Panna Blanche mówiła prawdę - miała talent nie tylko w paluszkach i Samuel nie żałował wydanych na panienkę dolarów. Było bardzo, bardzo przyjemnie i Teksańczyk wrócił do kajuty w wyśmienitym humorze, którego nie zakłóciła nawet nieobecność Holly. W końcu nic się nie mogło stać - zabłądzić nie mogła, karta miała limit, a jeśli poderwała jakiegoś faceta... cóż... nie pierwszy raz i, zapewne, nie ostatni. Ale nie był zazdrosny, ale nie traktował jej jak swej prywatnej własności. No i on też nie był święty...
* * *
Hałas za drzwiami wyrwał go ze snu.
- Co do cholery... - mruknął, spoglądając na zegarek. - Szlag by to...
Wziął kajutę na tym poziomie, bo w okolicy nie było barów czy placów zabaw dla dzieci. Lubił się zabawić, ale poza tym cenił sobie spokój (szczególnie po męczącej zabawie), a tu taka nieprzyjemność...
Narzucił na siebie szlafrok i podszedł do drzwi, by się dowiedzieć, że na najniższych poziomach coś się zdarzyło, a jego czekało co na kształt "aresztu domowego".
Nie opuszczać kabiny, też coś.
Zamknął drzwi i szybko się ubrał. Musiał dostać się na poziom czwarty i nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby go powstrzymać. Za odpowiednią sumę można było wszędzie się dostać, a, jak mówiło znane powiedzenie, złoty osioł otwierał wszystkie drzwi.
A najlepszą metodą byłoby znaleźć kogoś z załogi, załatwić odpowiedni uniform, i ruszyć na dół, by odszukać Holly.
Z garścią banknotów (o wysokich nominałach) w kieszeni wyszedł na korytarz.
Panienka z obsług usilnie nalegała, by goście pozostali w kajutach… ale w sumie nie stanowiła praktycznie żadnej “przeszkody” dla Samuela.
- To chyba nie będzie problemu w zdobyciu jakiejś marynarki... uniformu... - powiedział, gotów wesprzeć prośbę odpowiednim prezentem. - Z pewnością pani coś wymyśli...
Niestety, służbowe wdzianko uczynnej panienki nie pasowałoby na Samuela, trzeba więc było z pomysłu zrezygnować...
Nieco rozczarowany Samuel ruszył w stronę schodów. Windy nie działały, więc trzeba było skorzystać z mniej nowoczesnych metod przemieszczania się między pokładam