Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-10-2023, 17:42   #12
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
ZABAWA DLA LARRY'EGO
************************************************** **************************************************

Ann ruszyła szybko za Larrym nie zamierzając go zostawić samego... i przegapić wszystkiego.
Śnieg skrzypiał pod ich stopami, gdy ruszyli w głąb siedziby anarchów. Larry z pistoletem, Garry z obrzynem i wilkami i Ann ze swoim sztyletem. Było cicho i było ciemno. Gdzieniegdzie widać było ślady ognisk, które paliły się tu niedawno. Być może jeszcze wczorajszej nocy. Śnieg jeszcze ich nie przysypał. I tam właśnie przy tych pozostałościach ognisk, zauważyli ciała przysypane białym puchem. Kobiet i mężczyzn.. poszarpane, rozerwane… pozbawione krwi.
- Ktoś tu się ostro bawił.- ocenił Larry przyglądając się trupom, obwąchiwanym przez wilki.
- To śmiertelnicy? - zapytała dziewczyna przyglądając się ciałom - Czy uśpione wampiry?
- Większość chyba była ghulami. Ale tamtą rozpoznaję po tatuażach. Anakha, jak chciała być nazywana po śmierci… Toreadorka Anarchów.- wyjaśnił Larry wskazując jedno z ciał.- Wierzyła że jest wcieleniem egipskiej kapłanki, stąd jej zamiłowanie do takich tatuaży.-
- Nie żyją od wczoraj.- ocenił Garry głaszcząc po futrze wilka.
A Brujah spytał.- To co… rozdzielamy się, by przeszukać całość?
- Rozwiązanie jak z kreskówki Scooby Doo.- stwierdził Gangrel.
- Rozprasza jak we dwójkę dyszycie nad głową. Jak mam się skupić na zagrożeniu, gdy muszę jeszcze tyłów pilnować.- warknął Larry.
- A skąd wiesz chłopie, że jest tu jakieś zagrożenie?- zapytał Garry, na co Brujah odpowiedział.- Byłbym rozczarowany, gdyby się okazało że przejechaliśmy taki kawałek i jedyne co znaleźliśmy to bandę nieboszczyków.
- Ale chyba tamtej to wystarczy dać trochę krwi, aby powstała, prawda? - Ann wskazała na kobietę.
- Ci którzy ich napadli, tak ich zmasakrowali że żadna krew im nie pomoże.- ocenił Larry.- Są to obrażenia, po których nawet nieśmiertelny się nie podniesie.
- Sabat? Wilkołaki?
- Sabat bym obstawiał. Może jakaś wygłodniała sfora?- zastanowił się Larry, a wilki Garry’ego zaczęły warczeć i jeżyć sierść, na co Ann spojrzała pytająco na gangrela.
- Coś tu się kryje…- potwierdził jej przypuszczenia Garry, a Larry wyciągnął broń i strzelił w górę.
- Na co czekacie sukinsyny?! Jestem tutaj! Chodźcie!- wrzeszczał. Ale nie został wysłuchany.
- Wilki by nas pokierowały? - zapytała rozglądając się na boki.

Wampir kucnął między swoimi zwierzaki i coś do nich szepnął. Westchnął cicho.- Nie wiem… nie sądzę by chciały pokierować nas ku źródłu zagrożenia. Boją się.-
- Oni też się boją! Chowają w ruinach! No chodźcie cykory. Jest nas tylko trójka! -wrzeszczał rozsierdzony coraz bardziej Larry.
- Larry... - Ann położyła dłoń na ramieniu mężczyzny - To nam nie pomoże w znalezieniu ich.
- Jak pójdę… tam, to ich znajdę i zabiję… wszystkich.- odparł Larry uśmiechając się szaleńczo i sięgając wolną dłonią po długi szeroki nóż bowie.
- Larry! - stanęła przed Brujah - Uspokój się, bo nic nie osiągniemy wrzucając się na ślepo!
- Jeszcze mniej stojąc w miejscu i srając ze strachu przed nieznanym.- burknął Brujah.
- Nie sram ze strachu... - Ann wydawała się urażona tymi słowami.
- To czemu czuję smrodek lęku i to nie tylko od wilczków?- zapytał butnie Larry.- Dzielne potomstwo Kaina, drapieżniki nocy… pfff… też mi coś.
Ann wyraźnie poirytowany te słowa.
- Dobrze, idź sobie! - skrzyżowała ręce - Pokaż nam ponownie jak nie masz mózgu!

Larry uśmiechnął się szeroko i złowieszczo i… ruszył udowadniając, że wizja jatki jest jak narkotyk dla niego.
Ruszył w kierunku najbliższego baraku w poszukiwaniu… bójki.
- No cóż… Larry nigdy nie dbał o swoją skórę.- przyznał Gangrel.
- Dobrze, że podszedł. - burknęła - Ale to dobrze. Wypłoszy, sam oberwie. My go zawsze znajdziemy na słuch.
- Oby…- odparł Garry. Niemniej Ann miała rację. Po chwili usłyszeli, krzyki gniewu, strzały… kolejne wrzaski. Larry szybko znalazł rozróbę o której marzył.
Ann skinęła w stronę, z której dochodziły krzyki.
- Chodźmy więc, zobaczymy co znalazł.

Garry zacisnął w dłoni obrzyna i ruszyli w kierunku strzałów i wrzasków, które szybko ucichły.
Ann wpadła pierwsza do pogrążonego w ciemnościach miejsca, przypominającego stołówkę. Larry… leżał na ziemi, poszarpany i pewnie umierający. Dwie humanoidalne i garbate sylwetki pochylały się nad nim, gryząc i zapewne pijąc jego vitae. Trudno było stwierdzić czym są… ale pokonały Brujaha i ucztowały na nim. Zauważyły pojawienie się Ann i spojrzały w jej kierunku swoimi wyłupiastymi oczami.
Ann zabrakło słów. Co miała zrobić z takim zagrożeniem?
Wycelowała z otrzymanego od Larry'ego pistoletu i strzeliła w głowę jednej z poczwar. Nie dowiedziała się czy trafiła, bo po strzale… oba potwory znilkły. Rozległo się szuranie i szelesty i nagle coś spadło na Ann… strzaszliwy ból rozerwał jej ciało, bo trzewia zostały rozerwane przez niewidocznego przeciwnika zadającego głęboką i straszliwą ranę. Gdyby była śmiertelnikiem, byłaby już martwa.
Garry też oberwał mając rozszarpane lewe ramię i strzelając z obrzyna w… kierunku ciemności. On też nie dostrzegł wrogów czających się w niej.
Ann oceniła sytuację mimo dojmującego bólu. Larry leżał kilkanaście kroków od nich. Oni sami byli blisko drzwi. Zostali zaatakowani przez przeciwników, których nie mogła dostrzec. Od tyłu, więc pewnie jakiś czaił się przedtem w kącie. Było ich więcej niż dwóch i zadawali potężne rany swoimi szponami. I byli gdzieś tam… czaili się szykując do kolejnego ataku.
Ann skupiła się na zrobieniu tego samego co w Nowym Jorku. Postarała się rozciągnąć naturalny cień na całą powierzchnię baraku. Chciałaby potwory nic nie mogły w niej zobaczyć a sama widząc mogła wyciągnąć Larry'ego z tego miejsca.
Garry ryknął z bólu strzelając w coś…co właśnie rozharatało jego plecy, gdy Ann opanowawszy się rozszerzyła cienie w kopułę. Zacisnęła zęby zdając sobie sprawę, że to trochę poza jej możliwościami… coś mniejszego jednak już tak. I stworzyła taki mrok… osłaniający ją i zapewne umierającego Larry’ego.
Sama dziewczyna zaciskała zęby z bólu i trzymała ręce na rozharatanym ciele. Nie mogła teraz poddać się temu doznaniu pełnemu agonii. Musiała dotrzeć do Brujah i jak najszybciej ewakuować jeszcze tego miejsca póki jeszcze cała trójka istniała.
Chwyciła za truchło Larry zaciskając zęby z bólu i czując jak życie wypływa z niej wraz z Vitae, ciągnęła ciężkie ciało Brujaha w kierunku celu. Była coraz bliżej drzwi, słyszała odgłosy dochodzące spoza jej kopuły. Garry walczył nadal. Posłyszała coś jeszcze przy uchu… zniekształcony przez jej stworzoną przez nią kopułę harkot.
-Czję smrd twgo strchu.
Po czym poczuła jak długie ostrza wbijają się jej pod żebra… ból przeszył jej ciało, strach i instynkt popchnął ją do przodu. Dobrze że odruchowo zaciskała rękę na ciele Larry’ego… bo w innym przypadku by go porzuciła na pastwę losu. Jakimś cudem wypadła na zewnątrz, a widząc to Garry podążył za nią.
Ann dalej ciągnęła Larry’ego, byle dalej, byle dalej, do samochodu. Była w bólu i przerażona. Nie myślała logicznie. Chciała uciec... tylko resztkami świadomości pamiętając o towarzyszach.
Garry krwawiąc mocno podążał za nią. Obrzyn gdzieś zgubił, teraz strzelał z rewolweru na oślep.
- Larry ma granaty w schowku, użyj wszystkich! - krzyczał starając się…cóż przeżyć i ściągnąć uwagę niewidocznych przeciwników. Wilki ruszyły mu na pomoc warcząc i wyjąc. I robiąc za dodatkowe cele. Jedne przypłacił to śmiercionośnym rozcięciem na pół. Jeden cios i zwierzę rozpadło się na dwie obficie krwawiące połówki.

Dziewczyna usilnie starała się dojść do samochodu, A gdy już się tam znalazła rzuciła zmasakrowanego Brujah na tylne siedzenie i wyciągnęła granaty ze schowka. Ledwo trzymała pion kiedy zaczęła nimi rzucać w stronę wrogów… a przynajmniej tam gdzie sądziła, że są.
Panika sprawiała, że widziała ich w każdym cieniu.
Eksplozja za eksplozją rozrywała zmarzniętą ziemię i śnieg. Ten który trafił w motocykle wywołał olbrzymią eksplozję i pożar.
I te płomienie wywabiły stwory z ukrycia. Pojawiły się na moment, szare i łyse parodie człowieka, z pazurami jak noże.
Ich czerwone ślepia płonęły zwierzęcą nienawiścią i nieludzką inteligencją. Oblizały kły i jak się pojawiły, tak zaczęły znikać. Jeden po drugim. Cała szóstka.
- Garry! Chodź! - sama Ann usiadła za kółkiem brudząc wszystko własną krwią i kawałkami ciała. Gangrel podążył za nią i z trudem usiadł tuż obok nieprzytomnego Brujaha.
- Ruszaj…ruszaj… ja poszukam torebek z krwią. Na pewno jakieś ma…- wydusił z siebie Garry. - Ruszaj, zanim zmienią zdanie… i zapolują znów.



Jechała z trudem, drżała osłabiona i przerażona a humvee nie miał wspomagania. Jej wnętrzności były odsłonięte.. pół jelita wyszarpanego. Gangrel podał jej woreczek, w który wbiła się łakomie częściowo zaspokajając swój głód.
- Porwijmy kogoś po drodze... zjedzmy go... - zachrypiała.
- Zły pomysł… może.. przejść w NY. Nie tu…- odparł Gangrel podając jej kolejny woreczek. - A te wybuchy pewnie przyciągną kolejne kłopoty. Lepiej by nas tu nie było wtedy.
- Przejezdnego... Proszę... - wbiła kły w drugi woreczek.
- Musimy wyjechać na międzymiastową. I żadnego jedzenia… tylko parę łyczków. - odparł Garry, gdy Kainitka wypatrzyła na drodze idącą w pośpiechu sylwetkę. Z początku myślała, że to jej życzenia się spełniają, ale… to była tylko Jaine idąca w kierunku miejsca z którego uciekali.

Ann z piskiem opon zatrzymała się obok kobiety I otworzyła drzwi pasażera.
- Aż… tak źle?- zapytała nieco pobladła, ale wyraźnie nie zdziwiona Ravnoska. Usiadła obok Ann i dodała.
- Popytałam w mieście. KIlka dni temu… zrobiło się cicho w Forcie. Uznano, że pewnie wyruszyli na jakiś rajd. Zdarza im się to, ale tym razem trwa to dłużej.
- Wracamy i po drodze kogoś zjadamy. - nagle zawyrokowała.
- Zjadanie raczej nie wchodzi w grę.- stwierdziła Jaine nieświadomie stając po stronie Garry’ego. - Za dużo z tym kłopotu.
- Byłaś w Sabacie, prawda? - mruknęła - Więc zróbmy sobie ucztę choć tym razem.
- Byłam w Sabacie, gdy ten był czymś więcej niż jest teraz.- machnęła ręką wampirzyca. - I nie stoczyłam się tak jak oni.-
Spojrzała przed siebie.
- Ruszajmy do Róży. Tam będziemy mogli poucztować bezpiecznie. - Garry podał Ann kolejny worek. - Nie tutaj. Nie w lasach. Nie narobimy dodatkowego kłopotu Joshui. I tak już je ma… nieprawdaż?
- To nie teren Joshui... - burknęła - Będzie ot kolejne nierozwiązane zaginięcie. Jedzenie w róży jest nudne. Mam dość.
- Taka improwizacja przynosi kłopoty. - przyznał Gangrel, gdy skręcali w prawo i ruszali drogą kierując się do Stillwater.
- Możemy wpaść do mnie.- zaproponował.- Krew z morfiną złagodzi ból.-
- I to jest dobry pomysł.- przyznała Ravnoska, a następnie spytała.- Co tam się stało w Forcie. Kto tak urządził Larry’ego?
- To, co i nas. - mruknęła niepocieszona Ann.
- Potwory… łyse, szare… niebezpieczne.- wysapał Gangrel, a Ravnoska dodała.- Trochę mało szczegółów.
- Garry ci opowie. - odparła obrażona.
- Później… - odparł ponuro Garry podając Ann kolejny woreczek z krwią.



Naburmuszona i nieco wygłodniała Ann musiała “przecierpieć” całą podróż do leża Garry’ego.
Złupienie zapasów krwi Larry’ego ukrytych w humvee pozwoliło zaleczyć sporo obrażeń. Brujah najwyraźniej miał świadomość, że zawsze przyjmie jakieś ciosy na klatę. No i… miał rację.
Dlatego też było sporo woreczków. I im bliżej byli leża Gangrela, tym potrzeba “zjedzenia” kogoś stawała się coraz mniejszą koniecznością. Ku irytacji caitifki.
W zimie siedziba Garry’ego stawała się z pozoru spokojniejsza. Głównie dlatego że seks, ćpanie i picie na świeżym powietrzu traciło swój urok, gdy tyłek można było sobie odmrozić.
Irytacja Ann była widoczna, ale mimo tego nie odezwała się ni słowem.

- Zanieśmy Larry’ego do środka i podkarmy go. Nie za dużo… żeby nie wpadł w podobny szał co Ann.- zaproponował Garry Ravnosce, na co ta zgodziła się skinieniem głowy. I po zatrzymaniu się pojazdu zabrali się za wynoszenie poszarpanego ciała Brujaha.
- Nie wpadłam w szał... - mruknęła Ann, gdy szła za wampirami.
- Ale on wpadnie na pewno.- westchnął ciężko Gangrel niosąc wraz Jaine ciężkie ciało pokonanego Kainity. Drzwi siedziby Garry’ego się otwarły i na dwór wypadło paru hippisów, którzy pomogli wnieść Larry’ego do środka.
Ann pod nosem marudziła na starszych Kainitów, jak dziecko któremu zakazano słodyczy.

Po wniesieniu do jednego z pokoi, Garry polecił podczepić Larry’emu kroplówkę z krwią do ust.
- Niech sobie pośpi.- odparł z uśmiechem Gangrel zgarniając jedną z hippisek. - A ty Ann też chcesz jakiegoś kąska? Jaine, może ty?-
- Innym razem… potrzebna jest tu przynajmniej jedna osoba myśląca racjonalnie.- odparła Love.
- Naćpani nie są tak smaczni... - burknęła Ann - Temu i nie szukam tej gierki z Róży.
- Wybredna. - zaśmiała się Jaine i dodała z uśmiechem.- Zawsze możesz jakiegoś rozkochać zanim się upije.
- Wolę polować... - odparła.
- Stillwater jest za małe na takie łowy.- oceniła wampirzyca i obejrzała Ann. Po czym zwróciła się do pobliskiej hippiski. - Bądź tak dobra i znajdź mojej przyjaciółce jakieś ciuchy.
- Nawet byli Sabatowcy ze Stillwater nie mają w sobie iskry... - mruknęła pod nosem.
- Przygoda Larry’ego niczego cię nie nauczyła? - westchnęła ciężko Jaine i sięgnęła do kieszeni po komórkę mówiąc. - Wróć do domu, ochłoń i nie rób niczego głupiego. Joshua zabije cię bez mrugnięcia okiem, jeśli dowie się o poważnym złamaniu Maskarady w twoim wykonaniu.
- Wiem, wiem... - westchnęła - Po prostu... - zrezygnowała z myśli.
- Ann… Powiem ci coś, co… wie wielu Kainitów, ale większość wypiera ten fakt ze swojej głowy. Osoba którą zabito podczas przemiany i tą którą jesteś teraz, nie jest tą samą osobą. Przemiana… dodaje coś do charakteru przebudzonego Kainity. Mrok, żarłoczność, agresywność… zwiemy to Bestią i udajemy, że nie jest częścią nas. Niestety jest w nas, czai się i czeka na okazję…- wyjaśniła Ravnoska.- I uleganie jej raz po raz… to kroki do samozagłady. Pomyśl czy słowa jakie wypowiedziałaś i myśli jakie czułaś należały do ciebie, czy były jej podszeptami.
Ann spojrzała z irytacją.
- Czy moje słowa tak cię dziwią? Czy ty nie chciałabyś tak jak ja wypić ciepłej krwi? Oczyścić do sucha? - zmrużyła oczy - Doświadczyłaś tego. Ja także dawno temu.
- Nie. Ja nie chciałabym pozwolić sobie na zezwierzęcenie. - zaprzeczyła Jaine stanowczo. - Jestem zbyt stara i zbyt doświadczona, na to by kaprysy i głód miały nade mną władzę.
- Ale musiałaś doświadczać tego w Sabacie.
- Nie.- machnęła ręką Jaine. - Nie byłam nisko postawionym mięsem armatnim. Nie musiałam doświadczać niczego, czego nie chciałam. My… Ravnos, cenimy swobodę i wolność. I nie damy jej sobie odebrać, ani w Camarilli, ani w Sabacie.
- Nie wiesz co straciłaś... - westchnęła Ann.
- NIeważne. - oceniła Jaine i spojrzała na hipiskę przynoszącą Ann świeże ciuchy. - Idź się przebrać, a potem zawiozę cię do domu. Wystarczy atrakcji na tę noc.
- A opowiedziałabyś mi o Lasombra? - zapytała przyjmując ubrania.
- Jak będziemy wracać. Nie oczekuj jednak zbyt wiele. Aż tak się z nimi nie kumplowałam.- rzekła Kainitka wskazując Ann pomieszczenie w którym mogła zmienić ubranie. Sama zaś gdzieś zadzwoniła.



Po Ravnoskę przyjechał jej czarownik. I obie kobiety wsiadły do samochodu. Jaine powiedziała mu gdzie ma jechać wpierw i w milczeniu tasowała karty czasem jakąś wyciagając z talii przyglądając się jej i chowając ją z powrotem w talię. Nie odzywała się, podobnie jak i on.
Caitiffka patrzyła na Ravnoskę wyczekująco nim zapytała zniecierpliwiona.
- Więc? Opowiedz mi o nich. - rzekła prosząco.
- A co chcesz wiedzieć? Za moich czasów Lasombra były lustrzanym odbiciem Ventrue. Gdy Arystokraci pożądali władzy świeckiej, Lasombra chcieli rząd dusz i przytulili się do Kościoła. Dwie strony tej samej monety, dwie strony pożądające w sumie tego samego… władzy. Nic dziwnego, że stoją teraz naprzeciw sobie. Nie może być dwóch władców na jednym tronie. - wzruszyła ramionami Jaine. - Lasombra nigdy mnie nie lubili, bo sięgałam po to co zarezerwowali dla siebie. Za życia byłam kapłanką, mistyczką i wyrocznią. Po śmierci to się niewiele zmieniło.
Ann wydawała się zaciekawiona.
- Istnieją Lasombra Antitribu?
- Jeśli istnieją to są rzadkością. - wzruszyła ramionami Jaine.- Ja żadnego nie spotkałam. Teoretycznie… mogą istnieć.
- Myślisz, że tacy z Camarilli by mnie przyjęli do Klanu? - zapytała z nadzieją w głosie.
- Wątpię… - machnęła ręką Jaine. - Zresztą, do klanów w dany mieście są przyjmowani tylko ci przemienieni przez miejscowych. Książę pozwala, wampir wybiera i przemienia, a potem taki nuworysz jest przyjmowany do klanu. Obcy z innego miasta zwykle twierdzą, że już do jakiegoś klanu należą.- dokończyła z lisim uśmiechem.- Czasem nawet mają listy polecające.
- Mam ich Dyscyplinę. - mruknęła - Po prostu nie zostałam uznana oficjalnie. - zaprotestowała.
- Nie ma Lasombr w Camarilli. Jeśli ktoś tam włada Strefą Cieni, to Malkavianin zapewne, może Ventrue lub Nosferatu. - stwierdziła dobitnie stara wampirzyca.
- Ale mówiłaś, że teoretycznie mogą istnieć Lasombra Antitribu!
- Ja mówiłam, a ty mnie nie słuchałaś.- burknęła Ravnoska i wytłumaczyła.- Jeśli istnieją… bo ponoć ich nie ma. Jeśli istnieją to nie w Camarilli, ale na obrzeżach jak Setyci lub my, albo… kryją się wśród Anarchów.
- Ale jeżeli by istnieli... To skoro znasz ich z Sabatu... - zaczęła - To sądzisz, że by mnie chcieli w Klanie?
- Jeśli są wśród anarchów to nie są klanem. - stwierdziła Jaine i dodała.- Posłuchaj Ann, mnie ten klan nie lubił szczególnie ze względu na moją śmiertelną przeszłość i tym czym się zajmowałam po przemianie. Nie znam więc za dobrze twojego klanu… - machnęła ręką dodając.- … przypuszczam, że to będzie zależało od twoich osobistych relacji z tą jedną Lasombrą jaką wytropisz. Bo stadka nie znajdziesz.
- Jasne... - burknęła zirytowana, że nie dość, że zabroniono jej zjeść dobrego posiłku, to teraz nawet zdobycia Klanu jej odmawiają.
Wróżbitka spojrzała w oczy Ann mówiąc.
- Zrobisz co uznasz za stosowne. Jeśli szukasz nauczyciela to ten najpewniej jest wśród Malkavów, jeśli uznania i … rodziny. Cóż… Anarchy są twoim celem. Lub Wyznawcy Seta, bo ci zwykle mają dobre rozeznanie wśród Kainitów żyjących na obrzeżach Camarilli. -
Ann wbiła się plecami w fotel samochodowy i pozostała w swoim rozżaleniu sytuacją... płynąc na tratwie ze swoich fantazji.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem