Rozwój sytuacji wydawał się być coraz szybszy z minuty na minutę. W głowie Louisa nagle powstała myśl, jakby nagle wsiadł do pociągu, a maszynista w trakcie jazdy jakimś cudem zdołał odpiąć hamulce i dawał do kotła tyle, ile się dało. A gdzieś tam, w dali, wydawało się, że majaczyła przepaść.
Wyglądało na to, że ten cały przekręt z dragami, który miał tutaj odstawić wcale się nie zdarzy. I że cokolwiek, co zdarzyło się na pokładzie czwartym nie było czymś, z czym on miał związek. W ogóle nikt nie połapał się, że na statku miał się zadziać deal tysiąclecia.
– Panowie - skinął głową w geście powitania tutaj na paru innych, którzy znalazło się przy członkach obsługi. – Pani. Rączki całuję i taki tam inny badziew.
Już miał zwrócić się do ludzi z załogi i połajać ich przyzwoicie - na końcu języka już miał wyjątkowo soczystą, dobrze skonstruowaną i wyważoną wiązankę, która w drobnych detalach ilustrowała, co właśnie porabiają ich matki, jednak urwał wpół słowa, kiedy usłyszał radio.
– Pasażerowie nie są martwi! Khht, oni wszyscy ożyli, i nas zaatakowali!! Jezu… wracamy… khhht.
Louis uśmiechnął się złośliwie.
– Ożyli, znaczy się, jak Jezus Chrystus - zaśmiał się. – Apostołowie też tam byli? Panie, tutaj jest jakiś niezły kit. Nie łapię, o co wam chodzi, ale się dowiem.
~
Kiedy strażacy wrócili i zdawało się, że bredzili o tym, jak ludzie z pokładu cztery ponoć powstali z martwych i ponoć chcieli ich zjeść, Fonseca tylko pokręcił głową z politowaniem. Zwrócił się do pozostałych:
– Na statku pierdolnął gaz, który z jakiegoś powodu sprawia, że ludziom odbija - rzekł Fonseca, próbując ułożyć sobie w głowie jakiś plan. – Jak dla mnie, pokład numer cztery jest poza zasięgiem, chyba, że ktoś ma maski gazowe. Powinniśmy zamknąć przejścia na dół i po prostu płynąć dalej, tłum luda gówno zrobi przeciwko solidnym drzwiom.
Louis wyjął papierosa i zapalił. Ignorował gadaninę obsługi.
– Ktoś idzie ze mną? Wolałbym sam dopilnować, że jest zamknięte.