Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-09-2023, 07:37   #2
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Galindall Amakir był elfem. Szlachetnym przedstawicielem długowiecznego ludu. Od ludzi wyróżniało go to, że jak na mężczyznę miał dość drobną posturę ciała. Bardziej nastolatka niż dojrzałego mężczyzny. Za to kompletnie ludzkie wydawały się jego gęste i pofalowane blond włosy. Zagadką pozostawało czy specjalnie je tak układał, czy też był jakimś nietypowym elfem, którego włosy nie były wiecznie proste jak po wyjęciu z maglownicy.

Uważał się za przystojnego. Kilkadziesiąt lat wcześniej zorientował się, że uśmiechając się i emanując pewnością siebie można zjednać sobie ludzi. I wtedy nawet gdy nie jesteś przystojny, to inni myślą że jesteś. A kluczem było właśnie samemu uważać się za przystojnego. Często się uśmiechał. Najczęściej do panien, ale nie szczędził uśmiechów również mężatkom czy wdowom.

Zapytany o to czym się zajmuje odpowiadał, że jest artystą, wyznawcą Shelyn. Było w tym sporo prawdy, gdyż uważał się za artystę w swoim fachu, a i Shelyn wyznawał niemal na równi z Calistrią. Był bardzo ludzki, a mało elfi. Zresztą, zapytany o to nie krył faktu, że wychowywał się wśród ludzi, a elfia kultura jest dla niego prawie na równi egzotyczna, co dla przeciętnego człowieka. Chyba dlatego tak szybko skracał dystans wobec innych.

Uwielbiał grę w karty. Była dla niego jednym z największych osiągnięć ludzkości. Kilkadziesiąt sztywnych kartoników, o niezliczonych kombinacjach w niezliczonych grach. Połączenie skomplikowanych rachunków i znajomości natury swojego przeciwnika. Zdolność długofalowego planowania i wdrażania tychże planów. I odrobina, ale to naprawdę odrobina szczęścia. Karty były czymś co w magiczny sposób przyciągało Galindalla. Gdy karawana zatrzymywała się na noc, albo na popas i ktoś wyciągał karty, to wyczulone elfie zmysły dawały o sobie znać. Tasowanie kart było dla elfa niczym dla dżina pocieranie butelki. Można było założyć, że w mniej niż modlitwę od rozpoczęcia gry elf będzie zasiadać przy stoliku z innymi. Przez pierwsze kilka dni podróży nawet nikomu to nie przeszkadzało. Ale Galindall dużo wygrywał. Za dużo jeżeli chodziłoby tylko o szczęście. Musiało zatem chodzić o umiejętności. Albo o karty. A najpewniej o jedno i drugie.

W plecaku, z którym się nie rozstawał znajdował się zestaw bardzo ciekawych rzeczy, którymi zainteresowałby się niejeden stróż prawa. Komplet wytrychów. Zestaw do charakteryzacji z farbami do włosów, sztucznymi wąsami, czy nawet bliznami jeszcze szło jakoś wytłumaczyć. Ale małego pudełka z zestawem maleńkich ostrzy do wycinania podrobionych pieczęci już nie było jak wytłumaczyć. Zwłaszcza, że ostrza potrafiły robić tak delikatne nacięcia, że tylko tasujący Galindall wyczuwał na brzegu asów podwójne wcięcie. Bo gra w karty premiowała niektóre umiejętności, go których on był wprost stworzony.

No ale w miejscu, w którym byli trudno było się utrzymać z gry w karty, czy drobnego fałszerstwa. Dlatego najął się do ochrony transportu, z myślą, że na przystanku docelowym spędzi nieco czasu i ruszy w dalszą drogę. W końcu tyle świata czekało na odkrycie, tyle panien czekało na jego uśmiech. Tyle wina na jego toasty.

Wyglądał więc jak wojownik. W skórzni, która nie krępowała jego ruchów, z łukiem na plecach i kołczanem strzał przy pasie. Z rapierem u boku. Tylko rozrzucone włosy zdradzały amatora. Każdy profesjonalny zwiadowca spiął by je w kitkę, kok, czy zaplótł w warkocz. Albo obciął. Wszak na szlaku to kłopot. Podobnie jak eleganckie czarne ubrania, które sugerowały raczej bogatego mieszczucha niż obytego z lasem elfa.

Przedstawiał się jako Galin. Dla ludzi i innych było to łatwiejsze do zapamiętania niż jego pełne miano. Zresztą od ponad stu lat wszyscy mówili do niego Galin.

***


Najpierw usłyszał tętent kopyt, a dopiero później zobaczył dwa konie. Miał niby ochraniać towary, więc naturalnym odruchem jaki w sobie wyrobił było… zejście z drogi. Galin ze zręcznością łasicy znalazł się po drugiej stronie karawany osłaniany licznymi towarami. Sięgnął po łuk i obserwował. Nie było jeźdźców, ale konie były osiodłane. Zadbane. A to oznaczało, że cokolwiek działo się przed nimi, mogło być związane z transferem złota z rąk do rąk. A to już bardzo interesowało Galina.

Gdy konie przejachały, elf zarzucił łuk na plecy i wyuczonym gestem odgarnął włosy za ucho. Tym razem nie po to, by damy wzdychały, ale naprawdę, żeby się wsłuchać w sytuację.

Stal uderzała o stal. To mogło być niebezpieczne dla ich karawany. Mogło zagrozić i tak mizernej wypłacie. Jednocześnie tam przed nimi mogła istnieć szansa na zarobek. Jeśli nie wyrażony w złocie, to być może w westchnieniach uratowanej z opałów damy? Albo w sakiewkach zabranych z ciał poległych.

- Pobiegnę się rozejrzeć - powiedział bardziej do siebie niż do kogokolwiek wokół. I jak powiedział tak zrobił. Ruszył najpierw biegiem, a po kilkudziesięciu krokach odbił ze szlaku w las, korzystając z osłony drzew i krzewów. W takich wypadkach podkradanie nie było nigdy trudne. Ktoś skupiony na walce nie wypatruje zagrożenia w cieniu mając topór przed nosem. Nie nasłuchuję kroków mając wokół szczekające miecze.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline