka.
- Wiem jaka byłam. I wiem, że bez krwi czuję się pusta i samotna. Może dla ciebie to nic, więc ciesz się.
- Skończyłaś się nad sobą użalać? Mogę cię puścić? - zapytała Nadia beznamiętnie.
Ann wyglądała na rozeźloną.
- Ty musisz lubić zrażać każdego do siebie, niezależnie jak cierpliwego.
- Nie dbam o zdanie innych o mnie.- stwierdziła ironicznie Kainitka.- Za stara jestem na tolerowanie słabostek innych osób. Nie mam już tyle cierpliwości.
- Wątpię by było inaczej wcześniej. - prychnęła.
- Możliwe.- Kainitka poluzowała uścisk podciągnęła Ann w górę sadzając na pulpicie. Spojrzała jej wprost w oczy dodając. - Niemniej nigdy nie udawałam innej, niż jestem, więc nie mów mi że jesteś zaskoczona.
- Chcę być empatyczna w stosunku do twojej straty bycia magiem, ale nie ułatwiasz tego. - mruknęła poprawiając się.
- NIe płaczę po moim awatarze, ani nie opłakuję mojej śmiertelności. Przeszłam piekło…- odparła Nadia poprawiając okulary na nosie.-... piekło, przy którym utrata Magyi jest drobnostką. Musiałam walczyć o istnienie, wydzierać szanse na kolejne noce kłami i pazurami. Czasem dosłownie. Opłakiwanie utraconej śmiertelności jest w porównaniu z tym trywialne.
- Przynajmniej twój Stwórca cię stworzył dla lepszego powodu niż zginąć ponownie.
- Szczerze ? Nie stworzył mnie z powodu miłości. Potrzebował sojuszniczki, by się wyrwać z Moskwy. Reszta jego klanu zginęła w taki czy inny sposób… podobnie jak wielu Magów.- machnęła ręką dodając.- William może sobie przeistaczać kolejnych kochanków, ale poza Toreadorami, Kainici tworzą potomków z wyrachowania bardziej niż z miłości.
- Miałaś dla niego przeznaczenie. Ja miałam zginąć po wyjściu z grobu. - prychnęła - Pierwszy dzień był straszny, bo nikt nie raczył mnie ostrzec przed słońcem czy o jedzeniu krwi powiedzieć.
- Nie jesteś za dużo na kompleks tatusia? Kogo obchodzi jakie przeznaczenie miał dla ciebie stwórca, sama wybierz swoje.- wzruszyła ramionami Kainitka.
Młoda wampirzyca ciągle pamiętała wszystkie te słowa jakie przypominało jej o nic nie wartym skundleniu jej osoby.
- Nikogo nie obchodzi. - zeszła z biurka i założyła na nowo kurtkę - A tych co obchodzi muszę unikać.
- Znowu się nad sobą użalasz. - westchnęła Nadia.
Ann nie odezwała się znowu. Bez słowa ruszyła do wyjścia.



Dotarcie do przybytku Lukrecji nie zajęło Ann długo. Leżał on o rzut beretem od biblioteki. W zimie ilość gości wyraźnie spadała. Ale nadal było tu kilku śmiertelników i Clyde.
Sama spojrzenie na wyraz twarzy Ann dawało rozeznanie, że jest ono bardzo zirytowana. Tylko kiedy podeszła do Miracelli, od razu zadała jej pytanie.
- Lukrecja w biurze?
- Jak zwykle. Zajęta.- wyjaśniła uprzejmie Ventrue.
Ann bez słowa skierowała się ku biurze wiecznie zapracowanej Lukrecji.

***

- Nie przeszkadzać. - usłyszała władczy ton poprzez drzwi.
Powiedzieć, że dziewczyna była zirytowana to nic nie powiedzieć. Powstrzymała się jednak przed wyładowaniem frustracji i w milczeniu oparła się o ścianę przy drzwiach. Dość szybko Jednak okazało się, że jej cierpliwość ma swoje granice, które nadwyrężyła Nadia. Zawsze mogła rozładować się na Clydzie... ale...

Po prostu weszła do biura.

- Mówiłam nie przeszkadzać.- odparła wampirzyca siedząca za biurkiem i sącząca krwawą marry, coś tam oglądała na ekranie komputera. Z niechęcią oderwała się od swojego zajęcia i spojrzała na Ann. - Co tu robisz?
- Weszłam drzwiami. - odparła.
- To wiesz jak wyjść. - odgryzła się cierpko Lukrecja.
- Skorzystam później z wiedzy. - dodała - Notowania na giełdzie Stillwater stabilne?
Lukrecja spojrzała na Ann i spytała. - Po co właściwie tu przyszłaś?
- Ustalić jakie masz oczekiwania co do wyprawy do Nowego Jorku. Gdzie mamy pójść, czy mam się spodziewać jakiś oczekiwanych zagrożeń i tak dalej.
- Miracella dostanie takie instrukcje i ty pójdziesz z nią i dopilnujesz reszty. Wiesz dobrze czego się spodziewać po Nowym Jorku. Byłaś nawet u Papy Roacha, aczkolwiek tym razem tak daleko nie zejdziecie. No i… Joshua podrzuci wam Clyde’a do niańczenia. Oficjalnie jako ochroniarza. - odparła z krzywym uśmiechem Ventrue.
- Czy jest spodziewane pojawienie się jakiś twoich wrogów? - patrzyła uważnie na reakcje Lukrecji.
- W mojej sytuacji, nie ma już wrogów, których bym obchodziła.- odparła melancholijnie Lukrecja. - Wypadłam już z obiegu i całkowicie straciłam znaczenie.
- Obchodzisz wystarczająco, aby pozwolono twojemu dziecku wejść do Nowego Jorku i robić interesy za ciebie.
- Ja jestem starą historią… niemal zapomnianą.- wzruszyła ramionami Lukrecja. - Spisek, w który miałam nieszczęście zostać wplątana, nikogo już nie obchodzi.

- Ciągle jesteś na mnie obrażona? - zapytała nagle.
Ventrue zmrużyła oczy i dodała. - Może… ale przede wszystkim nie mam powodów, by cię lubić. By być uprzejma i radosna wobec ciebie. Nie udawajmy, że wszystko między nami poszło w niepamięć i jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Machnęła ręką. - Niemniej nie jestem na ciebie zła i nie mam powodu by cię skrzywdzić. Może być?
Ann zaśmiała się.
- Może i w taki sposób byłabyś do mnie okrutna. Może gdybyś była zagrożeniem dla mnie, to trwanie w Stillwater nie byłoby takie nieznośnie nudne.
- Obawiam się, że to miasteczko nie znajduje się w polu moich zainteresowań. I nie lubię marnować zasobów na małostkowe akty zemsty. - odparła na wpół żartobliwie, na wpół ironicznie Lukrecja.
- Ale niemniej uważam, że trzeba zawiązać w Stillwater lepsze relacje. W końcu obie tutaj utknęłyśmy, prawda?
- Joshua za jakiś czas urządzi pewnie kolejny wieczorek towarzyski, nazywany dla niepoznaki zebraniem. - machnęła ręką Kainitka. - Wtedy możemy pogadać o lepszych relacjach. Bo chyba na randkę nie próbujesz mnie namówić, co?
- A byłabyś zainteresowana? - zapytała wprost.
- Nie. Nieszczególnie. Nie. - machnęła ręką Lukrecja. Potarła czoło dodając. - Na pewno nie teraz.

- Czy na tych spotkaniach będą osoby... które nie zadowoli widok kogoś od Cyrila? - dopytała.
- Ann, większość Kainitów nie ma pojęcia że jesteś od Cyrila, podobnie jak większość nie wie czyją córką jest Miracella. Może paru Nosferatu wie, może spotkasz znajomych Brujah… może… - wzruszyła ramionami Ventrue.- Na spotkanie idzie zresztą tylko Miracella, załatwia sprawę sama. Wy na nią czekacie i wracacie.
- Tylko tyle? Żadnej większej zabawy? - westchnęła - Tylko ona się rozerwie?
- Pojedziecie do nocnego klubu. Więc macie okazję się rozerwać. - machnęła ręką Lukrecja.
Ann uśmiechnęła się ukontentowana.
- Poniańczę twoje dziecko. Wróci całe.
- Na to liczę. Clyde… niekoniecznie musi wrócić cały. - uśmiechnęła się złowieszczo Ventrue.
- Jest duży. I Brujah. Musi sobie poradzić. - wzruszyła ramionami.
- Będzie miał okazję się sprawdzić.- przyznała z uśmiechem Ventrue.
- Może spotkamy pieski Grozy, to będzie miał rodzinną atmosferę by się sprawdzić. I z nimi tylko gadką nie zakończy sporu.

Spojrzała z ciekawością na monitor, przed którym Lukrecja siedziała - Co oglądasz?
- Nieważne… - wampirzyca pospiesznie uśpiła komputer. Ann zdążyła jedynie dostrzec logo Netflixa.
Ann zachichotała.
- Oj, nie kryj się tak. Przynajmniej nie oglądasz w kółko staroci jak William. To akurat zrozumiałe, bo co tu robić innego?
- House of cards. - stwierdziła krótko Lukrecja i wzruszyła ramionami dodając ciszej. - I różne… tam romansidła z Bollywoodu.
Ann pokiwała głową.
‐ Nie jestem zaznajomiona z tym co w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci wyszło. Tylko kawałki na telefonie widziałam.
- William z pewnością ma… no tak… on ma swoje wiersze. - westchnęła ciężko Kainitka.
- Dokładnie. - potwierdziła - Czy będę mogła z tobą oglądać?
- Jeśli będziesz cicho i nie będziesz przeszkadzać.- odparła Lukrecja spokojnie. I uruchomiła komputer. House of Cards na nim leciał. Tylko…

… Ittefaq, kryminalny thriller hinduski.

Wyraźnie Ann nie miała nic przeciwko. Przysunęła bliżej krzesło i wtulona w siebie oglądała w milczeniu.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem