Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2023, 15:35   #170
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 41 - 2519.07.16; bzt; zmierzch - północ

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. Dokerów, tawerna “Stary kocioł”
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; zmierzch
Warunki: główna izba, gwar rozmów, jasno, nieprzyjemnie; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)



Heinrich i Otto



“Stary kocioł” to była ponura mordownia pełna podejrzanych typów co tylko sprawiali wrażenie jakby tylko czekali aby komuś wbić nóż w plecy. Przynajmniej jak się tu przychodziło z zewnątrz i nie było się stałym bywalcem. Co prawda zarówno Otto jak i Heinrich już tu raz byli aby spotkać się z Silnorękim i właściwie po części po to tu przyszli dzisiaj. Jednak pierwszy raz spotkali się tu razem. Tak samo jak poprzednio powitały ich krzywe, złowrogie i nieufne spojrzenia. Jedynie Yvonne kompletnie zdawała się być wyrwana z innej bajki i pasowała tu jak kwiatek do kożucha. Promieniowała ciepłem, uśmiechem i życzliwością a mimo to jakoś tu funkcjonowała i nikt jej tu nie zgniótł.

Pierwszy przyszedł Heinrich. Nie było mu tak łatwo przejść od miejsca gdzie wysiadł z dorożki. Z Południowej Dzielnicy z powrotem do Centralnej musiał wrócić na piechotę. A w tym błocie jakie zalegało na ulicach łatwe to dla jego już niezbyt młodych nóg nie było. Miał czas aby przemyśleć słowa młodej von Schneider. Wyszło mu, że chyba stracił w jej oczach kilka punktów tym oddaniem inicjatywy w sprawie ustalania następnego spotkania.

- To ja mam ustalać następne spotkanie? Myślałam, że byłeś oficerem. - wbiła mu drobną szpilę ze swojego rozczarowania. Chyba jednak nie było ono aż tak wielkie aby przekreśliło go całkowicie w jej oczach bo jednak chociaż taka młódka to podała dwie możliwości kolejnej schadzki.

- Może u Pirory? Oboje ją znamy. A mnie łatwiej udać się do niej pod jakimś pretekstem. Wystarczy, że u niej wtedy będziesz. Albo w teatrze. Często tam bywam jak się angażuję w pomoc w jego funkcjonowaniu. A myślę, że powinno być tam miejsce aby sobie spokojnie porozmawiać w jakimś kąciku. - zaproponowała z łagodnym uśmieszkiem na swoich wypomadowanych ustach. Całkiem obiecujacy uśmiech jaki pochodził od kobiety jaka umawiała się właśnie na samotne spotkanie z o wiele starszym od siebie mężczyzną. I chyba nie po to aby rozmawiać o poezji czy pogodzie. Więc mimo wszystko ta krótka przejażdżka z Akademii była całkiem owocna. Tyle, że potem nie mógł spocząć a znów musiał udać się piechotą całkiem spory kawałek jak na swoje możliwości. Jak w końcu usiał na zydlu w “Kotle” to zdecydowanie czuł pulsowanie w nogach, zwłaszcza tej pokrytej metalowej skórą. Maść od Mergi znów pewnie mu się przyda ale na razie nie miał jej przy sobie. Do tego zgłodniał od tego całego dnia chodzenia po mieście i rozmów. A tu już właściwie pora zmroku była. Tyle, że letni dzień nawet jak pochmurny i deszczowy to był długi i wciąż na zewnątrz było jasno jak w dzień.

Siedząc na zydlu przy stole dłuższy czas samotnie miał okazję rozejrzeć się po wnętrzu tej podejrzanej tawerny. Pośród innych bywalców dostrzegł jakiegoś młodzieniaszka. Ten też siedział sam i rozglądał się dookoła, zwłaszcza jak ktoś wchodził do środka. W końcu jakiś mężczyzna przyszedł i dosiadł się do niego. Rozmawiali o czymś chwilę po czym ten młodszy wyciągnął coś zza pazuchy ale Heinrich nie widział co to dokładnie było. Właściwie to ten drugi złapał go za rękę nie dając mu tego wyjąc i coś do niego syknął. Po czym obaj wstali i wyszli z karczmy więc były łowca stracił ich z oczu bo do środka już nie wrócili.

Potem jak już Heinrich nasiedział się całkiem sporo i nawet nogi trochę mu odpoczęły to przyszedł łysy mięśniak ze zboru. Ten przyszedł jak swojak do swojaków. Z tym się przywitał, z tamtymi pogadał, kogoś pozdrowił. Na chwilę zaczepił się przy kontuarze całkiem raźno flirtując z Yvonne. W końcu z kuflem podszedł do stołu przy jakim siedział Heinrich.

- No co tam się urodziło? - zagaił gdy usiadł obok niego. Heinrich nie miał właściwie pojęcia czy Otto do nich dołączy. Czy zajdzie do Fabienne po hospicjum jak to mówił rano gdy się rozstawali? Bo jeśli nie to nie dostałby od niego listu o spotkaniu tutaj. Na razie go nie było ale sądząc po widoku za oknem to albo jeszcze powinien byc w swojej robocie albo dopiero co wyszedł.

- Heh. Zobacz. Fili znów się zrobiła na całego. - zaśmiał się rubasznie Silny wskazując wzrokiem na jakąś mocno już zalaną kobietę. Siedziała przy innym stole z innymi kamratami jacy też mieli już mocno w czubie i byli w wesolutkim nastroju. Ale ona to już się wyraźnie chwiała i mówiła coś niezbyt składnie. Pikowany kaftan jaki miała na sobie sugerował, że może być jakąś najemniczką czy kimś takim ale był w niezbyt dobrym stanie chociaż kiedyś zapewne musiał byc dość przyzwoitej jakości jak można było poznać po pewnych wyszywanych ozdobach na nim.

- Ktoś będzie miał dzisiaj z niej używanie w zaułku na zapleczu. - mruknął rozbawiony mięśniak obserwując przez chwilę tą scenę jakby czytał w niej jak w otwartej księdzę. Siedzieli we dwóch na tyle długo, że Yvonne przyniosła posiłek dla khornity a ten zdołał go wtranżolić i siedział znów przy nowym kulfu i właściwie pustym talerzu gdy do środka weszła postać w czarnym habicie. Z brązowymi zaciekami od sporu. Zresztą spodnie i buty Heinricha, Silnego czy całej reszty gości “Kociołka” wygladały podobnie. Błoto i pogoda nikogo dzisiaj nie pozostawiły nieskalanym i na każdym kto wyszedł zmagając się z nimi odznaczyło swój brudny ślad.

Otto zaś po krótkiej wizycie w rezydencji na Kapitańskiej 6 miał spory kawałek do przejścia do ulubionej tawerny głównego khornity. Tyle, że szedł z dużo elegantszej północy niż jak Heinrich z południowych rejonów miasta. Po drodze nie natknął się na żadna obiecujacą plotkę o Annice. Sam opis, “młoda, czarnowłosa kobieta” raczej nie rzucał się w oczy na tle przechodniów. Ale można było mieć nadzieję, że tak jak ostatnim razem będzie się wyróżniać agresywnym zachowaniem. Bo młoda czarnowłosa kobieta wdająca się w bójki i awantury albo prowadzona przez straże to już powinna wpadać w oko. Jednak o niczym takim nie usłyszał ani w Północnej ani w Centralnej dzielnicy. W końcu kierując się nadzieją, że być może udała się pod skrzydła Silnego stopniowo skierował się tutaj. Zastał samego mięśniaka jak i swojego starszego kolegę z jakim ostatni raz widział się dzisiaj rano. Tu jednak spotkało go rozczarowanie.

- Nie widziałem jej od akcji w świątyni. Ale poczekajcie popytam. - odparł Silny gdy dowiedział się o zaginięciu Anniki. Wstał od stołu i zrobił rundkę do szynkwasu aby porozmawiać z Yvonne i z paroma swoimi znajomkami. Dłużej zachwalał z jakimś tęgim zakapiorem jaki mimo siwizny wyglądał całkiem krzepko. Siedział zaś z kilkoma swoimi kamratami co sprawiali wrażenie jego bandy. Mimo to musieli się znać z Silnym całkiem dobrze bo rozmawiali dłużej całkiem przyjaźnie. W końcu jednak łysy wrócił do swoich kolegów ze zboru.

- Nikt jej nie widział. Ani tutaj ani na swoim rejonie. W każdym razie żadnej awanturnicy o czarnych włosach. - zdał im krótką relację z tego co zdołał się dowiedzieć. I zastanawiał się co tu teraz robić.

- Późno już. Ale jeszcze widno to bramy wciąż otwarte. Jak wyszła z miasta to może jeszcze wrócić. Jak nie to dopiero rano jak znów otworzą bramy. A jak nie wyszła z miasta to albo ją capnęła straż za rozróby i wtedy powinni ją zawlec do wieży. Albo jej nie złapali i się gdzieś zaszyła. I wtedy szukaj wiatru w polu. Nie zna miasta to nie wiadomo co jej strzeliło do głowy. Można by pójść do Pchełki. Ona ją widziała z bliska to wie jak wygląda. Może pomogła by szukać. - Silni chociaż nie sprawiał wrażenia zbyt przejętego losem czarnowłosej służki bretońskiej szlachcianki to jednak starał się pomóc kolegom w jej poszukiwaniach. Tyle, że chociaż jeszcze było widno to już zbyt wiele tego dnia nie zostało. A przeszukiwanie miasta zapowiadało się na żmudne zajęcie jak nie miało się, żadnego punktu zaczepienia. Do tego Silny sam z siebie podejrzewał, że w mieście mogło jej nie być.

- Miałem dzisiaj sen. Piękny sen. - rzucił łysy brutal uśmiechając się zaskakująco melancholijnie. I opowiedział co mu się śniło ostatniej nocy. Wielki, krwawy głaz gdzieś w lesie. Ze stosem różnych czaszek u podnóża. Otaczany przez uzbrojonych, wściekłych zwierzoludzi. I bitwa z tymi kopytnymi. Bitwa pod wodzą czarnego rycerza. A czarny rycerz miał na pancerzu czerwone słońce. Niezbyt częsty symbol w tym mieście. Właściwie to Silny kojarzył tylko van Hansenów aby taki mieli. Tylko, że ze złotym słońcem a nie krwawoczerwonym. No i z licznymi promieniami a nie ośmioma uformowanymi we wzór gwiazdy Chaosu. Zresztą z takim plugawym symbolem nikt by sobie nie mógł paradować po mieście bo zaraz by go zlikwidowano. Więc to pewnie jakaś wizja senna jak wierzył Silny. W każdym razie ten wódz poprowadził swoja armię na tych zwierzoludzi a Silny walczył u jego boku. Ale była krwawa jatka! A potem czarny wódz poprowadził ich dalej, do kolejnych bitew. I zawsze było krwawo i wspaniale, pokonanym rozpruwali trzewia i ścinali głowy a potem rzucali jej na stos. Tak się kończył ten sen. Na wielkim, krwawym pobojowisku pełnym trupów, triumfalnych kopców z obciętych głów i triumfujących nad tym wszystkim zwycięzców wiwatującym na cześć swojego czarnego wodza.

- I to jest cel. A nie jakieś robale, książki albo rozkładanie nóg. - prychnął pogardliwie nie uznając dziedzictwa innych Sióstr za godnych uwagi. A o tyle go to irytowało, że większa część zboru zdawała się właśnie im a nie Krwawej Siostrze poświęcać uwagę. Dlatego sądził, że jak Annice też się coś takiego przyśniło to mogła zacząć szukać tego czarnego wodza albo krwawego kamienia. A nie sądził aby one były w mieście bo we śnie zawsze to działo się w jakimś lesie. Tylko las to las. Nie pamiętał żadnych charakterystycznych elementów aby rozpoznać gdzie to mogło być. Stąd rosła jego frustracja, że nie mógł tam się udać.

- Tego czarnego rycerza trzeba znaleźć. On nas poprowadzi do bitwy. Do wielu bitew. - uznał w końcu Silny. I przez chwilę rozważał kto to by mógł być. Chyba nikt z miejscowej szlachty bo nie kojarzył takiego symbolu krawego słońca. Chociaż ekspertem od heraldyki nie był. No i to było jawnie chaosowy symbol to i tak było nierealne aby ktoś się z nim obnosił. Może ktoś z tych rycerzy co przyjechali do miasta na turniej? Ale też nie mógł sobie przypomnieź ani czarnej zbroi ani jakiegokolwiek słońca. A może dopiero to ten ktoś przybędzie? Albo działa już gdzieś w tych lasach? Albo wróci z Mergą z Norski? Nie miał w sumie pojęcia i to też go irytowało, że nie ma tu żadnego punktu zaczepienia.

- Dobra to co chcecie robić dalej? - zapytał w końcu obu towarzyszy gdy już w niezbyt wesołym nastroju skończył swoje rozważania.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 14; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; zmierzch
Warunki: wnętrze kamienicy, cisza, jasno, nieprzyjemnie; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)



Joachim



Młody astromanta po powrocie z Akademii miał całkiem ubłocone buty i dół ubrania. Błoto nie odpuszczało nawet magom. I buty i ubiór nadawały się do czyszczenia. Jednak to był właściwie drobiazg. O wiele ważniejsze rzeczy do przemyślenia miał po rozmowie z rektorem Vogelem. Ten potraktował go poważnie i słuchał co młodszy kolega ma do powiedzenia. Wyglądało to jak pierwsza, wstępna rozmowa gdy obie strony sądują się nawzajem co ta druga oferuje.

- Czyli nie masz doświadczenia jako wykładowca. No szkoda, szkoda, takie doświadczenie to zawsze jest mocny punkt w takiej propozycji. Ale oczywiście każdy profesor kiedyś zaczyna te swoje pierwsze wykłady. - Vogel pokiwał głową na znak, że rozumie skąpe doświadczenie kandydata jako nauczyciela ale też był skłonny zrozumieć, że ze względu na dość młody jak na wykładowcę wiek może go nie mieć. To widocznie w jego oczach jeszcze nie skreślało jego kandydatury.

- Wykładowcy astronomii rzeczywiście nie mamy. Ale dlatego, że nie mamy takiego kierunku. Oczywiście to jest ze sobą nawzajem powiązane. Jednak mamy elementy astronomii w nawigacji. Znajomość gwiazdozbiorów, orientacja wedle gwiazd, kiedy jaki i gdzie występuje i tak dalej. - tutaj widocznie rektor dostrzegał potencjalny konflikt interesów. Bo byli Akademią Morską jaka głównie szkoliła nawigatorów i załogi statków a nie astronomów. Dlatego nie było wydzielonego kierunku od astronomii a jedynie jako element nawigacji. A do tego mieli już i kierunek i wykładowców.

- I trochę późno z tym przychodzisz. Nowy rok nauki zaczyna się wkrótce po żniwach a my byśmy musieli zaczynać z niczego. Zwykle jak otwieramy coś nowego to ogłaszamy to wiele miesięcy przed aby znalazła się pula studentów co by chciała w tym uczestniczyć. A teraz jak widzisz zostało tylko kilka tygodni. - przyznał gdy dostrzegł kolejną niefortunną okoliczność. A mianowicie krótki czas na przygotowania i uczelni i chętnych na taki nowy kierunek. A bez odpowiedniej liczby chętnych to nie było pewne czy koszty się chociaż zwrócą. Zwłaszcza jak to zaczynałby ktoś nowy, bez wyrobionego nazwiska jakie mogło przyciągnąć chętnych na jego nauczanie.

W końcu rektor zdecydował się na oficjalną procedurę. Czyli kandydat na wykładowcę powinien złożyć do rektoratu swoje zgłoszenie, dyplomy i referencje. Oraz program nauczania. Komisja to rozpatrzy i zapewne jeśli nie będzie jakichś rażących błędów i uchybień to zapewne wezwie Joachima na rozmowę. Vogel nie wyznaczył mu jakichś konkretnych terminów ale wiadomo było, że najlepiej aby z tym się uwinął przed końcem tego miesiąca. I przez drogę do domu czy już w domu astromanta miał nad czym rozmyślać.

O ile złożenie dyplomów było dość proste bo wystarczyło je wyjąć z szafy i zanieść do Akademii to już z referencjami gorzej bo nigdzie wcześniej nie wykładał. Więc mógł się posiłkować tylko pokrewnymi opiniamii jakie udałoby mu się zdobyć świadczącymi, że ma nieposzlakowaną opinię zwłaszcza jako uczony skoro miałby nauczać młode pokolenie często ze śmietanki towarzyskiej tego miasta i okolicy. Musiałby się wokół tego zakręcić.

Najwięcej trudności zapowiadało się z programem nauczania. W ogóle nie miał nic takiego gotowego. Ale oczywiście warunek był sensowny. W końcu komisja chciała się przekonać jaką ma wiedzę z przedmiotu jaki planował wykładać i plan zajęć na cały rok co zamierzał nauczać. To się zanosiło na masę pracy biurowej z kalendarzem i wertowaniem ksiąg aby jakoś sensownie to nauczać. To nawet gdyby nie miał swoich kultystycznych zajęć to czekałoby go sporo ciężkiej pracy aby to przedstawić w spójnej, czytelnej formie jaka mogła zrobić dobre wrażenie na komisji. Bo w niej zapewne będzie nie tylko rektor ale też i inni wykładowcy jacy powinni być fachowcami w swojej dziedzinie.

Tak czy inaczej nie zanosiło się aby uzyskał pozycję wykładowcy za same ładne oczy i musiałby do tego zabrać się na poważnie. Vogel chyba zdawał sobie z tego sprawę bo zaproponował mu też praktyki jako asystenta profesora powiedzmy od nawigacji. Właśnie po to aby naprał wprawy i zobaczył jak to jest być wykładowcą. A i koledzy z uczelni mogliby wtedy ocenić jego charakter, umiejętności, wiedzę i profesjonalizm czy rokuje nadzieję jako nauczyciel. Wtedy też odpadałby mu kłopot napisania własnego programu nauczania a przynajmniej tak na początek. Bo z czasem i tak zapewne by musiał go opracować ale już w ramach praktyki.

Gdy wrócił do domu okazało się, że Sven już tam był. Niewiele się dowiedział o porannej wyprawie barona Wirsberga. Tamten wyruszył wcześniej niż służący Joachima a do tego był konno więc piechur nie miał szans go dogonić. Ale dowiedział się, że niemłody już wiekiem szlachcic wyjechał przez zachodnią bramę. Czyli tą jaka prowadziła bezpośrednio ku Diabelskim Mokradłom. Co prawda droga wiodła od bramy południowym krańcem tych mokradeł ale to było mniej więcej w tą samą stronę. Tamtędy też było najszybciej dostać się do zachodnich kamieni gdzie ostatnio urządzili sobie wspólną noc z ungorami Gnaka. Chociaż trzeba było nieco zboczyć z głównej drogi a oni sami ostatnio korzystali z południowej bramy aby właśnie nie było tak łatwo powiązać ich z tymi kamieniami. Z relacji strażników z jakimi rozmawiał Sven wynikało, że rano baron otoczony własną świtą wyjechał “w wielkim wzburzeniu” co ich zdziwiło. Pojechał z pół tuzinem hartów myśliwskich i dwoma czy trzema zbrojnymi więc sądzili, że na polowanie. O tyle ich to zdziwiło, że przecież z powodu żałoby polowania, bale, koncerty i inne rozrywki były przecież zabronione i niemile widziane. No ale kto baronowi zabroni?

Ta rozmowa niejako wyrwała go z rozmyślań o Akademii i Vogelu oraz swojej karierze jako wykładowcy akademickiemu. I niejako przypomniała mu o porannych petentach. Jak się dowiedział od samych zainteresowanych to Dahlem leżało za południową bramą. Z pół dnia drogi piechotą od miasta. I na jakiś południowy - zachód. Więc raczej nie graniczyło chyba bezpośrednio z Diabelskimi Mokradłami. Zaś co do kierunku gdzie można by szukać zaginionego przodka to nie mieli pojęcia bo jak te 30 czy 40 lat temu wyszedł z ich wioski i zniknął w lesie to nikt go więcej tam nie widział ani nie słyszał. Właśnie dlatego, że nie mieli żadnego punktu zaczepienia przyszli do kogoś od spraw nadnaturalnych licząc, że on jakoś wskaże im miejsce do poszukiwań szczątków. Bo po tylu latach nie spodziewali się, że jeszcze mógłby być wśród żywych.

Przy tak skąpych wskazówkach rzeczywiście nie zanosiło się aby standardowymi metodami dało się odszukać w lesie jakiś ślad. Zapewne astromanta musiałby użyć swoich niecodziennych umiejętności. Wieśniacy coś musieli słyszeć o magii czy raczej gusłach bo na szczęście przynieśli tani, blaszany medalik należący do ich dziadka co pozwalało astromancie skupić swoje myśli i energie na poszukiwaniu zaginionego.

- A sen no był panie, był. Dziwny był. Dziadek biegł przez las. A potem leżał. Leżał cały we krwi i umierał. I wzywał wszystkich dobrych bogów i rodzinę w godzinę swojej śmierci i żałował, że on tam dogorywa w niepoświęconej ziemi z dala od przodków. - wyjaśnił wnuk zaginionego jaki miał sen o swoim przodku ostatniej nocy. Brzmiało to jak wizja umierającego jaka jakoś przez sny trafiła do jego potomka. Co nie było niemożliwe. Zwłaszcza, że i sen i sen wieczny należały do tego samego boskiego patrona. I jakby zmarły miał jakieś sprawy pozostawione na ziemi na przykład brak przyzwoitego pochówku to mógł poprzez sny tak oddziaływać na żywych. Zwłaszcza swoich krewnych. Jednak opisane detale snu nie były zbyt pomocne w zlokalizowaniu miejsca śmierci owego przodka bo mogło to być gdziekolwiek w lesie.

Chłopi stropili się gdy przyszła rozmowa o zapłacie. Zaczęli mieść czapki jeszcze bardziej i spoglądać na siebie z zakłopotaniem.

- No my kury i gęsi mamy. I jajka i sery. Dobre i zdrowe. Na targ jak wozimy to zawsze z pustymi koszami wracami. I jakaś okowita też by się znalazła. I miód dobry mamy i wosk na maści albo świece. Możemy dobrodziejowi coś z tego podrzucić. No i my trochę wczoraj sprzedali na targu to monet też trochę mamy. A wiela by to za taką pomoc było? Bo my by chcieli ciało dziadka odnaleźć i pochować jak należy a po tylu latach to trudne a te sny ciężko gniotą. - powiedział nieco trwożliwie wnuk zaginionego przodka patrząc niepewnie jak mag zareaguje na taką propozycję. A co wierzyć o niebezpieczeństwach lasu to Joachim sam nie był pewien co im wierzyć bo chyba całą głębię lasu odbierali jako niebezpieczną. Poza najbliższym otoczeniem gdzie wypasali świnie albo chodzili po chrust. Nie było to dziwne bo skarżyli się na wilki co atakowały samotne osoby, zwłaszcza zimą. Na dziki co ryły im plony i rozwalały płoty a trudno było przegnać takie stado pod wodzą wielkiego odyńca. Na zwierzoludzi jacy buszowali gdzieś tam głębiej ale czasem podchodzili pod wioskę i nawet mogli kogoś z sąsiadów skubnąć. Do tego jeszcze czasem orki, gobliny, bandyci więc ten leśny matecznik jawił się im jako kraina niebezpieczeństw w jaką nie warto się zagłębiać. I właśnie Joachim musiał im coś odpowiedzieć czy zajmie się tą sprawą czy nie.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Centralna; ul. ???, ciemna ulica
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; północ
Warunki: - ; na zewnątrz: noc, pogodnie, d.sil.wiatr; zimno (-5)



Otto



Jednooki mnich czuł ten cały dzień w nogach. Od rana ich używał a teraz był późny wieczór. Chyba północ się zbliżała albo może było już i po. W każdym razie bardzo późno jak na kogoś kto jutro z rana miał zaczynać swój kolejny dzień roboczy z hospicjum. Czuł zmęczenie w nogach i zimno jakie od nich wędrowało w górę od tego łażenia po błocie tych ulic i miasta. Teraz wracal do siebie na Kazamatową. Anniki nie znaleźli. Jakby pochłonęło ją to miasto. Chociaż od spotkania w “Kotle” nie było już tak wiele czasu na te poszukiwania. Jak to bez finezji powiedział Silny “Albo się sama znajdzie albo jutro trzeba jej szukać od rana”. Bo chociaż czarnowłosa nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia przy pierwszym spotkaniu, zwłaszcza jako champion Norry to jednak poczuł sie w obowiązku aby dołączyć do poszukiwań. Nawet ściągnął Rune do pomocy. Ten już wykurował się po łomocie od czarnych gwardzistów na tyle, że mógł swobodnie chodzić.

Z jutrzejszymy poszukiwaniami Otto miał o tyle dylemat, że właściwie powinien pracować w hospicjum a tam mu schodziła większa część dnia. O ile nie znalazłby jakiegoś pretekstu aby się wyrwać, zwłaszcza na dłużej. No albo zostawić te poszukiwania kolegom. Szedł zmęczony i zmarznięty przez kolejną błotnistą ulicę jaka tonęła w nocnych ciemnościach. O tej porze to rzadko gdzieś paliło się światło a tutaj to jeszcze chyba wiekszość domów stała pusta. Dobrze, że noc zrobiła się całkiem pogodna. Nad głową wisiał mu Mannlieb, nieco już nabrał masy po nowiu jaki uczcili za miastem ze zwierzoludźmi. I zwłaszcza ich koleżanki zdawały się być jak najbardziej chętne na powtórkę przy najbliższej pełni a ta powinna wypadać jakoś w następnym tygodniu. Joachim pewnie by znał dokładną datę, skoro był astronomem. Te wszystkie rozmyślania przerwał mu dźwięk. W tej nocnej ciszy był na tyle zaskakujący, że chociaz niezbyt głośny to mnich go usłyszał. Poza tym był dziwny. Trochę jak chrząknięcie albo syknięcie. Ktoś chciał zwrócić na siebie jego uwagę? Czy na odwrót? Zorientował się, że właściwie to w tej ciemnej alejce to właściwie byłby w sam raz miejsce do napadu dla kogoś takiego jak Silny i jemu podobni. Po chwili usłyszał znów podobne odgłosy. Gdzieś z boku. Trochę za nim. Ale w tej nocnej czerni mroków i półmroków nikogo nie dostrzegał.

- Ty,ty! Długiczarnydługiczarny! - doszedł go z tej ciemności pośpieszny, nerwowy i dziwnie skrzeczący głos. Tamten chyba zorientował się, że już zwrócił na niego swoją uwagę chociaż Otto wciąż nikogo nie mógł dostrzec.

- Taktyty! Długiczarnydługiczarny! Tyijatyija! Pamiętasz? Jużbyliśmybyliśmy. Zakanciastenory w lesielesie po samice. Pamiętasz? Jednadla naszego stadajedna dla waszego. - głos z ciemności skrzeczał obco ale chociaż trochę niewyraźnie i robił dziwne zbitki ze słów które wypowiadał strasznie szybko to jednak mniej więcej dało się zrozumieć co mówi.

- Taktak Długiczarny. To my, przyjacielprzyjaciel. Samice się skończyły. Maszmasz jakieś? To dajdaj! Daj szybko! Ty nam dasz samicędasz towar i my ci coś. Co chcesz? Masz samice? Maszmasz? Wymienimy się. Dobradobra umowa, robimy umowę? - skrzeczał z ciemności głos. Chyba z wnętrza któregoś z pustych budynków a tam było jeszcze ciemniej niż na ulicy. Więc mnich nie był w stanie dostrzec z kim rozmawia.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Południowa; ul. Garncarzy 8, mieszkanie Heinricha
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; północ
Warunki: wnętrze sypialni, ciemno, cicho ; na zewnątrz: noc, pogodnie, d.sil.wiatr; zimno (-5)



Heinrich



Zasnął. Miał już swoje lata. A dzisiaj cały dzień na własnych nogach od samego rana gdy wybrał się do Otto aby porozmawiać z nim przed wyjściem do hospicjum. Więc gdy wieczorem wrócił do domu miał dość. Gdy tylko położył się na swoim łóżku to zasnął nie wiadomo kiedy. I pewnie by spał do rana. Ale jednak coś go obudziło. Ktoś. Delikatny, matczyny ruch dłoni po jego już niemłodej twarzy. Palce przesunęły się na czoło i zanurzyły we włosy. Co było wręcz dziecięco kojące. A potem jeszcze raz. Aż zaczęły przesuwać się ku szyi i ustom. To już nie były matczyne gesty a pieszczota kochanki dla swojego kochanka.

Jak otworzył oczy zobaczył nad sobą nocną zjawę. W ciemności owal jej twarzy okolony czernią włosów albo jakiegoś nakrycia. Zapach świeżego powietrza z dworu. I kwiatowych, rozwodnionych perfum na jakie mogły sobie pozwolić zwykłe ladacznice, robotnice, żony i córki kupców bo nie było je stać na drogie pachnidła uzywane przez szlachcianki i klasę rządzącą. Ale mimo to aromat był raczej przyjemny i niezbyt nachalny. Czuł też napór jej ciała gdy usiadła na skraju jego łóżka co świadczyło, że nie jest to żadna zjawa tylko istota z krwi i kości. Cała na czarno albo tak ciemno, że w nocy i tak wydawała się ubrana na czarno. No i w spodniach.

- Obudziłeś się? Oj pospałeś się na całego. Ciężki dzień co? - po głosie rozpoznał Łasicę. Więc jednak przyszła tak jak obiecała. I właściwie jako włamywaczka musiała być niezła bo póki nie usiadła na jego łóżku i nie zaczęła go dotykać to pewnie by przegapił jej obecność. Mogłaby zapewne zrobić karierę jako zabójczyni skoro potrafiła tak bezszelestnie włamywać się do zamkniętych domów no ale na tyle ją poznał aby wiedzieć, że nie ma takiej natury i w ogóle mokra robota jej nie interesuje.

- Ale mam nadzieję, że wykrzesasz z siebie nieco sił na resztę nocy? Bo nie ukrywam, że będę bardzo rozczarowana jak się odkręcisz tyłkiem do ściany i wrócisz spać. Albo będziesz tylko ględził o swoich złotych czasach gdy byłeś wielkim i strasznym łowcą czarownic. Nie interesuje mnie to. Mam nadzieję, że wiesz po to tu zasuwałam po nocy przez pół miasta przez te cholerne błoto. - łotrzyca umiejętnie droczyła się z nim z jednej strony podpuszczając go a z drugiej nie bawiąc się w jakieś subtelności otwarcie przyznałą, że nie przyszła tu tylko na pogaduszki. Zwłaszcza jak na koniec nachyliła się nad nim i złożyła na jego ustach czuły pocałunek.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; Dzielnica Zachodnia; ul. Kołodziejów 14; kamienica Joachima
Czas: 2519.07.16; Bezahltag; północ
Warunki: wnętrze kamienicy, cisza, jasno, nieprzyjemnie; na zewnątrz: noc, pogodnie, d.sil.wiatr; zimno (-5)



Joachim



Dziś młody astromanta nie nachodził się zbyt wiele po tym całym błocku jakie zalegało na ulicach po porannych i południowych deszczach. Chociaż ubranie oraz buty i tak miał do prania. Jednak jako astronom stwierdził, że zmierzch w przeciwieństwie do całego dnia przyniósł poprawę pogody. I nad miastem noc rozpostarła swój gwiaździsty płaszcz prawie nieskalany jakimiś chmurami jakie stały nad tym ziemskim padołem od samego rana. Dobra pogoda aby prowadzić obserwacje astronomiczne albo stawiać gwiezdne wróżby z pomocą znaków gwiezdnych. Chociaż była chłodna noc a w powietrzu wciąż unosiła się wilgoć jaka parowała z grząskiej ziemi więc nie było zbyt przyjemnie.

Miał też wieczorem okazję aby zastanowić się nad tymi wszystkimi sprawami jakie go otaczały i w jakich brał udział. Za parę dni będzie cotygodniowy zbór, pierwszy po akcji z rabunkiem świątyni Mannana i odpłynięciu Mergi. Coś musiał zdecydować w sprawie tych chłopów z Dahlem. I jak postąpić w sprawie nauczania w Akademii. Czy coś przedsięwziąć w sprawie barona Wirsberga? A w końcu to tylko część ze ścieżek losu jakimi podążał zaś jutro zaczynał się kolejny dzień.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem