Sala główna “Teatru Legend” rozbrzmiewała szmerem rozmów prowadzonych radosnymi tonami i krokami krążącej wśród klienteli służby, których twarze zdobiły niezmiennie szerokie uśmiechy, równie przesadzone, co fałszywe. Krwawa historia Lastwall, będącego pierwszą linią obrony Lśniących Królestw oraz Starego Cheliax, była dobrze znana w Avistanie i zdecydowana większość uważała je zaledwie za do bólu zmilitaryzowane państwo, stawiające opór belkzeńskim hordom i wyplewiające plugawe resztki dziedzictwa Szepczącego Tyrana, zupełnie nieświadoma kwitnącej kolebki kultury jakim było Czuwanie. Otoczone podwójnymi murami miasto było jasnym punktem tej części kontynentu, a “Teatr” naprawdę szlachetnym klejnotem w miejskiej koronie, chętnie odwiedzanym przez przybyszy z każdego zakątka świata, których los z tej czy innej przyczyny przygnał w tą część Oka Grozy.
Nie inaczej było w przypadku Kyrana Sulladrena, który bawił od blisko roku w stolicy Lastwall i dla którego “Teatr Legend” prędko stał się ulubionym lokalem. Nie tylko z racji wysokiego standardu rozrywek i chwytających za serce sztuk wystawianych przez światowej klasy aktorów, lecz również przyjemnej klienteli. Klienteli, której nie umykała jego własna osoba. Jakżeby mogła - uroda doprawiona domieszką elfickiej krwi, w przypadku Sulladrena objawiająca się ostrymi rysami twarzy, smukłą sylwetką i większymi niż powszechnie miodowymi tęczówkami, nie była co prawda czymś niezwykłym w Avistanie, lecz ciemna karnacja typowa dla Keleszytów przyciągała już uwagę o wiele mocniej. Podobnie jak bogate odzienie skrojone na qadirańską modłę, z tamtejszych delikatnych i eleganckich tekstyliów, przeszywane złotymi nićmi. Nic zatem dziwnego, że Kyran Sulladren, wręcz epatujący egzotyzmem i z przyjaźnie kordialnym uśmiechem wiecznie przyklejonym do ust, przy każdej wizycie w “Teatrze” nie mógł narzekać na brak chętnych do dotrzymania mu towarzystwa. Zawiązywane tam znajomości były dla niego nader cenne, bowiem nie tylko umilały jego pobyt w Czuwaniu, lecz wzbogacały również jego wiedzę o okolicy bliższej i dalszej. Młody arkanista od zawsze był doskonałym słuchaczem, głodnym wiedzy.
—
To straszne, że traktowano ciebie w Qadirze jak obywatela drugiej kategorii przez to, jakim się urodziłeś — zawyrokował Harrold.
Słomianowłosy giermek, którego Kyran poznał parę dni wcześniej w “Teatrze”, tego wieczoru kurtuazyjnie nalegał na odprowadzenie go do zajazdu, w którym się zatrzymał, na co pół-elf przystał nader ochoczo. Rozmowa na nic nieznaczące tematy w pewnej chwili zeszła na pochodzenie, a uśmiech na zarumienionym winem licu Harrolda zbladł zupełnie na historię Sulladrena.
—
Nie dość, że bękart, to do tego nieludź. “Druga kategoria” była dla mnie nieosiągalnym luksusem, Harroldzie — Kyran zaśmiał się, nieporuszony, wzruszając ramionami.
Jowialna atmosfera, jaka towarzyszyła im od chwili opuszczenia “Teatru”, zdążyła jednak wyparować zupełnie pomimo lekkiego tonu pół-elfa w ciężko akcentowanych nutach, i młodzieńcy resztę drogi do zajazdu przebyli w ciszy przerywanej zaledwie odgłosem kroków i rozmowami mijanych przezeń przechodniów. Dopiero gdy zatrzymali się przed budynkiem ozdobionym skrzypiącym szyldem, z którego wnętrza dobiegały przytłumione odgłosy wieczornej zabawy, Harrold ponownie zabrał głos.
—
Towarzystwo urządza za tydzień wystawę nowych artefaktów, które ekspedycja odzyskała z Rzecznych Królestw — giermek wypalił, ze spojrzeniem nerwowo utkwionym w czubkach własnych butów. —
Podobno będzie dużo elfich reliktów, a ty się nimi interesowałeś. Możemy pójść razem. T-to jest, jeśli chciałbyś!
—
Elfickie artefakty? — powtórzył Kyran. Twarz pół-elfa przez chwilę drgnęła w gniewnym cieniu, zastąpionym w uderzenie serca ciepłym uśmiechem, gdy Harrold uniósł wzrok. —
Tak, to brzmi bardzo ciekawie. Chętnie się tam z tobą wybiorę.
Kyran odsunął pierwszy list, adresowany do matki i zalakowany ciemnym woskiem, na bok stołu, jednocześnie przysuwając do siebie kolejny pergamin. Zamoczywszy pióro w atramencie, rozpoczął kreślić kolejną wiadomość, tym razem jednak nie w eleganckich liniach elfickiego języka, a w keleszyckich runach. Wizyta w Loży Pionierów, która postanowiła urządzić pokaz swojej kolekcji, pozostawiła w jego ustach kwaśny posmak. Większość wystawionych artefaktów związana była z historią regionu, lecz to te zagrabione z elfickich ruin, będących niegdyś częścią Telvurinu zapadły mu w pamięć. Skrzętnie odnotował w myślach każdy jeden ich detal, które teraz przelewał na papier pewnymi ruchami, z coraz to bardziej pogłębiającym się grymasem na twarzy.
—
Dziwnie poprzestawiane litery — głos przypominający szelest liści przerwał ciszę.
Grymas pół-elfa pogłębił się tym mocniej, że nie był w stanie zupełnie opanować nerwowego drgnięcia na nagłe pojawienie się fey po drugiej stronie stołu. Wzdychając ciężko i zagryzając zęby skupił się na dalszym kreśleniu szyfrowanej wiadomości, zerkając znad pergaminu tylko gdy istota poruszyła się, bezszelestnie stawiając pośrodku blatu klepsydrę. Czasomierz nie miał prawa być w stanie w jakikolwiek sposób mierzyć upływu czasu, będąc wygiętym jak na surrealistycznym obrazie, lecz szare ziarenka piasku za szkłem nie przejmowały się tą niemożliwością, przesypując leniwie z dołu na górę, jedno po drugim. Kyran z zaciętym wyrazem twarzy odłożył pióro i dopiero zalakowawszy wiadomość, napotkał rozgwieżdżone spojrzenie po drugiej stronie stołu, wzdychając po raz kolejny.
—
Gdzie tym razem? — odezwał się w końcu.
—
Ten qadirański akcent naprawdę pojawia się i znika!
Fey zaśmiało się chrapliwie i poruszyło w odpowiedzi, przesuwając księgę Sulladrena z krańca stołu pod jego nos i otwierając ją na losowej stronie. Stronica zapełniona notatkami, diagramami i magicznymi formułami wygięła się przed jego oczami, a atramentowe linie schludnego pisma poruszyły wijąco, składając się w znajome kształty okolicy. Ciemna plama zakwitła gdzieś pomiędzy Czuwaniem, a Urgir.
—
Nie planuję wybywać na pogranicze — Kyran oznajmił krótko.
Coś przypominającego rozbawienie zalśniło w nieludzkim spojrzeniu, gdy istota powoli okręciła głowę w stronę drzwi. Rozgwieżdżone tęczówki osiadły na drewnie w tej samej chwili, co rozległo się nieśmiałe stukanie. Pół-elf westchnął już po raz trzeci i płynnym ruchem podniósł ze swojego miejsca, przecinając pomieszczenie lekkim krokiem.
—
Cóż za fortunny zbieg okoliczności — fey wyszeptało w stronę jego pleców, z kpiącym rozbawieniem.
Kyran zignorował te słowa, w zamian przywdziewając na twarz swój zwyczajowy, kordialny uśmiech i otwierając drzwi. Gospodyni zajazdu, okrągła kobieta z pierwszymi oznakami siwizny wymykającymi się spod kolorowej chusty, skinęła mu głową z uśmiechem.
—
Wiadomość dla panicza, przyszła przed chwilą — oznajmiła, wręczając mu zapieczętowany rulon.
—
Dziękuję, Brunhildo. Mam dwa listy do wysłania, jeśli mogłabyś je dla mnie nadać. W to samo miejsce, co poprzednio, do Zielonego Złota.
Pół-elf obrócił się na pięcie i ponownie przeciął pokój, by zgarnąć spisane przed paroma chwilami wiadomości. To, że w międzyczasie fey postanowiło ulotnić się równie nagle, jak się pojawiło, nie było dlań żadnym zaskoczeniem. Istoty z Pierwszego Świata z zasady były niezwykle przewidywalne w swej nieprzewidywalności. Kyran wręczył Brunhildzie listy do wysłania z przyjaznym uśmiechem, dodając doń jeszcze jednego srebrnika “za kłopot”, i podziękował kobiecie po raz drugi, zamykając drzwi. Arkanista przeciągnął spojrzeniem po wiadomości, obracając złamaną pieczęć w palcach i zerkając na nadal puste krzesło.
—
Zaiste fortunny zbieg okoliczności — sarknął z przekąsem, gdy skończył czytać nowe dyrektywy, a papier któremu były one zawierzone
rozsypał się w popiół w jego dłoniach.
Pomimo wrodzonej niechęci do bycia chłopcem na posyłki, zostawianie dziwnych klepsydr w losowych miejscach uważał za bardzo niską cenę za magiczne zdolności, które odebrała mu ojcowska krew.
Kyran Sulladren z Qadiry, arkanista i bękarcia latorośl magnackiej familii - jak przedstawił się nowym towarzyszom podróży - w pierwszej chwili mógł wydawać się jakimś dziwnym, ekscentrycznym mirażem, bowiem pół-elf nawet na szlaku nie rezygnował ze swojego egzotycznego
ubioru, narzucając nań tylko skórzany pancerz i gdyby nie to, że aby dotrzeć w tą część Lastwall musiał przeżyć podróż przez pół Avistanu, jego rynsztunek można byłoby wziąć za ledwie ceremonialny. Tudzież próbę uchodzenia za prawdziwego awanturnika, bowiem nawet przytroczone do pasa kindżały i podręczna kusza nie były w stanie zupełnie przysłonić faktu, że bardziej przypominał przyzwyczajonego do wygód nuworysza, który pochopnie postanowił zasmakować nieco wrażeń na szlaku. Kyran lubił tę grę pozorów, celowo pielęgnując tak wymuskany, a nie inny wizerunek.
Gracja, z jaką woniejący cytrusami Sulladren odruchowo uskoczył przed spanikowanymi wierzchowcami, mogła jednak utwierdzić uważnych obserwatorów, że wrażenia nie były mu całkowicie obce. Arkanista wątpił jednak, aby którekolwiek z jego towarzyszy przykładało wielką wagę do takich detali. Bądź jakichkolwiek innych. W przeciwieństwie do niego samego, bowiem za iluzją ciepłej kordialności, za przyjaznymi uśmiechami i orientalnymi anegdotkami, kryła się bezustannie chłodna analiza. Odkąd tylko - z czystego pragmatyzmu - postanowili razem ruszyć w stronę Arwyll Stead. Biorąc pod uwagę odgłosy zza zakrętu sugerujące zbrojne starcie, Kyran miał się niebawem przekonać jak trafne były jego dotychczasowe obserwacje.
—
Kwarta pszenicy za denara i trzy kwarty jęczmienia za denara — odezwał się ni z tego, ni z owego w stronę galopujących coraz dalej rumaków. —
A nie krzywdź oliwy i wina!
Po czym, poprawiając uchwyt torby podróżnej przewieszonej przez tors, ruszył prędkim krokiem za Galindallem, podobnie jak on obierając bardziej rozsądne, osłonięte podejście.