DeDeczki i PFy | Ludzie Kargara, sprowadzeni do jaskini, aż sapnęli ze zdziwienia, które szybko przerodziło się w ponurą satysfakcję. Stary łucznik szybko oddelegował dwóch do sprawdzania i przeszukiwania pokonanych – najbrudniejsza robota, tym razem jednak przyjęta z dziwnym entuzjazmem – podczas gdy pozostała szóstka zajęła się wyprowadzaniem jeńców z jaskini. Ich dowódca stanął przed Rufusem, a półork miał wrażenie, że powstrzymuje się przed salutem. - Para minotaurów i dwóch hobosów zwiało na południe - zameldował - Puściliśmy za nimi kilka strzał, ale nie zdążylibyśmy ich dogonić, zejście z klifu bez tych waszych sztuczek za dużo zajmuje – skrzywił się nieco, patrząc na jeńców, po czym położył dłoń na ramieniu półorka - Dobra robota, Rufus. Twój ojciec pewnie narzekałby na niańczenie tych biedaków, ale wiem, że byłby dumny –
Jeńcy wychodzili na świeże, nocne powietrze niepewnie, jakby wciąż niedowierzając temu, że odzyskali wolność. Ich zniszczone ubrania wisiały na nich smętnie, nie zapewniając żadnej ochrony przed zimowymi chłodami – druidzkie zaklęcie okazało się wybawieniem, lecz krótkotrwałym, magia rozdzielona na tyle osób utrzymała się ledwie przez dwie godziny forsownego marszu. Na szczęście w międzyczasie zdążyli rozdzielić między siebie przyniesione przez członków milicji koce i ciepłe płaszcze. Mimo to, pieszy marsz przez całą noc nie był najlepszym pomysłem, dlatego grupa dość szybko rozbiła obóz w znanej lokalnym myśliwym pieczarze. Była dość ciasna, ale w tym przypadku stanowiło to wręcz zaletę. Ciepło, cisza i śnieg leniwie sypiący na zewnątrz uspokajały, a w niektórych przypadkach nawet nastrajały do cichej rozmowy przez zaśnięciem. Jace i Mikel dowiedzieli się, że jeńcy to w większości mieszkańcy Ecru, a dwójka z nich to kupcy, którzy mieli pecha znaleźć się w złym miejscu o złym czasie. IV dzień miesiąca Kuthona (XII), Longshadow, 126 dni po ucieczce z Phaendar, 53 dni po odbiciu fortu Trevalay
Rankiem okazało się, że obawy Vircana co do pościgu nie zostały niepotwierdzone – obserwacja z powietrza nie przyniosła żadnych bezpośrednich konsekwencji. Pewne jednak było, że Kły wiedziały już o likwidacji jednego z ich ważnych zasobów, co mogło wpłynąć na ich plany. Do ataku pozostały ledwie trzy dni, więc mogli oczekiwać zwiększonej aktywności zarówno hobgoblińskich zwiadowców, jak i posłańców czy nawet mniejszych oddziałów. Sądząc po zdobytych dokumentach, generał Kosseruk wciąż dysponował imponującymi siłami, których zamierzał użyć niezależnie od tego, w jakim stanie będą jego oddziały już teraz rozmieszczone wokół miasta.
Słońce stało już wysoko na niebie, gdy ujrzeli bramy Longshadow. Wywołało to nie tylko szczere okrzyki radości i łzy szczęścia jeńców, ale też nagły przypływ sił. Zmaltretowani, wymarznięci i ztraumatyzowani biedacy ożywili się niespodziewanie i niemal popędzili w stronę miejsca, które jeszcze parę dni wcześniej wydawało się jedynie odległym marzeniem. Idący obok Rufusa Kargar zaśmiał się cicho. - Przypilnujemy, żeby znalazło się dla nich miejsce pod dachem i coś ciepłego do zjedzenia. Wy macie ważniejsze sprawy – z obrzydzeniem kiwnął głową w stronę związanego i wciąż nieprzytomnego hobgoblińskiego kapłana, jedynego Kła, który przeżył ich atak. |