Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-09-2007, 22:03   #861
 
Panda's Avatar
 
Reputacja: 1 Panda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodnie
Thomas po wymienieniu kilku zdań z Smokiem udał się na rozmowę z przyjaciółmi w niebie. Szybko odnalazł Keroma, jednego z niewielu już pozostałych Archaniołów.

Kilka zamienionych zdań uświadomiło Thomasowi, że został sam... Doszło do niego, że został sam jedyny w walce z fioletem. W sumie on zawsze był sam... Jakoś nie mógł sobie przypomnieć, gdy ktoś przy nim był... Nigdy, zawsze sam walczył z przeciwnościami losu, a teraz przyszło mu walczyć w pojedynkę z całym fioletem, bo przecież Anioły mu nie pomogą... Boją się... Thomas spojrzał na Keroma, tak... Był sam... Lecz on się nie podda... Może i jest małym kamyczkiem, lecz mały kamyczek potrafi wywołać wielką lawinę... I on to zrobi...
 
Panda jest offline  
Stary 24-09-2007, 22:12   #862
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Dość był zaskoczony tym, że Różyczka stanęła w jego obronie. Dzielna dziewczyna ! I jaka pożyteczna, może nawet bardziej niż mu się wydawało... ARRRGH ! XD Nawroty !... Myślałem, żżżeee tto konieccc..... Nie....

- Arghh - wysyczał.

Standardowe oczy, zaczęły mu fikuśnie drgać i po kilku chwilach wywróciły się po prostu na drugą stronę, zielone ślepia o patykowatych źrenicach popatrzył na świat, język gnoma przypominający małe, różowe zwierzątko natychmiast się wydłużył i rozdwoił na końcówkach. Tak, tak, tak, nareszcie ! Poznają w końcu mroczną połowę Genginkazzona von Armeshplausta . Jego zmysły w dynamicznym tempie zaczęły się wyostrzać, a wraz z nimi bystrość i refleks. Jeszcze niczego nie zauważyli, GENIALNIE ! Hmmm... dawno mnie tu nie było ! Co to za zgrabne dziewczę ? Pod ścianą... demon, tak... incubbus, succubus, ah jednak tam leży kobieta, więc succubus ! A któż... Ah ! To jeden z kolegów po fachu... z Necromiconu... Cóż za fircyk... Ten rodzaj magii trzeba zgłębiać samemu, inaczej do niczego się nie dojdzie... Hmmm, ale spójrzmy, czym dysponuje ten gnom, oh, czy to już nie czternaście lat siedzę tu uwięziony ? Och... Widzę, że nie próżnował, pomyślmy...

W czasie gdy, Różyczka próbowała powstrzymać Vriessa, pewien inny, stary i potężny nekromanta siedział w pokoju, na którego drzwiach widać było napis " EGO GENGINKAZZONA." Siedział nad ogłuszonymi panami : " Dobrotliwym ", " Fanatycznym", " Szalonym ", " Chciwym " i ostatnim z panów, panem " Oddanym ". Wszyscy panowie byli częściami ego Genginkazzona. Kiedy wszedł nekromanta, zajęci byli kłótniami. Niczym prostszym było opętać gnoma.

Siedział na pewnym stołku i rozmyślał, tu czas płynął inaczej. Wreszcie nekromanta postanowił.

Wreszcie Genghi, a raczej Morcruchus, przez łzy zaczęli mamrotać. Nikt oczywiście tego nie słyszał, gdyż bardka krzyczała:

- Nie pozwolę go skrzywdzić!

Lecz, to nie były zwykłe czary kapłańskie, bądź z innej zwyczajnej szkoły magii, którymi zwykł się posługiwać gnom, co nie znaczy, że były nie podobne, ale jakoś... wypaczone...

- Noreathaku Summibilis Cathio est An reca ! - wyszeptał bardziej charcząc niż mówiąc.

Nekromanta z pewnością zauważył, czyjąś obecność. Kogoś jeszcze. I to nie był Avalanche ! Usłyszał też na pewno kliknięcia kusz. Przeładowali. Ale to nie była zaprzysiężona gwardia, którą przywoływał gnom. Byli więksi, ich kusze przypominały małe ręczne balisty, a sami mieli na sobie zamiast jasnych pancerzy czarne, ciężkie zbroje. Gorsze było to, że było ich kilkudziesięciu.

- Dobrze, hahahah, dobrze chłopcy ! - w jego oczach malowało się czyste szaleństwo - Brać paladyna, brać nekromanteeee... Hahaha.... ZABIĆ ! - spróbował się wyrwać, bluszcz nie puszcza ! Trzeba wyrwać bluszcza jak nie puszcza ! XD

- Ideos et Cranium anablia - wpadł w szał, zaczął drzeć bluszcz na strzępy. Morcruchus, wiedział, że i tak silne jestestwo gnoma, dopalone jeszcze jego potęgą zrobi to do czego dążył. ZEMSTA.
 
__________________
Młot na czarownice.
Mijikai jest offline  
Stary 25-09-2007, 12:43   #863
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
make it so!:D

http://www.wrzuta.pl/audio/wx2cYKKFZT/

Szepcie Światła...
Przebłysku łzy w otchłani...
Usłysz Krzyk Mroku...

Różyczka spojrzała nagle w górę, znieruchomiała, wpatrując się w wyimaginowany punkt gdzieś, tam, w czeluści, której wy nie potrafiliście dostrzec.

Usłysz mnie... Mój czas się kończy, proszę, gdziekolwiek jesteś, usłysz mnie!...

Różyczka zamknęła oczy i zaczęła śpiewać.

Kiedy wokół rozbrzmiewa jej głos, wszyscy możecie przysiąc, że słyszycie również melodię! Nie potraficie tego pojąc, ani też przerwać Różyczce, która wygląda jakby wpadła w głęboki trans. Śpiew płynie z jej ust, zewsząd wokół, a wy...możecie tylko słuchać, jak zahipnotyzowani, i dziwować się temu wszystkiemu.

Wreszcie, nastał koniec pieśni i Różyczka zamilkła, spuszczając głowę i uśmiechając się ironicznie.
- Oh my, co za głos!XD – zachichotała infantylnie.
* * *
A-8.
Vriess;
Okeeej... OO’ Gnom zwariował. Naprawdę zwariował. Pora mu ulżyć... Różyczce zresztą również...XD jeśli myśli, że te jej pieśni uspokoją was i wyleczą gnoma z wariactwa to się myli.

Widząc, co knujesz, Różyczka chwyciła łuk i napięła cięciwę, nakładając drżącą ręką strzałę.
- Nie zbliżaj się do niego!... – ostrzegła bez przekonania.

Vriess; Spójrzcie tylko na nią, na te krzywo rozstawione girki, trzęsące się łapki! XD Na tę lalusiowatą twarzyczkę pełną zgrozy!XD Ona nawet nie wie, gdzie celuje! No i co zrobisz, dziecko, co? Wystrzelisz do mnie?!
Wystrzelisz?!
Różyczka przełyka głośno ślinę, ręce drżą jej, strzała pyka cicho o łuk, zsuwając się ciut to w górę, to w dół.
Tak myślałem...

Zjawia się za to jedenastu chłopa z kuszami. Genghi chichocząc opętańczo gryzie kościany bluszcz OO’ Silne te gnomie protezy, nieźle mu idzie!
Dziesięciu chłopa celuje z kuszy w ciebie, jeden w Avalancha. No typowe -_-#

Brzdęk cięciw, bełty pomknęły ku tobie! I... rozbijają się na barierze, która znikąd wyrasta przed tobą! Znasz... skądś tę barierę!...

* * *
….the smile when you tore me apart…

Żal ścisnął serce, łzy popłynęły ciurkiem po policzkach.

- Ja... oddycham...?
- Zabawną masz minę! – zachichotała uroczo.
Z niedowierzaniem przyłożył dłoń do swojej piersi, zafascynowany faktem, iż ta rytmicznie unosiła się i opadała nieznacznie w rytm oddechów.
- A jeśli... zapomnę oddychać?
- O tym się nie zapomina!
- Na pewno?

- Musisz pogryźć.
- Ymmmh?! OO’’
- Hahha! Gryź! – dławiła się ze śmiechu, prezentując, jak powinno się to robić.
Ze zrozpaczoną miną przeżuwał parodyjnie kawałek pieczonego mięsa.
- Fi fo feras…? – wystękał z pełnymi ustami, na co parsknęła chichotem.
- Połknij.
- HMH?!?!? OO’’’
- Musisz to przełknąć, żeby ymmm poleciało dalej, o tu – musnęła palcem jego podbródek, chudą szyję, i dalej, poprzez pierś, zatrzymała dłoń na brzuchu.
- HY-YM!!!;( - wystękał bojaźliwie.
- Umrzesz z głodu jeśli nie nauczysz się jeść i pić! Śmiało, popchnij językiem, i przełknij.
Mina jaką przy tym odstawił była wprost bezcenna.
- To istna katorga! XD – wyznał, otrzepując się.

- ...Mam eeeh... problem... XD – wyznał speszony, siedząc ze skrzyżowanymi nogami, ciasno przyciśniętymi jedna do drugiej.
- O_O’

- ....
- ....
- Czy ja już śpię? ^^
- Ymmm nie.
- Przecież leżę i staram się nie myśleć o niczym!;(
- Spróbuj się odprężyć, zrobić parę głębszych oddechów, wygodniej się ułożyć...
- ...już...?
- Nie.
- Teraz...?
- Y-ym.
- To chyba nie ma sensu;( - warknął, zbolały.
Westchnęła, acz z uśmiechem, gładką dłonią musnęła go po policzku. Wzdrygnął się, zdumiony. W ciemności coraz mocniej lśniły jego ślepia. Musnęła go po włosach, a ponieważ po chwili odchylił głowę, zaczepnie usiłując jej umknąć, przysunęła się bliżej do niego i bawiła się jego kosmykami także drugą ręką. Nie mógł nic na to poradzić, chaos pod postacią ciepła i przyjemnych dreszczyków opanowywał go od najdrobniejszego nerwu po najmniejszy mięsień. Oczy same mu się zamknęły. Nie musiał czuwać, czuł się bezpiecznie. Ona przy nim również.
* * *

Thomas; Pogaduszki, pogaduszki. Czas do pracy. Zjawiasz się w korytarzu pomiędzy zamkniętą śluzą, a drzwiami windy. Czekasz... Winda przyjeżdża. Astaroth i Valgaav wysiadają [BEZ skojarzeń mi tu -_-#] Słyszysz.... śpiew OO’’ Głos... Różyczki...?!?!?!

Astaroth; Dogadałeś się z Valgaavem. Ciekawe, ilu istotom się to udało...? XD Wysiadasz z windy. Anioł. Znowu on. No cóż. GAH! >< Różyczka znowu śpiewa!!! I to jak... Nie, masz już jej dosyć -_-‘’

Thomas, Astaroth; Valgaav otwiera zamkniętą śluzę przed wami. Ukazuje się wam pomieszczenie, które dobrze znacie. Zastajecie tu Vriessa, który najwyraźniej jest zły na Genghiego. Łatwo poznać po kościanym bluszczu, który oplata gnoma [przegryzającego owy bluszcz zresztą] Jest i Charlotte, związana OO’’ Avalanche również powrócił. Jest i Różyczka, stojąca przed Genghim i... broniąca go...? No i chłopy z kuszami.

Vriess, Genghi, Charlotte, Avalanche, Różyczka;
Otwiera się nagle śluza przy tej, którą wystrzałem z czołgu oczyścił Genghi, i w progu pomieszczenia stają Thomas, Astaroth i Valgaav!
Thomas rzuca się biegiem ku panom z kuszami, w biegu zdejmuje swój płaszcz [sexy!XD] i rzuca go na głowy paru zdumionych kuszników, po czym doprawia kulą ognia. Wybuch rozbija szyk kuszników, panowie pofrunęli na wszystkie strony, jedni wykonali kozły w powietrzu, inni poturlali się po podłodze. Valgaav obserwuje to z miną „istny cyrk, gdybym miał popcorn...”XD przyzwani panowie z kuszami znikają.

Genghi; no nie! Anioł stanął w obronie nekromanty?!?!? To jakiś znak od Boga?!

Wszyscy;
Gdy wszystko w miarę się uspokoja, Valgaav przygląda się badawczo po kolei każdemu z was. Na Charlotte, obcej mu osobie, dłuższą chwilę zatrzymuje wzrok, aż zerka na Różyczkę.

Złote oczy. Szare oczy. Valgaav wydał się nagle nieobecny duszą – zastygł w bezruchu, wpatrując się w Różyczkę, mieliście wrażenie, że samym spojrzeniem w magiczny sposób odpycha od siebie znieruchomiałą dziewczynę.
* * *


Deszcz. Błogosławiony żywioł wody, wyzwolony spod jarzma chaosu... Zadarł głowę, wystawiając twarz ku niebu, poddając się delikatnemu dotykowi orzeźwiających chłodnych kropel. Światło latarni odbijało się w jego źrenicach setkami migoczących iskier.
Tawerna zwała się „Nad Rozstajem”.
Szedł ulicą poprzez półmrok, powolnym, dostojnym krokiem, poszukując wzrokiem gwiazd za ciemnymi chmurami. Światło nie zawsze jest widoczne na tle Ciemności, lecz przecież istnieje tam.
Kałuże mącone jego stopami szemrały cichutko, słyszał ich głosy, słyszał ich czystość, ich wolność, żywioł wody, szum w uszach, poprzez ogień, Lordzie mój, poprzez smoczy ogień...!
Minął właśnie małe skrzyżowanie uliczek. Dostrzegł ruch kątem oka, po lewej.
Stały przy drzwiach tawerny. Dwie kobiety.
Spojrzał na nie. Szare oczy. Lęk.
* * *
Valgaav ruszył powoli przed siebie, podejrzanie uważnym krokiem okrążając Różyczkę.
- K-kim jesteś i czego chcesz?! – jęknęła przestraszona dziewczyna, kuląc się pod jego spojrzeniem.
Smok zatrzymał się, uniósł smoczą rękę.
http://www.ainself.net/space/trygallery/val/V132.jpg
- Pamiętam twoje spojrzenie... te oczy... nie umiesz udawać lęku!!!!...

Wszyscy; w osłupieniu przyglądacie się całej scenie. To trwa sekundę – Valgaav z wściekłym rykiem ciska kulą energii w sparaliżowaną zgrozą dziewczynę, a ta znika naraz, nim kula ze świstem uderza w jedną z klatek po chimerach i rozrywa ją całą na drobny mak. Ogłuszeni metalicznym hukiem, rozglądacie się, zdezorientowani. Różyczka zjawia się znów, stojąc na szczycie działa w lewym ‘górnym’ rogu sali.
- Proszę, proszę... – uśmiecha się, skrępowana wyraźnie. - Nadal ten szalony wzrok... Ostatnim razem, o ile pamiętam, jadłeś melisę i kokę. Chyba wcale ci się nie polepszyło, zainwestuj w mocniejsze ziółka
- To... ciało...?! – wycedził przez zęby Valgaav.
- Niezbyt wygodne, zimno mi w nim nieznośnie, a te podskakujące podczas biegu piersi doprowadzają mnie do szału – przyznała płaczliwie Różyczka. - Choć... całkiem zabawne uczucie;3.
- Nie profanuj go! – huknął Valgaav. - Pozwól mu umrzeć!
- W porządku, nie ma sensu dłużej się ukrywać...
Różyczka z głuchym pacnięciem osunęła się na podłogę, jakby zemdlała, ponad jej ciałem zebrała się zaś fioletowa mgła, która natychmiast uformowała nową postać. Wysoki, szczupły młodzieniec o czarnych włosach otworzył wesołe, fioletowe oczy i zerknął z uśmiechem na Valgaava. Jego długie, czarne szaty poruszały się delikatnie, niczym muskane wiatrem.
- Dziękuję, jesteście tak chaosogenni, że dzięki wam stać mnie już na to wdzianko!;3 – skłonił się w kierunku drużyny.
- Co ty tu robisz?! – sapnął gniewnie Valgaav. - Skąd się tu wziąłeś?!?!
- Spadłem... z nieba... – mrugnął złośliwie.
- Więc to prawda, że jesteś teraz śmiertelny...! – warknął z rozkoszą.
- Mimo to radzę sobie, jak widzisz. Byle do przodu, nieważne czy na bosaka, z gołymi nogami i drażniącymi piersiami, czy też pełzając po posadzce celi więziennej. Dziękuję za buty! – czarnowłosy mrugnął z rozbawieniem do Genghiego. – Jak widać czasem te piersi się jednak przydają! XD A co u ciebie, Valgaav? Wygodniej ci teraz w fiolecie, czy w tym spasionym smoczym cielsku?
- TY....!!!!! Gaaaakh!... – Valgaav skrzywił się z bólu, jego drugie ramię pulsując obrosło w smocze łuski.
Czarnowłosy z ironicznym współczuciem pokręcił przecząco głową.
- Oh my, widzę że nadal, gdy się rozgniewasz, dawna forma daje o sobie znać.
Zerknął na was.
- Masz towarzystwo, hm, to nowość. Kim oni są? A wiedzą, kim ty jesteś?;3
- Nie mieszaj ich do tego...! – wysapał Valgaav, stękając z bólu. - Są tu po Wiatr Lodu, a ja przyszedłem po ciebie!
- Ależ Valgaav, bądź kulturalny – poprosił lekkodusznie czarnowłosy.
Smok próbował coś powiedzieć, ale ból w ręce zdusił mu gardło.
- Nieśmiały, hm? Dobrze, nie przeszkadzaj sobie w sapaniu z bólu, ja cię przedstawię! – zaproponował rezolutnie czarnowłosy. – Oto Valgaav, DEMON-starożytny czarny smok, Drugi Kihara Lorda Gaava, skaziciela żywiołu ognia.
- Zamknij się...! – wysapał przez zaciśnięte zęby smok.
- Nie wstydź się, to zaszczyt być wybranym! – uśmiech nie znikał z twarzy czarnowłosego. - Z reguły, kiedy pierwotny Kihara polegnie, Lord Demonów nie tworzy kolejnego. Widać Gaav polubił cię tak bardzo, że postanowił cię przygarnąć Adoptować Ponoć całkiem dobry był z niego tatuś, hm?
- ZAMILCZ!!!...
- Tak, wiem, zabiłem twojego prawdziwego ojca. I matkę. Przepraszam
- TY...!!!
- Stracić rodziców dwukrotnie, to musi być przykre. Ale to nie ja zabiłem Gaava, tylko Phibrizo – wzruszył ramionami. – A ty bratasz się teraz z jego dziećmi – skinął wymownie na Astarotha. – Tak przy okazji; nie przedstawisz mnie im? – spytał z żalem. – Daj spokój, jesteśmy niemal rodziną!
- Verion – smok syknął przez zaciśnięte zęby. – Kihara Riona, skaziciela żywiołu powietrza...
- Do usług – pokłonił się wam lekko.

Charlotte; zatkało cię. Po prostu cię zatkało i wielkimi oczami gapisz się głupkowato na Veriona i Valgaava. VERION?!?! K-kihara Riona?!?! OO’
Jako sukkub, w połowie demon, znasz doskonale hierarchię demonów.
Shabranido > pięciu Lordów Demonów; RION, GAAV, Kanzel, Phibrizo i Rashaart > Kihara > Sheera > Mazenda > demony niższego rzędu > opętańcy.

VERION! OO’’’ T-twój.... stwórca! OO’ Nosisz w sobie jego chaos! Narodziłaś się jako sukkub z jego mocy! OO’
PopchnęłaśswojegostwórcęKiharęRionaktóryfaj tnąłnaśluzieipadłnapyskwjakiśsyf!!!!!!!!!!!!! !!!!!!!!!! X_X Przedrzeźniałaśnajpotężniejszegozdemonówfiol etowychmgieł!!!!!!! X_X

Thomas; no pięknie!!! Masz przed sobą dwie najpotężniejsze istoty chaosu, jakie egzystują w planie astralnym!


Astaroth;
Valgaav jest Kiharą nieżyjącego Gaava, skaziciela ognia? Verion, Kihara Riona? Nie...wyobrażałeś sobie...ICH... w ten... sposób...!
Przecież Rith... Rith był sługą Riona! Każdy z Lordów stworzył Kiharę po to, aby ten dalej szerzył chaos. Wszystkie demony danego Lorda są tak naprawdę zrodzone bezpośrednio z mocy Kihary, pośrednio z mocy samego Lorda! To znaczy, że Rith zrodził się z chaosu Veriona, tego... chuderlaka o fioletowych oczach?!...
Coś tu nie gra...! Zdarzyło ci się kiedyś dowiedzieć, że Rion... jako jedyny z Lordów nie ma swojego Kihara! OO’ Podobno został on zgładzony wieki temu przez siły Bieli, więc nikt... nikt nawet nie wspominał jego imienia!...

Vriess; Czy...to nie ten sam facet, którego jako zdechlaka przytachał Thomas, tam, w Koan...?! Jako nekromanta masz dobrą pamięć do trupów...! XD

Genghi; COOOOooooo?! TY, Pierwszy Miecz Lorda Inkwizytora z Trygies, czciciel Wielkiego Abazigala, Pana Konstruktów, Lorda Ożywicieli, Twórcy Czegoś z Niczego zrobiłeś... buty... Verionowi, Kiharze LORDA DEMONÓW?!?!?!? OO’’’’’ [stan przedzawałowy XD]

Avalanche; Powoli przestajesz nad sobą panowac. Agrael...chyba...chce... ci…coś powiedzieć….XD
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 25-09-2007, 16:03   #864
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Charlotte pomału z wielkim bólem głowy pomału zaczęła się budzić. Jej ciężkie powieki z każdą chwilą stawały się coraz lżejsze jednak nadal nie mogła otwrzyć ich w pełni. Jedyne co wyłapywała z otoczenia były to słowa, które i tak nie do końca do niej docierały.

- Kochasz ją ? - usłyszała głos gnoma - Tak, wiem, że tak, a jeśli jeszcze nie to i tak coś pomiędzy wami jest... Nie wnikam co, nekromanto. Ale uczucie.

- Nie możesz . . . - wymamrotał półprzytomna i pomału zaczęła dochodzić do siebie.
Dziewczyna otworzyła pomału swe szmaragdowe oczy i leżąc na ziemi rozejrzała się w miarę swoich możliwości. Dopiero teraz zaczęła coś kojarzyć, choć nie do końca wiedziała o co chodzi. Spojrzała przed siebie i dostrzegła Vriessa oraz Gnoma, który był przytwierdzony do ściany jakimś ... kościanym bluszczem?

"Co u diabła? O co tu chodzi?" - pomyślała gdy z wściekłością próbowała rozerwać więzy. Wstała do pozycji siedzącej i zaczęła mocno szarpać i gwałtownie poruszać rękami jednak nic z tego jej nie wychodziło. Była tak wściekła, że złość zasłoniła jej racjonalne myślenie. Z jej ust wydobywały się ciche jęki wysiłku.

Otwiera się nagle śluza przy tej, którą wystrzałem z czołgu oczyścił Genghi, i w progu pomieszczenia stają trzej mężczyźni. Jeden z nich badawczo zaczął przyglądać się złej Charlotte, która po wejściu mężczyzn przestała się szarpać, a zaczęła uważnie przyglądać się wszystkiemu z pozycji siedzącej. Ręce miała cały czas splątane za plecami.

W całym tym zamieszaniu najbardziej zaskoczyło ją jedno. Różyczka nie była Różyczką?! OO" To coś o głupawym imieniu, które dręczyła, przedrzeźniała i brutalnie pchnęła by patrzeć na jej żałosne ryki i beczenia, nie było sobą?

- Nieśmiały, hm? Dobrze, nie przeszkadzaj sobie w sapaniu z bólu, ja cię przedstawię! – zaproponował rezolutnie czarnowłosy. – Oto Valgaav, DEMON-starożytny czarny smok, Drugi Kihara Lorda Gaava, skaziciela żywiołu ognia.

- Skaziciela żywioły ognia . . . - powtórzyła w zamyśleniu pod nosem, szeptem sama do siebie. - Tym jest ten smok...

- Verion – smok syknął przez zaciśnięte zęby. – Kihara Riona, skaziciela żywiołu powietrza...

- Verion! - uniosła się dziewczyna w zaskoczeniu. Słowo dosłownie samo wyrwało jej się z ust. Wybaczy mi . . . a może nie jest na mnie . . . zły?

"A więc to on...to on jest..." - pomyślała z radością a zarazem lękiem. Jej ciało przeszły dziwne ciarki. Spojrzała mężczyźnie prosto w oczy jednak gdy ich wzrok się spotkał momentalnie spojrzała w podłogę. Spuściła wzrok w dół. Dzięki swej umiejętności akrobatycznej i niesamowitej giętkości Charlotte przełożyła związane ręce przez nogi tak by ręce znalazły się z przodu. Cały czas siedząc po szlachecku ułożyła związane ręce na udach sukni zaś wzrok ze wstydem skierowała gdzieś w bok patrząc na kamienną podłogę.

"Verion . . . " - powtórzyła w myślach i coś w niej zadrżało.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 25-09-2007 o 16:09.
Nami jest offline  
Stary 25-09-2007, 20:46   #865
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Podejrzenia Valgaava go nie zawiodły - słusznie wyczuł, że na dole będzie ich czekało coś niemiłego. A czego może obawiać się demon nawet tak potężny jak on? Jest tylko jedna taka rzecz. Nic innego, jak obleśny anioł, przedstawiciel bieli. No cóż - gdyby jeszcze sypiał to nie chciałby zostać przez takiego obudzony w środku nocy bo zawał gotowy. Jednak to nie on stanowił tutaj największy problem, gdyż ogólnie z całą drużyną działo się coś dziwnego...


Vriess, nekromanta z mściwym uśmiechem więził kościanym bluszczem gnoma, czym ujął Astarotha za serce. To na pewno dla tego, że gnom go zaatakował od tyłu, a nekromanta w trosce o jego bezpieczeństwo unieruchomił gnoma. Nie podejrzewał chudzielca o taką troskliwość...

Gnom Genghi w arcyciekawym napadzie szału usiłował najpewniej wezwać wsparcie, a teraz zajęty był wściekłym gryzieniem kościanego bluszczu. Nie, żeby go to obchodziło ale widać, że tak małe ciałko nie mogło sobie poradzić z szałem i to szał kontrolował jego, nie na odwrót

Związana Charlotte, sądząc po zewnętrznych oznakach najpewniej była oszołomiona. Ktoś ze znajdujących się wcześniej w pomieszczeniu mężczyzn ma chyba trochę dziwne skłonności - ale że sukub tak się dał? Pewnie miała w tym jakiś swój cel

Thomas jak zwykle gdzieś szarżował bez celu, usiłując bezsensownie przeszkadzać wszystkim - a szkoda, mogło być ciekawie, nekromanta zabiłby gnoma a koledzy gnoma wykończyliby nekromantę. Taki ubaw popsuty - ale niech mnie chaos, jeśli w zachowaniu tego skrzydlatego jest choć cień anielskiego spokoju i harmonii - pewnie dlatego jest odszczepieńcem...

A Różyczka... Tak jak podejrzewał od chwili gdy ją zobaczył nie była sobą - to dlatego odstawił ją pod opiekę nekromanty i gnoma, którzy jednak woleli zająć się sobą. Jednak nigdy by nie podejrzewał kto ukrywa się pod tą powłoką.

Tak, konwersacja demismoka i zawartości bardki były arcyciekawe. Verion, kihara Riona. Ojciec Ritha. Oczy Astarotha, zwykle całe zasłonięte gałką oczną, teraz przybraly normalny, czerwono-pomarańczowy wygląd. Jego pan... Ręka sama wędrowała do szabli, ale byłoby to głupotą, nawet przy jego desperacji - on stał o nieporównywalnie wyżej od niego, także jego moc była proporcjonalnie większa. Wynik takiej konfrontacji był z góry znany - z nim nie pomogłyby żadne sztuczki, nawet nowo odkryta moc, potężniejsza nić wszystkie inne dla niego byłyby niczym brzęczenie komara.


Ale najwyraźniej Valgaav, drugi kihara Gaava także palił się do walki z nim. Siły obu przedstawicieli fioletu były wyrównane i wyniku starcia tych dwóch nie dało się przewidzieć. Śmierć każdego z nich uwolniłaby ogromne ilości dzikiego chaosu, który spowodowałby niewyobrażalne zniszczenia. Tak naprawdę, to Astaroth jeszcze nigdy nie zginął w fali chaosu wywołanej przez śmierć tak potężnego demona - a jego marzeniem było doświadczenie wszystkich możliwych rodzajów śmierci. Ten brak wypadałoby uzupełnić


Jednak tak po prawdzie to teraz znalazł się w niezbyt ciekawej sytuacji. Z jednej strony Valgaav, niezbyt normalny smok-demon, który jednak mógł okazać się jego sprzymierzeńcem. Z drugiej ojciec Ritha, ktoś kto najpewniej okaże się wrogiem - jeśli nie teraz, to przy realizacji jego dzieła. Wybór był więc oczywisty, ale jeśli pomylił się w ocenie sił nawet nie zauważy swojej śmierci...

Trzeba jednak było zachować się kulturalnie - skoro ktoś się przedstawił, należałoby odpowiedzieć tym samym. Tylko, że jego rodowód i ranga w społeczności jeszcze nie była powodem do chluby - ale każdy od czegoś zaczyna, a porównując tą wspaniałą formę z poprzednią egzystencją było z czego się cieszyć

- Jestem Astaroth, niepełny mazenda o niezbyt wielkich talentach ale dużym zapale, który nie odgrywa tutaj jeszcze żadnej roli. Również do usług - powiedział, kłaniając się lekko. Śmiertelny demon, ciekawe...
- Nie oceniaj jednak nas, najniższego rzędu wedle naszych stwórców -dodał, podnosząc wzrok i patrząc demonowi w oczy - bo wbrew pozorom my także swobodnie dokonujemy wyborów, przynajmniej ja. Mój stworzyciel był wrogiem Valgaava, ale to nie znaczy, że i ja nim jestem. Wiedz, że mimo naszej zerowej siły także możemy coś zmieniać. Ciebie to najpewniej bawi, wiedząc kim dawniej byłem ale to kolejny dowód na to, że każdy z nas idzie swoją drogą. Valgaav, mimo że to niewiele może liczyć na moje szable
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 25-09-2007, 21:06   #866
 
Chrapek's Avatar
 
Reputacja: 1 Chrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłośćChrapek ma wspaniałą przyszłość
- A ja, biedny, nie wierzyłem, że alkohol odmóżdża... - podsumowałem narzekania Gengiego, na temat braku szacunku dla jego osoby. Cóż więcej można było powiedzieć? Na szacunek każdy pracuje własnymi uczynkami; i tym jak postrzegają go inni. Być może i ja też nie cieszyłem się nim zbytnio pośrod moich towarzyszy, ale przynajmniej w większości przypadków bali się mnie na tyle, żeby mi o tym ciągle nie przypominać.
- Cóż Gengi... - mruknąłem - Po starej znajomości: jeden sztylet, jedna aorta... - wyciągnąłem ostrze i zrobiłem krok do przodu... I wtedy...

Wtedy mało nie umarłem ze śmiechu, bo to bardzie huchro rzuciło się w obronie gnoma. Zobaczcie moi mili, jakie cwane bestie stworzyli bogowie: Gengi pomógł Różyczce, więc broniła go ona bez względu na moralność jego uczynków, licząc na to, ze jej się to opłaci. Inaczej mówiąc, była tylko sprzedajną dziewką, którą nie powinienem się w ogóle przejmować. I tak właśnie zrobiłem; ledwo obdarzyłem ją spojrzeniem, i drwiącym uśmiechem.

Nie zdążyłem jednak zrobić kolejnego kroku, bo gnom tocząc pianę z pyska (na bogów, żeby tylko pianę!), począł rzucać jakieś zaklęcia.
- Na rogi Lucyfera! - żachnąłem się, zirytowany nie na żarty. Wyciągnąłem ręce, żeby przywalić gnoma w ramach znieczulenia kulą ognia, gdy nagle wokół mnie zjawiło się stado kuszników. A po sposobie w jaki we mnie celowali, wydedukowałem, że raczej nie są oni przyjaźnie nastawieni.

Reszta wydarzeń zdarzyła się tak prędko, że, zszkokowany ledwo je zarejestrowałem: chciałem przywołać tarczę; Różyczka zaczęła mnie kląć, kusznicy wypuścili strzały, a wokół mnie pojawiła się niespodziewanie bariera. I nie była to moja kościana tarcza; a stojący nieopodal Avalanche był chyba równie zgłupiały co ja, więc czar nie pochodził też od niego. Jakby mało było rozrywki w korytarzu pojawił się Thomas, Valgaav i Astaroth. Ten ostatni, w ramach wdzięczności mógłby dobić gnoma, bo ja akurat chwilowo nie byłem w stanie, a to przecież jest sprawa nie cierpiąca zwłoki... Taaaak, zwłoki...

Ale to nie było wszystko. Następne kilka minut doskonale zilustrowało pojęcie "transeksualizm". Bo jakże wytłumaczyć to, że Różyczka nie była Różyczką, tylko nie-do-końca-uratowanym truposzem którego uwolnić swego czasu próbował Thomas?.. To było za dużo. Oparłem się plecami o chłodną ścianę, i z rozdziawioną gębą, stwierdziłem, że tym razem to ja sobie popatrzę i w spokoju przejdę swój stan przedzawałowy. Doprawdy, za wiele było to wydarzeń, jak na dziesięć minut!
 
__________________
There was a time when I liked a good riot. Put on some heavy old street clothes that could stand a bit of sidewalk-scraping, infect myself with something good and contageous, then go out and stamp on some cops. It was great, being nine years old.
Chrapek jest offline  
Stary 25-09-2007, 21:10   #867
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Pan " Fanatyczny ", kiedy usłyszał, że zrobione przez Genghiego buty, zostały zrobione dla jednego z książąt piekieł, bądź jego sługi, zaczął się budzić by wykrzyczeć komentarze na temat wcześniej wspomnianego, ale Morcruchus po prostu nonszalancko go ogłuszył. *************** Morcruchus myślał, nad obecną sytuacją. Czasu miał wiele - w głowie gnoma czas płynął inaczej. W końcu nekromanta z głośnym okrzykiem " Ha ! " - przystąpił do działania.

Gdy gnomi inkwizytor skończył przeżerać XD się przez bluszcz, Morcruchus skoczył heroicznie w środek wszystkiego i krzyknął :

- Panie i Panowie, gdy skończyliście szastać już tymi wszystkimi tytułami, imionami i poniekąd nazwiskami pozwólcie, że przedstawię swoje ! Morcruchus, Pan Mroku, Pożeracz umysłu i Przebudzony, Wielki Nekromanta. Nie zwracajcie uwagi na tego gnoma w tle.

Wyjął topór, ale ten jakby nagle zaczął walczyć z właścicielem, sprzeciwił się przeciwko niemu. " Kurna " - warknął. Wywalił topór. Zdjął kuszę. Zaczęła go parzyć. " Ajajajaj " - wywalił za siebie i kuszę. W końcu wyjął tajną broń gnoma... granat z wodą święconą ? -_- Co to za shit ?! Zostały mu tylko ręce, " Świetnie ! Z ich pomocą, także mogę zrobić niezłe... piekło ? "

Myślami postawił na około siebie słabe bariery szepcząc słowa formuły. To wystarczy, by powstrzymać jeden, dwa ataki. Potem on wkroczy do akcji.
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 25-09-2007 o 21:15.
Mijikai jest offline  
Stary 25-09-2007, 22:27   #868
 
Panda's Avatar
 
Reputacja: 1 Panda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodniePanda jest jak niezastąpione światło przewodnie
Thomas, Genegate

No pięknie... Opętany Gnom, demon-smok i dwa Demony, nekromanta i upadły palladyn... Czy tylko on tu jest DOBRY?! No ale zaraz zaraz... Ten mężczyzna coś mu przypomina!

Thomas, stojąc tuż za smokiem, rozpłynął się w powietrzu. Miał kilka spraw, nowych spraw. Plan składał się z kilku punktów. Pierwszy był prosty...

Anioł pojawił się w tunelu dzielącym Genegate z terenami Klanu Narogan. Wszędobylskie huki eksplozji i odgłosy walącego się gruzu dawały znać, że tam też nieciekawie. Pośród tych odgłosów Mężczyzna wyróżnił odgłos stukania obcasów, były blisko. Anioł obrócił się a wprost na niego wpadł Zig. O to mu chodziło. Thomas złapał go za bark i...

Anioł pojawił się znów w pomieszczeniu, gdzie znajdowała się reszta drużyny. Tym razem stał pomiędzy Smokiem i Demonem. Szybkim skinieniem ręki ustawił bariery. Jedną pomiędzy nim a smokiem a drugą dzielącą jego skromną osobę od Demona. No to teraz można przejść do drugiego punktu planu.

-Zostaw mnie!! Co ja Wam zrobiłem?! - drze się Zig, lecz gdy ujrzał mężczyznę z czarnym płaszczu zamilkł i przyjrzał mu się dokładnie, z wrażenia aż buzia mu się otwarła - A TEN SKĄD się tu wziął?!On-on przecież nie żył... Jego ciało... Leży w...! Jak wyście to zrobili?! - zerka na Smoka - A ty co za jeden?! kolejny demon?!
- Znasz tego przyjemniaczka?? Tez tak sądziłem... Dzięki za identyfikacje "zwłok", możesz iść. No chyba, ze chcesz sie na coś przydać? -Zatem jesteś demonem, Wampiry z Wami walczą a akurat z Tobą sie zaprzyjaźniły
- NIE ZNAM GO! - wydarł się Zig, wściekle na ciebie zerkając.  - Miał być naszym sojusznikiem w walce ze sługami Kanzela, to wszystko! - wyjaśnił Zig.
- Nie drzyj się na mnie, proszę... Czyli tak... - Thomas poskładał wszystko do kupy w swojej głowie - Kanzel to ten, któremu służy Galean i władca Rasganu a on, sługa Riona... No to ładnie...
- Były sługa Riona - poprawił Verion.
-Były? Czyżby coś umknęło mym uszom?
- Powiedzmy, że Rion mimowolnie mnie zwolnił - Verion roześmiał się z rozbawieniem mrugnął znacząco.
- Hmm, czyżby kolejny Lord padł z reki...
- ...Kanzela? Ależ Broń Boże - uśmiechnął sie Verion, przerywając Aniołowi.
-To nie Phibriz ma Miecz?! Przecież Crim mi go zabrał, chyba ze... zdradził swego Lorda...
-Różnie bywa - wzruszył ramionami Verion.
- Valgaav, kto jest w posiadaniu Ognia?
- Prawdopodobnie Kanzel. - odparł Val.
-Aha... Zaraz wracam. - powiedział, łapiąc nietoperza za bark i rozpływając się w powietrzu.

Anioł odstawił Ziga na tereny klanu a sam udał się po poradę do Keroma. Gdy pojawił się w niebie Kerom już na niego czekał.
-Kerom! Lordowie walczą miedzy sobą, to najlepszy moment by zaatakować! - powiedział zdecydowanie do przyjaciela.
- Albo najgorszy - zauważył Kerom
-Co przez to rozumiesz? Wiem, ze jest nas niewielu lecz oni sie sami wybijaja... Pomóżmy im!
-Co chcesz zrobić? - spytał Kerom, spoglądając na Thomasa.
-Daj mi do pomocy trzech upadłych... Zdobędziemy Wiatr!
-Pójdę z tobą, Jacob również.
-Ty jesteś Archaniołem wiec Twego życia narażać nie mogę... Daj mi trzech upadłych!

Kerom spojrzał nieufnie na Thomasa. Miał minę jak by stał przed nim szaleniec, w którego rękach spoczywa los świata... Nie odezwał się, skinął jedynie a biel zawirowała z lekka. Pierwsza pojawiła się piękna kobieta, która stała w pozycji bojowej. Rozejrzała się zdezorientowana i wyprostowała się. Za Keromem pojawił się mężczyzna chowający swój miecz do pochwy, pewnie skończył jakąś potyczkę, a może wiedział, że go przywołają? Bóg raczy wiedzieć. Trzecim wybrańcem Keroma był wysoki blondyn, który pojawił się tuż za Thomasem.

-Aria, Vincent i Alan. Oni z Tobą pójdą... Tylko błagam, uważajcie na siebie!- jękną Kerom.

No to przedstawienie czas zacząć. Thomas wraz ze swoją świtą pojawił sie w tym samym miejscu, z którego zniknął razem z Zigiem.
 

Ostatnio edytowane przez Panda : 25-09-2007 o 22:40.
Panda jest offline  
Stary 26-09-2007, 11:50   #869
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Charlotte; Kiedy wstając wykrzyknęłaś „Verion”, młodzieniec o pięknych fioletowych oczach zerknął na ciebie z nieskalanym uśmiechem. Ciężko powiedzieć jakie myśli zaprzątaj jego demoniczny umysł, choć z wyglądu jest teraz najsłodszym, ultrasexi przystojniakiem ala uke mode onXD Poradziłaś sobie z więzami, teraz tylko je przegryźć, rozwiązać jakoś, rozedrzeć pazurkami...

Astaroth;- Jestem Astaroth, niepełny mazenda o niezbyt wielkich talentach ale dużym zapale, który nie odgrywa tutaj jeszcze żadnej roli. Również do usług
- Oh, wreszcie ktoś dobrze wychowany! – uśmiechnął się pociesznie Verion.
Szczupły, wysoki chłopak o nieskazitelnej urodzie... Bujne, rozpuszczone włosy sięgające do ramion, delikatne rysy twarzy i jasna cera nadawały mu dziewczęcej subtelności. Gęsta grzywka kruczoczarnych włosów sięgająca aż za oczy wzbudziła niebywałe zaintrygowanie – czy on cokolwiek widzi z taką fryzurą? Niesamowite oczy, koloru fioletowego. Przeszywające, ostre spojrzenie wszechwiedzącego, dumnego mędrca, nijak miało się do aparycji wątłego, młodzieńczego ciała. Jak na demona, ma niebywale niewinny sposób bycia i miękki, łagodny ton głosu.
- Nie oceniaj jednak nas, najniższego rzędu wedle naszych stwórców
- Jako sam stwórca, wiem co nieco o powstałych z mojej mocy „dziełach” – pocieszył przyjaznym tonem. – Wszystko co powstaje z mego chaosu, nie zostało stworzone na moje podobieństwo, by jak najbardziej różnorodne, mogło kreować jak najbardziej urozmaicony chaos. Zresztą, jestem teraz silniej po stronie Phibriza niż kiedykolwiek! – zapewnił wesoło.
- Mój stworzyciel był wrogiem Valgaava, ale to nie znaczy, że i ja nim jestem.
- Legion...? – uśmiechnął się odkrywczo Verion, kiedy spojrzałeś mu w oczy.
- Wiedz, że mimo naszej zerowej siły także możemy coś zmieniać.
- Oczywiście – poparł, i miałeś wrażenie, że doskonale cię rozumie.
- Ciebie to najpewniej bawi...
- Bynajmniej! – przerywa ci. – Ja, na ten słodki przykład, zmieniłem tak wiele, iż teraz będąc Kiharą, muszę ukrywać własną egzystencję przed całą resztą chaosu. Przed tym, któremu byłem bezgranicznie wierny i oddany.

Vriess; hmmmmmm O_O No dobra. Jeśli Astaroth i reszta mają zamiar wkurzyć tego pana Kiharę czy jak mu tam, to proszę bardzo. Ty popatrzysz, pośmiejesz sięXD.

Genghi;- Panie i Panowie....!
- I demony!;3 – przypomniał Verion.
- Gdy skończyliście szastać już tymi wszystkimi tytułami, imionami i poniekąd nazwiskami pozwólcie, że przedstawię swoje ! Morcruchus, Pan Mroku, Pożeracz umysłu i Przebudzony, Wielki Nekromanta. Nie zwracajcie uwagi na tego gnoma w tle.
Valgaav zerka na ciebie z wielkim „JESZCZE TEGO MI BRAKOWAŁO!!!” wypisanym na twarzy wykrzywionej w parodyjnym grymasie. Verion zamrugał parę razy wielkimi, błyszczącymi fioletem ślepkami, i buchnął infantylnym śmiechem.
- WIELKI to ty na pewno nie jesteś, whahahah! Uuuu mój żołądek! XD – chwycił się za brzuch, ocierając łezki z oczu. – Wybacz – machnął ręką, gdy już się opanował.
Znów na ciebie zerknął, zacisnął powieki, odwrócił głowę i zasłaniając twarz dłonią ponownie zaczął rechotać.
- Nie mogę...!XD – wysapał.
Z rosnącym zainteresowaniem obserwuje, jak wyrzucasz topór [BRZDĘK!] i kuszę [PAC!]. Nieruchomiejesz za rzuconymi barierami, Verion wyczekująco przygląda się tobie jeszcze przez chwilę, aż nieśmiało wskazując topór mówi uprzejmie;
- Coś... ci spadło...

Jakby tego było mało, Thomas przytachał Ziga, który na porwanie reaguje jak typowy uprowadzony wampir XD
- Znasz tego przyjemniaczka??
Zig przygląda się w zdumieniu Verionowi, który uśmiecha się do niego serdecznie i poprawia czarne, rozpuszczone włosy.
- A TEN SKĄD się tu wziął?! On-on przecież nie żył... Jego ciało... Leży w...! Jak wyście to zrobili?!
- Tez tak sądziłem... Dzięki za identyfikacje "zwłok”
- Jak na zwłoki czuję się naprawdę świetnie – zakrzyknął promiennie Verion. – A tak właściwie; co zrobiliście z moim ciałem?
- Myyyyy eeeeer...? – Zig nie mógł być już bardziej elokwentny.
- Nieważne, zniknie w ciągu paru godzin – Verion niedbale machnął ręką.
Póki co zaś to Thomas znika, by powrócić w towarzystwie trzech upadłych aniołów.
Reakcja Veriona była do przewidzenia.
- Ledwie wróciłem po tysiącach lat wygnania, a już ściągacie na mnie tych.... tych....! – pokręcił z dezaprobatą głową i westchnął ciężko. – Wiesz, Valgaav, mam do nich pecha – wyznał z zakłopotaniem. – Dokładnie to samo było, gdy opuszczałem progi tego wymiaru; zleciały się, niewiadomo skąd i kiedy! – zerka wymownie na anioły. – Szkoda, że nie mogli wam już opowiedzieć, co z nimi zrobiłem. Nie jestem konfliktowym stworzeniem – wzruszył niewinnie ramionami. – Po prostu nie lubię, kiedy coś mi fruwa nad głową;3

Wszyscy;
Śluza otwiera się znów... Stają w niej kobieta w długiej czarnej sukni, z tatuażem na twarzy, oraz Akrenthal!
http://www.planit3d.com/source/galle...rk%20Angel.jpg
- Vriess?!?!? – radośnie rusza ku nekromancie, ale przystaje widząc w sali również Valgaava, i całą resztę. – A to co za schadzka? Co te anioły tu robią?! OO’’ Val, co tu się dzieje?!
- Sam chciałbym wiedzieć – odparł. – Powitaj Veriona, Kiharę Riona – skinął głową ku fioletowookiemu.
Verion z niewinną miną pomachał jej ręką, jakby był jej starym, dobrym przyjacielem. Aenis oniemiała.
- Verion?! Co ty gadasz, Val?!?! Rion nie ma Kihary!!!
- Ale miał – zaznaczył lekkodusznie wesolutki Verion. – Jego błąd, że o tym zapomniał.
- Dlatego zużywasz prawie połowę swej mocy, aby zataić swą obecność w tym świecie – zgadł Valgaav.
- Nie jestem zbyt towarzyski. Więc kto powiedział ci, że tu jestem, hm? Przecież nie masz przyjaciół;3 Więc kto?
- ‘Rith’. Był w stanie cię wyczuć, co świadczy o tym, że udało mu się stworzyć amulet Kaihi-ri, jak planował.
- Oh my. Swoim spostrzeżeniem podzielił się też z Kanzelem, stąd Kanzeliv wiedział, gdzie mnie szukać. Napadł na mnie uzbrojony w Żywy Ogień. Zawlekł mnie do Koan i ‘witał mnie’, długo, bardzo długo i wylewnie, chciał, abym dobrze to zapamiętał. Zapamiętam. Kiedy zrozumieli, że nie zdradzę im moich sekretów, zostawili mnie, zdychającego. Wtedy... to byłeś ty, prawda? – zerknął na Thomasa. – Zjawili się znikąd, próbowali mi pomóc! – wyjaśnił Valgaavovi. - Nie miałem już sił, lecz zdążyłem jeszcze wywęszyć istotę, którą mógłbym opętać, nawet będąc zżeranym żywcem przez biel Żywego Ognia. Była idealna – ciążyła na niej klątwa, chaos, którym się pożywiłem, a następnie opętałem jej ciało. Kihara mogą odradzać się z dowolnej cząstki swej własnej energii – wyjaśnił wam z rozkoszą. – w tym z każdego opętańca, oczywiście. Był tylko jeden problem, otóż w momencie, kiedy opętałem tę dziewczynę, była niemal pożerana żywcem przez jakąś niesympatyczną chimerę. Z moją siłą i wolą walki zwyciężyła, ale te siniaki, stłuczenia... Valgaav, nie masz pojęcia, jak głupi stłuczony łokiec potrafi dokuczać śmiertelnikowi! Nie czas rozżalać się nad sobą, hm? Valgaav, Kanzel i Rion zostali sojusznikami, rozumiesz? Obaj boją się Phibriza, który zabiil już dwóch Lordów. Staną do walki z nim. Z tym, który zabił twojego Lorda Gaava. A tak, przy okazji... Chciałbym cię pozdrowic, Phibrizo!;3 – pomachał w kierunku Astarotha [jakby machał do kameryXD]. – Jesteś prawdziwym durniem, skoro jeszcze nie pozbyłes się Valgaava!;3
- Kto otworzył bramę, z której wypełzłeś?!
- Siła, jakiej hołdujesz, Valgaav.
- Jest ze mnie więcej ze smoka, niż z demona!
- Tobie się tak wydaje.
- Przyszedłeś po Wiatr Lodu, morderco smoków? To było twoje ulubione zajęcie, prawda? Zabijanie smoków. Teraz kolekcjonujesz ich szczątki?
Verion spoważniał nagle.
- Spytam tylko trzy razy – szepnął. - Gdzie... jest... Oko Swiatła...?
Valgaav w osłupieniu zerkał w fioletowe, wesołe ślepka Veriona.
- Nie dostaniesz go. Nie, póki żyję!!! – sapnął.
- Twoja śmierć to mała strata dla wszechświata;3. Gdzie... ono... jest... Valgaav...?
- Nie boję się ciebie...!!! – wrzasnął smok, a wszystko wokół zadrżało, niewidzialna siła z hukiem powgniatała metalowe ściany niczym papier.
- Val!!! – Aenis podbiegła do smoka. - To wszystko się zawali!!!... Chcecie walczyć, tutaj?! Zmieciecie Rasgan z powierzchni ziemi, pozabijacie nas wszystkich, do cholery!!!...
Zerknęła nienawistnie na wesolutkiego Veriona.
- Naprawdę jesteś Kiharą Riona?
- Gdy Shabranido przybył do świata materialnego i został pokonany przez Almanakh, Starfire i czarne smoki, chaos był zdumiony siłą Bieli, która go wygnała – zaczął rozmownie Verion. - Zachował to zdumienie głęboko w sobie. Starfire poległ, Almanakh powróciła do wymiaru, w którym się narodziła, a starożytne czarne smoki broniły dostępu do bramy, gdy ta zamknęła się za nią. Złote smoki rozpętały wojnę ze swymi czarnymi krewnymi, wojnę, w której wygrywały. Starożytne czarne smoki zostały niemal całkowicie wytępione i nie było już nikogo, kto strzegłby bramy przed fioletem. Sądzono, że chaos zapomniał. Ale chaos nigdy nie zapomina, to jedyna jego niezmienna cecha. Lordowie Demonów postanowili wysłać Kihara do równoległego wymiaru, aby odnaleźli i zgładzili Almanakh, i każdą siłę bieli, która byłaby zdolna przeszkodzić w powrocie Shabranigdo do planu materialnego. Zgodnie z zawartym przez Lordów paktem, Phibrizo, Pan Dusz, otworzył bramę, ja zaś przekroczyłem ją wraz z Phibrizovenem i Kanzelivem, ale napotkaliśmy na pewne skrzydlate problemy...
* * *
- Dziwię się, że jeszcze go tu nie ma.
- Kogo?
- Valgaava. On nie pozwoli nam przejść.
Prychnęli drwiąco.
- Znam go. Wciąż jest tym samym starożytnym czarnym smokiem, tym, który poprzysiągł wraz z braćmi strzec bramy i Almanakh – powtórzył z naciskiem. – Nie pozwoli nam.
- Nie potrzebujemy jego pozwolenia!
* * *
- Wszcząłeś walkę z obydwoma – Verion uśmiechnął się do Valgaava. – Chylę czoło przed twym gniewem, nie sądziłem, że zdołasz ich obu pokonać. Błędem zaś było, iż liczyłeś na to, że przestraszę się archaniołów i ich śmiesznych formułek. „Wiara, Pan, Zbawienie, Dzień Sądu” – oh my, nasłuchałem się wtedy tylu zabawnych rzeczy! Nie doceniłeś mojej wierności wobec Riona, Valgaav.
- Nie – syknął. – Nawet mi nie przyszło do głowy, że taka wywłoka fioletu może wykazywać zaczątki honorowego postępowania.
- Więc pocieszył cię z pewnością fakt, iż bardzo źle wyszedłem na owej wierności. Jako jedyny pokonałem bramę i dotarłem do drugiego wymiaru. Świat bieli z każdą chwilą wysysał ze mnie energię, ale nie ulękłem się. Znalazłem Almanakh. Zabiłem ją. Prawie...
* * *
- Na po...!!!!
- Ćśśśśś...
- Ummh...! – sapnęła ze zgrozą.
Znikąd pojawił się tuż przy niej, pchnął ją pod ścianę i zasłonił jej usta dłonią. Drugą ręką ścisnął oba jej nadgarstki i unieruchomił chude ramiona, które próbowały go odepchnąć. Patrzyła na niego wielkimi oczami, dygocząc bezradnie w jego stalowym uścisku. Był przerażająco silny. Wyglądał tak niewinnie i łagodnie, ale ta siła, te... oczy... gdy je otworzył, ona zacisnęła powieki i odwróciła strachliwie głowę.
- Ćśśśś, zaraz będzie po wszystkim... – zapewnił złowieszczym szeptem.
Próbowała się wyrwać, nadaremnie. Uwielbiał patrzeć, jak jego ofiary bezradnie się szamoczą, kochał ich pełne zgrozy jęki. Była taka słaba, taka mizerna i bezradna. Taka... T-taka...
* * *
- Oh Valgaav, ty nigdy nie doświadczysz czegoś takiego! – mruknął z pożałowaniem Verion. – Gdybyś był w pełni istotą chaosu, mógłbyś doznać tego niesamowitego uczucia, kiedy biel przenika twoje jestestwo, nie raniąc go, nie niszcząc, a ulepszając, wzmacniając, tworząc z niego... czysty... ideał...! – zacisnął pięści.
- Istoty chaosu nie doznają uczuć – upomniał sucho Valgaav.
Verion uśmiechnął się z pogardą i przymknął jedno oko.
- też tak sądziłem...
* * *
- Co oni ci zrobili? Boli jeszcze? – spytała cicho, z zatroskaniem, muskając palcem jego postrzępiony płaszcz.
Słabo pokręcił przecząco głową.
- Zdejmę ci płaszcz – zaproponowała, czekając na zgodę.
Milczał, więc zabrała się do dzieła. Ledwo jednak chwyciła za czarne fałdy, Verion leniwym ruchem podniósł lewe ramię, a płaszcz i koszula pod nim zniknęły.
- To nie jest ubranie, materiał, przedmiot – przypomniał słabym głosem. – Wszystko co moje jest moją energią.
- Wszystko?
Oczy mu błysnęły.
- Prawie wszystko – poprawił się.
Z trudem podniósł się nieznacznie na łokciach, wychylił głowę za brzeg łóżka i splunął. Dziewczyna ze zgrozą i paraliżującym zdumieniem zerknęła na spienioną, czerwoną plamkę na podłodze.
- Lepiej przyniosę ci...
Przerwał jej głuchy jęk czarnowłosego, który sztywno i bezsilnie padł na poduszki. Od jego brzucha po całym ciele rozchodziły się ostre błyskawice, prujące narządy, miażdżące kości. Zacisnął powieki i niespokojnie zaczął obracać głowę to na lewo to na prawo, w lewej pięści zdusił i wykręcił róg kołdry. Coś ścisnęło mu serce. Wyprężył się mocno i wrzasnął rozdzierającym krzykiem, stłamszonym przez ostry skurcz, który zacisnął mu szczękę.
- Spokojnie, nie ruszaj się. Głowa wyżej, oddychaj głęboko. Nie bój się. Nic ci nie będzie! - delikatnie przesunęła dłonią po jego piersi, przy sporej, zarastającej się już ranie o szorstkich, postrzępionych krawędziach. - Zamknij oczy. Zamknij, poczujesz się lepiej.
Kiedy spełnił rozkaz, poczuł opuszkę jej palca w swej ranie. Kiedy moc Bieli rozdzierała Fiolet poprzez rany, zabijała go, lecz gdy ta sama siła zamknięta wewnątrz ciała żywej istoty znajdowała się pomiędzy rozszarpanymi fragmentami fioletu, działała na nie jak magnes na kawałki metalu i scalała je ze sobą. Verion odkrył to już dawno, i powiedział o tym dziewczynie, ale ta nigdy wcześniej nie odważyła się dotykać jego ran w obawie, że zada mu ból.
- Słyszysz mnie?
- Tak – wychrypiał. - Ale masz taki dziwny głos...
- Kręci ci się w głowie? Nie martw się, to nic poważnego. Typowy objaw, przejdzie. Musisz odpocząć. Śpij – powiedziała cicho.
Spojrzał na nią mętnym wzrokiem i wziął głębszy wdech.
- Boję się, że jeśli zasnę, już się nie obudzę – odparł z żałosnym uśmiechem.
Pogłaskała go po włosach.
Obudzisz się, obudzisz – zapewniła.
- Coś...– jęknął cicho. – zgniata mi... płuca... ja...
Dziewczyna chwyciła mocno jego spoconą dłoń i przytuliła ją do siebie. Obrócił głowę w jej stronę i wydyszał żałośnie:
- Umieram... prawda...?
- Nie – uśmiechnęła się, głaszcząc go po bladym policzku.
- Nie wiem jak to jest kiedy się umiera – uśmiechnął się w nagłym półprzytomnym rozbawieniu, speszony. – Nigdy nie umierałem... Nigdy nie byłem śmiertelny... Nie chcę... – wyszeptał na końcu.
Jego bezsilnośc zabolała ją.
- Nie chcę cię stracić w tak głupi sposób – wyznał nagle. – To nie jest miłość, na pewno nie – zaznaczył poważnie, i przytaknęła z uśmiechem. – Tacy jak ja potrafią za to doznawać żądzy, i taka właśnie zawładnęła mną całym – nieustannie doznaję chęci, niezaspokojonej potrzeby przebywania z tobą, słuchania twojego głosu, dotykania ciebie, odczuwania ciebie całej. Zaprzątasz moje myśli, wszystkie zmysły bezustannie skupione są na wszystkim co twoje. Nie potrafię ze spokojem znieść chwili, w której nie ma cię przy mnie. Pragnę wszystkiego co twoje – uśmiechów, łez, bólu, szczęścia. Nie potrafię kochać, nie wiem co znaczy, musisz mieć tego świadomość. Widzisz? Nie chcę cię oszukiwać. Chcę cię chronić, przed samym sobą również. Nie rozumiem dlaczego.
Ciepła dłoń dziewczyny powoli i nieśmiało gładziła skórę, sprawdzając, czy nie zadaje bólu zabliźniającym się ranom. Verion z głęboką ulgą przymknął oczy, odchylił głowę do tyłu z cichym westchnięciem. Drżał lekko pod jej pieszczotą, jego oddech nabrał nerwowego rytmu, a i zaciśnięte mocno powieki wskazywały na to, że dopadł go znów ten dziwny lęk, strach przed doznaniem spełnienia w JEJ objęciach, przed zasmakowaniem uczucia, które na zawsze by go wypełniło i uwięziło. Westchnął cichutko, gdy ciepły oddech dziewczyny połaskotał jego pierś. Znów miał wrażenie, że jest w stanie nakarmić się energią jej uczuć. Ale nie mógł. Nie doznawała negatywnych emocji, a biel drzemiąca w niej osłabiała go tylko. Wyciszała. Relaksowała.
Pragnął jej niesamowitego jestestwa, bał się go – tak ciepłe, tak wyraziste, przejmujące kontrolę nad wszystkimi myślami, najczulszymi zmysłami...
- Musisz na mnie uważać – szepnął. – Jestem bardzo, bardzo wredną istotą – ostrzegł poufnie. – Nie możesz mi ufać. Jestem tworem chaosu, nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie do końca pojąc, że cię krzywdzę, że nie powinienem tego robić. Do tego zostałem stworzony. Zadawanie cierpienia jest dla mnie równie naturalne co oddychanie, już teraz. Mogę za upomnieniem oddychać głębiej, płycej, wstrzymać oddech na jakiś czas, ale póki egzystuję nigdy nie przestanę oddychać, nie mogę, nie potrafię... rozumiesz?
- Wiem. To nie twoja wina.
- A dlaczego ty chcesz być ze mną?
- Chcę ci pomóc. Potrzebujesz więcej pomocy, niż sądzisz. Już dobrze – szepnęła na pocieszenie, kiedy zaczął wzdychać i wiercić się. – Już dobrze...
Powoli rozluźniał napięte mięśnie, leżał nieruchomo i cicho, mając wrażenie, że jego ciało stawało się coraz cięższe, że zapadało się przyjemnie w miękką pościel. Dłonie dziewczyny śmielej i mocniej uciskały twarde pasma mięśni brzucha.
Obrócił głowę w bok, usiłując wtulić twarz w poduszkę. Lewą rękę trzymał sztywno, boleśnie wręcz wyprostowaną. Palce dłoni wbił w łóżko, aż chrupnęło. Drugą ręką gładził krzyż i biodro pochylonej nad nim dziewczyny. Jej bliskość, troskliwość i ufność – pokochał to, pragnął więcej, ale od NIEJ, tylko od niej. Wypuścił głośno powietrze przez rozchylone usta, zamkniętymi oczami widział ciemność w której wirowały tysiące małych błyskawic – rodziły się i gasły gwałtownie tak jak jego doznania, zostawiały po sobie elektryzujące smugi pod skórą. Był jej i chciał takim pozostać. Zrozumieć wreszcie swoje uczucie, pokazać, ze jest dostatecznie silny, aby przyznać się do swej słabości, do uległości wobec tego uczucia. Szponami drapał łóżko w spazmatycznych skurczach. Dziewczyna sięgnęła jego gładkiej szyi, zrobił głośny, głębszy wydech. Zerknęła na jego twarz. To, że wciąż zaciskał powieki zdziwiło ją jak i rozbawiło. Prowokująco musnęła opuszkami palców brzeg jego ust. Uśmiechnął się po swojemu i ulotnie ucałował jej place, jeden po drugim. Chrupnęło – nie zniósł wrzącego dreszczu biegnącego ku palcom stopy i wbił pazury w drewniany brzeg łóżka.
- Łóżko, puchu marny... – mruknął z rozbawieniem.
Odchylił głowę do tyłu, świat zawirował w jego świadomości. Całe ciało płonęło niesamowitym dreszczem, drżało jak w gorączce, przestawało istnieć.
* * *
- Urocze! – warknął Valgaav.
- Przygadałeś mi...VAL! – zachichotał, skinąwszy na Aenis.
Valgaav zzieleniał na twarzy.
- Było w niej coś... – zaczął znów Verion. – Kiedy patrzyłem na jej łzy, cieszyłem się; nie dlatego, że płacz był wyrazem cierpienia, a dlatego, iż zrozumiałem, że płakała nade mną, nad moimi ranami. Karmiłem się jej bólem nie to po, by się nasycić, ale aby ona go nie odczuwała. Postanowiłem pozostać przy niej. Odkrywać ją, odkrywać siebie, fenomen bieli i fioletu, unikat jej uczuć i sposobu postrzegania rzeczywistości. Ukryty przed oczami wszelkich stworzeń, jak jej cień, wiecznie przy niej, dla niej. Niestety, przyjaciele Almanakh nie potrafili znieść myśli, że przybysz z fioletu rozgościł się w ich progach – kontynuował Verion. – Kiedy któregoś dnia odkryli mnie, potraktowali mnie jak śmiertelnego wroga. Sądząc, że w ten sposób uchronią przede mną Almanakh, po długiej i ciężkiej walce pokonali mnie, z mocy bieli czyniąc mnie śmiertelnym. Zachowałem swoją moc, ale bez dostępu do mroków fioletu, nie mogłem regenerować się jak dawniej, moje ciało krwawiło prawdziwą krwią, odczuwało ból, chłód, kości stały się łamliwe, a powietrze niezbędne do oddychania. Byłem konający, kiedy cudem doczołgałem się do komnaty Almanakh i padłem u jej stóp. To było drugie nasze spotkanie. Podczas pierwszego omal jej nie zabiłem.
* * *
Kiedy u kresu sił wtargnąłem do jej domu, do jej pokoju i świadomości, siedziała akurat na brzegu łóżka. Gdy mnie ujrzała, nie wydała nawet najcichszego jęku zdumienia, ani westchnienia strachu. Upadłem, a ona, zaskoczona i przejęta moim cierpieniem, po paru sekundach była już przy mnie.
Musiałem stracić przytomność. Przedtem jeszcze pomyślałem, że niepotrzebnie jestem przestraszony, gdyż nawet jeśli zgasną kolejne moje zmysły, z czasem skumuluję energię potrzebną do ich funkcjonowania. Gdyby zaś padła moja świadomość, nic już nie czuwałoby nad walką o egzystencję.
Traciłem przytomność kilkakrotnie. Otwierałem oczy, spoglądałem na czarną plamę na tle szarości. Za każdym razem z podobnym zdumieniem orientowałem się, że moje ciało leżało na plecach, a głowa spoczywała – jak wreszcie udało mi się ustalić podczas dłuższej chwili świadomości – na kolanach tej istoty, która przemawiała do mnie czasem. Jej dotyk, ścieranie się jej energii życiowej z moją, wygładzało postrzępione, potargane cierpieniem jestestwo, złączało w całość rozdarte fragmenty. Kontakt z jej bytem przez przerażająco długie parę godzin był dla mnie jedynym źródłem życia, jedynym powietrzem, którym oddychałem, jedyną siłą, która kurczyła i rozkurczała moje serce, był wszystkim, co miałem. Nie wiedziałem, czy ona zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby przestała mnie dotykać, udusiłbym się, dostał zapaści, wylewu, umarłbym. Nie miałem sił, aby jej o tym powiedzieć. Za którymś razem dopiero wykrztusiłem cichy jęk.
- Wiem, że boli – szepnęła czule, przejęta moją męką. – Ciepło ci?
Było mi ciepło, gdyż wcześniej już owinęła mnie jakimś kocem, czy czymś podobnym.
- Chcesz się napić?
Bardzo chciałem, lecz moje potwierdzenie było nieme. Poruszyłem ustami, jakbym wypowiadał całe zdanie, choć wystarczyłoby tylko upragnione: tak. Istota podtrzymująca mnie przy życiu musiała zrozumieć mój rozpaczliwy dylemat, gdyż poczułem na chorobliwie ciepłych wargach chłód brzegu szklanki. Oddychałem już ciszej i głębiej, ale nadal nabieranie powietrza do płuc sprawiało mi ból. Jak się szybko okazało, przełykanie wody było o wiele bardziej kłopotliwe i męczące. Moja opiekunka cierpliwie czekała, aż łyk po łyku wypiłem wszystko. Dłonią starła smużkę wody, która ściekła mi na brodę.
Gorączkowałem. Byłem przytomny, ale zapominałem, co działo się pięć sekund temu. Zanim zgasł zmysł słuchu, usłyszałem własne jęknięcie, przypominające raczej krótki świst czy dziwaczny pisk. Zanim straciłem też wzrok, zobaczyłem, jak ta istota, czarna plama, wstała i pochyliła się nade mną. Moja głowa nie spoczywała już na jej kolanach i przeraziło mnie to. Jej dłonie dotykały moich ramion, lecz bałem się, że rychło przestaną.
Zachowałem zmysł dotyku. Czułem, jak istota powoli i ostrożnie, a być może i z wielkim wysiłkiem, podnosiła mój zdrętwiały tułów. Siedziała, obejmując mnie ciepłymi ramionami. Wtulony bokiem w jej pierś, dotykałem rozpalonym czołem jej chłodnego policzka.
Im większą powierzchnią stykały się nasze ciała, tym więcej życia mi dawała. Jej ból, rozpacz, wszelkie negatywne uczucia, przenikały przez skórę, przez ubiór, i pożerałem je, skutecznie kojąc jej duszę, odbierając cierpienie, ratując własne życie.
Kiedy zobaczyła, że się ocknąłem, odsunęła się zwinnie ode mnie, a moje plecy oparły się o ścianę ogrzaną jej ciepłem. Klęknęła na ziemi, malutka, skulona jak spłoszone zwierzątko, zmieniwszy położenie, aby lepiej mi się przyjrzeć, trzeźwemu, w końcu z obydwoma oczami otwartymi. Wciąż dotykała dłonią mojego lewego ramienia, i była w pełni tego świadoma. Pilnowała, aby nie zerwać kontaktu ze mną. A więc wiedziała kim jestem.
* * *
- W tamtym wymiarze nie znają demonów. Ona pamiętała co to jest twór chaosu z odwiedzin w tym świecie. Wiedziała, co potrafią Tacy Jak Ja, synowie chaosu. Wiedziała, że mogłem ją zabić, że nie mogła mi ufać. Że karmię się cierpieniem i uwielbiam zadawać je wszystkiemu co potrafi je odczuwać, że nigdy nie przestanę. A mimo to, nie umiała patrzeć jak cierpi ktoś, kto jak później powiedziała; „nie skrzywdził jej, chociaż mógł i chciał”. Kiedy mnie ocaliła, zapomniałem o Rionie, Shabranigdo i fiolecie. Została moją nową panią, z którą chciałem być z własnej woli.
- Cudowna przemiana, doprawdy – prychnął ironicznie Valgaav. – Demony znają wdzięczność?
- Demony nie cenią nic ponad własną egzystencję. Pamiętają tych, którzy ich ocalili. Oczywiście, mógłbym ją wtedy zabić – wzruszył ramionami. – Mógłbym, gdybym... mógł.
- Co cię powstrzymało?
- Nie wiem – uśmiechnął się. – Ale to było silniejsze ode mnie. Silniejsze od wszystkiego co znam i jestem w stanie pojąc.
Po chwili dodał;
- Kiedy Kanzel i Phibrizo sądzili, że plan się powiódł, i zabiłem Almanakh, Kanzel bez uprzedzenia zamknął bramę prowadzącą do tamtego wymiaru, aby dzieci bieli nie przybyły z zemstą. Oczywiście, równie dobrym, a może nawet lepszym powodem, dla którego zamknął bramę, w porozumieniu z Phibrizo zresztą, mogła być chęć pozostawienia Kihara Riona, mnie, w tamtym wymiarze, a tym samym skazanie mnie na nieuniknioną zagładę. Bez swego Kihara, Rion osłabnąłby znacznie – uśmiechnął się Verion. – przypadkiem zupełnie doszły mnie słuchy o tym, co planuje Kanzel. Mogłem wrócić, póki brama stała jeszcze otworem, skłamać, że zabiłem Almanakh, i egzystować z nadzieją, że sam Rion nie zaplanował zamachu na mnie. Mogłem też pozostać w tamtym świecie, cierpiąc z braku chaosu, udając, że znam sen, zasypiać i budzić się w ramionach Almanakh, i stać potajemnie na jej straży, czuwając, by zgładzić każdego sługę chaosu, który przyszedłby po nią z mroków fioletu.
- Więc dlaczego jesteś teraz tutaj?
- Ponieważ każdy z Lordów widzi daną rzeczywistość oczami dowolnego swego dziecka. Kihara również potrafią wyszkolić się w tej sztuce. Było ciężko, ale co pewien czas mogłem podglądać wydarzenia z tego wymiaru, jakbym był posiadaczem oczu dowolnego demona Riona. Dzięki temu dowiedziałem się, że Kanzel zdobył Żywy Ogień, a poszukiwał też Wiatru Lodu. Brakowało mu jedynie Oka Światła, i wiedziałem, że przyjdzie po nie prędzej czy później. W tym świecie zaś energia bieli jest tłumiona przez chaos, tak jak energia chaosu w tamtym. Łatwiej tu ukryć się wszystkiemu co pochodzi z bieli. Jeśli byłbym w stanie ochronić Oko Światła przed Kanzelem uzbrojonym w Żywy Ogień i Wiatr Lodu, to tylko w tym świecie. Mogłem je jedynie ukryć przed nim, tutaj.
- I ukryć siebie. A jednak znalazł cię.
- Tak, miałem już okazję obejrzeć Żywy Ogień z bliska – uśmiechnął się krzywo Verion. – Kanzeliv pozdrawia cię, Valgaav. Nie zapomniał, co mu zrobiłeś, wtedy, gdy próbował przekroczyć bramę.
- Wiedzą, że tu jesteś. Przyjdą po ciebie.
- Mam płakać z tego powodu? – zaśmiał się. – Nie jestem beksą jak ty, Valgaav.
- Zamknij się!... Ty nawet nie znasz łez!
- Mam śmiertelne ciało, funkcja „płakania” to nowy nabytek, do którego nie przywykłem jeszcze w pełni. Zapomnijmy jednak o Kanzelu. Ty wiesz, gdzie jest to, czego poszukuję.
Valgaav pokręcił przecząco głową.
- Oko Światła nie jest twoją własnością.
- Twoją również nie – uśmiechnął się złośliwie. – Będziesz go bronił? Przed Kanzelem? Przede mną? Wiesz, że nigdy nie rezygnuję z tego, na czym mi zależy. Weź Wiatr Lodu. Oko Światła należy się mnie.
- Przysięgałem! Wieki temu, ale przysięgałem! Nie oddam ci go.
- Przysięgałeś je chronić, nie zawłaszczać sobie!!!! – wrzasnął z nagłą agresją.
Po chwili wzdycha ku odprężeniu, zamyka na moment oczy i przeczesuje czarne włosy długimi palcami dłoni.
- Dobrze, Valgaav... – uśmiechnął się demonicznie, podchodząc do ciała Różyczki. – Chcesz poznać moją legendarną cierpliwość?... Let`s play a little game, then... – schylił się i z torby Różyczki wyjął kulę
http://thumb6.webshots.net/t/59/659/...6GUcDJL_th.jpg
- Może w kręgle, hm?;3 – uśmiechnął się złośliwie.
Wyraz twarzy Valgaava mówił sam z siebie
http://www.ainself.net/space/trygallery/val/V148.jpg
- SKĄD TO MASZ?! – wrzasnął w panice smok.
- Znalazłem – uśmiechnął się rozkosznie. – Tam – skinął głową na pomieszczenie za śluzą, do którego wepchnęła go Charlotte.
Valgaav drży z gniewu i macie wrażenie, że zaraz w szale wyrwie sobie włosy z głowy, wraz z tym swoim rogiem.
- Oddaj... prrrrroszę... – wycedził przez zęby.
- Oko Światła – uśmiechnął się nieustępliwie.
Valgaav chwycił się za głowę, kręcąc nią przecząco. Rozległo się głośne chrupnięcie.
- Ups;3 – Verion niewinnie zerknął na pęknięcie na kuli, którą zdusił w dłoni. – Ale ze mnie ciamajda, a to jajo takie delikatne...!;3
- Błagam cię...!
- Błagaj na kolanach – ślepka Veriona błysnęły rozbawieniem.
Valgaav ze spuszczoną żałośnie głową upadł ciężko na oba kolana, ukrywając wzrok przed spojrzeniem Veriona.
- Val! – Aenis chwyciła smoka za ramię. – Ono jest martwe!...
- Zostaw...! – ryknął, wyrywając się jej.
Urażona, zerknęła na niego z wyrzutem, ale zmarszczyła groźnie brwi i znów ucapiła go za rękę.
- ONO JEST MARTWE, VAL, ZABIŁAM JE!!!! – wyrzuciła z siebie, czując, jak serce dudni jej piersiach, pompując szaleńczo krew do mózgu; wrzący szum w uszach...
Valgaav odwrócił się ku niej.
- Bałam się powiedzieć ci prawdę! – szepnęła drżącym głosem, żałośnie patrząc mu w złoty oczy. – Myślałam, że go nie znajdziesz, że zwalę winę na kogoś innego...! Wybacz mi, Val!... Ono jest martwe już od dawna, nie warto...!
- Kłamiesz!!! – syknął zaciekle. – Wiem, że kłamiesz!!!
- Nie, Val, proszę cię, to prawda! Zostaw je, ono jest tylko pustą skorupą, pozwól mu je zgnieść...! Ono już dawno umarło, Val!... – zaczęła krzyczeć niemal w histerii.
- Jakie to słodkie – rozczulił się Verion. – Jestem wzruszony. Łap – rzucił kulę w kierunku smoka.
Valgaav machinalnie poderwał się na równe nogi, wyciągnął obie ręce ku spadającej kuli, gdy ta z głośnym trzaskiem rozbiła się w locie na miliardy malutkich kawałków, które gradem sypnęły smokowi na twarz i ramiona.
Zaległa chwila ciszy. Valgaav spojrzał powoli na swe dłonie i rozłożył palce, by migoczące odłamki jaja mogły poumykać pomiędzy nimi i zastukać cichutko o metalową podłogę.
Wyczuł na dłoniach malutkie, lepkie kropelki wilgoci. Krew.
Chwila nieuwagi...
Valgaav odwrócił się błyskawicznie, ale Verion był szybszy. Pojawił się znów na szczycie działa w rogu sali, trzymając za ramiona wyrywającą się Aenis.
- Urocza młoda dama – zauważył. - Co ty widzisz w tym starym jaszczurze, hm?;3 – mrugnął do kipiącej gniewem Aenis.
- Zostaw mnie...!!!
- Odkryłaś już jego prawdziwą naturę? Wiesz, że jest szalony? Nie potrafi panować nad swym gniewem. Jeśli będzie musiał cię zabić, aby dopaść mnie, zrobi to. Prawda, Val? ;3...

Verion wraz z zakładniczką znika nagle. Valgaav rycząc gniewnie wzbudza falę ognia, która wrzącym powiewem spala wszystko wokół! Sufit się wali!...

Pojawiacie się wraz z Valgaavem w sekwojowym lesie!
http://www.survival.infocentrum.com/s/pulpit/las.jpg
- Ymmm, pięknie tutaj, prawda?;3 – słyszycie glos Verion. – Ciekawsze miejsce niż te ciasne i duszne podziemia!

Verion pojawia się stojąc wraz z więzioną Aenis między dwoma ogromnymi drzewami.
- Układ jest prosty – oznajmia. – Oko za Oko ;3
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 26-09-2007, 21:16   #870
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
- Oh, wreszcie ktoś dobrze wychowany! – uśmiechnął się pociesznie Verion.
- Nie oceniaj jednak nas, najniższego rzędu wedle naszych stwórców
- Jako sam stwórca, wiem co nieco o powstałych z mojej mocy „dziełach” – pocieszył przyjaznym tonem. – Wszystko co powstaje z mego chaosu, nie zostało stworzone na moje podobieństwo, by jak najbardziej różnorodne, mogło kreować jak najbardziej urozmaicony chaos. Zresztą, jestem teraz silniej po stronie Phibriza niż kiedykolwiek! – zapewnił wesoło.
- Mój stworzyciel był wrogiem Valgaava, ale to nie znaczy, że i ja nim jestem.
- Legion...? – uśmiechnął się odkrywczo Verion, kiedy spojrzałeś mu w oczy.
- Wiedz, że mimo naszej zerowej siły także możemy coś zmieniać.
- Oczywiście – poparł, i miałeś wrażenie, że doskonale cię rozumie.
- Ciebie to najpewniej bawi...
- Bynajmniej! – przerywa ci. – Ja, na ten słodki przykład, zmieniłem tak wiele, iż teraz będąc Kiharą, muszę ukrywać własną egzystencję przed całą resztą chaosu. Przed tym, któremu byłem bezgranicznie wierny i oddany.

Tak, jego tożsamość została odkryta - najpewniej ten skurczybyk przeanalizował jego chaos i wyczuł swoją cząstkę - można by powiedzieć, że był on jego praprzodkiem - do którego jednak nie odczuwał nawet najmniejszych więzi rodzinnych, wręcz przeciwnie. Jego część jednak mówiła mu, że niezależnie od tego, czy są przyjaciółmi czy wrogami, z nim najlepiej potrafiłby się dogadać, nieważne, czy to w dźwiękach walki czy przy trunku (który niestety, na nich nie działał)

Gnom doznawał kryzysu osobowości, anioł sprowadził towarzystwo, a Valgaav z Verionem wymieniali się uprzejmościami. Nie przykładał zbyt wielkiej wagi do ich rozmowy, dopóki nie padło w nich jedno słowo. ,,Oko światła" - artefakt pożądany tymczasem przez niego bardziej, niż cokolwiek innego. Dusza Starfire, ogromna potęga i symbol, jakim był sam w sobie dałyby mu ogromną potęgę - wystarczającą, żeby rozpocząć ogromną falę, falę dusz i umysłów, zapoczątkować nowy nurt w historii. Zmienić wszystko, albo zginąć próbując - nie liczył się wynik, był on wręcz sprawą drugorzędną. Najważniejsze było to, by to on był tym, który spróbuje - a demony nigdy nie zapominają, jego imię być może stanie się przez to symbolem, który poderwie innych do tego wielkiego dzieła.


Jedno jest pewne. To wszystko musi się zmienić, czego świadome były wszystkie demony. I być może, jak już powiedział był on tylko pomniejszym demonem, nawet nie był nim w pełni ale już dokonał więcej, niż którykolwiek z jemu podobnych - no bo który z nich spotkał kiedyś Veriona, uważanego za zniszczonego? Czy kiedykolwiek stał na krawędzi konfliktu dwóch takich potęg? Raczej nie.


Verion opowiadał, Astaroth słuchał uważnie. Wszakże, najpewniej skończą naprzeciw siebie, ale on także znał uczucie, jakie dawała biel, kiedy była absorbowana przez demona. Widać spotkał on istotę czystej bieli, skąd naprawdę mógł jej zaczerpnąć - przy jego opisie już i tak niezbyt biały (szary?) anioł bladł jeszcze bardziej - biel, którą od niego brał nie dość, że była słaba to jeszcze bez przekonania, jakby idee dawno już zostały zapomniane i nikt ich nie przestrzegał


Potem Verion przeszedł do rozgrywki, chcąc wyłudzić do Valgaava oko światła, szantażując go smoczym jajem. Astaroth zamarł w oczekiwaniu - gdyby smok miał mu przekazać artefakt gotów był przeteleportować się i zniszczyć jajo, choćby się to dla niego miało skończyć tragicznie. Dzięki chaosowi jednak, nie był zmuszony do podjęcia tak radykalnych kroków, jajo było martwe, więc nie istniało ryzyko. Niestety, kiedy już miało dojść do konfrontacji, najpewniej zakończonej widowiskowym zniszczeniem miasta i ogromem niewinnych ofiar - oczywiście, jeśli ktoś przeżył wywołaną przez niego w mieście zarazę. Znaleźli się w sekwojowym lesie, niezbyt przypominającym miejsce starcia. Powoli ruszył w stronę krzaka, pogładził go delikatnie ręką. Życie... żywioł pana jego stworzyciela, lorda demonów. Biel z fioletem także dają życie, o czym przekonał się tworząc swoje chimery. Jednak teraz odesłał je w bezpieczne miejsce - nie miał zamiaru ich narażać, to była jego walka.


Wyjął dwie szable, rozpalił je ogniem i stanął u boku Valgaava

- Jeśli mogę coś zrobić, powiedz mi - i nie zapominaj, że nawet najsłabsi mogą się liczyć

Po czym metodą ,,transu" przekazał Verionowi

- Tak, byłem Legionem, ale teraz jestem Astarothem, opętańcem z celem, który sam wybiera swój los
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172