Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2023, 20:17   #420
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 106 - Koniec i epilog (1/3)

Jaszczuroludzie




Szponiasta dłoń o gadziej, błękitnej skórze uniosła złotą, ozdobioną pradawnymi glifami tabliczkę. Gadzi szaman ostatni raz pozwolił sobie na luksus trzymania jej w dłoni i obrzucenia jej spojrzeniem swoich szparkowatych, czarnych źrenic. Po czym pochylił swój jaszczurzy łeb w geście szacunku a następnie umieścił złoty, nieco zaokrąglony na bogach prostokąt na swoim miejscu. Pośród innych jemu podobnych. Udało się przywrócić część pradawnego, zagubionego dziedzictwa. Zamocowana właśnie tabliczka sąsiadowała z innymi sobie podobnymi. Razem tworzyły obraz czegoś większego. Czegoś wspaniałego. Czcigodnego. Wola samych Stworzycieli jacy znikli z tego świata wraz z Wielką Katastrofą sprzed tysięcy cykli słonecznych. Ale nie zostawili swoje dzieci samych. Zapisali swoją wolę, swój wspaniały Wielki Plan na takich właśnie złotych tabliczkach. Niestety podczas tamtej Wielkiej Wojny oraz wielu późniejszych katastrof wiele z tego cennego dziedzictwa zostało zagubionych. Wolą Najmędrszych było aby je odszukać i odzyskać.




https://i.imgur.com/O49q92B.png


Tlexictli aż zadrżał na myśl jaki właśnie zaszczyt go spotkał. Dziś był jego wielki dzień. Wielki Lord Mazdamundi ocknął się ze swoich świętych medytacji. Co więcej był łaskaw okazać swoją wolę im, marnym robakom pławiących się w jego wspaniałości. Gdy tylko Wielki otworzył swoje powieki powiódł po zebranych przed nim skinkach - kapłanach spojrzeniem ci padli przed nim na twarz nie śmiąc podnieść na niego swoich oczu. Lord wydał z siebie skrzek i utkwił wzrok w przygotowanych dla niego darach. Znosili je odkąd tylko zapadł w swoje medytacje aby mógł im obwieścić swoją wolę jak tylko się przebudzi jakie ma wobec poszczególnych artefaktów zamiary. Tym razem zainteresowała go złota, tabliczka. Ta sama jaka na początku tego cyklu słonecznego zdobyła wojenna wyprawa. Skink kapłan-mag przywiózł ją triumfalnie z trzewi sąsiedniej piramidy opanowanej przez Amazonki. Wielka była radość wśród skinków z tak cennego skarbu jaki mógł pomóc w odzyskaniu ułamka pradawnej, od mileniów zaginionej wiedzy jaką tak uparcie tropili przez kolejne milenia i krainy. Sam lord Mazdamundi nagrodził zdobywcę tego skarbu zaszczytem umieszczenia tabliczki w najcenniejszym skarbcu ich miasta - Sali Wielkiego Planu. Tlexictli nigdy wcześniej nie dostąpił zaszczytu aby w ogóle się tam znaleźć a teraz był tutaj w środku. I nagromadzenie artefaktów jakie niegdyś dotykało cudowne jestestwo Pradawnych oraz Pierwszych Slannów prawie go paraliżowało z zachwytu. Czuł się jak bluźnierca i świętokradca zanieczyszczający swoją obecnością to miejsce najświętsze ze świętych. Trwożliwie zerkał na te wszystkie wspaniałości o jakich wcześniej tylko wiedział od urodzenia. Przecież wykluł się w Stawie Życia już przygotowany do swojej roli. Jednak pierwszy raz dostąpił zaszczytu aby widzieć to wszystko na własne oczy.

Teraz zaś po umieszczeniu tabliczki na od mileniów przeznaczonym mu miejscu ukląkł, przymknął oczy i pogrążył się w medytacji. Pozwolił sobie na ostatnią okazję wspomnień i myśli w tym wspaniałym miejscu ich dziedzictwa. Nie miał pojęcia kiedy następnym razem Lord uzna, że jest godzien aby tu wstąpić. Spojrzenie gadzich powiek zrobiło się niewidzące gdy gałki oczne znieruchomiały w jednym punkcie. A przed umysłem jaszczurzego maga-kapłana znów stanęły sceny waki z Odwiecznym Wrogiem jaki doprowadził do Wielkiego Kataklizmu i zniknięcia Bogów - Założycieli. Oczywiście widział od początku czego się spodziewać. Mądrość tabliczek była tak wielka, że kazała wyruszyć do sąsiedniej piramidy aby zająć ją i zamknąć bramę do sąsiedniego wypaczonego wszechświata. Trzeba było więc przezwyciężyć wszelkie trudności aby to osiągnąć. Dlatego Tlexictli wyruszył z kilkoma innymi kapłanami na czele dumnej armii i zajął nadspodziewanie łatwo tą pradawną budowlę. Ta garstka Amazonek na czele z ich wyrocznią nie mogły stawić czoła całej ich potężnej armii. Okazało się, że także szczurze plugastwo się tu kręci jak zwykle tchórzliwie kryjąc się w wiecznym mroku podziemi i podstępnie podgryzając podstawy świata. Nimi też trzeba było się zająć. Jednak jaszczurzy kapłani czekali aż konstelacje ułożą się w odpowiedni wzór. Wtedy będzie odpowiedni moment na stanięcie z Pradawnym Wrogiem. Tlexictli zastanawiał się dlaczegóż czekać? Dlaczego nie uderzyć od razu? Zwłaszcza jak dookoła piramidy zaczęły się gromadzić armie Amazonek oraz ich zamorskich sojuszników. Po cóż czekać? Ale kapłan zdawał sobie też sprawę, że jest jeszcze młody jak na standardy swojej rasy i zapewne w tabliczkach jest ukryta mądrość.

Jak się okazało była. W noc jaki konstelacje ułożyły się w od mileniów przewidzianym porządku armie napastników ruszyły do ataku aby zdobyć miasto piramid. Jaszczury beznamiętnie stawiły im odpór. Ale chociaż właśnie tam obie strony zgromadziły większość sił to kapłani zdawali sobie sprawę, że nie tam sytuacja się rozstrzygnie. Właściwie pod względem Wielkiego Planu bitwa była tylko niewiele znaczącym detalem, zasłoną dymną do rozstrzygającego starcia. Tlexictli bardzo odczuwał stratę swoich braci-kapłanów. Jeden zginął podczas wcześniejszych walk w podziemiach przeżarty strasznym gazem szczurzej rasy, drugiego zabił nocny rajd ciepłokrwistych napastników podczas odprawiania rytuału wzmocnienia. Z całej trójki magów został tylko on, najmłodszy i najmniej doświadczony. I właśnie na niego spadło brzemię odpowiedzialności bezpośredniego starcia z Odwiecznym Wrogiem. Dlatego sądził, że jest skazany na klęskę a jego imię w rodzimej piramidzie stanie się synonimem nieudolności i porażki po wsze czasy. Mimo to gdy nadeszła ta ważna noc nie wahał się ani chwili. Dopiero jak wbiegł na grzbiecie swojego kroxigora do splugawionej komnaty odkrył jak wielka była mądrość pradawnych zapisanych w tabliczkach.

Zapisane tam było, że trójka obdarzonych mocą magów stanie do ostatecznej walki z Okiem Spaczonej Wieczności. Ale póki nie wbiegł do tamtej sali razem z dwójką już nieżyjących braci sądził, że to każdy z nich ma być inny. Dlatego starannie ich dobrano pod tym względem. Każdy był z innego skrzeku, z innej specjalności, charakteru, generacji i doświadczenia. Wydawało im się, że są gotowi. Więc gdy dwóch z tych trzech padło we wcześniejszych walkach Tlexictli sądził, że jest skazany na klęskę. Nie splamił się jednak odwrotem i dał znak do ostatniej szarży swojemu kroxigorowi i gwardzistom saurusów. Dopiero w środku jak dojrzał już dwie, ciepłokrwiste istoty jakie zmagały się już ze Strażnikiem Bramy. Od razu wiedział, że to właśnie to. Musiał się połączyć w zmaganiach z tymi dwoma ciepłokrwistymi stworzeniami dysponującymi mocą i we trójkę mieli utworzyć triumwirat jaki stanie do walki z istotami piekielnego plugastwa. Jedna z samic emanowała niebiańską światłością i rozpoznał w niej wyrocznię Amazonek, stworzenie starsze nawet od niego. Drugą spowijała aura krwawego mroku gdy próbowała splątać ciemnymi mackami mocy potężniejszego od siebie potwora. On sam dysponował czystą, nieskalaną mocą z jakiej opanowaniem sie wykluł a przekazaną mu genetycznie przez Pradawnych. W pojedynkę nie mieli szans. Ale we trójkę udało im się pokonać Strażnika Bramy i po tylu mileniach wypaczającego wpływu na ten świat oko się wreszcie zamknęło i zniknęło. Oczywiście to spaczenie tam pozostało i pozostanie pewnie do końca świata ale dziura w rzeczywistości została zniszczona.

Tlexictli łypnął gadzimi powiekami i spojrzał jeszcze raz na wciąż zdekompletowaną mozaikę złożoną ze złotych tabliczek. Tak, wtedy na początku tego cyklu słonecznego w zbrukanej piramidzie zajętej przez Amazonki odnieśli zwycięstwo. Odzyskał ten bezcenny skarb i później mógł go złożyć przed tronem medytującego w uśpieniu lorda Mazdamundi. Ten gdy się właśnie przebudził docenił ten dar i w nagrodę pozwolił mu umieścić tą złotą, pokrytą świętymi glifami sztabkę w od mileniów przeznaczonym jej miejscu. Jeszcze sporo innych brakowało. Ale to nic. Gdy przyjdzie czas to odnajdą i dołożą ostatnią z nich i wtedy wreszcie całość Wielkiego Planu stanie się oczywista. Gdy trzeba będzie znów zniszczyć wszelkie niegodne istnienia w tym Planie ras to jaszczury posłuszne tym rozkazom ruszą i zniszczą je. Tak samo gdy Lord postanowi odzyskać piramidę zagarniętą przez Amazonki. Wówczas żadna siła na tej ziemii nie uchroni je przed zimnokrwistymi armiami. Albo gdy znów trzeba będzie zepchnąć ciepłokrwistych intruzów do morza aby oczyścić ojczyznę z tego hałaśliwego i podatnego na emocje i spaczenie plugastwa to tak się właśnie stanie.

Mag-kapłan ostatni raz pokłonił się przed pradawnym dziedzictwem. Wstał i cofał się z wciąż pochylonym łbem aż wyszedł na korytarz. Tam odważył się odwrócić jeszcze raz i obserwował jak potężne, pokryte świętymi glifami drzwi zasuwają się na dół odcinając sanktuarium najświętsze ze świętych od reszty piramidy. Obok stały dwa prastare saurusy niczym nieruchome posągi. Nawet oczy wydawały się być kawałkami błyszczących kamieni uformowanymi w kształt źrenic istot żywych. Ale w każdej chwili mogły się zmienić w ryczące bestie gotowe stanąć naprzeciwko każdego wroga chcącego zbezcześcić tą świątynię pamięci. Mogły tu stać dowolnie długo aż świat by się skończył i dżungle znów pokrył lodowiec. To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia. Sam Tlexictli też był bez znaczenia. Liczył się tylko Wielki Plan i wola Pradawnych oznajmiana świętymi ustami Lorda Mazdamundi. Liczyło się tylko to. I młody kapłan-mag czuł pełnię szczęścia, że ma zaszczyt być drobną niteczką, maleńkim węzełkiem w tym wspaniałym dziele. Odwrócił się i ruszył korytarzem aby zająć się kolejnymi zadaniami.



Amazonki



Barno pociła się strasznie. Nie była przyzwyczajona do tego by chodzić tak grubo okryta. Jednak ta nowa, podziemna wojna z nieznanym wcześniej wrogiem wymusiła nowe techniki walki. Wróg nie był tak całkiem nowy. Po prostu od wielu pokoleń wojowniczki królowej Aldery nie miały z nim do czynienia. Lalande ze swoimi kapłankami musiała zagłębić się w pradawne tabliczki i święte glify ich przodkiń aby znaleźć na nie sposób. W końcu znalazły. Aby chronić się przed szkodliwymi oparami należało nanieść na ciało glinę z dna świętego stawu. Gdy była mokra mazała się jak błoto i dzięki magii Lalande nigdy do końca nie wysychała i trzymała się ciała. Tworzyła drugą, ciemną i grudowatą skórę jaka chroniła przed toksynami i gazami w jakich lubowały się podziemne, plugawe stwory. Przynajmniej póki coś nie przebiło tej powierzchni jak choćby jakieś ostrze.

Zostawał jeszcze oddech. Ale i tutaj wyrocznia znalazła sposób. Wystarczyło przewiązać twarz chustą nasączoną kwietną ambrozją jaka skutecznie oczyszczała powietrze. Zaś oczy były chronione przez gogle. Tych chyba Barno lubiła najmniej bo uważała, że jest w nich prawie ślepa. Łatwo było je zachlapać błotem czy juchą i już w ogóle nic nie było przez nie widać. Chociaż pomagały przed wyżerający oczy gazem. No i nawet w całkowitych ciemnościach pokazywały cokolwiek na kilka kroków. O ile nie były zabrudzone. A trudno było je oczyścić jak się miało dłonie pokryte ochronną gliną. Glina zaś chociaż święta i tak dobrze chroniła przed toksynami grzała niemiłosiernie. Gorąco parowało z ciała ale nie miało gdzie uciec więc się kumulowało tworząc wewnętrzny żar jaki był trudny do wytrzymania. Dlatego podziemne wojowniczki tak często sięgały do bukłaków i żuły liście koki jakie zmniejszały uczucie łaknienia.

Teraz Barno właśnie zatrzymała się i odruchowo otarła pot z czoła. Co przyniosło jej tylko złudne uczucie ulgi a wręcz irytacji bo błoto z ramienia zmieszało się tylko z błotem z czoła i żadnej ulgi jej to nie przyniosło. Sięgnęła więc po bukłak jaki zrobił się już zbyt lekki i pusty a przez to chlupotał. Korciło ją aby wypić wszystko do końca ale powstrzymała się. Spojrzała w dół zastanawiając się czy z nią się nie podzielić tą skromną ilością wody.

“Ona”. Nie mogła się powstrzymać aby tak o niej nie myśleć. Z trudem starała się mieć ją dalej za istotę ludzką. Jedynie więzi siostrzanej lojalności i miłości kazały jej rozwinąć swój płaszcz, przesunąć na nie bezwładne ciało i potem ciągnąć je za sobą. “Sama tego chciałaś dziewczyno. Po co zgłaszałaś się do tej roboty?”. Skarciła się sama w myślach. Musiała się liczyć właśnie z czymś takim. Jeden z patroli wysłanych w podziemia nie wrócił. Wysłano kolejny i ten wrócił z ciężkimi stratami. Nie udało się jednak nawiązać żadnego kontaktu z zaginionymi siostrami. Prawie. Wysłanemu na ratunek patrolowi wydawało się, że słyszą zniekształcone echo charakterystycznego bojowego okrzyku Amazonek co świadczyło, że ten pierwszy patrol wciąż żyje i walczy. Więc wysłano większy oddział. Odnalazł pobojowisko swoich sióstr i tych ogoniastych, podziemnych stworzeń. Ciała swoich współplemieńców zabrały. Ale zorientowały się, że brakuje ich liderki. Kary. Za to znalazły ślady prowadzące na skraj jakiejś czeluści. Zupełnie jakby dzielna kawalerzystka swoją ostatnią walkę zakończyła w odmętach tej podziemnej wyrwy. Wtedy pod wpływem impulsu Barno zgłosiła się na ochotnika, że zejdzie tam i odnajdzie jej ciało albo chociaż zabierze jej ekwipunek i naszyjnik aby siostry mogły ją pochować jak należy. Dostała na tą zgodę i obserwowała jak wojowniczki z jej plemienia odchodzą korytarzem prowadzącym do świata błękitnego nieba i złotego słońca. Odchodziły objuczone ciałami swoich poległych. Dostrzegła jeszcze ostatni salut siostry dowodzącej. Po czym ona też się odwróciła i odeszła. A Barla poczuła się wyjątkowo samotnie.

Ale przecież była doświadczonym zwiadowcą. Świetnie radziła sobie w nocy a do tego była dość drobna i gibka a to przydawało się w tych podziemnych starciach. Więc zgłosiła się na ochotnika do tych walk tak samo jak teraz po to aby odzyskać ciało Kary. Odwróciła się więc plecami do korytarza oznaczającego życie i zaczęła ostrożnie schodzić w dół rozpadliny. Nie miała już wsparcia reszty wojowniczek więc schodziła po omacku, korzystając tylko z magii gogli jakie pokazywały ledwo zarys kolejnych kamieni i załomów. Ale miała już w tym nieco wprawy więc jakoś szło.

Leżące ciało znalazła dość szybko. I dopiero tu spotkała ją prawdziwa groza. Ciało owszem było. Ale może lepiej, że te gogle nie pokazywały wszystkich detali. Widziała czaszkę zamiast twarzy. Pokryte stopionymi fragmentami skóry i mięśni jakie powinny układać się w atrakcyjną twarz o ponętnych ustach i błyszczących oczu. Teraz zamiast tych roziskrzonych, radosnych oczu ziały puste, mokre oczodoły czerni. Podobnie front ciała. Widziała fragment mostka, żeber, obojczyka i dopiero pod nimi błyszczące, krwawe wnętrzności. To, że miała do czynienia z ciałem Kary dała radę rozpoznać tylko po biżuterii i broni. Takie obrazy już widziała wcześniej choćby na pobojowisku powyżej. To było straszne ale nie najgorsze. Najbardziej makabryczne było to, że ciało wciąż oddychało. Spazmatycznie, nieregularnie, ciężko. A przez wyżartą kwasem albo gazem krtań dał się słyszeć obrzydliwy, świszczący dźwięk.

Barnio zrobiło się gorącej niż powinna. Odruchowo spojrzała w górę szczeliny. Gdzieś tam, w odmętach podziemnych korytarzy były jej siostry jakich mogłaby się zapytać i poradzić co robić. Ale było już na to za późno. Sama musiała zdecydować. Dłoń spoczęła jej na rękojeści obsynitowego noża. Jeden cios łaski w serce i po sprawie. Tak. Właśnie tak powinna zrobić. Czy tamta druga cudem się ocknęła zdając sobie sprawę, że ktoś przy niej jest czy był to tylko odruch umierającego ciała tego młoda zwiadowczyni nie wiedziała. Ale poczuła jak dłoń tamtej dotknęła jej stopy. Zwalczyła pokusę aby ją strącić czy po prostu się odsunąć. Zostawić to wszystko uciec, wspiąć się na górę i powiedzieć, że nikogo nie znalazła. Albo, że te szkodniki nie pozwoliły jej zabrać ciała. Stała nieruchomo bojąc się głębiej odetchnąć jakby tamta miała ją usłyszeć albo co gorsza przemówić ludzkim głosem i poprosić o coś. Chociaż zdawała sobie sprawę, że z jej obrażeniami to niemożliwe.

- Rigg dopomóż mi. - szepnęła cicho po czym rozpakowała derkę jaką była obwiązana w pasie i zrobiła nosisko aby zapakować na nie świszczące ciało. Wspinanie się tak w górę przepaści to była prawdziwa mordęga. Na szczęście znalazła gruzowisko po jakim dała radę to zrobić. Musiała za każdym razem podciągać ten bezwładny, świszczący obrzydliwym oddechem wór do góry, na kolejny głaz i załom. Wypiła chyba większość swojego bukłaka z wysiłki i zgrzała się niemiłosiernie. Czuła, że gorąco aż gotuje się wraz z potem zmieszanym z błotem między jej własną żywą skórą a błotną skórą. Gdy wylazła na teren pobojowiska padła na wznak i dyszała ciężko nie wiadomo jak długo. Znów ją naszła ochota aby po prostu kopnąć ten wór i aby zniknął na zawsze w mrocznych czeluściach. Chęć nasilała się niepomiernie szepcząc, że samej będzie jej o wiele łatwiej wrócić niż z takim balastem. Do tego świszczącym oddechem jaki zdradzał podziemnym istotom jej pozycję. A o ile te tchórzliwe, szczurze szkodniki nie były zbyt odważne aby atakować większe grupy to już pojedyncza wojowniczka nie była dla nich żadnym wyzwaniem.

Ale nauki Rigg nakazywały siostrzeństwo i honorową walkę do końca. Honor zabraniał tak haniebnego postępku. I Barno zdała sobie sprawę, że nie byłaby w stanie skłamać swoim siostrom patrząc im w twarz. Okryłaby się hańbą tchórza i zdrajcy. To było gorsze od śmierci. No i wciąż była nadzieja. Wiedziała, że jeśli jakaś siostrę dawało radę dostarczyć świętego stawu to prawie zawsze w końcu wracała ona do zdrowia. Nigdy nie widziała tak poważnych ran jakie teraz otrzymała Kara. Ale kto wie? Moc Pradawnych była nieskończona. Więc była nadzieja. Tylko trzeba było ją żywą donieść na powierzchnię. To zmobilizowało ją, że wstała, złapała za krańce derki i zaczęła wlec ją za sobą. Chociaż ręce, nogi i płuca omdlewały jej z wysiłku.

Nie miała pojęcia ile już robiła przystanków aby odpocząć. Kolejne fragmenty tych wykopanych nor wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Woda w bukłaku się prawie skończyła. Zostały jej jeszcze liście koki jakie ciągle żuła aby zmniejszyć łaknienie. Korciło ją aby zwiększyć dawkę wtedy także pomagały na zmęczenie i ból a bolało już ją wszystko. Jednak większe dawki powodowały otępienie a gdy była tu sama nie mogła sobie na to pozwolić. W grupie zawsze była jakaś siostra która trzymała wartę lub szła na czujce tutaj nie miała żadnej z nich. Była sama. I słabła coraz bardziej. Zastanawiała się już czy nie zostawić tu koleżanki. Wyszła już dość spory kawał z trzewi tych nor i do swojskich korytarzy nie było już tak daleko. Mogłaby zawiadomić siostry i poprosić o pomoc. Wróciłby w grupie i zabrały Karę. Czy raczej ten świszczący zezwłok jaki po niej pozostał. To było ryzyko bo musiałaby ją zostawić tu samą. Te przeklęte, śmierdzące stwory mogły ją w tym czasie dobić lub zabrać. A w końcu kawalerzystka bardzo się odznaczyła podczas ostatnich walk o piramidę i wcześniej w wojnie z Norsmenami i innymi przybyszami zza oceanu. Dla takiej młodej wojowniczki jak Barno Kara była prawdziwą bohaterką i wzorem do naśladowania. Chciała być taka jak ona. Nigdy nie spodziewała się ją widzieć w takim stanie jak obecnie.

Wtem w ciemnościach tego wykopanego kilofami i szponami kanciastego korytarza usłyszała coś. Odruchowo spojrzała w tamtą stronę chociaż gogle pozwalały coś dostrzec tylko z kilku kroków. Po chwili uslyszała to ponownie. Szmery. Piski. Szuranie pazurów po ziemi i kamieniach. To oni! Kucnęła przy bezwładnym ciele i zaklinała koleżankę aby ta zamilkła. Próbowała dłońmi zakryć jej zmasakrowaną krtań. Zrobiło się jakby ciszej. Z bijącym sercem i nową falą potu czekała na to co przyniesie ciemność. Błagała w myślach aby ta się przymknęła albo nawet wreszcie umarła! Znów pomyślała o nożu i ostatnim ciosie łaski. “Przez tą idiotkę zginiemy obie!” wściekała się w myślach. Ale po chwili usłyszała piski z ciemności. Głośniejsze i śmielsze. Wiedzieli, że tu są. Może ich usłyszały, może zwęszyły. To nie było istotne. Skoro strategia ukrycia się nie pomogła to czas było uciekać.

Złapała za krańce derki i zarzuciła sobie na plecy. Ruszyła prawie truchtem. Chociaż przed chwilą ciało protestowało i miało dość to teraz w obliczu śmiertelnego zagrożenia zmusiło się do ostatniego wysiłku. Ruszyła do przodu potykając się, raz uderzyła głową w jakiś skalny występ, inny rozorał jej ramię, stopą obutą w sandał coś kopnęła ale to już nie było istotne. Tamci ruszyli w pogoń. Słyszała ich podniecone piski jak się zbliżali. To nie było dziwne, to były ich tunele ale ogólnie były szybsze od wojowniczek. Sama nie była pewna czemu jeszcze jej nie dogonili. Na pewno by mogli zwłaszcza gdy była objuczona siostrzanym ciałem. W pewnym momencie serce jej zamarło tak jak i ona. Zorientowała się, że piski i skrzeki dochodzą także przed nią. Okrążyli ją!? Dotruchtała do jakiegoś rozszerzenia ale wtedy zyskała pewność. Tak. Byli przed nią i za nią. Odcięli ją. Złapali w pułapkę. Była tu sama a ich wielu.

Puściła pled i pozwoliła opaść świszczącemu ciały na ziemię. Ciężko dyszała ale wyjęła zza pasa swoje obsydianowe ostrze. Czekała próbując odzyskać oddech i choć odrobinę sił przed ostatnim starciem. Chyba niewiele jej brakowało. Już prawie wróciła do swoich. A może jeszcze się uda? Może ją usłyszą? Ta myśl dodała jej straceńczej nadziei. Zwłaszcza, że miała świadomość, że wypełniła swój siostrzany obowiązek do końca i nie porzuciła towarzyszki w godzinie próby. To królowa i wyrocznia na pewno docenią. Jakoś ją to podbudowało, że wzięła głębszy oddech i wydała z siebie okrzyk wojenny swojego plemienia. Przez niechlujnie wydrążone, pogrążone w wiecznym podziemnym mroku nory rozniosło się echo kobiecego okrzyku rzucającego ostatnie wyzwanie podziemnym istotom. Po chwili ciszy odpowiedziało jej wiele pisków i skrzeków przytłaczając swoją przewagą liczebną.




https://i.imgur.com/v59dPYx.png


Do środka wpadła jakaś kula która roztrzaskała się i natychmiast zaczęła parować jakimś dymem. Wiedziała, że to właśnie ten gaz jaki dusił, krztusił i zabijał. Krzyknęła jeszcze raz i rzuciła się do przodu. Machnęła swoim obsydianowym ostrzem i trafiła w ostrze garbatego przeciwnika. Chusta i glina na razie chroniły ją od trujących oparów i tylko to się liczyło. Wiedziała, że korytarze są na tyle wąskie, że na raz może stawać przeciwko niej tylko jeden podziemny stwór. A z jednym wierzyła, że sobie poradzi. Co będzie jak ci z przeciwnej strony usieką ją od pleców tym się nie martwiła. Cięła z pełną zażartością chcąc ubić ich jak najwięcej nim oni ubiją ją. Obsynit zamontowany na solidnym kiju roztrzaskał czaszkę pierwszego stworzenia jakie padło ze skomlącym piskiem. Ale zaraz zastąpił je kolejny. W ostatniej chwili odparła atak zza pleców i tylko dlatego, że ta pokraka się chyba potknęła albo po prostu nie trafiła. Barno odskoczyła w tył i cofała się pod ścianę walcząc już z dwoma stworzeniami na raz. To już długo nie mogło potrwać. Wtedy jednak usłyszała to na co już straciła nadzieję. Bojowy zew swoich sióstr! Usłyszały ją! Szły jej na pomoc! Musiała tylko wytrwać aż tu przybędą. I nagle znów zaczęło jej zależeć na życiu. Aby przeżyć. Straceńczo manewrowała bronią, potężnym cięciem złamała łapę jednego ze stworów co ten z piskiem zawył i odskoczył w tył. Jednak znów zastąpił go kolejny. I jeszcze jeden. Walczyła już z trzema na raz i zaczęła obrywać. Jedno uderzenie maczugi w żebra, jakieś zjadliwe ostrze rozcięło jej ramię, czuła jak ból nasila się wraz z wyciekającą krwią, jak jej ramiona i nogi słabną, jak robi się wolniejsza. Aż ostatniego uderzenia nie poczuła. Tylko, że pociemniało jej w oczach i to uczucie spadania.

---


Obudziła się mokra. Gdy rozejrzała się zorientowała się, że jest naga. I siedzi po piersi zanurzona w basenie. W Basenie Życia, Basenie Stworzenia, Źródle Wieczności. A więc się udało! Nie mogła się powstrzymać aby się nie uśmiechnąć. Ale zaraz spojrzała na siebie aby ocenić swój stan. Miała rany. Głównie cięcia i pchnięcia. Tam gdzie pamiętała, że oberwała podczas swojej ostatniej walki. Teraz rany były żywo czerwone ale wyglądały jak sprzed dwóch albo trzech dni. Więc pewnie minęło może pół dnia. Albo nocy. Pod ziemią czas był dość abstrakcyjny.

- Obudziłaś się Barno. - usłyszała za sobą ciepły, życzliwy głos. Rozpoznała go zanim się odwróciła. Zresztą Wielka Wyrocznia Lalande zaraz podeszła na skraj basenu i kucnęła przy nim aby spojrzeć z bliska na poranioną wojowniczkę jaką siostry z trudem wyrwały z morderczych podziemi. Teraz wyglądała znacznie lepiej gdy zmyto z niej krew, glinę i brud. Zaś woda życia zaczęła wnikać w rany i bezboleśnie goić i koić duszę i ciało. Likwidować zmęczenie i skażenie. Porozmawiały chwilę bo oczywiście młoda wojowniczka była ciekawa jak udało ją się wydostać i co się stało z Karą i czy któraś z sióstr przy tym ucierpiała. Główna wyrocznia królowej Aldery miała jednak dla niej raczej dobre wiadomości. Gdy zorientowała się, że woda życia znów zwycięża czyniąc Barno senną dała jej spokój, wstała i przeszła kawałek dalej. Zatrzymała się i spojrzała na płytszą część basenu.

Dojrzała zanurzone w wodzie ciało młodej kobiety o ciemnej karnacji. Wciąż miało wyżarte kwasem dziury na boku, że widać było gołe żebra. I coś co poruszało się pod nimi w rytm powolnego, chrapliwego oddechu. Płuca. I czaszka na jakiej zostało niewiele twarzy. Ale już nie było unoszącej się w wodzie krwi. Rany wydawały się, świeże ale gojące się. Na dnie czarnej studni oczodołów widać było niewielkie, jasne kulki. Formująco się na nowo gałki oczne. Na obrzeżach plamy czaszki, żeber, mostka widziała cienki pasek różowej skóry i mięsa. Woda życia powoli regenerowała ciało. W końcu rany całkiem się zabliźnią i Kara będzie taka jak wcześniej. Ale jeszcze nie teraz. To jeszcze musi potrwać.

- A więc udało się. - Barno uśmiechnęła się się do siebie i Lalande. Wiedziała, że skoro udało jej i Karze wrócić do piramidy to w końcu odzyskają siły. I znów będą mogły stanąć do walki w obronie swojego pradawnego dziedzictwa. Nieważne przed kim. Wyrocznia skinęła głową, matczynym ruchem złapała ją pod rękę i razem ruszyły ku wyjściu z Komnaty Wiecznego Życia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline