Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2023, 13:49   #6
Johan Watherman
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Mari wróciła “do siebie” tak jak zawsze, od kiedy znajdowała się w tym mieście - przez okno. Nie chciała niepokoić gospodarzy czyli mającej około cztery dekady na karku akuszerki i zielarki oraz jej dwóch synów. Wolała zatrzymywać się w takich miejscach niż w gospodach jeśli nie przebywali w jednym miejscu całą drużyną. W gospodach często miała za dużo problemów. Tutaj było tanio i spokojnie. Pomagała przy mniejszych sprawach, a co ważne - nie niepokoiła gospodarzy swoją osobą. Pani domu i jej synowie byli wyznawcami natury (jak wielu mówiło - starej wiary), a sama akuszerka posiadała nawet podstawowe wyszkolenie magiczne. Z tego co Mari dowiedziała się, wprawę w fachu oraz podstawy magii nabyła za młodu, na praktykach u starej, okrutnej wiedźmy co do której Mari była pewna, że gdyby ją spotkał osobiście to prędzej czy później musiałaby ją zabić.
Odłożyła płaszcz na kredens wyrywając się z myśli. Nie miała za dużo planów w kwestii Kultu który nawet nie miał znanej im nazwy, miała tylko trochę złych przeczuć. Ostatecznie Mari wbrew temu co mogło się wydawać, nie stanowiła w takich kwestiach przykładu tytana pracy. Co prawda chętnie współpracowała z drużyną, jeszcze chętniej wpraszała się im prywatnie, o czym ostatnie czasy mógł przekonać się krasnolud. Jako najnowsza osoba to ona potrzebowała dać się poznać towarzyszą, a nie odwrotnie.
Generalnie praktykowała współpracę dzięki której mogła pchnąć kompanów w konkretne ramy rozwiązywania problemów, zostawiając im dalej wolną rękę. Było w tym sporo przyzwyczajenia, ale też i nuta egoizmu. Miała swoje problemy.
Przebierając się spojrzała na swe dłonie, jak każdego dnia. Zacisnęła pięści… słaba, słaba, słaba - huczało w głowie. Jej ręce były słabe, jej mięśnie chociaż wytrzymałe i szybkie - niezbyt potężne. Omiotła wzrokiem ostatnie zakupy, trochę środków alchemicznych, kilka talizmanów, jedną księgę… Mari wydawała wiele na swoje eksperymenty. Na razie bez cienia sukcesu.
Przed odpoczynkiem tradycyjnie wzięła notes i pióro. zapadając w myśli.
Musieć. Nie chcieć, nie zdecydować, musieć - tłoczyło się w głowie. Zasady i powinności wtłoczone w logiczną siatkę implikacji, optymalizacji działań, daleko idących wniosków tworzących łańcuch absolutnie logicznych i absolutnie koniecznych działań na końcu którego człowiek z jego nieskończonym potencjałem załamywał się, redukował do tylko jednej rzeczy. Zapisała w notesie.

“Dziecko jest pełnym spektrum możliwości lecz jest niczym poza możliwością. Dorastając redukuje prawdopodobieństwo do faktu. Jego los przestaje być spektrum potencjalnych przyszłości, wiele gałęzi umiera, a los staje się czymś konkretnym. Staje się jedną rzeczą” - Aksolotl

Zapatrzyła się w chwilę na podpis wypowiedzi. Nie mogła sobie przypomnieć autora tych rozmyślań które kiedyś wywarły na nią duży wpływ, lecz ten pseudonim stanowił jednocześnie doskonały komentarz. Dopisała jeszcze:

“Jestem wieloma rzeczami”

Po tym wróciła na inne strony, wykreślając z listy rzeczy do spróbowania dwa rodzaje ciastek którymi raczyła się za dnia, dopisując drobny komentarz. Jednak gnomie smakołyki chyba nigdy nie będą jej smakować.

***

Miała jeszcze jedną rzecz do zbadania w związku z kultem, tym razem jednak działała sama. Podczas ostatniej rozmowy z Treggitem zasugerował jej miejsce położenia centrali kultu. Należało je zbadać.
Trzymając się własnej porady, celowo używała ostatnie czasy wyłącznie magii umysłu i uroków. Było to dobre narzędzie, ale ponad wszystko nie chciała na nieprzychylnym terenie pokazywać jak wielu rzeczy może sięgnąć.
Może też, po prawdzie, trochę się jej nie chciało.
Zaszyła się na podmiejskiej polanie. Jednej z wielu polan na których nikt z miejscowych nie śmiał wypasać swego dobytku, chyba, że chciał aby owce, krowy czy koń po najpiękniejszym posiłku w swoim życiu (bo kwiatów rósł tutaj bezmiar) potopiły się w torfie. Podmokłe łąki były bardzo zdradzieckie. Mając jednak ustaloną nić, z innym kultystą niż ostatnio przesłuchani, mogła ją aktywować w dowolnym momencie. Zadbała aby ta magia była dyskretna… I jak na razie się udawało.
Siedząc na pniu powalonego drzewa nad kwiatowym dywanem podśpiewywała pod nosem pieśń w obcym narzeczu, a jej umysł sięgnął innej innej świadomości.
Zobaczyła oczami kultysty nie tylko wejście do siedziby kultu, ale dwa pierwsze kręgi zabezpieczeń - jak to nazwała. Pierwszy stanowiły korytarze z kilkoma rozwidleniami których sekwencję na bieżąco zapamiętywała. Była pewna, że skręcenie w niewłaściwą odnogę skutkowało wejściem w pułapkę. Pierwszy krąg kończyły drzwi wykrywające zmiennokształtnych (co po raz kolejny sugerowało, że cała organizacja była bardziej skupiona na ciele, a nie umyśle) za którymi znajdowała się dobrze wyposażona stróżówka. Przechodząc przez korytarz było się zdanym na otwory strzeleckie dla kuszników. Odnotowała jednak, że mało było przez nie widać. Po stróżówce kolejne drzwi, tym razem kraty, oraz jedna boczna odnoga korytarza - chyba droga wejścia dla wsparcia.
A potem trzeci krąg za którym Mari spadła z drzewa wprost na mokrą ziemię gdy udar kląt ochronnych przez wszelkiego rodzaju zaklęciami dalekiej wizji uderzył ją z całym impetem, aż z nosa pociekła jej krew.

***

- Dziękuję - kobieta powiedziała wesoło z uśmiechem - niby to jej ósmy bachor, a myślałam, że ten umrze mi podczas porodu, byłby wstyd.
- Nic takiego…
Mari odpowiedziała gospodyni sięgając po rozwodnione piwo, posilała się zazwyczaj razem z gospodarzami. Dziś jednak synowie pni domu wyszli prędzej. Młodszy ruszał pomagać w gospodarce pod miastem przyszłych teściów, a starszy - pracować w porcie.
- Nie nic takiego - kobieta powiedziała poważnie - też próbowałam magii, nie po to wysługiwałam się za młodu temu ropuszemu próchnu. Ale ty masz talent. Nie myślałaś zostać u nas? Pomożesz mi przy pracy, może zrobisz dyplom medyka. Może nawet Kral…
Mari przekrzywiła głowę lecz ugryzła się w język. Krala nie interesują kobiety - chciała powiedzieć. Lecz matka wiedziała to, matki zawsze wiedzą. Nie zawsze warto zadzierać pozory. Prawdą można ludzi okładać równie skutecznie jak jak cepem. Prawdą można zabić.
- Nie taki mój los, a przynajmniej nie teraz. Widziałam, że przygotowałaś ofiarę dla Tej, Która Kroczy Między Pokoleniami. Uważaj na obrzęd.
- A co ty tam wiesz, robiłam to jeszcze jak mąż żył…
- Uważaj - Mari powiedziała martwo - ona czasem przychodzi.
W izbie zrobiło się trochę nieprzyjemnie.
- Stare moce od tak nie przychodzą, nie bez zaproszenia.
- Ale ty ją właśnie zaprosisz - Mari dojadła jajecznicę - dlatego obrzędy dla Pani Żniw powinien prowadzić wyłącznie wykwalifikowany druid, niestety nie macie żadnego. Ponieważ ona czasem przychodzi i robi to co jest w jej naturze.
- Ścina…
- Wchodzi w pokolenie i ścina. Tak czyni je silniejszym, ścina to co słabe. Druid powinien ją nakierować, może wytargować zaniechanie. Przy dobrych wiatrach przyjdzie i was przytnie osobę aby mogła rosnąć silniejsza.
- Jeszcze ci zostało - Mari dostała pstryczka za ucho - ścina, ścina. Szacunek trzeba oddać. Niewielu pamięta, jak mus to mus. Twoi rodzice też byli starego wyznania?
- Tak - Mari uśmiechnęła się powoli, nie zareagowała na stryczek - wiesz co Gerda? Lubię was. Przypominacie mi dom. Nie zdziwiłabym się, gdyby z niego pochodzili twoi przodkowie - to mówiąc, Mari wyszła zajmując się swoimi sprawunkami.

***

Idąc na zgrupowanie z towarzyszami wracała do początków swej służby u księcia. Nie było tego ani dużo, ani nie trwało długo. Pierwsze zadanie wykonała przypadkiem gdy dołączyła do grupy zbrojnych mających ubić odkrytego w lesie golema. Z zewnątrz wyglądało to na przypadek, że akurat wtedy był obecny sam książę, że obca kobieta nie wiedziała z kim rozmawia i o czym.
Tylko, że Mari wiedziała i z pełną premedytacją wstąpiła na służbę w sposób, który pozwolił jej nie zabiegać zbyt długo o uwagę, wyrabiać sobie imienia czy zdać się na los. Była za młoda aby być sławna, wyglądała żałośnie (pamiętała, że wtedy musiała ukraść buty jakiemuś nieszczęśnikowi), a przedstawienie się jako mistrzyni sztuk tajemnych z odległego kraju wywołałoby w najlepszym wypadku spojrzenia politowania.
Ale nie w momencie gdy wywołała furię żywiołów. Wtedy było łatwiej.
I kupiła sobie buty.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 19-12-2023 o 14:18.
Johan Watherman jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem