Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2023, 11:10   #8
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
KUNDEL SZCZERZĄCY ZĄBKI
************************************************** **************************************************


Gdy patrzyła na Connora błagającego ją o krew uchwyciło ją nieprzyjemnie znane uczucie. Była w stanie siebie samą postawić na jego miejscu. Tak samo zachowywała się ona w stosunku do Cyrila. Choć nie udobruchało ją to porównanie to jednak coś zmieniło. Nie wiedziała czemu, ale poczuła pewną litość w stosunku do człowieka. Może to dlatego, że sytuacja otoczona była wieloma pozytywami?

Nie odzywała się, gdy przegryzała swój nadgarstek, aby nakarmić swojego ghula. Nie umiała określić jak się czuje w tym momencie. Jakie to było uczucie? Duma? Okrutna satysfakcja? A może smutek?
Czemu nie mogła określić?

Wciąż zastanawiała się nad sytuacją z Conorem, gdy wjechali do Nowego Jorku. Szybko jednak atmosfera Wielkiego Jabłka zmyła inne troski. Ponownie znalazła się w metropolii i nic nie było w stanie tego przebić. Niezależnie co widziała na ulicy, kogo udało się ominąć. Ona czuła się naprawdę w domu...

A z tyłu głowy miała myśl, iż tutaj znajduje się Cyril.



Oldsmobile wyraźnie zaniepokoił Ann.
- Z kim ty masz rozmawiać? - mruknęła do Miracelli.
Ventrue zaskoczona wyraźnie tym pytaniem spojrzała na Ann, a następnie rzekła. - To… tajemnica. Nie mogę powiedzieć.
- Jeżeli to ten gówniarz Księcia, to naprawdę bym widziała posłanie go jako policzek. - zaśmiała się.
- A jak ma na imię gówniarz?- zapytała Miracella.
- Quentin Ellsworth. - odparła.
- Nigdy o nim nie słyszałam.- zamyśliła się Ventrue. - Jest ważny?
- Bynajmniej. To idol ghuli i wampirów poziomu ulicy.
- Acha. - Miracella wskazała palcem wolne miejsce do zaparkowania.- To nie masz się czym martwić. Lukrecja nie marnuje czasu na nieważnych gówniarzy.
Ann nie skomentowała. Ona mogła nie marnować czasu, ale to nie znaczy, że by jej czegoś takiego nie zrobiono.

Clyde zatrzymał wóz, gdzie mu kazano. I cała trójka wyszła. Miracella oczywiście szła dumnie przodem, niczym wódz prowadzący oddziały do bitwy. Była trochę sztywniejsza niż zwykle, trochę bledsza… niewątpliwie czuła tremę.
Ann chwilę patrzyła na zestresowaną dziewczynę, nim przed ochroniarzem klubu lekko stuknięcie palców dała znać Miracelli żeby działała, sama wychodząc przed nią i zwracam ci do ochroniarza.
- Mamy umówione spotkanie na rzecz pani Borgii. - powiedziała i usunęła się trochę w bok odsłaniając młodą.
Wykidajło obojętnie spojrzał na Ann, a potem na Miracellę. Sięgnął do notanika w kieszeni, przekartkował.
- Kto miał przybyć w jej imieniu?-
- Ja… to znaczy, pani Tepes. - wtrąciła niemrawo, a potem dodała głośniej.- Tepes.-
- Słodko. Możesz wejść. On czeka.- dodał zerkając w notatnik.- Trzecia prywatna alkowa na lewo.-
Miracella skinęła głową i ruszyła, mężczyzna pozwolił jej przejść ale zablokował drogę Ann i Clyde’owi.
- Hej… co jest człowieku.- zareagował gniewnie Brujah.
- Oni są ze mną. - rzekła Miracella, a wykidajło rzekł. - Dobrze, mogą wejść i pójść z tobą, ale tylko do drzwi kwatery. Dalej możesz wejść tylko ty.-
Ventrue przytaknęła głową i ruszyła do drzwi.
Ann spojrzała na zirytowanego Brujah i ruszyła bez słowa za Miracellą.

Weszli do środka, wystrój był… “biblijny” z nutką perwersji. Relief nad wejściem przedstawiał z prawej strony Adama, z lewej Ewę, po środku rogatego węża owiniętego wokół drzewa tak jak bywał przedstawiany na symbolu hipokratesa. Adam miał wzwód godny satyra, a Ewa trzymała dłoni w owoc. Nie jabłko, a podłużną gruszkę, którą… łatwo było pomylić z męskim przyrodzeniem.
- Ktoś tu ma jakieś prywatne porachunki z Kościołem. - ocenił Clyde na ten widok.
Ann wzruszyła ramionami.
- Może. Osobiście nigdy nie byłam bardzo stronę kościoła.
- Ja jestem ateistą.- stwierdził dumnie Clyde, a Miracella pokręciła głową dodając.- To jesteście głupcami. Całe nasze istnienie najstarsi wywodzą ze starotestamentowych opowieści.-
Weszli dalej, uderzyła w ich uszy… głośna i niepokojąca muzyka techno. Sam wystrój klubu, był mroczny i czerwony. Było tu dużo… ludzi, ładnych i łatwych panienek w seksownych kieckach i bogatych i wpływowych szczeniaków z wyższych sfer. Były też wampiry, z tych które Ann znała jedna osoba rzuciła się Ann w oczy. I nie był to Quentin. To była ciemnowłosa wampirzyca.
Ann wyszczerzyła się na widok przydupaski Szeryfa.
- Przynajmniej jesteś witana z pompą. - szepnęła do młodej.
- No nie wiem… nie czuję się tak witana. Znajdźmy te prywatne pokoje.- zastanowiła się Ventrue, a Clyde spytał. - A co my potem mamy robić?
- Nie wiem. Nie naróbcie tylko kłopotów.- stwierdziła lekko rozdrażniona Miracella.
- Postaram się być grzeczna. - powiedziała Bezklanowa - choć co ty będziesz miała coś ciekawego tutaj. - mruknęła.
- Pilnuj Clyde’a.- stwierdziła Miracella rozglądając się, a Brujah.- A co ja dziecko, że potrzebuję niańki ?
- Czasem można się zastanawiać... - mruknęła Ann.
- Nieważne…- machnęła ręką Miracella, gdy cała trójka zauważyła idącego w ich stronę mężczyznę.

Kainita był to z pewnością i to ubrany ekstrawagancko.
Sama Ann mimo że ubrała się porządnie, to nie wchodziła w styl Miracelli. Utrzymywała tyle, aby Lukrecja nie narzekała.
- Ach… droga miss Thompson. Jakże dobrze widzieć cię po naszej stronie.- mężczyzna podszedł do Miracelli i cmoknął ją w dłoń. - Zakładam że droga Lukrecja miewa się dobrze?
- Och… eeem… ja jakoś… nie przy…pomi…- zaskoczona tą sytuacją Ventrue straciła rezon i zaczęła mamrotać, ale wampir nie zraził się tym.- No tak, mogłaś mnie zapomnieć, byłem tylko raz i to lata temu, ale ja nie zapominam twarzy. Pozwól że się przedstawię. Lucien S. Beauregard, właściciel tego skromnego przybytku. Więc czemu zawdzięczam twoje zjawienie się.-
- Ja przybyłam tu z polecenia Lukrecji… na nazwisko Tepes.- wydukała już z większą pewnością siebie Miracella.
- Och… no tak, że też nie przyszło mi to do głowy.- zaśmiał się ciepło Lucien i wskazał palcem.- Tam trzeba się skierować, przez drzwi. Korytarz prowadzi do prywatnych kwater wynajętych na dzisiejszą noc. Ufam że Reggie podał szczegóły?
- Tak.- odparła z ulgą Ventrue.
Ann ze spokojem przysłuchiwała się wymianie słów tej dwójki.
- To dobrze… bawcie się dobrze. Drinki będą na mój rachunek. A teraz wybaczcie. Mam interes do dopilnowania. - tymi słowami Lucien pożegnał się z trójką młodych wampirów.
- Nie stresuj się tak, młoda. - Ann wyszeptała Miracelli na ucho.
- Łatwo ci mówić.- odetchnęła głęboko Miracella. - No to… eeem… ja idę, a wy… no wiecie co robić, a właściwie czego nie robić.
- Niestety, nie mogę się z tobą zamienić. - westchnęła Ann - Bądź Ventrue... cokolwiek to by nie znaczyło.
Miracella uśmiechnęła się tylko i poszła zmierzyć ze swoim przeznaczeniem, zostawiając Brujaha pod opieką Ann.

Caitiffka spojrzała na Clyde'a.
- Nie rób niczego czego nie chcą byś robił w Róży. Podrywy wliczam. I boostowanie ego. Jesteś za cienki, by to robić przy tych tutaj. Nie zawstydzaj swojego Ojca.
Clyde naburmuszył się słysząc te słowa.
- Niech ci będzie.
- Ta czarnowłosa babka, co na scenę patrzy - opisała kobietę. - To przydupaska Szeryfa. - pociągnęła Clyde’a w stronę baru - Popij sobie, coś dla mnie weź. Ja do niej pójdę. - uśmiechnęła się i skierowała do kobiety.

***

- Służbowo czy korzystasz z benefitów pozycji? - Ann odezwała się, gdy podeszła do czarnowłosej kobiety.
- Wybierasz sobie wyjątkowo niefortunne miejsca na spotkania. Nie wiem po co tu jesteś, ale lepiej zrobisz jak opuścisz to miejsce. Wkrótce będzie tu jatka.- stwierdziła krótko kobieta.
- Tutaj? - zdziwiła się Ann - Chyba nie w tym budynku? I nie, nie mogę opuścić tego miejsca. Nie zostawię młodej Lukrecji, z którą tu jestem.
- W tym budynku, w tej sali. - potwierdziła wampirzyca obojętnym tonem.- Zrobisz co chcesz, siebie tylko będziesz mogła winić jak traficie między młot a kowadło.
- Są jeszcze inne osoby, które będę mogła winić. - stwierdziła - Czy to ma coś wspólnego z tym gangiem na mieście? Mijaliśmy jakiś.
- Nie… to bardziej egzotyczna kwestia. - przyznała z niechęcią Kainitka. - Islamiści.
Ann patrzyła bez zrozumienia.
- Znaczy... Śmiertelnicy?
- Nie tylko… renegaci klan Assamitów, czasami za bardzo… przesiąknięci wiarą którą praktykowali za życia i pozostają jej wierni po przemianie. - wyjaśniła wampirzyca niechętnie. Anarchowie wywodzący się z tego klanu mają problemy z dyscyplinowaniem swoich potomków i czasem… zwłaszcza u świeżo przemienionych, marzy się walka z niewiernymi.
Ann wydawała się podekscytowana.
- i będziecie przeciw nim walczyć?
- Zlikwidujemy ich… i ich ludzkich kompanów. Nie potrzebujemy tu kolejnego 9/11 z wampirzym dodatkiem.- odparła Kainitka.- To młode wampiry, mało doświadczone. Na dłuższą metę nie mają szans.

- Mogę się do was przyłączyć? - zapytała radośnie - Jeżeli mała i tak będzie zajęta…
- Z tego co wiem, niespecjalnie z ciebie użyteczna wojowniczka. Bardziej specjalizujesz się w zwiadzie.- odparła Kainitka.
- Głównie zabijałam śmiertelnych... - zamyśliła się - Ale wampiry też nie będą radosne jak ich przywitam z moim krwiopijnym sztyletem. A do tego jest tu też Syn Księcia Stillwater. Brujah.
- Raporty… potwierdzają jego… bezużyteczność na polu walki.- machnęła ręką wampirzyca. - Twoją w sumie też. Problem w tym, że za dużo myślisz… zamiast działać. Bitwa to nie czas na planowanie, tylko na skorzystanie z insty…-
- No… młoda z niej kózka… nauczy się używać się rogów… w końcu.- głos który był znajomy. Rudowłosy wampir przysiadł się do nich uśmiechając się.
- Fajny fryz, co? - rzekł poprawiając czarne lustrzanki. - Lorens, duch który mieszka w rurze obok mi go zasugerował. Powinienem być dziś incognito. Więc tak się do mnie zwracajcie. Jestem Incognito Gorgon.-
Ann wygląda na zadowoloną z obecności Gorgona.
- Ten duch ma gust, to muszę przyznać. - pokiwała głową - A i tak się przyda aby panicz pokazał wreszcie, że jest Brujah. - postarała się zignorować opinie o sobie.
- A gdzie on jest?- spytał zaciekawiony Locarius/Incognito. A następnie spojrzał na Kainitkę w garniturze.- Uśmiechnij się Rose.-
- Na twoim pogrzebie.- odparła Rose obojętnym tonem i upiła nieco krwawej Mary.
Ann wskazała kierunek baru.
- Tam go zostawiłam. - powiedziała do Malkavianina. Spojrzeli oboje i nie dostrzegli Clyde’a. Brujah gdzieś wywędrował.
Ann rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu zaginionego. I nie dostrzegła ich ochroniarza. Clyde gdzieś znikł w tłumie gości przybytku Luciena.
- Umie znikać. Może to tak Nosferatu udający Brujaha?- zadumał się Locarius.
- Nieważne, nie potrzebujemy nie sprawdzonego w boju bękarta Joshui. Tylko by zawadzał. - machnęła ręką Rose.
- Może się pojawi. Jako dystrakcja, krótko istniejąca. - mruknęła dziewczyna.
- Nie mamy powodu czekać na jego pojawienie.- Rose spojrzała w kierunku wejścia do sali. Tam stała drobniutka ciemnowłosa wampirzyca. Piękna, osobisty ogar Księcia.
- Ruszamy. Loc..
- Incognito.- wtrącił rudy wampir.
- Incognito. Nowa jest pod twoją opieką.- rzekła wampirzyca wstając od stolika. Wraz z nią kilku innych Kainitów znajdujących się w różnych miejscach sali poderwało się na nogi.

Ann spojrzała na Gorgona wyczekująco.
Ten uśmiechnął się, a Rose ruszyła dzwoniąc telefonem. Po chwili drzwi otwarły się z hukiem.
- Wszyscy na ziemię. Policja! - odezwały się wpadające do środka osoby w strojach SWAT, wywołując oczywistą panikę. Część ludzi padła grzecznie na ziemię, reszta próbowała się rozpierzchnąć. A młodzieńcy o wyraźnych arabskich rysach, przy kilku stolikach sięgnęli po broń i zaczęli strzelać w kierunku policjantów, na co ci odpowiedzieli ogniem.
- To nasz cel… musimy się przyczaić i poczekać, aż ghule wypłoszą ich na tyły lokalu. Mniej świadków. - wyjaśnił Gorgon cicho.
Ann nie trzeba było mówić więcej. Ustawiła się otoczona cieniem i zastygła. Czekała.
Wymiana ognia trwała chwilę, kilka kul dosięgło celów po obu stronach. Niemniej nagle coś zaczęło się dziać. Jeden po drugim islamiści zaczęli padać na ziemię, krztusząc i się i dusząc od krwi która wypełniła ich płuca.
- Zdrajca… zdrajca…- krzyczęli między sobą, zwracając broń palną przeciw sobie nawzajem. Po czym rzucili się do ucieczki. W małych grupkach, nie ufając sobie nawzajem. Ghule w policyjnych mundurach nie ruszyli za nimi. Za to Rose i jej ludzie tak. No i Gorgon z łobuzerskim uśmiechem.



Podekscytowana Ann ruszyła za Gorgonem, w lewej dłoni trzymając pistolet otrzymany od Larry'ego, a na wyciągnięcie prawej mając u boku schowany w sztylet.
Wpadli na siłujące się dwa wampiry… jeden w garniturze, zapewne członek świty Rose. Drugi, ubrany nieco bardziej bojowo, starał się wbić kły szyję tego drugiego. Obaj zataczali się po korytarzu, próbując zdobyć przewagę nad przeciwnikiem. Ich pistolety leżały na podłodze, a gdzieś w pobliżu słychać było strzały z broni palnej.
W pierwszym odruchu Ann strzeliła w glowę wampira chcącego zjeść drugiego.
Pistolet od Larry’ego miał kopa. Dłonią Ann szarpnęło. Ten odrzut jednak był dowodem siły ognia broni. Z bliskiej odległości, renegat nie miał szans. Jego głowa pękła jak krwawy arbuz, a ciało zwiotczało. Z takiej rany młody wampir nie mógł wykpić się regeneracją. Locarius w ogóle się nie zatrzymywał, tylko ruszył dalej.
Młoda wampirzyca na chwilę się zawahała, aby zerknąć czy ten drugi wampir nie został ubity przypadkowo.

Biegli w kierunku odgłosu strzałów, wpadli na zakrwawionego wampira z nożem wojskowym w dłoni, zakrwawionymi ustami, kurtkę z wojskowym kamuflażem i szaleństwo w spojrzeniu. Rzucił się na Locariusa, ten podniósł okulary w górę. Wampir zamarł w bezruchu, a Locarius wepchnął lufę dużego rewolweru w usta Kainity… strzelił, rozwalając mu mózg. Ciało opadło martwe na innego Kainitę, w garniturze i z rozerwanym gardłem… pozbawionego krwi… i prawie głowy.
Gorgon nie przejął się tym, tylko ruszył dalej opuszczając patrzałki na swój zabójczy wzrok.
Ann kopnęła martwego tak, aby jego krew spływała do ust pozbawionego krwi i pognała za Locariusem.

Wkrótce dotarli do celu, mijając po drodze kilku zarżniętych jak bydło śmiertelników i kolejnego garniturka przepołowionego na pół. Jak się okazało tyły przybytku rozkoszy, jakim była knajpka Luciena zostały zastawione przez vany należące do szeryfa NY. Renegaci i ich ludzcy sojusznicy zostali schwytani w pułapce i rzucili się do walki z ślepym fanatyzmem.
Część schowana za śmietnikiem ostrzeliwała Rose i jej ludzi. Część uzbrojona w kindżały i poruszająca nadnaturalnie szybko rzuciła się na Rose, licząc zapewne na to, że jej śmierć zniszczy morale wroga. Przeliczyli się, uzbrojona w dwa podrasowane Desert Eagle, wampirzyca poruszając się równie szybko, jeśli nie szybciej niż oni, unikała ciosów szerokich zakrzywionych ostrzy trzech atakujących ją Kainitów. Poruszając się między nimi przystawiała lufę broni, do ich torsów, twarzy, ramion. Bum, bum, bum… jeden Kainita stracił rękę, jeden dosłownie twarz (i sporą część głowy), a jeden otrzymał sporą dziurę w miejscu serca.
Ann spojrzała w stronę skrytych za śmietnikiem Kainitów, którzy wciąż stanowili zagrożenie. Chciała coś z nimi zrobić... może...
Ann " rozciągnęła" cień śmietnika, aby ten zakrywał większą przestrzeń. Mogła mieć tylko nadzieję że ta młodziutka grupka nigdy wcześniej nie widziała "ożywionych " cieni.

Efekt przeszedł oczekiwania dziewczyny.

Nie stało się tak jak planowała. Miejsce obok śmietnika jak i jego okolice zostały oplecione gęstym czarnym... cieniem? Jakby cienista kostką w przestrzeni. Nie wydobywał się z niej żaden dźwięk i nic nie było widać... Choć zważając na reakcję zdziwionej Ann mogło to coś dać.

- Co do licha… - ocenił Locarius i podobnie zresztą jak Rose. - Co do cholery?!
Po czym celnymi strzałami dobiła konających Assamitów wokół siebie.
- Wystrzelajcie ich! - krzyknęła Ann i zaczęła strzelać do wroga w cieniu.
- Kogo…- odezwał się jeden z garniturków. A Rose potarła czoło w irytacji. - Mamy granaty?
- No kilka na wypadek…- zaczął inny wampir.
- To jest ten wypadek. Zużyć wszystkie.- zadecydowała Rose.
Granaty poleciały w ciemność. Pięć… co się potem stało… nie wiadomo. Słychać było tylko przytłumione eksplozje.
Cień nagle zaczął zanikać, a zmęczona nowym doświadczeniem Ann zachwiała się na nogach.

Gdy ów mrok zniknął widać było… jatkę, stłoczeni razem ludzie i Kainici zostali poszatkowani granatami odłamkowymi, że trudno było pośród tych fragmentów ciał ocenić, które należało do wampira, a które do śmiertelnika.
- Pozbierać kawałki i spalić.- zadecydowała Rose chowając pistolety.
Ann wyprostowała się i z uśmiechem patrzyła na efekt. Wyraźnie była zadowolona.
- Jeszcze mi tak nigdy nie zrobiło. - odezwała się do Locariusa.
- Nooo… wygląda… dziwnie…- wzruszył ramionami Malkavian.- Ale ja tam nigdy nie rozumiałem sztuki nowoczesnej. -
Patrzył jak ghule i niżej postawione wampiry zabrały się za zbieranie szczątków i ciał, pakowaniem ich do plastikowych worków. A te były zanoszone do stojącej za rogiem śmieciarki.

Ann podeszła w stronę Rose i odezwała się do niej.
- Dwóch w garniakach leży na drodze tutaj i chyba wciąż istnieje.
- Się sprawdzi.- mruknęła Rose zmieniając magazynki w pistoletach. I rozglądając się dookoła.- Będzie trochę sprzątania i trzeba będzie przygotować wystąpienie prasowe. Na szczęście Książę ma ghuli w FBI. Oni się zajmą zasłoną dymną tej akcji.
- Czy zasłużyłam na choć niewielkie podniesienie rangi w moich aktach? - zapytała zadowolona z siebie młoda Caitiffka.
- NIe wiem… zobaczy się. - odparła enigmatycznie Rose i sięgnęła po smartfona. - Tu Wilmowsky. Operacja zakończona, sir. Komórka terrorystów zlikwidowana, oczywiście nikt nie przeżył. Zabieramy się za porządki tu na miejscu. Niech PR przygotowuje odpowiednie wrzutki dla pismaków. I niech nasi w FBI zabiorą się do pracy.
Ann coraz bardziej żałowała, że nie znajduje się tu na miejscu, w Nowym Jorku. Tu się przecież tyle ciągle działo! A ona musiała w tym nudnym miasteczku przesiadywać...
- Zazdroszczę ci. - odezwała się do Rose, gdy ta przestała rozmawiać.
- Nie wiem czego… to jeden wielki śmietnik, a ja robię za śmieciarza.- wzruszyła ramionami Rose.
- Lepiej być śmieciarzem niż umierać z nudów.
- Cóż… nie myśl, że takie akcje zdarzają się codziennie. - Rose Wilmowsky wzruszyła ramionami spoglądając na Locariusa rabującego poszarpany ludzki korpus z portfela.- Przez większość czasu robię, to co robiłam przy naszym pierwszym spotkaniu. Użeram się z pompatycznymi wampirami uważającymi się za coś lepszego niż są.
- To i tak ciekawsze od mieszkania w malutkim miasteczku. - stwierdziła.
- No nie wiem… co byś ty robiła tutaj? Twój opiekun siedzi w pierdlu, ty niby masz wolność, ale nie masz mieszkania. Będziesz wałęsała się po mieście i prowokowała oprychów Grozy?- zapytała retorycznie Rose.
- Poszukałabym kogoś kto by mi zapewnił opiekę za służbę. - wzruszyła ramionami.
- Ty i reszta nieszczęśników w przytułku.- przypomniała jej Rose wzruszając ramionami.- Teraz jest ich więcej, bo paru prominentnych wampirów poszło wąchać kwiatki od spodu, a uczepieni ich Kainici szukają nowych opiekunów.
- Nadal mnie nie zniechęciłeś. - odparła bez przejęcia.
- Nie planuję. Po prostu mówię jak jest. - stwierdziła podwładna szeryfa. I zwróciła się do jednego z garniturków.- Zrób sobie małą przebieżkę po budynku i policz nasze straty. Carlo chyba nie żyje, bo akurat jego trupa widziałam. Chcę wiedzieć co z resztą.-
-Sie robi. - rzekł pospiesznie wampir i wrócił do klubu.
- też wrócę bo dziecinki się stęsknią. - mruknęła Ann.
- Hej!- Gorgon nagle wrzasnął i pognał ku caitifce. Zatrzymał się przed nią i uśmiechnął.- Uff! Dobrze że sobie przypomniałem. Widziałaś but?
- But? - zapytała zdziwiona - Jaki but?
- But Marge oczywiście.- równie zdziwionym tonem odparł Malkavian.
- Och... nie. Nie było go przy jej ciele.
- Hmm… dziwne. -wzruszył ramionami Gorgon i podrapał się po policzku.- Chcesz pięćdziesiąt trzy dolary dwadzieścia dwa centy? Ja ich nie potrzebuję.
- Chętnie. Ale jeżeli ich nie chcesz to czemu je brałeś?
- Były w portfelu, mi są niepotrzebne.- odparł Locarius z uśmiechem podając dziewczynie pieniądze.
- Dzięki. A znalazłeś coś dla siebie?
- Całą resztę, poza kartami kredytowymi. Te są bezwartościowe dla mnie. - rzekł w odpowiedzi Locarius, gdy szli ku tylnym drzwiom lokalu.
- A co ciekawego znalazłeś?
- Skarby…- odparł z uśmiechem Malkavian nie wdając się w szczegóły.
- Fajno. - odparła radośnie.
- No…- odparł równie radośnie Locarius.



Wkrótce weszli do klubu, na jego zapleczu już zaczęło się sprzątanie. Na głównej scenie zaś.. ludzi było mniej i wampirów też, ale zabawa powoli zaczynała się rozkręcać. Jakby niedawnej strzelaniny nie było.
Ann zaczęła rozglądać się za Clydem i Miracellą. W końcu dostrzegła Clyde’a w towarzystwie pijanych panienek. Miracelli jeszcze nie wypatrzyła.
Ann podeszła zirytowana w stronę potomka Joshui.
- Dobrze się bawisz, słonko?
- Pomijając całą tę akcję policyjną… całkiem dobrze. - potwierdził z uśmiechem Brujah.- A ty?
Przesunęła się do ucha Brujah.
- W przeciwieństwie do ciebie ja byłam zajęta taką akcją.-
- To znaczy że wplątałaś się w miejscową strzelaninę?- zdziwił się Clyde. - Po co? To ich sprawy, nie nasze.
- Żeby się trochę rozruszać. - mruknęła - Tobie by się przydało w końcu.
- Jestem kochankiem, nie wojownikiem… nie walczę za darmo. - odparł z uśmiechem Clyde.

Tymczasem do obojga podeszła Miracella. - Fajnie że sobie tu tak gruchacie. Sprawa załatwiona możemy wracać.
- Daruj. Ja mordowałam Assamitów. - przewróciła oczami.
- Dla każdego coś dobrego.- wtrącił Clyde, a Ventrue zignorowawszy jego słowa.- Czyli możemy już wracać?
- Ale opowiesz wszystko? - zapytała Ann.
- Lukrecji. To było tajne spotkanie. Jeśli Lukrecja ci coś zdradzi, to… cóż, ona może. Ja nie.- wyjaśniła młoda wampirzyca.
Ann spojrzała z irytacją na Miracellę.
- Serio?
Ventrue westchnęła ciężko. - Serio. Zapewne zauważyłaś, że ten przybytek nie służy jawnym negocjacjom.
- To może powiesz z kim gadałaś? - mruknęła.
- Tego też nie mogę zdradzić.- odparła Miracella krótko. - Zapytaj Lukrecję.
Ann spojrzała zimno i bez słowa ruszyła do wyjścia.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem