Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2023, 08:14   #3
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Nolan nie pożałował zakupu drogich ubrań. Posiadał on zakopane na czarną godzinę złote smoki, które miał spokojnie gromadzić do czasu gdy skończy z piractwem. Tyle, że w najśmielszych przypuszczeniach nie myślał, że decyzja o zakończeniu tego sposobu zarobkowania odbędzie się bez jego udziału. Był pierwszym oficerem u Rora Krzywego Kła. Zresztą, wielu uważało, że gdyby nie Nolan, to Ror byłby tylko pomniejszym piratem. Nolan Szkutnik, jak o nim mówiono stał za cztreookrętową flotą Rora.

Jednak stare powiedzenie mówi: chcesz rozbawić bogów, zaplanuj sobie coś. Najwyraźniej słusznie. Ror miał stu sześdziesięciu piratów pod sobą. Mówiło się, że idzie po swoje miejsce przy stole kapitańskim Luskan. A jednak jeden atak za dużo i jedna zasadzka, a zmieniło się wszystko. Ror zginął w walce o swój flagowy okręt. Chyba, bo sam Nolan nie widział ciała.

Czy to było ukartowane? Być może. To mógł być zwykły przypadek, że pięciu kapitanów z Luskan pozwoliło na tę zasadzkę okrętom z Neverwinter. Ale gdy już się dowiedzieli, to zapewne nikt nie miał żalu o atak akurat na Rora. Półroczy kapitan najpewniej zginął na statku. Jak i większość załogi. Nolan wykupił się z więzienia oddając znaczną część swoich gromadzonych latami zapasów.

A teraz cóż? Zaczynał od początku? A może był już za stary i ruszał w pielgrzymkę, by znaleźć sens życia? W tamtym momencie, na pirsie przy plaży nie wiedział tego. Nie wiedział co miały przynieść kolejne tygodnie. Za to wiedział, że warto było się dobrze ubrać.

Nolan był wysoki. Miał sześć stóp wzrostu. Był też dość postawny, chociaż to przez strój jaki nosił wydawał się być szerszy niż był w rzeczywistości. Zdobiony płaszcz z futra białego niedźwiedzia, którego łeb był jednocześnie szerokim naramiennikiem. Do tego srebrne klamry z kamieniami i łańcuszki, które wszystko to spinały. Nolan nie miał na sobie zbroi. Tę trzymał w plecaku. Przy pasie miał natomiast przytroczony długi miecz z wydłużoną rękojeścią. Bękarci miecz jak zwali go co poniektórzy. Lewe przedramię osłaniała tarcza. Okrągła, dzielona na dwa pola. Na każdym z nich był wymalowany kruk. Wyglądał jak prawdziwy szlachcic. I nosił się jak takowy. Zdawał się zawsze patrzeć gdzieś w dal, unosząc podbródek. Włosy i broda sugerowały niedawną wizytę u balwierza. Podbródek był równiutko przystrzyżony i wyrównany brzytwą, włosy podgolone i ułożone. Jedyną skazą na jego obliczu były trzy duże blizny ciągnące się od głowy, przez czoło i kończące nad łukiem brwiowym. Pozostałość po walce z jakimś potworem. Wyraz jego twarzy zupełnie odstawał od innych najemników. Był spokojny i jakby nieobecny.




Śmiać mu się chciało, gdy widział śmiałków, którzy mieli już na sobie zbroje. Czekało ich kilkanaście dni morskiej podróży. Podróży gdzie wszystko cięższe niż skórznia można było śmiało zastąpić kamieniem młyńskim przywiązanym do szyi. Do tego tłoczyli się, jakby miało zabraknąć miejsca. Tymczasem kapitanowie Luskan zebrali pokaźną flotę transportową. Kogi mieściły blisko dziewięćdziesięciu ludzi. Do tego broń, zapasy i wyposażenie. Płynęli na pełnowymiarową wojnę, chociaż nikt tu nie dowodził.

Nolan podszedł do jednej z kog przycumowanych do pirsu. Nigdy nie wybudował żadnej kogi, choć statki te były imponujące na swój sposób. Były wolniejsze od knar, ale mieściły trzy lub nawet cztery razy więcej. Ich baszty dawały osłony strzelcom i miejsce na broń oblężniczą, których nie było szans umieścić na skifach. Z drugiej strony statek ten nie dorównywał brygowi zbudowanemu dwa lata temu przez Nolana. Bryg, czy też wedle nomenklatury południowców korweta mógł być dużo szybszy niż koga, przede wszystkim ze względu na dwumasztowe ożaglowanie. Jednak Nolan budował okręty. Kogi nawet mimo imponującej wyporności okrętami nie były. Były raczej wariacją na temat zaadoptowania rzecznych barek do warunków pełnomorskich. Szkutnik oglądał drewno. Wredna Jędza przechodziła duży remont jakieś dwa, może trzy sezony wcześniej.

W czasie rozmyślań obok niego ktoś omal nie spadł z pirsu. Nolanowi trzeba było przyznać, że choć był sporych rozmiarów, to potrafił szybko reagować. Przytrzymał chłopaka i nawet się doń uśmiechnął półgębkiem.
- Chodźmy, tam jest trap. Czeka nas zdaje się dłuższa wspólna podróż. Szkoda byłoby ją kończyć pod kilem statku na cumie.

Gdy tylko Nolan upewnił się, że młodzieniec stoi pewnie na deskach pirsu zwolnił chwyt. Krasnolud na pokładzie był drugą, może trzecią osobą w mundurze. Jednak były to mundury różnych formacji. Raczej żołnierze szukający zajęcia niż jakiś zorganizowany oddział. Hornraven miał coraz gorsze przeczucia.

***


Kolejne dni podróży upływały spokojnie. Przekazał kapitanowi kilka złotych monet z sakwy i zajął kajutę w rufowej baszcie. Wstawał przed świtem i chodził spać po zachodzie słońca. Zawsze gdy słońce zachodziło, to zajmował miejsce na dziobie okrętu gdzie kilkanaście minut każdego wieczoru poświęcał na ćwiczenia. Podnosił wiadra z wodą albo podciągał się na reji. Często ćwiczył z bronią. Walczył swoim mieczem oburącz, klasycznie, w półchwycie, w parze z tarczą, a raz nawet dwoma toporkami. Poświęcał temu dużo uwagi. Nie odzywał się niepytany, jednak uczestniczył w każdej modlitwie o pomyślność na morzu. Kilka modlitw sam inicjował. Morze było zbyt kapryśne, by polecać ich los jednemu tylko bogu. Akadi mogła zapewnić im pomyślny wiatr, ale to Umberlee mogła zmieść ich nagłym sztormem. No i był też Talos, którego symbol Nolan nosił na piersi, ukryty pod koszulą. Pan wszelkich burz, którego lepiej było mieć po swojej stronie, niż przeciw sobie. Z drugiej strony Umberlee mogła wpaść w furię wiedząc, że to boga burz, a nie ją prosi się o ochronę przed morskim sztormem. Z bogami trzeba było być ostrożnym. Uważać, żeby każdy im sprzyjał.

Mimo modlitw marynarze go unikali. I choć Nolan często i długo rozprawiał z kapitanem Kedrosem, to ktoś w końcu rozpoznał pierwszego oficera Rora Krzywego Kła. Najpewniej w czasie wieczornych treningów. Od tamtego czasu często słyszał przekazywane sobie ostrzeżenia. “Nolan Szkutnik - obdzierał ludzi ze skóry i rzucał za okręt, żeby ściągać rekiny”. “Żagle na łodziach Szkutnika były ze skóry pojmanych dzieci”. “Gdy mu się naraził jego bosman, to zamknął go w beczce z rumem i wyrzucił u ujścia rzeki w Neverwinter.” Te i wiele innych historii na jego temat zaczęło krążyć po pokładzie. Przecież żagle ze skóry byłyby wysoce nieefektywne. A i rumu szkoda na krnąbrnego bosmana. Tak to już z ludźmi jest, że lubili mówić.

***


Tamtego dnia rozpętało się piekło. Przeciwnik czekał na nich. Hornraven stał na dziobie i obserwował. Nie dowodził. Nawet nie był ujęty w oficjalnych strukturach. Statek na którym podróżował nie był statkiem bojowym. Miał ich jedynie bezpiecznie dowieźć do celu.

Wredna Jędza znalazła się dość szybko w polu ostrzału. Nolan ruszył przez pokład. Krasnolud pod osłoną tarczy opatrywał jakiegoś łucznika. Nolan na moment podszedł do nich.

- Zabierz go na basztę. Jeżeli może strzelać, to stamtąd ma trzy, może cztery jardy więcej zasięgu - człowiek przekrzykiwał chaos walki i wyciągnął rękę do krasnoluda, żeby pomóc mu wstać. Potem pomógł mu z rannym i natychmiast ruszyli na basztę rufową do kapitana.

- Musimy zwinąć żagle. Jeśli trafią nam w żagiel płonącą strzałą, to po nas.
- Myślisz, że o tym nie wiem -
na twarzy Kedrosa pojawił się wyraz zdenerwowania. Przy kapitanie, który był aż czerwony na twarzy Hornraven wydawał się oazą spokoju. Jakby wojownik był pogodzony ze śmiercią? Albo na niczym mu już nie zależało. Stał spokojnie, a w jego oczach odbijały się płomienie pożerające sąsiednie jednostki.
- Bosman nie żyje! - krzyknął Kedros.

Oczy Nolana zmierzyły załogę. Tutaj, na górnej baszcie było już dwóch rannych. Zajmował się nimi pokładowy felczer. Jednym z rannych musiał być sternik, bo chłopak przy sterze robił bardzo gwałtowne ruchy. Widać, że nawet jeżeli nie pierwszy raz zastępował sternika, to najpewniej nie robił tego w równie napiętej sytuacji. Poza nimi na rufowej baszcie był kapitan i dwaj inni załoganci. Nolan przymknął oczy i skinął głową.

- Zastąpię bosmana. Nie odpływaj za daleko od głównego szlaku - Nolan wskazał palcem na statek znajdujący się kilkaset metrów przed nimi. Koga podobna do ich stała lekko przechylona. Nie dosięgały do niej strzały napastników, ale statek był kompletnie unieruchomiony. Ceną za ogromną nośność tego typu statków było relatywnie głębokie zanurzenie. Co oznaczało, że najłatwiej z całej floty było im ugrzęznąć na mieliźnie. A to oznaczało pewną śmierć dla załogi i transportowanych najemników. Obydwaj z Kedrosem rozumieli to doskonale. Za to nowy sternik tak bardzo się trząsł i tak bardzo pragnął uniknąć orkowych strzał, że prowadził ich wprost na mieliznę, niepomny losu innych łodzi, które wybrały tę drogę przed nimi.

Kedros na ułamek sekundy spojrzał w oczy Hornravenowi, po czym obydwaj odwrócili się do siebie i zaczęli działać. Kedros odsunął młodzika i osobiście przejął ster, a Nolan zrzucił płaszcz, pochwycił linę i z tarczą na plecach, na linie skoczył w stronę niżej położonego pokładu.

- Każdy kto ma broń dystansową na basztę lub na dziób! - swoje krzyki podkreślał wskazaniem rąk nadbudówki na rufie. Zdawał sobie sprawę, że nie wszyscy wiedzą co to jest baszta.
- Każdy z tarczą, na bakburtę! Ustawić testudo! - Zareagowałą jedna osoba. Jedna. Nolan szybko zrewidował swoją postawę. Nie miał tu żołnierzy. Nie miał żeglarzy. Miał… bliżej nieokreśloną zbieraninę. Wziął głęboki wdech i zaczął od początku. Wskazał na basztę za swoimi plecami:
- Każdy z łukiem lub kuszą, tam jest wyżej. Strzały sięgną dalej. Tam jest też lepsza osłona.
Tym razem kilka osób ruszyło we wskazanym kierunku.
- Ci z tarczą, ustawcie się po tej stronie - tym razem dłonią wskazał prawą stronę statku - tak, żeby wasze tarcze opierały się o siebie. Żeby jak najmniej trafień spadało na pokład. Reszta łapie wiadra, napełnia je wodą z morza i gasi każdą płonącą strzałę, która minęła ich tarcze. A teraz wy - zwrócił się do kilku marynarzy. Nie się wyróżniali. Nie byli kolorową zbieraniną. Nie mieli też na sobie pancerzy, czy tarcz.
- Będziemy odchodzić bakburtą od lini ostrzału, na zwiniętych żaglach. Załoga na stanowiska.
- Jest załoga na stanowiskach -
odpowiedział po czasie potrzebnym może na jeden głębszy oddech stojący najbliżej marynarz.

Sam Nolan ruszył do zwijania żagla na marsreji. Przynajmniej na tyle przydały mu się codzienne treningi. Teraz musiał się wciągnąć po takielunku na wysokość baszty rufowej wraz z trzema innymi marynarzami zwijać potężny kawałek płótna. Wokół było tylko słychać ciągłe komendy: “lewy grota szot wybieraj”’ “jest lewy grota szot wybieraj”, “żagle na luz”, "jest żagle na luz”

Czy mieli szansę wygrać? Nie. Ale mieli szansę przeżyć, uciec i walczyć innym razem. Hadron Kadros zagryzał zęby na i mocno ściskał ster. Żagiel był zwinięty i koga zaczęła zwalniać. Kilka statków ich wyprzedziło, przez co morale znacząco spadło. Ale te statki zajmował ogień na odcinku kilkuset stóp. Płonące żagle spadały na pokłady, ludzie umierali. A Jędza powoli, jakby w cieniu innych jednostek przemykała ponuro. Niczym niemy świadek katastrofy.

Nie mieli tak wielu rannych jak inni, dzięki tarczownikom i baszcie rufowej. Ale felczer i tak miał sporo roboty. Kilku najemników też znało się na łataniu ran. Nolan oddał swoją tarczę i co jakiś czas wylewał wodę na pokład dogaszajac płonące strzały. Było mokro, ślisko i zimno. Nolan ruszył na dziób ocenić sytuację. Strzelcy czekali. Nie mieli już wrogów w zasięgu.

- Ruszać na basztę rufową. Tam jeszcze kogoś możemy trafić -
gdy dwie osoby minęły kierując się na pokład Nolan popatrzył po pozostałych i uśmiechnął się półgębkiem.

- Żyjemy. Uciekliśmy. Stawiamy żagle i być może kolację zjemy już na suchym lądzie.

Jak powiedział tak zrobił. Gdy wrócił do kapitana zanim cokolwiek powiedział sięgnął po swój płaszcz i założył go na ramiona. Zasalutował:
- Melduję zabitych ośmiu marynarzy i jedenastu pasażerów. Kolejnych dwóch marynarzy jest niezdolnych do służby.
Tak Nolan Szkutnik przeżył pierwszą w swoim życiu bitwę na transportowej kodze. Patrzył jeszcze przez rufę na płonące za nimi zgliszcza. Plan wsparcia Targos właśnie płonął zabierając ze sobą na dno marzenia o heroicznych zwycięstwach i bohaterstwie setek najemników.

- Tam na miejscu… do kogo się zgłosić? Są tam jakieś noclegi, czy zrzucą nas do namiotów obozowych?

Nolan jeszcze raz rozejrzał się po nielicznych statkach, które się przedarły przez blokadę. Mniej niż dziesiąta część tych, które wypłynęły z Luskan. W dodatku byli jedyną kogą, inne jednostki były szybsze i lżejsze. Dlatego się wyrwały. Ale to oznaczało też, że było tam mniej najemników.

Gdy mijali Bremen, to chyba całe morale w nich upadło. Nikt nie chce walczyć w przegranej wojnie. A tu wszystko wskazywało właśnie na to. Ktoś przyszedł Nolanowi oddać jego tarczę, a ten skłonił się i podziękował będąc wyraźnie nieobecny. Wrócił do swojej kajuty. Tym razem schodził na ląd. Nadchodził czas, żeby wreszcie założyć zbroję. Miał dziwne przeczucie, że raczej długo się z nią nie rozstanie.

Przed zejściem z pokładu jeszcze raz podziękował kapitanowi Kedrosowi ściskając mu mocno dłoń. Później podziękował bogom, którzy zaoszczędzili im sztormów. A na koniec pomodlił się do Tempusa, o siłę w nadchodzącej wojnie i do Auril o wytrzymałość w krainie wiecznego śniegu. Wyzbył się wszelkich oczekiwań już dawno temu. Dzięki temu nie miało go co rozczarować.
 

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 02-01-2024 o 08:52. Powód: Zmiana opisu części rozkazów ze względu na rewizję budowy kadłuba kogi.
Mi Raaz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem