Powrót do domu po triumfalnym boju, był cichy i ponury. Ann była rozdrażniona faktem, że Lukrecja nie wtajemniczyła jej w swoje intrygi. A Miracella opanowała sztukę dyskrecji. Sama początkująca Ventrue była zamyślona i się nie odzywała. A Ann była obrażona na nie i na świat. Jedynie Clyde wydawał się zadowolony z tej wycieczki. Która niestety się skończyła. I dla Ann była to ostatnia wyprawa do Nowego Jorku w tym tygodniu. Było coraz zimniej gdy jechali w głąb lądu ku Stillwater.
Noc była piękna i cicha. Gwiazdy wypełniały cały nieboskłon. A droga ciągnęła się w nieskończoność. Caitiffka miała więc czas na przemyślenia. A miała nad czym myśleć. Mogła się obrażać i na Miracellę i na Lukrecję. Ale było to bezcelowe. Foch Ann nie obchodził młodej wampirzycy i tym bardziej nie przejmie się nim jej stwórczyni.
Podczas jatki w klubie, Ann pokazała swoją użyteczność i zaliczyła kilka punktów u szeryfa Nowego Jorku. A przynajmniej u jego podwładnej i starła nieco kiepskie pierwsze wrażenie jakie wywarła na Rose, przy ich pierwszym spotkaniu.
Niemniej… teraz czekała ją zima Stillwater, nudna i monotonna. Bowiem miasteczko i okolice, pomimo licznych “atrakcji” które poznała, było ciche i spokojne. Mimo upiornej natury szpital, nawet w księżycowe noce, nie sprawiał kłopotów. Upiorna piramida, była tylko straszakiem… mało skutecznym, bo groźnym jedynie dla głupców którzy tam weszli. A wilkołaki… trzymały się swoich ziem.
Nagły pisk hamulców, nagły wstrząs, pasy bezpieczeństwa napięły się gdy Ann szarpnęło do przodu. To nagłe hamowanie wyrwało Ann z rozmyślań. Powód tego nagłego zatrzymania leżał na środku ulicy. Ciało. Bezgłowe ciało, poszarpane… przysypane śniegiem. Męskie zwłoki. Clyde wysiadł pierwszy, z uzi w dłoni rozglądając się dookoła. Niewątpliwie podejrzewał, że trup… może być przynętą w pułapce na nich. Tylko kto ją zastawił?
Ann na jego polecenie usiadła za kółkiem… ot, tak na wszelki wypadek. By ruszyć z kopyta, gdyby kłopoty się pojawiły. Ale nic nie wyłaniało się zza drzew. I Clyde przyglądając się ciału dał znać dziewczynom, że można podejść. Co uczyniły.
Z blisko łatwo było ocenić, że ciało należało do motocyklisty… członka jakiegoś gangu. Głowa została… urwana z wielką siłą. A samo ciało nosiło ślady głębokich cięć pazurów.
I nie zbyt wielu było śladów krwi.
No i był tatuaż na ramieniu. Głowa psa w wojskowym hełmie.
- Psy wojny.- mruknął Clyde.
- Psy wojny. -potwierdziła Miracella.
Nagły pisk hamulców, nagły wstrząs, pasy bezpieczeństwa napięły się gdy Ann szarpnęło do przodu. To nagłe hamowanie wyrwało Ann z rozmyślań. Powód tego nagłego zatrzymania leżał na środku ulicy. Ciało. Bezgłowe ciało, poszarpane… przysypane śniegiem. Męskie zwłoki. Clyde wysiadł pierwszy, z uzi w dłoni rozglądając się dookoła. Niewątpliwie podejrzewał, że trup… może być przynętą w pułapce na nich. Tylko kto ją zastawił?
Ann na jego polecenie usiadła za kółkiem… ot, tak na wszelki wypadek. By ruszyć z kopyta, gdyby kłopoty się pojawiły. Ale nic nie wyłaniało się zza drzew. I Clyde przyglądając się ciału dał znać dziewczynom, że można podejść. Co uczyniły.
Z blisko łatwo było ocenić, że ciało należało do motocyklisty… członka jakiegoś gangu. Głowa została… urwana z wielką siłą. A samo ciało nosiło ślady głębokich cięć pazurów.
I nie zbyt wielu było śladów krwi.
No i był tatuaż na ramieniu. Głowa psa w wojskowym hełmie.
- Psy wojny.- mruknął Clyde.
- Psy wojny. -potwierdziła Miracella.
Ann spojrzała na oboje pytająco.
- Psy wojny?
- Gang Brujah i jego ghule. Anarchy mieszkające na południe od nas. Sąsiedzi w zasadzie.- wyjaśniła Miracella.- Nie ma z nimi kłopotów. Trzymają się swojego terytorium i jeśli już tłuką, to z innymi gangami motocyklowymi.
- Wygląda na psią robotę. - stwierdziła Ann.
- Ktoś go załatwił. I to brutalnie. Tzimisce może?- zapytał retorycznie Clyde.
- Po co Tzimisce miał go zabijać. Nie mają oni sporu z nimi, ani Sabat. Przynajmniej nic poważnego.- odparła Miracella oglądając zwłoki.
- Może ten czarny wilkołak, co go z Nadią widziałyśmy…
- Może…- stwierdziła Miracella spoglądając w górę. - a może… księżyc jest w pełni… a szpital bisko.-
- To jednak nie zmienia faktu, że jego tu być nie powinno. To nie ich teren, tylko nasz.- obruszył się Clyde.- Trzeba będzie dać cynk szeryfowi.-
I sięgnął po komórkę.
Ann przysunęła się do Miracelli.
- Na pewno nic o spotkaniu nie powiesz mi? - zapytała błagalnie.
- Nie mogę. Lukrecja może, jeśli uzna że powinnaś wiedzieć. Ja nie mogę.- odparła Ventrue, podczas gdy Clyde dzwonił.
- Daj spokój, no... Lukrecja jest wredna. Tylko z tego powodu nie powie. - mruknęła rozżalona Ann.
- A mnie wiąże krew i polecenia… więc sama rozumiesz.- wzruszyła ramionami Ventrue.
Ann burknęła tylko coś i spojrzała na dzwoniącego Brujah.
Joshua przyjechał z całą ekipą śledczą. Koroner zgarnął trupa, a policjanci zabrali się za zabezpieczanie nielicznych śladów. Tych nie było zbyt wiele, zadymka śnieżna sprzed kilku godzin zatarła większość z nich. A i sami Kainici nie mieli zbyt wiele czasu. Noc się kończyła i trzeba było się ukryć przed promiennym zabójcą. Nie było więc wiele czasu na badania, sprowadzenie Larry’ego z jego zwierzęcymi pomocnikami czy Williama z jego pieskami.
To niestety musiało poczekać na następną noc.
Ann więc wróciła z Clydem i Miracellą, do siedziby Lukrecji. I tam spoczęła na dzień w jednym z pokoi tego “hotelu”.