Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2023, 11:56   #2
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Anáthema przybyła do Drugiego Eshal wraz z antyczną księgą, którą książę Douglas otrzymał od swojego rywala pod pozorem prezentu. Wygrzebana z wykopalisk, o wartości kolekcjonerskiej, w pewnych kręgach dało by się ją spieniężyć za wysoką cenę. Zbiór modlitw i obrzędów ku czci zapomnianej bogini, z lekkim tłem magii zabezpieczającej materiał przed szkodami wyrządzanymi upływem czasu. Działała, grymuar dotychczas nie rozpadł się w proch. Okładki zdobione wstawkami z księżycowego kamienia, całość spięta klamrą w kształcie dysku z wyrytym symbolem tarczy, nad którą unosiły się dwie skrzyżowane włócznie. Miał skazę, poznaczony biegnącym na wskroś, rozgałęzionym pęknięciem. Książę przeczuwał, że coś jest z księgą nie tak. Odkąd pojawiła się w prywatnej galerii, w rezydencji zaczęły się w dziać rzeczy niepokojące. Zwrócił się o pomoc do Mari, samozwańczej czy nie mistrzyni sztuk tajemnych, w każdym razie kompetentnej, jeszcze nie oszalałej od przytłaczającej mocy wymykającej się spod jej kontroli i co ważniejsze, znajdującej się pod ręką. Również do Treggita, by prześledził pochodzenie i historię artefaktu.

Wybudzona, objawiła się powstając z kłębów mglistego powietrza. Wysoka, blada, o posągowej urodzie. Czarnych włosach zlewających się ze stanowiącymi jedyne odzienie wstęgami ciemności. Żarzących się żółcią ślepiach. Ktoś zorientowany w naturze planów, mógłby doszukać się w wyssanej z kolorów, pozbawionej objętości sylwetce cech charakterystycznych dla ludu Kayal, mieszkańców Krainy Cienia, będącej lustrzanym, choć groteskowym odbiciem rzeczywistego świata.

Przedstawiła się jako Anáthema. Znów, osoba biegła w lingwistyce byłaby w stanie odnaleźć źródło słowa w języku Aklo. Używanego przez obce odległe byty, starożytne moce wywodzące się spoza poznanych wymiarów. Znaczenie rozmywało się pomiędzy skrajnymi „Ofiarowana Bogom”, a „Przeklęta”, „Wykluczona ze Społeczności Wierzących”.


Wbrew oczekiwaniom nadawcy podarunku, widmo nie zabiło księcia, ani nie rzuciło na niego śmiertelnej klątwy. W jaki sposób Douglas przekonał byt do współpracy, pozostawało okryte woalem tajemnicy. Ni mniej ni więcej wspomaga kompanię w jej działaniach. Stanowi dopełnienie kwintetu, o którego istnieniu mało kto wie. Pozostając ukryta w cieniu pozostałych, jest jak karta schowana w rękawie. Dama pik uzupełniająca zwycięską kombinację na hazardowym stole, zaskakując tych, którzy ośmielą się powiedzieć „sprawdzam”.


Przez pierwsze pięć lat pobytu w Drugim Eshal nikt o Anáthemie nawet nie usłyszał. Aż wypłynęła przed oblicze społeczności jako Lady Anna Spencer, stając się na chwilę głównym tematem plotkarskim nie schodzącym z języków mieszkańców stolicy. Henry Spencer, wiekowy, jednak nieszczęśliwie dla krewnych, wciąż dobrze trzymający się w zdrowiu baron, zamiast wreszcie umrzeć i przekazać spadek w liczne, chciwe ręce, znalazł sobie młodą żonę. Co więcej śmiał ją uwzględnić w testamencie. Zawiść, obelgi, posądzanie o nierząd, uroki, fabrykowanie podpisów, zmyślenie arystokratycznego pochodzenia, spółkowanie z diabłem wylewały się na nią z każdej strony. Aż kilku prowodyrów zginęło w tajemniczych okolicznościach. To topiąc się w kąpieli, to umierając pod kołami powozu porwanego przez wystraszone konie. Temat z czasem przycichł, został zastąpiony kolejną aferą pośród notabli. Tych nigdy nie brakowało. Jednak od tamtej pory aura kobiety fatalnej niezmiennie baronessie towarzyszyła.

Cywilizowana wersja Anáthemy wiele czasu poświęciła na śledzenie aktualnych trendów modowych. Na czytanie poradników dobrego wychowania i słowników zmian językowych. Dostosowywała się do panującego wieku. Polubiła minimalistyczne kroje rodem z Pitax, kapelusze spod rąk mistrza czapnictwa Domingo Gabbany. Wyglądając i mówiąc jak współcześni tubylcy znów czuła się młodo, żywo. Nawet wyzbyła się z mowy archaizmów i akcentu, w jej mniemaniu całkowicie wygaszając mocno odciśnięte naleciałości z Necrilu.


Lady Anna zamieszkiwała w posiadłość po mężu, po którego z czasem śmierć się skutecznie upomniała. Podupadający pałacyk, znajdujący się na obrzeżach Lubberg wyrastał otoczony niewielkim parkiem ze szczytu łagodnego wzniesienia. Sporo starej służby odeszło, podkupionej przez nieżyczliwy ród Spencerów. Część uległa rozsiewanym plotkom, jakoby baronessa była przeklętym przez bogów wampirem. Faktem, obecność nowej pani potrafiła wzbudzać niepokój.

Była blada, jakby nigdy nie oglądała słońca, pomimo to wciąż hipnotycznie pociągająca. Do domostwa wdowy nie zakupywano tak podstawowych artykułów jak jadło, świece, czy nafta. Jej cień zdawał się żyć własnym życiem. Poruszać zupełnie inaczej niż ta, która go rzucała. Sprawiał wrażenie szyderczego, wręcz wrogiego. Częściowo z jego powodu Anáthema w sytuacjach publicznych trzymała się półmroku. Z wiernych pozostali – Tybur, ogrodnik, zajmujący się parkiem i żywopłotami. Larch – odźwierny, teraz ze względu na wakaty również kamerdyner i woźnica oraz George Orwell – prawnik i księgowy starego barona, również już w zaawansowanym wieku, wedle sił i możliwości wspierający swą wiedzą żonę dawnego przyjaciela.

Misje zlecane przez księcia zawieszały maskaradę. Biorąc w nich udział Anáthema zrzucała maskę. Była w końcu tym kim była, nienawistnym upiorem… nikim więcej.


W podróży dołączyła do Varluka, powiększając grono milczków. Z innego niż krasnolud powodu. Zwyczajnie, urny nie gadają, a w takiej zdarzyło się jej pokonywać trasę. Wykonana z marmuru, z wygrawerowanym nazwiskiem osoby, która nigdy nie istniała, ale bardzo chciała by jej prochy rozsypać pod dębem, pośród złocistych łanów okalających Zieloną Bramę. Czy dało się obserwować świat z perspektywy kamiennego naczynia? Owszem, pod warunkiem, że nie zostało one przysypane górą tobołów kołyszących się na wozie.

Na pierwszy ogień poszli dopiero co zwerbowani, wskazani przez Tregitta. Znudzona młodzież szukająca silnych wrażeń, przynależności do elitarnej grupy, poczucia się kimś wyjątkowym, kimś więcej. Przedsiębiorcy, którym nie szło w interesach, co miesiąc z obawą spoglądający na czerwoną kreskę, oddzielającą zyski od strat. Wierzący, że w podziemnej organizacji spotkają ludzi z różnych kręgów. Szlachtę i ważnych urzędników, z którymi nawiążą pomocne kontakty. Kto wie może mroczna magia naprawdę działała? Z jej pomocą mogliby zaszkodzić konkurencji, tym nieuczciwym oszustom o spiłowanych odważnikach, co dolewają wody do wina i przekupują poborców podatkowych. Również biedota, która nie widziała dla siebie większych perspektyw. Cały przekrój złamanych, podatnych osobników.

Towarzyszyła im, gdy przekraczali kolejne granice. Poddawani stopniowemu praniu mózgu, oddzielani od bliskich. Biorący udział w seansach z udziałem proszków halucynogennych, gdy wizje wypełniały umysły, a serca umacniały w doniosłości i wadze ich misji. Dotykający otchłani igra, że coś w końcu z niej wyjdzie. Ryzykuje opętanie. Zapraszali Anáthemę jak nigdy, przyciągając ją niczym ćmę do latarni. Stany, w które neonaci się wprowadzali, tylko ułatwiały penetrację ich rozerwanych w strzępy mentalnych barier i resztek zdrowego rozsądku. Współodczuwała ekscytacje, która towarzyszyła zaszczytowi przejścia do wyższego kręgu wtajemniczenia. Podniosłej uroczystości, zakończonej orgią, będącej dla nich nagrodą i jednocześnie pułapką bez odwrotu. Na niej odnalazła część porwanych z ulic młodych dziewczyn. Otumanionych narkotykami, zastraszonych, bez słowa sprzeciwu zaspokajających rządze swych oprawców. Systematycznie rozpracowywała sieć powiązań, identyfikując kolejnych członków kultu i pełnione w nim role. Informacje przekazywała szpiegowi umieszczonemu w uduchowionych szeregach przez szczurzego towarzysza.

Aż nastał kres jej cierpliwości i ukrytych działań. Wicehrabiego Orsii uznała za wystarczająco utytułowanego by się nim zająć. Tacy jak on nie pozwoliliby się łatwo kontrolować komuś niższemu stanem. Choć nie wykluczała, że jest ktoś wyżej w hierarchii. Czy hydra miała więcej głów? Czy istniał treser, który ją wyhodował i z ukrycia wydawał komendy? Prawdopodobne, choć brakowało jej czasu i zacięcia by dalej drążyć. Anáthema posiadała głęboki uraz, żal, poczucie straty i rozczarowania względem bogów i religii. Cały kalejdoskop zakorzenionych w podświadomości emocji, którym dawała upust wyżywając się na kultyście. Udzielała lekcji, że bogowie w niczym nie pomagają. Stając się tym czego tak bardzo pragnął. Mocą, która wykorzystuje, depcze i zdruzgotanych porzuca.

Zaczęło się niewinnie. Po jednym z obrzędów wicehrabia Orsii jak zwykle zrzucił zdobione ornamentami szaty, odłożył na półkę rytualny sztylet i maskę z rogami rzeźbioną w kości. Wrócił do swojej posiadłości, witając się z żoną i synami, na powrót przyjmując rolę przykładnego szlachcica, ojca, męża i dziadka. Przed snem próbował czytać, jednak kaganek co chwilę przygasał, bardziej się tląc niż rzucając właściwy płomień. Usiłował zasnąć, jednak miał wrażenie, że portret babki, hrabiny, która prawie sięgnęła władzy w Eshal, wyjątkowo surowo i oceniająco na niego spogląda.

Kolejne noce wyglądały podobnie, odczuwał narastający niepokój. Przechodząc samotnie przez korytarze zaczął słyszeć za sobą kroki, jednak nikogo nie był w stanie dostrzec. W ciemności portret babki spoglądał na niego z nienawistnym grymasem, po zbliżeniu lampy, rozproszeniu cieni wszystko wyglądało normalnie. Zaczął przypominać kształtem maskę, której używał w obrzędach. Kazał służbie wynieść obraz z sypialni i przynieść więcej świeczników. Wolał spać przy świetle.

Stała tam, w miejscu portretu, jego babka. Patrzyła, inkantując pieśń z ceremoniałów w języku którego nie znał, brzmiał nieprzyjemnie, jak echo zza grobu. Wskazywała na niego palcem. Podmuch przewrócił kandelabr, zajmując baldachim płomieniem. Udało się powstrzymać pożar zanim się rozprzestrzenił.

Orsii coraz mocniej pragnął opuścić komnatę, rezydencje, kraj. Jednak nie mógł okazać słabości, porzucić zobowiązań. Wiercił się, z trudem zasypiał. Śnił o spadaniu. Przebudził, tonąc w bezdennej nieprzeniknionej ciemności. Wlewała się do ust, płuc, gasiła oddech i życie. Umierał. Ocucił się, gdy zza kotar wpadało blade światło poranka, wprost na zmęczone powieki. Koszmar, tylko koszmar. Na ścianie wypalony napis „Ofiara”. Przerażenie ścisnęło go za gardło.

Słyszał jak służba szepcze, wszyscy szepczą, podejrzewają, spiskują. Mają go za szaleńca.

Obudził się. Poza swoim łożem, poza rezydencją. Stał w nocnej podomce przed rodzinnym mauzoleum. Trzymał łopatę, kopał grób. Na kamiennym nagrobku wypalono imię jego wnuczki. Datę śmierci - dzień nazajutrz. Wrzucił płytę do świeżego dołu i w pośpiechu zakopał. Zamknął się w grobowcu. Zabarykadował.

Zrobił to, walczył, ale kierująca nim siła była zbyt potężna. Opierał się, zmagał o każdy krok. Płakał przekraczając drzwi komnaty. Powstrzymywał rękę, która opadała przebijając ostrym, rytualnym nożem niewielkie ciałko. Znaleźli go, gdy stał nad kołyską. Cały w krwi. Spomiędzy drżących warg dobiegały rozdygotane słowa.
- Ciemność, ciemność wszystko pochłonie...
Nie protestował, gdy straż Valerego vel Yorke, wezwana przez zrozpaczoną córkę, zakuwała go w kajdany. Szedł biernie, do czasu aż spróbowano umieścić go w karocy więziennej. Szarpał się i wyrywał. Mrok wnętrza budził w nim dziki pierwotny lęk, skłaniający do walki, do ucieczki. Uderzał i drapał o ściany przez całą drogę. Gdy go wyciągali, kości dłoni miał połamane, paznokcie zdarte, oczy przerażająco, nieludzko otwarte. Źrenice odwrócone do wnętrza czaszki.

Przeglądając prywatne komnaty szlachcica w poszukiwaniu źródła jego szaleństwa natrafiono na przedmioty i szaty używane w rytuałach. I spis, spis ujawnionych członków kultu.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem