Wilki rzuciły się na człowieka.
Ten z lewej skoczył, a Dunlandczyk odbił go tarczą za siebie i zaraz musiał uskoczyć przed kłami drugiego, który z prawej strony klapnął zajadle obok nogawic.
Ogień powstrzymywał drapieżniki przed pójściem na całość.
Po nieudanych próbach krążyły szerząc kły i czekając na sposobność powtórzenia ataku. Kiedy największy dołączył do tańca z człowiekiem, płonąca żagiew kreśliła ogniem półokrąg, przed którym pozostałe bestie odskakiwały z respektem.
Impet ciężaru basiora wywrócił Cadoca, lecz góral nie skupiał się na bólu. Na wpół klęcząc trzonem drzewca odwinął się odpłacając zwierzęciu. Musiało zaboleć, lecz nie zaskomlał. Odskoczył w trawy.
Chwilę później ręką, którą upuściła prowizoryczną pochodnię, Cadoc powstrzymywał w mocarnym uścisku podgardle kłapiących szczęk innego, przybliżając sierściucha do ognia. Napór zelżał, a wilk wyrwał się odbijając kończynami od człowieka.
Kolejny byłby wskoczył na plecy Dunlandczyka, gdyby tamten nie odturlał się chwytając po żagiew. Wtedy kły w barku przy szyi Cadoca zanurzył przewodnik szarpiąc wściekle skórzany napierśnik. Twarz i szyja górala zalana krwią lepiła włosy i oczy. Żelazny obuch ostudził zapalczywość alfy, bo oderwał się i zatrzymał szczerząc pysk tuż poza zasięgiem topora i ognia, które znowu zataczały okręgi w rękach wstającego zwinnie na równe nogi wojownika.
Stali tak przez chwilę wszyscy mierząc się wzrokiem.
Myśliwy wiedział, że członkowie paczki od chwili skrzesania ognia nie mieli dużego serca do walki, a teraz zobaczył nawet w ślepiach lidera stygnący zapał.
Jałówka leżała cierpliwie wśród trawy przy drepczącym z nogi na nogę człowieku z ogniem, który nie odpuszczał. Lęk, co od początku zagnieździł w sercu Dunlandczyka ten wielki wilk, gdy widmo strasznej śmierci zaczęło z paszczy pełnej ostrych kłów wyzierać, zamienił go wraz z bólem w mroczną determinację, która zimnym dotykiem jak stal hartowana umocniła wojownika w chłodnym postanowieniu przeżycia.
Rogacz wiedział, że wilki odpuszczą, jeśli dostaną to czego chcą, lub kiedy choć jeden z nich zostanie wyeliminowany. Dwa razy człowiek odpłacił się przewodnikowi. Trzeci raz mógł przynieść roztrzygnięcie, jeśli by nadal żył, aby tego dokonać.
Kolejny raz podbiegały wilki kłapiąc paszczami i uskakiwały przed ogniem dzierżonym w garści lewej ręki, na której ramieniu uczepiona drewniana tarcza, okrywała Dunlandczyka.
W końcu główny basior wycofał się i spode łba patrzył na człowieka przez dłuższą chwilę. Potem obrócił pysk jakby tracąc zainteresowanie. Jak gdyby nigdy nic zniknął w wysokich trawach pozostawiając po sobie puste miejsce na łące. Cadoc rozejrzał się na boki i za siebie.
Wilków nie było.