Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2023, 19:18   #168
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Bezahltag; przedpołudnie; rezydencja von Mannliebów


Jakby już te pogoda i błoto nie były wystarczające... Heinrich nigdy wcześniej nie spotkał tej wiedźmy od Fabienne, ale jego zmysł łowcy czarownic podpowiadał mu jakiego typu jest to kobieta. Był za stary żeby z takimi się jeszcze droczyć.

- Wybacz za to niezapowiedziane najście, droga pani. - skłonił się jak najbardziej wytwornie jak tylko teraz mógł - Śpieszyłem do Frau von Mannlieb niepomny na pogodę, która uczyniła moje przybycie nie tylko uciążliwym dla mnie samego, ale także dla ciebie, za co szczerze przepraszam.

Widział, że chyba te eleganckie słówka trafiły na podatny grunt. Bo surowa twarz starej kobiety nieco jakby złagodniała i przytaknęła jego słowom. Chociaż uśmiechu to dalej nie mógł się u niej dopatrzyć za grosz.

- A mogę poznać powód dla jakiego przedarł się pan przez tą okropną pogodę aby spotkać się z moją panią? Mam jej coś przekazać? - zapytała tak dystyngowanym tonem jakby sama była matroną szlacheckiego rodu. Jednak w głosie tym razem dało się wyczuć nieco cieplejszą nutkę.

- Przybyłem na przyjacielską prośbę, aby omówić sprawy związane z pacjentkami hospicjum. - wyjaśnił spokojnym, przyjaznym tonem.

- Rozumiem. Proszę poczekać. - starsza pani przyjęła gładko takie wyjaśnienie i z uprzejmą dyskrecją tak charakterystyczną dla fachowej służby. Cokolwiek sobie nie pomyślała to zachowała opnię dla siebie nie dając poznać gościowi swoich myśli. Odeszła gdzieś w głąb domostwa i przez chwilę były łowca czarownic został sam w halu. Ale nie na długo. Dystyngowana majordom pojawiła się ponownie.

- Milady zgodziła się pana przyjąć. Proszę za mną. - obwieściła mu te wieści po czym poprowadziła go tym samym korytarzem z jakiego właśnie wróciła. Był on bogaty w liczne portrety przodków a podłoga była wyłożona mozajką układającą się w jakieś morskie motywy. Przeszli przez dwustronne, wysokie drzwi i znaleźli się w salonie. Szefowa służby obwieściła mu, że pani zaraz przyjdzie i prosi aby poczekać ale właściwie zaraz potem drugi zestaw drzwi otworzył się i weszła sama bladolica gospodyni.

- Dziękuję ci Gertrudo. Proszę zadbaj o naszego gościa i przynieś nam coś dobrego. - odezwała się ze swoim charakterystycznym, bretońskim akcentem który czasem w towarzystwie czy artyści starali się naśladować bo uważany był, za stylowy i romantyczny. Ale akurat Fabienne jako rodowita Bretonka nie musiała go udawać czy uczyć się tylko to była językowa naleciałość do jej rodzimego języka gdy musiała nauczyć się reikspiel. Tym razem dość szybko i płynnie wyprosiła swoją opiekunkę za jaką prywatnie nie przepadała ale jakiej trudno jej się było pozbyć i po chwili zostali sami.

- Witaj Heinrichu. Coś się stało? - zapytała trochę nie dziwiąc się jego wizycie zwłaszcza, że był tu pierwszy raz no i się nie zapowiadał. A w sprawie hospicjum zwykle przychodził Otto. Jednak ledwo to zapytała a sama okazała niecierpliwość i wzburzenie tracąc na moment wyrafinowen opanowane godne błękitnokrwistych.

- Annika uciekła! Dzisiaj rano! Znów miała ten swój napad szaleństwa. Wpadła w jakiś amok i wybiegła z domu. Nawet z Pirorą nie zołałyśmy jej zatrzymać. No i nie próbowałyśmy się z nią szarpać. I wybiegła i nie wiem co się z nią stało. Wysłałam po nią Marissę ale jeszcze nie wróciła. - wyrzuciła z siebie z wielkim przejęciem widocznie bardzo przeżywając te niespodziewane i gwałtowne wydarzenie.

- Tego obawiał się Otto... - westchnął Heinrich - spodziewał się problemów. Jeżeli i my mieliśmy sny, to oni pewnie tym bardziej. - pokręcił głową - Możesz spodziewać się, iż Mnich przyjdzie dość szybko. Sam osobiście nie szczycę się już takim wigorem, aby popędzić na poszukiwanie Anniki. Miałem po prostu upewnić się czy nic się jeszcze nie stało. Niestety najwyraźniej znowu mamy oszalałą zgubę.

- Niestety, obawiam się, że to prawda. - westchnęła czarnowłosa gospodyni i na chwilę pogrążyła się w tych niezbyt wesołych rozmyślaniach. - A jakie sny? Coś ci się śniło? To dlatego przyszedłeś? - zagaiła jakby przypomniała sobie co jeszcze mówił starszy kolega ze zboru.

- Jak i mnie tak i Otto się śniły sny zesłane przez patronki. - odparł - Temu, gdy spotkałem się z mnichem, to on mnie poprosił, abym tu przyszedł, bo miał przeczucie, że inni mogą doznać takich snów i to ponownie wpłynie na Annikę.

- Nam też się coś dzisiaj śniło. Mnie i Marissie. Ale nie aż tak gwałtownie jak Annice. Ona jak wpadnie w ten amok to leci przed siebie i nie patrzy na nic. Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. - Bretonka pokiwała głową i wciąż wydawała się być zaniepokojona o swoją zbiegłą służącą.

- Jeżeli mogę coś zrobić co jest w moim zasięgu... - spojrzał pytująco na bretonkę.

Gospodyni wodziła oczami gdzieś w bok zastanawiając się nad pytaniem. W końcu jednak uśmiechnęła się krótko do swojego gościa. - Nic mi nie przychodzi do głowy. Bardzo dziękuję wam za troskę i to, że przyszedłeś Heinrichu. To miłe z twojej strony. - skinęła mu lekko swoją utrefnioną w modny sposób czarną, głową.

***

Bezahltag; popołudnie; Akademia Morska


Prawdę mówiąc Heinrich najchętniej wróciłby do domu i wygrał stare kości, ale teraz nie mógł zawrócić.
- Cóż za niespodzianka! - do rozmawiających przy powozie dziewczyn podszedł opierający się o zdobioną laskę Heinrich. Skłonił się wszystkim dziewczynom, ale głównie zwrócił się do Petry - Nie spodziewałem się panienki uczęszczającej do Akademii.

- O, rzeczywiście niespodzianka. Dzień dobry panie Heinrichu. - młoda, blondwłosa szlachcianka chyba rzeczywiście ucieszyła się z tego spotkania. Bo uśmiechnęła się promiennie i lekko nawet dygnęła przed starszym jegomościem z laseczką chcąc mu okazać szacunek. Koleżanki były w jej wieku i też spojrzały z zaciekawieniem na początek tej sceny ale oddały pałeczkę prowadzenia rozmowy właśnie Petrze.

- Moje drogie, oto Herr Heinrich. Niegdyś był oficerem a teraz przyjechał do nas zażywać morskiego powietrza dla zdrowotności. Poznaliśmy się niedawno po ostatniej mszy w Festag. - młoda von Schneider płynnie weszła w rolę gospodyni i zaczęła przedstawiać swoje towarzystwo. Sądząc z tego jak to robiła to przy pierwszym spotkaniu były łowca czarownic musiał wywrzeć pozytywne wrażenie.

- A to moje koleżanki z Akademii i nie tylko. Adelajda Wolfstein, bardzo dobrze zapowiadajaca się pani nawigator. Zawsze mi pomaga z tej całej geometrii obliczeniowej i tabelek. A to Inga Sydow. Szkoli się na medyka pokładowego. I chce kiedyś wsiąść na statek i zwiedzić świat. - panna von Schneider uroczo się uśmiechając zgrabnie przedstawiła swoje koleżanki. One też wyglądały na tyle interesująco, że pewnie przykuły by uwagę slaaneshytek ze zboru. Atmosfera zrobiła się lekka i przyjacielska zaś główna aktorka tego spotkania robiła do Heinricha słodkie, roześmiane oczka. Zresztą koleżanki też się ładnie uśmiechały ale dało się wyczuć zaciekawienie i rezerwę typową gdy się poznaje kogoś nowego.

Heinrich uśmiechał się z podziwem.
- Kto by mógł przypuszczać, że w Akademii Morskiej na drodze do tych karier spotka się tak piękne i mądre panny. - pokiwał głową z uznaniem.

Dziewczęta przyjęły ten komplement z wprawą i gracją. Co nie przeszkodziło im roześmiać się wesoło jakby sprawił im przyjemność.

- A cóż cię Heinrichu przywiało w te okolice? - zapytała filuternie Petra zerkając wesolutko na swojego starszego od siebie rozmówcę. Koleżanki też wydawały się zaciekawione tą dyskusją.

- Na prośbę znajomego wyszedłem w tą nieboską pogodę. - Heinrich westchnął z bólem - Byłem akurat w okolicy to postanowiłem przyjrzeć się jaka młodzież teraz zaciąga się do życia na morzu. Sam go nie zaznałem, ale zaskoczyła mnie obecność panien w Akademii, a tym bardziej von Schneider. - uśmiechnął się do Petry - Choć sądzę że moja dobroduszność oraz ciekawość odbije się na moich starych kościach.

- Nie wszyscy są radzi aby panienki studiowały w tak męskiej uczelni. Ale jakoś dajemy sobie z tym radę. - powiedziała rezolutnie Petra zerkając na swoje koleżanki. One też uśmiechnęły się i pokiwały głowami.

- Wam szlachciankom to i tak łatwiej. Do żadnej von Schneider czy van Zee to nikt nie ośmieli się krzywo spojrzeć. - rzuciła żartobliwie Alejandra chociaż dało się wyczuć nutkę zazdrośc i przytyku wobec koleżanki z lepszym naziwskiem i uposażeniem.

- No nic na to nie poradzę a wymagania na zajęciach mamy takie same. - Schneider rozłożyła ramiona jakby nie pierwszy raz ten wątek pojawiał się w rozmowie. - A ja to za nic bym się nie wykpiła skoro jestem córką profesora artylerii. Zresztą Kamila i parę innych tak samo. - dodała jakby to nie tylko same plusy się miało za sławne nazwisko. Wymagania wobec kogoś takiego też były odpowiednio wyższe.

- No ale nie stójmy tu jak jakieś ladacznice pod bramą. - zażartowała wesoło na co koleżanki się roześmiały i troszkę jakby speszyły. - Wracajmy do domów. Zapraszam serdecznie, ciebie też Heinrichu, jakbyś do nas dołączył byłabym zaszczycona. - młoda von Schneider znów wróciła do roli gospodyni zapraszając do środka powozu przed jakim stali. Adelajda trochę się wzbraniała bo nie chciała robic kłopotu skoro blisko mieszkała ale blondynka z lepszym nazwiskiem nalegała, zwłaszcza, że takie potoki błota panowały po tym porannym i południowym deszczu. W końcu więc obie zgodziły się aby dać się odwieźć do domu i wsiadły do środka. Zostało poczekać na reakcję Heinricha.

- Nie godziłoby się teraz odmówić takiemu zaproszeniu. - odparł gładko Heinrich bez oporów wsiadł do powozu.

Cała czwórka po zajęciu miejsc ruszyła powozem. Petra zapytała Heinricha dokąd ma go podrzucić aby wiedzieć jakie polecenie wydać dorożkarzowi. Chociaż i tak najpierw podjechali pod jedną z okolicznych kamienic gdzie wysiadła Alejandra. Rzeczywiście nie miała zbyt daleko od Akademii i można było rzec, że mieszka po sąsiedzku. Podziękowała za podwózkę i ratunek od błotnistej katorgii i pożegnała się z towarzystwem. Inga mieszkała w Centralnej Dzielnicy zaś Petra oczywiście w Północnej. Więc najpierw gospodyni była gotowa odwieźdź koleżankę ale właśnie jeszcze trzeba było wiedzieć jak ustalić trasę aby Heinricha podrzucić gdzie sobie życzy.

Przez cały czas Heinrich zabawiał rozmową panny, a gdy przyszedł czas na określenie miejsca swojego mieszkania, przedstawił Petrze odpowiednie miejsce w dzielnicy do podwózki.

Widząc takie a nie inne rozmieszczenie pasażerów Petra zdecydowała, że najpierw odwiozą Inge bo po drodze a następnie najstarszego z pasażerów. Ze praktykantką medycyny pokładowej pożegnali się niedaleko Placu Targowego a więc i Bursztynowej gdzie mieszkała Pirora. Chociaż obie panny mieszkały z innej strony placu. Więc ostatni fragment drogi ku połududniowym rejonom miasta jechali już tylko we dwójkę.

- A nie obawiasz się Heinrichu tu mieszkać? Słyszałam, że tu nieciekawa okolica. Chyba trzeba być strasznie odważnym aby tu mieszkać. Ja bym się obawiała. - zwróciła się córka profesora artylerii do swojego jedynego obecnie pasażera gdy już wiedziała w jaką okolicę jadą. Co prawda Heinrich nie był ekspertem od opinii jakie mogły mieć poszczególnie rejony i ulice miasta ale i tak zdawał sobie sprawę, że mało które ulice cieszą się takim splendorem jak te północne gdzie mieszkała panna von Schneider.

Heinrich uśmiechnął się lekko do Petry.
- Nawet starszy sądzę, że poradziłbym sobie w razie problemów. Doświadczenie życia uczy. - odparł łagodnie - A do czego ty masz nadzieję się douczyć Petro?

- Geografii, kartografii, nawigacji no i oczywiście balistyki bo balistyka jest najważniejsza. - odparła tonem sugerującym, że sama z siebie nie jest zbytnio zainteresowana taką tematyką i robi to raczej aby sprostać wymogom rodziny i własnego nazwiska. A tymczasem dorożka turkotała się przez zabłocone ulice zmierzając do pogranicza Centralnej i Południowej dzielnicy.

- A ty Heinrichu? Byłeś oficerem? A jakim? Opowiesz coś o tym? - zapytała z o wiele większym zainteresowaniem bawiąc się przy tym kosmykiem swoich jasno blond włosów.

- Byłem. - spojrzał uważnie na dziewczynę - Początkowo w armii Imperium, ale liznąłem też specjalizację na oficera w sądzie wojskowym. Ty się fascynujesz marynarką, czy dla rodziny? - zapytał szczerze.

- A jakie to ma znaczenie? Jak jesteś panienką z nazwiskiem to i tak robisz to czego od ciebie wszyscy oczekują a nie to co chcesz. Rodzice, rodzina, ród, naziwsko, pozycja. Zawsze musisz robić coś co wypada albo trzeba. Zaczynam rozumieć Froyę. Szkoda, że nie jestem taka jak ona. Ona robi co chce. A też jej wiecznie wszyscy suszą głowę. - ton żalu i rozgoryczenia pojawił sie w głosie młodej szlachcianki. Strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia swojej sukni i nie wydawała się zbyt szczęśliwa ze swojej sytuacji. Chociaż zapewne niejedna chłopka, kelnerka, córka kupca czy rzemieślnika bez wahania określiłaby jej pozycję jako wspaniałą i zamieniła się bez skrupułów.

- A w ogóle skąd jesteś Heinrichu? I miałeś jakieś przygody jak byłeś tym oficerem? Jakieś bitwy albo przygody? - zapytała chyba spragniona jakichś ekscytujących opowieści. I wyraźnie się ożywiła.

Heinrich przysunął twarz do dziewczyny.
- Naprawdę chcesz poznać moje przygody? - wyszeptał - Chcesz wiedzieć z jakimi potwornościami tego świata przyszło mi się zmierzyć? - uśmiechnął się do niej i poprawił kosmyk włosów Petry - Nie starczyłoby czasu w tym roku, abym wszystko opowiedział. - odsunął się na miejsce.

- No to możemy się umówić na kiedy indziej. - odparła w końcu gdy już sytuacja się uspokoiła i oboje siedzieli jak należy komuś w ich wieku, roli i pozycji. Ale jeszcze przed chwilą, gdy mężczyzna skrócił odległość do mocno poufałej i nieprzyzwoitej dla kogoś kto nie jest w świętym związku małżeńskim to wyczuł. Wyczuł z bliska zapach młodego, rozgrzanego ciała, delikatnych, różanych perfum, pomady do włosów i ekscytacji. I widocznie młoda von Schneider potrzebowała chwilę na złapanie oddechu. Ale chociaż powinna go postawić do pionu i zapałać świętym oburzeniem za takie bezczelne najście to wręcz przeciwnie, wydawała się być zaciekawiona, chętna i podekscytowana takim przełamaniem codziennej rutyny. Czasu jednak nie zostało im zbyt wiele bo już wjechali w znacznie uboższą, Południową Dzielnicę i niedługo powinni się zatrzymać i pożegnać.

- Możemy. - zgodził się Heinrich - ,Będę cierpliwie czekał na propozycję.

***

Dzisiejszy dzień fizycznie nie był przyjazny Heinrichowi. To całe bieganie w błocie było dobre może dla Otto, ale sam za nim nie tęsknił. Kiedyś miałby od tego innych...

Ciekawiło go czy Łasica jednak pojawi się w najbliższej przyszłości. Na to musiał jednak poczekać.
Na razie musiał odnaleźć Otto, aby z nim udać się do Starszego. Przynajmniej wyśle dowódcy wiadomość. Sam Otto może być u Fabienne, którą można listownie zapytać o niego.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem