Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2023, 13:40   #18
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



************************************************** *************************************************
POWRÓT
************************************************** **************************************************

Ann z zaciekawieniem słuchała rozmowy i patrzyła po kostnicy. Chciała się nawet wtrącić, ale... powstrzymała język.
- Myślę… że wiesz co to może być… ghul.- zaczął tajemniczo Nosferatu, budząc wyraźne zdziwienie.
- Nie podpijacz krwi w naszej nomenklaturze, tylko taki prawdziwy ghul… arabski nieumarły pożeracz zwłok.- Preston speszył się pod spojrzeniem Rose. Ta tylko mruknęła.- Ty tak na serio?
- A czemu nie? My istniejemy? Wilkołaki istnieją. To co przywołał Cyril niewątpliwie istniało. Dlaczego by nie miały istnieć ghule. - obruszył Preston i zaczął mówić.- Gdyby Szeryf mógłby mi załatwić dostęp…-
- Wiem że twoje zainteresowanie śmiercią przechodzi w niezdrową obsesję, ale bądź rozsądny. Falconi nie ma tak długich macek by ci załatwić kursy w klanie Giovanni.- machnęła ręką Wilmowsky i zmieniła temat.- Co wiemy o denacie… denatce?-
- Odciski palców udało się uzyskać. Perry Shwarz, zwany też Izzy. Dealer. Ghul wampira o ksywce Short Stripes. Tak twierdzi SchreckNet.-
- Short Stripes? Short Stripes? Kim do cholery jest Short Stripes?- zapytała Rose sięgając po komórkę.
- Nie wiem… przypuszczam że albo jakiś Toreador zajmujący się Street Art’em, albo Malkav. Ksywa za gejowska na Brujaha.- wzruszył ramionami Nosferatu.
Ann uniosła spojrzenie.
- Znam go. - odezwała się nagle - Z przytułku Schwarza. Tak, zajmuje się Street Art’em.
- Ok.- Rose zadzwoniła. - Hej. Mam zadanie dla ciebie. Znajdź niejakiego Short Stripes’a. Kręci się koło przytułku Schwarza. Tak. Jeden z tych ulicznych. Przesłuchaj go. Ma wygadać wszystko co wie o swoim ghulu o ksywce Izzy. Sporządź raport. Falconi chce mieć go jutro na biurku.-
- Dobra… niech twój klan zajmie się zatarciem śladów. Sfingujcie eksplozję gazu w kanałach i zróbcie z Izzy’iego jej ofiarę, albo… - wzruszyła ramionami Rose.- … co tam chcecie. Nie będę was uczyła waszej roboty.-
- Ok. Dam znać komu trzeba.- odparł Preston, a Rose dała Ann znać, że wychodzą.



Dziewczyna ruszyła za Rose i kiedy zostały same odezwała się.
- Kiedy znajdowałam się w przytułku słyszałam różne rzeczy... ale czy to prawda, że Giovanni prócz picia krwi jedzą ciało ofiary?
- Nie. Nie jedzą ludzi. - odparła Rose idąc przodem.- Ale też prawdą jest, że ich krwawe pocałunki nie wywołują orgazmu.
- Mówiono mi, że część z nich zjada mięso z ofiar... choć o nich to różne rzeczy gadali.
- Mówią też że to banda nekrofili, ale mało który Kainita czy Kainitka zachowuje popęd.- wzruszyła ramionami Rose.- Prawda jest taka że ożywiają zwłoki i gadają z duchami i jeśli masz z nimi problemy to tylko u nich znajdziesz pomoc.
- A to też prawda, że oni za życia to są kazirodczą rodzinką?
Rose zatrzymała się i zerknęła na Ann. - Tak mówią. Ja nie mam dowodów na to. Niemniej… są do siebie zadziwiająco podobni.
Doszła do auta i otworzyła drzwi.- Giovanni, Tzimisce, Tremere to hermetyczne klany skrywające wiele tajemnic, którymi się nie dzielą. Nie tylko dotyczących ich przerażających mocy. Także ich zwyczaje… są skryte tajemnicą.
- Magiczni coś z tym mają. - stwierdziła Ann i sama weszła samochodu - Z tą całą tajemniczością. - zaironizowała.
- Cóż…- agentka Falcone siadła za kierownicą.- Tremere wywodzą się z średniowiecznych magów. I moim zdaniem, nie wyszli z tego średniowiecza do dziś.-
Ruszyła pospiesznie.

- Nadal sądzę, że twoja robota jest interesująca. - odezwała się po chwili.
- To policyjna robota. Pilnowanie całego tego bajzlu… to robota szeryfa. Ja zaś jestem dziewczynką na posyłki. Tak jak ty.- odparła z krzywym uśmiechem wampirzyca, gdy przemierzały ulice starając się opuścić zatłoczone miasto. - Więc robimy to samo. I też zdarzają mi się nudne noce, podczas których nic ciekawego się nie dzieje.
Nie wydawało się aby dziewczyna poczuła się w jakiś sposób urażona.
- Powiem ci szczerze, że twoje bycie dziewczyną na posyłki jest ciekawsze od mojego.
- Żebyś się nie zdziwiła.- odparła ze śmiechem Rose.- Po pewnym czasie obrzydło by ci oglądanie kolejnych zwłok.

Wyjechali już na obrzeża i jadąc drogą Rose wypatrywała auta Williama, lecz ów pojazd to caitifka dostrzegła pierwsza.
- To ten rumak. - wskazała na pojazd.
- Naprawdę? Po facecie, do którego należy całe miasto spodziewałabym się… no… więcej szyku.- Rose skierowała swój pojazd ku Blake’owi.- Zwłaszcza po Toreadorze.
- Will jest szczególny. - zaśmiała się.
- Z pewnością.- zgodziła się z nią Rose i zatrzymała pojazd.

Kainita grzecznie czekał przy swoim czerwonym pick-upie, aż Ann podejdzie i zapytał.
- I jak ci poszła misja?
- Jestem zadowolona. - stwierdziła wchodząc do jego samochodu.
- Ech… nie o to pytałem. Ale cieszę się, że ci się podobało.- William wsiadł za kierownicę i ruszył z powrotem do domu. A pojazd Rose z powrotem do Nowego Jorku.



- Książę Nowego Jorku wyśle do nas swoich przydupasów dziś czy jutro by się zorientowali, a później kilku swoich do ubicia zagrożenia.
- Ostrożny jak zwykle. Tyle, że nie daj się zwieść. Książę… nie przysyła przydupasów.- westchnął Toreador.- Tylko swoich zabójców.
Ann wzruszyła ramionami.
- Ciekawy facet. Ale nie ufam mu. Nie, że nie przyprowadzi nikogo, ale ten dupek zdawał się oceniać wszystko co robię.
- Jest stary… twierdzi, że jest kartagińczykiem, ale ja w to nie wierzę. Niemniej jest starszy ode mnie.- westchnął Toreador - I nie należy mu ufać. W końcu poprowadził rebelię przeciw poprzedniemu Księciu. I wygrał.

- Ciekawe czy naprawdę lubi być w ciemnym pokoju, czy to tylko dla gości.
- Tego nie wiem.- zaśmiał się Kainita i spojrzał na Ann poważnie.- Ale ponoć ukradł sekrety Lasombr.
- Na szczęście ja też wolę być w ciemnościach. - uśmiechnęła się.
- Nie w jego ciemnościach. Masz rację, że mu nie ufasz. Ja też nie. Ale pamiętaj, Książę jest bardzo niebezpieczny.- odparł poważnie Toreador.
- No chyba nie myślisz, że następnym razem go ubiję?
- Och… - zaśmiał się Toreador.- Nie masz nawet szans by go zranić.
- A więc twierdzisz, że jestem słaba i bezużyteczna? - Ann wykrzywiła usta w udawanej złości.
- Twierdzę, że powinnaś wiedzieć kiedy uciekać. - stwierdził spokojnie Toredor.- Larry, Joshua, ja nawet. Żaden z nas nie przeżyłby z nim konfrontacji jeden na jeden. Ja ocalałem… przez sentyment La Belli. I fakt, że cóż… nie byłem częścią nowojorskiej koterii.
- Więc utwórzcie komitywę.
- Wiesz co to triumvirat? -zapytał Toreador zmieniając temat.
- Czy ty przeprowadzasz mi jakiś test z historii?
- Triumvirat to trzy tygrysy czekające na okazję, by się rzucić nawzajem do gardła. Tym byłoby rządzenie wspólnie z Księciem. Na szczycie domeny jest tylko jeden tron. Władca, który o tym zapomina… nie rządzi zbyt długo.- wyjaśnił Toreador, gdy tak jechali przez zaśnieżony las.
- Ale kto powiedział, że mielibyście rządzić wspólnie? - Ann wyraźnie bawiła ta rozmowa.

Kainita tylko pokręcił głową i dodał zmieniając temat.- Jutro będzie wyprawa do jaskiń. Zainteresowana?
- To ty uwielbiasz siedzieć bezczynnie i zamartwiać się. - przypomniała - Oczywiście, że jestem zainteresowana!
- Spodziewałem się, że tak odpowiesz. Zawieźć cię do mnie, czy do ciebie?- zapytał Toreador.
- A właśnie. Mieliśmy rozmówić się w sprawie tej kwestii mieszkaniowej. - przypomniała.
- To kusząca propozycja, ale… ja… lubię moje siedlisko… z tych powodów dla których ty go nie lubisz. Jest z dala od ludzi.- wyjaśnił Toreador.- Zapewnia mi spokój i ciszę, jakiej nie mam bliżej Stillwater. Daje natchnienie do tworzenia poezji, tak niedocenianej przez śmiertelnych.
- Ale mieszkanie ze mną i moim ghulem ci nie przeszkadza.
- Nie. I możecie zamieszkać u mnie. - zaproponował William.
- Jaki byłby w tym dla mnie interes? - mruknęła.
- Moja obecność nie jest zyskiem? I mój domek pełen dzieł sztuki pobudzających artystyczną strunę w duszy żywych i wiecznych?- zapytał retorycznie Toreador.
- To miejsce jest daleko. - przypomniała.
- I to jest jego zaleta. W moich oczach.- przypomniał jej wampir.- Zresztą masz motor i samochód. Czym jest odległość w dzisiejszych czasach?
- Upierdliwością, jak noc zbyt krótka.
- Masz wieczność przed sobą. Zawsze masz czas.- ocenił Toreador wyraźnie upierając się przy swoim zdaniu.

Z zewnątrz rozmowa dwóch wampirów mogła przypominać sprzeczkę rodzica z dzieckiem... lub dokładniej rodzeństwa.
- Zawsze byłeś taki nudny? - zapytała dziewczyna.
- Możliwe, że po prostu się zestarzałem. - westchnął Toreador po części zgadzając się z Ann.- Istnieję już bardzo długo… zasmakowałem dworskiego życia, wojny, polowań na zwierzynę i bestie… miłości, zdrady, bólu, intrygi… polityki. Znużyło mnie to wszystko wielce. Ta cała pustka ukryta pod splendorem stała się tak nieznośna, żem… wybrał pustelniczy żywot.
- Książę Nowego Jorku nie narzeka. Elena też nie. - zauważyła.
- Są ulepieni z innej gliny niż ja. Nie możesz mierzyć każdego Kainity tą samą miarą. - odparł Toreador.
- Aż się zastanawiam czy Elena musiała bardzo się starać, by ugłaskać Księcia, aby cię nie ubił w trakcie przewrotu, jeżeli i wtedy byłeś tak wręcz nieznośnie oblany marazmem. - dodała.
- Tego nie wiem. Musiałabyś ją spytać. Wiem jeno, że przegrywałem z nim i mnie oszczędził.- odparł William.
- To walczyłeś z nim wtedy? - zapytała wyraźnie zaciekawiona.
- Tak. Na miecze.- odparł Kainita.- Takie, które mogą zabić nawet nas. Poprzez dekapitację, rozczłonkowanie…
- Opowiedz mi o tym! - Ann wyraźnie podekscytowała ta opowieść.
- Wyglądało to lepiej niż dałoby się opisać. Tak jak ja jest nadludzko szybki, więc walka w sali tronowej odbywała się pomiędzy dwoma rozmytymi postaciami. Byłem silniejszy od niego. Moje ciosy były w stanie strzaskać jego gardy, ale… on… - odparł Toreador zanurzając się we wspomnieniach.- Przyjmował ciosy na ciało bez zmrużenia oka, jakby był marmurowym herosem ożywionym przez kapryśną Afrodytę. No i był lepszym szermierzem. Wyczekując okazji zadawał mi kolejne ciosy, aż… nie pozostało mi nic poza ratowaniem skóry tchórzliwe rejterując.
- To Ventrue też umieją być szybkie? - zapytała zaskoczona.
- Nie… oczywiście, że nie. - odparł z uśmiechem William. - Prawda jest taka, że “klanowe” dyscypliny, to sekrety przekazywane sobie w klanie z mistrza na ucznia. A czasem odkrywane samodzielnie. Można poznać sekrety innych dyscyplin, niż te należące do twojego klanu… Garry wszak cię wyszkolił w jednej z nich.
- Ja jestem... no wiesz. Ponoć to inaczej z nami wygląda czy coś…
- Stare wampiry znają więcej dyscyplin niż tylko te należące do ich klanu. Jak je zdobyły, jest kwestią… dyskusyjną. Czasem poprzez przysługi, czasem wykradając sekrety, czasem… diabolizując starszych. Oczywiście, diabolizm jest obecnie zakazany. Niemniej prawa Maskarady zostały spisane, gdy powstała Camarilla, w czternastym wieku. Do tego czasu nie było organizacji, która mogłaby dopilnować, by takie zbrodnie jak diabolizm były odpowiednio karane. - wyjaśnił jej Toreador.

- Więc... - spojrzała spode łba na Willa - Ty też byłeś kiedyś niegrzeczny? - uśmiechnęła się drapieżnie.
- Zabijałem, za życia i po przemianie. Mordowałem całe rodziny niewiernych i… Bóg mi świadkiem. Nawet dziś nie mam wyrzutów sumienia z tego powodu.- odparł Kainita i spojrzał na Ann.- Średniowiecze i Renesans, to były czasy gdy okrucieństwo było częścią życia. I popełniałem okrutne czyny… i widziałem okrutne czyny popełniane przez innych.
- W naszym świecie też?
- W naszym… świecie?- zapytał Kainita.
- Wampirzym.
- Tak… zabiłem wielu niewiernych jako Kainita. I zetknąłem się z Assamitami wtedy, gdy walczyliśmy po przeciwnej stronie. Uczestniczyłem w krucjatach.- wyjaśnił jej Toreador.
- Wow... - na Ann wyraźnie zrobiło to wrażenie.
- To były… skomplikowane czasy. - odparł enigmatycznie Toreador.
- I nie tęsknisz za tym?
- Nie. - rzekł krótko Toreador.- Przelewanie krwi mi obrzydło.
- Ale za posiadaniem znaczenia, władzy! - dziewczyna wyraźnie kładła na to dużą wagę.
- Ani trochę. - wzruszył ramionami Blake i uśmiechnął się.- Władza to zabawka, która może znurzyć i zmienić się w ciężar przyciskający do ziemi. I jeśli powiesz, że Książę, że La Bella, że Lukrecja… cóż… oni może chcą mieć wielką władzę i znaczenie. Ja nie.
- Ja też bym ją chciała... - burknęła - Ale Cyril robił wszystko, abym nawet nie wyściubiła wyżej czubka głowy…
- W wampirzym społeczeństwie nikt nie umiera ze starości. Jeśli chcesz się wspiąć wyżej, to zrobisz to po trupach. - wyjaśnił spokojnie Toreador.
- Cyril twierdził, że trzyma mnie z dala od władzy i siły dla mojego bezpieczeństwa.... - mruknęła z niedowierzaniem tym słowom. Wyraźnie jednak nie chciała dosadniej tego określić.
- Jest coś w tym. Ambitne młode wampiry giną dość sięgając po słońce.- odparł William. - Cierpliwość jest cnotą wampira. Ostrożność nią jest. Odwaga… bywa głupią przyczyną zgonu.
- Jemu nie zależało na moim bezpieczeństwu. - warknęła - Niezależnie kiedy... tak samo by mi zakazywał. - fuknęła z wyraźnym rozżaleniem.
- Tacy są starsi… wszyscy.- odparł z uśmiechem Toreador, z nieco smętnym uśmiechem. I zmienił temat.- To jedziemy do mnie, czy do ciebie. Mam mrożoną zero w lodówce.
Ann westchnęła.
- Do ciebie... Muszę jeszcze Joshuę powiadomić jak sprawy wyglądają.
- To już nie dziś chyba. Noc się powoli kończy.- odparł William.- A to nie są sprawy na telefon.
- Mhm... - mruknęła Ann i odezwała się dopiero po chwili - Czemu ciągle istniejesz? W sensie, byliby pewnie chętni na twoją siłę, a przecież nie zachowujesz się tak, aby się ciebie bano.
- Byli… paru się znalazło. Zginęli. Teraz diabolizm nie jest mile widziany. Mój zgon mógłby być traktowany pobłażliwie… ale nie wyssanie mnie. Książę Nowego Jorku i Joshua ubiliby takiego śmiałka bez względu na jego pozycję.- wyjaśnił Toreador jadąc pod górkę do swojej pustelni.

- Czy gdy walczyłeś z Księciem Nowego Jorku... to kierowałeś się złością na niego? Za zniszczenie byłego Księcia? - nagle zapytała.
- Hmmm… szczerze powiedziawszy była we mnie mieszanka uczuć. Gniew… pewnie też tam był.- westchnął Toreador.- Czasami myślę, że liczyłem na to że mnie zabije.-
William spojrzał na Ann.- Jemu się powiodło wtedy z tym przewrotem nie dlatego że był tak dobrym kombinatorem, ale dlatego że jego poprzednik stoczył się w szaleństwo tyranii. I wiedziałem, że powinien wygrać… gdzieś głęboko w sercu. Po prostu uważałem, że powinienem odegrać rolę głupca stojącego przy despocie ślepego na jego wady. I zginąć z rąk spiskowców. Nie zginąłem.

***

Zatrzymał się przy domu i wysiadł.
Ann wysiadła za Toreadorem.
- Żałujesz, że przetrwałeś?
- Nie wiem. Nie zadręczam się tym. Nie myślę o tym. To… przeszłość.- odparł Toreador prowadząc Ann do domu.- Twój pokój jest jakim go zostawiłaś.
- Zakładałeś, że w końcu wrócę?
- Miałem nadzieję.- odparł Toreador z enigmatycznym uśmieszkiem.- Zresztą nie miewam zbyt wielu gości.
- Z własnego wyboru.
- Też.- odparł wymijająco Kainita ruszając do kuchni po “przekąski”.
- A jest ktoś inny winny tego, że nie masz gości? - Ann naciskała na temat, sama idąc za Willem do kuchni.
- Nie. Nie wydaje mi się.- odparł Toreador z uśmiechem podążając do lodówki.
- Chyba, że ty też jesteś teraz w Stillwater zesłany przez Księcia Nowego Jorku.
- Nie jestem. Byłem księciem Stillwater, zanim on pojawił się w Nowym Jorku.- przypomniał jej Blake.
- To czemu pojawiłeś się walczyć z nim w Nowym Jorku?
- To… nie ma znaczenia teraz. I nie chcę o tym mówić.- odparł Kainita. - Ów tyran… który upadł… był bliską mi osobą. Tyle powinno ci wystarczyć.
Ann skinęła w milczeniu.



 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem