Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2023, 17:49   #159
sieneq
 
sieneq's Avatar
 
Reputacja: 1 sieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputacjęsieneq ma wspaniałą reputację
Post wspólny

W CHACIE

Cadoc równie szybko zwrócił uwagę na to co różniło wioski. Brak ciał. Nie kwapił się specjalnie zatem do szukania śladów i nie miał ku temu żadnych zamiarów. Był pewien, że nie znajdzie tu orczych śladów.
– Mornun? – zwrócił się do chłopca po dunlandzku – Jestem Cadoc. Z Rogaczy. A to – wskazał na Gondoryjkę – Eiliandis. Uzdrowicielka z Mundburga. Dalekiego na wschodzie miasta siedmiu bram. Pomoże.
– Mornun, tak. – chłopiec popatrzył uważnie na cudzoziemkę. – Matka chora. Coraz gorzej.
Dunlandczyk pokiwał głową ze zrozumieniem dla frasunku młodzika.
– Raniona?
– Rozchorowała się na bagnach… Coraz gorzej z nią od kiedy uderzyła się głową w kamień… – westchnął smutno, a czarnowłosy przełożył owe słowa na wspólny dla Gondoryjki.
– Mogę? – Eiliandis zbliżyła się do chorej i wskazała na nią dłonią.
Mimo, że Eiliandis wiele po sobie zdradzić nie dała z tego co powiedziały jej oględziny, Cadoc znał już ją na tyle dobrze by wiedzieć, że nie jest dobrze.
– Chodź – powiedział do Mornuna – Nic tu po nas. Nie przeszkadzajmy. A w tym czasie… umiesz oprawiać mięso? Mam kózkę do rozbioru.
Chłopak pokiwał twierdząco głową bez entuzjazmu wstając z posłania.
– Meahrwen… Meahrwen, moja mała Meahrwen… – szeptała znowu odpływając w nieświadomość kobieta.
Gondoryjka uczona poczekała aż Cadoc i chłopak opuszczą ich. Nie chciała by usłyszał jej słowa.
– Nie jest dobrze – powiedziała spoglądając na Zwinnorękiego. – Możemy próbować jej pomóc, ale szanse są takie same jakbyśmy nic nie robili.
– Tedy i zaszkodzić nie możemy… zróbmy, co możliwe. – odpowiedział młodzieniec.
– Meahrwen… – zamyślił się. – O niej pewnie mówiła, gdyśmy do chaty wchodzili. córka, co ją – jak to było… drewniaki zabrały? Pójdę może, chłopaka popytam, a Cadoc przetłumaczy.
– Tak, to bardzo dobry pomysł Roderiku – córka Eadwearda kiwnęła głową. – Znając więcej szczegółów możemy lepiej pomóc.
Kobieta rozejrzała się po izbie podwijając rękawy.
– Czy mógłbyś przynieść wody? – Zwróciła się do Thovisa.
Po jakimś czasie usłyszała rozmowę w obcym, dunlandzkim języku na zewnątrz. Wkrótce do chaty wszedł krępy, niski mężczyzna w wieku podobnym chorej, na widok którego pies zamiatał ogonem podłogę izby.
Zatroskany popatrzył na kobietę w łóżku, która blado uśmiechnęła się i zapytała słabym, sennym głosem.
– Przyprowadziłeś do domu moją słodką córeczkę?
Gospodarz spuścił wzrok a gdy go podniósł oczyma zapytał uzdrowicielkę, czy jest dla żony ratunek.


PRZED CHATĄ

Wypatroszonego zwierzaka, Dunlandczyk odpiął z konia i powiesił na wskazanej przez chłopaka belce pod zadaszeniem chaty na haku. Oboje zaczęli skórować jałówkę i Cadoc zauważył, że Mornun choć nie robił tego idealnie, to nie pierwszy raz. Sadzowłosy przez cały ten czas właściwie się nie odzywał pozwalając zajęciu zaprzątnąć myśli, od których nic teraz nie zależało. Co jakiś czas tylko pokazywał chłopakowi jak można zrobić coś lepiej, lub zmienić uchwyt. Z rzadka jednak. A i to bez słów.
Zwinnoręki zbliżył się do nich i przykucnął obok.
– Chcę zapytać go o tę Meahrwen – rzekł do Cadoca, wskazując głową na małego Dunledinga. – Pomożesz tłumaczyć?
Rogacz skinął tylko głową w odpowiedzi.
– Mornunie – odezwał się do chłopca, a w ślad za jego słowami Cadoc tłumaczył. – Meahrwen to twoja siostra? Co się z nią stało?
– Siostra. – przytaknął. – Porwały ją w nocy drewniaki kiedy wszyscy spali. – odparł smutno i dalej nacinał delikatnie ostrzem błonę ciągnąc w dół skórę od mięsa w taki sposób, aby nie uszkodzić włókien mięśniowych, ani pobrudzić dziczyzny kępkami luźniej sierści.
–Co to za jedni – drewniaki?
– Nie są duże, ale zwinne. Żyją w takim strasznym lesie. I kolor skóry do kory drzew podobny mają. W nocy przychodzą, bo słońca nie lubią. I dzieci kradną… – westchnął.
Chłopiec opisał w prostych słowach i nawet pokazał jak drewniaki chodzą.
Przysłuchający domyślili się, że dziecku chodzi o orki, a dokładniej gobliny.
– Szukaliście? Ktoś próbował tropić te… drewniaki?
– Szukałem jej. Ale nie znalazłem… Ojciec powiedział, że zabrały ją do Czarnego Lasu.

***

Jakiś czas później do domu wrócił ojciec chłopaka, na którego widok Mornun ucieszył się. Niski, krępy i kudłaty Dunlandczyk był tyle wściekły co i przestraszony widząc wrogich zbrojnych.
– Czego tu?! – krzyknął. – Mało złego nam daliście?! – pytał wzburzony złość kierując do Thovisa i Rodericka, których zielone peleryny i rohirrimskie hełmy musiały solą w oku być gospodarzowi.
– Witaj – Cadoc wyszedł na przeciw krajanowi stając na drodze jego gniewnego wzroku. Uniósł obie dłonie w geście pokojowym – Ani ja ani moi kompani – tu odwrócił się do obu i wymownie zerknął na boki – nie mamy złych zamiarów. Mnie zwą Rogaczem. Czy porozmawiasz z nami?
– Matce pomagają! – rzucił chłopak w ojczystej mowie.
Mężczyzna po trzydziestce wyraźnie uspokoił wzburzenie tak w tonie głosu, jak i mowie ciała, energicznie podchodząc do Rogacza. Wobec Eorlignow jednak nadal musiał mieć podejrzenia lub zwyczajną nieufność, bo zerkał na nich niespokojnie i drzewca siekiery z ręki nie wypuszczał.
– Jam Comlar i z tobą się rozmówię. – rzekł w dialekcie Giseala, który zrozumiały był wszystkim Dunlandczykom różniąc się tylko czasem akcentem i doborem słów, tudzież ich innym znaczeniem w różnych kontekstach. – Za pomoc ofiarowaną dziękuję. Wyżyje mi żona? – zapytał dumnie starając się nie okazywać emocji.
Cadoc odetchnął. Jego rozmówca nie zdawał mu się człekiem przywykłym do podstępów. Uznał więc, że zagrożenie walką minęło.
– Tego ci nie powiem. Nasza uzdrowicielka jest z nią. Zajrzyj jeśli chcesz, ale lepiej nie przeszkadzać. Gdyśmy przyszli źle z nią było.
Pozwolił mężczyźnie upewnić się, że nie ma w jego słowach kłamstwa.
– Syn twój Mornun jest zdolny. Masz powód do dumy. Opowiedział nam o drewniakach. Czy to jakieś orkom stwory podobne? Widzieliśmy już ślady orków.
– Mniejsze od orków. Zwinne i chytre… Zwabić mi dziecko musiały, że chatę opuściła… – westchnął żałośnie na wspomnienie. – Nie pierwszy raz. Od kilku już lat tak się dzieje. Dzieci uprowadzają do Wielkiego Czarnego Lasu. Nikt stamtąd nie wraca.
– Od lat?! – Cadoc tym razem choć cały czas opanowany, nie wytrzymał i dał upust wzburzeniu. Prawa pogranicza choć okrutne były dla niego w pewnym stopniu zrozumiałe. Ale jeśli jakaś zgraja robactwa nęka ludzi, to i czarno i jasnowłosi pierwej winni zgnieść je jak najprędzej – Jakże to?! Czemuż Żelaźni ani Frecasburg nic z tym nie poczną??
– Żelazni?! – prychnął z pogardą Dunlandczyk rozeźlony. – To pijawki! Jak pasożyt na brzuchu krowy… Wcale oni nie lepsi od Słomianych Łbów… A może i gorsi nawet. My wszyscy spokojnie tu żyjemy. Z ludźmi od koni zza rzeki handlujemy… A nieszczęście nam Żelaznymi Ludźmi się zwący przygotowali swymi podjazdami i walką ze Słomianymi… od wiosek okolicznych z Czerwonych Wrzosowisk trybut ściągają w zamian za ochronę… I zobacz jak nas ochronili! Na wieść o oddziale konnych to Żelazni zostawili nas samym sobie… Gutun ze swymi ludźmi miał nas bronić w imię umowy z wodzem Żelaznych… Stwierdził jednak, żeśmy za mało płacili i czmychnęli… Dobrze, że w porę ludziskom udało się ukryć na mokradłach… Kilku naszych jednak poległo… A wieś w ruinę obrócona… Wina to tak Słomianych jako i Żelaznych!
Cadoc pokiwał głową, ale nie odpowiedział niczego z razu. Miast tego przełożył na głos na wspólny zasłyszane wieści, bo trzeba było poważnie się nad nimi zastanowić z Thovisem i Roderikiem.
Ziwnnoreki w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie, wpierw próbując wyłapywać sens z pojedynczych słów. Gdy zaś wysłuchał Rogaczowego tłumaczenia, nie zrobił się wiele mądrzejszy – zbyt zawiłym zdawały się być owe stosunki i zależności pośród Dunalndzkich klanów. Ale nie czas był po temu, by o takowe sprawy wypytywać.
W międzyczasie Eiliandis wyszła z chaty. Z miny kobiety ponownie trudno było wyczytać cokolwiek poza tym, że nie mierzy się z łatwym przypadkiem. Zmiarkowawszy, że obcy Dunlandczyk, ten sam co do chaty zajrzał, musi być bliskim krewnym chorej, a najpewniej mężem, odezwała się do niego.
– Chwilowo uczyniłam co w mojej mocy. Ale bez jej pomocy, żaden lek tu nie poradzi. Ciało wciąż jest dość silne. Ale duch gaśnie.
Comlar skinął głową z wdzięcznością.
– O córkę wciąż pyta? – Zwinnoreki spojrzał na uzdrowicielkę. – Jakby się dziecko odnalazło, może by matce wola do życia wróciła. Może nadzieja jakaś jest.
– Nadzieja jest. – szepnął Dunlandczyk.
– Szukaliście dziewczynki? Szliście za tropem do tego lasu? – zwrócił się do gospodarza.
– Nie. – odparł we wspólnej mowie bez patrzenia na domniemanego Eorlinga. – Z powodów wielu. – dodał do Cadoca w westronie aby wszyscy rozumieli. – Wojownikiem mniej od rybaka jestem. A w pojedynkę rady bym im nie dał. Wiem dokąd idą. Wróciłem szukać ludzi z wioski do pomocy i naszej staruchy. Ale nikogo nie ma… już dwa tygodnie i nikt do wioski nie wrócił… Nienaturalnym to jest.
Obejrzał się na zachód.
– Tam. – wskazał ręka. – Dwadzieścia mil lotem kruka stoi Wielki Czarny Las. Tam Drewniaki ciągną nocą. Gdyby ze światłem dnia podróżowali, to by już do celu dotarli. Jednak brzydzą się słońca. Czekają zmroku w ukryciu i przed świtem do lasu dotrą.
– Pomożecie nam?! – wyrwało się chłopcu.
Jego ojciec wzrokiem skarcił syna.
– W jakim celu tutaj jesteście? – zapytał Comlar.
– Warunki rozejmu ustalić z buntownikami. – odparła Gondoryka myjąc ręce w wiadrze. – Wiesz, gdzie ich szukać?
– Wiem. – odpowiedział.
– Musimy się naradzić Comlarze w jaki sposób i czy możemy wam pomóc. – rzekł Cadoc dając do zrozumienia Dunlandczykowi, że dalszą część rozmowy Bractwo musi przeprowadzić samodzielnie – Wiedz bowiem, że jeno czwórka nas jest.
– Można by wpierw reszty waszych poszukać, więcej luda zebrać i tak w trop za drewniakami pójść? – zapytał Leśny Człowiek.
– Jako żem już mówił. Do wsi pierwszy wróciłem, bo żona się rozchorowała. Już dawno reszta winna była powrócić. I dzisiaj od rana ich żem szukał. Nikogo tam nie ma… Słomiane Łby w niewolę nie biorą. Ani ciał naszych nie chowają… Gdybyście za Drewniakami ruszyli i dziecko mi uratowali, to wam mapę do ukrytego miasta Żelaznych sprawię. – rzekł Comlar i wszedł do chaty zabierając syna.
– Kto wie, czy to by wiele pomogło, gdyby onych ludzi odnaleźć – odezwał się Zwinnoręki, gdy stanęli na uboczu, by się naradzić. – Może lepiej we czworo, po cichu, jak wtedy, gdyśmy porywaczy marszałkowej szukali? Mroczna Puszcza była mi domem, to i w Czarnym Lesie bym mógł plugastwo tropić. Pójdziemy małej szukać? – popatrzył na towarzyszy.
– Jeśli nam się uda, to choć dobrem zła wyrządzonego nie wrócimy, to jedynie pomóc to naszej sprawie może. – wtrącił Thovis.
– Mało się ja na orkach i goblinach wyznaję. – Cadoc nie wyglądał na równie pewnego. Sadzowłosy już w onczas dla marszałkini wahał się ryzykować i gdyby nie upór Gleowyn i Eiliandis, pewnie by ręki do tego nie przyłożył. Tu było inaczej o tyle, że o ile ufał że Żelaźni nie skrzywdzą marszałkowej, tak o niewoli wśród orków miał jak najgorsze zdanie. – Ale myślę, że jak porywają to do niewoli. Jest ich z pewnością banda, której sami nie pokonamy. Mogliby pomóc Żelaźni, ale jak widać z tego co tu zaszło wielce trudna by ta rozmowa była. Tym bardziej jeśli Caswelun u władzy. Prędzej myślę Marszałka nakłonić na karny zagon. Nie będzie mu miła wszak wieść że na jego rozkazach orki niewolników zyskały. A to wszak trzeba będzie królowi na koniec przedstawić. Tyle że ta kobieta w chacie…
Spojrzał na Eiliandis pytająco.
– Przeżyje najwyżej kilka dni jeśli nic się nie zmieni. – dokończyła Gondoryjka odczytując pytanie.
– Może i z lasu szansy nie mamy wyrwać nikogo i goblinów pokonać. Wszak oni już próbowali skoro nikt nie wraca… Ale i siła tych orków porywaczy wielka być wcale nie musi, skoro forteli się trzymają by dziecko wykradać, miast przez drzwi siłą wejść i jedyną rodzinę w pustej wiosce w nocy obezwładnić. Comlar wierzy, że jest szansa ich dogonić w drodze do lasu jeszcze za dnia dzisiejszego. I ma to sens, bo gobliny za dnia nie ruszają się. – rezonował młody Eorling.
– Pójść za goblinami to jedyny ratunek dla tej kobiety – dodała Eiliandis popierając Eorlinga – Tak należy uczynić. Na miejscu zaś gdy więcej się o nich dowiemy możemy zmierzyć siły nasze na zamiary.
– Dobrze – mruknął Cadoc mnąc jeszcze jakieś słowo w swoim języku – Zostaw Eiliandis chłopcu wskazówki jak matki doglądać. I żeby co jałówki zostało! A ty Zwinnoręki wytężaj oko i nos, bo ostatnio się na wilki napatoczyłem.
Wyglądało na to, że krótka narada dobiegła końca i choć tylko Cadoc miał jakieś wątpliwości, to tym razem chyba wyłącznie dla zasady, a nie z przekonania.


 
sieneq jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem