Wątek: Tacy jak ty 2
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2007, 11:50   #869
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Charlotte; Kiedy wstając wykrzyknęłaś „Verion”, młodzieniec o pięknych fioletowych oczach zerknął na ciebie z nieskalanym uśmiechem. Ciężko powiedzieć jakie myśli zaprzątaj jego demoniczny umysł, choć z wyglądu jest teraz najsłodszym, ultrasexi przystojniakiem ala uke mode onXD Poradziłaś sobie z więzami, teraz tylko je przegryźć, rozwiązać jakoś, rozedrzeć pazurkami...

Astaroth;- Jestem Astaroth, niepełny mazenda o niezbyt wielkich talentach ale dużym zapale, który nie odgrywa tutaj jeszcze żadnej roli. Również do usług
- Oh, wreszcie ktoś dobrze wychowany! – uśmiechnął się pociesznie Verion.
Szczupły, wysoki chłopak o nieskazitelnej urodzie... Bujne, rozpuszczone włosy sięgające do ramion, delikatne rysy twarzy i jasna cera nadawały mu dziewczęcej subtelności. Gęsta grzywka kruczoczarnych włosów sięgająca aż za oczy wzbudziła niebywałe zaintrygowanie – czy on cokolwiek widzi z taką fryzurą? Niesamowite oczy, koloru fioletowego. Przeszywające, ostre spojrzenie wszechwiedzącego, dumnego mędrca, nijak miało się do aparycji wątłego, młodzieńczego ciała. Jak na demona, ma niebywale niewinny sposób bycia i miękki, łagodny ton głosu.
- Nie oceniaj jednak nas, najniższego rzędu wedle naszych stwórców
- Jako sam stwórca, wiem co nieco o powstałych z mojej mocy „dziełach” – pocieszył przyjaznym tonem. – Wszystko co powstaje z mego chaosu, nie zostało stworzone na moje podobieństwo, by jak najbardziej różnorodne, mogło kreować jak najbardziej urozmaicony chaos. Zresztą, jestem teraz silniej po stronie Phibriza niż kiedykolwiek! – zapewnił wesoło.
- Mój stworzyciel był wrogiem Valgaava, ale to nie znaczy, że i ja nim jestem.
- Legion...? – uśmiechnął się odkrywczo Verion, kiedy spojrzałeś mu w oczy.
- Wiedz, że mimo naszej zerowej siły także możemy coś zmieniać.
- Oczywiście – poparł, i miałeś wrażenie, że doskonale cię rozumie.
- Ciebie to najpewniej bawi...
- Bynajmniej! – przerywa ci. – Ja, na ten słodki przykład, zmieniłem tak wiele, iż teraz będąc Kiharą, muszę ukrywać własną egzystencję przed całą resztą chaosu. Przed tym, któremu byłem bezgranicznie wierny i oddany.

Vriess; hmmmmmm O_O No dobra. Jeśli Astaroth i reszta mają zamiar wkurzyć tego pana Kiharę czy jak mu tam, to proszę bardzo. Ty popatrzysz, pośmiejesz sięXD.

Genghi;- Panie i Panowie....!
- I demony!;3 – przypomniał Verion.
- Gdy skończyliście szastać już tymi wszystkimi tytułami, imionami i poniekąd nazwiskami pozwólcie, że przedstawię swoje ! Morcruchus, Pan Mroku, Pożeracz umysłu i Przebudzony, Wielki Nekromanta. Nie zwracajcie uwagi na tego gnoma w tle.
Valgaav zerka na ciebie z wielkim „JESZCZE TEGO MI BRAKOWAŁO!!!” wypisanym na twarzy wykrzywionej w parodyjnym grymasie. Verion zamrugał parę razy wielkimi, błyszczącymi fioletem ślepkami, i buchnął infantylnym śmiechem.
- WIELKI to ty na pewno nie jesteś, whahahah! Uuuu mój żołądek! XD – chwycił się za brzuch, ocierając łezki z oczu. – Wybacz – machnął ręką, gdy już się opanował.
Znów na ciebie zerknął, zacisnął powieki, odwrócił głowę i zasłaniając twarz dłonią ponownie zaczął rechotać.
- Nie mogę...!XD – wysapał.
Z rosnącym zainteresowaniem obserwuje, jak wyrzucasz topór [BRZDĘK!] i kuszę [PAC!]. Nieruchomiejesz za rzuconymi barierami, Verion wyczekująco przygląda się tobie jeszcze przez chwilę, aż nieśmiało wskazując topór mówi uprzejmie;
- Coś... ci spadło...

Jakby tego było mało, Thomas przytachał Ziga, który na porwanie reaguje jak typowy uprowadzony wampir XD
- Znasz tego przyjemniaczka??
Zig przygląda się w zdumieniu Verionowi, który uśmiecha się do niego serdecznie i poprawia czarne, rozpuszczone włosy.
- A TEN SKĄD się tu wziął?! On-on przecież nie żył... Jego ciało... Leży w...! Jak wyście to zrobili?!
- Tez tak sądziłem... Dzięki za identyfikacje "zwłok”
- Jak na zwłoki czuję się naprawdę świetnie – zakrzyknął promiennie Verion. – A tak właściwie; co zrobiliście z moim ciałem?
- Myyyyy eeeeer...? – Zig nie mógł być już bardziej elokwentny.
- Nieważne, zniknie w ciągu paru godzin – Verion niedbale machnął ręką.
Póki co zaś to Thomas znika, by powrócić w towarzystwie trzech upadłych aniołów.
Reakcja Veriona była do przewidzenia.
- Ledwie wróciłem po tysiącach lat wygnania, a już ściągacie na mnie tych.... tych....! – pokręcił z dezaprobatą głową i westchnął ciężko. – Wiesz, Valgaav, mam do nich pecha – wyznał z zakłopotaniem. – Dokładnie to samo było, gdy opuszczałem progi tego wymiaru; zleciały się, niewiadomo skąd i kiedy! – zerka wymownie na anioły. – Szkoda, że nie mogli wam już opowiedzieć, co z nimi zrobiłem. Nie jestem konfliktowym stworzeniem – wzruszył niewinnie ramionami. – Po prostu nie lubię, kiedy coś mi fruwa nad głową;3

Wszyscy;
Śluza otwiera się znów... Stają w niej kobieta w długiej czarnej sukni, z tatuażem na twarzy, oraz Akrenthal!
http://www.planit3d.com/source/galle...rk%20Angel.jpg
- Vriess?!?!? – radośnie rusza ku nekromancie, ale przystaje widząc w sali również Valgaava, i całą resztę. – A to co za schadzka? Co te anioły tu robią?! OO’’ Val, co tu się dzieje?!
- Sam chciałbym wiedzieć – odparł. – Powitaj Veriona, Kiharę Riona – skinął głową ku fioletowookiemu.
Verion z niewinną miną pomachał jej ręką, jakby był jej starym, dobrym przyjacielem. Aenis oniemiała.
- Verion?! Co ty gadasz, Val?!?! Rion nie ma Kihary!!!
- Ale miał – zaznaczył lekkodusznie wesolutki Verion. – Jego błąd, że o tym zapomniał.
- Dlatego zużywasz prawie połowę swej mocy, aby zataić swą obecność w tym świecie – zgadł Valgaav.
- Nie jestem zbyt towarzyski. Więc kto powiedział ci, że tu jestem, hm? Przecież nie masz przyjaciół;3 Więc kto?
- ‘Rith’. Był w stanie cię wyczuć, co świadczy o tym, że udało mu się stworzyć amulet Kaihi-ri, jak planował.
- Oh my. Swoim spostrzeżeniem podzielił się też z Kanzelem, stąd Kanzeliv wiedział, gdzie mnie szukać. Napadł na mnie uzbrojony w Żywy Ogień. Zawlekł mnie do Koan i ‘witał mnie’, długo, bardzo długo i wylewnie, chciał, abym dobrze to zapamiętał. Zapamiętam. Kiedy zrozumieli, że nie zdradzę im moich sekretów, zostawili mnie, zdychającego. Wtedy... to byłeś ty, prawda? – zerknął na Thomasa. – Zjawili się znikąd, próbowali mi pomóc! – wyjaśnił Valgaavovi. - Nie miałem już sił, lecz zdążyłem jeszcze wywęszyć istotę, którą mógłbym opętać, nawet będąc zżeranym żywcem przez biel Żywego Ognia. Była idealna – ciążyła na niej klątwa, chaos, którym się pożywiłem, a następnie opętałem jej ciało. Kihara mogą odradzać się z dowolnej cząstki swej własnej energii – wyjaśnił wam z rozkoszą. – w tym z każdego opętańca, oczywiście. Był tylko jeden problem, otóż w momencie, kiedy opętałem tę dziewczynę, była niemal pożerana żywcem przez jakąś niesympatyczną chimerę. Z moją siłą i wolą walki zwyciężyła, ale te siniaki, stłuczenia... Valgaav, nie masz pojęcia, jak głupi stłuczony łokiec potrafi dokuczać śmiertelnikowi! Nie czas rozżalać się nad sobą, hm? Valgaav, Kanzel i Rion zostali sojusznikami, rozumiesz? Obaj boją się Phibriza, który zabiil już dwóch Lordów. Staną do walki z nim. Z tym, który zabił twojego Lorda Gaava. A tak, przy okazji... Chciałbym cię pozdrowic, Phibrizo!;3 – pomachał w kierunku Astarotha [jakby machał do kameryXD]. – Jesteś prawdziwym durniem, skoro jeszcze nie pozbyłes się Valgaava!;3
- Kto otworzył bramę, z której wypełzłeś?!
- Siła, jakiej hołdujesz, Valgaav.
- Jest ze mnie więcej ze smoka, niż z demona!
- Tobie się tak wydaje.
- Przyszedłeś po Wiatr Lodu, morderco smoków? To było twoje ulubione zajęcie, prawda? Zabijanie smoków. Teraz kolekcjonujesz ich szczątki?
Verion spoważniał nagle.
- Spytam tylko trzy razy – szepnął. - Gdzie... jest... Oko Swiatła...?
Valgaav w osłupieniu zerkał w fioletowe, wesołe ślepka Veriona.
- Nie dostaniesz go. Nie, póki żyję!!! – sapnął.
- Twoja śmierć to mała strata dla wszechświata;3. Gdzie... ono... jest... Valgaav...?
- Nie boję się ciebie...!!! – wrzasnął smok, a wszystko wokół zadrżało, niewidzialna siła z hukiem powgniatała metalowe ściany niczym papier.
- Val!!! – Aenis podbiegła do smoka. - To wszystko się zawali!!!... Chcecie walczyć, tutaj?! Zmieciecie Rasgan z powierzchni ziemi, pozabijacie nas wszystkich, do cholery!!!...
Zerknęła nienawistnie na wesolutkiego Veriona.
- Naprawdę jesteś Kiharą Riona?
- Gdy Shabranido przybył do świata materialnego i został pokonany przez Almanakh, Starfire i czarne smoki, chaos był zdumiony siłą Bieli, która go wygnała – zaczął rozmownie Verion. - Zachował to zdumienie głęboko w sobie. Starfire poległ, Almanakh powróciła do wymiaru, w którym się narodziła, a starożytne czarne smoki broniły dostępu do bramy, gdy ta zamknęła się za nią. Złote smoki rozpętały wojnę ze swymi czarnymi krewnymi, wojnę, w której wygrywały. Starożytne czarne smoki zostały niemal całkowicie wytępione i nie było już nikogo, kto strzegłby bramy przed fioletem. Sądzono, że chaos zapomniał. Ale chaos nigdy nie zapomina, to jedyna jego niezmienna cecha. Lordowie Demonów postanowili wysłać Kihara do równoległego wymiaru, aby odnaleźli i zgładzili Almanakh, i każdą siłę bieli, która byłaby zdolna przeszkodzić w powrocie Shabranigdo do planu materialnego. Zgodnie z zawartym przez Lordów paktem, Phibrizo, Pan Dusz, otworzył bramę, ja zaś przekroczyłem ją wraz z Phibrizovenem i Kanzelivem, ale napotkaliśmy na pewne skrzydlate problemy...
* * *
- Dziwię się, że jeszcze go tu nie ma.
- Kogo?
- Valgaava. On nie pozwoli nam przejść.
Prychnęli drwiąco.
- Znam go. Wciąż jest tym samym starożytnym czarnym smokiem, tym, który poprzysiągł wraz z braćmi strzec bramy i Almanakh – powtórzył z naciskiem. – Nie pozwoli nam.
- Nie potrzebujemy jego pozwolenia!
* * *
- Wszcząłeś walkę z obydwoma – Verion uśmiechnął się do Valgaava. – Chylę czoło przed twym gniewem, nie sądziłem, że zdołasz ich obu pokonać. Błędem zaś było, iż liczyłeś na to, że przestraszę się archaniołów i ich śmiesznych formułek. „Wiara, Pan, Zbawienie, Dzień Sądu” – oh my, nasłuchałem się wtedy tylu zabawnych rzeczy! Nie doceniłeś mojej wierności wobec Riona, Valgaav.
- Nie – syknął. – Nawet mi nie przyszło do głowy, że taka wywłoka fioletu może wykazywać zaczątki honorowego postępowania.
- Więc pocieszył cię z pewnością fakt, iż bardzo źle wyszedłem na owej wierności. Jako jedyny pokonałem bramę i dotarłem do drugiego wymiaru. Świat bieli z każdą chwilą wysysał ze mnie energię, ale nie ulękłem się. Znalazłem Almanakh. Zabiłem ją. Prawie...
* * *
- Na po...!!!!
- Ćśśśśś...
- Ummh...! – sapnęła ze zgrozą.
Znikąd pojawił się tuż przy niej, pchnął ją pod ścianę i zasłonił jej usta dłonią. Drugą ręką ścisnął oba jej nadgarstki i unieruchomił chude ramiona, które próbowały go odepchnąć. Patrzyła na niego wielkimi oczami, dygocząc bezradnie w jego stalowym uścisku. Był przerażająco silny. Wyglądał tak niewinnie i łagodnie, ale ta siła, te... oczy... gdy je otworzył, ona zacisnęła powieki i odwróciła strachliwie głowę.
- Ćśśśś, zaraz będzie po wszystkim... – zapewnił złowieszczym szeptem.
Próbowała się wyrwać, nadaremnie. Uwielbiał patrzeć, jak jego ofiary bezradnie się szamoczą, kochał ich pełne zgrozy jęki. Była taka słaba, taka mizerna i bezradna. Taka... T-taka...
* * *
- Oh Valgaav, ty nigdy nie doświadczysz czegoś takiego! – mruknął z pożałowaniem Verion. – Gdybyś był w pełni istotą chaosu, mógłbyś doznać tego niesamowitego uczucia, kiedy biel przenika twoje jestestwo, nie raniąc go, nie niszcząc, a ulepszając, wzmacniając, tworząc z niego... czysty... ideał...! – zacisnął pięści.
- Istoty chaosu nie doznają uczuć – upomniał sucho Valgaav.
Verion uśmiechnął się z pogardą i przymknął jedno oko.
- też tak sądziłem...
* * *
- Co oni ci zrobili? Boli jeszcze? – spytała cicho, z zatroskaniem, muskając palcem jego postrzępiony płaszcz.
Słabo pokręcił przecząco głową.
- Zdejmę ci płaszcz – zaproponowała, czekając na zgodę.
Milczał, więc zabrała się do dzieła. Ledwo jednak chwyciła za czarne fałdy, Verion leniwym ruchem podniósł lewe ramię, a płaszcz i koszula pod nim zniknęły.
- To nie jest ubranie, materiał, przedmiot – przypomniał słabym głosem. – Wszystko co moje jest moją energią.
- Wszystko?
Oczy mu błysnęły.
- Prawie wszystko – poprawił się.
Z trudem podniósł się nieznacznie na łokciach, wychylił głowę za brzeg łóżka i splunął. Dziewczyna ze zgrozą i paraliżującym zdumieniem zerknęła na spienioną, czerwoną plamkę na podłodze.
- Lepiej przyniosę ci...
Przerwał jej głuchy jęk czarnowłosego, który sztywno i bezsilnie padł na poduszki. Od jego brzucha po całym ciele rozchodziły się ostre błyskawice, prujące narządy, miażdżące kości. Zacisnął powieki i niespokojnie zaczął obracać głowę to na lewo to na prawo, w lewej pięści zdusił i wykręcił róg kołdry. Coś ścisnęło mu serce. Wyprężył się mocno i wrzasnął rozdzierającym krzykiem, stłamszonym przez ostry skurcz, który zacisnął mu szczękę.
- Spokojnie, nie ruszaj się. Głowa wyżej, oddychaj głęboko. Nie bój się. Nic ci nie będzie! - delikatnie przesunęła dłonią po jego piersi, przy sporej, zarastającej się już ranie o szorstkich, postrzępionych krawędziach. - Zamknij oczy. Zamknij, poczujesz się lepiej.
Kiedy spełnił rozkaz, poczuł opuszkę jej palca w swej ranie. Kiedy moc Bieli rozdzierała Fiolet poprzez rany, zabijała go, lecz gdy ta sama siła zamknięta wewnątrz ciała żywej istoty znajdowała się pomiędzy rozszarpanymi fragmentami fioletu, działała na nie jak magnes na kawałki metalu i scalała je ze sobą. Verion odkrył to już dawno, i powiedział o tym dziewczynie, ale ta nigdy wcześniej nie odważyła się dotykać jego ran w obawie, że zada mu ból.
- Słyszysz mnie?
- Tak – wychrypiał. - Ale masz taki dziwny głos...
- Kręci ci się w głowie? Nie martw się, to nic poważnego. Typowy objaw, przejdzie. Musisz odpocząć. Śpij – powiedziała cicho.
Spojrzał na nią mętnym wzrokiem i wziął głębszy wdech.
- Boję się, że jeśli zasnę, już się nie obudzę – odparł z żałosnym uśmiechem.
Pogłaskała go po włosach.
Obudzisz się, obudzisz – zapewniła.
- Coś...– jęknął cicho. – zgniata mi... płuca... ja...
Dziewczyna chwyciła mocno jego spoconą dłoń i przytuliła ją do siebie. Obrócił głowę w jej stronę i wydyszał żałośnie:
- Umieram... prawda...?
- Nie – uśmiechnęła się, głaszcząc go po bladym policzku.
- Nie wiem jak to jest kiedy się umiera – uśmiechnął się w nagłym półprzytomnym rozbawieniu, speszony. – Nigdy nie umierałem... Nigdy nie byłem śmiertelny... Nie chcę... – wyszeptał na końcu.
Jego bezsilnośc zabolała ją.
- Nie chcę cię stracić w tak głupi sposób – wyznał nagle. – To nie jest miłość, na pewno nie – zaznaczył poważnie, i przytaknęła z uśmiechem. – Tacy jak ja potrafią za to doznawać żądzy, i taka właśnie zawładnęła mną całym – nieustannie doznaję chęci, niezaspokojonej potrzeby przebywania z tobą, słuchania twojego głosu, dotykania ciebie, odczuwania ciebie całej. Zaprzątasz moje myśli, wszystkie zmysły bezustannie skupione są na wszystkim co twoje. Nie potrafię ze spokojem znieść chwili, w której nie ma cię przy mnie. Pragnę wszystkiego co twoje – uśmiechów, łez, bólu, szczęścia. Nie potrafię kochać, nie wiem co znaczy, musisz mieć tego świadomość. Widzisz? Nie chcę cię oszukiwać. Chcę cię chronić, przed samym sobą również. Nie rozumiem dlaczego.
Ciepła dłoń dziewczyny powoli i nieśmiało gładziła skórę, sprawdzając, czy nie zadaje bólu zabliźniającym się ranom. Verion z głęboką ulgą przymknął oczy, odchylił głowę do tyłu z cichym westchnięciem. Drżał lekko pod jej pieszczotą, jego oddech nabrał nerwowego rytmu, a i zaciśnięte mocno powieki wskazywały na to, że dopadł go znów ten dziwny lęk, strach przed doznaniem spełnienia w JEJ objęciach, przed zasmakowaniem uczucia, które na zawsze by go wypełniło i uwięziło. Westchnął cichutko, gdy ciepły oddech dziewczyny połaskotał jego pierś. Znów miał wrażenie, że jest w stanie nakarmić się energią jej uczuć. Ale nie mógł. Nie doznawała negatywnych emocji, a biel drzemiąca w niej osłabiała go tylko. Wyciszała. Relaksowała.
Pragnął jej niesamowitego jestestwa, bał się go – tak ciepłe, tak wyraziste, przejmujące kontrolę nad wszystkimi myślami, najczulszymi zmysłami...
- Musisz na mnie uważać – szepnął. – Jestem bardzo, bardzo wredną istotą – ostrzegł poufnie. – Nie możesz mi ufać. Jestem tworem chaosu, nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie do końca pojąc, że cię krzywdzę, że nie powinienem tego robić. Do tego zostałem stworzony. Zadawanie cierpienia jest dla mnie równie naturalne co oddychanie, już teraz. Mogę za upomnieniem oddychać głębiej, płycej, wstrzymać oddech na jakiś czas, ale póki egzystuję nigdy nie przestanę oddychać, nie mogę, nie potrafię... rozumiesz?
- Wiem. To nie twoja wina.
- A dlaczego ty chcesz być ze mną?
- Chcę ci pomóc. Potrzebujesz więcej pomocy, niż sądzisz. Już dobrze – szepnęła na pocieszenie, kiedy zaczął wzdychać i wiercić się. – Już dobrze...
Powoli rozluźniał napięte mięśnie, leżał nieruchomo i cicho, mając wrażenie, że jego ciało stawało się coraz cięższe, że zapadało się przyjemnie w miękką pościel. Dłonie dziewczyny śmielej i mocniej uciskały twarde pasma mięśni brzucha.
Obrócił głowę w bok, usiłując wtulić twarz w poduszkę. Lewą rękę trzymał sztywno, boleśnie wręcz wyprostowaną. Palce dłoni wbił w łóżko, aż chrupnęło. Drugą ręką gładził krzyż i biodro pochylonej nad nim dziewczyny. Jej bliskość, troskliwość i ufność – pokochał to, pragnął więcej, ale od NIEJ, tylko od niej. Wypuścił głośno powietrze przez rozchylone usta, zamkniętymi oczami widział ciemność w której wirowały tysiące małych błyskawic – rodziły się i gasły gwałtownie tak jak jego doznania, zostawiały po sobie elektryzujące smugi pod skórą. Był jej i chciał takim pozostać. Zrozumieć wreszcie swoje uczucie, pokazać, ze jest dostatecznie silny, aby przyznać się do swej słabości, do uległości wobec tego uczucia. Szponami drapał łóżko w spazmatycznych skurczach. Dziewczyna sięgnęła jego gładkiej szyi, zrobił głośny, głębszy wydech. Zerknęła na jego twarz. To, że wciąż zaciskał powieki zdziwiło ją jak i rozbawiło. Prowokująco musnęła opuszkami palców brzeg jego ust. Uśmiechnął się po swojemu i ulotnie ucałował jej place, jeden po drugim. Chrupnęło – nie zniósł wrzącego dreszczu biegnącego ku palcom stopy i wbił pazury w drewniany brzeg łóżka.
- Łóżko, puchu marny... – mruknął z rozbawieniem.
Odchylił głowę do tyłu, świat zawirował w jego świadomości. Całe ciało płonęło niesamowitym dreszczem, drżało jak w gorączce, przestawało istnieć.
* * *
- Urocze! – warknął Valgaav.
- Przygadałeś mi...VAL! – zachichotał, skinąwszy na Aenis.
Valgaav zzieleniał na twarzy.
- Było w niej coś... – zaczął znów Verion. – Kiedy patrzyłem na jej łzy, cieszyłem się; nie dlatego, że płacz był wyrazem cierpienia, a dlatego, iż zrozumiałem, że płakała nade mną, nad moimi ranami. Karmiłem się jej bólem nie to po, by się nasycić, ale aby ona go nie odczuwała. Postanowiłem pozostać przy niej. Odkrywać ją, odkrywać siebie, fenomen bieli i fioletu, unikat jej uczuć i sposobu postrzegania rzeczywistości. Ukryty przed oczami wszelkich stworzeń, jak jej cień, wiecznie przy niej, dla niej. Niestety, przyjaciele Almanakh nie potrafili znieść myśli, że przybysz z fioletu rozgościł się w ich progach – kontynuował Verion. – Kiedy któregoś dnia odkryli mnie, potraktowali mnie jak śmiertelnego wroga. Sądząc, że w ten sposób uchronią przede mną Almanakh, po długiej i ciężkiej walce pokonali mnie, z mocy bieli czyniąc mnie śmiertelnym. Zachowałem swoją moc, ale bez dostępu do mroków fioletu, nie mogłem regenerować się jak dawniej, moje ciało krwawiło prawdziwą krwią, odczuwało ból, chłód, kości stały się łamliwe, a powietrze niezbędne do oddychania. Byłem konający, kiedy cudem doczołgałem się do komnaty Almanakh i padłem u jej stóp. To było drugie nasze spotkanie. Podczas pierwszego omal jej nie zabiłem.
* * *
Kiedy u kresu sił wtargnąłem do jej domu, do jej pokoju i świadomości, siedziała akurat na brzegu łóżka. Gdy mnie ujrzała, nie wydała nawet najcichszego jęku zdumienia, ani westchnienia strachu. Upadłem, a ona, zaskoczona i przejęta moim cierpieniem, po paru sekundach była już przy mnie.
Musiałem stracić przytomność. Przedtem jeszcze pomyślałem, że niepotrzebnie jestem przestraszony, gdyż nawet jeśli zgasną kolejne moje zmysły, z czasem skumuluję energię potrzebną do ich funkcjonowania. Gdyby zaś padła moja świadomość, nic już nie czuwałoby nad walką o egzystencję.
Traciłem przytomność kilkakrotnie. Otwierałem oczy, spoglądałem na czarną plamę na tle szarości. Za każdym razem z podobnym zdumieniem orientowałem się, że moje ciało leżało na plecach, a głowa spoczywała – jak wreszcie udało mi się ustalić podczas dłuższej chwili świadomości – na kolanach tej istoty, która przemawiała do mnie czasem. Jej dotyk, ścieranie się jej energii życiowej z moją, wygładzało postrzępione, potargane cierpieniem jestestwo, złączało w całość rozdarte fragmenty. Kontakt z jej bytem przez przerażająco długie parę godzin był dla mnie jedynym źródłem życia, jedynym powietrzem, którym oddychałem, jedyną siłą, która kurczyła i rozkurczała moje serce, był wszystkim, co miałem. Nie wiedziałem, czy ona zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby przestała mnie dotykać, udusiłbym się, dostał zapaści, wylewu, umarłbym. Nie miałem sił, aby jej o tym powiedzieć. Za którymś razem dopiero wykrztusiłem cichy jęk.
- Wiem, że boli – szepnęła czule, przejęta moją męką. – Ciepło ci?
Było mi ciepło, gdyż wcześniej już owinęła mnie jakimś kocem, czy czymś podobnym.
- Chcesz się napić?
Bardzo chciałem, lecz moje potwierdzenie było nieme. Poruszyłem ustami, jakbym wypowiadał całe zdanie, choć wystarczyłoby tylko upragnione: tak. Istota podtrzymująca mnie przy życiu musiała zrozumieć mój rozpaczliwy dylemat, gdyż poczułem na chorobliwie ciepłych wargach chłód brzegu szklanki. Oddychałem już ciszej i głębiej, ale nadal nabieranie powietrza do płuc sprawiało mi ból. Jak się szybko okazało, przełykanie wody było o wiele bardziej kłopotliwe i męczące. Moja opiekunka cierpliwie czekała, aż łyk po łyku wypiłem wszystko. Dłonią starła smużkę wody, która ściekła mi na brodę.
Gorączkowałem. Byłem przytomny, ale zapominałem, co działo się pięć sekund temu. Zanim zgasł zmysł słuchu, usłyszałem własne jęknięcie, przypominające raczej krótki świst czy dziwaczny pisk. Zanim straciłem też wzrok, zobaczyłem, jak ta istota, czarna plama, wstała i pochyliła się nade mną. Moja głowa nie spoczywała już na jej kolanach i przeraziło mnie to. Jej dłonie dotykały moich ramion, lecz bałem się, że rychło przestaną.
Zachowałem zmysł dotyku. Czułem, jak istota powoli i ostrożnie, a być może i z wielkim wysiłkiem, podnosiła mój zdrętwiały tułów. Siedziała, obejmując mnie ciepłymi ramionami. Wtulony bokiem w jej pierś, dotykałem rozpalonym czołem jej chłodnego policzka.
Im większą powierzchnią stykały się nasze ciała, tym więcej życia mi dawała. Jej ból, rozpacz, wszelkie negatywne uczucia, przenikały przez skórę, przez ubiór, i pożerałem je, skutecznie kojąc jej duszę, odbierając cierpienie, ratując własne życie.
Kiedy zobaczyła, że się ocknąłem, odsunęła się zwinnie ode mnie, a moje plecy oparły się o ścianę ogrzaną jej ciepłem. Klęknęła na ziemi, malutka, skulona jak spłoszone zwierzątko, zmieniwszy położenie, aby lepiej mi się przyjrzeć, trzeźwemu, w końcu z obydwoma oczami otwartymi. Wciąż dotykała dłonią mojego lewego ramienia, i była w pełni tego świadoma. Pilnowała, aby nie zerwać kontaktu ze mną. A więc wiedziała kim jestem.
* * *
- W tamtym wymiarze nie znają demonów. Ona pamiętała co to jest twór chaosu z odwiedzin w tym świecie. Wiedziała, co potrafią Tacy Jak Ja, synowie chaosu. Wiedziała, że mogłem ją zabić, że nie mogła mi ufać. Że karmię się cierpieniem i uwielbiam zadawać je wszystkiemu co potrafi je odczuwać, że nigdy nie przestanę. A mimo to, nie umiała patrzeć jak cierpi ktoś, kto jak później powiedziała; „nie skrzywdził jej, chociaż mógł i chciał”. Kiedy mnie ocaliła, zapomniałem o Rionie, Shabranigdo i fiolecie. Została moją nową panią, z którą chciałem być z własnej woli.
- Cudowna przemiana, doprawdy – prychnął ironicznie Valgaav. – Demony znają wdzięczność?
- Demony nie cenią nic ponad własną egzystencję. Pamiętają tych, którzy ich ocalili. Oczywiście, mógłbym ją wtedy zabić – wzruszył ramionami. – Mógłbym, gdybym... mógł.
- Co cię powstrzymało?
- Nie wiem – uśmiechnął się. – Ale to było silniejsze ode mnie. Silniejsze od wszystkiego co znam i jestem w stanie pojąc.
Po chwili dodał;
- Kiedy Kanzel i Phibrizo sądzili, że plan się powiódł, i zabiłem Almanakh, Kanzel bez uprzedzenia zamknął bramę prowadzącą do tamtego wymiaru, aby dzieci bieli nie przybyły z zemstą. Oczywiście, równie dobrym, a może nawet lepszym powodem, dla którego zamknął bramę, w porozumieniu z Phibrizo zresztą, mogła być chęć pozostawienia Kihara Riona, mnie, w tamtym wymiarze, a tym samym skazanie mnie na nieuniknioną zagładę. Bez swego Kihara, Rion osłabnąłby znacznie – uśmiechnął się Verion. – przypadkiem zupełnie doszły mnie słuchy o tym, co planuje Kanzel. Mogłem wrócić, póki brama stała jeszcze otworem, skłamać, że zabiłem Almanakh, i egzystować z nadzieją, że sam Rion nie zaplanował zamachu na mnie. Mogłem też pozostać w tamtym świecie, cierpiąc z braku chaosu, udając, że znam sen, zasypiać i budzić się w ramionach Almanakh, i stać potajemnie na jej straży, czuwając, by zgładzić każdego sługę chaosu, który przyszedłby po nią z mroków fioletu.
- Więc dlaczego jesteś teraz tutaj?
- Ponieważ każdy z Lordów widzi daną rzeczywistość oczami dowolnego swego dziecka. Kihara również potrafią wyszkolić się w tej sztuce. Było ciężko, ale co pewien czas mogłem podglądać wydarzenia z tego wymiaru, jakbym był posiadaczem oczu dowolnego demona Riona. Dzięki temu dowiedziałem się, że Kanzel zdobył Żywy Ogień, a poszukiwał też Wiatru Lodu. Brakowało mu jedynie Oka Światła, i wiedziałem, że przyjdzie po nie prędzej czy później. W tym świecie zaś energia bieli jest tłumiona przez chaos, tak jak energia chaosu w tamtym. Łatwiej tu ukryć się wszystkiemu co pochodzi z bieli. Jeśli byłbym w stanie ochronić Oko Światła przed Kanzelem uzbrojonym w Żywy Ogień i Wiatr Lodu, to tylko w tym świecie. Mogłem je jedynie ukryć przed nim, tutaj.
- I ukryć siebie. A jednak znalazł cię.
- Tak, miałem już okazję obejrzeć Żywy Ogień z bliska – uśmiechnął się krzywo Verion. – Kanzeliv pozdrawia cię, Valgaav. Nie zapomniał, co mu zrobiłeś, wtedy, gdy próbował przekroczyć bramę.
- Wiedzą, że tu jesteś. Przyjdą po ciebie.
- Mam płakać z tego powodu? – zaśmiał się. – Nie jestem beksą jak ty, Valgaav.
- Zamknij się!... Ty nawet nie znasz łez!
- Mam śmiertelne ciało, funkcja „płakania” to nowy nabytek, do którego nie przywykłem jeszcze w pełni. Zapomnijmy jednak o Kanzelu. Ty wiesz, gdzie jest to, czego poszukuję.
Valgaav pokręcił przecząco głową.
- Oko Światła nie jest twoją własnością.
- Twoją również nie – uśmiechnął się złośliwie. – Będziesz go bronił? Przed Kanzelem? Przede mną? Wiesz, że nigdy nie rezygnuję z tego, na czym mi zależy. Weź Wiatr Lodu. Oko Światła należy się mnie.
- Przysięgałem! Wieki temu, ale przysięgałem! Nie oddam ci go.
- Przysięgałeś je chronić, nie zawłaszczać sobie!!!! – wrzasnął z nagłą agresją.
Po chwili wzdycha ku odprężeniu, zamyka na moment oczy i przeczesuje czarne włosy długimi palcami dłoni.
- Dobrze, Valgaav... – uśmiechnął się demonicznie, podchodząc do ciała Różyczki. – Chcesz poznać moją legendarną cierpliwość?... Let`s play a little game, then... – schylił się i z torby Różyczki wyjął kulę
http://thumb6.webshots.net/t/59/659/...6GUcDJL_th.jpg
- Może w kręgle, hm?;3 – uśmiechnął się złośliwie.
Wyraz twarzy Valgaava mówił sam z siebie
http://www.ainself.net/space/trygallery/val/V148.jpg
- SKĄD TO MASZ?! – wrzasnął w panice smok.
- Znalazłem – uśmiechnął się rozkosznie. – Tam – skinął głową na pomieszczenie za śluzą, do którego wepchnęła go Charlotte.
Valgaav drży z gniewu i macie wrażenie, że zaraz w szale wyrwie sobie włosy z głowy, wraz z tym swoim rogiem.
- Oddaj... prrrrroszę... – wycedził przez zęby.
- Oko Światła – uśmiechnął się nieustępliwie.
Valgaav chwycił się za głowę, kręcąc nią przecząco. Rozległo się głośne chrupnięcie.
- Ups;3 – Verion niewinnie zerknął na pęknięcie na kuli, którą zdusił w dłoni. – Ale ze mnie ciamajda, a to jajo takie delikatne...!;3
- Błagam cię...!
- Błagaj na kolanach – ślepka Veriona błysnęły rozbawieniem.
Valgaav ze spuszczoną żałośnie głową upadł ciężko na oba kolana, ukrywając wzrok przed spojrzeniem Veriona.
- Val! – Aenis chwyciła smoka za ramię. – Ono jest martwe!...
- Zostaw...! – ryknął, wyrywając się jej.
Urażona, zerknęła na niego z wyrzutem, ale zmarszczyła groźnie brwi i znów ucapiła go za rękę.
- ONO JEST MARTWE, VAL, ZABIŁAM JE!!!! – wyrzuciła z siebie, czując, jak serce dudni jej piersiach, pompując szaleńczo krew do mózgu; wrzący szum w uszach...
Valgaav odwrócił się ku niej.
- Bałam się powiedzieć ci prawdę! – szepnęła drżącym głosem, żałośnie patrząc mu w złoty oczy. – Myślałam, że go nie znajdziesz, że zwalę winę na kogoś innego...! Wybacz mi, Val!... Ono jest martwe już od dawna, nie warto...!
- Kłamiesz!!! – syknął zaciekle. – Wiem, że kłamiesz!!!
- Nie, Val, proszę cię, to prawda! Zostaw je, ono jest tylko pustą skorupą, pozwól mu je zgnieść...! Ono już dawno umarło, Val!... – zaczęła krzyczeć niemal w histerii.
- Jakie to słodkie – rozczulił się Verion. – Jestem wzruszony. Łap – rzucił kulę w kierunku smoka.
Valgaav machinalnie poderwał się na równe nogi, wyciągnął obie ręce ku spadającej kuli, gdy ta z głośnym trzaskiem rozbiła się w locie na miliardy malutkich kawałków, które gradem sypnęły smokowi na twarz i ramiona.
Zaległa chwila ciszy. Valgaav spojrzał powoli na swe dłonie i rozłożył palce, by migoczące odłamki jaja mogły poumykać pomiędzy nimi i zastukać cichutko o metalową podłogę.
Wyczuł na dłoniach malutkie, lepkie kropelki wilgoci. Krew.
Chwila nieuwagi...
Valgaav odwrócił się błyskawicznie, ale Verion był szybszy. Pojawił się znów na szczycie działa w rogu sali, trzymając za ramiona wyrywającą się Aenis.
- Urocza młoda dama – zauważył. - Co ty widzisz w tym starym jaszczurze, hm?;3 – mrugnął do kipiącej gniewem Aenis.
- Zostaw mnie...!!!
- Odkryłaś już jego prawdziwą naturę? Wiesz, że jest szalony? Nie potrafi panować nad swym gniewem. Jeśli będzie musiał cię zabić, aby dopaść mnie, zrobi to. Prawda, Val? ;3...

Verion wraz z zakładniczką znika nagle. Valgaav rycząc gniewnie wzbudza falę ognia, która wrzącym powiewem spala wszystko wokół! Sufit się wali!...

Pojawiacie się wraz z Valgaavem w sekwojowym lesie!
http://www.survival.infocentrum.com/s/pulpit/las.jpg
- Ymmm, pięknie tutaj, prawda?;3 – słyszycie glos Verion. – Ciekawsze miejsce niż te ciasne i duszne podziemia!

Verion pojawia się stojąc wraz z więzioną Aenis między dwoma ogromnymi drzewami.
- Układ jest prosty – oznajmia. – Oko za Oko ;3
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline