Zor'ath wraz z bratem obiecali swojemu mistrzowi, że kiedy umrze, opuszczą jego pustelnię i wrócą do cywilizacji. Staruszek uważał, że są za młodzi by odcinać się od świata i żyć w samotności, jak wygnańcy. Uważał, że świat ma wiele do zaoferowania nawet ich dwójce. Widział, że zapewne czeka ich wiele nieprzyjemnych sytuacji związanych z nietypowym pochodzeniem. Zielonkawa skóra przywodziła na myśl jakieś pokrewieństwo z orkami, które zdecydowanie nie były lubiane w tych stronach, spiczaste uszy mogłyby od biedy uchodzić za elfie, ale mocno wątpliwe było, żeby jakikolwiek elf przyznał się do pokrewieństwa z braćmi. Mimo wszystko, Nandor wymógł na nich obietnicę, przekonany, że doświadczenie które można zdobyć wśród innych cywilizowanych ras, okaże się cenniejsze niż cokolwiek, co mogłoby "wymedytować" w samotności. Zapewne miał rację.
Minęło kilka tygodni, odkąd pochowali mężczyznę, który przez ostatnie lata zastępował im całą rodzinę. Większość tego czasu spędzili poszcząc i trenując, próbując z całej siły bo oswoić ból po stracie mentora i przyjaciela. Zgodnie z odwiecznymi prawami natury, czas okazał się być najlepszym lekarzem i rany w sercach dwóch ostatnich uczniów Nandora zaczęły się goić. Powróciła codzienna treningowa rutyna, uzupełnili zapasy ziół, wrócili do prowadzenie teologoczno-filozoficznych debat, by ćwiczyć również umysł, ale nad wszystko kładła cień pustka, która pozostała po odejściu mistrza. Pewnego dnia uświadomili sobie, że nie zostało już nic, poza spełnieniem obietnicy.
***
Zor'ath podróżował stronę Arwyl Stead w dosyć kolorowym towarzystwie. Każde z jego tymczasowych towarzyszy było w jakimś sensie interesujące, ale mimo tego, mnich unikał rozmów i jakichkolwiek bliższych relacji. Mieli wspólny cel wędrówki, a przemieszczanie się w grupie było o wiele bezpieczniejsze w obecnych czasach i wszyscy wydawali się mieć podobne zdanie w temacie, ale to jedyne co ich łączyło. "Zielony" nie szukał nowych przyjaciół, nie był też zbyt towarzyski i nie do końca jeszcze oswoił się z faktem, że chwilowo został sam. Kilka dni wcześniej, rozstał się ze swoim starszym bratem, który najął się do ochrony karawany zmierzającej obecnie w zupełnie przeciwnym kierunku. Bracia postanowili dotrzymać obietnicy danej mistrzowi i poznać świat na własną rękę, ale obiecali też sobie nawzajem, że równo za rok wrócą do pustelni, by spotkać się nad grobem Nandora.
***
Zor'ath jadący raczej na tyle grupy, w sowich luźnych żółtych szatach i biało-szarej masce, której w zasadzie nigdy nie ściągał, zrównał się z pozostałymi, jak tylko wystrzeliły w ich stronę dwa czarne konie. Ewidentnie wydawało się, że ktoś kłopoty. W ślad za Gallindalem, pobiegł na przełaj przez las. Mnich nie imponował posturą, był raczej smukły, ale trzeba było przyznać, że poruszał się niezwykle szybko, bez trudu doganiając elfa.