Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2007, 01:13   #22
rudaad
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Joanne Roughtstorm

Rougth idąc niespiesznym krokiem pobieżnie spoglądała, z ograniczonym entuzjazmem na wszystko co się wokół niej znajdował. W końcu zdąży jeszcze naoddychać się prawdziwym powietrzem i napatrzeć się jeszcze na otaczający ich świat, poza tym nie zapowiadała się zbyt szybka zmiana krajobrazu.. Co niespecjalnie ją martwiło, choć nie raz obijały się w jej głowie pytania -"A czego innego się spodziewałaś dziewczyno, milionów nieznanych barw, zapachów? Czy czegoś co będzie cię prowadzić przez cały czas?"

W pierwszym etapie drogi na zachód bardziej interesowali ją jej współtowarzysze, to jakie mają nastawienie do niej samej, współtowarzyszy i ich misji.. Ale to co wyczuwała w tonach ich głosów, drobnych gestach, ukradkowych spojrzeniach, niespecjalnie napawało ją optymizmem.. Nie czuła się zagrożona, jednak wiedziała, że nie dostała łatwego zadania.. Co prawda nie było to zarządzanie całą Kryptą, a tylko bandą cholernych indywidualistów jednak tutaj nie miała służb porządkowych do pomocy jak babka kiedyś, a zdawała sobie sprawę, że będzie oceniana przez wszystkich przez pryzmat jej osoby... Czego można by było nie powiedzieć o ich wzajemnych stosunkach, to teraz gdy już jej nie było, Joanne brakowało jej.. Tęskniła za chwilami, gdy jako głowa rodziny wskazywała jej właściwą drogę, z którą zawsze Rought się mijała.. Ale przynajmniej miała poczucie bezpieczeństwa.. Teraz wbrew woli Matki wysłano ją "samą" na tę wyprawę..

Poczuła chłodny powiew wiatru i dopięła szczelniej kurtkę, by się nie przeziębić na samym początku tworzenia nowego rozdziału historii... Nie przerywając marszu, ani nie zmieniając tempa wyjęła z kieszeni ciemną bawełnianą chustkę i czując, że wiatr się coraz bardziej wzmaga unosząc w górę coraz więcej pyłu z ziemi związała ją sobie na twarzy... Nie podobało się jej to co widziała w okół, całą tą ziemię pochłonęła śmierć... Nie dała ona szansy nawet samej glebie, która niczym starcza skóra miejscami zupełnie skamieniała, popękała lub "łuszczyła się" pozostawiając ze zdrowej tkanki tylko nic nieznaczące i nienadające się do niczego skalne odłamki.. Wszystko zaś co na niej rosło, bądź się znajdowało widząc iż ich żywicielka umiera, postanowiło umrzeć wraz z nią... "I gdzie ten wspaniały świat ? - Odszedł tam gdzie nas nigdy nie będzie..."

Z tych nieciekawych myśli wyrwał ją głos Andy'ego, który najwidoczniej nie bardzo pokochał LaBay'a z resztą nie było się czemu dziwić, był to człowiek którego łatwo jest darzyć szacunkiem, bądź nienawiścią, ale niezwykle trudno zaakceptować, zwłaszcza przez taki prześmiewczy styl bycia i charakter jakim dysponował Andy. Bądź, co bądź lubiła to w nim, dzięki temu zwracał jej uwagę na inne tory, niż jej własne problemy i zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Co i tym razem mu się udało. Swoim żartem na temat starych horrorów wrócił jej humor i odciągnął ją od podświadomego szukania sposobów na samozagładę... Co prawda zauważyła w owym dowcipie również zaczepkę kierowaną do Jacka, ale miała nadzieję, że ten daruje sobie jakąkolwiek reakcje, bo zignorowanie takiego zachowania najlepiej działa na prowodyra szybko i skutecznie hamując jego kolejne zapędy do złośliwości. Na Andy'iego też to oczywiście działało..

Nim padła jakakolwiek odpowiedź ze strony Waltersa uwagę wszystkich zwrócił na siebie Way składając chyba pierwszy służbowy raport jaki Rought przyjmowała w życiu. Nie bardzo wiedziała jak ma się zachować w takiej sytuacji, czy również stanąć na baczność, czy przy kolejnej rozmowie z Jim'em podnosić głos w podobny sposób co on ? Jej wątpliwości rozwiały się odrobinę, gdy tylko sam służbista zaczął starać się choć trochę złagodzić swój ton... Odwiązała więc tylko chustę z twarzy i niezmieniając zupełnie postawy uśmiechnęła się serdecznie do niego, po czym odezwała się przyjaznym, spokojnym tonem, mającym dać odczuć słuchaczowi, że ma pełne jej poparcie we wszystkim co robi :

- Dziękuję, za złożenie raportu Jim, cieszę się, iż każdy zna swoją rolę w drużynie i stara się jak najlepiej ją wypełniać. Dzięki temu teraz zostanie nam tylko zgranie się ze sobą.

Ledwo co skończyła mówić, gdy w jej stronę poleciał nieduży przedmiot. W pierwszej chwili w której go zobaczyła był to tylko błysk, odbicie nielicznych, ostatnich promieni słońca na zafoliowanej powierzchni, lecz instynktownie wyciągnęła dłoń by złapać go w locie. Jak się chwilę później okazało z tego co zobaczyła i co powiedział jej kapral dostała do dyspozycji jego prywatną, przedwojenną mapę, będącą do tego prezentem od ojca. Ucieszyła się na myśl, że może jednak uda się jej porozumieć z całą grupą, jednocześnie nie bardzo wiedząc jak ma powiedzieć Jim'owi, że jego gest dobrej woli był zupełnie zbędny, bo dysponują dużo dokładniejszą mapą w Pipboy'u oraz, że nie powinni mieć przy sobie niczego co mogłoby w razie zagubienia się ujawnić położenie ich rodzimej krypty, a więc należało by ową mapę spalić, poczuła lekkie zmieszanie...
Uśmiechnęła się lekko do "wojskowego" i podziękowała skinieniem głowy, jednocześnie pierwszy raz ciesząc się z władzy jaką posiadała. Jako dowódca mogła podjąć decyzję o zachowaniu mapy. Bądź jako osoba zajmująca się spisywaniem raportów z całej misji mogła zataić nawet fakt jej istnienia, co nie było takim głupim pomysłem.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, bądź ruszyć ekspedycję w dalszą drogę, Jake nareszcie widać doszedł do tego jak powinien się zachować po głupim dowcipie Andy'iego.

-"Masz jakiś problem z moim kolorem skóry? Myślisz, że jesteś lepszy, bo jesteś biały? Jeśli tak, to powiedz otwarcie, przy wszystkich! A jeśli nie, to daruj sobie te rasistowskie komentarze!"

Jednak na taką interpretacji żartu sama chyba nigdy by nie wpadła. Myślała, że minęły już bezpowrotnie czasy, gdy istniało zjawisko zwane rasizmem. Przecież wojna sama w sobie oparta na nienawiści paradoksalnie zbliżyła ludzi i pomogła im wyzbyć się podziałów. Teraz ludzi było tak mało, że każda jednostka była cenna, a walka między sobą zupełnie bezsensowna. Joanne była święcie przekonana, że teraz nawet najmniejsze dzieci już to wiedzą, jak widać pomyliła się i różnica interpretacji zaczepki i jej poziomu stała się bardzo niebezpieczną kwestią. Dziewczyna zaczęła gorączkowo myśleć jak się zachować, przecież do cholery wszyscy ci nabuzowani hormonami faceci znajdowali się pod jej zwierzchnictwem, ale też pod jej opieką. Żadna mowa strzelona w tym momencie nic by nie pomogła, a sama nie miała tyle siły by nawet spróbować fizycznie rozdzielić obu mężczyzn, dlatego mając nadzieję, że Jim na nią patrzy skinęła mu, żeby przygotował się do interwencji w razie czego.
Na całe szczęście Andy, sam wystarczająco dobrze wyczuł sytuację, by wiedzieć kiedy się wycofać, za co była mu bardzo wdzięczna. Choć nie mogła oficjalnie puścić mu płazem nawiązania nawet do martwej już jej zdaniem ideologi, o której on sam pewnie też nawet nie pomyślał, to postanowiła opierdziel podzielić między wszystkich po równo. Może to niesprawiedliwe względem jednostek, jednak na razie i przez najbliższe cztery lata nie są tylko sobą samymi, ale także grupą, która lubiąc się wzajemnie, czy też nie ma do wypełnienia wspólne zadanie, które pewnie będzie polegać nie tylko na zebraniu wiadomości dla HALa, ale także na przeżyciu i powrocie do domu w jednym kawałku i o własnych siłach. Widząc jednak, że panowie sami zażegnali konflikt, odpuściła im wysłuchiwanie kolejnej jej mowy aż do wieczora, gdy już rozłożą się spokojnie na odpoczynek, a emocje opadną, będzie można porozmawiać co kogo boli... Do tego czasu pozostało im tylko przejść jak najwięcej kilometrów dzisiejszego dnia,oraz zbadanie otaczającego ich terenu.

Co też systematycznie realizowali. Marsz nie okazał się jednak ani przyjemny, ani lekki dla kogokolwiek. Mimo, że Rought starała się narzucać stałe tempo i zarządzać odpoczynki tak często jak widziała, że były one potrzebne to każdy po dojściu na wzgórze na którym w międzyczasie ustalili, że rozbiją obóz był prawie, że wycieńczony po trudach podróży. Rozbili obóz, rozpalili ognisko, na razie mieli wszystko co było im potrzebne- ogień, bezpieczne miejsce na nocleg, zapasy jedzenia oraz wodę. Więc można było się oddać innym zadaniom, niż próby nawiązania kontaktu z resztą grupy, do czego i tak nie byli bardzo skorzy. Usiadła koło Andy'iego" opierając się o jego plecy. Gdy się do niej odwrócił uśmiechnęła się i warknęła przyjaźnie na niego, żeby się nie wiercił, bo ma jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Gdy ten zajął się swoimi sprawami, Joanne zaczęła planować ich dalszą trasę porównując wskazówki HALa, z obiema mapami, które miała w posiadaniu. Jeśli ktokolwiek chciałby się jej przyglądać zauważyłby, że coś tam notuje, zaznacza, poprawia, nanosi na mapę i wprowadza nowe dane do Pipboya...
Miejsce które sobie wybrała bardzo jej odpowiadało, gdyż dawało jej poza dostępem do ciepła, doskonały widok na wszystkich uczestników ekspedycji..
Do wszystkich miała takie samo podejście, każdym z nich przejmowała się tak samo i za każdego z nich chciałaby mieć pewność, że może ręczyć. Jednak nie każdy dawał jej szanse założenia za niego kredytu zaufania...

Gdy Jake odszedł od obozowiska zaprzestała grzebania w sprzęcie i notatkach, za to pozornie zaczęła przysłuchiwać się raportowi biologicznemu zdawanemu przez LaBay'a, kontem oka obserwując zachowanie i każdy kolejny krok stawiany przez nietrzeźwego mechanika.. Gdy ten upadł, zwróciła się do Edmunda przerywając mu wykład w pół słowa:

-Przepraszam, Edmundzie czy mógłbyś proszę na chwilę oderwać sie od pracy i zobaczyć co się stało z naszym mechanikiem ?

Edmund urwał swoją wypowiedź w pół zdania i wbił wzrok w Joanne, lekko przymykając oczy... Nie odwracając ani na chwilę wzroku odpowiedział jej:

- Pan Walters będąc w stanie lekkiego upojenia alkoholowego stracił równowagę. Nie potrzebuję odrywać się od pracy, żeby zdawać sobie z tego sprawę, panno Roughtstorm... Jeśli to tak ważne, być może lepiej oddelegować kogoś zajętego... Nieco mniej istotnymi czynnościami...

Wskazując równocześnie dyskretnym spojrzeniem na Andy'iego. Rought zaś bynajmniej nie zwróciła uwagi ani na utkwiony w niej wzrok Edmunda, ani jego wskazanie "ochotnika na zawołanie", gdyż od kiedy tylko zauważyła, że mężczyzna upada sama powstrzymując się jedynie ogromnym wysiłkiem woli siedziała dalej na miejscu, jednak przez cały czas wpatrując się uparcie w stronę, gdzie leżał Jake jakby próbując dostrzec mimo znacznej odległości czy oddycha.

-Panie LaBay, przypominam, iż tylko pan posiada wykształcenie oraz doświadczenie medyczne. Tak więc jeśli owe będzie potrzebne "poszkodowanemu" je-dy-nie-pan jest mu w stanie go udzielić. Jako dowódca, nalegam by właśnie pan sprawdził stan naszego przyjaciela.

Wszystkie słowa Rought wypowiedziane zostały przez zęby. Wzrok ani na chwilę nie odwrócił się w stronę rozmówcy, a dalej był utkwiony w leżącej niedaleko postaci.

- ... Rozumiem, ze to rozkaz?

-Uprzejma prośba.

W odpowiedzi Edmund jedynie wzdycha, unosi brwi i wkładając sobie do ust ostatnią łyżkę z kęsem konserwy, rusza szybkim krokiem w stronę w którą tak uważnie się Rought wpatrywała. Jednak nim doszedł do Jake'a ten zdążył się już sam podnieść i chwiejnym krokiem podążać w stronę obozowiska, widząc to LaBay wrócił bez słowa na swoje miejsce przy ognisku i dalej w milczeniu próbował skończyć raport biologiczny dla Krypty, zaś na "Dziękuję." dowódcy, odpowiedział tylko niezrozumiałym mruknięciem.

Joanne widząc, że z Walters'em wszystko jednak w porządku i , że być może jej interwencja nie była niezbędna zadeklarowała się odbyć pierwszą wartę i za dwie godziny obudzić Jim'a.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline