Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-09-2023, 02:27   #153
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Czerwone Wrzosowiska, Północny Brzeg Iseny
III Era Słońca, lato 2960



Wędrówka nadal nie była zwyczajową podróżą, choć jej celem wciąż odwiedziny buntowniczych klanów. Orczy trop wiód przez Isenę ku Górom Białym. Po naradzie, bractwo ruszyło w głąb ziemi Giséala. Pokonywanie nadrzecza Iseny w poszukiwaniu osad łączyło elementy eksploracji i tropienia. Raz w siodle, innym razem z uzdą w ręku, poselstwo Éogara pokonywało zakręty rozlewisk, omijało podmokłe łąki i wspinało na łagodne zbocza obrośnięte czerwonymi i fioletowymi, drobnymi roślinami, co jak misternie tkane kobierce pajęczyn oblekały ziemię do społu z jasnozielonymi krzaczkami o pięcioliścich tarczach płatków w kształtach płaskich grotów włóczni.

Tu i ówdzie z wiotkich ździebeł sięgających końskich pęcin, pod dotykiem wystrzelały szaroszpetne kłosy sypiąc szczodrze pod kopyta podłużnymi nasionami. Z ziemi w górę i na boki, łukiem zwinnym z gracją lekką, pochód bractwa uprzedzały polne konie czarnej maści, z trzaskającym skrzydeł skrzekiem niczym orszak powitalny; szybowały milknąc w pół taktu swe niezgrabne rozkrzyczanie, bo na trawach lądowaniem. A dźwięk owy na ledwie wspomnienie poprzednika wnet podnosił inny kuzyn z obszernej rodziny tej polnej szarańczy. Kakofonia owej muzyki zagłuszała nawet ptaki, których trele z drzew obrastających koronami rzeczne koryta dolatywały okazjonalnym pogwizdaniem.

Wierzby puszczały głęboko korzenie w czerwonawej błotnej ziemi nieużytków razem z klanami Giseala od pokoleń. Drzewa nad powolnym nurtem wodnej masy z wygiętych gałęzi jak starca ramiona obdartych łachów, tworzyły zacienione wodne tunele z zielonego listowia i plątaniny pnączy, wśród których dominował Słodkogórz, który kwitnął właśnie szafirowym fioletem niemych dzwonków o krzykliwych jaskrawie pomarańczowo-żółtych sercach. Wspomnienie bujnego życiem Ithilien na widok tych akcentów na surowych Czerwonych Wrzosowiskach skąpanych w długim ostatnim spojrzeniu zachodzącego słońca przywodził Gondoryjce, która chętnie i z owoców tego brata Wilczej Jagody korzystała w leczeniu zaparć.

Bezksiężycowa noc minęła spokojnie, podczas której okolica tętniła swoim naturalnym rytmem dźwięków przyrody, która budziła się do życia po zmroku.

Z nastaniem świtu Zwinnoręki wyruszył przypatrzyć teren, a Rogacz na polowanie, jako że w okolicy świeże ślady jeleni były widoczne.
Thovis oporządzał konie, Eliandis zwijała ich nocny obóz przy szuwarach, a ciemne wody Iseny leniwie płynęły przed siebie.




Na pochyłym wzgórku, z jasnozielonej gęstej czupryny wysokiej osiki, rosłej nad wyraz dorodnie swemu gatunkowi, o białym pniu cętkowanym, który ledwie dorosła osoba objąć by mogła, Leśny Człowiek spoglądał na okolicę. Jako że, drzewo o słońce walczyć z innymi nie musiało z dala od rzeki samotnie rosnąć pośród wrzosowisk, to rozrastało się rozłożyście i na boki w swych mocnych konarach gałęzi dając stabilny dom ptasim gniazdom. W wielkiej zaś dziupli roiły się pszczoły. Bzyczały one leniwie wokoło nie robiąc sobie nic z obecności Rodericka - zwłaszcza jedna para na dwa głosy melodię podejmując, jakoby nie za intruza lecz niespodziewanego gościa go mając. A w uwitych gniazdach piszczały głodne i wielce nieurodziwe pisklęta. Już nie ślepe, a więc i zaciekawione na chudych szarych szyjkach. I one Zwinnorękiego lekko intrygowały, że albo spóźnionym w cyklu na lato lub niejednolęgowym ptactwem były.

W oddali surowego krajobrazu, na który ponurym cieniem kładła się krwawa zbrodnia na wiosce Giseala dokonana, Leśny Człowiek dojrzał kilka sczerniałych kikutów wierzchołków. Odarte przez żywioł z liści, zwęglone jak szkaradne szpony resztki gałęzi pokracznie wznosiły je ku niebu w niemym lamencie. Ledwie widoczne pod osłoną gromady równie strzelistych wierzchołków okolicznych im nadrzecznych, zdrowych drzew. Nie umknęły jednak uwadze obserwatora, który jeszcze przed chwilą zachwycał się nad wyraz pięknym rubinem plastrów świeżo woskowanego miodu, co po krawędzie kory dojrzewał owalną niszę w pnia głębokim wydrążeniu, niczym gęsty ojcowy półtorak po brzegi w glinianym dzbanie na matczynym stole.

Przy wypalonych sosnach mogła być druga z dymem przez éogarowych konnych, a może orków, puszczona wioska?




Cadoc tymczasem ruszył na północ, gdzie wiódł polny gościniec zwierząt. Odciski kopyt oraz zostawione odchody zdradzały znajdujące się w okolicy stado. Wysokie trawy ciągnęły się daleko na falujących łąkach i ciemne plamy zagajników dawały świetną osłonę śpiącym, odpoczywającym sarnom po nocnym żerowaniu. Jako, że nic była wyjątkowo ciemna, jeszcze długo po świtaniu mogły paść się w okolicy nim udadzą się na odpoczynek w zacienionym miejscu z dala od letniego żaru.
Wiatr dmuchając po trawach od północnego zachodu sprzyjał Dunladczykowi.

Kiedy dojrzał w oddali pasące się zwierzęta, wiedział, że jego umiejętności będą wystawione na trudny test. Jelenie miały słaby wzrok lecz zmysł węchu i słuchu tak wyostrzony, że niemal całkowicie tylko na nich polegały. Często niepewne tego co widzą, a ich oczy swym zasięgiem patrzyły niemal dookoła bez ruszania łbem, czekały później potwierdzenia u pozostałych zmysłów. Musiał więc Rogacz uważać na zachowanie ciszy mozolnie skradając się z włócznią przez wysokie trawy.

W końcu, kiedy był już wystarczająco blisko i przy iglastym krzewie jałowca, postanowił zawabić. Udał koźlę kilkakrotnie wydając z siebie piskliwe zawodzenie. I kiedy jedna z młodych jałówek pospiesznie podbiegła stając trzydzieści stóp dalej od niego, ze strzygącymi ciekawsko uszami, on cisnął drzwiec. Mierzył niżej sięgających jej do brzucha traw, bo wiedział, że sarna nim zerwie się do ucieczki to osadzi w miejscu kucając.
I tak się stało.
Nim zdążyła obrócić się, to włócznia targnęła jej zwinnym ciałem. Uciekała szybko oddalając się między krzewy nim w końcu stracił ją z oczu.

Cadoc niespiesznie ruszył przed siebie.
Na miejscu znalazł obfite ślady spienionej krwi. Co najmniej jedno przebite płuco z tętnicą, a może nawet sercem, upewniły go, że to było czyste trafienie. Odczekał cierpliwie kilka minut dając zwierzęciu spokojnie skonać i poszedł tropem juchy. Znalazł jałówkę sto stóp dalej. Z zadowoleniem stwierdził, że wyzionęła ducha bez potrzeby jej dobijania. Z szacunkiem wydobył z przebitego boku włócznię, która nie odniosła żadnego uszczerbku i wziął się za patroszenie. Po usunięciu wnętrzności, zarzucił sarnę na ramiona i z mozołem podjął powrotną wędrówkę do bractwa.

Najpierw go dostrzegł, a potem usłyszał. I wiedział, że tak było dlatego, że one tego chciały. Bo musiało ich być więcej. Jeden by nie ryzykował, chyba, że był wyjątkowo głodny. Szary wilk patrzył spode łba na Dunlandczyka z naprzeciwka. Dzieliło ich kilkadziesiąt stóp a Rogacz czuł, że w okolicznych trawach jest jeszcze co najmniej jeden lub kilka. Kiedy basior obnażył kły, Cadoc dostrzegł kolejne dwa. Zachodziły łukiem z lewa i prawa, że musiał obracać się, patrząc na nie.

Wiedział, że miał do wyboru, albo porzucić dziczyznę mając nadzieję, że wilki nie smakowały w ludzkim mięsie, lecz chciały tylko tego, co sam upolował. Mógł też bronić zdobyczy stając do walki z sierściuchami.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem