Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2023, 19:48   #92
Mekow
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Okręty wypływające z portu kierowały się na północ, aby po chwili zacząć puszczać salwy do jeszcze niewidocznego dla Marines Przeciwnika. Jednak każdy z nich mógłby się założyć, że ich celem jest flota należąca do Bauhausu.

- Bez wsparcia nie mamy szans tam się ani przedrzeć ani ich zatrzymać. - podsumowała Ariel, bardziej dla siebie niż na potrzeby innych. Miała ochotę zapalić ale się powstrzymywała jak mogła. Zagłębiła się głębiej w las i opadła na ziemie. Wygrzebała gdzieś z kieszeni batonik proteinowy.. Był połamany, pokruszony i pewno przeterminowany, mimo to otwarła go i powoli wydłubując orzeszki zjadła czekając na dalsze rozkazy.

- Chyba warto zobaczyć kto faktycznie się pokaże. A może to legionik w pożyczonym wdzianku. - Rzucił John.

- Chris, co widzisz? - Anna spytała ich snajpera, który miał największe predyspozycje aby podglądać wszystko z daleka.

- Nie więcej jak 10 oddziałów Samurajów i po jednym Głowic, Tygrysich Smoków i jedna Meka. Meka wygląda na starszy typ. Wydaje się, że ma ona wadę konstrukcji. Pojemnik z płynem hydraulicznym na plecach ma gorzej opancerzony, a sam płyn łatwopalny - opowiedział McBride zgodnie ze swoją wiedzą i tym co widział.

- Zróbmy rekonesans wokół portu - zaproponował Morris pocierając podbródek. Nie zabrzmiało to jak rozkaz, a raczej głośna myśl. - Jak nie odkryjemy nic ciekawego to chyba nic tu po nas.

Po dwóch starciach z kitajcami i godzinach w dżungli Ariel wolała by raczej odpocząć. Wypalić paczkę fajek i zjeść coś ciepłego, niż włóczyć się w okolicy, w której będzie kręciło się tylu kitajców. Wystarczy niewiele by ściągnąć na siebie uwagę ciężkiego sprzętu. Taka mekka ma siłę rażenia grupy czołgów, z mobilność i siła pancerzy wspomaganych kitajców też nie zachęcała do ryzykowania. Ariel sprawdziła swój karabin. Rzuciła okiem na magazynek i wymieniła na nowy. Uzupełniła granaty w granatniku i wstała. Urywając jakąś długą trawę i wsadziła ją do ust… Musiała czymś zająć mózg… Zdecydowanie…. Skineła głową do sierżanta.

Anna przez chwilę przyglądała się portowi, analizując rozmieszczenie budynków. Jeśli interesowało ich to co się działo w porcie, to najlepiej było trzymać się prawej, zwiększając szansę że później dostrzegą do czego strzelają statki Mishimy. Jednocześnie będą unikać budynków mieszkalnych po lewej stronie kompleksu, gdzie zapewne trafiliby na ocalałych lokatorów i zostali wciągnięci w konflikt Bauhausu z Mishimą.
- Trzymajmy się północnej strony. Pola powinniśmy przejść niezauważenie, drogi nie ominiemy ale przekroczyć ją można szybko, potem obok boiska i między zaroślami do portu - Purna przedstawiła potencjalną trasę. - No chyba, że zamiast portu chcemy w tych budynkach po prawej szukać punktu dowodzenia - powiedziała, spoglądając na sierżanta dowodzącego..

- Punktu dowodzenia lub laboratorium, nadal cholera wie czego tutaj chcą wszyscy, a dobrze byłoby się dowiedzieć. - John rozglądał się za budynkiem, który mógł być elektrownią lub przynajmniej generatorami. Korciło go, by napsuć krwi Mishimcom, ale ponoć ich głównym zadaniem miała być obserwacja i dowiedzenie się, co się tutaj dzieje. - Zasilanie może by tak…? - Powiedział w końcu Sliver.

***

Ich rozmowę przerwała nagła reakcja ze strony Morrisa, McBrida i September, którzy wychwycili nienaturalny odgłos za swoimi plecami. Coś przechodziło przez zarośla i nie było to nic co mieszkało na tej wyspie.

Sekundę później w ich kierunku coś zostało rzucone. W zasadzie kilka cosiów. Konkretnie sześć. Upadły niedaleko ich stóp. Wyglądały jak dziwne granaty. John je znał. To były granaty hukowo błyskowe. Ulubione wyposażenie Szturmowców Cybertroniku.
- Granaty! - krzyknął Morris rzucając się w bok. - Jednak jego ostrzeżenie było zbyt późne.

September rzuciła się za drzewo, bo odgradzało ją od granatów zasłaniając jednocześnie przedramieniem oczy.

McBride skoczył do przodu, zrobił zwinny przewrót i sprawnie chwycił jeden z granatów. Podnosząc się szukał miejsca w które mógłby go odrzucić. Nie był ekspertem w rzucaniu do celu i tego rodzaju trening zawsze skutecznie omijał. Chęć pozbycia się zagrożenia była spotęgowana strachem, że ciśnięta przez niego bombka odbije się od jakiejś gałęzi lub zatrzyma na mięsistych liściach pobliskiej roślinności. Rzucił granatem pionowo do góry, a ten eksplodował po pokonaniu kilku metrów.
Zaraz potem dołączyły do niego następne, a fala dźwiękowa uderzyła w uszy Marines.

September zza drzewa posłała dwa granaty w kierunku skąd przyleciały hukowo błyskowe niespodzianki. Starała się pokryć jak największy obszar by sięgnąć jak najwięcej wrogów.

Choć Christopher pozbył się jednego granatu hukowego, to niestety jeszcze pięć zostało. Po odrzuceniu granatu zamknął oczy i zasłonił uszy, ale o ile oczy zamknął w ostatnim momencie to już jego słuch ucierpiał. Piszczenie wgryzło się w głąb mózgu, powodując dyskomfort przez który skrzywił się na twarzy. O dziwo w tym momencie najlepiej słyszał własny oddech i pulsowanie krwi w żyłach. Mógł zauważyć, że puls mu przyspieszył.
Na szczęście dla snajpera wzrok pozostał mu sprawny. Rozejrzał się w koło i po swoich kompanach. Zauważył, że ich medyczka jako jedyna trze oczy. Chris więc za priorytet przyjął osłonięcie Ariel i wycofanie jej za osłonę.

Dostali za swoje poniekąd, za kłapanie jadaczkami jak najęci na terytorium wroga. Ta myśl kołatała się gdzieś w czaszce, razem z paroma tuzinami innych i obijała się od środka, nie bardzo dając się skupić Johnowi. Jedno było pewne, trening na coś się przydał. Był ogłuszony, ale nie oślepiony. Odskoczył więc, by nie stać jak kaczka na strzelnicy. Próbował się zorientować w położeniu reszty i przygotował się do zapewnienia wszystkim chwili, posyłając krótką serię w stronę z której nadleciały granaty. Nie miał zamiaru zostawać w jednym miejscu zbyt długo.

Zajęta oglądaniem portu-miasteczka i planowaniem trasy przemarszu Anna, nie pilnowała tyłów. Najwyraźniej nikt ich nie pilnował gdyż dali się podejść jak dzieci.
Na hasło “granaty” Purna natychmiast padła na glebę - po pierwsze w dół a po drugie w stronę przeciwną niż punkt środkowy ich zgromadzenia.. Wyszło jej to sprawnie, dzięki czemu była odwrócona gdy błysnęło pierwsze światło, a oczy zamknęła zaś odruchowo nieomal jednocześnie z tymże blaskiem. Nie byłoby tak źle, gdyby nie ten nagły HUK! Przywalił po bębenkach uszu tak mocno, że Annę strasznie rozbolała głowa, jak przy zbyt nagłej zmianie ciśnienia, a co gorsza wszystko zagłuszał jej teraz okropny i niemiłosiernie ciągnący się głośny pisk, przypominający odgłosy hamującej lokomotywy.
Oczywiście rozpoznała rodzaj granatów, które na szczęście nie były ani odłamkowe czy zapalające, a “jedynie” hukowo-błyskowe. Ważniejszą od ich rodzajów informacją było jednak to, że zostali zaatakowani!
Pozostając nisko na wenus i trzymając jedno oko zamknięte, z karabinem gotowym do oddania strzału, Purna starała się zorientować w sytuacji, w pełni zdając sobie sprawę, że nie może polegać na zmyśle słuchu.

Ariel pogrążona w myślach zareagowała ułamek sekundy za późno.. Padła na ziemie słysząc jednolity pisk i mając prześwietlone oczy… Najpierw widziała światłość, która zmieniła się w chaotycznie poruszające się cienie. Mrugała tarła oczy całkowicie zdezorientowana.

***

Gdy granaty Shani poszybowały w zarośla, zawtórowały im krótkie serie ognia zaporowego z karabinu Morrisa. Po kilku eksplozjach nastąpiła cisza. Nie wiedzieli czy ktoś z przeciwników został ranny. Nie było słychać żadnych krzyków czy jęków.
- Co Free Marines robią na tej wyspie? Chyba nie skręciliście w złą stronę podczas patrolu na Fulcrum? - usłyszeli nagle w swoich komunikatorach, ale mimo treści nie było słychać rozbawienia w głosie rozmówcy.

W uszach nadal szumiało, ale nie był to już ten upiorny i zagłuszający wszystko pisk. Oznaczało to, że raczej wszyscy usłyszeli komunikat, ale przez dłuższą chwilę nikt nie kwapił się aby odpowiedzieć.
- Mamy ćwiczenia w terenie - odpowiedziała w końcu Purna, nadal chowając się za pniem drzewa i spoglądając na Morrisa wykonała parę gestów, na migi sugerując otoczenie ich rozmówcy.
- Z kim mamy zaszczyt? - spytała od razu, z nadzieją że może uda się zagadać delikwenta i odwrócić tym jego lub ich uwagę, podczas gdy będą go otaczać.

Pieprzone cybery i ich włamy na kanały, przemknęło Johnowi przez głowę, kiedy szukał odpowiedniej osłony. Wstrzymał się z ogniem, skoro tamci nie prowadzili ostrzału. Oficjalnie ich tu nie było, rozglądał się więc jedynie za pozycjami cybertroniku, by mieć oko na sytuację.

Ariel przetoczyła się na bok próbując znaleźć jakąś osłonę. Ścisnęła karabin próbując opanować pisk w uszach i czarne plamy w które zamienił się poblask. Niewiele widziała. Postanowiła poczekać próbując uspokoić szalone tętno… A głos w słuchawce nie pomagał… Cholera nie pomagał!

- Dowódca Charles Sykes - usłyszeli w odpowiedzi. - Członków swojego oddziału nie będę przedstawiał, bo ze względów technicznych nie ma to znaczenia. Natomiast z kim ja mam przyjemność? - forma grzecznościowa była sztuczna, ale z drugiej strony nie dało się również wyczuć nieszczerości.

- Sierżant Anthony Morris - przedstawił się dowódca marines.
- Tego się już domyśliłem, a pozostali? - ciekawość była wyczuwalna jedynie podprogowo.

September ostrożnie rozejrzała się po czym od osłony do osłony zaczęła zachodzić cybertonic od “boku”. Konkretnego namiaru nie miała, ale uznała miejsce wystrzelenia granatów za punkt centralny ich formacji. Przynajmniej parę chwil temu. Być może oni też starali się zajść ich od boku…

Ariel miała dodać, że ze względów technicznych chyba to też sensu niema… Postanowiła się jednak ugryźć w język. Zaskoczyli ich i jasno dali do zrozumienia, że marines są na ich łasce. Niedoczekanie. Przeładowała broń i podniosła ją lustrując uważnie las przed sobą, nad sobą i wszędzie. Klęczała na jednym kolanie gotowa stawić opór. Palec spoczywał jednak obok spustu. Nie była Christopherem jej palec czasem potrafił drgnąć. To, że nie doszło do aktywnej wymiany ognia mogło świadczyć o tym, że całą tą zabawę skończą tylko tymi petardami… Gorzej, że zapewne echo poniosło wybuchy dalej i że mogą mieć tu zaraz skośnookie towarzystwo… TigerDragony są szybkie…

- Alicja Pinetree - przedstawiła się Anna Purna, woląc podać się za koleżankę niż zdradzić własne dane osobowe na nieznanym kanale. A ponieważ Morris zaakceptował jej plan skinieniem głowy, machnęła ukradkiem do pozostałych i przemieszczała się, aby zająć rozmówcę z flanki.
- Powiedziałabym, że bardzo miło mi jest cię poznać, ale to nie byłaby do końca prawda - dodała i choć nie miała z nikim z drużyny kontaktu radiowego, ufała że wzrokowy który mieli wystarczał aby nie została sama. A nawet jeśli, warto było zaprezentować swoje zdolności w robieniu podchodów - zarówno rozmówcy jak i dowódcy.

- Czy tylko mi się wydaje, czy właśnie mamy tu doroczne spotkanie wszystkich stron konfliktu? - odezwał się do słuchawki Chris. Postanowił wleźć na drzewo i z niego wyszukiwać celu jakim teraz były tostery Cybertroniku. Uznał przy tym, że gdyby Sykes i jego “ludzie” chcieli ich zabić to by to już zrobili. Granaty hukowe były raczej ich sposobem na nawiązanie dialogu, więc nie planował shoot-on-sight. No chyba, że zmienią swoje nastawienie. - Mishima, Bauhaus, Bractwo, Legion, wy, my. Brakuje tylko Freelancerów do kompletu - kontynuował swój wywód.

- Według moich informacji Imperialu nie ma w pobliżu - odparł Sykes na komunikat snajpera. - Wy po której stronie stoicie? - zabrzmiało jak groźba. Może nią wcale nie było, a może jednak. W przypadku Cybertroniku ciężko było stwierdzić.

- A, ta, Imperial. Wiecznie o nich zapominam - sarknął McBride. - Czy odpowiedź, że jesteśmy tu tylko turystycznie i podziwiamy widoki, cię satysfakcjonuje?

- Nie jest do przyjęcia ze względu na to, że jest nieprawdziwa i wysoce nieprawdopodobna - usłyszał w odpowiedzi.

Dla Ariel to było bardziej jak przesłuchanie… Pozycja siły wywołana wybuchami i próba dezorientacji chyba niewiele dała. Myśli medyczki się klarowały, a niewyparzony język swędział… Wreszcie się poddała i poleciała po bandzie….

- Uwierzcie… nam też nie zależało na takich wakacjach… Widoki rzeczywiście są do dupy, wszędzie ta sama zapyziała, śmierdząca dżungla… A do tego tubylcy mało przyjaźni… Wszędzie skośnoocy kitajce z przerośniętym ego, Nawiedzeni mistycy, albo lubiący piorunujące wejścia, sami wiecie kto… Od was słyszymy, że jeszcze krasnale w kolorowych beretach się tutaj szwendają… Jesteśmy tu przelotem i już pomału się zbieraliśmy, żeby składać reklamacje, ale nas zatrzymaliście. Jak chcecie możemy was wziąć na stopa i przegadamy wszystko przy kuflu w kantynie, a nie chowając się za drzewami i mierząc do siebie z broni… To psuje atmosferę…. A poważnie… Na tej wyspie chyba każdy garnie pod siebie. Wy pewnie też tutaj nie na piknik i pogaduchy przylecieliście. Jak zwykł mój ojciec mówić głupie pytanie, to głupia odpowiedź… Chcecie się nawalać? To dawajcie! Nie?? To spierdalajcie! Zaraz zwali się tutaj Mishima i rozgoni nam ten piknik.

Dobrych kilka sekund trwała cisza jakby dowódca cyberetoniku analizował przekazane mu informacje.
- Wszystko zależy od odpowiedzi na pytanie, na które nie udzieliliście odpowiedzi. Po której stronie stoicie?

- Niepełne dane, sprecyzuj pytanie - włączyła się September, wciąż szukając wroga.

- Właśnie. A jakie tu są strony? Myśmy walczyli przeciwko Legionowi Ciemności - dodała nieco ciszej już Anna, nieznacznie zakrywając przy tym usta. Chciała aby jej słowa zostały usłyszane tylko drogą radiową, ponieważ w tym momencie oddaliła się już w bok i skradała się obecnie do przodu. Znając potencjalny zasięg granatów, mogła przynajmniej w przybliżeniu ocenić pozycję ich rozmówcy - a przynajmniej tę, którą zajmował gdy je odpalał lub rzucał. Wiedziała, że aby zajść go od tyłu musi zrobić niemały łuk i wykonywała manewr ostrożnie, mając na uwadze to że potencjalny przeciwnik może robić to samo...

Teoretycznie mogli powiedzieć, że są na misji dalekiego zwiadu, zbieranie informacji i danych, czym się poniekąd zajmowali. Tylko się nie zachowywali jakby byli na takiej misji, za dużo hałasu, za mało racji i stracili czujność. Dżungle Wenus były tyglem gdzie każdy się szarpał. Mogli też powiedzieć, że dostali info o Legionie i sprawdzali, czy nie trzeba wezwać wsparcia Bractwa, nieco naginając prawdę. Wszyscy wiedzieli, że Mishima jest podejrzana.

Ariel gdy już uspokoiła wzrok i słuch. Postanowiła również rozbić szyk i schować się w gęstej ściółce. Nisko na nogach przemknęła w stronę gęstszych zarośli gdzie zamarła, wypatrując wroga. By po chwili skoczyć jeszcze dalej. Cicho i sprawnie.

Chris wspiął się na drzewo, ale jego zasięg widzenia wiele się nie powiększył. Czy pięć czy teraz dziesięć metrów to dla jego snajperki w zasadzie jak strzał z przyłożenia.


- Tak. - W słuchawkach ponownie zabrzmiał głos Sykes’a. - Wykryliśmy aktywność Legionu na tym terenie. Jak i na kilku okolicznych wyspach - dowódca cybertroniku odniósł się do wypowiedzi Purny. - Czyli w żaden sposób nie jesteście zaangażowani w konflikt Mishimy i Bauhausu? - upewnił się.

Marines ostrożnie podchodzili w miejsce gdzie spodziewali się znaleźć Cybertronic. Jednak póki co nikogo nie zdołali dostrzec. Mogli iść głębiej, oddalając się od punktu obserwacyjnego na port, ale bez kontaktu z pozostałymi członkami oddziału musieliby się bardziej rozproszyć i stracić orientację względem pozycji sojuszników.

- Potwierdzam, nic nam do tego jak się Mishimce z Bauhaucami tłuką - odpowiedział McBride. - Tu taka podpowiedź, że Legion bawi się w tym rejonie w przebieranki i podkrada Bauhausowi wdzianka i ubiera się w nie.

Purna tymczasem nadal wykonywała swój manewr okrążający, starając się zajść rozmówcę od tyłu. Nie odzywała się już ani słowem, aby nie ryzykować zdradzenia swojej pozycji.


***

Atak nie następował. Morris dał znak Johnowi, aby ten podążył za nim, a sam ruszył na południowy wschód i zaraz potem zniknął w gęstwinie.

Skradającej się Annie sierżant mignął przez chwilę, ale zaraz potem zasłoniła go gęsta roślinność. Poruszał się ostrożnie, a broń miał podniesioną do oka.

Po chwili usłyszeli przekleństwo i odgłos serii z M-50, Postać człowieka wyleciała w górę nieco powyżej linii poszycia, uderzyła w drzewo i spadła na ziemię. Głos strzałów broni, cały czas trzymanej przez postać, umilkła dopiero przy zderzeniu z przeszkodą.

Chris siedzący na drzewie tylko przez chwilę widział szybującego w powietrzu Morrisa, ale coś za jego plecami zwróciło jego uwagę. Przeszył go dreszcz i wyczuł jakby chłód. Bijący z północnej strony. Odwrócił głowę, aby w ostatniej chwili dostrzec czarną połyskującą kulę spadającą między budynkami bazy Bauhausu. Kula rozprysła się jakby była wykonana z gęstej cieczy, a to z czego była wykonana spowodowało, że pobliskie budynki po prostu się roztopiły zostawiając po sobie czarną wypaloną ziemię.

Ruch Mishimy w bazie połączony ze sporadycznymi okrzykami rozkazów sugerował ich ogromne zaskoczenie tym atakiem.

Snajper zaklął szpetnie, widząc to co widzi. Szybką drogą dedukcji wyeliminował wszystkie znane mu korporacyjne bronie konwencjonalne i niekonwencjonalne, co oznaczało jedno.
- Cokolwiek pierdolnęło właśnie w bazę Bauhausu, zrobił to Legion - nadał przez komunikator McBride do wszystkich słuchających. - Więc z łaski swojej może ogarnijmy teraz jakiś rozejm.
- Duże bum bum, może wycofanie? - Rzucił w komunikator Sliver.
- Z artylerią nie mamy co walczyć - dodała September. - Zwłaszcza z taką.

Anna ruszyła przed siebie! Ostrożnie, ale zdecydowanie, z bronią gotową do strzału. Bez względu na to co stało się w mieście, czy raczej tego co stało się z miastem, oni mieli tu swoją sytuację i tylko na nią mogli teraz jakoś wpłynąć. Zupełnie nie wiedzieli z kim rozmawiali i mógł to być nawet ktoś z Legionu Ciemności czekający na fajerwerki, które właśnie zaobserwowali. Z jakiegoś powodu Morris otworzył ogień! A fakt, że zaraz potem poszybował w powietrze nie wróżył niczego dobrego.

Anna podkradła się w miejsce gdzie spodziewała się znaleźć wroga, ale nikogo tam nie było. Czuła się jednak jak na widelcu. Mogłaby się założyć, że ktoś jednak tutaj jest tylko, że ona nie potrafi go dostrzec. Atak mógł nadejść z każdej strony, ale nie następował.

- Morris jest nieprzytomny - usłyszeli w słuchawkach zaniepokojony głos Ariel. - Mocno walnął o drzewo. Na pewno wstrząs mózgu. Nie wiem jak kręgosłup.

Purna czym prędzej cofnęła się za najbliższe drzewo. To okazało się mieć niewiele ponad stopę średnicy, ale wystarczało. Znowu posłuchała instynktu, pomimo iż przekonała się ostatnio że mądra głowa lubi płatać figle. Ale tym razem musiała.
- Kombinezon kameleona drugiej generacji, gratuluję - wyszeptała przez radio. Było to niby skierowane do ich tajemniczego rozmówcy, ale ona chciała poinformować drużynę z czym jej zdaniem mają do czynienia.
Mogła strzelać w ziemię, aby rozpryski oznaczyły delikwenta, ale wolała nie otwierać ognia, nie zdradzać swojej pozycji. Zamiast wypatrywania postaci, skupiła się na pozostawianych przez nią śladach i tym dokąd prowadziły.

Słysząc przez radio Purne, September w myślach skleiła się za schematyczne myślenie. Zobaczenie delikwenta w kamuflażu było trudne. Ale nie dla robactwa, pot przyciągał różnego rodzaju szkaradztwo. Tam gdzie chmura muszek, tam powinien być cybertronic. Dla pewności, szukała podeptanych liści i trawy w okolicy chmur muszek.
Idąc za radą, John przygotował swój ciężki karabin, by posłać serię w podejrzane miejsce. Seria i szybka zmiana miejsca, to był plan na najbliższe sekundy. Ruszył powoli w miejsce gdzie leżał Morris. Ariel klęczała przy nim.


Wróg milczał mimo, że dał wcześniej jasno do zrozumienia, że nie ma problemu z nasłuchem ich częstotliwości. Owady nie dawały jednoznacznej informacji. Jeśli cybertronic był poza zasięgiem wzroku to mógł nie pocić się na tyle aby je przyciągać. Równie dobrze mógł być sok z drzewa lub padlina. Na upartego dziewczyny wypatrzyły obszar gdzie mógłby być wróg, ale było to bardzo wątpliwe. Shania i Anna skupiły się na podłożu. Ślady były wyraźne. Oddział liczący między pięć, a dziesięć osób. Stawiały, że bliżej tej dolnej granicy. Jedne ślady zostawił ktoś wyraźnie cięższy od pozostałych. Przyszli z południowego wschodu, a odeszli na wschód.

September włączyła radio i powiedziała do kompanów:
- Zwijamy sierżanta i spadamy. Nic nam nie przyjdzie z walki z Cybertronikiem.

- Oni też odstąpili. Szkoda, że nie wcześniej - powiedziała Purna, nadal wyglądając potencjalnych przeciwników, w kierunku w którym udały się cyberhamy. Dzięki wyraźnej nucie żalu dawało się łatwo wyczuć, że druga część jej wypowiedzi skierowana była do podsłuchujących.
Nie traciła jednak czasu na tropienie, zostawiając dalsze wypatrywanie Chrisowi. Sama pospiesznie zabrała się za szykowanie improwizowanych noszy. Zwykle wystarczały do tego dwa dobre kije i jakiś materiał, a tym właściwie dysponowali. Z unieruchomieniem kończyny też sobie poradzą, jeśli będzie taka potrzeba. Morris był silnym i zdrowym facetem, ale mimo to Anna przejmowała się jego losem i miała nadzieję, że jego stan nie jest krytyczny.

Wycofanie było świetnym planem na tą sytuację, John obrócił się w stronę nadbrzeża i przyjrzał się efektowi broni legionu. Najprawdopodobniej legionu. - Zaklepuję nogi. - Rzucił, mając na myśli nosze.

Ariel używając punishera ucięła kilka gałęzi i połączyła je z noszami polowymi. Te normalnie były nieusztywnione i wymagały sześciu osób, ale przy takiej modyfikacji wystarczyły trzy. Na upartego dwie, ale osoba idąca z tyłu miała bardzo ograniczone pole widzenia pod swoje stopy.

- Zanieśmy sierżanta do miejsca ewakuacji, a potem wrócimy rozejrzeć się trochę. - zaproponowała September.

Cały oddział postanowił odtransportować sierżanta do łodzi. Poświęcili na to nieco ponad dwie godziny. Za swoimi plecami słyszeli odgłosy walki floty oraz jeszcze kilkanaście wystrzałów artyleryjskich Legionu. Udało im się bezpiecznie dostać do łodzi.
- Nie wiem co planujecie, ale ja zostaję z sierżantem - Ariel z zaniepokojeniem spojrzała na leżącego Morrisa, który jeszcze nie odzyskał przytomności. - Chyba lepiej byłoby go dostarczyć do bazy.


Po krótkiej dyskusji okazało się, że każdy z członków oddziału wcale nie kwapił się do kontynuowania misji. Patrząc na motorówkę dotarło do nich jak są wycieńczeni przebieżką po wyspie i ryzykiem o jakie się otarli bez większego szwanku. Zapakowali się na pokład i odbili od brzegu. Po kilkuset metrach Morris zaczął odzyskiwać przytomność i szarpnął się gwałtownie.
- Przytrzymajcie go! - krzyknęła Ariel starając się przycisnąć go do dna łodzi. - Zaraz zrobi z siebie kalekę!

Annie od razu przypomniał się kolega z jej oddziału, Carl, który był podobnej postury co Morris. Przytrzymanie faceta przynajmniej dwa razy większego od niej samej zdawało się niewykonalne. Ale oczywiście liczyło się działanie grupowe!
- Spokojnie panie sierżancie spokojnie - wyrzuciła z siebie odruchowo, zdecydowanie, ale i ostrożnie przytrzymując głowę dowódcy, oczywiście dbając też o to żeby nie odgryzł sobie kawałka języka.
Christopher po ostrzeżeniu medyczki, nie myśląc wiele, usiadł na nogach sierżanta.
- Nie miał złamanych nóg, nie? - zmrużył oczy, w oczekiwaniu na odpowiedź rudej, niepewny czy przypadkiem nie pogorszył sytuacji.

Ariel jedną ręką wydobyła z torby stasis i zaaplikowała w szyję wyrywającego się sierżanta, który po chwili zastygł w bezruchu. Jego oddech stał się płytki, a puls ledwo wyczuwalny.
- Mamy spokój na 24 godziny - medyczka powiedziała z ulgą. - Ciekawe co będzie jak się obudzi. Mocno oberwał po dumie - skrzywiła się.

Marines mieli wrażenie, że cały czas ktoś ich obserwuje. Nie byli w stanie nikogo dostrzec, ale uczucie nie opuszczało ich. Chrisowi wydawało się, że widzi ludzką postać przywartą do pnia drzewa na wysokości kilkunastu metrów. Ale gdy spojrzał w tamto miejsce przez lunetę snajperki nie zobaczył nic poza cieniem. Kamuflaż cyberetoniku? Szturmowiec? Lustrzak? Nie. Gałąź by go nie utrzymała.

Purna dokonała pewnej inspekcji Morrisa. Chciała się upewnić, że podczas spotkania z Ceberhamami nie podrzucili mu oni pluskwy lub co gorsza jakiegoś ładunku. Co prawda spotkanie to było bardzo krótkie, ale warto się było liczyć z taką możliwością... Nic takiego jednak nie znalazła, ale nie poczuła się dzięki temu lepiej.

Mimo odczuwanego zagrożenia oddział zapakował się na łódź i Anna zajęła miejsce za sterem. Ruszyli w kierunku Fulcrum i dotarli na miejsce bez problemów. Po dobiciu do keji wypakowali sprzęt i dostarczyli sierżanta do lazaretu. Ariel została aby porozmawiać z Majorem Scottem by opisać mu sytuację dowódcy.
Reszta oddziału udała się do namiotu dowódczego aby zdać raport z misji...


Koniec.
 
Mekow jest offline