Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2023, 21:04   #3
Zaalaos
 
Zaalaos's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputacjęZaalaos ma wspaniałą reputację
Każde miejsce na ziemi i ugrupowanie ma swoich dziwaków. Każdy zakon ma kogoś odstającego od reszty. Zazwyczaj jednak jest jakaś cecha wspólna, która scala grupę. W wypadku drużyny do zadań specjalnych vel Yorke ciężko było o kogoś kto byłby “przeciętny”. I kogoś kto byłby w tym biznesie z tego samego powodu co inni.

Nie inaczej było z mężczyzną o skórze delikatnie zabarwionej na żółto, z skośnymi, dziwnymi w tych rejonach świata oczami. Nienagannie wygolona czaszka również wpisywała się w populacje bezdomnych - brak włosów ułatwia walkę z wszami i wszelkim innym tałatajstwem. Do tego niemal zniszczona przez czas szata, kryjąca sprężyste i umięśnione ciało, spięta w pasie prostym pasem i opaska na twarzy, kryjąca oczy za zasłoną. Malutka gliniana miska w dłoniach, ewidentnie samodzielny wyrób, oraz znaleziona na ziemi gruba gałąź służąca jako przedłużenie ramion, dopełniały obrazu biednego, bezdomnego mężczyzny.

Elitarna drużyna znała go jako Ślepą Pięść. Próby wypowiedzenia jego faktycznego imienia - Du Zan, nieodmiennie kończyły się skrzywieniem twarzy właściciela. Walczył w dziwacznym stylu łączącym nauki wielu ludów i kultur, całkowicie wyzbywając się broni i pancerza. Mistrzyni sztuk magicznych - Mari - upierała się że wykorzystuje magię, wskazując na paralele między jej umiejętnościami, a tym jak Pięść… rozwiązywał problemy, ale on sam nieodmiennie uśmiechał się tajemniczo i nie wchodził w dyskusje. Jedno było niepodważalne. Kiedy był blisko wszyscy pozostali walczyli, czarowali i tworzyli lepiej. Jakby przekazywał zgromadzoną wiedzę i doświadczenie wszystkim wkoło w jakiś niewyjaśniony, podprogowy sposób.

I tak właśnie, stukając kosturem na lewo i prawo wszedł na teren Zielonej Bramy główną drogą. Już na wstępie natrafił na problem.

- Czego szuka? - usłyszał znudzony głos, dobiegający gdzieś z jego lewej strony. Głos miał miły, męski baryton, z delikatną chrypką przykrywającą poszczególne słowa. Ewidentnie jego właściciel palił i palił często.

- Do tawerny. Aby spędzić trochę czasu w cieple. - odparł Pięść, kierując się w stronę głosu. Skrócił dystans. Z tej odległości czuł wyraźnie zapachy otaczającego obcego. Pot, ledwo przykryty przez echo dawno zwietrzałego mydła. Ewidentnie ktoś przymuszany do mycia. Zapach naoliwionej skóry i pobrzękiwanie żelaza. Czyli opancerzony, choć lekko. Delikatna nuta dębu na wietrze… Pałka, albo włócznia. Czyli stał naprzeciw strażnika tej mieściny.

- Ta do tawerny? Dziadu zawszony na żebry przybyłeś! Wynocha, nim ci pałką kości porachuje!

- Aj, dobry panie, miej litość! - zawołał teatralnie, składając dłonie jak do modlitwy i podniósł opaskę. - Spójrz w te oczy, czy one mogą kłamać?

[media]https://i.pinimg.com/originals/d4/7f/8d/d47f8d078a29d87ddfead3eebd766332.jpg[/media]

Nagłe spojrzenie wstrząsnęło strażnikiem. Dorośli mieli dziwny zwyczaj zamierania gdy widzieli niepełnosprawność. Jakby mogli się nią zarazić. Pięść wykorzystał okazję, położył jedną dłoń na klatce piersiowej strażnika, i niby przypadkiem ześlizgnął się nią w dół, do pasa. Strażnik nawet nie poczuł że jego mieszek zmniejszył swój ciężar.

- Dobry panie, ja naprawdę do tawerny. Mam pieniądze. - powiedział i nagle “wyczarował” w dłoni kilka miedziaków i srebrnika. - Proszę, za ochronę tego pięknego miasta. - dodał i wcisnął w dłonie strażnika jego własne pieniądze.

- Hmm. Jak tak to proszę. Ale jak zobaczę cię w nocy na ulicy to kijem pogonię!

- Oczywiście dobry panie, dziękuję!

***

Każde miasto ma swoje stadko nieszczęśliwych, biednych i bezdomnych. Ich populacja rośnie i maleje każdego sezonu, pchana kołem fortuny, kaprysem losu, śmiercią i narodzinami. W takim miejscu łatwo się zgubić. A jeszcze łatwiej nie przyciągać uwagi.

Teraz populacja tych nieszczęśników w Zielonej Bramie zwiększyła się o jedną osobę. Du obserwował otoczenie. Żebrał gdy miał ku temu okazję, kupował najtańsze jedzenie jakie mógł znaleźć, pił publicznie dostępną wodę, choć tak naprawdę nie musiał robić ani jednego, ani drugiego. Obserwował otoczenie, swoimi zmysłami wyostrzonymi przez brak wzroku. Wtapiał się w tło.

Czuł że coś było nie tak. Miastu brakowało typowego harmidru. Wszystkie dźwięki były przytłumione, jakby mieszkańcy czekali w napięciu na COŚ. Rozmowy zdawały się być szybkie, lakoniczne, jakby ich przedłużanie było ryzykowne. Nawet handlarze, przekupki i sami nabywający na targu nie kłócili się zbytnio o ceny co było ewidentną oznaką zbliżającego się końca.

Wśród jego “towarzyszy” - innych bezdomnych z którymi dzielił ulice i zaułki miasta niosła się jakaś dziwaczna plaga. Uprzejmi panowie, w prostych, choć schludnych ubraniach przechadzali się nocami po mieście rozdając jedzenie i zabierając ze sobą chętnych i ewidentnie wybranych jakimś kluczem bezdomnych. Przy samej Pięści nie zatrzymali się długo. Jak tylko zobaczyli że jest ślepy poczęstowali go bułką i poszli dalej.

Niektórzy mieszkańcy ulic znikali i nie pojawiali się ponownie. Inni wracali, ale odmienieni. Szaleńcy, z uśmiechem na ustach, nie obawiający się zimna, ani głodu. Du czuł od nich dziwną, sztuczną woń. Co kilka dni znikali i pojawiali się na ulicach następnego dnia.

Pięść oczywiście ich śledził. Trop urwał mu się w małym magazynie w “dzielnicy” kupieckiej. Wejść niezmiennie pilnowali mężczyźni, nawet z odległości kilku metrów epatowali przemocą. Cokolwiek działo się w środku - ciężko powiedzieć, ale kolejne dni obserwacji powiedziały mu że do magazynu za dnia dostarczane są pakunki z jakimiś substancjami o intensywnym, ziołowym zapachu. Powietrze niosło też zapach dymu, a ściany budynku zdawały się delikatnie promieniować ciepłem.

Bezdomni wracali natomiast rozluźnieni, szczęśliwi i wyraźnie otumanieni, czymkolwiek było to co dostawali w środku. Wojownik wykorzystał okazję i dopadł jednego z nich w zaułku. Nie potrzebował wiele czasu by go obezwładnić, mimo jakiegoś paskudztwa ewidentnie krążącego w żyłach bezdomnego. Ostrożnie położył palce na tętnicy szyjnej obezwładnionego i wypuścił swoje Ki, badając ciało. Imbalans był ewidentny. Czakra trzeciego oka była rozwarta, jak rana zadana włócznią. Czakra serca była atroficzna, jakby ktoś narzucił na nią ciężkie kajdany.

Wniosek był jasny. Kult próbował alchemicznie wygenerować proroków. Albo wykorzystywał bezdomnych jako łatwo zużywalne narzędzia do sięgania na “zewnątrz”. Gdziekolwiek to zewnątrz było. Ale przynajmniej wiedział gdzie przeprowadzają ten proceder. I wiedział kiedy będzie kolejna okazja do ataku. Kiedy bezdomni znowu znikną z ulic.
 

Ostatnio edytowane przez Zaalaos : 09-12-2023 o 21:12.
Zaalaos jest teraz online   Odpowiedź z Cytowaniem