Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2024, 16:20   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację


Wijące się na podobieństwo pajęczej sieci i składające na najstarszą część miasta uliczki to rozgałęziały się, to łączyły na powrót, rozszerzały się w place tylko po to by zwęzić zaraz w kolejne odnogi smutnego labiryntu, flankowane przez fasady nadszarpnięte wiekowym zębem czasu i okryte okazałym cieniem dumnie górującego nad nimi Wzgórza Garnizonowego. Jakby zazdroszcząc sąsiadującemu Przedmościu lokalnej infamii, tak i obszerny gąszcz Starego Portu pozostawał miejscem pozbawionym prawowitości, moralności i litości. Kallistos jednak bez cienia obaw w sercu, żwawym krokiem prowadził swych podopiecznych dobrze znanymi mu uliczkami, teraz zalewanymi strugami jesiennego deszczu, które wypełniały szczeliny w bruku, zbierały się w kałuże o podejrzanych barwach i zmieniały śmierdzące rynsztoki w miniaturowe kanały.

Tak jak ulewa zmywała brudny osad z korvosańskiej fasady, tak i czyściła miejski labirynt z większości istot, zwyczajnych przechodniów czy nieżyczliwych grasantów jednako. Guślarz nie martwił się zatem nielicznymi figurami przemykającymi gdzieś w oddali czy sporadycznym uczuciem bycia obserwowanym przy mijaniu któregoś z pustostanów, ze spokojem podążając ścieżką wytyczaną przez wiodącego pochód Szaraka. Niczym dobry pasterz czuwał nad bezpieczeństwem dziatwy dreptającej za jego plecami, wstrzymując ją łagodnymi gestami i kojąc uspokajającymi słowami, ilekroć kocur na czele zatrzymywał się w miejscu, węsząc powietrze czy nasłuchując uważnie, nierzadko umykając z szerszej arterii w którąś ze spowitych w cieniu bocznych. W tak dżdżystą porę nawet patrole Gwardii Korvosy, która Stary Port będący wylęgarnią przestępczości zaszczycała wzmożoną uwagą i liczniejszą niźli w innych dzielnicach obecnością, zdawały się znikać z ulic, porzucając swoje zwyczajowe ścieżki na rzecz schronienia przed deszczem. Do przytułka poświęconego Desnie dotarli zatem nie będąc kłopotani przez kogokolwiek.

Azyl pod skrzydłami motylicy pozostawał takim, jakim zapamiętał go Kallistos, jak większość Korvosy ostając się znacznym zmianom. Sierociniec trwał na swym miejscu na wschodniej rubieży Portu, wytrwale udzielając desperacko potrzebnej pomocy legionowi jego rodzeństwa, zaledwie ze skorupą naznaczoną głębszymi śladami upływu czasu, na modłę podobną do znajomych twarzy Waryzjanek niestrudzenie rozjaśniających ponury żywot wrażliwego elementu ulic. One znały jego, a on je, lecz nawet znajomość nie wygasiła zupełnie niepokoju w ich spojrzeniach. Ten niepokój też był mu dobrze znany, często barwiąc twarze, oczy czy serca istot z którymi się stykał, lecz nie miał on dlań znaczenia. Ani wpływu na niego. Tym, co liczyło się dla Kallistosa była dziatwa wprowadzona przez próg przytułka, od razu otoczona obco matczynym ciepłem nijak niezmąconym przez widoczne zmęczenie. Niektóre z sierot nawet przestały patrzeć na niego z obawą, gdy żegnał je serdecznym uśmiechem i gestem zachęcającym do podążenia za wiernymi Desny. Nim opuścił murszejące mury, wygrzebał jeszcze z sakiewki dwa złote żagle i wręczył je bez słowa jednej z kobiet.

Wdzięczne jesteśmy za twą szczodrość i dobre uczynki, lecz nie zapominaj też dbać o siebie, dziecko — kobieta westchnęła z ciężkim uśmiechem. Kallistos jedynie kiwnął powoli głową w odpowiedzi. — Niechaj Gwiazda Północna oświetla twe ścieżki.

Gwiazda Północna świeci dla nikogo, prócz siebie samej — guślarz odparł tymi samymi słowami co zawsze, pomimo że zdawały się wcale nie zrażać kobiet do żegnania go tradycyjnym błogosławieństwem. — Sami musimy oświetlać swe ścieżki.

Z tymi słowami Kallistos opuścił portowy przytułek i o wiele żwawszym już krokiem ruszył ponownie siecią ulic oplatającą wyspę, z Szarakiem depczącym mu po piętach. Nucąc pod nosem melodię dźwięczącą sennymi nutami przemykał smutnymi alejkami, omijając najgorsze kałuże lekkimi skokami, by przeciąć Przesmyk Świętej Aliki i zostawić za plecami obciążone historią partie Korvosy, a zagłębić się w młodsze i przyjaźniejsze życiu dzielnice. Kallistos energicznym tempem podążał zawczasu już ułożoną trasą, bezpośrednio prowadzącą na wskazaną przez zagadkową kartę Lancetową, skory jak najprędzej przekonać się, jakaż to ścieżka miała ponownie skrzyżować jego drogę z Gaedrenem Lammem.

Nie przejmując się zupełnie szeptami wyciszonego miasta wokół, wieszczącymi mu ścieżkę ociekającą karmazynem.







Pomimo że obrał bezpośrednią trasę, Kallistos na Lancetową nie dotarł jako pierwszy, co zwiastowało nagłe zatrzymanie się Szaraka u wylotu alei i przelotny cień niepewności, jaki zabarwił ich więź. Zerkając niepewnie zza rogu budynku reakcja wydała się naturalna, bowiem dwie z trzech sylwetek odznaczały się takimi gabarytami, jakie mało kto chciałby napotkać w ciemnym zaułku. Bezwiednym gestem osadził kościstą dłoń na kieszeni, w której ukrył otrzymaną wiadomość zapowiadającą obecność innych. Takich jak on, lecz to nie było możliwe. Jedynym co mogło ich łączyć jakimkolwiek podobieństwem były ścieżki skrzyżowane z Gaedrenem Lammem. Wiedziony tą myślą właśnie Kallistos wychylił się z zaułka i zbliżył powolnym krokiem do kamieniczki, celowym stąpnięciem w kałużę obwieszczając swoje przybycie oczekującej przed budynkiem trójce. Na grzecznościowe obrzędy powitalne odpowiedział z szerokim uśmiechem, nieziemsko melodyjnym głosem zdradzając własne miano i zadzierając głowę do góry, by móc przyjrzeć im się bliżej spod szerokiego kaptura opadającego aż po brwi.

Gnomy nie były częstym widokiem w Korvosie, pojawiając się w mieście najczęściej z kupieckimi karawanami pod sztandarem Janderhoffu i chociaż Kallistos lubił koloryt, jakim zdawały się być naturalnie nasączone, to nie mógł powiedzieć, by był zaznajomiony z ich kulturą. Po części dlatego obejrzał się przez ramię w poszukiwaniu pana, do którego zwracał się Anthony, dopiero widząc pustą ulicę zmiarkowawszy, że to jego miał na myśli. Po części też dlatego, że junak był już nazywany wieloma imionami - nierzadko też lekceważącymi czy wręcz obraźliwymi - lecz nigdy “panem”. Rzadko kiedy okazywano mu jakikolwiek szacunek, a i zwykła życzliwość pozostawała też rzadkością. W zaoferowaną mu w kuriozalnym geście dłoń zatem wpatrywał się tępo przez parę uderzeń serca, dopóki błysk zrozumienia nie zalśnił w ciemnoszmaragdowym spojrzeniu.

Jak kupcy dobiwszy targu! Dobry wieczór! — bladą twarz Kallistosa ozdobił radośnie szeroki uśmiech, gdy zacisnął kościste palce obu dłoni na prawicy Tigglona i zaczął nią energicznie potrząsać. — Zryw ludu wskazał mi tutaj drogę, przekazał wiadomość.

Nowopoznanym dzięki gnomowi gestem, guślarz z zapałem wyciągnął rękę w stronę zbrojnych kobiet, które jak Anthony również były odstępstwem od zwyczajowych dusz, jakie zwykł widywać w Korvosie. Ich podobieństwa co prawda kończyły się bardzo prędko, na surowych obliczach i licznym orężu w ich posiadaniu, lecz to w swych różnicach jawiły się Kallistosowi niczym słońce i księżyc. W brązowookiej Rahashie widział żar, jaki gorzał w krwi jej orczych przodków i pierwotną dzikość barwiącą każdą powtarzaną opowieść o odległej Twierdzy Belkzen, a w szafirowookiej Ricie Marvelli straszliwe zimno gołych klasztornych cel i dreszcze na skórze podobne tym, jakie budziło wśród korvosańczyków choćby przelotne wspomnienie Cytadeli Vraid. Odczucia te wzmocnione były też ich wyglądem, bowiem tam gdzie półorczycy zdawała się nie wadzić niedbałość, tam jasnowłosa przejawiała pietyzm tak przesadny, że szłoby obdarować nim pół tuzina innych humanoidów. Zwłaszcza pożółkłe zwoje pergaminów zapisanych starannym pismem, jakimi Rita zdobiła swój rynsztunek, pobudzały ciekawość Kallistosa i miał ochotę nachylić się w jej stronę, by poznać ich treść. Przypomniał sobie jednak w porę, że inni nie lubili gdy wpatrywał się w nich zbyt długo, uznając takie zachowanie za obraźliwe. Junak zamrugał parę razy oczami i zadarł głowę jeszcze wyżej, nieporuszony chłodnymi kroplami deszczu uderzającymi jego twarz, odczytując skrzypiący tam szyld. Wtedy też jego czworonożny towarzysz postanowił ujawnić swoją obecność.

On sam jeno może zdecydować, czy możesz — Kallistos odparł sennym monotonem, zapytany przez Rahashę o pozwolenie na pogłaskanie. Pomimo że błogie spojrzenie nie opuściło szyldu, to uśmiechnął się gdy jego przyjaciel przystał na pieszczoty.

Lubię zwierzęta. Są lojalniejsze od ludzi. Ma jakieś imię?

Nie zdradził mi dotąd swego imienia. Ja nazywam go Szarakiem — odparł powoli.

Ciemnoszmaragdowe spojrzenie opadło w końcu niżej, osiadło na jego uniesionych dłoniach. Kallistos ściągnął brwi ku sobie w zadumie, zastanawiając się właściwie jak wiele Madame Zellara potrafiła z nich wróżyć. Dłonie mówiły o istocie - zadbane i gładkie oznaczały życie wygodne i pozbawione trosk, zrogowaciałe i szorstkie życie znające ciężką pracę, oplecione bliznami przeszłe rany, a kościste jak jego znajomość głodu - lecz nie był pewien gdzie w ich liniach zapisana była przyszłość. Kallistos zaprzestał prób rozwikłania tej zagadki z westchnieniem, zakręcił się w miejscu i rozejrzał po okolicy, by podejść zaraz do drzwi. Przeciągnął palcami po kolorowych frędzlach zdobiących framugę, dźgnięciami paznokcia wprawił dzwoneczki w lekki ruch, przywołując do życia melodię, jaką szumiała jego krew, nieraz już wygrywaną na flecie, towarzyszącą mu praktycznie odkąd tylko pamiętał.

To jej królestwo będzie ostatnim ziarnem w czarze, tysięcznym krzykiem rozpaczy — zanucił nieobecnym głosem, w harmonii z dzwoneczkami.

Melodia ledwie zdołała przebrzmieć, a dzwon w oddali zaczął wybijać dziewiątą godzinę. Kallistos odsunął się od drzwi, przywołując do siebie Szaraka i pozwalając szkarłatnej wojowniczce czynić honory. Lancetowa 3 wkrótce otworzyła przed nimi swe podwoje z głośnym, przeciągłym skrzypieniem.



Brzęczące koraliki zdobiące wejście do ciepłego wnętrza wielce uradowały Kallistosa. Z dziecięcą fascynacją chwycił je w garść nim zdążyły opaść za nim i obrócił je w palcach z zainteresowaniem godnym lepszych spraw, uśmiechając się szeroko. Senna atmosfera pomieszczenia sprawiła, że jego powieki opadły nieco gdy już uznał za stosowne pozostawić kuriozalną kotarę i rozejrzeć się wokół z uwagą niezmąconą nawet prędkim pojawieniem się gospodyni. Dopiero gdy kobieta postanowiła powitać Szaraka, ciemnoszmaragdowe spojrzenie osiadło na niej z jastrzębią uwagą, momentalnie jednak złagodzoną na dźwięk rozkosznego mruczenia. Kocur zaraz też podreptał w stronę trzaskającego kominka, zakręciwszy się w miejscu odnajdując dogodne miejsce na spoczynek, a Kallistos postąpił ostrożnymi krokami naprzód, starając się nie zamoczyć zbytnio dywaników atakujących oczy jaskrawymi barwami i hipnotyzującymi wzorami deszczówką zeń kapiącą.

Podczas gdy Waryzjanka przemawiała, zdradzając im swą historię, junak z bliska przyglądał się brokatowo pięknym gobelinom przedstawiającym niepokojące sceny, pozornie pochłonięty tą czynnością. Słowa Zellary jednak docierały do jego uszu, podszyte bólem jakiego zbyt wiele było w Korvosie, bólem który musiał zostać zgładzony, by nikt już nie musiał cierpieć tak jak oni. Ze spojrzeniem zabarwionym smutnym współczuciem Kallistos przeszedł od bestii żonglującej sercami do pary anielskich tancerzy, wzdychając ciężko i marszcząc nos, gdy nieprzyjemnie mdły zapach kadzideł wdarł się do jego nozdrzy. Przez chwilę obserwował tańczące w dłoniach kobiety karty z iskrami w oczach, wygaszonymi prędko i zastąpionymi chmurnym cieniem na wspomnienie o strażnikach, którzy nie tylko nie udzielili jej pomocy, a nawet przywłaszczyli sobie jej majątek. Śliski żmij od dekad umykał próbującym pochwycić go dłoniom i być może powtarzane często szepty miały rację, że zdołał też wtłoczyć swój jad w krew obrońców Korvosy. Być może też rzeczeni obrońcy po prostu ulegli pokusie i zgnuśnieli. Kallistos w swoim czasie zamierzał dociec prawdy.

Trzy rzeczy nie mogą długo pozostać ukryte — zanucił pod nosem na tyle cicho, by nie przerywać Madame Zellarze.

I oto więc jesteśmy - piątka ludzi, którzy pragną jego śmierci…

Czwórka — wyszeptał guślarz sam do siebie słysząc te słowa, ostrożnie stąpając po kolorowych dywanikach i uważnie śledząc wielobarwne wzory z bezbrzeżnym zaciekawieniem w oczach. — Nie pragnienie, a konieczność. Pieląc chwasty żerujące na kwiatach nie życzy im się źle.

Kallistos zaprzestał w końcu kręcenia się po izbie leniwym krokiem, siadając na podłodze w kręgu ciepłego światła bijącego od trzaskających drewien, krzyżując nogi i kiwając powoli głową. Czy ruch czerepu miał być odpowiedzią na pytanie Zellary, czy bezwiednym ledwie gestem pozostać miało zagadką. Guślarz wpatrywał się w ogniste jęzory, gładząc powolnymi ruchami futro Szaraka, który przeniósł się z podłogi na jego nogi gdy tylko usiadł koło niego.

Jestem za tym, by sprawę Lamma załatwić od razu — oznajmiła im Rahasha.

Stąpając nieostrożnie, runąć można w otchłań — junak przestrzegł.

Kallistos oderwał w końcu ciemny szmaragd spojrzenia od tańczących płomieni, przenosząc je na Madame Zellarę zasypywaną pytaniami. Przyjrzał się jej uważnie, o wiele trzeźwiej niż poprzednio, przegryzł wargę jakby w końcu należycie ważąc jej historię. Cień i światło jednako zatańczyły w jego oczach, tocząc bój o dominację. Ciche miałknięcie i przeciągły mruk Szaraka zerwały w końcu ten osobliwy trans. Junak kiwnął powoli głową, najwyraźniej podjąwszy decyzję.

Pazerność, gdy raz już zawładnie człekiem, nie zna granic — spochmurniały jak niebo na zewnątrz Kallistos westchnął ciężko, ze smutkiem, kręcąc wymownie głową. Ciemne spojrzenie krążyło leniwie wokół twarzy Zellary, pozostawiając niewiele wątpliwości, że słowa były skierowane bezpośrednio do niej. — Co niecnie przywłaszczone, we właściwe ręce wrócić musi. Lica i miana nikczemników starczy wyznać, byśmy z błędnej ścieżki mogli ich nawrócić.



Kiedy wszystko zostało już powiedziane i uczynione, Kallistos delikatnie stanowczym gestem wyprosił Szaraka ze swoich nóg i podniósł się z podłogi. Wiele słów miało zostać jeszcze wymienionych z pozostałą trójką zaproszonych, lecz czas gościny u Madame Zellary dobiegał końca. Zanim to jednak miało nastąpić, jedno jeszcze pytanie musiało zostać jej zadane.

Nieziszczona chwała proroctwa zgładziła. Jasny wzrok nie sięga daleko, lecz wiele wiedzy wywróżyły ci karty — Kallistos zwrócił się w stronę Waryzjanki, z przekrzywioną w czymś na kształt zaintrygowania głową przyglądając się talii. Zamrugał raz, drugi i trzeci i ocknął się jakby, zbliżając bliżej jej miejsca i wymownie oferując jej swoje dłonie z przyjaznym uśmiechem. — Czy równie wiele zapisane jest na dłoniach?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 11-01-2024 o 16:34.
Aro jest offline