Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-09-2023, 21:44   #151
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Wędrówka przez Czerwone Wrzosowiska nie napawała wielką chęcią do rozmów. Bractwo nie wymieniało więc jakoś szczególnie dużo zdań. Cadoc od czasu do czasu wskazywał coś charakterystycznego dla krajobrazu i tłumaczył pozostałym dzieląc się skromną wiedzą przez się posiadaną. Czasem dla zabicia czasu uczył trójkę kompanów mogących się przydać słów ze swojej mowy. I choć niewiele w ich misji i aurze Wrzosowisk było powodów do śmiechu, to próby wypowiedzenia szczekliwych, jak to określił Leofward, zawołań, szczególnie w wykonaniu Eiliandis, wprawiły sadzowłosego w niekłamane rozbawienie. Jej własna kwiecista mowa, zajmowała w wypowiedzeniu nieraz wielokroć więcej czasu, niż jedno szorstkie w dźwięku słowo jakiego potrzebował Dunlandczyk by wypowiedzieć właściwie to samo. I przyznać należało, że do Czerwonych Wrzosowisk jego mowa pasowała bardziej. Poza nią jednak był tu równie obcy co pozostali i skalne ostańce wieńczące nierówny teren niczym zęby bestii, oraz torfowiska pomiędzy którymi kluczyli, skrywały przed nim tyleż samo sekretów co przed resztą.
Czas który spędzili na dalszej podróży, a kiedy Cadoc wykorzystał by nauczyć ich swej mowy przywoływał w pamięci te chwile sprzed feralnej wyprawy w celu zeswatania przedtawicieli dwóch zwaśnionych rodów. Ta misja położyła się cieniem na relację grupy. Więc śmiechy, które wywołały próby powtórzenia słów były jak najbardziej mile widziane.
Także opowieść czarnowłosego wpływały na poprawę tak relacji jak i atmosfera. Do czasu aż dotarli do zniszczonej osady.
Zaś dla Rohirrima była to pierwsza wyprawa w te okolice. Sam Rohan znał całkiem nieźle, ale te obszary już stanowiły nowość, więc starał się czerpać jak najwięcej z wiedzy Dunlandczyka oraz rozglądać na wszelkie strony, bowiem kto wie, może kiedyś się to przyda.

***

- Kapitan powiedział, że widział w okolicy orków - rzekł Cadoc gdy drugiego dnia zbliżali się do pierwszych chat. Powątpiewanie co do sensu owych słów było jednak bardziej niż słyszalne w jego głosie.
Smród śmierci sprawił, że chcąc nie chcąc skrył nozdrza w rękawie. Zeskoczył jednak zaraz z konia i uwiązawszy go do resztek jakiegoś ogrodzenia spojrzał na pozostałych
- Powinniśmy ustalić, czy nie przyłożyli do tego ręki. I sprawdzić, czy ktoś nie ocalał, lub nie powrócił. Thovisie… Schowaj na razie proporzec. Pójdziemy dwójkami.
Eiliandis wiedziała, że Rogacz ma rację i należało zachować ostrożność. Czule drapiąc Węglika za uchem chciał uspokoić nie tylko zwierzę ale i siebie. Rohirrim zaś po prostu posłuchał Dunlandczyka, który jakby nie było, zdecydowanie najlepiej znał swój kraj, swoich rodaków oraz wiedział, jak się odpowiednio zachowywać.
- Dobrze - odparł Cadocowi - sprawdźmy.
- Tak, sprawdźmy - powtórzył Zwinnoreki drewnianym głosem.
Zsunął się z grzbietu Szrona i przez chwilę stał w miejscu, obejmując ramieniem pysk konika, który boczył się i nerwowo szarpał głową. Kilka cicho wypowiedzianych słów i dotyk dłoni jeźdźca uspokoiły wierzchowca na tyle, że pozwolił się poprowadzić między resztki chat. Zwinnoręki stąpał ostrożnie, siłą woli zmuszając się by nie odwracać wzroku od porozrzucanych wokoło ludzkich szczątków, starając skupić na poszukiwaniu śladów tych, którzy mogli być sprawcami owej rzezi. Śladów, których niewielką miał nadzieję odnaleźć - niedawno musiał przejść nad tym miejscem obfity deszcz, którego wody, spływające pomiędzy chatami, pozostawiły wypłukane w ziemi płytkie koryta, usiane kawałkami zwęglonego drewna i poznaczone smugami popiołu.
Po kilkunastu dopiero minutach, które zdały mu się wiecznością, gdy dotarł już niemal do skraju wioski, dostrzegł w ziemi krągłe zagłębienia, które mogły być śladami końskich kopyt. Przystanął i schylił nad tropem, delikatnie obwiódł palcami. Tak, teraz był już pewien, że ślady bez wątpienia pozostawiły podkute kopyta, które mocno wbiły się w gliniaste podłoże. Tropy ciężkich wierzchowców, cięższych niż drobne konie Wulfringów. Jakich dosiadać mogli Eorlingowie…
- "Po ostatnim ich rajdzie na nasze farmy z rozkazu marszałka dwie ich wioski w odwecie z mymi ludźmi pod ogień i miecz wziąłem." - z pamięci wypłynęły słowa wypowiedziane niedawno przez Léofwarda. Zwinnoreki wyprostował się, jego twarz była blada jak płótno. - Thovisie! - zawołał do towarzysza, który stał nieopodal, pochylony, zdając się badać coś na ziemi. - Thovisie, tutaj!

Rogacz przeszukał wioskę tak dokładnie jak tylko umiał. Choć uwagę bardziej niż śladom i ciałom poświęcał raczej chatom. Wydawało się, że wyglądał znaków życia. Ocalałego, lub choćby powróconego. Zaglądał to pod powały, to do loszków, czy chlewików. Nie znalazł jednak niczego poza ciałami. Odwracał jednak wzrok od nich. Tak od tych należących do mężczyzn jak i innych. Jak choćby starej babki i chudego smyka co to jeno zamarzyć mógł, żeby ojcowskim toporem machnąć. Nikogo nie znalazłszy wrócił do Eiliandis. Pokręcił tylko przecząco głową gdy kobieta uniosła na niego spojrzenie. We wsi nie było nikogo żywego.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-09-2023, 12:51   #152
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny
Gondoryjka skinieniem głowy podziękowała za ten raport. Położyła też dłoń na ramieniu przyjaciela. Ten gest miał dodać im obojgu otuchy.
- Muszę obejrzeć kilka ciał - powiedziała sztywno. - Wtedy powiem wam kiedy mógł nastąpić atak.
Widok nie był miły. Eadweardowa córka nie mogła jednak odwracać wzroku. Kilka ciał w swoim życiu już widziała nawet ofiar brutalnych mordów czy w stanie znacznego rozkładu. I ta wiedza pomogła ustalić jej ile mogą tu leżeć.
Swoimi spostrzeżeniami podzieliła się z resztą.

Zawołany przez Zwinnorękiego Thovis przyglądał się ze zgrozą wszystkiemu. Oczywiście starał się opanować i widywał różne rzeczy, ale nigdy taki widok nie napawał go przyjemnością jakąś. Przemógł się jednak podchodząc do przybysza oraz obecnie towarzysza ich wyprawy rekonesansowej. Po drodze jednak jego uwagę zwróciła strzała. Paskudna rzeczywiście, ale całkiem spora. Może Rogacz będzie miał pojęcie, czyja to. Ale póki najpierw potrzedł do wołającego go Zwinnorękiego.
- Znalazłeś coś? - zaczął się przyglądać. Hm, trochę zatartych sladów kopyt koni niewątpliwie rohańskich eoredowych oraz lżejszych koników Wulfringów.
- Nasze - stwierdził choć trochę niepewnie. - Nasze koniki - powtórzył już pewniej oceniając kształt kopyt. Ja znalazłem tylko strzałę. Trochę dziwaczna. Może Cadoc rozpozna…
Rozejrzał się, jak tylko spostrzegł blisko miejscowego wojownika, po prostu pokazał mu strzałę. Zresztą pewnie także Zwinnoręki chciał zapoznać Cadoca ze swoim znaleziskiem.
- Myślisz, że byli tu jeźdźcy marszałka? I że to oni wybili...? - odetchnął kilka razy głęboko, i juz spokojniejszym głosem dodał: - Chodźmy do Rogacza i pani Eliandis.
- Nie Wulfringów - rzekł Rogacz zagadnięty o strzałę - I na pewno nie Dunlandczyków. To robota orków.
Przyjrzał się grotowi bliżej przykładając go do dłoni by na jej tle dostrzec na nim burą smugę starej krwi.
- Ktoś został tą strzałą zraniony. Może ktoś z tutejszych. A może Rohirrim. To dobra strzała. Naszym myśliwym zdarza się dorwać czasem gdzieś jakiegoś orka łucznika. I nie zostawia się wtedy takich strzał na zmarnowanie. To ubogi lud. Wszystko się przydaje.
Odłożył strzałę niechętnym wzrokiem przyglądając się śladowi końskiej podkowy. Czoło miał zmarszczone, a wyraz twarzy może nie niepewny, ale w jakiś sposób rozdarty. W jakimś odruchu położył dłoń na ramieniu gdzie chwilę temu dotknęła go Eiliandis po czym odetchnąwszy, znów się odezwał:
- Nie wiemy co tu zaszło. Możemy się domyślać. Ale donikąd nie doprowadzi to ani nas. Ani tych biedaków. Zapewnijmy im spoczynek. Przenocujmy gdzieś w oddali. A z rana ruszymy tropem uciekinierów.

Thovis skinął. Również bowiem nie chciał pozostawić tego.Przyzwoici ludzie tak nie robią, a on uważał się za przyzwoitego.
- Tak, zróbmy tak - zgodził się z Rogaczem. - Ale jeśli to orki oraz rzeczywiście gdzieś tutaj grasuje zgraja owych stworów, to musimy się mieć na baczności i jeśli spotkamy jakichś ludzi, czy to mieszkańców, czy wędrowców, czy plemię, musimy ich ostrzec na wszelki wypadek.

Słowa Rogacza przywróciły Zwinnorekiego do rzeczywistości. Rozluźnił pięść, w której nieświadomie ściskał zawieszoną na szyi monetę ze skaczącym koniem.
- Tak - przytaknął. - Zajmijmy się ciałami. A potem opuścimy to miejsce.
- Zbierzemy drewno na stos? - zatoczył ręką koło wskazując na ocalałe z pożogi resztki drewnianych zabudowań.
- Tak, tak trzeba - stwierdził Rohirrim i wziął się za wspomnianą robotę. Przy wpółspalonych chatach z zapadniętymi dachami, uszkodzonymi ścianami musiało być bardzo wiele drewna, które można było wyciągnąć po prostu siłą ramion bez jakichś skomplikowanych czynności.

Eiliandis bynajmniej nie zamierzała stać z boku gdy mężczyzni wyciągali i przenosili większe bale na by zbudować stos. Ona mogła pozbierać mniejsze drewniane elementy. Co też uczyniła.
Zbierała i znosiła w wyznaczone miejsce to wszystko co dała radę unieść, a co nadawało się do spalenia. Starała się przy tym nie patrzeć na ciała, które leżały wszędzie a także nie myśleć o tych nieszczęśnikach.

***

Stos ciągle płonął gdy Bractwo postanowiło poszerzyć obszar poszukiwań o okolicę. Udało się tym samym potwierdzić choć w części zeznanie kapitana Rohirrimów. Uciekinierzy z wioski zatrzymali się na bagnach. I jak Rogacz podejrzewał wrócili po dobytek po oddaleniu się najeźdźców. Jednocześnie zaś choć w innym miejscu znaleźli ślady zgrai orków, która zdawała się zdążać do Gór Białych.
- Nie umiem powiedzieć w jakim kierunku odeszli uchodźcy. Ale orkowie ruszyli do swoich nor. - wskazał dłonią majaczące za widnokręgiem białe szczyty - Możemy za nimi iść i języka złapać. Albo szukać kolejnej osady gdzie pewnie ktoś z uciekinierów schronienie u krewnych znalazł. Radźcie.
Mężczyzną wyraźnie targały jakieś emocje, które starał się skrzętnie skrywać. A dławiący dym, który czuć było nawet tutaj, zapewne nie pomagał w otrząśnięciu się z nich i chłodnym przemyśleniu tego co znaleźli.

- Uważam, że powinniśmy ruszyć w kierunku następnej osady - powiedziała spokojnie gondoryjska uczona. Choć serce i ludzkie odruchy podpowiadały jej, że ofiary tej napaści mogły potrzebować pomocy, to jednak rozum mówił, że należy wykonać zadanie, którego się podjęli. Jeżeli trafią na jakiś uciekinierów, to im z pewnością pomogą. Ale zbaczanie z własnej drogi, zwłaszcza gdy w okolicy mogły być orki, nie było najmądrzejsze.
Te wszystkie uczucia malowały się dość wyraźnie na jej obliczu.

Podążanie za śladem orków nie przybliży nas do celu misji - Zwinnoręki odwrócił wreszcie wzrok od płonącego stosu i spojrzał na towarzyszy - Nie zbaczajmy z obranej wcześniej ścieżki. A gdzie ona nas zaprowadzi… - potrząsnął głową.
- Mnie się wydaje, że mamy swoje zadanie, jeśli zaś uda się przy okazji ostrzec lub komuś pomóc, to tylko się ucieszę - właściwie nastoletni Rohirrim zgodził się ze swoimi towarzyszami.
- Nasza misja - warknął Rogacz tak jakby owe słowa były mu w ustach łyżką dziegciu - Nasza misja to iść do patronów tych ludzi - wskazał na płonące stosy - I powiewając konikiem na kijku powiedzieć im, że Marszałek Eogar chce układów. Wiecie jaką odpowiedź poślą mu wodzowie klanów, jeśli wieść się rozniesie, że tej rzezi dokonali Jeźdźcy? Nasze głowy. Nie mamy niczego dla klanów. I niczego nie wiemy. Ścigając orków konno dowiemy się na czym stoimy. A zawszeć to pożytek ścierwo to przytępić. Każdy ork mniej to korzyść dla obu stron… Powinniśmy tą drogą pójść.
Uspokoił się trochę i wziął kilka głębszych oddechów, po czym kontynuował.
- Wspólny wróg to jedyna nasza szansa. Jedyne co może połączyć zwaśnione strony. Jeśli orkowie wzięli niewolników to uwolnieni dadzą świadectwo naszej i króla dobrej woli.
- Miotamy się niby patyk w strumieniu, gdy nurt wody go niesie, a co głaz czy korzeń napotka, a to w lewo, a to w prawo odbija - młodzieniec pokręcił głową, patrząc w ziemię. Z tonu jego głosu przebijało przygnebienie i zniechęcenie. - Prawda jest, że chetniej bym ruszył śladem owych orków i ściął kilka łbów, niż gadaĺ z pobratymcami tych pomordowanych ludzi. Ale czy idąc tym tropem dowiemy się więcej... jeśli orkowie nie wzięli jeńców albo ich zabili, orcze głowy nic nam nie powiedzą. Czasu może dużo minąć i wieść o tym, co tu się wydarzyło nad wyprzedzi i wokoło rozniesie. Nie ma tu dobrej drogi.
- Może rację masz mości Rogaczu - zastanawiał się Rohirrim. Faktycznie wszak mający odpowiednie umiejętności oraz eksperiencję miejscowy człowiek mógł rzeczywiście odczytywać prawidłowo myśli swoich współplemieńców. Nastoletni jeszcze wojownik nie chciał się spierać ze starszymi. - Sierdzić się nie ma o co, wszak właśnie rozprawiamy, jak najlepiej wykonać zadanie, a skoro podjęliśmy się go nie odrzucając na początku to honor i uczciwość nakazują podjąć jak najlepszą próbę wykonania. Któż wie, czy szlak, który ty proponujesz nie jest najlepszy. Mnie generalnie przekonałeś, że to może być poważny argument. Ale jeśli jest to możliwe, chciałbym jeszcze zatrzeć ślady moich rodaków. Być może ktoś bowiem odkryje kopyta owych koni, a ominie tropy orcze.
- Nie - powiedziała twardo Eiliandis. - Jeśli twoi pobratymcy nie mieli nic wspólnego z tą rzezią, to nie macie się czego obawiać. Jeżeli natomiast mają i ktoś zobaczyłby, że starasz się to ukryć, to mielibyśmy nie lada problemy.
- Przykro mi, ale pogłoski nie działają tak, jak mówisz. Mój ojciec jest pieśniarzem dworskim, więc świetnie wiem, że plotki oraz przypuszczenia potrafią być istotniejsze niźli cokolwiek faktycznego. Po wtóre, nie ma tutaj nikogo oprócz nas. Oczywiście rozumiem obiekcje oraz nikogo nie nakłaniam, jeśli nie chcecie pomóc, ja to zrobię sam - odparł kobiecie. Sprawa była prosta, przynajmniej dla niego. Istotne bylo wykonanie zadania, które przy okazji mogło się przyczynić do uspokojenia pogranicza. Oczywiście każda strona miała rachunki krzywd, Rohirrim nie czynił ze swoich rodaków miłośników pokoju. Ale obecnie, jeśli była na taki szansa bezsensem było pozostawianie śladów mogących świadczyć o zaangażowaniu jeźdźów. Nie tylko nie pomogłoby to misji, ale również własnie to mogłoby ich samych narazić na niebezpieczeństwo, jesliby ktoś wysnuł takie wnioski. Wszak oni sami mogliby zostać wzięci za szpiegów Rohanu. Thovis zdawał sobie oczywiście sprawę, że nie jest w stanie oczyścić całego terenu, ale mógł po prostu przejść się oraz usunąć takie, które ewentualnie rzuciłyby się jakiemuś przyszłemu wędrowcowi. Zakładał, że resztę załatwią czas oraz wiatrzysko, czy wszelakie deszcze.
Z miny Cadoca uszło niezdecydowanie, a jego miejsce na powrót zajął ponury i lekko kpiący wyraz wykrzywionych ust.
- Czyń jak uważasz Thovisie. Ale pamiętaj, że to miejsce rzezi. - Głową machnął ku wiosce - I jeśli Rohańczycy jej winni to zacierając ich ślad przyjmujesz tę winę na się. A ja tego nie zmilczę. Zostaniemy tu do zmroku. Skoro świt ruszamy wzdłuż strumienia szukać kolejnej osady.
Raz jeszcze rzucił okiem w kierunku białych szczytów, po czym ruszył rozejrzeć się po wrzosowisku celem znalezienia najlepszego miejsca na noc.
- Rozumiem, że jeśli jednak to nie Rohirrimowie są winni, a tego na tą chwilę nie wiemy, a ktoś wyciągnąłby taki wniosek i na granicy znowu by się zagotowało, to co wtedy? - ozwał się Rohirrim do wychodzącego miejscowego. - Pamiętam, że to pobojowisko. Nie mogę pomóc poległym, ale mogę pomóc żywym i tak też czynię mając nadzieję, że choć trochę konflikt ów osłabi się. To dokładnie czynię zacierając ów ślad, tyle i tylko tyle. Winy zaś niech na siebie przyjmują winni, albo ci, którym niespecjalnie zależy na pokoju. Nie jestem żadnym z nich. Skoro zaś i król nasz i marszałek pragną tutaj rozejmu, chcę czynić tak, aby to się stało. Jeśli poda mi ktokolwiek konkretny argument, że czyn ów osłabi szansę na pokój, wtedy zaniecham owego. Słucham więc - mówił konkretnie oraz poważnie zastanawiają się, czy nie wracać, bowiem zarówno Cadoc, jak Eiliandis zachowywali się, jakby mieli gdzieś polecenie marszałka oraz samego króla. Cadoc zaś wprost groził również jemu. Wcześniej Rohirrim myślał, że owa grupa to poddani Rohanu, choć innego rodu, teraz jednak okazuje się, iż swoimi ścieżkami maszerują, które czasami mogą pasować rohańskim, ale czasami nie. Chyba nooooooo może cosik niewłaściwie zrozumiał.
Dunlandczyk zatrzymał się w pół kroku, spojrzał na Rohirrima i odparł.
- Nie dam Ci żadnego argumentu. Sądzę, że masz rację. Zatarcie śladów Rohirrimów według mnie może tylko misji pomóc. Ale za cenę, której ja nie zapłacę. Bo spać bym nie mógł. I jeśli to Rohirrimów dzieło to kryć ich nie będę. Wergild jest od tego. - Po czym znów się odwrócił - Ale nie wzbraniam ci niczego.
- Skoroś Thovisie taki pewien, że to nie twoi są odpowiedzialni za to - Eiliandis zatoczyła rękę półokrąg by wskazać na zniszczenia. - To pomysł Cadoca by ruszyć orczymi śladami nabiera teraz głębszego sensu. I misji to pomoże. I uspokoi nasze sumienia - uczona spojrzała na pozostałych dwóch towarzyszy. - Nadłożymy zatem trochę drogi i czasu. W słusznej sprawie to wszystko.
Jasnym było, że Thovis nie mógł tak łatwo przyjąć do wiadomości, że ktoś kogo zna, podziwia i szanuje mógł się takich strasznych rzeczy dopuścić. Pozostałej dwójce taka myśl łatwiej przychodziła. Zwłaszcza, że sami doświadczyli zajadłości i pamiętliwości mieszkańców Rohanu.
- Nie wiem, czy to Rohirrimowie - przyznał rozkładając ręce. - Jestem przekonany, że nie, ale - wahał się - noooo może być różnie. Krwi pogranicznej wiele popłynęło - poprawił się zaraz. - Tego nie zrobili Rohirrimowie… raczej - westchnął. - Nawet jeśli, choć nie wierzę w to, ale nawet jeśli… - znowu westchnął. - Ja po prostu uważam, że jakkolwiek było, to największą szansą na pokój jest to, jak chcę postąpić. Król chce pokoju, marszałek chce pokoju, ale pokój to coś, co może zostać zburzone plotką, jakąś informacją, prawdziwą czy nie i potrafię sobie wyobrazić, że im zajadlejsze walki na pograniczu, tym więcej może się takich wsi wydarzyć. Nie jestem przyjacielem tutejszych, ale takich widoków jak sprzed chwili nie życzę nikomu. Pewnie tak, jak mówił Cadoc, każdy musi wewnątrz własnego sumienia rozstrzygnąć, co czynić warto. Może łatwiej mi niż wam, bowiem dla mnie były to rozkazy zwierzchników, dla was bardziej ni to polecenie, ni propozycja. Ruszam więc przeto zająć się wspomnianymi tropami - Rohirrim jak zadeklarował, tak postanowił uczynić, zaś jeśli kwestia ruszenia była problemem, to zadeklarował już swoje poparcie dla Cadoca.
- Gdy uchodźcy innym opowiedzą o owej rzezi - a pewnie tak się stanie, jak tylko do pierwszej osady dotrą - to wieść się zapewne rozniesie jak pożar pośród suchych traw. Tak i zacieranie śladów wiele zapewne nie pomoże… ale też i nikomu już nie zaszkodzi. - leśny człowiek z rezygnacją potrząsnął głową. - Zróbmy, co konieczne i opuśćmy co prędzej to nieszczęsne miejsce.

Miał rację, tak mogło być. Ale mogło się zdarzyć również inaczej. Przeto Thovis po prostu ruszył starając się zacierać te tropy końskie, które najbardziej wpadły mu w oko. Samo zatarcie nie było trudne, ot, tam gdzie koń rohański stanął, można był rozgrzebać butem, albo coś takiego.

***

W niedługi czas później drużyna opuściła zgliszcza osady. Mila za milą zapuszczali się w ziemie Dunlandu. Rozmawiali niewiele, wymieniając zdawkowe uwagi podczas rzadkich i krótkich postojów, gdy zaszła potrzeba ustalenia dalszego kierunku marszruty.
Zwinnoręki jechał przygarbiony - kołysząca się na szyi moneta ze Skaczącym Koniem zdawała się po wielokroć cięższa niż zazwyczaj, rzemień dziwnie niewygodnie ocierał skórę na karku. W nozdrzach wciąż czuł słaby, gorzkawy zapach spalenizny - rzecz dziwna, wszak dym nie mógł dotrzeć aż tak daleko.
- „Musiał smród w kaftan i płaszcz wsiąknąć - pomyślał. - Trzeba będzie wyprać, jak się okazja nadarzy.”
 

Ostatnio edytowane przez sieneq : 22-09-2023 o 12:55.
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-09-2023, 02:27   #153
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Czerwone Wrzosowiska, Północny Brzeg Iseny
III Era Słońca, lato 2960



Wędrówka nadal nie była zwyczajową podróżą, choć jej celem wciąż odwiedziny buntowniczych klanów. Orczy trop wiód przez Isenę ku Górom Białym. Po naradzie, bractwo ruszyło w głąb ziemi Giséala. Pokonywanie nadrzecza Iseny w poszukiwaniu osad łączyło elementy eksploracji i tropienia. Raz w siodle, innym razem z uzdą w ręku, poselstwo Éogara pokonywało zakręty rozlewisk, omijało podmokłe łąki i wspinało na łagodne zbocza obrośnięte czerwonymi i fioletowymi, drobnymi roślinami, co jak misternie tkane kobierce pajęczyn oblekały ziemię do społu z jasnozielonymi krzaczkami o pięcioliścich tarczach płatków w kształtach płaskich grotów włóczni.

Tu i ówdzie z wiotkich ździebeł sięgających końskich pęcin, pod dotykiem wystrzelały szaroszpetne kłosy sypiąc szczodrze pod kopyta podłużnymi nasionami. Z ziemi w górę i na boki, łukiem zwinnym z gracją lekką, pochód bractwa uprzedzały polne konie czarnej maści, z trzaskającym skrzydeł skrzekiem niczym orszak powitalny; szybowały milknąc w pół taktu swe niezgrabne rozkrzyczanie, bo na trawach lądowaniem. A dźwięk owy na ledwie wspomnienie poprzednika wnet podnosił inny kuzyn z obszernej rodziny tej polnej szarańczy. Kakofonia owej muzyki zagłuszała nawet ptaki, których trele z drzew obrastających koronami rzeczne koryta dolatywały okazjonalnym pogwizdaniem.

Wierzby puszczały głęboko korzenie w czerwonawej błotnej ziemi nieużytków razem z klanami Giseala od pokoleń. Drzewa nad powolnym nurtem wodnej masy z wygiętych gałęzi jak starca ramiona obdartych łachów, tworzyły zacienione wodne tunele z zielonego listowia i plątaniny pnączy, wśród których dominował Słodkogórz, który kwitnął właśnie szafirowym fioletem niemych dzwonków o krzykliwych jaskrawie pomarańczowo-żółtych sercach. Wspomnienie bujnego życiem Ithilien na widok tych akcentów na surowych Czerwonych Wrzosowiskach skąpanych w długim ostatnim spojrzeniu zachodzącego słońca przywodził Gondoryjce, która chętnie i z owoców tego brata Wilczej Jagody korzystała w leczeniu zaparć.

Bezksiężycowa noc minęła spokojnie, podczas której okolica tętniła swoim naturalnym rytmem dźwięków przyrody, która budziła się do życia po zmroku.

Z nastaniem świtu Zwinnoręki wyruszył przypatrzyć teren, a Rogacz na polowanie, jako że w okolicy świeże ślady jeleni były widoczne.
Thovis oporządzał konie, Eliandis zwijała ich nocny obóz przy szuwarach, a ciemne wody Iseny leniwie płynęły przed siebie.




Na pochyłym wzgórku, z jasnozielonej gęstej czupryny wysokiej osiki, rosłej nad wyraz dorodnie swemu gatunkowi, o białym pniu cętkowanym, który ledwie dorosła osoba objąć by mogła, Leśny Człowiek spoglądał na okolicę. Jako że, drzewo o słońce walczyć z innymi nie musiało z dala od rzeki samotnie rosnąć pośród wrzosowisk, to rozrastało się rozłożyście i na boki w swych mocnych konarach gałęzi dając stabilny dom ptasim gniazdom. W wielkiej zaś dziupli roiły się pszczoły. Bzyczały one leniwie wokoło nie robiąc sobie nic z obecności Rodericka - zwłaszcza jedna para na dwa głosy melodię podejmując, jakoby nie za intruza lecz niespodziewanego gościa go mając. A w uwitych gniazdach piszczały głodne i wielce nieurodziwe pisklęta. Już nie ślepe, a więc i zaciekawione na chudych szarych szyjkach. I one Zwinnorękiego lekko intrygowały, że albo spóźnionym w cyklu na lato lub niejednolęgowym ptactwem były.

W oddali surowego krajobrazu, na który ponurym cieniem kładła się krwawa zbrodnia na wiosce Giseala dokonana, Leśny Człowiek dojrzał kilka sczerniałych kikutów wierzchołków. Odarte przez żywioł z liści, zwęglone jak szkaradne szpony resztki gałęzi pokracznie wznosiły je ku niebu w niemym lamencie. Ledwie widoczne pod osłoną gromady równie strzelistych wierzchołków okolicznych im nadrzecznych, zdrowych drzew. Nie umknęły jednak uwadze obserwatora, który jeszcze przed chwilą zachwycał się nad wyraz pięknym rubinem plastrów świeżo woskowanego miodu, co po krawędzie kory dojrzewał owalną niszę w pnia głębokim wydrążeniu, niczym gęsty ojcowy półtorak po brzegi w glinianym dzbanie na matczynym stole.

Przy wypalonych sosnach mogła być druga z dymem przez éogarowych konnych, a może orków, puszczona wioska?




Cadoc tymczasem ruszył na północ, gdzie wiódł polny gościniec zwierząt. Odciski kopyt oraz zostawione odchody zdradzały znajdujące się w okolicy stado. Wysokie trawy ciągnęły się daleko na falujących łąkach i ciemne plamy zagajników dawały świetną osłonę śpiącym, odpoczywającym sarnom po nocnym żerowaniu. Jako, że nic była wyjątkowo ciemna, jeszcze długo po świtaniu mogły paść się w okolicy nim udadzą się na odpoczynek w zacienionym miejscu z dala od letniego żaru.
Wiatr dmuchając po trawach od północnego zachodu sprzyjał Dunladczykowi.

Kiedy dojrzał w oddali pasące się zwierzęta, wiedział, że jego umiejętności będą wystawione na trudny test. Jelenie miały słaby wzrok lecz zmysł węchu i słuchu tak wyostrzony, że niemal całkowicie tylko na nich polegały. Często niepewne tego co widzą, a ich oczy swym zasięgiem patrzyły niemal dookoła bez ruszania łbem, czekały później potwierdzenia u pozostałych zmysłów. Musiał więc Rogacz uważać na zachowanie ciszy mozolnie skradając się z włócznią przez wysokie trawy.

W końcu, kiedy był już wystarczająco blisko i przy iglastym krzewie jałowca, postanowił zawabić. Udał koźlę kilkakrotnie wydając z siebie piskliwe zawodzenie. I kiedy jedna z młodych jałówek pospiesznie podbiegła stając trzydzieści stóp dalej od niego, ze strzygącymi ciekawsko uszami, on cisnął drzwiec. Mierzył niżej sięgających jej do brzucha traw, bo wiedział, że sarna nim zerwie się do ucieczki to osadzi w miejscu kucając.
I tak się stało.
Nim zdążyła obrócić się, to włócznia targnęła jej zwinnym ciałem. Uciekała szybko oddalając się między krzewy nim w końcu stracił ją z oczu.

Cadoc niespiesznie ruszył przed siebie.
Na miejscu znalazł obfite ślady spienionej krwi. Co najmniej jedno przebite płuco z tętnicą, a może nawet sercem, upewniły go, że to było czyste trafienie. Odczekał cierpliwie kilka minut dając zwierzęciu spokojnie skonać i poszedł tropem juchy. Znalazł jałówkę sto stóp dalej. Z zadowoleniem stwierdził, że wyzionęła ducha bez potrzeby jej dobijania. Z szacunkiem wydobył z przebitego boku włócznię, która nie odniosła żadnego uszczerbku i wziął się za patroszenie. Po usunięciu wnętrzności, zarzucił sarnę na ramiona i z mozołem podjął powrotną wędrówkę do bractwa.

Najpierw go dostrzegł, a potem usłyszał. I wiedział, że tak było dlatego, że one tego chciały. Bo musiało ich być więcej. Jeden by nie ryzykował, chyba, że był wyjątkowo głodny. Szary wilk patrzył spode łba na Dunlandczyka z naprzeciwka. Dzieliło ich kilkadziesiąt stóp a Rogacz czuł, że w okolicznych trawach jest jeszcze co najmniej jeden lub kilka. Kiedy basior obnażył kły, Cadoc dostrzegł kolejne dwa. Zachodziły łukiem z lewa i prawa, że musiał obracać się, patrząc na nie.

Wiedział, że miał do wyboru, albo porzucić dziczyznę mając nadzieję, że wilki nie smakowały w ludzkim mięsie, lecz chciały tylko tego, co sam upolował. Mógł też bronić zdobyczy stając do walki z sierściuchami.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 01-10-2023, 22:23   #154
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację

Łagodny wiatr kołysał trawy, w których stojący w bezruchu Cadoc stał i szybko ważył w głowie szanse i możliwości. Krew powoli skapywała z upolowanej jałówki na wyschniętą ziemię drażniąc wilcze zmysły i dobitnie przekonując człowieka, że nawet porzucenie zwierzyny nie zagwarantuje mu bezpieczeństwa. Mogło jednak kupić mu czas.
Poruszywszy się zobaczył kły stojącego naprzeciw niego przeciwnika wyraźniej. Dobiegający się zza nich cichy na razie warkot nie był jednak skierowany do człowieka. Był dla reszty watahy. Cadoc powoli nie patrząc żadnemu z wilków w oczy, zaczął pochylać się i kucać. Ramiona uniósł wyżej, by zdjąć z nich przewieszone zwierzę po czym bardzo ostrożnie położył je na ziemi. Wiedział, że w tym momencie to przemieszczający się łup był w centrum zainteresowania wilków. Drażniąc ich nozdrza, oczy i pierwotne instynkty łowów i głodu. Cadoc zaś miał już ręce uwolnione. Nie sięgnął jednak po broń. Dłońmi ledwo dostrzegalnie zebrał wiecheć wyschniętej trawy. Patrząc jednak cały czas na ośmielone wonią krwi drapieżniki odruchowo zwijał palcami gałganek. Wilki zbliżyły się widząc, że jego pochylona poza jest mniej wyzywająca i agresywna. Warknięcia były już dobrze słyszalne. A i one mogły też zapewne usłyszeć ciche stuknięcia draski. Jedno… drugie… trzecie… Choć nic im one nie mówiły. I gdy już basior miał dać sygnał reszcie do ataku, Cadoc zerwał się z wrzaskiem na nogi dobywając w prawicę topora, a w lewą dłoń prowizoryczną żagiew.
W głowie zamysł miał tylko jeden. Przeżyć. Jeśli wilków ogień nie wystraszy, to wycofać się od zwierzyny bez żalu. Za to z większą pewnością, że ludzkie mięso chronione ogniem, nie będzie ich już tak kusić. Bo jeśli w pobliżu płonęły wsie, to wilki owego mięsa zapewne już skosztowały.

 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08-10-2023, 08:24   #155
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację

Zwinnoręki dłuższą chwilę balansował na chwiejnym konarze u szczytu drzewa, próbując przeniknąć wzrokiem odległą o niespełna półtorej mili drzewną gęstwinę, szukając znaków które mogłyby potwierdzić ponure przypuszczenie. Nie dostrzegłszy jednak nic więcej, zaniechał dalszej obserwacji. Po chwili stal u podnóża pnia, namyślając nad krokami, jakie należałoby podjąć.
Zapewne należałoby wrócić do obozu i powiadomić towarzyszy, zwłaszcza że ten zwiad miał być tylko krótkim wypadem, wykorzystaniem czasu w oczekiwaniu na powrót Rogacza z łowów. Jednak... powrót bez gruntownego zbadania sprawy nie leżało w naturze młodzieńca. Postanowił sprawdzić co – lub kto – kryje się pośród zgorzałych drzew. “W razie czego Thovis pomoże Rogaczowi w oprawianiu zdobyczy” – pomyślał, ruszając w stronę stojącego nieopodal wierzchowca. Chwilę później koń i jeździec galopowali przez wrzosowiska, kierując się w stronę spalonych drzew.

***

Pozostawiwszy Szrona na skraju gęstwiny, wolno, ostrożnie kluczył między drzewami. Po kilkuset krokach dotarł do gęstej kępy krzaków. Dalej było już pogorzelisko. Poczerniałe, ogołocone z igliwia pnie otaczały niedużą polanę. Teren, opadający ku brzegowi rzeki zapełniony był pozostałościami zabudowań, w większości strawionych przez ogień. Z części domostw, najbliższych skrajowi lasu, pozostały tylko wbite w podmokłą ziemię pale, na których owe chałupy wzniesiono. Ogień nie oszczędził nawet drewnianych pomostów, pobudowanych na brzegu rzeki. Jedynie na przeciwległym skraju polany ocalało kilka chat – chociaż i te miały nadpalone strzechy – za którymi widniały wysokie na kilka stóp sągi drewna.
Zwinnoreki przypatrywał pogorzelisko, spodziewając się ujrzeć to samo co poprzednio – okaleczone, popalone trupy. O dziwo, żadnych ciał jednak nie było widać. Za to od storny ocalałych chałup dobiegło no pojedyncze szczeknięcie, które niemal natychmiast przeszło we wściekłe ujadanie.
Ostrożnie, rozglądając się i nasłuchując, ruszył tę stronę. Wkrótce mógł już dojrzeć psa, który szarpał się wściekle na postronku uwiązanym do kołka wbitego u drzwi jednej z ocalałych chat. w tej chwili, kątem oka, dostrzegł jakby ruch za jednym ze stosów drewna, odległym o jakieś trzydzieści stóp. Przypadłszy momentalnie za resztkami wiklinowego płotu, ignorując szalejącego za plecami psa, jął lustrować otoczenie, szukając bezpiecznej, osłoniętej drogi, którą mógłby zajść od tyłu owego… kogoś. Bezskutecznie – teren nie dawał żadnej możliwości skrytego podejścia. A jeśli chowający się za stosem drewna ma łuk lub oszczep… Młodzieniec ścisnął mocniej w garści topór i nagłym skokiem rzucił naprzód ku lewej stronie sągu, pokonując dystans w kilkunastu wyciągniętych susach. Z toporem w wyciągniętych rękach obiegł stos drewna i zobaczył… puste miejsce. Za sągiem nie było nikogo. Krzaki, rozciągające kilkanaście stóp dalej, już na krawędzi lasu, były nieruchome. Nie drgała żadna gałązka, nic nie wskazywało, by ktoś mógł pobiec między drzewa. Zakląwszy w duchu, jął szukać śladów na ziemi. Były – pomieszane ślady stóp, większych i mniejszych, ale nie przybliżyło go to do rozwiązania zagadki. A może po prostu przywidziała mu się ta obecność?
Zwinnoręki wyszedł zaa drzewnego wału i ruszył w stronę chaty. Pies nie ustawał w próbie zerwania postronka, nieustannie zanosząc się charkotliwym ujadaniem. Obcowanie z psami nie było młodzieńcowi obce – Leśni Ludzie hodowali wszak wielkie myśliwskie psy, przydatne podczas polowań. Niestety, wszystkie gesty i komendy, jakimi Zwinnoręki zwykł był się posługiwać, nie wywarły żadnego wrażenia na dunlandzkim psim strażniku. Nie powiodła się również próba postraszenia kundla, co więcej, młody myśliwy sam zaczął czuć respekt przed pyskiem szczerzącym żółtawe kły, ociekającym śliną i pianą. Jedno zdało się oczywiste – pies pilnował zamkniętych drzwi chaty. Zwinnoreki cofnął się o kilka kroków po czym, trzymając poza zasięgiem kłapiącej paszczy, wyszedł na tyły chaty. Strzecha była nadpalona, poprzez dziury wyzierały poczerniałe krokwie. Kilkoma zręcznymi ruchami wspiął się na dach i zabrał za powiększanie otworu. Chwilę później poczuł ostry ból w barku. Poderwawszy głowę dostrzegł stojącego na dole chłopca, może dziesięcioletniego, z którego ręki właśnie wylatywał kolejny kamień. Zabolało, gdy odbił od naprężonego uda.
– Co?! – wyrwało się z ust Leśnego Człowieka. – W odpowiedzi usłyszał niezrozumiałe słowa, zapewne obelgi, wybiegające z ust chłopaka, za którymi nadleciał kolejny kamień, mijając o włos głowę. Starając się nie zważać na ostrzał, powiększał dziurę w dachu. Chwilę później chłopak zniknął mu z oczu, odbiegając na drugą stronę chaty. Zwinnoręki przysiadł nad poszerzonym otworem i zajrzał do środka.

Przed oczami miał mroczne wnętrze izby, z plamach światła wpadających przez otwory w dachu dały się dostrzec drewniane sprzęty i legowisko ze skór, na którym spoczywała jakaś postać Schylił się bardziej, wytężając wzrok. Poniżej spowijającego głowę bandaża widniała blada twarz trzydziestoletniej może kobiety. Głowa poruszała się lekko na boki, lecz szeroko otwarte, nieruchome oczy zdawały się nie dostrzegać niczego.

Skrzypnęły otwierane drzwi. W czworokątnej plamie światła ukazał się pies, długim susem lądując pośrodku izby i z gardłowym warkotem próbując doskoczyć do nóg Zwinnorękiego .
Za psem do wnętrza wpadł ten sam chłopiec, który chwilę wcześniej urządził Leśnemu Człowiekowi bolesne powitanie. Chwycił oparte o ścianę widły i, z trudem unosząc w obu rękach, nastawił groźnie ku siedzącemu na dachu intruzowi.

Zwinnoręki wyprostował się. Uniósł powoli dłoń, dzierżącą topór. Rozluźnił chwyt i broń zniknęła za krawędzią dachu, głuchym stukiem obwieszczając zetknięcie z ziemią. Zdjął przewieszony przez plecy luk, odpiął kołczan i starannie położył na dachu obok otworu.
–Nie mam złych zamiarów – rzekł we wspólnej mowie. Pokazał puste dłonie, po czym, wyciągając z pamięci nieliczne słowa, które zasłyszał od Rogacza, dodał po dunlandzku, wskazując na siebie: – Nie wróg. Nie zły.
Wyciągnął rękę w stronę leżącej.
– Chora?
Chłopak skrzywił się i popatrzył na Rodericka uważniej.
–Dziwne ty Słomiany Łeb! – rzucił łamaną mową wspólną. – Czego kraść chcieć?!
Oparł trzonek wideł o ziemię, i uwolniwszy jedną rekę, sięgnął do karku psa, mówiąc coś po dunlandzku. Zwierzak umilkł i przysiadł przy jego nogach, nie spuszczając ani na chwilę wzroku z Leśnego Człowieka.
– Ja nie złodziej. Nie. – Zwinnoręki wykonal przeczący gest dłonią. – Ja myśliwy. Gdy są orkowie, wytropię, zabiję. Orkowie byli tutaj? – zatacza ręką koło, wskazując na zgliszcza.
Chłopak pokręcił przecząco głową.
– Forgoil! Słomiany Łeb! – wytknął Leśnego Człowieka palcem. – Nie ork. Forgoil napaść, palić dom, zabijać! Nie ork! – wykrzyczał, a,w jego oczach zabłysły łzy.
Potem przeniósł wzrok na chorą kobietę.
– Matka chory łeb. – powiedział ciszej.
Zwinnoręki zacisnął dłonie na belce. Słowa małego Dunlandczyka zgasiły tląca się w nim iskrę nadziei, że tym razem nie Rohirrimowie są winni spalenia wioski. Starając się dalej mówić spokojnie, rzekł:
– Pozwól zejść. Zabierz psa. Obejrzę matki głowę. Umiem leczyć.
Czarnowłosy chłopiec skinął głowę ocierając nos. Cofnął się i przycupnął pod ścianą, jedną ręką wciąż ściskając widły, a drugą obejmując szyję psa.

Leśny Człowiek zeskoczył do wnętrza chaty. Ignorując powarkiwanie psa, przyklęknął przy posłaniu. Leżącą okrywały postrzępione wełniane koce, spośród których wyglądała tylko była blada, wychudła twarz o ciemnych, zapadniętych oczach i jedna dłoń, zniszczona od ciężkiej pracy. Kobieta poruszyła lekko głową, coś wymamrotała. Zwinnoręki, najdelikatniej jak umiał, odwinął spowijający głowę pas płótna. Zdjęty opatrunek odkrył ślad po uderzeniu jakiś twardym, ale tępym przedmiotem – opuchnięte miejsce, ze śladami otartej skóry. Przesunął po nim dłońmi, próbując sprawdzić stan kości czaszki. Spodziewał się jęku czy nawet okrzyku, ale chora milczała. “ Jakby nie czuła bólu” – pomyślał. Delikatnie, lecz starannie obmacał głowę. Kość wydawała się być nieuszkodzona, ale brak reakcji, owe dziwne ruchy ciała, oczy zdające się nie dostrzegać niczego – nie wróżyły dobrze. Nie rozumiał tych objawów. Może Eliandis by potrafiła…
– Mam zioła. Przyniosę. Opatrzę głowę. – zwrócił się do małego Dunlandczyka. – Ale trzeba lepszych leków. Zabiorę was do moich towarzyszy. Zbudujemy włóki i powieziemy mamę. Nie będzie ja bardzo bolało.
Chłopak poderwał się, potrząsając głową.
– Nie! Musimy czekać!
– Na co czekać? Potrzebuje pomocy – próbował wyperswadować mu młodzieniec
– Czekać na ojca i stara Vess! Mornun czekać z matka! – malec stał już między posłaniem z Zwinnorekim. Jego pies powstał i znów począł warczeć, jeżąc sierść na karku.
– Dobrze – westchnął Leśny Człowiek, wstając i kierując się w stronę drzwi – Poczekaj tu.

Po kilku minutach przed chatą zastukały końskie kopyta i do wnętrza wszedł Zwinnoręki, niosąc wyjęty z sakwy przy siodle woreczek z pokruszonymi ziołami. Malec, nadal siedzący przy posłaniu matki, obserwował w milczeniu, jak dziwny obcy roznieca ogień, zawiesza nad nim kociołek z wodą i sypie od niego zioła.
Po kilkunastu minutach Leśny Człowiek, zmoczywszy w naparze kawał płótna, nałożył na głowę chorej nowy opatrunek. Chwilę siedział w milczeniu, jakby się namyślając, po czym zwrócił się do chłopca, kładąc mu dłoń na ramieniu:
– Odważny jesteś, Mornunie. Pilnuj matki. Czekaj. Wrócę. Bądź zdrów!

Wyszedł przed chatę, gdzie czekał Szron. Chwilę później koń i jeździec mknęli przez wrzosowiska w stronę obozu.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-10-2023, 03:25   #156
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Wilki rzuciły się na człowieka.

Ten z lewej skoczył, a Dunlandczyk odbił go tarczą za siebie i zaraz musiał uskoczyć przed kłami drugiego, który z prawej strony klapnął zajadle obok nogawic.
Ogień powstrzymywał drapieżniki przed pójściem na całość.
Po nieudanych próbach krążyły szerząc kły i czekając na sposobność powtórzenia ataku. Kiedy największy dołączył do tańca z człowiekiem, płonąca żagiew kreśliła ogniem półokrąg, przed którym pozostałe bestie odskakiwały z respektem.

Impet ciężaru basiora wywrócił Cadoca, lecz góral nie skupiał się na bólu. Na wpół klęcząc trzonem drzewca odwinął się odpłacając zwierzęciu. Musiało zaboleć, lecz nie zaskomlał. Odskoczył w trawy.

Chwilę później ręką, którą upuściła prowizoryczną pochodnię, Cadoc powstrzymywał w mocarnym uścisku podgardle kłapiących szczęk innego, przybliżając sierściucha do ognia. Napór zelżał, a wilk wyrwał się odbijając kończynami od człowieka.

Kolejny byłby wskoczył na plecy Dunlandczyka, gdyby tamten nie odturlał się chwytając po żagiew. Wtedy kły w barku przy szyi Cadoca zanurzył przewodnik szarpiąc wściekle skórzany napierśnik. Twarz i szyja górala zalana krwią lepiła włosy i oczy. Żelazny obuch ostudził zapalczywość alfy, bo oderwał się i zatrzymał szczerząc pysk tuż poza zasięgiem topora i ognia, które znowu zataczały okręgi w rękach wstającego zwinnie na równe nogi wojownika.

Stali tak przez chwilę wszyscy mierząc się wzrokiem.
Myśliwy wiedział, że członkowie paczki od chwili skrzesania ognia nie mieli dużego serca do walki, a teraz zobaczył nawet w ślepiach lidera stygnący zapał.

Jałówka leżała cierpliwie wśród trawy przy drepczącym z nogi na nogę człowieku z ogniem, który nie odpuszczał. Lęk, co od początku zagnieździł w sercu Dunlandczyka ten wielki wilk, gdy widmo strasznej śmierci zaczęło z paszczy pełnej ostrych kłów wyzierać, zamienił go wraz z bólem w mroczną determinację, która zimnym dotykiem jak stal hartowana umocniła wojownika w chłodnym postanowieniu przeżycia.

Rogacz wiedział, że wilki odpuszczą, jeśli dostaną to czego chcą, lub kiedy choć jeden z nich zostanie wyeliminowany. Dwa razy człowiek odpłacił się przewodnikowi. Trzeci raz mógł przynieść roztrzygnięcie, jeśli by nadal żył, aby tego dokonać.

Kolejny raz podbiegały wilki kłapiąc paszczami i uskakiwały przed ogniem dzierżonym w garści lewej ręki, na której ramieniu uczepiona drewniana tarcza, okrywała Dunlandczyka.

W końcu główny basior wycofał się i spode łba patrzył na człowieka przez dłuższą chwilę. Potem obrócił pysk jakby tracąc zainteresowanie. Jak gdyby nigdy nic zniknął w wysokich trawach pozostawiając po sobie puste miejsce na łące. Cadoc rozejrzał się na boki i za siebie.

Wilków nie było.


 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17-10-2023, 10:35   #157
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Klął. Siarczyście i obficie na ile tylko pozwalał szczekliwy język pasterzy. A z każdym złym słowem powoli uchodził z niego gniew. Zarówno na wilki jak i na siebie, a także i Roderika.

Na bestie, bo taki ich psi los, goblińskich kundli. Mało które zwierzę dawało posłuch obmierzłym grasantom, a to które dawało nie zasługiwało na szacunek ani pasterza, ani myśliwego. Wychodzący na redyk Dunlandczycy nie raz i nie dwa wypuszczali się, by porwać młode szczeniaki, a waderę przy ich użyciu w sidła załapać i zakłuć.

Siebie zaś, że nie usłyszał instruzów. Strach go wielki ogarnął, a słabość w nim wielką poczuł, jakby krew miał całą tchórzem podszytą. On. Wielki myśliwy z klanu Caru-Luth. Jak dziad jaki wędrowny przez burki poszarpany. Nowa koszula, co ją w Isengardzie dostał... Zaraza.

W końcu zaś Zwinnorękiego, bo to leśnik miał jako baczyć na okolicę. Znaków zagrożeń wypatrywać. Leśnik co wilków nie zoczył. Figurki mu lepiej dłubać, niźli po świecie chodzić...

Złość jednak opuszczała Dunalndczyka z każdym krokiem i do obozu dotarł już nawet zupełnie rozpogodzony. Nadal żal koszuli i kaftana było, ale w końcu dopuścił do serca zadowolenie, że jałówki wilkom nie oddał, a i przecież sam je pognał precz. Toteż zrzuciwszy z barków zdobycz na ziemię, wzruszył ramionami zaniepokojonym jego wyglądem Eiliandis i Thovisowi.
- Wilki się jakieś napatoczyły. - A otarłszy pot i zaschniętą krew z czoła, dodał ze zdziwieniem tknięty złym przeczuciem, bo zły los rzadko raz się tylko objawia - A Roderik? Nie wrócił jeszcze?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 22-10-2023, 23:49   #158
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację

Widok jaki zastał bractwo przy drugiej osadzie pokrywał się dokładnie z opisem Leśnego Człowieka. Gdy wyszli z krawędzi lasu przywitało ich ujadanie psa. Choć go jeszcze nie widzieli, z niskiego tonu i opowieści Rodericka musiał to być duży wilczur. Mijając zgliszcza spalonego budynku zobaczyli chatę z uwiązanym czworonogiem, który ostro szczekał w ich kierunku. Zbliżyli się na odległość sznura, który dzielił ich od psa i nawet przyjazne gesty Zwinnorękiego nie uspokajały warczących groźnie kłów strażnika chaty, które z kolei wystawiały na cierpliwość opanowanie Rogacza. A ten miał prawo mieć dość na jeden dzień czworonogów.

Z kryjówki oddalonego stosu drewien pod oszczędzoną od pożaru linią drzew wyszedł chudy chłopak. Thovis uniósł brew z podziwem dla pomysłowości chłopaczka oceniając zmyślną klapę ze szczap idealnie wkomponowaną w drewniany zwał.

- Jest i Mornun. - rzucił Zwinnoręki zeskakując z konia.

Brudny dzieciak z kudłatą czarną czupryną skinął głową Roderickowi. Gestem ręki uspokoił wilczura smutno patrząc po nowoprzybyłych. Nie ukrywał ani tego, że się ich boi trzymając się jak najdalej od Thovisa z Rohańskim banerem. Zaprosił ich jednak do środka otwierając drzwi rodzinnego domu.


W zacienionej izbie na posłaniu leżała chuda, słaba kobieta, dręczona chorobą. Ku zadowoleniu Leśnego Człowieka, że jego napar odniósł jakiś sukces, miała otwarte oczy, które tym razem zadecydowanie ich widziały. Nie trzeba było być uzdrowicielem, aby postawić diagnozę delirium pomyślał Cadoc. Patrząc ciepło na bractwo, a zwłaszcza Eiliandis, uśmiechnęła się słabo.

- Czyście kochani przyprowadzili moją córeczkę? Drewniaki zwabiły ją błyskotkami. Biedna, rozbrykana dziewczynka…



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-11-2023, 17:49   #159
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

W CHACIE

Cadoc równie szybko zwrócił uwagę na to co różniło wioski. Brak ciał. Nie kwapił się specjalnie zatem do szukania śladów i nie miał ku temu żadnych zamiarów. Był pewien, że nie znajdzie tu orczych śladów.
– Mornun? – zwrócił się do chłopca po dunlandzku – Jestem Cadoc. Z Rogaczy. A to – wskazał na Gondoryjkę – Eiliandis. Uzdrowicielka z Mundburga. Dalekiego na wschodzie miasta siedmiu bram. Pomoże.
– Mornun, tak. – chłopiec popatrzył uważnie na cudzoziemkę. – Matka chora. Coraz gorzej.
Dunlandczyk pokiwał głową ze zrozumieniem dla frasunku młodzika.
– Raniona?
– Rozchorowała się na bagnach… Coraz gorzej z nią od kiedy uderzyła się głową w kamień… – westchnął smutno, a czarnowłosy przełożył owe słowa na wspólny dla Gondoryjki.
– Mogę? – Eiliandis zbliżyła się do chorej i wskazała na nią dłonią.
Mimo, że Eiliandis wiele po sobie zdradzić nie dała z tego co powiedziały jej oględziny, Cadoc znał już ją na tyle dobrze by wiedzieć, że nie jest dobrze.
– Chodź – powiedział do Mornuna – Nic tu po nas. Nie przeszkadzajmy. A w tym czasie… umiesz oprawiać mięso? Mam kózkę do rozbioru.
Chłopak pokiwał twierdząco głową bez entuzjazmu wstając z posłania.
– Meahrwen… Meahrwen, moja mała Meahrwen… – szeptała znowu odpływając w nieświadomość kobieta.
Gondoryjka uczona poczekała aż Cadoc i chłopak opuszczą ich. Nie chciała by usłyszał jej słowa.
– Nie jest dobrze – powiedziała spoglądając na Zwinnorękiego. – Możemy próbować jej pomóc, ale szanse są takie same jakbyśmy nic nie robili.
– Tedy i zaszkodzić nie możemy… zróbmy, co możliwe. – odpowiedział młodzieniec.
– Meahrwen… – zamyślił się. – O niej pewnie mówiła, gdyśmy do chaty wchodzili. córka, co ją – jak to było… drewniaki zabrały? Pójdę może, chłopaka popytam, a Cadoc przetłumaczy.
– Tak, to bardzo dobry pomysł Roderiku – córka Eadwearda kiwnęła głową. – Znając więcej szczegółów możemy lepiej pomóc.
Kobieta rozejrzała się po izbie podwijając rękawy.
– Czy mógłbyś przynieść wody? – Zwróciła się do Thovisa.
Po jakimś czasie usłyszała rozmowę w obcym, dunlandzkim języku na zewnątrz. Wkrótce do chaty wszedł krępy, niski mężczyzna w wieku podobnym chorej, na widok którego pies zamiatał ogonem podłogę izby.
Zatroskany popatrzył na kobietę w łóżku, która blado uśmiechnęła się i zapytała słabym, sennym głosem.
– Przyprowadziłeś do domu moją słodką córeczkę?
Gospodarz spuścił wzrok a gdy go podniósł oczyma zapytał uzdrowicielkę, czy jest dla żony ratunek.


PRZED CHATĄ

Wypatroszonego zwierzaka, Dunlandczyk odpiął z konia i powiesił na wskazanej przez chłopaka belce pod zadaszeniem chaty na haku. Oboje zaczęli skórować jałówkę i Cadoc zauważył, że Mornun choć nie robił tego idealnie, to nie pierwszy raz. Sadzowłosy przez cały ten czas właściwie się nie odzywał pozwalając zajęciu zaprzątnąć myśli, od których nic teraz nie zależało. Co jakiś czas tylko pokazywał chłopakowi jak można zrobić coś lepiej, lub zmienić uchwyt. Z rzadka jednak. A i to bez słów.
Zwinnoręki zbliżył się do nich i przykucnął obok.
– Chcę zapytać go o tę Meahrwen – rzekł do Cadoca, wskazując głową na małego Dunledinga. – Pomożesz tłumaczyć?
Rogacz skinął tylko głową w odpowiedzi.
– Mornunie – odezwał się do chłopca, a w ślad za jego słowami Cadoc tłumaczył. – Meahrwen to twoja siostra? Co się z nią stało?
– Siostra. – przytaknął. – Porwały ją w nocy drewniaki kiedy wszyscy spali. – odparł smutno i dalej nacinał delikatnie ostrzem błonę ciągnąc w dół skórę od mięsa w taki sposób, aby nie uszkodzić włókien mięśniowych, ani pobrudzić dziczyzny kępkami luźniej sierści.
–Co to za jedni – drewniaki?
– Nie są duże, ale zwinne. Żyją w takim strasznym lesie. I kolor skóry do kory drzew podobny mają. W nocy przychodzą, bo słońca nie lubią. I dzieci kradną… – westchnął.
Chłopiec opisał w prostych słowach i nawet pokazał jak drewniaki chodzą.
Przysłuchający domyślili się, że dziecku chodzi o orki, a dokładniej gobliny.
– Szukaliście? Ktoś próbował tropić te… drewniaki?
– Szukałem jej. Ale nie znalazłem… Ojciec powiedział, że zabrały ją do Czarnego Lasu.

***

Jakiś czas później do domu wrócił ojciec chłopaka, na którego widok Mornun ucieszył się. Niski, krępy i kudłaty Dunlandczyk był tyle wściekły co i przestraszony widząc wrogich zbrojnych.
– Czego tu?! – krzyknął. – Mało złego nam daliście?! – pytał wzburzony złość kierując do Thovisa i Rodericka, których zielone peleryny i rohirrimskie hełmy musiały solą w oku być gospodarzowi.
– Witaj – Cadoc wyszedł na przeciw krajanowi stając na drodze jego gniewnego wzroku. Uniósł obie dłonie w geście pokojowym – Ani ja ani moi kompani – tu odwrócił się do obu i wymownie zerknął na boki – nie mamy złych zamiarów. Mnie zwą Rogaczem. Czy porozmawiasz z nami?
– Matce pomagają! – rzucił chłopak w ojczystej mowie.
Mężczyzna po trzydziestce wyraźnie uspokoił wzburzenie tak w tonie głosu, jak i mowie ciała, energicznie podchodząc do Rogacza. Wobec Eorlignow jednak nadal musiał mieć podejrzenia lub zwyczajną nieufność, bo zerkał na nich niespokojnie i drzewca siekiery z ręki nie wypuszczał.
– Jam Comlar i z tobą się rozmówię. – rzekł w dialekcie Giseala, który zrozumiały był wszystkim Dunlandczykom różniąc się tylko czasem akcentem i doborem słów, tudzież ich innym znaczeniem w różnych kontekstach. – Za pomoc ofiarowaną dziękuję. Wyżyje mi żona? – zapytał dumnie starając się nie okazywać emocji.
Cadoc odetchnął. Jego rozmówca nie zdawał mu się człekiem przywykłym do podstępów. Uznał więc, że zagrożenie walką minęło.
– Tego ci nie powiem. Nasza uzdrowicielka jest z nią. Zajrzyj jeśli chcesz, ale lepiej nie przeszkadzać. Gdyśmy przyszli źle z nią było.
Pozwolił mężczyźnie upewnić się, że nie ma w jego słowach kłamstwa.
– Syn twój Mornun jest zdolny. Masz powód do dumy. Opowiedział nam o drewniakach. Czy to jakieś orkom stwory podobne? Widzieliśmy już ślady orków.
– Mniejsze od orków. Zwinne i chytre… Zwabić mi dziecko musiały, że chatę opuściła… – westchnął żałośnie na wspomnienie. – Nie pierwszy raz. Od kilku już lat tak się dzieje. Dzieci uprowadzają do Wielkiego Czarnego Lasu. Nikt stamtąd nie wraca.
– Od lat?! – Cadoc tym razem choć cały czas opanowany, nie wytrzymał i dał upust wzburzeniu. Prawa pogranicza choć okrutne były dla niego w pewnym stopniu zrozumiałe. Ale jeśli jakaś zgraja robactwa nęka ludzi, to i czarno i jasnowłosi pierwej winni zgnieść je jak najprędzej – Jakże to?! Czemuż Żelaźni ani Frecasburg nic z tym nie poczną??
– Żelazni?! – prychnął z pogardą Dunlandczyk rozeźlony. – To pijawki! Jak pasożyt na brzuchu krowy… Wcale oni nie lepsi od Słomianych Łbów… A może i gorsi nawet. My wszyscy spokojnie tu żyjemy. Z ludźmi od koni zza rzeki handlujemy… A nieszczęście nam Żelaznymi Ludźmi się zwący przygotowali swymi podjazdami i walką ze Słomianymi… od wiosek okolicznych z Czerwonych Wrzosowisk trybut ściągają w zamian za ochronę… I zobacz jak nas ochronili! Na wieść o oddziale konnych to Żelazni zostawili nas samym sobie… Gutun ze swymi ludźmi miał nas bronić w imię umowy z wodzem Żelaznych… Stwierdził jednak, żeśmy za mało płacili i czmychnęli… Dobrze, że w porę ludziskom udało się ukryć na mokradłach… Kilku naszych jednak poległo… A wieś w ruinę obrócona… Wina to tak Słomianych jako i Żelaznych!
Cadoc pokiwał głową, ale nie odpowiedział niczego z razu. Miast tego przełożył na głos na wspólny zasłyszane wieści, bo trzeba było poważnie się nad nimi zastanowić z Thovisem i Roderikiem.
Ziwnnoreki w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie, wpierw próbując wyłapywać sens z pojedynczych słów. Gdy zaś wysłuchał Rogaczowego tłumaczenia, nie zrobił się wiele mądrzejszy – zbyt zawiłym zdawały się być owe stosunki i zależności pośród Dunalndzkich klanów. Ale nie czas był po temu, by o takowe sprawy wypytywać.
W międzyczasie Eiliandis wyszła z chaty. Z miny kobiety ponownie trudno było wyczytać cokolwiek poza tym, że nie mierzy się z łatwym przypadkiem. Zmiarkowawszy, że obcy Dunlandczyk, ten sam co do chaty zajrzał, musi być bliskim krewnym chorej, a najpewniej mężem, odezwała się do niego.
– Chwilowo uczyniłam co w mojej mocy. Ale bez jej pomocy, żaden lek tu nie poradzi. Ciało wciąż jest dość silne. Ale duch gaśnie.
Comlar skinął głową z wdzięcznością.
– O córkę wciąż pyta? – Zwinnoreki spojrzał na uzdrowicielkę. – Jakby się dziecko odnalazło, może by matce wola do życia wróciła. Może nadzieja jakaś jest.
– Nadzieja jest. – szepnął Dunlandczyk.
– Szukaliście dziewczynki? Szliście za tropem do tego lasu? – zwrócił się do gospodarza.
– Nie. – odparł we wspólnej mowie bez patrzenia na domniemanego Eorlinga. – Z powodów wielu. – dodał do Cadoca w westronie aby wszyscy rozumieli. – Wojownikiem mniej od rybaka jestem. A w pojedynkę rady bym im nie dał. Wiem dokąd idą. Wróciłem szukać ludzi z wioski do pomocy i naszej staruchy. Ale nikogo nie ma… już dwa tygodnie i nikt do wioski nie wrócił… Nienaturalnym to jest.
Obejrzał się na zachód.
– Tam. – wskazał ręka. – Dwadzieścia mil lotem kruka stoi Wielki Czarny Las. Tam Drewniaki ciągną nocą. Gdyby ze światłem dnia podróżowali, to by już do celu dotarli. Jednak brzydzą się słońca. Czekają zmroku w ukryciu i przed świtem do lasu dotrą.
– Pomożecie nam?! – wyrwało się chłopcu.
Jego ojciec wzrokiem skarcił syna.
– W jakim celu tutaj jesteście? – zapytał Comlar.
– Warunki rozejmu ustalić z buntownikami. – odparła Gondoryka myjąc ręce w wiadrze. – Wiesz, gdzie ich szukać?
– Wiem. – odpowiedział.
– Musimy się naradzić Comlarze w jaki sposób i czy możemy wam pomóc. – rzekł Cadoc dając do zrozumienia Dunlandczykowi, że dalszą część rozmowy Bractwo musi przeprowadzić samodzielnie – Wiedz bowiem, że jeno czwórka nas jest.
– Można by wpierw reszty waszych poszukać, więcej luda zebrać i tak w trop za drewniakami pójść? – zapytał Leśny Człowiek.
– Jako żem już mówił. Do wsi pierwszy wróciłem, bo żona się rozchorowała. Już dawno reszta winna była powrócić. I dzisiaj od rana ich żem szukał. Nikogo tam nie ma… Słomiane Łby w niewolę nie biorą. Ani ciał naszych nie chowają… Gdybyście za Drewniakami ruszyli i dziecko mi uratowali, to wam mapę do ukrytego miasta Żelaznych sprawię. – rzekł Comlar i wszedł do chaty zabierając syna.
– Kto wie, czy to by wiele pomogło, gdyby onych ludzi odnaleźć – odezwał się Zwinnoręki, gdy stanęli na uboczu, by się naradzić. – Może lepiej we czworo, po cichu, jak wtedy, gdyśmy porywaczy marszałkowej szukali? Mroczna Puszcza była mi domem, to i w Czarnym Lesie bym mógł plugastwo tropić. Pójdziemy małej szukać? – popatrzył na towarzyszy.
– Jeśli nam się uda, to choć dobrem zła wyrządzonego nie wrócimy, to jedynie pomóc to naszej sprawie może. – wtrącił Thovis.
– Mało się ja na orkach i goblinach wyznaję. – Cadoc nie wyglądał na równie pewnego. Sadzowłosy już w onczas dla marszałkini wahał się ryzykować i gdyby nie upór Gleowyn i Eiliandis, pewnie by ręki do tego nie przyłożył. Tu było inaczej o tyle, że o ile ufał że Żelaźni nie skrzywdzą marszałkowej, tak o niewoli wśród orków miał jak najgorsze zdanie. – Ale myślę, że jak porywają to do niewoli. Jest ich z pewnością banda, której sami nie pokonamy. Mogliby pomóc Żelaźni, ale jak widać z tego co tu zaszło wielce trudna by ta rozmowa była. Tym bardziej jeśli Caswelun u władzy. Prędzej myślę Marszałka nakłonić na karny zagon. Nie będzie mu miła wszak wieść że na jego rozkazach orki niewolników zyskały. A to wszak trzeba będzie królowi na koniec przedstawić. Tyle że ta kobieta w chacie…
Spojrzał na Eiliandis pytająco.
– Przeżyje najwyżej kilka dni jeśli nic się nie zmieni. – dokończyła Gondoryjka odczytując pytanie.
– Może i z lasu szansy nie mamy wyrwać nikogo i goblinów pokonać. Wszak oni już próbowali skoro nikt nie wraca… Ale i siła tych orków porywaczy wielka być wcale nie musi, skoro forteli się trzymają by dziecko wykradać, miast przez drzwi siłą wejść i jedyną rodzinę w pustej wiosce w nocy obezwładnić. Comlar wierzy, że jest szansa ich dogonić w drodze do lasu jeszcze za dnia dzisiejszego. I ma to sens, bo gobliny za dnia nie ruszają się. – rezonował młody Eorling.
– Pójść za goblinami to jedyny ratunek dla tej kobiety – dodała Eiliandis popierając Eorlinga – Tak należy uczynić. Na miejscu zaś gdy więcej się o nich dowiemy możemy zmierzyć siły nasze na zamiary.
– Dobrze – mruknął Cadoc mnąc jeszcze jakieś słowo w swoim języku – Zostaw Eiliandis chłopcu wskazówki jak matki doglądać. I żeby co jałówki zostało! A ty Zwinnoręki wytężaj oko i nos, bo ostatnio się na wilki napatoczyłem.
Wyglądało na to, że krótka narada dobiegła końca i choć tylko Cadoc miał jakieś wątpliwości, to tym razem chyba wyłącznie dla zasady, a nie z przekonania.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-11-2023, 18:13   #160
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Początek poszukiwań nie był udany. Czy to z braku przekonania, czy z zajęcia myślami innymi sprawami, czy może przez zwykły pech trop podjęty przez Rogacza wyprowadził drużyną na manowce. Dzień upłynął na mozolnym kluczeniu pośród wrzosowisk i pojawiających się w najmniej oczekiwanym momencie podmokłych, rozległych zagłębień. Ślady goblinów raz po raz ginęły pośród otaczających je chaszczy, zmuszając tropiących do zataczania szerokich kół, by je na nowo odnaleźć. Nadejście nocy, pochmurnej i bezksiężycowej, położyło kres bezskutecznemu jak dotąd pościgowi.

Poranek wstał jednak świeży i słoneczny, chociaż przejmująco chłodny. Wiatr, który napłynął sponad szczytów Gór Mglistych wkrótce przegnał chmury, odsłaniając wznoszącą się z wolna tarczę słońca. Powietrze było przejrzyste, wzrok sięgał daleko.
Po szybkim posiłku i spiesznym oporządzeniu koni, otuleni zapiętym pod szyję płaszczami, ruszyli w dalszą drogę. Wkrótce na ślad umykających goblinów natrafił Zwinnoręki (kto wie, może zmotywowany wczorajszym Rogaczowym przytykiem), a dzięki wprawie w tropieniu, bystrym oczom i, zapewne wrodzonemu instynktowi Leśnego Człowieka, drużynie udało się skutecznie podążać za tropem przez wiele mil, niemal do samego lasu. Tam ślad zgubił się pośród porastających jego skraj kęp kolczastych zarośli. Dalsze poszukiwania, mozolne i uciążliwe, przyniosły w końcu pomyślny rezultat. Tym razem to Eliandis dostrzegła utworzony w gęstwinie tunel – cierniste gałęzie były odgarnięte na bok, a ścielące się pod nimi trawy stratowane licznymi stopami.
Jedno za drugim, ostrożnie prowadząc konie za uzdy, bo przejście było wąskie a sterczące po bokach gałęzie stroszyły calowej długości kolce, zanurzyli się w gęstwinie. Wkrótce zarośla zaczęły rzednąć, zastępowane przez pnie drzew o ciemnej, niemal czarnej kostropatej korze, pokrytej kożuchem brunatnych porostów. Gałęzie nad głowami wędrowców plątały się i krzyżowały, splatając w coraz gęstszy liściasty strop, który w niedługim czasie całkiem skrył błękit nieba. Pociemniało, jakby u progu nocy – choć przecież gdzieś ponad konarami drzew słońce ledwie co minęło zenit. Powietrze nieruchome i mętne, zdawało się oblepiać idących. Z grubego dywanu martwych liści, z mokrym szelestem uginającym się pod stopami, unosił się mdły zapach rozkładu. Zwinnoręki czuł, jak mokry od potu kaftan oblepia i ociera skórę. Pomimo gorąca, ciałem co chwilę wstrząsał dreszcz. Czarny Las… powróciły wspomnienia z wypraw w różne ciemne zakątki Mrocznej Puszczy, godziny i dni spędzone w podobnym półmroku podczas daremnych poszukiwań choćby cienia śladu zaginionych rodziców. Po nich przyszło zwątpienie. Czy i te dzisiejsze poszukiwania mają sens? Co odnajdą tam, gdzie prowadzi trop? Ciało martwego dziecka? Obgryzione kości? O może nawet tego nie będzie?

Zwinnoreki przystanął nagle. Trop, wyraźnie wyryty w miękkim podłożu, zniknął. Rozejrzał się, zdezorientowany. Towarzysze stali z tyłu, patrząc w bok. Tam, gdzie chwilę wcześniej skręcił ślad – co pogrążony z ponurych myślach Leśny Człowiek przeoczył – kierując ku odległemu o kilkadziesiąt kroków zboczu wzgórza, w którym majaczył ciemną plamą otwór groty.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172