Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2023, 17:53   #17
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Pobudka w dużym apartamencie to było coś znajomego. Coś za czym zaczynała tęsknić. Wspomnieniem dawnego życia, przed… tym wszystkim. Potem zaś ktoś głośno zapukał w drzwi. Rose Wilmowsky od Szeryfa. Ubrana po męsku w czarny garnitur, ze skórzanymi rękawiczkami na dłoniach rozejrzała się po apartamencie od razu przechodząc do rzeczy.
- William nie wjedzie do Nowego Jorku. Nie chce przyciągać uwagi szpiegów miss Dubois i wywoływać niepotrzebnie wrażenia, że… knuje za jej plecami z miejscowymi Kainitami. Dlatego poprosił byśmy przywieźli cię na obrzeża miasta. I tam cię odbierze. Jakieś pytania? Nie? To dobrze, bo nie mam za dużo czasu na odgrywanie szofera dzisiaj. Proszę się szybko ubrać. Poczekam za drzwiami. Dziesięć minut wystarczy?-
Po tych słowach wyszła nie dając okazji Ann na zadanie pytań.


Czarny mercedes z górnej półki, niewyróżniający się niczym szczególnym. Rose kierowała go pewną ręką kierując się z centrum na przedmieścia. Powoli, bo miasto było zatłoczone nawet nocą. Ann przyglądała się przez zaciemnione szyby nocnemu życiu miasta. Czasami zauważała Kainitów, skrytych w ciemnych zaułkach. Czasami bezpośrednio w blasku fleszy.
Nowy Jork zamieszkiwało ponad osiem milionów ludzi, było więc na kim żerować. Nic więc dziwnego, że Książę miał tak wielu poddanych. I tak wielu pożądało jego domeny.
Rose skręciła w uliczki Chinatown wybierając dość nietypową trasę.


Ta barwna dzielnica była jakoś… omijana przez Kainitów. Nominalnie podlegała Nosferatu rządzonym przez Haerza, ale szukanie ich tutaj, było jak szukanie wiatru w polu. Nosferatu nie pojawiali się w zacienionych uliczkach tej dzielnicy. Być może nawet nie było ich w kanałach pod nią. Nic więc dziwnego, że czasem zapuszczały się tu bandy Brujah i Gangreli… czasem nawet sfora Sabatu. Ale nikt, nawet Sabat, nie przebywał tu dłużej. I nikt nie miał swojej kryjówki w Chinatown. Żaden Kainita nie spoczął by spokojnie oczekując nadejścia świtu w tej dzielnicy. Nikt nie mówił otwarcie czemu, ale… półgębkiem wspominano o zaginięciach bez śladu.

Nagły telefon wyrwał Ann z rozmyślań. Zadzwoniła komórka Rose, ta odebrała ją i docisnęła ramieniem do ucha.
- Tu Rose… co jest.- zaczęła. Po chwili westchnęła. -Teraz? Teraz nie mog… mam ważną przesyłkę.-
Warknęła.- Nie. Nie może poczekać.-
- Serio? No dobra. Zaraz tam będziemy. 2367. Zrozumiałam. - zakończyła rozmowę i schowała komórkę do kieszeni.
- Napuszony dupek.-
Zerknęła na Ann dodając.- Dobra. Zmiana planów. Zrobimy mały objazd i wpadniemy z wizytą do pewnego cichego miejsca. Odbiorę raport i pojedziemy dalej. To zajmie kilka minut.-


Ciche miejsce. Ciekawe określenie kostnicy. Budynek znajdował się na obrzeżach Chinatown. Ponury stary budynek z okresu rewolucji przemysłowej. Idealne miejsce na kostnicę… jeszcze lepsza sceneria na slasher. Budynek był w kiepskim stanie, ale czy warto było czekać w aucie na Rose? Ann więc poszła z nią.
Przeszły przez drzwi i przemierzyły kolejne korytarze. Rose okazjonalnie machała odznaką FBI mijanym pracownikom kostnicy. Ich apatyczne spojrzenia wykazywały brak zainteresowania tym faktem. Mieli ważniejsze sprawy niż sprawdzać czy się podszywa pod agentkę. Zresztą dwie osoby kiwnęły głowami na jej widok, jakby ją znały. Jakby bywała tu często. Być może nawet tak było.


Zimne metalowe pudło, ze ścianami wyłożonymi metalowymi pudełkami i z metalowymi stołami, lampami. Jedynymi nie metalowymi przedmiotami były całuny i oczywiście ciała. Klasyczna kostnica jakich Ann widziała wiele… w telewizyjnych kryminałach. Rose podeszła do denatów i przyglądała się zawieszkom na ich dużym palcu u stopy.
-2365, 2366, 2367… jest.- mruknęła do siebie.
Zsunęła całun odsłaniając tak bardzo zmasakrowane ciało, że ciężko było odgadnąć płeć denata/denatki.
- Cholera… - zaklęła Rose i warknęła.- Raport Preston i skończ ukrywanie.-
- Och… doprawdy, dlaczego miałbym ukrywać moją olśniewającą urodę.- rzekł chrapliwym głosem bladoskóry łysy osobnik o tęczówkach oczach tak ciemnych, że wydawały się wypełniać całe oko ciemnością. Pomarszczona skóra, szczurze uszy i paskudne rysy świadczyły o tym do jakiego klanu należał. Nosferatu.
Elegancko ubrany mężczyzna podszedł do trupa.
- Rozległe rany, duży ubytek ciała, w tym ważnych organów. Brak krwi. Toksykologia wykazała że został tak naćpany morfiną, że pewnie nie czuł jak zjadano żywcem. Długo zresztą nie pożył. Zabójca miał pewnie paskudny maniery przy stole. Przypuszczam że rozczłonkowano go z pomocą maczety i skalpela. Starał się, ale medykiem to on nie był.- zaczął wyjaśniać.
- To już trzeci trup, nieprawdaż? Tym razem ghul.- Rose potarła podstawę karku. - Nie podoba mi się to. Już mieliśmy niedawno rozróbę w burdelu Beauregarda. Za dużo uwagi prasy przyciągamy. Będzie kłopot, nawet jeśli ten kanibal okaże się w końcu tylko szurniętym seryjnym mordercą.-
- Co jeśli nim nie jest?- zapytał Preston.
- To mamy poważny problem. Sam dobrze wiesz.- westchnęła Rose.- Falconi nie będzie zadowolony.-
Wywołała tymi słowami ironiczny uśmieszek na obliczu Nosferatu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem