Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-12-2023, 13:43   #1
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
[Pf 1ed, SoP, Gestalt] Hunger that lingers...


Czas bohaterów dawno przeminęły. Tarcze przekuto w kołyski. Miecze w motyki.
Tak mówią ludzie.

Nie ma już wielkich wojen… inwazji. Cywilizacja je pokonała. Jedność i braterstwo.
Tak mówią ludzie.

I Herkules dupa gdy ludzi kupa i inne durne przypowiastki dające motłochowi poczucie bezpieczeństwa gdy chowają się za plecami swoich władców.
Wszyscy głupcy.
Genus się budzi…

Czas nastąpi właściwy. Ścieżki losu się przetną. Kręgi zatoczą pełne obroty a historie się powtórzą. Widząc przyjaciela nie dostrzeże się wroga, a wśród wrogów nie jeden się ukryje brat. Nie ma przypadków a Przeznaczenie. Nie losowość a Los.
Chao chao Mater Infortunatus!
Bajania starego głupca

Oczekiwania księcia Douglasa vel Yorke były… niskie. Wywiad, może inflitracja a nawet eliminacja (wedle własnego uznania) kultu w południowym miasteczku Zielonej Bramy małego hrabstwa Drugie Eshal. Jedynym prawdziwym problemem miał być aspekt polityczny… bowiem książę Douglas nie miał prawa decyzyjności w tej krainie, ten przywilej należał do hrabiego Valery'ego vel Yorke. Stąd zachodziła potrzeba ostrożności… pewnej powściągliwości i rezerwy a jako nieprzekraczalną granicę… braku zuchwałości, bo o ile lokalny włodarz przymknąłby powiekę na działania obcych sił na swoich ziemiach (szczególnie tych dla niego korzystnych) to kruche ego łatwe było do ubodnięcia, w przeszłości już powołując zbędne kryzysy polityczne. Jedna rzecz w której wykazywał się zmysłem i kompetencją.

To wciąż nie tłumaczyło wysłania tak kompetentnej kompanii do tego zadania... jednak oferowana gratyfikacja znajdowała się w przyjemnym konsensusie pomiędzy trudnością zadania a umiejętnościami Nienazwanej-Jeszcze Drużyny (a od kiedy coraz wyraźniejsze stawało się, że ten zgrany zespół się zjednoczył i nie zamierza w najbliższej przyszłości rozpaść tym bardziej rosło pragnienie, kaprys czy może nawet potrzeba nadania jej konkretnej, doniosłej, może trochę epickiej nazwy… takiej, która mogłaby zyskać rozpoznawalność i popularność w właściwych kręgach).

Rozmaitymi ścieżkami, w różnych dniach pod różnymi pozorami kompania zebrała się w Zielonej Bramie. Drugim największym skupisku ludzi (po stolicy Lubberg) liczącym koło pięciu tysięcy dusz różnych ras, pochodzeń, przeszłości i marzeń. O pięknych złotych polach zbóż, o głębokich kopalniach żelaza i miedzi, nieco niepoważnie małym, ale za to bajkowo pięknym i ważnym handlowo porcie gdzie dziesiątki płaskodennych barek każdego dnia zataczały kręgi między Zieloną Bramą a przyjętym punktem przeładunkowym, gdzie któryś z trzech poważniejszych okrętów wędrujących po słonowodnym Jeziorze Piołunowym, czasem zwanym Morzem Koronnym (zależnie jakie definicje morza, zatoki i jeziora przyjmował dany mędrzec), czasem opuszczając ten akwen by wypłynąć na szerokie wody Morza (tym razem jednogłośnie uznanego za morze) Płonących Wrót.

Te różne dni przywiodły śmiałków rozmaitymi ścieżkami już trzy tygodnie temu. W rzadkim ostatnimi dniami zdarzeniu zgromadzili się wszyscy w jednym miejscu, aby podsumować swoje odkrycia którymi mogli się pochwalić.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 08-12-2023 o 10:43.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-12-2023, 11:56   #2
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Anáthema przybyła do Drugiego Eshal wraz z antyczną księgą, którą książę Douglas otrzymał od swojego rywala pod pozorem prezentu. Wygrzebana z wykopalisk, o wartości kolekcjonerskiej, w pewnych kręgach dało by się ją spieniężyć za wysoką cenę. Zbiór modlitw i obrzędów ku czci zapomnianej bogini, z lekkim tłem magii zabezpieczającej materiał przed szkodami wyrządzanymi upływem czasu. Działała, grymuar dotychczas nie rozpadł się w proch. Okładki zdobione wstawkami z księżycowego kamienia, całość spięta klamrą w kształcie dysku z wyrytym symbolem tarczy, nad którą unosiły się dwie skrzyżowane włócznie. Miał skazę, poznaczony biegnącym na wskroś, rozgałęzionym pęknięciem. Książę przeczuwał, że coś jest z księgą nie tak. Odkąd pojawiła się w prywatnej galerii, w rezydencji zaczęły się w dziać rzeczy niepokojące. Zwrócił się o pomoc do Mari, samozwańczej czy nie mistrzyni sztuk tajemnych, w każdym razie kompetentnej, jeszcze nie oszalałej od przytłaczającej mocy wymykającej się spod jej kontroli i co ważniejsze, znajdującej się pod ręką. Również do Treggita, by prześledził pochodzenie i historię artefaktu.

Wybudzona, objawiła się powstając z kłębów mglistego powietrza. Wysoka, blada, o posągowej urodzie. Czarnych włosach zlewających się ze stanowiącymi jedyne odzienie wstęgami ciemności. Żarzących się żółcią ślepiach. Ktoś zorientowany w naturze planów, mógłby doszukać się w wyssanej z kolorów, pozbawionej objętości sylwetce cech charakterystycznych dla ludu Kayal, mieszkańców Krainy Cienia, będącej lustrzanym, choć groteskowym odbiciem rzeczywistego świata.

Przedstawiła się jako Anáthema. Znów, osoba biegła w lingwistyce byłaby w stanie odnaleźć źródło słowa w języku Aklo. Używanego przez obce odległe byty, starożytne moce wywodzące się spoza poznanych wymiarów. Znaczenie rozmywało się pomiędzy skrajnymi „Ofiarowana Bogom”, a „Przeklęta”, „Wykluczona ze Społeczności Wierzących”.


Wbrew oczekiwaniom nadawcy podarunku, widmo nie zabiło księcia, ani nie rzuciło na niego śmiertelnej klątwy. W jaki sposób Douglas przekonał byt do współpracy, pozostawało okryte woalem tajemnicy. Ni mniej ni więcej wspomaga kompanię w jej działaniach. Stanowi dopełnienie kwintetu, o którego istnieniu mało kto wie. Pozostając ukryta w cieniu pozostałych, jest jak karta schowana w rękawie. Dama pik uzupełniająca zwycięską kombinację na hazardowym stole, zaskakując tych, którzy ośmielą się powiedzieć „sprawdzam”.


Przez pierwsze pięć lat pobytu w Drugim Eshal nikt o Anáthemie nawet nie usłyszał. Aż wypłynęła przed oblicze społeczności jako Lady Anna Spencer, stając się na chwilę głównym tematem plotkarskim nie schodzącym z języków mieszkańców stolicy. Henry Spencer, wiekowy, jednak nieszczęśliwie dla krewnych, wciąż dobrze trzymający się w zdrowiu baron, zamiast wreszcie umrzeć i przekazać spadek w liczne, chciwe ręce, znalazł sobie młodą żonę. Co więcej śmiał ją uwzględnić w testamencie. Zawiść, obelgi, posądzanie o nierząd, uroki, fabrykowanie podpisów, zmyślenie arystokratycznego pochodzenia, spółkowanie z diabłem wylewały się na nią z każdej strony. Aż kilku prowodyrów zginęło w tajemniczych okolicznościach. To topiąc się w kąpieli, to umierając pod kołami powozu porwanego przez wystraszone konie. Temat z czasem przycichł, został zastąpiony kolejną aferą pośród notabli. Tych nigdy nie brakowało. Jednak od tamtej pory aura kobiety fatalnej niezmiennie baronessie towarzyszyła.

Cywilizowana wersja Anáthemy wiele czasu poświęciła na śledzenie aktualnych trendów modowych. Na czytanie poradników dobrego wychowania i słowników zmian językowych. Dostosowywała się do panującego wieku. Polubiła minimalistyczne kroje rodem z Pitax, kapelusze spod rąk mistrza czapnictwa Domingo Gabbany. Wyglądając i mówiąc jak współcześni tubylcy znów czuła się młodo, żywo. Nawet wyzbyła się z mowy archaizmów i akcentu, w jej mniemaniu całkowicie wygaszając mocno odciśnięte naleciałości z Necrilu.


Lady Anna zamieszkiwała w posiadłość po mężu, po którego z czasem śmierć się skutecznie upomniała. Podupadający pałacyk, znajdujący się na obrzeżach Lubberg wyrastał otoczony niewielkim parkiem ze szczytu łagodnego wzniesienia. Sporo starej służby odeszło, podkupionej przez nieżyczliwy ród Spencerów. Część uległa rozsiewanym plotkom, jakoby baronessa była przeklętym przez bogów wampirem. Faktem, obecność nowej pani potrafiła wzbudzać niepokój.

Była blada, jakby nigdy nie oglądała słońca, pomimo to wciąż hipnotycznie pociągająca. Do domostwa wdowy nie zakupywano tak podstawowych artykułów jak jadło, świece, czy nafta. Jej cień zdawał się żyć własnym życiem. Poruszać zupełnie inaczej niż ta, która go rzucała. Sprawiał wrażenie szyderczego, wręcz wrogiego. Częściowo z jego powodu Anáthema w sytuacjach publicznych trzymała się półmroku. Z wiernych pozostali – Tybur, ogrodnik, zajmujący się parkiem i żywopłotami. Larch – odźwierny, teraz ze względu na wakaty również kamerdyner i woźnica oraz George Orwell – prawnik i księgowy starego barona, również już w zaawansowanym wieku, wedle sił i możliwości wspierający swą wiedzą żonę dawnego przyjaciela.

Misje zlecane przez księcia zawieszały maskaradę. Biorąc w nich udział Anáthema zrzucała maskę. Była w końcu tym kim była, nienawistnym upiorem… nikim więcej.


W podróży dołączyła do Varluka, powiększając grono milczków. Z innego niż krasnolud powodu. Zwyczajnie, urny nie gadają, a w takiej zdarzyło się jej pokonywać trasę. Wykonana z marmuru, z wygrawerowanym nazwiskiem osoby, która nigdy nie istniała, ale bardzo chciała by jej prochy rozsypać pod dębem, pośród złocistych łanów okalających Zieloną Bramę. Czy dało się obserwować świat z perspektywy kamiennego naczynia? Owszem, pod warunkiem, że nie zostało one przysypane górą tobołów kołyszących się na wozie.

Na pierwszy ogień poszli dopiero co zwerbowani, wskazani przez Tregitta. Znudzona młodzież szukająca silnych wrażeń, przynależności do elitarnej grupy, poczucia się kimś wyjątkowym, kimś więcej. Przedsiębiorcy, którym nie szło w interesach, co miesiąc z obawą spoglądający na czerwoną kreskę, oddzielającą zyski od strat. Wierzący, że w podziemnej organizacji spotkają ludzi z różnych kręgów. Szlachtę i ważnych urzędników, z którymi nawiążą pomocne kontakty. Kto wie może mroczna magia naprawdę działała? Z jej pomocą mogliby zaszkodzić konkurencji, tym nieuczciwym oszustom o spiłowanych odważnikach, co dolewają wody do wina i przekupują poborców podatkowych. Również biedota, która nie widziała dla siebie większych perspektyw. Cały przekrój złamanych, podatnych osobników.

Towarzyszyła im, gdy przekraczali kolejne granice. Poddawani stopniowemu praniu mózgu, oddzielani od bliskich. Biorący udział w seansach z udziałem proszków halucynogennych, gdy wizje wypełniały umysły, a serca umacniały w doniosłości i wadze ich misji. Dotykający otchłani igra, że coś w końcu z niej wyjdzie. Ryzykuje opętanie. Zapraszali Anáthemę jak nigdy, przyciągając ją niczym ćmę do latarni. Stany, w które neonaci się wprowadzali, tylko ułatwiały penetrację ich rozerwanych w strzępy mentalnych barier i resztek zdrowego rozsądku. Współodczuwała ekscytacje, która towarzyszyła zaszczytowi przejścia do wyższego kręgu wtajemniczenia. Podniosłej uroczystości, zakończonej orgią, będącej dla nich nagrodą i jednocześnie pułapką bez odwrotu. Na niej odnalazła część porwanych z ulic młodych dziewczyn. Otumanionych narkotykami, zastraszonych, bez słowa sprzeciwu zaspokajających rządze swych oprawców. Systematycznie rozpracowywała sieć powiązań, identyfikując kolejnych członków kultu i pełnione w nim role. Informacje przekazywała szpiegowi umieszczonemu w uduchowionych szeregach przez szczurzego towarzysza.

Aż nastał kres jej cierpliwości i ukrytych działań. Wicehrabiego Orsii uznała za wystarczająco utytułowanego by się nim zająć. Tacy jak on nie pozwoliliby się łatwo kontrolować komuś niższemu stanem. Choć nie wykluczała, że jest ktoś wyżej w hierarchii. Czy hydra miała więcej głów? Czy istniał treser, który ją wyhodował i z ukrycia wydawał komendy? Prawdopodobne, choć brakowało jej czasu i zacięcia by dalej drążyć. Anáthema posiadała głęboki uraz, żal, poczucie straty i rozczarowania względem bogów i religii. Cały kalejdoskop zakorzenionych w podświadomości emocji, którym dawała upust wyżywając się na kultyście. Udzielała lekcji, że bogowie w niczym nie pomagają. Stając się tym czego tak bardzo pragnął. Mocą, która wykorzystuje, depcze i zdruzgotanych porzuca.

Zaczęło się niewinnie. Po jednym z obrzędów wicehrabia Orsii jak zwykle zrzucił zdobione ornamentami szaty, odłożył na półkę rytualny sztylet i maskę z rogami rzeźbioną w kości. Wrócił do swojej posiadłości, witając się z żoną i synami, na powrót przyjmując rolę przykładnego szlachcica, ojca, męża i dziadka. Przed snem próbował czytać, jednak kaganek co chwilę przygasał, bardziej się tląc niż rzucając właściwy płomień. Usiłował zasnąć, jednak miał wrażenie, że portret babki, hrabiny, która prawie sięgnęła władzy w Eshal, wyjątkowo surowo i oceniająco na niego spogląda.

Kolejne noce wyglądały podobnie, odczuwał narastający niepokój. Przechodząc samotnie przez korytarze zaczął słyszeć za sobą kroki, jednak nikogo nie był w stanie dostrzec. W ciemności portret babki spoglądał na niego z nienawistnym grymasem, po zbliżeniu lampy, rozproszeniu cieni wszystko wyglądało normalnie. Zaczął przypominać kształtem maskę, której używał w obrzędach. Kazał służbie wynieść obraz z sypialni i przynieść więcej świeczników. Wolał spać przy świetle.

Stała tam, w miejscu portretu, jego babka. Patrzyła, inkantując pieśń z ceremoniałów w języku którego nie znał, brzmiał nieprzyjemnie, jak echo zza grobu. Wskazywała na niego palcem. Podmuch przewrócił kandelabr, zajmując baldachim płomieniem. Udało się powstrzymać pożar zanim się rozprzestrzenił.

Orsii coraz mocniej pragnął opuścić komnatę, rezydencje, kraj. Jednak nie mógł okazać słabości, porzucić zobowiązań. Wiercił się, z trudem zasypiał. Śnił o spadaniu. Przebudził, tonąc w bezdennej nieprzeniknionej ciemności. Wlewała się do ust, płuc, gasiła oddech i życie. Umierał. Ocucił się, gdy zza kotar wpadało blade światło poranka, wprost na zmęczone powieki. Koszmar, tylko koszmar. Na ścianie wypalony napis „Ofiara”. Przerażenie ścisnęło go za gardło.

Słyszał jak służba szepcze, wszyscy szepczą, podejrzewają, spiskują. Mają go za szaleńca.

Obudził się. Poza swoim łożem, poza rezydencją. Stał w nocnej podomce przed rodzinnym mauzoleum. Trzymał łopatę, kopał grób. Na kamiennym nagrobku wypalono imię jego wnuczki. Datę śmierci - dzień nazajutrz. Wrzucił płytę do świeżego dołu i w pośpiechu zakopał. Zamknął się w grobowcu. Zabarykadował.

Zrobił to, walczył, ale kierująca nim siła była zbyt potężna. Opierał się, zmagał o każdy krok. Płakał przekraczając drzwi komnaty. Powstrzymywał rękę, która opadała przebijając ostrym, rytualnym nożem niewielkie ciałko. Znaleźli go, gdy stał nad kołyską. Cały w krwi. Spomiędzy drżących warg dobiegały rozdygotane słowa.
- Ciemność, ciemność wszystko pochłonie...
Nie protestował, gdy straż Valerego vel Yorke, wezwana przez zrozpaczoną córkę, zakuwała go w kajdany. Szedł biernie, do czasu aż spróbowano umieścić go w karocy więziennej. Szarpał się i wyrywał. Mrok wnętrza budził w nim dziki pierwotny lęk, skłaniający do walki, do ucieczki. Uderzał i drapał o ściany przez całą drogę. Gdy go wyciągali, kości dłoni miał połamane, paznokcie zdarte, oczy przerażająco, nieludzko otwarte. Źrenice odwrócone do wnętrza czaszki.

Przeglądając prywatne komnaty szlachcica w poszukiwaniu źródła jego szaleństwa natrafiono na przedmioty i szaty używane w rytuałach. I spis, spis ujawnionych członków kultu.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-12-2023, 21:04   #3
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Każde miejsce na ziemi i ugrupowanie ma swoich dziwaków. Każdy zakon ma kogoś odstającego od reszty. Zazwyczaj jednak jest jakaś cecha wspólna, która scala grupę. W wypadku drużyny do zadań specjalnych vel Yorke ciężko było o kogoś kto byłby “przeciętny”. I kogoś kto byłby w tym biznesie z tego samego powodu co inni.

Nie inaczej było z mężczyzną o skórze delikatnie zabarwionej na żółto, z skośnymi, dziwnymi w tych rejonach świata oczami. Nienagannie wygolona czaszka również wpisywała się w populacje bezdomnych - brak włosów ułatwia walkę z wszami i wszelkim innym tałatajstwem. Do tego niemal zniszczona przez czas szata, kryjąca sprężyste i umięśnione ciało, spięta w pasie prostym pasem i opaska na twarzy, kryjąca oczy za zasłoną. Malutka gliniana miska w dłoniach, ewidentnie samodzielny wyrób, oraz znaleziona na ziemi gruba gałąź służąca jako przedłużenie ramion, dopełniały obrazu biednego, bezdomnego mężczyzny.

Elitarna drużyna znała go jako Ślepą Pięść. Próby wypowiedzenia jego faktycznego imienia - Du Zan, nieodmiennie kończyły się skrzywieniem twarzy właściciela. Walczył w dziwacznym stylu łączącym nauki wielu ludów i kultur, całkowicie wyzbywając się broni i pancerza. Mistrzyni sztuk magicznych - Mari - upierała się że wykorzystuje magię, wskazując na paralele między jej umiejętnościami, a tym jak Pięść… rozwiązywał problemy, ale on sam nieodmiennie uśmiechał się tajemniczo i nie wchodził w dyskusje. Jedno było niepodważalne. Kiedy był blisko wszyscy pozostali walczyli, czarowali i tworzyli lepiej. Jakby przekazywał zgromadzoną wiedzę i doświadczenie wszystkim wkoło w jakiś niewyjaśniony, podprogowy sposób.

I tak właśnie, stukając kosturem na lewo i prawo wszedł na teren Zielonej Bramy główną drogą. Już na wstępie natrafił na problem.

- Czego szuka? - usłyszał znudzony głos, dobiegający gdzieś z jego lewej strony. Głos miał miły, męski baryton, z delikatną chrypką przykrywającą poszczególne słowa. Ewidentnie jego właściciel palił i palił często.

- Do tawerny. Aby spędzić trochę czasu w cieple. - odparł Pięść, kierując się w stronę głosu. Skrócił dystans. Z tej odległości czuł wyraźnie zapachy otaczającego obcego. Pot, ledwo przykryty przez echo dawno zwietrzałego mydła. Ewidentnie ktoś przymuszany do mycia. Zapach naoliwionej skóry i pobrzękiwanie żelaza. Czyli opancerzony, choć lekko. Delikatna nuta dębu na wietrze… Pałka, albo włócznia. Czyli stał naprzeciw strażnika tej mieściny.

- Ta do tawerny? Dziadu zawszony na żebry przybyłeś! Wynocha, nim ci pałką kości porachuje!

- Aj, dobry panie, miej litość! - zawołał teatralnie, składając dłonie jak do modlitwy i podniósł opaskę. - Spójrz w te oczy, czy one mogą kłamać?

[media]https://i.pinimg.com/originals/d4/7f/8d/d47f8d078a29d87ddfead3eebd766332.jpg[/media]

Nagłe spojrzenie wstrząsnęło strażnikiem. Dorośli mieli dziwny zwyczaj zamierania gdy widzieli niepełnosprawność. Jakby mogli się nią zarazić. Pięść wykorzystał okazję, położył jedną dłoń na klatce piersiowej strażnika, i niby przypadkiem ześlizgnął się nią w dół, do pasa. Strażnik nawet nie poczuł że jego mieszek zmniejszył swój ciężar.

- Dobry panie, ja naprawdę do tawerny. Mam pieniądze. - powiedział i nagle “wyczarował” w dłoni kilka miedziaków i srebrnika. - Proszę, za ochronę tego pięknego miasta. - dodał i wcisnął w dłonie strażnika jego własne pieniądze.

- Hmm. Jak tak to proszę. Ale jak zobaczę cię w nocy na ulicy to kijem pogonię!

- Oczywiście dobry panie, dziękuję!

***

Każde miasto ma swoje stadko nieszczęśliwych, biednych i bezdomnych. Ich populacja rośnie i maleje każdego sezonu, pchana kołem fortuny, kaprysem losu, śmiercią i narodzinami. W takim miejscu łatwo się zgubić. A jeszcze łatwiej nie przyciągać uwagi.

Teraz populacja tych nieszczęśników w Zielonej Bramie zwiększyła się o jedną osobę. Du obserwował otoczenie. Żebrał gdy miał ku temu okazję, kupował najtańsze jedzenie jakie mógł znaleźć, pił publicznie dostępną wodę, choć tak naprawdę nie musiał robić ani jednego, ani drugiego. Obserwował otoczenie, swoimi zmysłami wyostrzonymi przez brak wzroku. Wtapiał się w tło.

Czuł że coś było nie tak. Miastu brakowało typowego harmidru. Wszystkie dźwięki były przytłumione, jakby mieszkańcy czekali w napięciu na COŚ. Rozmowy zdawały się być szybkie, lakoniczne, jakby ich przedłużanie było ryzykowne. Nawet handlarze, przekupki i sami nabywający na targu nie kłócili się zbytnio o ceny co było ewidentną oznaką zbliżającego się końca.

Wśród jego “towarzyszy” - innych bezdomnych z którymi dzielił ulice i zaułki miasta niosła się jakaś dziwaczna plaga. Uprzejmi panowie, w prostych, choć schludnych ubraniach przechadzali się nocami po mieście rozdając jedzenie i zabierając ze sobą chętnych i ewidentnie wybranych jakimś kluczem bezdomnych. Przy samej Pięści nie zatrzymali się długo. Jak tylko zobaczyli że jest ślepy poczęstowali go bułką i poszli dalej.

Niektórzy mieszkańcy ulic znikali i nie pojawiali się ponownie. Inni wracali, ale odmienieni. Szaleńcy, z uśmiechem na ustach, nie obawiający się zimna, ani głodu. Du czuł od nich dziwną, sztuczną woń. Co kilka dni znikali i pojawiali się na ulicach następnego dnia.

Pięść oczywiście ich śledził. Trop urwał mu się w małym magazynie w “dzielnicy” kupieckiej. Wejść niezmiennie pilnowali mężczyźni, nawet z odległości kilku metrów epatowali przemocą. Cokolwiek działo się w środku - ciężko powiedzieć, ale kolejne dni obserwacji powiedziały mu że do magazynu za dnia dostarczane są pakunki z jakimiś substancjami o intensywnym, ziołowym zapachu. Powietrze niosło też zapach dymu, a ściany budynku zdawały się delikatnie promieniować ciepłem.

Bezdomni wracali natomiast rozluźnieni, szczęśliwi i wyraźnie otumanieni, czymkolwiek było to co dostawali w środku. Wojownik wykorzystał okazję i dopadł jednego z nich w zaułku. Nie potrzebował wiele czasu by go obezwładnić, mimo jakiegoś paskudztwa ewidentnie krążącego w żyłach bezdomnego. Ostrożnie położył palce na tętnicy szyjnej obezwładnionego i wypuścił swoje Ki, badając ciało. Imbalans był ewidentny. Czakra trzeciego oka była rozwarta, jak rana zadana włócznią. Czakra serca była atroficzna, jakby ktoś narzucił na nią ciężkie kajdany.

Wniosek był jasny. Kult próbował alchemicznie wygenerować proroków. Albo wykorzystywał bezdomnych jako łatwo zużywalne narzędzia do sięgania na “zewnątrz”. Gdziekolwiek to zewnątrz było. Ale przynajmniej wiedział gdzie przeprowadzają ten proceder. I wiedział kiedy będzie kolejna okazja do ataku. Kiedy bezdomni znowu znikną z ulic.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 09-12-2023 o 21:12.
Zaalaos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10-12-2023, 18:39   #4
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Kilka lat temu.

Kiedy Varluk przybył wraz ze swoim Mistrzem, Thartekiem, do Drugiego Eshal nie wiedział jak będzie wyglądać jego życie. Czy zaciągną się do jakiejś karawany? Założą warsztat w mieście? A może zostaną najzwyklejszymi poszukiwaczami przygód? To ostatnie jednak prawie z marszu odpadało - Mistrz Thartek był już wiekowy i ganianie w te i nazad po krainie nie wchodziło w grę.
Okazja do osiedlenia trafiła się nadzwyczaj szybko. Jeleni Rozstaj. Warownia na skraju gór należąca do księcia Douglasa vel Yorke. Mury. Jako taki zamek. Miasteczko przycupnięte pod murami z jakimś tysiącem dusz, przy czym cholera wie ile tak naprawdę z nich mieszkało tam na stałe.
Dzięki własnym środkom udało im się kupić nieduży dom z warsztatem który wyremontowali. Otworzyli kuźnię. Lokalni krasnoludzie zebrali się by świętować jej poświęcenie Praojcu. Nadarzyła się okazja do nawiązania nowych znajomości, wypicia piwa i zintegrowania się z ziomkami. Ktoś wspomniał że vel Yorke zatrudnia awanturników i poszukiwaczy przygód do rozwiązywania różnych spraw i bolączek trapiących jego domenę.

I tak się zaczęło.

Obaj z Mistrzem mieli swoją przeszłość o której nie mówili. Dało się jednak domyśleć po doświadczeniu Zharrmusa że wiele lat musiał przeżyć na szlaku i miał przeróżne talenta. Szybko zgłosił się do zamku gdzie wkrótce dostał pierwsze zadanie.
Drugie.
Trzecie.
… i tak dalej.
Gdy wyjeżdżał poza Rozstaj warsztat przechodził w całkowite władanie Tharteka. Stary krasnolud szybko dał się poznać miejscowym jako osoba wielce poczciwa i serdeczna, a przede wszystkim pomocna. Różne osoby się do niego zgłaszały, chętnie też wypijając po kufelku piwa, kubku mocnego naparu lub po prostu wymieniając ploteczki. A raczej zrzucając je na staruszka który miał do nich zawsze jakiś cięty ale wielce mądry komentarz. Tak czy tak gdy Varluk wracał z wypraw to był na bieżąco z ważnymi sprawami Rozstaju.
Lata zaczęły mijać. Książę docenił pracę Varluka oferując mu kwaterę wewnątrz bezpiecznych murów. Kowal nie był chętny do przyjęcia tego podarku, jednak został przekonany przez swego Mistrza by z niego skorzystać. Bezpieczeństwo i bliskość ośrodka władzy miały swoją wartość.
Sami towarzysze Zharrmusa przekonali się że pomimo iż krasnolud nie cierpiał babrać się w polityce i zwykle działał prosto to zawsze trzymał rękę na pulsie wydarzeń, a i potrafił rozumować w sposób zawiły. Wydawało się jednak wynikać to nie z przyrodzonych skłonności, a z wielkiego bagażu doświadczeń. Varluk był dość spokojnym, pozytywnie nastawionym do świata krasnoludem. Nie trudno było się domyśleć że dla niego przybycie do Drugiego Eshal było jakiegoś rodzaju zaczęciem wszystkiego od nowa. Nie wyzbył się konserwatywnych manier i zwyczajów jakie panowały w krasnoludzkiej domenie ale je…. złagodził. Akceptował że inni działali według swoich zasad i nie próbował naginać rzeczywistości do swojego punktu widzenia.

Z czasem zadomowił się, zbudował nowe relacje i zyskał szacunek. Dało się dostrzec że żywo interesuje się sprawami nieludzi starając się pomagać jeżeli było to w zasięgu jego możliwości. Coraz częściej podróżował we własnych sprawach. Zaskoczeniem było gdy w pewnym momencie ogłosił że się żeni.
Jego wybranką miała na imię Thrudd i zajmowała się szacowną sztuką piwowarzenia. Nie była tak zasadnicza i stonowana jak Varluk i była zdecydowanie bardziej wesołą i otwartą osobą. Jej rodzinny browar znajdował się między Trójłąką a Zbożycami blisko przełęczy przez którą szedł szlak łączący Rozstaj z Drugim Eshalem. Zharrmus odwiedzał to miejsce za każdym razem gdy był wysyłany z misją przez vel Yorke.
Od momentu kiedy Varluk przestał być kawalerem powoli zaczął się zmieniać. Podróże straciły swój awanturniczy charakter s stały się w dużo większym stopniu pracą. Źle znosił długie okresy rozstania z żoną podobnie jak wysyłanie go z misjami raz za razem. Pod tym względem sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała gdy Thrudd urodziła córeczkę Varlę. Dziewczynka miała popielatą skórę, oczka rozświetlone jak rozpalone węgle i falujące włosy w palecie jasnych, płomiennych barw. Dla bardziej obeznanych jasny znak że oto zmanifestował się ognisty rodowód Zharrmusów.
Dla Varluka nie było teraz większej radości niż powroty do domu i większego smutku jak jego opuszczanie. Zawsze mógł liczyć na pomoc starego Mistrza a i na zamku jego rodzinie dobrze się żyło. Niestety tym nie dało się zastąpić płynącego czasu. Wiele wieczorów spędził z Truddi omawiając plany na przyszłość głowiąc się co dalej począć. Fakt że mogli mieszkać w bezpiecznych murach był wielkim wyrazem uznania ze strony Księcia, ale coraz częściej Varluk myślał o podziękowaniu za wszystko i przeniesieniu się gdzieś indziej, gdzie mogliby żyć spokojnie.
W rozwikłaniu sytuacji nie pomagał też Mistrz który nie pozwalał zapomnieć Varlukowi o pewnych powinnościach jakie miał wobec ziomków. Dochodziła też sprawa pewnego listu z ich rodzinnych stron.
Wielki był ciężar osobistych spraw Zharrmusa. Na kolejne zadanie udał się w grobowym nastroju. Swoimi bolączkami jednak podzielił się jedynie ze Ślepą Pięścią którego uważał za najbardziej rozsądnego z całej drużyny.

Zielona Brama

Przybycie do prężnie działającego miasta nie było jakieś widowiskowe. Ot rudy krasnolud załapał się na karawanę, potem zakwaterował się w krasnoludzkiej karczmie, wypytał się z kim rozmawiać w krasnoludzkiej gminie i zaczął słuchać krasnoludzkich plotek. Ponieważ w miastach Diaspora była mocno zintegrowana wyglądało na to że żaden kult nie próbował zapuszczać do niej swoich macek. Głównie dlatego że zaraz zostałoby to wykryte, a kultyści w ten czy inny sposób obskoczyliby sążnisty wpierdol od krewkiej, skrzykniętej na poczekaniu bojówki. Nie znaczyło to jednak że krasnoludy nie słuchały uważnie co się wokół nich dzieje. Podstawą biznesów były okazje, a okazje wynikają z informacji, a informacje zdobywa się słuchając i czytają. Nie trzeba było długo czekać, nie trzeba było wypić beczek piwa, by się dowiedzieć że ludzie coś odstawiali niedobrego. Że w mieście nie dzieje się dobrze. Że to sięga w różne strony.
Nieludzie mieli względny spokój, bo otoczeni przeważającą ilością ludzi trzymali się blisko siebie. Nawet gdy działo się coś z nieludzkimi odludkami to dało się to zauważyć. Dało się też wskazać kilka miejsc gdzie dziwne rzeczy przytrafiały się ostatnio bardzo często.
Dla samego Zharrmusa nie było to specjalnie użyteczne. Nie potrafił bawić się w wojnę cieni ani intrygi. Ale jego towarzysze tak. Na umówione sposoby przekazywał im informacje.
Gdyby ktoś pytał po co mu były te wszystkie wieści, cóż. Sam był w pewnym sensie krasnoludem biznesu i miał swoje interesy. Najlepszą przykrywką była nie przykrywka a prawdziwa profesja. Tak więc mógł rozpytać o dostawy żelaza, rozeznać się "kto, co, jak i za ile", a nawet miał okazję przypilnować pewnych interesów swojego teścia.
Parę dni po tym jak zawitał do Zielonej Bramy został zaproszony przez Starszego gminy na rozmowę. Trwała długo, ale Zharrmus wyszedł z niej nowym tropem którym sam podążył.
Udał się do jednej z kopalni żelaza, o dziwo, z rynsztunkiem bojowym. Wraz z kilkoma górnikami zszedł pod ziemię.
Pomimo że dokładnie strzeżona i przepatrywana kopalnia została zinfiltrowana przez niekrasnoludów. Najpewniej ludzi i po tym co mówił Starszy gminy, najpewniej kultystów.
W jednej z nieużywanych sztolni w wykopanej komorze znajdowały się pozostałości po jakimś ich rytuale. Zharrmus przybył tam i wszystkiemu się dokładnie przyjrzał. Był w stanie określić że nie chodziło tutaj o przywoływanie a komunikację z jakimś zewnętrznym bytem. A dokładnie zwrócenie jego uwagi. W komorze czuć było złą aurę, ale ustawione na szybko ołtarzyki poświęcone Praojcu i dyżurujący przy nich kapłan zapobiegały rozlaniu się jej na resztę kopalni.
Potrzebny był jednak śmiałek który znał się zarówno na magicznej robocie jak i był dostatecznie twardy by wleźć w "strefę skażenia", zrobić porządek i wyjść z tego cało.
Wyposażony w błogosławieństwa, dewocjonalia oraz własną wiarę w Praojca Varluk wstąpił do komory, przeszukał ją opierając się złowrogiej obecności, a potem po prostu wypalił do cna materialne kotwice plugastwa.

Pytaniem było dlaczego ktokolwiek ryzykował odpalanie czegoś takiego pod nosem krasnoludów?
Wedle relacji górników sztolnia ta była nieczynna, a korytarze zamknięte. Nikt tam się nie zapuszczał, a póki co nie było zaplanowane nawet by zagospodarować tą część kopalni na składowisko lub plantację grzybów. Patrole też się tam nie zapuszczały bo nie stwierdzono obecności w podziemi żadnych zagrożeń, na które natykano się często w głębi gór.
Nie zmieniało to faktu że człecy musieli być wyjątkowo skradni że zdołali się tam przedostać.
Musieli też znać plan zagospodarowania. Audyt nie wykazał by nadsztygar kopalni dzielił się tymi planami z kimkolwiek, acz rzeczywiście były one spisane w jednej z administracyjnych ksiąg. Zajrzenie do niej wymagałoby specjalisty wyższej klasy.
Innym było to że ktoś był we władaniu naprawdę mocnej magii.

Były to niepokojące wnioski i wskazywały Varlukowi że zadanie może nie być tak łatwe jak dotąd sądzili.
Podzielił się odkryciem z pozostałymi agentami.
Jedno było pewne - udało się zlikwidować miejsce w którym kult się bawił i ograniczyć jego zgubny wpływ na otoczenie.
Jeszcze jedna rzecz była nie do przecenienia. Varluk zaskarbił sobie wdzięczność lokalnych krasnoludów i ich wsparcie w dalszych działaniach. A zapowiadało się że będzie ono potrzebne.

Zielona Brama (post wspólny z Sindarin i JW. cz. 1)

Rytmiczne pukanie do drzwi pokoju w krasnoludzkiej gospodzie w dość charakterystyczny sposób od razu zdradziło krasnoludowi jego gościa - gdyż gość ten korzystał z umówionego dawno temu sygnału, a korzystał często - wpraszają się na piwo, zazwyczaj, pomijając nagłe napady monologów, zazwyczaj milczał.
Nie musiał zatem nawet otwierać drzwi aby spodziewać się niskiej, niemal chorobliwie szczupłej kobiety która mogła mieć około dwóch dekad żywota, lecz jej gładkie oblicze i postura niezbyt do tego pasowały.
Zgodnie z przewidywaniami, ukazała się mu Mari, w typowym dla siebie czarnym płaszczu, wyszywanym lekką, srebną nicią - chociaż część członków drużyny zdążyła odnotować, iż kobieta nie była tak monotematyczna w materii stroju jak mogłoby się wydawać wskutek powierzchownej znajomości. Dziś jednak jedyne co się wyróżniało to ściągnięty kaptur odsłaniając luźno opadające, tylko wstępnie zaczesane włosy oraz niepokojące spojrzenie - oczy kobiety zdawały się od wnętrza jarzyć jakąś dziwną barwą.
Mimo późnej pory, czarownica (lub samozwańcza mistrzyni sztuk tajemnych, jak zwykły mawiać nieprzyjazne języki podkreślając pierwszy przymiotnik) nie miała ze sobą żadnego źródła światła. Nie potrzeba było jednak go aby poczuć podskórne mrówienie w obecnościu kobiety, uderzenia ni to chłodu, ni to gorąca oraz nietypowe zachowanie świateł i cieni.
- Miło cię widzieć Varluk - powiedziała cichym, monotonnym głosem w którym miło wiedzieć brzmiało tak samo jak coroczne obwieszczenie o podatkach - byłam u Treggita. Jego klienci robią się coraz bardziej wygadani - jakaś nuta ironii stała się wyczuwalna w jej głosie - może krem na parch rozwiązuje im języki. W jednym przybytku mam dwa cele, ochlejmordy, nawet jakby coś poszło źle, pomyślą, że zapili. Chcę ich przesłuchać, potrzebuję silnej ręki.
To powiedziawszy w charakterystyczny dla siebie sposób wbiła wzrok w Varluka zdając się nie mrugać.
Na wieść o konkretnych celach Varluk skinął głową. Siedział przy stoliku w izbie i zapisywał coś w kajecie. Jak zwykle gdy przybywali do innego miasta zatrzymywał się w gospodach prowadzonych przez krasnoludy wypytując swoich ziomków o interesy i ceny surowców. W Jelenim Rozstaju prowadził warsztat wraz z bardzo starym krasnoludem co dawało mu wygodną wymówkę do odwiedzania innych mieścin pod pretekstem robienia interesów. Z resztą… udawało mu się nie raz i dwa zgarnąć jakieś zamówienie lub zdobyć nowe znajomości. Tak - był zdecydowanie zapracowanym krasnoludem. I zmęczonym. Lata temu gdy zaczynał pracę u księcia Douglasa vel Yorke ten muskularny rudzielec o wzroście niewysokiego człowieka był krasnoludem traktującym przeciwności losu jak wyzwania. Uwielbiał się śmiać z ran które mu zadano i z ciosów które nie były w stanie go zranić. Co cię nie zabije to cię wzmocni, często mawiał swego czasu. Były oczywiście rzeczy których nie lubił, a które wprawiały go w ogólną ponurość, głównie gdy trzeba było się babrać w politykę… i gdy coś się mu nie udawało. Zharrmus potrafił przyznać się do błędu lub do tego że czegoś nie umie, ale zwykle gdy sam coś skopał był na siebie wyraźnie zły.
Misję o tropieniu kultu w innym mieście przyjął z kamienną twarzą nic nie mówiąc. W drodze do Zielonej Bramy był bardzo małomówny, choć to on zawiadywał podróżą (miał spore doświadczenie z młodości w tej materii - zawsze dzięki temu oszczędzali sporo czasu). Gdy dotarli na miejsce zakwaterował się i od razu przystąpił do pracy.
Wszystko byleby przyspieszyć ukończenie zadania i powrócić do rodziny. Do żony i małej córeczki które czekały na niego w domu.
- To dobrze… to bardzo dobrze… - mruknął do Mari.
Zamknął notes i wsunął go do wewnętrznej kieszeni kamizelki. Od kiedy został ojcem zaczął się stosowniej ubierać i dbać o wygląd. Grzywę rudych włosów regularnie rozczesywał, a brodę i wąsy wiązał w trzy grube warkocze spięte pierścieniami. Na sznurowanej koszuli nosił czarną kamizelkę, trochę już znoszoną. Strój uzupełniały ciężki skórzany pas do którego przytraczał (podręczny nóż, dziwne wielonarzędzie oraz użytkowy toporomłotek), spodnie oraz podbite skórzane buciory, pasujące bardziej do górskich wypraw niż do miasta.
- Gdzie i kiedy? - zapytał rozcierając dłonie, choć na twarzy nie było widać uśmiechu - I jaki jest dopuszczalny stopień uszkodzenia?
Zharrmus w przeszłości często brał na siebie, ba prawie zawsze, brutalne części wykonywanych misji - pobicia i siłowe przesłuchania. Nie krył że brzydzi się tym, ale uważał że jeżeli już ktoś ma brać na siebie coś takiego to on.
Czuł się po prostu… odpowiedzialny za innych.
- Siedzą teraz i piją - Mari odpowiedziała cicho, równie monotonnie jak wcześniej - nic nie wskazuje na to aby mieli skończyć. Jak wolisz zainscenizować awanturę lub na nich poczekać - powoli wzruszyła ramionami, ruch ten był ledwo widoczny przez płaszcz - nie moja rzecz. Będę czekała na zewnątrz.
To powiedziawszy, cichym, niemal płynącym ruchem obróciła się i zniknęła w głębi korytarza udają się przed gospodę w której gościł krasnolud. Mimo bycia bardzo krótko na służbie księcia, jej zachowanie było na tyle charakterystyczne, iż współpracownicy musieli do niego przywyknąć, niekoniecznie polubić.
Dziewczyna wykazywała inicjatywę. To było najważniejsze. Ekscentryzmy i dziwactwa dało się znieść jeżeli praktykujący je osobnicy dobrze wykonywali swoją pracę.
Krasnolud roztarł kark, podwinął rękawy i sięgnął do plecaka. Założył na przeguby skórzane opaski by zabezpieczyć nadgarstki.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 11-12-2023 o 19:46.
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-12-2023, 10:21   #5
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Czego by nie mówić o księciu, dbał o swych krewniaków, nawet jeśli ci nie tyle nie zabiegali o jego troskę, co wręcz aktywnie się jej sprzeciwiali. Ale cóż miał zrobić – jeśli jedna owca ze stada zaczynała chorować, należało ją wyleczyć, i to niezależnie od tego, jak bolesna, czy upokarzająca była kuracja.
Tym razem chorobą trawiącą Zieloną Bramę był kult, o którym wiadomo było tylko to, że odpowiadał za zaginięcie już kilkunastu osób. Młode dziewczyny, bezdomni - pozornie nie było tutaj żadnej korelacji, żadnego sensu. Kurację, czy raczej skalpel, stanowi oni, przedziwna zbieranina indywiduów, zatrudniona przez Douglasa, by wyciąć, wypalić tego raka. Co robił tam on, prosty alchemik i sklepikarz o jakże żałosnej, szczurackiej proweniencji, to, przynajmniej z początku, wiedział tylko książę. Ale to w końcu Treggit sam stawił się u niego kilka lat temu, składając ofertę nie do odrzucenia: usługi jego i całej jego siatki w zamian za… nic, poza niezadawaniem pytań. Alchemik nie miał zamiaru dzielić się z vel Yorkiem szczegółami swych potwornych wizji, więc ten potrzebował nieco czasu, by pogodzić się z niespodziewanym sojusznikiem. Od tamtej chwili upłynęło już sporo wody, relacja z księciem stała się mniej napięta, lecz Treggit wciąż widział twarz każdej z bab tak, jakby dopiero co odzyskał przytomność.

***

Minął dobry tydzień, zanim udało mu się umieścić człowieka wewnątrz, a i tak wylądował w najdalszym kręgu kultu, praktycznie bez dostępu do cenniejszych informacji. Nie było to komfortowe, ale musiało wystarczyć: sam był zbyt rozpoznawalny (szczurak o jakimkolwiek statusie był wręcz anegdotycznym widokiem), a poza tym, nie miał zamiaru płaszczyć się przed kimkolwiek, ten etap życia miał już za sobą. Teraz miał od tego specjalistów… Ta komplikacja jednak szybko okazała się mniejsza, niż podejrzewał, dzięki Anáthemie, która była w stanie sprawnie infiltrować wewnętrzne eszelony kultu. Zev dalej okazywał swoją użyteczność, działając jako pośrednik między upiorem a resztą grupy, a także zdobywając bardziej przyziemne informacje o mniej ważnych członkach kultu, ich powiązaniach, miejscach spotkań i celach. Tak jak tych dwóch, którzy nieco za dużo gadali w sklepie, a potem udali się do karczmy napić…

***

Był wczesny wieczór gdy krasnolud i dwóch człeków wyszło z gospody. Parę mocnych napitków dało się we znaki delikwentom - nie trudno było wychwycić w ich mowie coś co dało się uznać za obraźliwe. Gospodarz nawet kiwnął głową gdy Zharrmus warknął na ludzi by wyszli z nim na zewnątrz. Dla dwu napitych kamratów perspektywa tłuczenia się po mordach z jakimś krasnoludzkim kupcem czy tam innym mieszczaninem nie wydawała się zła. Ładne ubranie oraz zadbany wygląd sprawiały że Zharrmus nie wyglądał na specjalnie groźnego.
Po wymianie uprzejmości Zharrmus splunął na ziemię krwią i śliną. Jego gęba solidnego odpoczynku i przemycia. Koszula zdecydowanie potrzebowała natomiast prania i szycia. Przez głowę przemknęła mu myśl że Truddi da mu do wiwatu jeżeli znów będzie musiała doprowadzać do porządku jego ubrania.
Uliczka nie była oświetlona, więc było ciemno. Człecy leżeli za drewnianym boksem na odpadki z którego co jakiś czas dochodziły piski szczurów.
- Dobra bitka… - mruknął Varluk - Wybaczam wam. Macie na zgodę.
Odpiął od spodni manierkę z trunkiem i na siłę wlał jednemu i drugiemu do ust.
- Pijcie pijcie… zasługujecie… - mamrotał krasnolud.
Piski szczurów ucichły, gdy usłyszał cichy, miarowy stukot metalu o bruk. Nie musiał nawet unosić głowy, by rozpoznać, kto zbliża się z drugiego końca uliczki. Drobna, sięgająca ledwie metra wzrostu postać wydawała się jednocześnie tutaj pasować, jak i być wyjątkowo nie na miejscu. Wszak wszyscy w Drugim Eshal, jak i sąsiednich królestwach dobrze wiedzieli, że jeśli komuś trafi się ta wątpliwa przyjemność trafienia na szczuraka, a do tej rasy należał przybysz, to będzie to w ciemnym zaułku, rynsztoku czy innej równie paskudnej lokalizacji. Ten jednak wyglądał, jakby właśnie wracał z audiencji u księcia (czy też, jak mówiło przysłowie, otwarcia kanału) - jego strój był wyjątkowo elegancki i gustowny, a przede wszystkim bogaty. Krzykliwy dublet barwy ciemnego pomarańczu, ledwie przysłonięty pięknie wykonanym płaszczem i podkreślony grubym naszyjnikiem ze znakiem cechowym alchemików, pasujące do niego ciemnozielone spodnie oraz trzewiki, a także misternie zdobiona laska o metalowym okuciu, wszystko to jasno sugerowało osobę o wysokiej pozycji społecznej i sporym majątku. Coś, co nie powinno łączyć się z przedstawicielem tej “podrzędnej” rasy.
Treggit spokojnym krokiem podszedł do nieprzytomnych i od niechcenia trącił jednego z nich czubkiem laski. Uśmiechnął się, głaszcząc po szaro umaszczonym futrze na brodzie. Chociaż wielu trudno było to przyznać, jego twarz, jak na szczuraka, wyglądała nawet dość sympatycznie - mniej pobliźniona, niewykrzywiona cierpieniem, gniewem i strachem, budziła nieco większe zaufanie.
- Jeszcze zipią, dobrze - rzucił niskim głosem, niepasującym do postury - Chcecie ich przesłuchać tutaj, czy w jakimś bardziej ustronnym miejscu? Mam czujki u wylotów ulicy, w razie czego zaniosą pijanego kolegę do domu.
Oczy Zharrmusa zwróciły się pytająco na Mari.
- Długo ci to zajmie? - mruknął.
Mari obserwowała nierówną walkę dwój kultystów z krasnoludem (nierówną, gdyż było ich tylko dwóch, co oznaczało, iż miał zdecydowaną przewagę) z zacienionego rogu. Oczy dziewczyny podążały za ruchami walczących z fachową precyzją i skupieniem. Gdy Varluk rozgromił kultystów, a na na scenie pojawił się również Treggit, powoli, nieco nawet jakby się ociągając.
- Połowę już mam, za kilka chwil będę elaborowała - powiedziała równie monotonnie i jakby nie zwracając uwagi na sedno pytania po prostu zaczęła wypowiadać słowa mocy wraz z towarzyszącymi im gestami. Głos dziewczyny nabrał dziwnej, wewnętrznej siły, stając się jednocześnie odrobinę śpiewny, lecz w dość niepokojący, tajemniczy sposób. Procedurę powtórzyła kilka razy na jednym i drugim kultyście. Za każdym razem czuć było uwalnianą czystą moc do otoczenia.
- Gotowe - powiedziała na koniec - wątpię czy coś więcej z nich wyrwiecie - trudno było powiedzieć czy była to celowa zmiana z “wyciągnięcie” czy przejęzyczenie - zakładam, że Treggit ma akurat małą, tajemniczą fiolkę która dolana do piwa zapewni im jeszcze lepszą dziurę w pamięci? Czy też zostawił ją w drugim fraku? Jeśli tak, dajcie mi kilka chwil na zaklęcie amnezji.
Powiedziała to głosem kompletnie nie zainteresowanym sytuacją, czekając na odpowiedź aby udać się z towarzyszami w bardziej ustronne miejsce do omówienia faktów.
Varluk tylko prychnął z rozbawienia gdy usłyszał o „wyrywaniu”. Tym razem zaciekawiony spojrzał na szczurzaka alchemika. Ten uśmiechnął się dobrotliwie.
- Do wypalenia dziury w płacie czołowym wystarczyłoby trochę kwasu, ale to mało finezyjna metoda. Upozorowanie pijackiego wypadku, czy nawet przedawkowania, dałoby lepszy, permanentny efekt - stuknął laską o bruk i cmoknął w zamyśleniu - Ale rozumiem, że chcemy zachować ich przy życiu, żeby nie wzbudzać podejrzeń kultu. W takim wypadku… - wyciągnął pazurzastą łapę, odzianą w kunsztowny, stalowy karwasz, pokryty dziesiątkami run. Prosty gest później powietrze przed alchemikiem rozstąpiło się w miniaturowym portalu, do którego włożył dłoń.
- … to powinno zadziałać - powiedział, wyciągając znikąd niewielką sakiewkę, którą rzucił Mari - Nazwijmy to amnezją w proszku. Należy rozprowadzić go na czole delikwenta i pobudzić magią umysłu, ustalając, które wspomnienia należy wymazać.
Kobieta przyjęła woreczek cicho ruszając ustami.
- Dlaczego to nigdy nie są ciastka… - szepnęła do siebie, może tylko odrobinę mniej monotonnie niż zwykle i osłaniając jedną dłonią od poruszeń powietrza, drugą naniosła pył na czoła ich ofiar. Faktycznie aktywacja była dość posta, tak samo jak kilka chwil skupienia w których postarała wyfiltrować chwile przesłuchania. Bójki z krasnoludem i wizerunku samego krasnoluda oczywiście nie była w stanie dosięgnąć, ale też nie uznała tego za istotne.
Oddała alchemikowi resztki proszku po zużyciu ich na dwóch celach, wyprostowała się i szepnęła ni to do nich, ni do siebie.
- Idziemy.
I… faktycznie ruszyła. Tylko po to aby odejść kilka zakrętów w milczeniu nim zaczęła charakterystyczny dla siebie monolog tonem który niezbyt pasował do jej młodej twarzy. Brzmiała trochę jak nauczyciel.
- Obydwu lekko kuleje na prawą nogę, widać to było tylko w walce dość wyraźnie. Mogłoby się wydawać, że to ich specyfika pracy, może schorzenie, nuta przypadku, ale nic z tych rzeczy. Nie przy tych ruchach, postawa kręgowa jest właściwa. To wygląda jak fachowe uszkodzenia które nie pozostawiają zbytniego śladu, ale przypominają o sobie, nawet jeśli podświadomie. Wydaje się mi, że muszą mieć na usługach wykwalifikowanego kata i w ten sposób egzekwują wewnętrzną dyscyplinę. Co trzeba przyznać - coś jakby nuty podziwu wżarło się w pauzę monologu Mari - robią bardzo sprytnie. Każdy normalny specjalista przyzwyczajony jest do dyscyplinowania palców, rąk, tam gdzie ludzie muszą pracować to pleców. Nie tylko torturujący był fachowy, ale i zleceniodawca myśli o dyskrecji. Z tego co zauważyłam po pozostałych aspektach działania ich organizmów, takie pionki mają dostęp do w miarę regularnej dostawy środków alchemicznych poprawiających kondycję. Może nawet Varluk zauważyłby to, byli odrobinę zbyt twardzi, mimo, że nie bili tak mocno. Trochę żółwie - dziewczyna zawahała się jakby szukała innego słowa, z innego narzecza - tyle jeśli chodzi o pierwszą część przesłuchania. Co do umysłów, wiedzą niewiele, bardziej są w całej organizacji dla zysku, akceptując warunki i tak lepsze niż to co mają poza nią. Może nawet mają rację? Nie mają zbyt silnej woli, ale też mogłam to źle ocenić z powodu ich upojenia, to ułatwia uroki. Obydwaj twierdzą, że ich patronami są byty z Zewnętrza a ich głównym zadaniem jest osłona porwań. Nie odbywają się żadne konkretniejsze ceremonie lub na nie ich nie zapraszają, nie licząc jednej orgii.
Mari skończyła wciąż powoli spacerując z towarzyszami pozornie bez celu.
- Hyy… zażywanie specyfików, cielesne kary, brudne sprawki i okazyjne grupowe chędożenie. Klasyk. - mruknął Varluk - Z namierzeniem kata może być ciężko, bo mało kto się chwali tego typu zdolnościami… ale alchemików w mieście jest najpewniej ograniczona ilość. No i będzie dużo łatwiej ich namierzyć.
Krasnolud zastanowił się gładząc brodę.
- Wrócę do gospody i rozpytam się o aptekarzy i alchemików. Poza tym… nie chcę by gospodarz wezwał straż skoro nie wracam długo. - Varluk palcami zbadał twarz - Chyba dostatecznie dostałem by wyglądać autentycznie pytając o środki.
A wymówka że żona by go jeszcze bardziej obiła za branie udziału w burdach było prawdą. Na szczęście miał swoje sposoby by wracać do domu zawsze w pełni zdrów.
Mari na pytanie o środki znowu skierowała milczące, pytające spojrzenie na ich szczurokształtnego kompana, który przez moment stukał pazurem o gałkę na końcu laski.
- Jeśli zaopatrują się u cechowych, wystarczyłoby przejrzeć księgi rachunkowe. W takiej sytuacji można będzie wykorzystać zarejestrowany zwiększony popyt na toniki do oszacowania zarówno czasu, jak i potencjalnych lokalizacji spotkań. To oczywiście pod warunkiem, że nie preferują partaczy - ostatnie słowo wypowiedział wręcz z odrazą - Mari, co wyciągnęłaś o tej orgii? Jakieś szczegóły, uczestnicy? Może to i typowy sposób łapania narybku w kultach, ale i tak mogą w tym być potrzebne informacje.
- To była nagroda - kobieta powiedziała powoli - nie uznałam tego za aż tak interesujące. Przy głębokiej penetracji zapotrzebowanie na czystą moc rośnie nieliniowo, prawie kwadratowo względem otrzymywanych porcji informacji - Mari wyjaśniła znowu wchodzać w dziwny, akademicki ton.
Zamyśliła się chwilę, spojrzała na boki aby ktoś ich obserwował, nadstawiła słuchu. Lecz oczywiście nikogo nie było - dziewczyna złapała własne myśli.
- Dalszą rzecz zostawiam wam, jak będziecie czegoś potrzebować, dajcie znać. Mam przeczucie - nie powiedziała jednak o jego źródle - co gdyby był to jakiś wabik na nas? Lub na kogokolwiek? Dym i lustra… Nie pokazujcie swoich atutów. Nawet jak nikt nie patrzy… Może to paranoja.

***


Wynajęty pokój w karczmie zawalony był papierami – rachunki, raporty, listy, notatki, mapy, słowem każdy skrawek informacji, który udało im się zebrać na temat kultu. Różne komórki, pozornie kompletnie ze sobą niepowiązane. Członkowie z nizin i wyżyn społecznych, porwania młodych dziewcząt i dekadenckie orgie, eksperymenty z magią i narkotykami na bezdomnych, bluźniercze rytuały w kopalniach, kaci dyscyplinujący kultystów… Wyglądało to niczym nie jedna układanka, ale kilka wymieszanych ze sobą – a jego zadaniem było ułożyć z tego sensowną całość.

Było to z początku nieco onieśmielające, ale szybko zidentyfikował jeden punkt wspólny, jakże mu bliski, a jednocześnie wzbudzający coraz większy gniew na tą bandę. Każda zaraportowana, na pozór niepowiązana z innymi działalność kultu wiązała się z jakiegoś rodzaju środkami odurzającymi, zarówno alchemicznymi, jak i magicznymi. Za każdym razem kultyści próbowali w jakiś sposób przekraczać granice: ciała, świadomości, zmysłów, rzeczywistości. Było to dobre potwierdzenie tego, co Mari wyciągnęła z umysłów przesłuchiwanych – kult powiązany był z Zewnętrzem.
Następne godziny przynosiły kolejne, powolne sukcesy. Analiza map aktywności przyniosła potencjalną lokalizację centrum decyzyjnego. To otwierało kolejne pytanie: kto zasiadał w owym centrum? Niższe szeregi kultu oddawały cześć bytom z Zewnętrza, ale czy mogli mieć pewność, że odnosiło się to do samej wierchuszki? Czy byli najbardziej fanatycznymi wyznawcami, a może mieli znacznie bardziej pragmatyczne podejście, wykorzystując oddanie sługusów do bardziej materialnych celów?

Tyle pytań, a odpowiedzi leżały gdzieś w głębi tych gór papierów…
 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 12-12-2023 o 13:57.
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12-12-2023, 13:49   #6
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mari wróciła “do siebie” tak jak zawsze, od kiedy znajdowała się w tym mieście - przez okno. Nie chciała niepokoić gospodarzy czyli mającej około cztery dekady na karku akuszerki i zielarki oraz jej dwóch synów. Wolała zatrzymywać się w takich miejscach niż w gospodach jeśli nie przebywali w jednym miejscu całą drużyną. W gospodach często miała za dużo problemów. Tutaj było tanio i spokojnie. Pomagała przy mniejszych sprawach, a co ważne - nie niepokoiła gospodarzy swoją osobą. Pani domu i jej synowie byli wyznawcami natury (jak wielu mówiło - starej wiary), a sama akuszerka posiadała nawet podstawowe wyszkolenie magiczne. Z tego co Mari dowiedziała się, wprawę w fachu oraz podstawy magii nabyła za młodu, na praktykach u starej, okrutnej wiedźmy co do której Mari była pewna, że gdyby ją spotkał osobiście to prędzej czy później musiałaby ją zabić.
Odłożyła płaszcz na kredens wyrywając się z myśli. Nie miała za dużo planów w kwestii Kultu który nawet nie miał znanej im nazwy, miała tylko trochę złych przeczuć. Ostatecznie Mari wbrew temu co mogło się wydawać, nie stanowiła w takich kwestiach przykładu tytana pracy. Co prawda chętnie współpracowała z drużyną, jeszcze chętniej wpraszała się im prywatnie, o czym ostatnie czasy mógł przekonać się krasnolud. Jako najnowsza osoba to ona potrzebowała dać się poznać towarzyszą, a nie odwrotnie.
Generalnie praktykowała współpracę dzięki której mogła pchnąć kompanów w konkretne ramy rozwiązywania problemów, zostawiając im dalej wolną rękę. Było w tym sporo przyzwyczajenia, ale też i nuta egoizmu. Miała swoje problemy.
Przebierając się spojrzała na swe dłonie, jak każdego dnia. Zacisnęła pięści… słaba, słaba, słaba - huczało w głowie. Jej ręce były słabe, jej mięśnie chociaż wytrzymałe i szybkie - niezbyt potężne. Omiotła wzrokiem ostatnie zakupy, trochę środków alchemicznych, kilka talizmanów, jedną księgę… Mari wydawała wiele na swoje eksperymenty. Na razie bez cienia sukcesu.
Przed odpoczynkiem tradycyjnie wzięła notes i pióro. zapadając w myśli.
Musieć. Nie chcieć, nie zdecydować, musieć - tłoczyło się w głowie. Zasady i powinności wtłoczone w logiczną siatkę implikacji, optymalizacji działań, daleko idących wniosków tworzących łańcuch absolutnie logicznych i absolutnie koniecznych działań na końcu którego człowiek z jego nieskończonym potencjałem załamywał się, redukował do tylko jednej rzeczy. Zapisała w notesie.

“Dziecko jest pełnym spektrum możliwości lecz jest niczym poza możliwością. Dorastając redukuje prawdopodobieństwo do faktu. Jego los przestaje być spektrum potencjalnych przyszłości, wiele gałęzi umiera, a los staje się czymś konkretnym. Staje się jedną rzeczą” - Aksolotl

Zapatrzyła się w chwilę na podpis wypowiedzi. Nie mogła sobie przypomnieć autora tych rozmyślań które kiedyś wywarły na nią duży wpływ, lecz ten pseudonim stanowił jednocześnie doskonały komentarz. Dopisała jeszcze:

“Jestem wieloma rzeczami”

Po tym wróciła na inne strony, wykreślając z listy rzeczy do spróbowania dwa rodzaje ciastek którymi raczyła się za dnia, dopisując drobny komentarz. Jednak gnomie smakołyki chyba nigdy nie będą jej smakować.

***

Miała jeszcze jedną rzecz do zbadania w związku z kultem, tym razem jednak działała sama. Podczas ostatniej rozmowy z Treggitem zasugerował jej miejsce położenia centrali kultu. Należało je zbadać.
Trzymając się własnej porady, celowo używała ostatnie czasy wyłącznie magii umysłu i uroków. Było to dobre narzędzie, ale ponad wszystko nie chciała na nieprzychylnym terenie pokazywać jak wielu rzeczy może sięgnąć.
Może też, po prawdzie, trochę się jej nie chciało.
Zaszyła się na podmiejskiej polanie. Jednej z wielu polan na których nikt z miejscowych nie śmiał wypasać swego dobytku, chyba, że chciał aby owce, krowy czy koń po najpiękniejszym posiłku w swoim życiu (bo kwiatów rósł tutaj bezmiar) potopiły się w torfie. Podmokłe łąki były bardzo zdradzieckie. Mając jednak ustaloną nić, z innym kultystą niż ostatnio przesłuchani, mogła ją aktywować w dowolnym momencie. Zadbała aby ta magia była dyskretna… I jak na razie się udawało.
Siedząc na pniu powalonego drzewa nad kwiatowym dywanem podśpiewywała pod nosem pieśń w obcym narzeczu, a jej umysł sięgnął innej innej świadomości.
Zobaczyła oczami kultysty nie tylko wejście do siedziby kultu, ale dwa pierwsze kręgi zabezpieczeń - jak to nazwała. Pierwszy stanowiły korytarze z kilkoma rozwidleniami których sekwencję na bieżąco zapamiętywała. Była pewna, że skręcenie w niewłaściwą odnogę skutkowało wejściem w pułapkę. Pierwszy krąg kończyły drzwi wykrywające zmiennokształtnych (co po raz kolejny sugerowało, że cała organizacja była bardziej skupiona na ciele, a nie umyśle) za którymi znajdowała się dobrze wyposażona stróżówka. Przechodząc przez korytarz było się zdanym na otwory strzeleckie dla kuszników. Odnotowała jednak, że mało było przez nie widać. Po stróżówce kolejne drzwi, tym razem kraty, oraz jedna boczna odnoga korytarza - chyba droga wejścia dla wsparcia.
A potem trzeci krąg za którym Mari spadła z drzewa wprost na mokrą ziemię gdy udar kląt ochronnych przez wszelkiego rodzaju zaklęciami dalekiej wizji uderzył ją z całym impetem, aż z nosa pociekła jej krew.

***

- Dziękuję - kobieta powiedziała wesoło z uśmiechem - niby to jej ósmy bachor, a myślałam, że ten umrze mi podczas porodu, byłby wstyd.
- Nic takiego…
Mari odpowiedziała gospodyni sięgając po rozwodnione piwo, posilała się zazwyczaj razem z gospodarzami. Dziś jednak synowie pni domu wyszli prędzej. Młodszy ruszał pomagać w gospodarce pod miastem przyszłych teściów, a starszy - pracować w porcie.
- Nie nic takiego - kobieta powiedziała poważnie - też próbowałam magii, nie po to wysługiwałam się za młodu temu ropuszemu próchnu. Ale ty masz talent. Nie myślałaś zostać u nas? Pomożesz mi przy pracy, może zrobisz dyplom medyka. Może nawet Kral…
Mari przekrzywiła głowę lecz ugryzła się w język. Krala nie interesują kobiety - chciała powiedzieć. Lecz matka wiedziała to, matki zawsze wiedzą. Nie zawsze warto zadzierać pozory. Prawdą można ludzi okładać równie skutecznie jak jak cepem. Prawdą można zabić.
- Nie taki mój los, a przynajmniej nie teraz. Widziałam, że przygotowałaś ofiarę dla Tej, Która Kroczy Między Pokoleniami. Uważaj na obrzęd.
- A co ty tam wiesz, robiłam to jeszcze jak mąż żył…
- Uważaj - Mari powiedziała martwo - ona czasem przychodzi.
W izbie zrobiło się trochę nieprzyjemnie.
- Stare moce od tak nie przychodzą, nie bez zaproszenia.
- Ale ty ją właśnie zaprosisz - Mari dojadła jajecznicę - dlatego obrzędy dla Pani Żniw powinien prowadzić wyłącznie wykwalifikowany druid, niestety nie macie żadnego. Ponieważ ona czasem przychodzi i robi to co jest w jej naturze.
- Ścina…
- Wchodzi w pokolenie i ścina. Tak czyni je silniejszym, ścina to co słabe. Druid powinien ją nakierować, może wytargować zaniechanie. Przy dobrych wiatrach przyjdzie i was przytnie osobę aby mogła rosnąć silniejsza.
- Jeszcze ci zostało - Mari dostała pstryczka za ucho - ścina, ścina. Szacunek trzeba oddać. Niewielu pamięta, jak mus to mus. Twoi rodzice też byli starego wyznania?
- Tak - Mari uśmiechnęła się powoli, nie zareagowała na stryczek - wiesz co Gerda? Lubię was. Przypominacie mi dom. Nie zdziwiłabym się, gdyby z niego pochodzili twoi przodkowie - to mówiąc, Mari wyszła zajmując się swoimi sprawunkami.

***

Idąc na zgrupowanie z towarzyszami wracała do początków swej służby u księcia. Nie było tego ani dużo, ani nie trwało długo. Pierwsze zadanie wykonała przypadkiem gdy dołączyła do grupy zbrojnych mających ubić odkrytego w lesie golema. Z zewnątrz wyglądało to na przypadek, że akurat wtedy był obecny sam książę, że obca kobieta nie wiedziała z kim rozmawia i o czym.
Tylko, że Mari wiedziała i z pełną premedytacją wstąpiła na służbę w sposób, który pozwolił jej nie zabiegać zbyt długo o uwagę, wyrabiać sobie imienia czy zdać się na los. Była za młoda aby być sławna, wyglądała żałośnie (pamiętała, że wtedy musiała ukraść buty jakiemuś nieszczęśnikowi), a przedstawienie się jako mistrzyni sztuk tajemnych z odległego kraju wywołałoby w najlepszym wypadku spojrzenia politowania.
Ale nie w momencie gdy wywołała furię żywiołów. Wtedy było łatwiej.
I kupiła sobie buty.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 19-12-2023 o 14:18.
Johan Watherman jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14-12-2023, 23:27   #7
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Przygoda Wciąż-bezimiennej Kompanii w Zielonej Bramie zmierzała ku swojemu finałowi… może ewentualnie przedostatniemu aktowi. Informacje, jak fragmenty rozrzuconego układanki, zaczęły łączyć się, ukazując obraz nieznanego pejzażu, a spod chaosu wyrastał Sens.

Wracający ludzie (skąd?) byli w stanie przypominającym narkotykowe uniesienie, ale o duszach głęboko wstrząśniętych, w sposób który, bez odpowiedniego uzdrowiciela i mistyka (w jednej osobie łączącego te powołania) miały potencjał dla wieloletniego zbierania się do wewnętrznego ładu, a nawet by nigdy więcej już go nie zaznać.


Kliknij w miniaturkę
Młody Petro o wieku policzalnym na palcach dwóch dłoni, ciemnawej karnacji i włosach mogących być kiedyś pięknymi gdyby nie były tak przetłuszczone, obserwował spod stołu jak jego brat Vova i któryś z jego kumpli wychodzą z karczmy za krasnoludem który nie wyglądał… bezbronnie… choć żadnej broni nie miał przy sobie.

Wyskoczył tylnym wyjściem, wyminął Bronna Miodownika - równie grubego co wielkiego, który zakończył swoje wojaże po krainach lata temu i prowadził teraz Smoczą Paszczę jako rodzaj emerytury… wskoczył na beczkę z deszczówką, chwycił za dziurę po pękniętej desce, odbił, potem podbił, ponownie zakołysał, znów podskoczył, na koniec wciągnął i przetoczył i w kilka chwil potem ledwie więcej niż jedno jego oko wystawało zza krawędzi dachu i obserwując jak braciszek wraz z jego towarzyszem zbierają bęcki…


Diaspora pomogła Zharrmusowi. Udało się dostać kilka ksiąg rachunkowych, wyrwanych kartek, kopii, kilka relacji pachołków… jednak to wszystko wymagało to czasu. Poskładania… Mimo, że dopiero zaczynał doszukiwać się informacji pośród plew i był jeszcze o dwa kroki od porównywania ich ze sobą to już teraz widział, że trop był dobry… To wszystko śmierdziało. Jednak jeszcze nie potrafił określić skąd dokładnie płyną ten swąd.


Produkty gdzieś ginęły… rozmywały się pomiędzy stronami, ale nieporządek papierów oraz… wyraźna kreatywność w nich uniemożliwiały ustalenie co dokładnie ginęło albo gdzie to coś ginęło. Wtedy swoje trzy miedziaki wtrąciła ekspertyza Treggita… i ten szybko zrozumiał kilka rzeczy. W tym, że kultyści budują Krwawe Golemy.



Kliknij w miniaturkę
Straż Zielonej Bramy badała mord na swej wnuczce Valencii przez vicehrabiego Osrii. W kręgu wtajemniczonych jasne było, że człowiek ten miał zbyt wielką władzę i wpływy by ktokolwiek kiedykolwiek go skazał na coś więcej niż areszt domowy… prawdopodobnie rozciągający się nie tylko na jego willę, ale również jego tereny do niej przylegające. Jeśli w ogóle by do tego doszło. Z początku komendant lady Izolda vel Eisenburg już snuła w swojej głowie obronę przełożonego opierającą się na insynuacjach, a może i bezpośrednich twierdzeniach rzekomego użycia czarnej magii.

Jednak gdy spojrzała na wykręcone oczy wicehrabiego, jego aparycję i… całokształt wyglądu, w połączeniu z jego wcześniejszymi skargami, które mimo że nie docierały do niej bezpośrednio, to słyszała je poprzez szpiegów… wtedy jednak doszła do wniosku, że jej bajeczki mogą być bardziej prawdziwe, niż by chciała.
“Niech cię szlag kopnie, Amelia”, szepnęła pod nosem, przeklinając swoją zmarłą już babkę prorokinię, co twierdziła, że Izolda prawdopodobnie przejmie jej dar…


Wszystko zaczęło się klarować. Sieć szpiegowska Treggita działała, choć ten szybko się zorientował, że nie ma do czynienia z wolnym terenem i gdy on wyszukiwał wiedzy wśród plotek, ktoś już patrzył mu na ręce. Choć z pewnością ten ‘ktoś’ nie wiedział jeszcze do kogo te ręce należą.

Mimo przeszkód, Wciąż-bezimienna Kompania zdołała zgromadzić dość dużo okruszków wiedzy. Dostawy alchemiczne zestawione z nazwiskami wyciągniętymi z wiedzy wicehrabiego, połączoną inteligencją i uzupełniającymi się umiejętnościami wyznaczyły następny cel.

Starszy Zrąb. Dawno nieużywany tartak kilka kilometrów za Zieloną Bramą, w górę rzeki Strudzianki. Głęboko w terenach należaych wicehrabiego, a teraz jego potomków, powoli zaczynających wojowanie między sobą o dziedzictwo. Legalnie niedostępne dla pospólstwa i rzeczywiście pilnowanie by nikt się nie mieszał.


Starszy Zrąb to nie jest jeden budynek, a cały kompleks który wygląda na zbyt zadbany jak na coś opuszczonego.

Pierwszy minimalny (a więc i bezpieczny) zwiad mówi o tym, że wciąż kręcą się tam ludzie i choć widać, że maszyny niedawno pracowały i cięły drewno to teraz już są w spoczynku.

Poziom Strudzianki jest tutaj sztucznie podwyższony tamą dla poprawy działa młyna napędzającego maszyny. Ktoś kiedyś władował tu małą fortunę i definitywnie nie wykorzystuje tutaj teraz pełni jego możliwości.

Kompleks składa się z czterech budynków. Dwa magazyny (można się domyślać, że jeden (bliżej rzeki) na surowiec, drugi na produkty gotowe), swoistej hali produkcyjnej gdzie młyn napędza kilka różnych pił gdy jest z nimi połączony) oraz konstrukcji graniczącej z samym młynem, prawdopodobnie dla ułatwionej konserwacji.

Wiecie, że to miejsce jest dobrze strzeżone przez gospodarzy. Wejście tam niekoniecznie będzie proste łatwe i przyjemne jak misja dotychczas.

A… i dodatkowa informacja którą miałem umieścić w poście, ale zapomniałem i jestem już zbyt zmęczony by przebudowywać i gdzieś na siłę wciskać =p
Treggit w spisach do których dorwał się Varluk dostrzegł też duże ilości różnego rodzaju tłuszczy i olejów i zbóż.

I póki nie wymyślicie sobie nazwy będziecie nazywani “Wciąż-Bezimienną Kompanią” =p

 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 04-01-2024 o 14:43.
Arvelus jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-12-2023, 15:58   #8
Cai
 
Cai's Avatar
 
Reputacja: 1 Cai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputacjęCai ma wspaniałą reputację
Anáthema zmierzała na spotkanie z kompaniją sposobem ludzko zwyczajnym. Spacerem przemierzając ulice Zielonej Bramy. Z włosami upiętymi pod kapturem płaszcza chroniącego przed niesprzyjającą aurą. Narzuconego na mało wyrazisty strój mieszczanki. Powszechny ubiór nie był czymś co założyła by bez sprzeciwu. Aczkolwiek plebejski sznyt stanowił jedynie efekt magiczny nałożony na zwyczajową suknię baronessy. Jednako zmieniał wrażenia dotyku, zapachu, nawet dźwięku, który materiał wydawał. Po prawdzie, przez to drażnił.

Pogoda w Eshal o tej porze roku nie afiszowała się ze słońcem. W każdej chwili można było spodziewać się mżawki bądź większych opadów, mimo to wdowa wybrała drogę okrężną. Nie na wypadek bycia śledzoną. Umyślnie pobłądziła, atakowana z wszechstron intensywnymi barwami, dla innych będących jedynie pospolitą miejską szarówką. Przyglądała się z boku życiu mieszkańców. Przysłuchiwała pobieżnie problemom, które wyrzucone na głos nabierały lekkości. Przypatrywała budynkom. Nie zachwycały. Drewniane, toporne konstrukcje, czasami na podmurówkach, bielone wapnem. Drogi bliżej rynku i portu wybrukowane, w pozostałych dzielnicach w przewadze będące ubitą ziemią. W niewłaściwym miejscu znajdowała się obecnie cywilizacja. Świat się uwstecznił, zmalał. I nawet minione lata nie pozwoliły mu dogonić dawnego siebie.

Odnalazła miejsce umówionego spotkania, mało przestronne, wręcz klaustrofobiczne. Nie pozwoliła długo cierpieć swym kręgom szyjnym, wygiętym zbyt niskim stropem w siedzibie Treggita. Mieszkanie przystosowane pod lokatora sięgającego wraz z uszami niewiele ponad pas opinający surkot, zmuszało do przyjęcia przygarbionej postawy. Wdowa wyjęła spod burego płaszcza urnę, w której przybyła do Zielonej Bramy. Ustawiła na stole, robiąc miejsce pomiędzy szeleszczącymi stosami ksiąg rachunkowych, spisów i map. Z kolejnymi uderzeniami serca gubiła materialną naturę. Pogłębiająca przezroczystość usuwała przesłonę, którą stanowiła w dostrzeganiu szczegółów umeblowania ściany poza nią. Zakapturzona postać zafalowała i rozmyła się w niebyt, wciągnięta w cmentarną popielnicę.
- Ambicja szlachcica spłynęła krwią jego rodu. Krzyk rozpaczy matki zbyt cichy, by ściągnąć lawinę inkwizytorskich młotów. Bogowie są gnuśni. Nic się nie zmienia. Więcej czerwieni by napędzić żarna? - głos płynął z żałobnej skorupy. Anáthema potrafiła wnikać w różne przedmioty, ten nazywała swoim azylem, przy którego udziale czyniła to bez wysiłku. Z wiekuistym spokojem oczekiwała na potwierdzenie lub zaprzeczenie idei przekucia w narzędzie w rękach kata.

Mari nie było wygodnie u ich szczurokształtnego kompana, nawet mimo swego mikrego wzrostu jak na człowieka, wciąż było to jak... na człowieka, czyli o wiele za dużo dla miejsca przystosowanego do ras wielkości takich, jak ich druh. Jednakże doceniała pokrętny humor, czający się w drużynie zgarbionej w ciasnej norze, planującej dalsze działania.
Gdy Anáthema odezwała się, Mari wysłuchała jej słów, lecz po wszystkim zareagowała przelotnym spojrzeniem na urnę, w którym można było dostrzec zmieszane ze sobą nuty lekkiej irytacji, współczucia, ale też zażenowania.
- Te środki o których wspomniałeś - kobieta zaczęła powoli, monotonnie - myślisz, że to na mikstury czy na bomby i inne pułapki?

Dla innych “mysia nora” Treggita była utrapieniem. Dla Zharrmusa… cóż… przypominała dawne czasy gdy musiał robić w kopalni. Przypominała też jakim koszmarem było walczyć w tak ciasnej przestrzeni. Przypominała też ból pleców i nóg. Przypominała też koszmar kiedy coś na ciebie idzie, a ty nie masz pełnej swobody ruchu.
Krasnolud odrzucił te wspomnienia skupiając się na rozmowie. Siadł na podłodze by spokojnie móc wytrzymać całą naradę.
- W tym siedzą zbyt ważne osobistości by ktokolwiek w okolicy otwarcie się połasił podnieść na nich rękę. Musiałoby dojść do czegoś, że sam włodarz by ruszył tyłek, a on z tego nie słynie. - pogładził swoją brodę odnosząc się do słów Anathemy - Raczej to my jesteśmy tutaj inkwizycyjnym młotem.
 
Cai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 18-12-2023, 22:25   #9
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Ciche stukanie przerwało na moment obrady nim drzwi się otworzyły ukazując postać Ślepej Pięści. Mnich niczym profesjonalny człowiek guma złożył się niemal w pół wchodząc do środka pomieszczenia. Usiadł w rogu, z plecami opartymi o ścianę i nogami w pozycji lotosu.
- Na jakieś substancje zmieniające… psychikę ofiary, mistrzyni Mari. I jej podatność na wpływy zewnętrzne. - odpowiedział mnich na pytanie zadane wcześniej, nim pojawił się w pomieszczeniu. Jak zwykle jego słuch zaskakiwał. - I tak, baronesso, ewidentnie kultyści mają jakiś określony cel, może dla swego “boga”. Krew płynie łatwo.
- Nie trzeba mnie tytułować - Mari powiedziała cicho nagle wyrwana z własnych myśli - myślisz, że to nie wpłynie na ich potencjał bojowy? Musimy uderzyć szybko, nie dając im czasu na przygotowanie.
- Tygrys jest niebezpieczny, niezależnie od tego czy jest zaskoczony czy nie. Niepokoi mnie nie to co te substancje robią, a to co ku nam sięga. - odparł zupełnie niejasno Du - Silni będą słabsi, a słabi silniejsi.

- Czy wysadzenie tamy, spalenie młyna, wzięte zostaną za przekroczenie nienaruszalnej granicy powściągliwości i rezerwy? Ile łatwej krwi dopuszcza się przelać? - Anáthema bardziej martwiła się popełnieniem faux pas w cudzej domenie. Wytycznymi księcia Douglasa, niż zagadką - kto zażywa? Co? I w jakim celu? Upiorzycy ciężko było ocenić. Włości znaczyły tyle co nic. Moneta ludzkiego życia dawno zatarła wartość wybitą na rewersie. Widziała już tych co sięgają. Opatrzone wydarzenie cykliczne.
- Zostanie wzięte za zatopienie dowodów i spalenie dalszych tropów - Mari rzuciła beznamiętnie od niechcenia o wiele bardziej zafascynowana tańczącym płomieniem lampy.
- Zgadzam się. Zniszczenia na taką skalę niczemu nie służą. A owce uciekną, gdy wilki zostaną zabite. - wyraził swoją opinię mnich
- Niszczenie infrastruktury odpada - rzucił w końcu Treggit, dotąd w milczeniu skupiony na parzeniu kawy. Gdy uniósł pokrywkę z egzotycznie wyglądającego czajniczka, w niewielkim pokoju rozszedł się intensywny, wręcz zniewalający zapach. Rozlał ciemny płyn do kilku filiżanek i rozdał gościom. Zdziwiło go, że nikt nie protestował przeciw spotkaniu u niego, ale uznał to za sprawiedliwe. Miło było raz zobaczyć, jak role się odwróciły i nie musieć wspinać się na wysokie krzesła - Proszę, średnio palona prosto z dalekiej Mwangi, doskonale wyostrza zmysły. Anáthemo, jest wręcz warta materializacji - rzucił w stronę urny, po czym usiadł i z lubością upił łyk kawy.
- Wysadzając tamę czy podpalając kompleks, wywołamy jedynie chaos, nad którym ciężko nam będzie się zapanować, a kult zyska okazję do przegrupowania. Chirurgiczna likwidacja przywódców powinna z kolei doprowadzić do obumarcia całego organizmu. Krew, o której wspominacie, niekoniecznie jest tylko metaforą. Kult pozyskał sporo materiałów umożliwiających tworzenie Krwawych Golemów, które mogą być dodatkowym wyzwaniem.

- Wolałbym ich wypalić do cna wedle doktryny inkwizytora Dovera, ale Treggit ma rację. - kiwnął głową krasnolud przyjmując napar i pijąc go jakby wcale nie był bardzo gorący - Jakakolwiek bitwa spowoduje zamieszanie i ucieczkę prawdziwych zwyrodnialców, gdy ich marionetki będą rzucać się pod noże za swoich panów.
Otarł z wąsów kropelkę czarnego naparu.
Wyborny napar. ech. Krwawe konstrukty. Diabli nadali. Ale nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy.
Mari w milczeniu popijała napar, nie komentując więcej kwestii walnej bitwy. Być może się zgadzała, może miała jakiś nie wyrażony jawnie sceptycyzm, a może było jej to po prostu obojętne gdy zamyśliła się na inne tematy.
- Kultyści zbierają bezdomnych co kilka dni, w magazynie w granicach miasta i robią tam coś dziwnego. Możemy zaatakować ich główną bazę wtedy, kiedy ich uwaga będzie rozproszona. - zaproponował mnich, siorbiąc gorącą kawę.
 
Zaalaos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-12-2023, 07:59   #10
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację


- Ciekawa koncepcja. Pytanie jak mocno będzie rozproszona i ile głównych celów będzie w zasięgu. Ale! Można by napuścić straż miejską na magazyn a sami byśmy uderzyli na tartak. - zaproponował krasnolud drapiąc się po nosie
- Nie - ciche, nagłe zabrzmiało z ust Mari lecz nie niosło zbędnych emocji - nie uda się. Nie mamy żadnych prerogatyw na tym terenie, straż miejska nie będzie współpracować, a aby to miało sens musieliby uderzyć pełną siłą. Oczywiście, za kilka dni może ich przekonamy albo przymusimy - mówiła jakby na jednym, płytkim wydechu - ale wtedy może być za późno.
- Po tym co zrobił wicehrabia siedzą jak na szpilkach. Z pewnością wieści o jego „stanie” dotarły gdzie trzeba i informacja że coś podobnego się dzieje gdzieś indziej co najmniej wymusiłaby sprawdzenie co się tam dzieje. Nie jest nawet wymagane by straż atakowała. Wystarczy że kult będzie musiał skupić chwilowo uwagę na odwracanie uwagi strażników miejskich bądź na przeniesienie placówki. Każdy kultysta mniej w głównej kryjówce to o jeden kłopot mniej do ubicia.
- Umrze kilku strażników na patrolu - Mari skwitowała pod nosem, trochę w eter wracając do delektowania się napojem.
- To już zależy od tego czy traktują swoją robotę poważnie czy nie. A nawiązanie walki przez kult ze strażą będzie dla straży wskazówką że podjęli właściwy trop. - krasnolud dokończył swoją kawę i odstawił filiżankę. - Nawet jeżeli kult przejmie donos to zacznie szukać wroga na mieście. A my będziemy już o parę kroków w przód.

- W mocy dostać się do tartaku spływając w dół rzeki. W ukryciu nawiedzonej gałęzi, jakkolwiek by to nie brzmiało... - Anáthema sarknęła na wydźwięk wypowiedzianych w głos słów. Poświęcenie godne utrwalenia w pieśni.
- Wyłapywać pojedyncze przypadki, doprawić jadło. Treggicie, posiadasz dokładniejsze plany, ponad co już wiemy? Umieszczenie kuchni, spiżarni? Napoju muszę odmówić, może w bardziej sprzy... skądinąd oferowanie kawy urnie i rozmowa z prochami nie stawia was w zbyt korzystnym świetle - zawartość kamiennego naczynia ponownie zamilkła jak przystało na spalonego trupa.
Treggit zaśmiał się cicho na słowa Anáthemy.
- Moja droga, mój lud wręcz żyje w tym mało korzystnym świetle. Ale zgoda, przypomnij mi, by zaprosić cię gdy będziesz w lepszej, lub cudzej formie. Mogę zdobyć nieco dokładniejsze informacje odnośnie planu kompleksu i rozmieszczenia ochrony. Atak w momencie rozproszenia sił kultu będzie zmniejszeniem ryzyka samego ataku na rzecz mniej imponujących wyników - oraz prawdopodobieństwa ucieczki któregoś z liderów. Jeśli żaden z nich nie weźmie udziału w rekrutacji, to jak najbardziej popieram ten termin. W przypadku gdy weźmie, uderzenie można przeprowadzić w momencie ich powrotu, który zapewne będzie chwilą rozprężenia w obozie.
- Więcej krwawych konstruktów - Mari powiedziała pod nosem pociągając napojem, do pełnego komfortu brakowało jej tylko możliwości wyprostowania karku w siedzibie Treggita - naprawdę uważasz, że nie widzą o nas? Oni się przygotowują - po chwili przeniosła wzrok na urnę upiorzycy - możesz się po prostu zmaterializować - dodała cicho, po czym padło z jej ust jeszcze jakiś komentarz skierowany chyba do samej siebie w obcym narzeczu.




 
Stalowy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172