Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2007, 18:43   #21
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Upalne Słońce dawało im się we znaki. Niesamowity skwar, wręcz ukrop lejący się z nieba sprawił, że wędrówka stała się prawdziwą udręką. Już kilka godzin przemierzali kamienistą pustynię kierując się w stronę wzgórz na horyzoncie. Do przebycia mieli jeszcze spory kawałek drogi. Jim poprawił wojskowy kapelusz wzór U.S. Army, który dostał od ojca w przeddzień ekspedycji. Teraz w myślach dziękował za niego, chronił jego głowę przed palącymi promieniami słonecznymi. Niestety nie chronił przed pragnieniem, Vay ze zgrozą obserwował jak topnieją ich zapasy wody. Jeśli do jutra nie znajdą żadnego źródła, to może być nieciekawie.
Kapral nie wędrował cały czas razem z ekipą, czasem szedł kilkadziesiąt metrów przed nimi. Często badał teren wzdłuż drogi którą podążali a czasami zostawał na trochę z tyłu. Miał dziwne wrażenie, że tylko on myśli choć trochę o elementarnych zasadach bezpieczeństwa członków ekspedycji. Reszta parła uparcie naprzód zmęczona wędrówką. Vay także odczuwał zmęczenie, zawsze myślał, że jest w lepszej kondycji fizycznej niż przeciętny śmiertelnik, ale dopiero ta pustynia i wędrówka w upale, udowodniły mu, że jest w błędzie. Nie mniej, nie dawał znać po sobie jakichkolwiek oznak zniechęcenia. Był żołnierzem a rozpoznanie terenu było jego obowiązkiem.
Bacznie obserwował kamieniste, suche podłoże w poszukiwaniu śladów istot żywych. Jak na razie wszystko wskazywało na to, że są w okolicy sami. Rachityczne, karłowate i suche jak wiór krzewy urozmaiciły krajobraz, dołączyła do nich także twarda i sucha trawa, o bardzo ostrych blaszkach liściowych. Występowanie flory podniosło go na duchu. "Nawet jeśli te rośliny wydają się suche jak pieprz, to musi tu głęboko pod ziemią być choć odrobina wody, bez nie nic by tu nie urosło" - myślał. Jednak głębokość na jaka przyszło by im kopać aby się do niej dostać skutecznie odstręczyła go od tychże prób.

*****

Dotarcie do podnóża wzgórz było dla nich ukojeniem. Słońce chyliło się ku zachodowi, cały czas jednakowo przypiekając ich zmęczone postacie. Jim rozejrzał się po okolicy, szukając miejsca na spoczynek, musieli się zatrzymać by odpocząć. Wolna od kolczastych zarośli polanka osłonięta z jednej strony załomem głazu wydawała się idealnym miejscem. Vay obszedł okolicę, przeprowadzając rutynową kontrolę. Nie znalazł nic co mogło by wzbudzić w nim przeczucie zagrożenia. Miejsce wydawało się bezpieczne, kiedy wrócił z obchodu z zadowoleniem stwierdził, że Jake zdążył rozpalić ognisko i przygotować opał na później. Ekipa rozłożyła sie wokół paleniska, LaBay, pogrążył się w badaniu próbek krzewów które zbierał podczas wędrówki."Łebski facet, przynajmniej on zna się na swojej robocie", Jim zawsze lubił profesjonalistów, rzadko sprawiają kłopoty. Sam siedział na uboczu, nie mając widocznie ochoty na rozmowę z kimkolwiek, a Jake zdążył się zalać w trupa. Siedząc na kocu i wpatrując się w ogień, Vay żuł kęs za kęsem suszoną wołowinę. Kiedy skończył rozłożył swój śpiwór i już miał się kłaść kiedy zwrócił się do Joanne, leżącej obok Andiego: - Myślę, że powinniśmy wystawić warty, proponuję zmieniać się co 2 godziny. Teraz idę spać niech mnie ktoś obudzi za te 2 godziny.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 26-09-2007 o 23:49.
merill jest offline  
Stary 27-09-2007, 01:13   #22
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Joanne Roughtstorm

Rougth idąc niespiesznym krokiem pobieżnie spoglądała, z ograniczonym entuzjazmem na wszystko co się wokół niej znajdował. W końcu zdąży jeszcze naoddychać się prawdziwym powietrzem i napatrzeć się jeszcze na otaczający ich świat, poza tym nie zapowiadała się zbyt szybka zmiana krajobrazu.. Co niespecjalnie ją martwiło, choć nie raz obijały się w jej głowie pytania -"A czego innego się spodziewałaś dziewczyno, milionów nieznanych barw, zapachów? Czy czegoś co będzie cię prowadzić przez cały czas?"

W pierwszym etapie drogi na zachód bardziej interesowali ją jej współtowarzysze, to jakie mają nastawienie do niej samej, współtowarzyszy i ich misji.. Ale to co wyczuwała w tonach ich głosów, drobnych gestach, ukradkowych spojrzeniach, niespecjalnie napawało ją optymizmem.. Nie czuła się zagrożona, jednak wiedziała, że nie dostała łatwego zadania.. Co prawda nie było to zarządzanie całą Kryptą, a tylko bandą cholernych indywidualistów jednak tutaj nie miała służb porządkowych do pomocy jak babka kiedyś, a zdawała sobie sprawę, że będzie oceniana przez wszystkich przez pryzmat jej osoby... Czego można by było nie powiedzieć o ich wzajemnych stosunkach, to teraz gdy już jej nie było, Joanne brakowało jej.. Tęskniła za chwilami, gdy jako głowa rodziny wskazywała jej właściwą drogę, z którą zawsze Rought się mijała.. Ale przynajmniej miała poczucie bezpieczeństwa.. Teraz wbrew woli Matki wysłano ją "samą" na tę wyprawę..

Poczuła chłodny powiew wiatru i dopięła szczelniej kurtkę, by się nie przeziębić na samym początku tworzenia nowego rozdziału historii... Nie przerywając marszu, ani nie zmieniając tempa wyjęła z kieszeni ciemną bawełnianą chustkę i czując, że wiatr się coraz bardziej wzmaga unosząc w górę coraz więcej pyłu z ziemi związała ją sobie na twarzy... Nie podobało się jej to co widziała w okół, całą tą ziemię pochłonęła śmierć... Nie dała ona szansy nawet samej glebie, która niczym starcza skóra miejscami zupełnie skamieniała, popękała lub "łuszczyła się" pozostawiając ze zdrowej tkanki tylko nic nieznaczące i nienadające się do niczego skalne odłamki.. Wszystko zaś co na niej rosło, bądź się znajdowało widząc iż ich żywicielka umiera, postanowiło umrzeć wraz z nią... "I gdzie ten wspaniały świat ? - Odszedł tam gdzie nas nigdy nie będzie..."

Z tych nieciekawych myśli wyrwał ją głos Andy'ego, który najwidoczniej nie bardzo pokochał LaBay'a z resztą nie było się czemu dziwić, był to człowiek którego łatwo jest darzyć szacunkiem, bądź nienawiścią, ale niezwykle trudno zaakceptować, zwłaszcza przez taki prześmiewczy styl bycia i charakter jakim dysponował Andy. Bądź, co bądź lubiła to w nim, dzięki temu zwracał jej uwagę na inne tory, niż jej własne problemy i zawsze potrafił ją rozśmieszyć. Co i tym razem mu się udało. Swoim żartem na temat starych horrorów wrócił jej humor i odciągnął ją od podświadomego szukania sposobów na samozagładę... Co prawda zauważyła w owym dowcipie również zaczepkę kierowaną do Jacka, ale miała nadzieję, że ten daruje sobie jakąkolwiek reakcje, bo zignorowanie takiego zachowania najlepiej działa na prowodyra szybko i skutecznie hamując jego kolejne zapędy do złośliwości. Na Andy'iego też to oczywiście działało..

Nim padła jakakolwiek odpowiedź ze strony Waltersa uwagę wszystkich zwrócił na siebie Way składając chyba pierwszy służbowy raport jaki Rought przyjmowała w życiu. Nie bardzo wiedziała jak ma się zachować w takiej sytuacji, czy również stanąć na baczność, czy przy kolejnej rozmowie z Jim'em podnosić głos w podobny sposób co on ? Jej wątpliwości rozwiały się odrobinę, gdy tylko sam służbista zaczął starać się choć trochę złagodzić swój ton... Odwiązała więc tylko chustę z twarzy i niezmieniając zupełnie postawy uśmiechnęła się serdecznie do niego, po czym odezwała się przyjaznym, spokojnym tonem, mającym dać odczuć słuchaczowi, że ma pełne jej poparcie we wszystkim co robi :

- Dziękuję, za złożenie raportu Jim, cieszę się, iż każdy zna swoją rolę w drużynie i stara się jak najlepiej ją wypełniać. Dzięki temu teraz zostanie nam tylko zgranie się ze sobą.

Ledwo co skończyła mówić, gdy w jej stronę poleciał nieduży przedmiot. W pierwszej chwili w której go zobaczyła był to tylko błysk, odbicie nielicznych, ostatnich promieni słońca na zafoliowanej powierzchni, lecz instynktownie wyciągnęła dłoń by złapać go w locie. Jak się chwilę później okazało z tego co zobaczyła i co powiedział jej kapral dostała do dyspozycji jego prywatną, przedwojenną mapę, będącą do tego prezentem od ojca. Ucieszyła się na myśl, że może jednak uda się jej porozumieć z całą grupą, jednocześnie nie bardzo wiedząc jak ma powiedzieć Jim'owi, że jego gest dobrej woli był zupełnie zbędny, bo dysponują dużo dokładniejszą mapą w Pipboy'u oraz, że nie powinni mieć przy sobie niczego co mogłoby w razie zagubienia się ujawnić położenie ich rodzimej krypty, a więc należało by ową mapę spalić, poczuła lekkie zmieszanie...
Uśmiechnęła się lekko do "wojskowego" i podziękowała skinieniem głowy, jednocześnie pierwszy raz ciesząc się z władzy jaką posiadała. Jako dowódca mogła podjąć decyzję o zachowaniu mapy. Bądź jako osoba zajmująca się spisywaniem raportów z całej misji mogła zataić nawet fakt jej istnienia, co nie było takim głupim pomysłem.

Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, bądź ruszyć ekspedycję w dalszą drogę, Jake nareszcie widać doszedł do tego jak powinien się zachować po głupim dowcipie Andy'iego.

-"Masz jakiś problem z moim kolorem skóry? Myślisz, że jesteś lepszy, bo jesteś biały? Jeśli tak, to powiedz otwarcie, przy wszystkich! A jeśli nie, to daruj sobie te rasistowskie komentarze!"

Jednak na taką interpretacji żartu sama chyba nigdy by nie wpadła. Myślała, że minęły już bezpowrotnie czasy, gdy istniało zjawisko zwane rasizmem. Przecież wojna sama w sobie oparta na nienawiści paradoksalnie zbliżyła ludzi i pomogła im wyzbyć się podziałów. Teraz ludzi było tak mało, że każda jednostka była cenna, a walka między sobą zupełnie bezsensowna. Joanne była święcie przekonana, że teraz nawet najmniejsze dzieci już to wiedzą, jak widać pomyliła się i różnica interpretacji zaczepki i jej poziomu stała się bardzo niebezpieczną kwestią. Dziewczyna zaczęła gorączkowo myśleć jak się zachować, przecież do cholery wszyscy ci nabuzowani hormonami faceci znajdowali się pod jej zwierzchnictwem, ale też pod jej opieką. Żadna mowa strzelona w tym momencie nic by nie pomogła, a sama nie miała tyle siły by nawet spróbować fizycznie rozdzielić obu mężczyzn, dlatego mając nadzieję, że Jim na nią patrzy skinęła mu, żeby przygotował się do interwencji w razie czego.
Na całe szczęście Andy, sam wystarczająco dobrze wyczuł sytuację, by wiedzieć kiedy się wycofać, za co była mu bardzo wdzięczna. Choć nie mogła oficjalnie puścić mu płazem nawiązania nawet do martwej już jej zdaniem ideologi, o której on sam pewnie też nawet nie pomyślał, to postanowiła opierdziel podzielić między wszystkich po równo. Może to niesprawiedliwe względem jednostek, jednak na razie i przez najbliższe cztery lata nie są tylko sobą samymi, ale także grupą, która lubiąc się wzajemnie, czy też nie ma do wypełnienia wspólne zadanie, które pewnie będzie polegać nie tylko na zebraniu wiadomości dla HALa, ale także na przeżyciu i powrocie do domu w jednym kawałku i o własnych siłach. Widząc jednak, że panowie sami zażegnali konflikt, odpuściła im wysłuchiwanie kolejnej jej mowy aż do wieczora, gdy już rozłożą się spokojnie na odpoczynek, a emocje opadną, będzie można porozmawiać co kogo boli... Do tego czasu pozostało im tylko przejść jak najwięcej kilometrów dzisiejszego dnia,oraz zbadanie otaczającego ich terenu.

Co też systematycznie realizowali. Marsz nie okazał się jednak ani przyjemny, ani lekki dla kogokolwiek. Mimo, że Rought starała się narzucać stałe tempo i zarządzać odpoczynki tak często jak widziała, że były one potrzebne to każdy po dojściu na wzgórze na którym w międzyczasie ustalili, że rozbiją obóz był prawie, że wycieńczony po trudach podróży. Rozbili obóz, rozpalili ognisko, na razie mieli wszystko co było im potrzebne- ogień, bezpieczne miejsce na nocleg, zapasy jedzenia oraz wodę. Więc można było się oddać innym zadaniom, niż próby nawiązania kontaktu z resztą grupy, do czego i tak nie byli bardzo skorzy. Usiadła koło Andy'iego" opierając się o jego plecy. Gdy się do niej odwrócił uśmiechnęła się i warknęła przyjaźnie na niego, żeby się nie wiercił, bo ma jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Gdy ten zajął się swoimi sprawami, Joanne zaczęła planować ich dalszą trasę porównując wskazówki HALa, z obiema mapami, które miała w posiadaniu. Jeśli ktokolwiek chciałby się jej przyglądać zauważyłby, że coś tam notuje, zaznacza, poprawia, nanosi na mapę i wprowadza nowe dane do Pipboya...
Miejsce które sobie wybrała bardzo jej odpowiadało, gdyż dawało jej poza dostępem do ciepła, doskonały widok na wszystkich uczestników ekspedycji..
Do wszystkich miała takie samo podejście, każdym z nich przejmowała się tak samo i za każdego z nich chciałaby mieć pewność, że może ręczyć. Jednak nie każdy dawał jej szanse założenia za niego kredytu zaufania...

Gdy Jake odszedł od obozowiska zaprzestała grzebania w sprzęcie i notatkach, za to pozornie zaczęła przysłuchiwać się raportowi biologicznemu zdawanemu przez LaBay'a, kontem oka obserwując zachowanie i każdy kolejny krok stawiany przez nietrzeźwego mechanika.. Gdy ten upadł, zwróciła się do Edmunda przerywając mu wykład w pół słowa:

-Przepraszam, Edmundzie czy mógłbyś proszę na chwilę oderwać sie od pracy i zobaczyć co się stało z naszym mechanikiem ?

Edmund urwał swoją wypowiedź w pół zdania i wbił wzrok w Joanne, lekko przymykając oczy... Nie odwracając ani na chwilę wzroku odpowiedział jej:

- Pan Walters będąc w stanie lekkiego upojenia alkoholowego stracił równowagę. Nie potrzebuję odrywać się od pracy, żeby zdawać sobie z tego sprawę, panno Roughtstorm... Jeśli to tak ważne, być może lepiej oddelegować kogoś zajętego... Nieco mniej istotnymi czynnościami...

Wskazując równocześnie dyskretnym spojrzeniem na Andy'iego. Rought zaś bynajmniej nie zwróciła uwagi ani na utkwiony w niej wzrok Edmunda, ani jego wskazanie "ochotnika na zawołanie", gdyż od kiedy tylko zauważyła, że mężczyzna upada sama powstrzymując się jedynie ogromnym wysiłkiem woli siedziała dalej na miejscu, jednak przez cały czas wpatrując się uparcie w stronę, gdzie leżał Jake jakby próbując dostrzec mimo znacznej odległości czy oddycha.

-Panie LaBay, przypominam, iż tylko pan posiada wykształcenie oraz doświadczenie medyczne. Tak więc jeśli owe będzie potrzebne "poszkodowanemu" je-dy-nie-pan jest mu w stanie go udzielić. Jako dowódca, nalegam by właśnie pan sprawdził stan naszego przyjaciela.

Wszystkie słowa Rought wypowiedziane zostały przez zęby. Wzrok ani na chwilę nie odwrócił się w stronę rozmówcy, a dalej był utkwiony w leżącej niedaleko postaci.

- ... Rozumiem, ze to rozkaz?

-Uprzejma prośba.

W odpowiedzi Edmund jedynie wzdycha, unosi brwi i wkładając sobie do ust ostatnią łyżkę z kęsem konserwy, rusza szybkim krokiem w stronę w którą tak uważnie się Rought wpatrywała. Jednak nim doszedł do Jake'a ten zdążył się już sam podnieść i chwiejnym krokiem podążać w stronę obozowiska, widząc to LaBay wrócił bez słowa na swoje miejsce przy ognisku i dalej w milczeniu próbował skończyć raport biologiczny dla Krypty, zaś na "Dziękuję." dowódcy, odpowiedział tylko niezrozumiałym mruknięciem.

Joanne widząc, że z Walters'em wszystko jednak w porządku i , że być może jej interwencja nie była niezbędna zadeklarowała się odbyć pierwszą wartę i za dwie godziny obudzić Jim'a.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 27-09-2007, 23:14   #23
 
nonickname's Avatar
 
Reputacja: 1 nonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputacjęnonickname ma wspaniałą reputację
STOK WZGÓRZA
23.09.2131
0712am

Noc minęła bez jakichkolwiek incydentów. Była cicha i spokojna. Jedynymi dźwiękami były: trzask ognia, wycie wiatru i szum falującej trawy. Nie odzywały się żadne nocne zwierzęta.

Obudziliście się mniej więcej kwadrans temu. Spakowaliście sprzęt i postanowiliście iść dalej na zachód. Skoro tu pojawiła się trawa, to jest szansa, że prędzej czy później natkniecie się na źródło wody. To pozwoli wam uzupełnić topniejące w zastraszającym tempie zapasy. Problem wody, jest w tej chwili najpoważniejszym jaki macie.

A więc zmierzacie dalej na zachód. Jak ocenia kapral Vay, dzisiejszy dzień będzie bardzo ciepły. Cieplejszy niż wczorajszy. Niebo jest bezchmurne i nawet o tak wczesnej godzinie powietrze szybko się ogrzewa. Wiatr jest bardzo słaby. A więc będziecie dziś mieli masy gorącego i nieruchomego powietrza. A to oznacza większe zużycie wody i mniej czasu na marsz. Bo przecież trzeba będzie się gdzieś skryć w godzinach południowych, przed słońcem. Z każdą chwilą kojarzy się wam ono coraz bardziej z czymś niedobrym.

Jak wczoraj oceniliście, dzisiejszy teren okazuje się być trudniejszy. Podchodzenie w pełnym rynsztunku pod górę okazuje się być wyzwaniem nie mniejszym, niż wczorajsza wycieczka. Tak samo, a może nawet gorzej jest ze schodzeniem z góry. Trzeba dużej siły fizycznej i skupienia, aby w odpowiednim momencie wyhamować, by się nie przewrócić. Vay przemieszcza się jakieś 30-50 m przed wami, lustrując teren przez lornetkę.

WZGÓRZA
23.09.2131
1103am

Słońce praży coraz mocniej. Tułaczka jest coraz bardziej męcząca. Jak tak dalej pójdzie, nie obędzie się bez odparzeń i pęcherzy. Zresztą to drobnostka w porównaniu z odwodnieniem. Za niecałą godzinę słońce da wam nieźle popalić. Na szczęście Vay znalazł miejsce, gdzie możecie się ukryć. Jedno ze wzgórz jakby pękło na dwoje. Można zejść bezpieczną, delikatnie opadającą ścieżką do rozpadliny o szerokości około 3 metrów. Jeżeli będziecie trzymali się tuż przy ścianie rozpadliny, to da wam doskonałą ochronę. Nawet gdy słońce zawiśnie pionowo nad wami.

WZGÓRZA
23.09.2131
0234pm

Popołudniowe słońce jest bardziej łaskawe dla śmiałków rzucających mu wyzwanie. Zmierzacie dalej na zachód. Nadzieja wstępuje w wasze serca. Widzicie nowy rodzaj trawy. Nie jest żółta lecz, zielonkawa. Nie jest też tak sucha. To może świadczyć o opadach deszczu, lub zbiorniku wodnym gdzieś niedaleko. Przyspieszacie kroku.

WZGÓRZA
23.09.2131
0427pm

W pewnym momencie idący 30m z przodu Vay daje wam znak ręką, abyście zatrzymali pochód. Jednocześnie przykucnął i wpatruje się w coś przez lornetkę.

Vay widzisz coś niesamowitego. Mimowolnie na twojej twarzy pojawia się uśmiech. W pierwszej chwili okrzyk radości rwie Ci się z gardła. Ale wojskowe przeszkolenie nie pozwala Ci popełnić tak dużego błędu.
Widzisz człowieka. Tak, człowieka. Jest jakieś 600m od ciebie. Nie zauważyłeś prędzej, bo zasłaniał Ci szczyt wzgórza, na którym zresztą stoisz w tym momencie.
Widzisz coś w rodzaju ziemianki. Obok poletko pieczołowicie pielone z chwastów przez wspomnianego człowieka. Na poletku coś rośnie. Jakieś wysokie rośliny, sięgają człowiekowi do pasa. Nie zauważasz innych ludzi. Nie widzisz żadnej broni palnej (z tej odległości da się stwierdzić, że nie ma broni długiej). Ma długie czerwonawe włosy sięgające mu do pasa. Nosi zniszczone ubranie, chyba ze skór i słomkowy kapelusz.

On przerywa swoją pracę i patrzy w twoją stronę. Nie potrafisz ocenić, czy Cię zauważył.
 
__________________
Arkham Radio

Ostatnio edytowane przez nonickname : 30-09-2007 o 00:48.
nonickname jest offline  
Stary 28-09-2007, 14:05   #24
 
Astaroth's Avatar
 
Reputacja: 1 Astaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znanyAstaroth wkrótce będzie znany
Jake obudził się z potwornym bólem głowy. Jak się okazało został zbudzony na objęcie warty przy obozowisku - taki wymysł Vay’a. W sumie nie głupi był, choć siedząc przy dogasającym ogniu i dłubiąc patykiem w popiele, Jake wątpił, by w promieniu stu kilometrów napotkali żywego ducha.

Noc minęła spokojnie i bez żadnych niespodzianek. Poranek zwiastował upalny dzień, co zostało potwierdzone przez Jima. Zapowiadało się na mozolną wędrówkę w ukropie przez okoliczne wzgórza. To nie napawało optymizmem. Znowu stracą dużo wody, a zapasów nie było gdzie uzupełnić. Co najgorsze nic nie wskazywało na to, aby ten stan rzeczy miał się szybko zmienić. Na dokładkę Jake’a suszyło po wczorajszym. Złapał się na tym, że w ciągu godziny wypił połowę ilości przeznaczonej na calutki dzień. "Brawo głąbie." – skarcił w duchu samego siebie już na szlaku wędrówki. Wspinaczka po zboczu w palącym słońcu, w pełnym rynsztunku i z męczącym kacem, była dla niego istnym koszmarem. Chciał nawet prosić Labay’a o jakąś tabletkę przeciwbólową, ale po jednym spojrzeniu na grubiańskiego łapiducha odeszła mu ochota. Dobrze, że miał chociaż okulary przeciwsłoneczne, które minimalizowały ból jaki powodowało w jego głowie dzienne światło. Choć było to trudne i wymagało dużo samozaparcia, Jake postanowił ograniczyć spożycie wody do tego stopnia, aby nie przekroczyć dziennego limitu. Pocił się niesamowicie, więc zdjął gruby sweter i kurtkę, pozostając praktycznie w samej podkoszulce. Przynajmniej jego kolor skóry dawał mu w tych warunkach drobną przewagę nad resztą zespołu, stanowiąc niejako naturalną ochronę. Wlokąc sie pod górę, Jake niejednokrotnie zaklął siarczyście, gdy potykał się o kamienie porozrzucane po stokach lub o wystające korzenie karłowatych krzewów. Droga na dół wcale nie była łatwiejsza. Jedno z zejść zakończyło się jego upadkiem, gdy poślizgnął się na żwirze, zalegającym na stoku. Zatrzymał się dopiero na jakimś krzaku, obcierając sobie łokcie i dłonie. Wstał, otrzepał ubranie i podjął dalszą wędrówkę.
- Nic mi nie jest. - rzucił krótko, ucinając wszelkie dywagacje na temat incydentu [gdyby ktoś pytał – dop. Ast.].

Kiedy już się wydawało, że przyjdzie im zginąć w tym piekle, Vay znalazł małą rozpadlinę, która dawała jako takie schronienie. Tam przeczekali najgorszy okres, gdy słońce stało wysoko w zenicie. Kryjąc się w cieniu przed żarem lejącym się z nieba i korzystając z okazji, że wszyscy byli blisko siebie, Jake wysunął następującą propozycję:
- Może powinniśmy podróżować w nocy, a obozować w dzień? W przeciwnym razie ugotujemy się w tym gównie.

Bez względu na reakcję pozostałych było jasne, że tego dnia trzeba kontynuować marsz. Na szczęście słońce już rozpoczynało swoją wędrówkę na zachodnią stronę nieba. Krajobraz też wydawał się powoli zmieniać. Podłoże nie było już martwe, porośnięte żółtą, słomiastą trawą, ale jakby quasi zieloną. Jake zdjął na chwilę okulary, aby się temu lepiej przyjrzeć. Tak, nie było wątpliwości. Trawa była zielona. Widok ten najwyraźniej dodał wszystkim nowej energii, gdyż ruszyli żwawszym krokiem.

Krótko przed 4:30 pm, kapral dał znak ręką, aby się zatrzymać. Jake przystanął i położył plecak na ziemi, aby dać chwilę wytchnienia obolałym ramionom. Spojrzał w stronę Vay’a. "Nasz harcerz chyba coś wypatrzył." – pomyślał, oczekując na rozwój wypadków.
 
Astaroth jest offline  
Stary 29-09-2007, 11:39   #25
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
LaBay przystanął i otarł przedramieniem pot z czoła. Podróż stawała się coraz cięższa. Spojrzał w jasne, falujące od gorąca niebo. Cholera. Już teraz czuł się jakby miał ciało z kamienia, a czeka ich jeszcze z kilka godzin marszu. Nawet czarnuch już zauważył, że dzienne podróże to zły pomysł, oby Matka Jr. poszła za jego podpowiedzią...
Spojrzał, dysząc, w przód, na drużynowego wyżła. Chyba coś ciekawego wywęszył. Doskonale, może jednak wyprawa nie będzie jednym wielkim niepowodzeniem.
A tymczasem... Ukucnął, wyjął nóż zza pasa i zaczął podważać nowy typ trawy. Trochę kręciło mu się w głowie. Jak dobrze pójdzie, to będzie musiał tu jeszcze chwilkę zostać, żeby dokończyć wydobywanie próbki... Tak... Chwilkę zostać, posiedzieć.
Niemal zapomniał o żołnierzyku. Coś się nie odzywał... Nieważne. Jeśli znalazł coś istotnego, z pewnością za chwilę wszyscy się o tym dowiedzą. Narazie Ed delektował się postojem...
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 29-09-2007, 15:16   #26
 
Mortiis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znany
Maszerował przez tą pustynię i nie mógł uwierzyć, że to wszystko będzie tak wyglądało. Trochę inaczej wyobrażał sobie „powierzchnię”. A tu cały czas grzało i sypało piaskiem po oczach. Spocony i zmęczony rozglądał się, co jakiś czas po towarzyszach i nie mógł uwierzyć, że jest w podobnym stanie jak oni. Bądź, co bądź to on powinien świecić tu przykładem dobrej kondycji i dużej wytrzymałości, zapewnionej latami ćwiczeń i treningów.

W końcu ta przeklęta pustynia ustąpiła trawie. Żółtej, suchej i twardej, ale zawsze trawie. To dobrze wróżyło. Zapasy wody trochę się skurczyły przez ten marsz i dobrze by było, gdyby Vay coś znalazł. W końcu przeszkolili go w kierunku przetrwania z jakiegoś powodu i właśnie z tego powodu go tutaj wysłali. Ale co by nie myślał, nie mógł złego słowa o nim powiedzieć. Cały dzień biegał w tą i z powrotem w cały ten upał próbując „coś” zrobić.

Vay W końcu znalazł to „coś”. Tego wieczoru tym „czymś” było miejsce na obóz. Wieczór przyszedł szybko. Każdy zajął się przygotowaniami. Po jakimś czasie namiot już stał. Ognisko paliło się wesołym płomieniem. Tylko atmosfera nie była już taka wesoła.
Każdy w ciszy zjadł kolację i zabrał się ”własnej roboty”.
Andy nawet nie wstawał od ogniska. Wyciągnął z plecaka swój notes i ołówek. Już zamierzał zacząć pisać, gdy Rought oparła się o jego plecy. Podarowała mu uśmiech, gdy odwrócił się w jej stronę, a za moment warknęła na niego po przyjacielsku żeby nawet nie ważył się ruszać z miejsca. Andy tylko się uśmiechnął i zajął pisaniem w swoim notesie.
Doktorek zaraz rzucił się na roślinki i zaczął je studiować. Każdą próbkę opisywał w swoim elektronicznym notesie. Z niektórych zaś ciekawszych znalezisk robił "wielkie ogłoszenie". Ciekawe, w jakim celu. Może chciał pokazać, że zna się, albo po prostu musiał się dowartościować. Niemniej informacja o bulwach z wodą była ważna. Nie byłą może przełomem, ale zawsze dobrze wiedzieć, że ta woda jednak „gdzieś” jest.
Jake Zachował się jak typowy robol. Nawalił się jakimś alkoholem, pewnie przemyconym z krypty, a potem wstał i poszedł gdzieś. Andy nie widział gdzie. Siedział plecami do kierunku, w którym się udał. Dopiero dzięki słowom Rought dowiedział się, że pijaczyna się przewrócił. „No tak, jeszcze jakiegoś rannego potrzebujemy do niesienia, żeby za łatwo nie było.” Przerwał na chwilę notowanie i przysłuchiwał się rozmowie LaBay’a i Joanne. Najwyraźniej doktorowi nie uśmiechało się ruszać z miejsca i badaćJake’a. Zdawało mu się, że nawet po mimo respektu, jakim doktorek darzył umiejętności mechanika, to jednak za samym Jake’m nie przepadał. Na szczęścieWalters wstał o własnych siłach i jakimś sposobem doszedł do namiotu, gdzie prawdopodobnie od razu zasnął.
Sammy Jak zwykle, gdzieś zniknął. Z tym chłopakiem zdecydowanie było coś nie tak. Ale nie zamierzał się tym martwić.
Vay gdy tylko wrócił z patrolu dookoła obozowiska oznajmił, że trzeba wystawić warty. Kazał obudzić się za 2 godziny a sam poszedł spać.
-To by było na, tyle jeśli chodzi o twoją imprezę zapoznawcząRought- uśmiechnął się do dziewczyny, choć ta nie mogła tego zobaczyć, gdyż wciąż siedziała oparta plecami o jego plecy.
- W tym towarzystwie coś ciężko widzę jakiekolwiek imprezy Podsumował bez entuzjazmu – Posiedzę z Tobą Twój dyżur

***

Następny dzień nie był lepszy od poprzedniego. Żar lał się z nieba niemiłosiernie, z resztą tak jak przepowiedział to Vay. Koleś pewnie przeszedł także dodatkowy kurs na jakąś pogodynkę.
Wciąż szli. Choć nastroje nie dopisywały Andy, co jakiś czas nabierał sił patrząc na potykającego sięJake’a Co za głupek. Pić w takim momencie. Pewnie teraz umiera z pragnienia, a woda się kończy. Ciekawe czy doktorek podzieli się z nim swoimi zapasami skoro tak bardzo się lubią.”
Nieoczekiwanie Vay dał znak ręką, żeby wszyscy się zatrzymali. Sam stał na szczycie wzniesienia wypatrując lornetką.
Andy zatrzymał się. Otarł pot z czoła. Zrzucił plecak na ziemię, żeby zmęczone ramiona miały, chociaż niewielki odpoczynek.
-Jak myślisz – zwrócił się do zmęczonej Rought Co tam Vay Mógł wypatrzeć? Wydaje się całkiem podekscytowany stojąc na tym wzgórzu.
 
__________________
Give me your soul, give me your black wings
I'm the Devil, I love metal !!
I'm the Devil I can do what I want !!

Ostatnio edytowane przez Mortiis : 29-09-2007 o 23:36.
Mortiis jest offline  
Stary 29-09-2007, 17:24   #27
 
bushido's Avatar
 
Reputacja: 1 bushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skałbushido jest jak klejnot wśród skał
Sammy nie mógł spać tej nocy. Cały czas obserwował niebo. Bezkresny granit ozdobiony wieloma malutkimi punkcikami urzekał tak bardzo. Noc przyniosła zimny wiatr, który z kolei dawał ukojenie po gorącym dniu. Chłopak siedział z daleka, sam ze swoimi myślami. Czy postąpił słusznie? Czy opuszczenie krypty, było na pewno dobrym wyborem? Uciekł z miejsca, którego nienawidził, ale tam przynajmniej mógł żyć w spokoju, niemartwiąc się o następny dzień. I miał Emilly.
Gdy przyszła kolej jego warty przybliżył się do obozowiska. Gdy wszyscy smacznie spali dołożył do ognia sprawiając, że ten wzbił się widowiskowo w górę. W krypcie tego nigdy nie widział, więc przez całą noc chodził wokoło obozu, zbierając opał aby utrzymać jak największy ogień. Aż nastał ranek...

Wszyscy wstali i kolejny dzień wędrówki stał przed nimi otworem. Jak zwykle trzymał się z dala, od czasu do czasu rzucając ukratkowe spojrzenia na resztę drużyny. Gdy bezkresna pustynia pokazała, że ma o wiele więcej do zaoferowania niż włażący wszędzie, drapiący piasek. Ucieszył się. Słyszał od Bila o roślinach i wiedział, że w raz z nimi idzie w parze woda. Od czasu do czasu schylał się, zrywał kępkę trawy po czym wkładał do ust i żuł. Smakowała dziwnie. Właściwie to nie miała smaku i kaleczyła język, ale ta czynność sprawiała, że miał coraz więcej śliny w buzi więc starał się ją powtarzać jak najczęściej.

Wydarzeniem dnia było zapewne zauważenie coś przez Vaya, co tamten zasygnalizował podniesieniem ręki. Jako jedyny nie zatrzymał się i szedł dalej. Jednak coś podpowiadało mu, że teraz należy zachować większą ostrożność.Vay bezapelacyjnie coś zauważył. Jednak
Sammy sam chciał się przekonać co.
 
bushido jest offline  
Stary 29-09-2007, 23:14   #28
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Joanne Roughstorm

Wieczór, a raczej noc minęła spokojnie, w czasie swojej warty Rought zdążyła spisać drobny raport z pierwszego dnia ekspedycji i zgrać na Pipboy'a raport biologiczny przygotowany przez LaBay'a. Później po cichu rozmawiała jeszcze z Andy'm nim usnęła mu na ramieniu. Oboje mieli podobne wrażenia i spostrzeżenia dotyczące i towarzyszy wyprawy i ich nastawienia. Nie było to specjalnie pocieszające dla niedoświadczonej przywódczyni, ale nie było też sensu łudzić się, że tak łatwo stworzą "komunę". Gdy Joanne zasnęła Andy nie chciał już jej budzić, więc przejął jej wartę, a samą dziewczynę zaniósł do namiotu, rozebrał z butów i kurtki, żeby się w nocy nie przegrzała, ułożył ją w śpiworze i po upłynięciu czasu warty obudził Vay'a.

Kolejny dzień rozpoczął się bez większych niespodzianek, tak samo jak zakończył się poprzedni. Rought obudziła się we własnym śpiworze i widząc, że prawie cała reszta ekipy również już wstała powiedziała "dzień dobry" i kolejny poranek rozpoczęła od dobudzenia Andy'ego. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to właśnie on ułożył ją wczoraj do snu, bo prawdopodobnie zasnęła na zewnątrz, więc należało mu się coś w zamian.. Hmn.. Na przykład pobudka siostrzanym ca.. Kopniakiem pod żebra. Na co chłopak otworzył zaspane oczy i bezmyślnie rzucił tylko pytanie:

-Czy to już rano?

Po czym w podzięce za kobiecą delikatność i niezrównaną subtelność rzucił w nią butem, który złapała w locie i stwierdzając, że to nie jej rozmiar odrzuciła z powrotem.

Piętnaście minut później byli już wszyscy gotowi do wymarszu, co ucieszyło dziewczynę, bo wskazywało na dość wysoką karność w oddziale w którym jak na razie nie zdołała jeszcze wyrobić sobie odpowiedniego autorytetu mimo, że mu przewodziła. Zanim wyruszyli w dalszą podróż Vay ocenił stan pogody na niezbyt sprzyjający marszowi, ale nie mieli większego wyjścia. Na nieszczęście jego przewidywania okazały się jak najbardziej słuszne, a lejący się z nieba żar mimo rozebrania się ze wszystkich termoizolacyjnych warstw odzieży męczył tak samo, jak trudny teren. A czego by nie powiedzieć o drodze którą wybrał ich przewodnik, do łatwych nie należała. Co potwierdzone na własnej skórze, mógł przyznać Jake, który widać po wczorajszej samotnej "imprezie zapoznawczej" z nową butelką alkoholu, dziś odczuwał nad wyraz jej uroki. Sama Rought, gdyby nie interwencje Andy'ego i jej niezła pamięć oraz lata treningów fizycznych mogłaby wieczorem zacząć wymieniać części swojego ciała na których nie byłoby siniaków, jako, że lista ta była by znacznie krótsza, niż ta która mówiłaby gdzie je ma. Jednak przypomnienie sobie zasad fizyki pozwoliło jej w kolejnych etapach zejścia ze wzgórza opracować technikę zapobiegającą upadkom skuteczna w ponad 99%. Polegała ona na tym, że wystarczyło stawiać stopy bokiem, co zwiększało tarcie i opór powierzchni, a tym samym nie pozwalało na nabranie impetu będącego głównym czynnikiem sprzyjającym bliskim spotkaniom z glebą.

Gdy po południu zatrzymali się w rozpadlinie skalnej, by przeczekać największy upał Joanne była tak zmęczona, że nawet nie próbowała nawiązywać z nikim rozmowy, a jedyny uśmiech na jaki potrafiła się zdobyć zdawał się mówić- "błagam was, zlitujcie się i dobijcie mnie". Jednak uwaga Jaka o podróżach nocną porą, trochę zburzyła jej ład samoistnieniowy będący podstawą jej planu odpoczynku, który polegał na tym, że będzie siedziała cicho w cieniu, piła powoli wodę i nie musiała patrzeć na nikogo. Zrezygnowana, zawiedziona i nieszczęśliwa spojrzała na towarzyszy, po czym rzuciła pierwszy argument jaki jej przyszedł do głowy na obalenie jego wyimaginowanej tezy o bardziej sprzyjających warunkach do podróży po zmierzchu:

-W nocy mamy znacznie ograniczoną widoczność. Jeśli użyjemy latarek będzie nas widać ze sporej odległości, co zbyt dobrze nie wróży powodzeniu naszej misji, gdyż zawsze może znaleźć się ktoś komu plątanie się obcych ludzi po własnym terenie może przeszkadzać.. A takiej ewentualności wykluczyć nie możemy... Poza tym obserwacje, które są głównym celem ekspedycji również by na tym ucierpiały, bo co można dojrzeć po za konturami dużych przedmiotów w mroku? Z resztą chyba nikt z was wczoraj nie zwrócił specjalnie uwagi na niską temperaturę panującą w nocy.. Z pewnością zbyt niską jak na marsz..

Założenie wymienienia tylko jednego argumentu i zasadniczego odrzucenia projektu niezbyt się jej powiodło, jako, że wyuczony przez wiele lat styl wypowiedzi dał o sobie znać..

Dalszy etap podróży nie był już na szczęście aż tak wymagający jak poprzednie, a i temperatura stała się bardziej przychylna dla wędrowców, co pozwoliło im dokładniej rozejrzeć się po terenie na którym się znajdowali. Rought przetarła sobie czoło chustką zawiązana na nadgarstku z resztą tą samą która dnia wczorajszego służyła jej jako "maska przeciwpylna" i przyjrzała się znów swoim towarzyszą oraz ich reakcją na widok prawdziwych, żywych roślin, a nie tylko takich które to życie symulowały: Jack zdjął okulary by móc się przyjrzeć dokładnie temu zjawisku, a było się czemu przyglądać-nareszcie znaleźli coś co prócz nich żyło, tak na prawdę żyło na tym świecie; LaBay zaczął zbierać próbki roślinności, do badań, czego można się było po nim spodziewać. A Andy..Andy jak zwykle wypatrzył coś ciekawszego niż zjawisko odrodzonej po wielkiej wojnie natury..

- O matko! Widziałaś kiedyś krowę na żywo? - Zapytał z wielkiem uśmiechem na twarzy.

- Nie? To popatrz sobie na niego. - Palcem wskazał Sammiego, który po raz kolejny zaczął żuć kępkę świeżo zerwanej trawy. Andy zaśmiał sie głośno, za co po raz kolejny dostał fizyczne upomnienie w postaci łokcia w bok.

- Po tym widać, że z jego IQ bliżej mu do krowy niż do ludzi...

Rought, bała się, że ta opinia Andy'ego zrodzi niepotrzebnie znów jakieś spory w grupie i uciszała go co słowo, tak żeby nikt poza ich dwójką nie mógł usłyszeć zbyt wiele z ich rozmowy. Jednak powstrzymać się od śmiechu nie potrafiła i tak naprawdę ucichła dopiero gdy zobaczyła, że Jim daje im znaki, żeby się zatrzymali, co też prawie, że wszyscy zrozumieli.. Prawie wszyscy, prócz Sammiego, który sam dziarskim krokiem właśnie minął ich idąc w stronę Vay'a. Na co Joanne zareagowała bezgłośnym plaśnięciem się otwartą dłonią w czoło i szybką, cichą prośbą rzuconą w stronę swojego przyjaciela:

-To teraz się mądralo zrehabilituj i zatrzymaj naszą mućkę, nie robiąc jej krzywdy.

-A jak się woła na krowy?

Zapytał półgłosem Andy...Nie czekając na odpowiedź z uśmiechem na twarzy, sprężystym krokiem doskoczył do Sammiego. Chwycił go za ramię, a gdy ten się obejrzał w jego stronę z wyszczerzonymi zębami powiedział:

- Muuuuuusisz się zatrzymać, wiesz?
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 29-09-2007 o 23:44.
rudaad jest offline  
Stary 30-09-2007, 00:58   #29
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Mimo, że wesołe chichoty młodej pary nie pozostały przez Edmunda nie zauważone, on sam był teraz zbyt zaabsorbowany inną rzeczą, by ich, w myślach, strofować.
Kropla gęstej mazi wypłynęła ze złamanej blaszki liściowej trawy, którą właśnie zbierał. To nie była woda... Oleiste substancje zapasowe? W liściach? Mało prawdopodobne, nawet w tak nietypowych warunkach... Przestał kopać i rozejrzał się wokół w zamyśleniu. Trawa była soczysta, zielona, wiec okolica musiała być stosunkowo obfita w wodę, w porównaniu z rejonami którymi wcześniej podróżowali. Roślin było dużo. Ewidentnie, ten teren był w stanie utrzymać życie, również zwierzęce, choćby na poziomie "mini"... Coś było nie tak... Dlaczego żadne źdźbło trawy nie nosiło nawet śladów żerowania? Owady wymarły? Absurdalne. Teren niedawno zasiedlony? Z pewnością nie, zbyt wielkie połacie roślinności...
Czyżby w trakcie tych szalonych zmian pokataklizmowych, batalia między roślinami a roślinożercami została na tym froncie tak wyraźnie rozstrzygnięta?

- Muuuuuusisz się zatrzymać, wiesz?

-Andy- znów szukał kłopotów. Co za wrzód, jedyne co na razie robi, to wkurza wszystkich wokół. Podniósł na nich wzrok i zaklął.
- Sammy, wypluj tą trawę! - wydusił podniesionym głosem. – Wypluj to, do cholery, to może być toksyczne!
Gwałtownie podniósł się i ruszył w jego kierunku
- Nie żryj wszystkiego, co wejdzie ci pod rękę! – starał się uspokoić głos. Zważywszy na zachowanie Vaya, to zły moment na wrzaski – Nie mamy dość leków, żeby pozwolić sobie na takie durne, niepotrzebne ryzyko. Chcesz się truć? Proszę bardzo, ale po powrocie! Tutaj takim zachowaniem narażasz nas wszystkich! Ile żeś tego zeżarł, od jak dawna? Nieważne, rzygaj teraz i módl się, żeby się źle wchłaniało przez błony śluzowe...
Ściągnął gwałtownym ruchem okulary i przetarł oczy. Był wściekły. Na miłość boską, kogo oni tutaj wysłali? To jakąś farsa...
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 30-09-2007, 02:14   #30
 
Mortiis's Avatar
 
Reputacja: 1 Mortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znanyMortiis wkrótce będzie znany
Andy wciąż trzymał Sammiego za ramię, gdy LaBay zaczął iść w ich stronę, całkowicie wkurzony na Sammiego. Widać, że stara się panować nad sobą, ale bardzo mało brakuje mu do wybuchu.

-Nie mamy dość leków, żeby pozwolić sobie na takie durne, niepotrzebne ryzyko. Chcesz się truć? Proszę bardzo, ale po powrocie! Tutaj takim zachowaniem narażasz nas wszystkich! Ile żeś tego zeżarł, od jak dawna? Nieważne, rzygaj teraz i módl się, żeby się źle wchłaniało przez błony śluzowe… -

Andy spojrzał z niedowierzaniem na LaBaya, a potem na Sama To przecież nie było możliwe, żeby on był aż tak głupi. Nawet zwierzęta wiedzą, co mogą jeść a czego nie.
Czy on nic nie czuł mieląc tą trawę? Co za koleś.
Andy spojrzał na Rought. Ona również nie wyglądała na zadowoloną z zaistniałej sytuacji. Nie dość, że Vay na coś się natknął i nie chciał zdradzić pozycji drużyny, to jeszcze Sammy w coś się wpakował.
Andy ścisnął mocniej rękę na ramieniu Sam’a zmuszając go do pochylenia się.

-Rzygaj jak doktorek Ci każe. - Wypowiedział przez zaciśnięte żeby. To była dziwna odmiana. Jeszcze chwilę temu roznosiła go radość, a teraz był poważny.

Do ich trójki dołączyła się Rought. Podeszła pewnym krokiem i przykładając palec do ust uświadomiła LaBay’owi, ze powiedział za dużo, co może wywołać panikę u chłopaka.
Pochyliła się obok Sammiego jednocześnie chwytając go za kark, a drugą rękę położyła na dłoni Andego, pokazując mu ze dobrze zrobił, ale także aby sprawdzić czy nie potraktował Sama zbyt ostro i w razie czego żeby rozluźnić uścisk.

-Jeśli nie dasz rady zwymiotować, to ja Ci w tym pomogę. - Powiedziała spokojnym, łagodnym ale zarazem bardzo pewnym tonem. Niewątpliwie pomoże mu zwymiotować, nawet, jeśli będzie musiała włożyć mu w gardło rękę aż po łokieć.
 
__________________
Give me your soul, give me your black wings
I'm the Devil, I love metal !!
I'm the Devil I can do what I want !!

Ostatnio edytowane przez Mortiis : 30-09-2007 o 02:26.
Mortiis jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172