Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-10-2023, 17:31   #10
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
GDZIE SĄ ANARCHY?
************************************************** **************************************************


Ann poczłapała w stronę głównej sali. Wyraźnie nie była w najlepszym humorze, ale nie odnosiła się nieprzyjemnie do nikogo. Usiadła przy barze chcąc nie zwracać na siebie uwagi.
Przy barze dyżurowała jedna z ghulic. Nie widziała żadnych Kainitów, ani gości ani stałych bywalców. Pojawił się na jej telefonie SMS od Joshui: “Pilne zebranie o godzinie 22. Sprawa pilna i ważna do omówienia.”
Czyli za dwie godziny.
Ann domyślała się powodu takiej sytuacji. Niewątpliwie wczorajszy trup rozruszał miejscową społeczność wampirów. Wszak nic nie ożywia sytuacji tak dobrze jak trup.
Tymczasem na salę weszła Nadia, wyraźnie rozdrażniona. Rozejrzała się dookoła, westchnęła. I przysiadła przy jednym ze stolików.
Młoda Bezklanowa wstała i powoli podeszła do Nadii.
- Reszta chyba jeszcze śpi. - odezwała się przysiadając do Tremere.
- Albo zajmują się swoimi sprawami. Tak jak ja powinnam. - burknęła Tremere przeczesując palcami swoje włosy. - No… ale głupia, biorę na poważnie autorytet księcia, nawet takiego lokalnego.
- Przecież jest jeszcze czas. - zauważyła Ann - A ty masz rzut beretem.
- Tak. Mam. I pewnie spodziewałaś się że wpadnę zdyszana na ostatnią chwilę… jak Larry lub Garry. Niemniej jako Primogenka mojego klanu, reprezentuję jego splendor. Dlatego wolę przybyć wcześniej.- westchnęła ciężko Kainitka.
- To na pewno byłby ciekawy widok. - stwierdziła - Ale nie pasujesz na miss mokrego podkoszulka.
- Żadna z nas nie pasuje. Zabawna sprawa… cycate wampirzyce najczęściej pojawiają się w różnych horrorach klasy B. - zadumała się Nadia.- Najwyraźniej nawet Toreadorzy mają dobry gust.

- Jesteś znawczynią takich filmów? - zaśmiała się cicho.
- Byłam scenarzystką paru i konsultantką przy paru innych… zanim uciekłam z Los Angeles.- wyjaśniła Nadia.- Z czegoś trzeba żyć.
- Och... Nadia w branży filmowej! - Ann wychyliła się bardziej do Tremere - Szkoda że tego nie widziałam. To naprawdę byłoby ciekawe. A powiedz mi więcej o sobie podczas czasów w Los Angeles. - poprosiła.
- W Los Angeles rządziły anarchy. I miałam okazję zakosztować ich wolności. To był chaos w najgorszym znaczeniu tego słowa. Obecnie jest tam opactwo mojego klanu, ale wtedy było nas tylko paru… oni luźno związani z klanem i knujących przeciw sobie i porządkowi. Opuściłam miasto po zabiciu ostatniego z nich. - machnęła ręką Nadia.- Bez wsparcia struktur klanu musiałam zarabiać na życie, więc pisałam scenariusze… pełne seksu, perwersji i gore. Takie kino klasy B w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
- Po tym znalazł cię Palafox?
- Mniej więcej…- wzruszyła ramionami Nadia.

- Jak się po raz pierwszy spotkaliście?
- Znałam go jeszcze, gdy byłam śmiertelniczką.- zaśmiała się Nadia.- Palafox utrzymywał kontakty z oświeconymi szlachetnego urodzenia. Listowne co prawda, ale to zawsze coś…-
Machnęła ręką.- W sumie to… nie było nic nadzwyczajnego w tym pierwszym spotkaniu oko w oko. Ot, rozmowa przy kominku w gabinecie regenta w Nowym Jorku.
- Mówisz jakby to wszystko było niczym. Ot spotkałaś się z szefem swojego klanu. Poczęstował cię swoim ghulem, czy jak?
- Regentem klanu w Nowym Jorku. To żaden szef, to…- wampirzyca zamyśliła się szukając określenia.-... coś jak miejscowy dyrektor fabryki. Prawdziwe władze klanu siedzą w Wiedniu.
- Nazwijmy go Primogenem Tremere w mieście, ale jednak. - określiła - Jak zaczęłaś dla niego sprzątać innych?
- Po pierwsze mam w tym doświadczenie, a po drugie to w końcu jest Primogen. Wydaje polecenia wszystkim w klanie i dopasowuje zadania do osób. Cyril jest nauczycielem, ja cynglem… ktoś innym badaczem.- wyjaśniła Tremere.
- To miejsce nie wydaje się dobre na twoje możliwości. - odparła Ann - Pilnowanie projektu Regenta? Bez sensu.
- Daj spokój. Ile osób według ciebie zabiłam w Nowym Jorku? Trzy… może cztery. - machnęła ręką Nadia.- Żaden z nich nie był śmiertelnikiem. Nie zajmuję się płotkami. Od tego są najemnicy. Najczęściej nie mający pojęcia o Świecie Mroku. Ja zajmuję się tymi, których śmiertelny pionek nie jest w stanie zabić, czy banda wynajętych Brujah lub Gangreli.

- To na kogo tu masz oko?
- Na nikogo. Myślisz, że ktokolwiek tu jest warty mej uwagi. Larry to mięśniak… brutalny i prosty. Potężny jak na Brujah, ale niezbyt bystry. William? Pfff… potężny ale pozbawiony zębów ambicji. Joshua… zajęty swoją domeną, żadne zagrożenie dla innych. Lukrecja to buchalterka. Garry dziecinny… Ravnoska, tak…- tu zamilkła i zamyśliła się. - Nieważne. Nikt tutaj nie stanowi zagrożenia dla Tremere. Nikogo pilnować nie muszę, poza Charliem.
- Cokolwiek jest w Piramidzie jest problemem. - wzruszyła ramionami - I nie chciałabym by wyszło poza nią.
- To prawda. Ale na razie nic nie wychodzi.- przyznała Kainitka.

- To masz choć określony czas, w jakim masz tu siedzieć i się nudzić?
- Do czasu aż zaczną zbierać się pozostali?- westchnęła Nadia.- Może się od nich dowiem, co sprawiło że Joshua narobił w spodnie ze strachu.
- Chodzi mi o całe miasto, ale powód spotkania to podejrzewam.
- Tyle ile mi każą. Może nawet całe … moje istnienie. Nowy Jork oznacza powrót do opactwa… nie lubię opactwa. Wolę tu być na swoim i wzywana od czasu do czasu, niż tam być cegiełką w piramidzie Palafoxa i… być ciągle obserwowana. - machnęła ręką Rosjanka. - Nie tęsknię za wielkim miastem.
- Dlaczego aż tak cię nie lubią? - zapytała.
- Moja moc… jest dla nich podejrzana. Panowanie nad technologią to domena odszczepieńców Tremere. Domena Sabatu. Nawet nie wiesz jak bardzo mój klan boi i się nienawidzi odszczepieńców. I słusznie zresztą. Magia Krwi wymaga samokontroli…- machnęła ręką Nadia.- … każda magyia wymaga. W innym przypadku łatwo może wymknąć się spod kontroli. Tego się uczysz w klanie. Tacy jak Charlie to chodzące bomby… za taką bombę uważają mnie i ich nie winię. Nie ufają mi i się boją.
- Przecież różne są ścieżki magii. Niemożliwe, że w klanie nie istnieją inni z Camarilli z podobnymi umiejętnościami.
- Dlatego tylko mi nie ufają, a nie próbują zabić. Dlatego ty jesteś tolerowana, a nie martwa.- odparła Tremere uśmiechając się sarkastycznie.

- To istnieją Lasombra w Camarilli? - zapytała z ekscytacją głosie.
- Nie.- zaśmiała się Kainitka i dodała.- Istnieją wampiry w Camarilli które posługują się ich klanową dyscypliną. Jak ją zdobyły to już inna kwestia. Niemniej niech cię nie zmyli ten sztuczny podział na klany. Prawda jest taka, że każdy z nas może opanować każdą dyscyplinę… teoretycznie.
- Możemy to sprawdzić. Spróbujesz mnie nauczyć Thamaturgii. - uśmiechnęła się słodko do Nadii.
- Nie. I jeśli spróbujesz namówić Charliego na coś takiego, zabiję was oboje.- odparła stanowczo Tremere.
- Ale czemu? To byłby idealny eksperyment. - dodała Ann.
- Każdy klan. Każdy… strzeże swoich sekretów zazdrośnie. A Tremere szczególnie pilnują swoich. Zwłaszcza Taumaturgii. Nie będzie żadnej nauki, żadnych eksperymentów.- ucięła sprawę Kainitka.
- Czyli Lasombry by mnie chciały ubić?
- Jesteś teraz Camarilla… oczywiście że chcą cię ubić.- stwierdziła beznamiętnie Nadia.
- Czy będą chciały z powodu tej dyscypliny.
- Nie…- machnęła ręką Kainitka.- Jesteś Camarilla, więc jesteś trup. Oni chcą zniszczyć nas, my ich… Reszta to semantyka.

Tymczasem do przybytku Lukrecji zawitał Garry, rozglądnął się dookoła. Uśmiechnął i ruszył ku dziewczynom.
- Tooo… co się właściwie stało, że się zbieramy?- zapytał na powitanie.
- Może chodzi o tego trupa Anarchów, którego znaleźliśmy na drodze. - zgadywała Bezklanowa.
- Trup Anarchów? Tutaj ? - zainteresowała się Nadia, a Garry przysiadł. - Dziwne, że pofatygował się tutaj umrzeć. Zwykle… załatwiają takie sprawy między sobą.
- Wyglądało mi na robotę jakiegoś wilkołaka…
- No… mogę popytać Dave’a czy jakieś nowe wampiry naruszyły ich terytorium. - zastanowił się Gangrel, po czym dodał żartem.- Albo posłać jedną z was. Od czasu tej misji dla nich, tolerują waszą egzystencję.
- Sądzisz, że to dobry pomysł? - zapytała Gangrela i spojrzała na Nadię.
- Nie… - machnął ręką Garry dodając po chwili.- Ale pewnie ucieszy cię fakt, że Uktena z północy nie zabiją cię na miejscu, jakby to zrobili z innymi wampirami.-
- Mnie nie cieszy.- wtrąciła beznamiętnie Tremere.
- Chcesz być zabita? - mruknęła Ann.
- Nieszczególnie mi zależy na wdzięczności futrzaków.- stwierdziła obojętnym tonem Tremere. - Ani na ich łasce.
- Więc pójdziemy. - zwróciła się Ann do Garry’ego - Skoro ona marudzi to warto.
- Nie mnie o tym decydować. To zależy od naszego szefa.- zaśmiał się Gangrel, tymczasem szef się pojawił. Joshua wszedł ze swoim potomkiem i Larry’m. Na widok trójki Kainitów, sięgnął po smartfona i zadzwonił.
Ann spojrzała na Nadię.
- Dzwoni po Willa?
- Nie czytam z ruchów warg. Może Garry potrafi?- zapytała ironicznie Tremere zwracając się do Gangrela.
- Nieee… przynajmniej nie wtedy, gdy nie wypiję jednej z moich wyznawczyń na początek nocy.- odparł ze śmiechem Garry.
- Może to coś na nas. - zaśmiała się.
- Może…- stwierdziła Nadia, a Joshua zakończył rozmowę przez telefon. Po czym podszedł do nich.- Witam. Lukrecja już przygotowała miejscówkę. Reszta już obecna. Poza Charlie’m i Williamem. Blake zjawi się później, a Charlie…-
- Zrobi co mu każę. Nie musi uczestniczyć.- burknęła Tremere.
Joshua westchnął ciężko.- Już o tym rozmawialiśmy. Przestań mi utrudniać.-
Następnie zwrócił się do Clyde’a.- Idź po Charliego.
- Jesteś zazdrosna o niego. - mruknęła do Nadii - Że ktoś inny może się nauczyć tej dyscypliny.
- Nie.- machnęła ręką Kainitka, gdy Clyde ruszył wykonać polecenie.- On nie jest częścią Camarilli i nie powinien traktowany na równi z nami.
- Chyba stał się. - zaprotestowała caitifka.
- To wszystko to był zgniły układ. Nic więcej. On był członkiem Sabatu, świadomym… członkiem sfory. - burknęła Nadia. Wstała od stołu wraz Garry i Ann. Ruszyli za Joshuą i Larrym.
- Przecież nie jest jedyny. - fuknęła do Nadii.
- Jedyny który przeżył. A nie powinien. On nie odwrócił się od Sabatu. On prostu miał szczęście i trafił tu… W Nowym Jorku, po prostu by go unicestwili.- syknęła Nadia w odpowiedzi, gdy szli na zaplecze.
- W takim razie coś ci nie wychodzi ubicie go. - Ann mruknęła wrednie.
- Ja trzymam się reguł Maskarady i decyzji mojego regenta. Nawet jeśli mi to nie pasuje. Z łamania reguł rodzi się chaos, z chaosu rewolucja… z rewolucji… cierpienie i ból.- odparła Kainitka.
W znanej Ann salce była już Lukrecja i Miracella, była też Jaine Love siedząca za stolikiem i tasująca karty. Uśmiechnęła się uprzejmie do wchodzących.
Ann usiadła obok Nadii i czekała w milczeniu.

Joshua poczekał aż Charlie się zjawi i rzekł.
- Wczoraj Ann, Miracella i Clyde znaleźli zwłoki. Te należały do wampira z Fortu. Anarch był zmasakrowany i pozbawiony głowy. Nie wiadomo co go zabiło, ale z pewnością nie było to zwierzę. Anarchy z Fortu na Wzgórzu nigdy nie sprawiały nam kłopotów i nigdy nie wchodziły nam w drogę. To że jeden z nich został zabity na naszym terenie jest więc niepokojącym omenem. Podobnie jak fakt, że nie mieliśmy z nimi kontaktu od ostatniej zimy. Co prawda rzadko w ogóle nawiązujemy z nimi kontakt, ale w świetle tego co się wydarzyło… - westchnął Joshua.- Musimy sprawdzić co u nich. Kto się podejmie?
O dziwo, Larry zgłosił się pierwszy.
- Dobra, a kto pojedzie dopilnować by Larry nie narozrabiał?- westchnął Joshua.
- A będę mogła go w razie czego zakołkować? - zapytała Ann.
- Możesz spróbować, ale nie radzę. - Larry uśmiechnął się złowieszczo zerkając na Ann. A Joshua wzruszył ramionami dodając. - Mógłbym mu zakazać, ale chyba nie wierzysz że posłucha?
- Więc niech ktoś jeszcze pójdzie z nami... Nadia będzie świetna w tym. - wyszczerzyła się.
- Nie jestem zainteresowana.- odparła kwaśno Tremere, a Joshua spojrzał na nią z lekko irytacją. Garry się wtrącił.- Ja mogę jechać. Ostatnio chyba za bardzo… no… zasiedziałem.

- Dobra… niech będzie Larry, Garry i Ann.- zgodził sięBrujah.- Powiadomicie miejscowych że mamy zwłoki jednego z nich. Nie wszczynajcie zbyt wielu bójek i nie eskalujcie sytuacji. Wiem że anarchy z Fortu to gang motocyklowy, ale nie przesadzajcie z brataniem się z nimi.
- Czyli żadnych prób przyłączenia się do nich? - zażartowała Bezklanowa.
- Co robisz w czasie wolnym to nie moja sprawa.- odparł żartem Joshua. Lukrecja spytała zaś.
- Czy to wszystko?
- Niezupełnie. William jak przyjedzie to lepiej objaśni sytaucję, niemniej niedawno dostał dokumenty z których wynika że kopalnia… chce zabrać się stare chodniki, te z czasu sprzed zawału 1880.- rzekł Joshua.
- Minęło tyle czasu… nie powinni nic znaleźć, prawda?- zapytał Garry ostrożnie.
- No… właśnie… w tym rzecz… nie wiem. Ogólnie uznaliśmy, że Nosferatu po prostu zginęli przygnieceni skałami. Niemniej jeśli któryś wpadł w torpor.- zastanowił się Joshua.- Szczerze powiedziawszy w dokumentach wspominano coś o jakiś zaginięciach i to jest powodem tego, że kopalnia zwróciła uwagę na tę część chodników kopalnianych.
- Co z tym zamierzamy zrobić?- zapytała Nadia.
- Trzeba spróbować zajrzeć do starych szybów. Mam ich mapę, pewnie lepszą od tych z kopalni. - zamyślił się Joshua.- Zbierzemy ekipę i zajrzymy tam którejś nocy.
- Przydałby się specjalista speleolog. -wtrąciła Jaine układając karty na stoliku.- To nie będzie bezpieczna wyprawa.
- Ktoś z nas zginie? - zapytała Ann.
- Nieeee wiem… nie widzę po prostu szczęśliwego układu. Raczej… neutralny.- oceniła wampirzyca.
Ann jedyne skinęła głową.
- To tyle ode mnie.- rzekł Joshua i spojrzał na Garry’ego, Larry’ego i Ann. - Wyjeżdżacie jutro o zmierzchu. Jak ktoś jest ciekaw raportu, to niech poczeka aż Blake się zjawi. Ja mam patrol.-
Po tych słowach dodał z uśmiechem. - Możecie się rozejść.
I sam ruszył do wyjścia.
Ann spojrzała na Lukrecję i podeszła do niej.
- Pogadajmy.
- O czym niby?- spytała Ventrue przyglądając się jak Garry, Nadia a potem Larry opuszczają pomieszczenie. Clyde wyszedł tuż za nimi, po tym jego zaczepki zostały zignorowane przez Ravnoskę.
- O tym co wczoraj osiągnęłaś przez Miracellę. - stwierdziła dziewczyna.
- Nie widzę powodu. - stwierdziła obojętnym tonem Lukrecja.
- Bo cię o to proszę? - odparła Ann.
- Ile ty masz lat Ann? Ile lat spędziłaś w skórze krwiopijcy?- zapytała retorycznie Ventrue spoglądając na caitifkę.- Nie wyjawia się sekretów swoich politycznych posunięć komuś tylko dlatego, że o to prosi. Polityka to także sztuka dyskrecji i nie ujawniania przedwcześnie atutów. Nawet moja córka to rozumie.
Ann przewróciła oczami.
- Jak chcesz.
- Tak chcę.- odparła Lukrecja uśmiechając się kwaśno. A tymczasem zjawił się Wiliam z teczką i uśmiechem.
- Wybaczcie spóźnienie. Miałem nieoczekiwany, acz jak się okazało, ważny telefon. Zakładam, że… Joshua wtajemniczył was w sytuację?- zapytał na wstępie.
- Dobrze zakładasz. - mruknęła Ann.

- No dobra… to… sytuacja jest taka, że wedle raportów z kopalni wysyłanych do centrali, kilkoro ludzi zaginęło w nieznanych okolicznościach w pobliżu starej… nieużywanej od lat, części kopalni. Jakiś czas temu, w 1880 był tam poważny zawał górniczy. Kilka chodników zostało zasypanych, kilkoro ludzi zginęło. Los sześciu nosferatu którzy mieli tam swoje leże jest dotąd nieznany. Nie było możliwości odkopania tych chodników i sądziłem, że zostaną pozostawione w spokoju. Niemniej wygląda na to, że firma próbuje je odkopać.. dlatego my… powinniśmy się przynajmniej przyjrzeć sytuacji z drugiej strony. - wyjaśnił Blake.- Od dawna nikt z nas nie był, więc nawet nie wiemy jaka jest obecnie sytuacja.
- Brzmi interesująco. - odezwała się Ann z niezdrowym zaciekawieniem.
- Nie jest… - wtrąciła Jaine Love chowając karty.- To sie raczej będzie sprowadzać do chodzenia po opuszczonych i potencjalnie grożących zawaleniem chodnikach kopalnianych. W dodatku w zimie. W okresie, w którym nie chodzi się po jaskiniach. I bez moich kart wiem, że może to być niebezpieczne w najbardziej nudny sposób.
Ann się to nie spodobało się, ale milczała.
- Tak. Zdaję sobie z tego sprawę. - przyznał Toreador. - Zamierzam zaplanować taką wyprawę. Zajmie to kilka nocy, niemniej wolałem uprzedzić zawczasu.
- Zobaczymy czy będziesz miał okazję ją poprowadzić. KIlka nocy to dużo okazji, na zmianę sytuacji.- przyznała Lukrecja po namyśle.- Co będzie jeśli znajdą jakieś ślady Nosferatu przed nami?
- Zawartość raportu sugeruje, że wszystko utajnią. To nie jest firma, której zależy na rozgłosie. Ann może potwierdzić. Była u nich.- rzekł William.
Ann pokiwała głową.
- Nie będą chcieli rozgłosu za nic.
- Więc problemu w zasadzie nie ma.- zamyśliła się Lukrecja.- Chyba… trzeba by poinformować o tej sytuacji Nowy Jork? To w końcu dawna odnoga tamtejszych Nosferatu. Znajomi ich obecnego Primogena?
- Chyyyba… już nie pamiętam. Dawno to było.- przyznał William ze wzruszeniem ramion.
- Może mogłabym Primogen Toreadorów zapytać... - spojrzała na Williama - Co sądzisz?
- Spytać o co?- zdziwił się Blake.
- O sytuację z Nosferatu. Czy ich Primogena opłaca się w ogóle o tym informować.
- Kurtuazja tego wymaga, bez względu na to czy to go obchodzi czy nie.- odparł uprzejmie wampir, a Lukrecja się wtrąciła ironicznie.- Bez względu na to czy istnieje czy nie.
- Więc co zamierzamy z tym zrobić? - zapytała Ann.
- Na razie sami zbadamy sytuację. Na szczęście mamy czas… stara kopalnia to niebezpieczny rejon. Od planów firmy do ich realizacji jest długa droga.- odparł z uśmiechem Toreador.
- Coś jeszcze zostało do omówienia. Ja mam interes do poprowadzenia. A Jaine Love audycję.- rzekła primogenka Ventrue. A Ravnoska wstała od stołu.
- Nie. Chyba nie.- zadumał się Toreador.- Hmm.. na pewno nie.
Wampirzyce zaczęły się powoli rozchodzić. Love kierowała się na zaplecze, zapewne do auta stojącego na tyłach. A Lukrecja i Miracella w głąb budynku, do swoich obowiązków.

Ann za to podeszła do Williama.
- Jak ci mieszkać samemu znowu?
- Jakoś sobie radzę. Przywykłem do samotności. - odparł z uśmiechem Toreador patrząc to na Ann, to ostatniego tutaj Charliego, który również wychodził.- A ty?
- Nie wiem. - odparła - W Nowym Jorku ciągle sama mieszkałam, ale... tam zawsze coś się wokół działo. Ktoś był w okolicy. - stwierdziła.
- Ja jestem w okolicy, Garry jest… Larry nawet. I Nadia. Oczywiście tu okolica jest… nieco… większa.- wyjaśnił Toreador.
- No właśnie. Mnie chodzi o okolicę... w sensie miejskim. Wiesz. Piętro w bloku, jedna ulica.
- Nie przyzwyczajaj się za bardzo do tego. Będziesz żyła dłużej niż człowiek, jeśli będziesz miała dość rozumu. I przekonasz się wtedy, że miasto nie jest tak… statyczną istotą jak ci się wydaje. Moje miasto, Nowy Amsterdam, i obecny Nowy Jork to dwa różne miejsca.- poradził William.

- Nigdy też nie sądziłam, że kiedyś będzie mi brakować nudnego życia w mojej rodzinie pomiędzy nudnymi biznesmenami, co sztukę widzą przez pieniądz.
- Sztuka i pieniądz zawsze szły w parze.- zażartował Toreador i dodał smutno.- Jaką cenę płaci się za nieśmiertelność, tak naprawdę dowiadujemy się po jej uzyskaniu.
- Temu masz swój majątek?
- Nie. Inwestowałem w nieruchomości i jestem cierpliwy. - przyznał bez wstydu William.
- I dość naiwny. - stwierdziła wprost.
- Wolę to nazywać wiarą w dobrą naturę człowieka.- wzruszył ramionami Kainita.

- Ten jebany hazardzista miał czelność próbować mnie pouczać, wyobrażasz sobie? - parsknęła.
- Cóż… będąc wampirem łatwo zapomnieć na czym polega życie.- stwierdził enigmatycznie Toreador.
- Nie jestem tak stara... - zamarudziła.
- Na pewno nie wyglądasz staro.- przyznał z uśmiechem Toreador.
- Więc ciągle pamiętam!
- Skoro tak mówisz. - Blake westchnął ciężko i dodał.- Ann… nie masz powodu gniewać się na ghula. Oni dbają o nasze bezpieczeństwo za dnia.
- Skąd mam wiedzieć co on tak naprawdę robi za dnia? - mruknęła.
- Tym lepiej więc, jeśli nie jest do ciebie nastawiony negatywnie prawda? Zdarzało się że inne wampiry upijały swoją krwią ghule służące swoim wrogom, by… cóż… przekonać ich do zdrady swojego pana. - westchnął William wspominając.- To trudne, ale możliwe do wykonania.
- Chyba nie twierdzisz, że powinnam być dla niego miła? - parsknęła.
- Powinnaś być z pewnością… bardziej znośna i opanowana. Jak Lukrecja czy… Cyril. On cię karał, ale rzadko pozwalał sobie na wybuchy gniewu nieprawdaż?- zapytał retorycznie William.
- Ale to śmiertelnik, ktoś gorszy od wampira. Dlaczego ma być traktowany tak jak ja byłam?
- Ghul to twoja własność, jak dom, samochód, telewizor. Nie musisz go rozpieszczać, ale wypada o niego dbać, aby poprawnie spełniał swoje obowiązki.- tłumaczył Blake.
- Mówisz tak, bo lubisz jego buzię. - burknęła.
- Nie. Wcale nie. To… nieprawda.- zaperzył się William. - Po prostu dbam o twoje dobro.
- I wcale byś nie chciał by z tobą mieszkał?
- Nie. Ja już dostałem nauczkę od świata. Kilka razy.- westchnął smętnie Toreador.
- Źle wybierasz. - pokręciła głową.
- Ja? To twój ghul.- obruszył się Kainita.
- Mówię o twoich wyborach Potomków.
- Tak. Nie mogę… być z nich dumny.- przyznał melancholijnie Blake.
- Opowiesz mi kiedyś o nich? - zapytała Ann.
- Nie. Wspomnienia są bolesne i bez znaczenia. Nie żyje żaden z nich.- machnął ręką Toreador.
- To dawne sprawy?
- Tak. Ale nadal bolą.- przyznał Kainita.

Ann westchnęła.
- Dobrze, postaram się być milsza dla niego. Nawet mogę mu powiedzieć, że zawdzięcza to twojemu wstawiennictwu.
- Nie… to nie jest konieczne. Poza tym ja się za nim nie wstawiam.- odparł pospiesznie Toreador.- To moje porady dla ciebie. Ja dbam o moje pieski. Garry o swoich wyznawców, Lukrecja o swoje “córeczki”, ba nawet Larry o swoich dwóch osiłków.
Ann skinęła głową przyjmując do wiadomości. Inna sprawa, czy popierała.

***


- Jaki motyw tobą kierował, że tak szybko się zgłosiłeś? - Ann od razu zapytała, gdy tylko podeszła do Brujah siedzącego w sali przy stoliku - Liczysz na bijatykę?
- Między innymi. - odparł z uśmiechem Larry. - Anarchy z Fortu są bardziej rozrywkowe… i mniej sztywne niż… wszystkie wampiry jakie widziałaś w swoim życiu.
- Ale mamy unikać burd, słyszałeś co Joshua mówił. - stwierdziła poważnie.
- Pfff… politycznych burd. Przyjacielskie wybijanie zębów się do tego nie wlicza. - machnął ręką Larry.- Ja tam lubię anarchów z mojego klanu. Być może kiedyś takim zostanę.
- Chcesz zmienić sektę? - zapytała zdziwiona.
- Anarchy… to niezupełnie Sekta… to raczej wolne duchy. Każda grupka rządzi się po swojemu. Tam gdzie ich więcej, budują jakieś struktury. Ale mniejsze grupki… nie potrzebują tej całej biurokracji. - wzruszył ramionami Larry i spytał. - Zdziwiłabyś się gdybym zmienił?
- Nie... - westchnęła - Prędzej byłabym zawiedziona.
Larry uniósł dłoń i potarmosił jej wlosy. - Chyba tylko ty jedna. Poza tą i tutejszymi nikt by tego nie zauważył.
Zaśmiał się głośno pocierając swój kark. - Nie planuję żadnych zmian. W sumie gdy nie jest tu nudno, jest… fajnie. A i u Anarchów… ileż można rozbijać te same łby zanim stanie się to rutyną. Tam też bywa nudno.

- Ale i tak planujesz porozbijać trochę łbów teraz, co?
- Nudzę się.- odparł z uśmiechem Kainita. Ze złowieszczym uśmiechem. A następnie wzruszył ramionami.- Anarchy z Fortu to gang motocyklowy. Nie szanują cię, jeśli nie powybijasz trochę zębów z ich pysków.
- To rzucą się na mnie i Garry'ego?
- Nie. Rzucą się na mnie. Ja zaczynam bójkę, to dlaczego mieliby się rzucać na was?- zapytał retorycznie Kainita.
- Bo będziemy dla nich gorsi? Nic co zasługuje na poważanie? - odparła Ann.
- Gang motocyklowy to kultura macho… trzeba wyglądać na silnego. Garry to podstarzały hipis, a ty…- spojrzał na Ann.- Drobna lalunia. Powiedz mi. Wyglądacie na silnych?
Ann wyraźnie się nadęła.
- Nie jestem lalunią... - burknęła.
- Ale wyglądasz na taką. Tak jak Lukrecja nie jest damą, ale na taką wygląda. - odparł z uśmiechem Larry szczerząc kły.
- Abyś się nie zdziwił... - burknęła ponownie.
- Nie słuchasz mnie Ann. Nie mówię kim jesteś, tylko na kogo wyglądasz. I nie nadymaj się tak, bo ci spuszczę powietrze. - odparł żartobliwie Brujah.

- Czyli nie będziesz grzeczny? U anarchów?
- Jestem grzeczny tutaj? - zapytał retorycznie i uśmiechnął.- To chyba najwyraźniej zmiękłem. Za dużo kosmicznych wibracji Garry’ego w powietrzu.
- Jesteś grzeczny przy Joshui. - pokazała mu język.
- Widzisz tu gdzieś Joshuę?- odparł ze śmiechem Larry i wzruszył ramionami. - Nie zawsze… różnica między Joshuą, a starym z Nowego Jorku polega na tym, że… tamten sobie nie poradził. Joshua, jak na razie, radzi sobie za każdym razem.
- A ty ciągle z nimi próbujesz...
- Z kim? - zapytał Larry.
- Z tymi u władzy.
- Nie…- machnął ręką wampir. - Po prostu się nimi nie przejmuję. A poza tym… mnie klątwa klanu szczególnie mocno dotknęła i łatwo tracę panowanie nad sobą. A wtedy nikt kto jest w pobliżu… nie będzie bezpieczny.
- i wtedy trzeba improwizować... jak chociażby z kołkiem. - zaśmiała się.
- Nie radzę ci powtarzać tej sztuczki. - odparł ponuro i złowieszczo Brujah.
- Czy to ma być wyzwanie? - zaśmiała się.
- Nie. To ostrzeżenie. - Larry się nie śmiał patrząc z poważną miną na Ann.
- Dobrze, dobrze. - machnęła ręką - Będę grzeczna.
- No… bo mogę cię rozpruć jak wieprzka i w takim w stanie wrzucić do trumny. - stwierdził filozoficznie Larry. - Dopóki przeżyjesz, dopóty Joshua nie będzie się czepiał… za bardzo.
- Dlaczego zakładasz, że nie będzie się czepiał?
- Jest Brujah… cierpi na tę samą przypadłość co ja.- przypomniał jej wampir.
- A jeżeli by powód to była obrona konieczna, żeby cię powstrzymać?
- Zastanawiasz się czy… jeśli byś mnie zabiła, to czy by Joshua… hmm… ja bym ci pogratulował, zza grobu.- odparł z uśmiechem wampir, wzruszył ramionami.- Niemniej o to się pytaj naszego księcia, nie mnie.
- Ale byłbyś wściekły gdybym cię zakołkowała w obronie. - wytłumaczyła.
- Ostatnio wbiłaś mi zdradziecko w plecy… to nie to samo, co uczciwa walka. - wyjaśnił jej Larry.
- Nie każdy jest w stanie bić drugiego po pysku. - mruknęła - W miłości i wojnie wszystkie chwyty dozwolone.
- Zdradę… my Brujah karamy śmiercią i w miłości i na wojnie.- wzruszył ramionami wampir.
- To nie była zdrada, tylko wykorzystanie sytuacji. - pokazała mu język - Choć spokojny byłeś.
- To była twoja zdrada mojego zaufania, że moją kumpelą jesteś. - odparł Larry wystawiając język.

- To będzie ciekawa wyprawa. Do Anarchów.
- Ano… acz nie spodziewaj się zbyt wiele po nich. To coś… wypad do… no… domu bractwa uniwersyteckiego. Takiego do którego należą karki na stypendiach sportowych. Tyle że… na sterydach.- Larry próbował wyjaśnić cały koncept, choć przychodziło mu to z trudem.
- Damy radę. Mam ciebie i Garry'ego w końcu.
- Taa… nie martw się. Anarchy nie będą chciały nas zarżnąć. Nie zależy im na wojnie ze Stillwater i Nowym Jorkiem.- zaśmiał się Brujah.
- Jesteś im znany?
- Paul mnie znał. Ale nie wiem czy jeszcze żyje. Jakoś szybko dochodzi tam do przetasowań. To całkiem brutalny gang… i wszelkie spory między sobą rozwiązują krwawo. Doszły mnie więc pogłoski że nie żyje. Inni zaś mogli o mnie słyszeć. Parę ich łbów obiłem, jak wpadli do Róży, pijani od krwi alkoholików. - wyjaśnił Larry szeroko się uśmiechając. I znowu się zamyślił.- Dziwne… dawno żadnego u nas nie było.
- Paul? - zapytała - I oni często się zjawiali?
- Ich szef. - wzruszył ramionami Brujah. - Nie… nie zjawiali się zbyt często. Ale zdarzało im się jednak wpaść czasem. Ostatnio zaś, w ogóle. Czy to nie dziwne?
- Może ich tak zniechęciłeś? - zaśmiała się.
- Może… - zgodził się z nią Larry, ale bez przekonania.
- Albo ich coś utłukło, jak nasz Tzimisce.
- Brzmi prawdopodobnie.- przyznał po namyśle Larry.
- Muszę wrócić do domu i tego ghula do pionu ustawić... - mruknęła.
- Miłej zabawy. - odparł z uśmiechem Brujah.



Ann weszła do swojego domu w tym samym nastroju, w którym z niego wyszła - zirytowanym. Nie uśmiechało jej się zmieniać czegokolwiek w traktowaniu człowieka... ale musiała.
- Connor. - uniosła trochę głos, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi.-
- Tak szefowo?- zapytał ghul starając się trzymać… dystans od caitifki.
- Musimy porozmawiać. - wypowiedziała przerażające zdania - Chodzi o to, jak czujesz się pod moją władzą. - odparła sucho i skierowała się do "salonu".
- Czuję się dobrze… żebra chyba prawie się zrosły. - odparł ostrożnym tonem ghul podążając za wampirzycą.
Dziewczyna nagle się zatrzymała i odwróciła w stronę ghula.
- A sądzisz, że miałam rację łamiąc ci je?
Ghul nie odpowiedział od razu.
- Może… deczko przesadziłaś z karceniem. Tak… odrobinkę?- bardziej zapytał niż stwierdził.
Dłuższy czas Ann wpatrywała się w Connora.
- Podważanie moich działań w tak błahych sprawach... - skrzywiła się i odparła spokojniej, trochę jak nastolatka przyznająca się do czegoś, do czego nie chce - Pieniądze to nie problem…
Oblicze Connora przez chwilę nawiedził ironiczny uśmieszek. Niemniej szybko znikł, a on sam rzekł.
- Oczywiście że nie są.
- Nie sądzisz tak. - stwierdziła wprost.
- Oczywiście, że się z tobą zgadzam.- zapewnił Connor.- Nie umknęło mi jednak to, że pan Blake jest znaczącym właścicielem nieruchomości, a pani Borgia dobrze prosperujący burdel. Nawet pan Dukes ma własny warsztat i pokątnie handluje bronią. Oczywiście że pieniądze to nie problem… dla nich.
- Dla mnie też nie jest. - fuknęła siadając na fotelu - jestem bogata, zawsze byłam... - mruknęła jakby odcięta od rzeczywistości.
- Skoro tak twierdzisz. - odparł uprzejmie acz bez przekonania ghul.
- Baudelaire są bogaci!
- No tak. Ale czy ty szefowo jesteś jeszcze Baudelaire? Wedle prawa to ty jesteś… denatką. - przypomniał jej ghul.
- Nie udowodniono tego oficjalnie! - zaprotestowała.
- Nie jestem prawnikiem. Nie mnie o tym decydować. Zresztą prawnicy też nie pracują za darmo. - wzruszył ramionami Connor.
- Nie powinieneś chcieć mojego bogactwa? To by było dla ciebie na plus.
- Ależ chcę… odmrażając sobie tyłek w tej willi, chcę bogactwa i luksusu.- odparł ghul po namyśle.
- Przecież dostałeś pieniądze od Williama. I tak ci zimno?
- Nie.- przyznał Connor.- Dlatego, że dostałem pieniądze od Williama.
- Wyłudziłeś je jak ostatnio robiłeś.
- Tak. Choć nie nazwałbym tego wyłudzeniem.- odparł ghul.
- Zagrałeś na jego emocjach. - zawahała się - W sumie... dobra robota.
- Dziękuję.- odparł Connor z uśmiechem.
- Ale pilnuj się. - mruknęła - I nie pożyczaj na moje imię.
- Tak szefowo. - rzekł potulnie mężczyzna z wyraźną ulgą w tonie głosu.


 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem