Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-01-2024, 10:00   #1
 
Dextro's Avatar
 
Reputacja: 1 Dextro nie jest za bardzo znany
[PF1e] Klątwa Karmazynowego Tronu. Część I: Na skraju anarchii [18+]

https://www.youtube.com/watch?v=jO3DvsPzMww
 

Ostatnio edytowane przez Dextro : 14-01-2024 o 20:44.
Dextro jest offline  
Stary 05-01-2024, 10:51   #2
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Dzień zaczął się paskudnie tak samo jak poprzedni. I ten wcześniej. Był jak Stara Korvosa - szary i nijaki. Od czasu spalenia jego warsztatu, Anthony Tigglon Junior był zdołowany. Zauważył nawet kilka nowych siwych włosów! Czyżby to początki procesu Wybielania? Tony w panice przeglądał się z rana w lustrze. Musiał zacząć działać. Pieniędzy ubywało z każdym dniem, dawne życie zostało dosłownie spalone wraz ze sklepem i warsztatem alchemicznym.
~ Może to czas wyruszyć na przygodę? ~ zastanawiał się siedząc w karczmie.
Wino było paskudne. Dawno nie pił nic podobnego, nawet jego własne wyroby były lepszej jakości!
Właśnie, a może zająć się fermentowaniem win? Nie, to trwa zbyt długo, wymaga sprzętu, magazynu... ochrony.
~ Nie, nie, nie ~ gnom ukrył twarz w dłoniach. Przeczesał swoje gęste czarno-siwe włosy pozostające w ciągłym nieładzie i przetarł okulary o okrągłych szkiełkach i grubych miedzianych ramkach. Spojrzał ponownie na wino.
Nie, musiał dorwać Lamma. Potrzebował tylko znaleźć pracę, ale jak trudne może być znalezienie pracy dla tak zdolnego alchemika? Otóż, wcale trudne jeśli się nie chce wchodzić w konszachty z ludźmi pokroju Gaedrena.

Z zamyślenia wyrwała go urocza rudowłosa dziewczyna, która przyniosła piwo i liścik. Rozglądając się nie dostrzegł nikogo, kto zwróciłby na niego uwagę, skinieniem przywitał się, lub w jakikolwiek inny sposób wskazał, że jest sponsorem tego kufla. Skonfundowany, Anthony sięgnął po kufel. Był zimny i zdecydowanie za duży, więc musiał go trzymać w dwóch rękach. Piwo smakowało podobnie do wina. Lokalne szczyny nie umywały się do prawdziwego kunsztu piwowarskiego krasnoludów! Ha, pewnie nie mają nawet prawdziwych kadzi!
Przez chwilę gnom zastanawiał się, czy nie doprawić alkoholu własnymi ekstraktami, ale zrezygnował z pomysłu. Wolał nie szastać odczynnikami i składnikami dopóki nie znajdzie zatrudnienia gwarantującego zastrzyk brzdęku. Z zaciekawieniem spojrzał na kopertę.
Obrócił ją zręcznie w palcach i obwąchał starając się wyłapać każdy szczegół, który mógłby mu pomóc rozwikłać zagadkę tajemniczego nadawcy.
Nie wyczuł zapachu trucizny, ani innych charakterystycznych odczynników. Otworzył powoli kopertę i wysypał zawartość na stół. Pojedyncza karta, nic więcej. Wyglądała jak karta z deku kart harrow. Podniósł ją, obwąchał, przeczytał. Kolory wróciły na twarz gnoma, jego długa uporządkowana broda i elegancko zakręcone wąsy jakby również zyskały głębszej czerni. Co to ma znaczyć? Jasne, historia z jego sklepem na pewno obiła się echem po mieście - dosłownie i w przenośni, ale ktoś musiał wiedzieć, że stał za tym Lamm.
Gnom podrapał się po swoim długim nosie, który zawsze zaczynał go swędzieć gdy tylko pakował się w tarapaty. No ale, czy nie jest to to, czego szukał? Raczej nie była to pułapka. Nie w stylu tej łajzy. Obrócił kartę...
- Heh, jestem jednorożcem? - stwierdził na głos. Jednorożce, mityczne piękne bestie, dobre, prawe, mające wedle wierzeń wrodzony kompas wskazujący dziewice.
Jego wiedza dotycząca kart i wróżb nie była zbyt duża, nie miał pomysłu co symbolizuje, ale z chęcią się tego dowie. Może po drodze uda się zahaczyć o jakąś świątynie, lub mistykalii?
Upił jeszcze szczynowatego piwa i zeskoczył ze swojego zydelka lądując na gustownych, czarnych, skórzanych kozaków. Poprawił brązowo-żółtą kamizelkę w kratkę, strzepując niewidoczny kurz. Sprawdził, czy koszula nie wyszła z modnych, acz wygodnych spodni w kolorze ciemnego brązu. Poprawił granatowy krawat, wyciągnął mankiety białej koszuli i zarzucił na siebie marynarkę dwurzędową w kolorze spodni. Upewniwszy się, że wszystko leży elegancko, założył ciemnobrunatny płaszcz, nałożył na głowę lekko sflaczały cylinder, schował kartę do kieszeni wewnętrznej marynarki, złapał laskę i stukając radośnie wyszedł z karczmy.

Miał jeszcze sporo czasu, wedle jego wiedzy i czasomierza mógłby pokonać drogę do Lancetowej i z powrotem i jeszcze mieć czas by zdążyć na czas. Stara Korvosa nie należała do najbezpieczniejszych miejsc, toteż nie było powodu, żeby się szwendać bez celu. Postanowił więc udać się do świątyni, gdzie ktoś mógłby udzielić mu informacji na temat znaczenia karty. Pewnie mógłby udać się do jednej z szeptach, lub wróżek, ale musiał rozsądnie manewrować skromnym budżetem, a to oznaczało darmową poradę. Wybrawszy kierunek, ruszył zamaszystym krokiem.


 
psionik jest offline  
Stary 05-01-2024, 15:46   #3
 
Layla's Avatar
 
Reputacja: 1 Layla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputację
Półorki nigdy nie miały w Korvosie lekko i Rahasha nie sądziła, by to się miało zmienić na przestrzeni kolejnych lat. Sama jako dzieciak doświadczyła ostracyzmu i choć wtedy miała łagodną naturę chcąc być lubianą i by mieć jak najwięcej przyjaciół, szybko okazało się, że to tak nie działa. Życie natychmiast pokazało młodej półorczycy, gdzie jej miejsce. Wszędzie nienawiść, nienawiść, nienawiść… A skoro nie mogła mieć przyjaciół nie ze swojej winy, to pięściami i mocnym charakterem wypracowała sobie spokój. Gdy zlała do nieprzytomności ludzkiego chłopaka, który dawał jej się we znaki od dłuższego czasu, osiągnęła co chciała i przy okazji zyskała szacunek wśród innych. Nawet jeśli był to szacunek powodowany strachem. Najważniejsze, że od tamtej pory zostawili ją w spokoju i schodzili jej z drogi.

Młodzieńcze lata Rahasha pamiętała jako niekończące się włóczęgi po mieście, poznając każdą miejscówkę i topografię Korvosy. Miała dobrą pamięć do takich rzeczy, włócząc się z kilkoma innymi renegatami, których społeczeństwo z przyjemnością by w tamtym czasie zutylizowało bez mrugnięcia okiem. W ten sposób poznała półelfiego chłopaka o imieniu Theon, który swoją pasją i przekonaniami zmienił jej podejście do ludzi w Korvosie. Pokazał, że działaniem na rzecz miasta można było spróbować zmienić coś na lepsze. Nie tylko dla Korvosy, ale i dla rasy, którą reprezentowała. Przeżyli wiele pięknych chwil, również tych intymnych, wstąpili nawet do straży, by potem pójść na swoje i tropić bandziorów ze zlecenia, co dawało im dużo większe pieniądze. Ale to wszystko skończyło się pewnej nocy, gdy mieli zająć się Gaedrenem Lammem.

Rahasha do końca życia będzie przeklinać to imię. Wtedy, na tamtej akcji nie wszystko poszło tak, jak trzeba i ten karaluch Lamm zabił Theona na jej oczach. Od tamtej pory jej myśli zaprzątała jedynie chęć zemsty na tym człowieku i robiła wszystko, by ten cel zrealizować. Nie było to jednak takie proste, gdyż Lamm potrafił się ukrywać a pogłoski o tym, że może mieć wsparcie czy ochronę straży miejskiej zdawały się półorczycy całkiem prawdopodobne. Lamm zarządzał grupą dzieciaków, które miały robić dla niego wszystko i zawsze, toteż nie było dla niej czymś nadzwyczajnym, jeśli w wyższych sferach miał swoich ludzi, którym albo serwował ich zachcianki żerując na małoletnich, albo ich szantażował. Nie widziała innych możliwości, skoro mógł cały czas robić na ulicach Korvosy to, co robił.

Deszczowa, paskudna wieczorna pogoda siedemnastego dnia Lamashana idealnie współgrała z jej nastrojem, gdy przyglądała się starej mapie Korvosy z zaznaczonymi na niej kredą kilkoma nowymi miejscami, gdzie mógłby przebywać Lamm. Jak na razie sprawdziła cztery miejsca i nie przyniosło to żadnych rezultatów. Rahasha wkładała w tę sprawę całą swoją energię, ale mimo to nie posunęła się nawet o krok. Nikt nic nie wiedział, a nawet jeśli ktoś coś wiedział, to tropicielka nie miała aż takich koneksji na mieście, by do kogoś takiego dotrzeć. Powoli czuła, że kręci się w kółko i nic z tego nie wyjdzie.

Wyprężyła się na twardym krześle, przejeżdżając palcami po zmęczonych oczach i wtedy usłyszała dobijanie się do drzwi. W moment stała się czujna, bo nikogo ani nie zapraszała, ani się nie spodziewała o tej porze. Zgarnęła ze stołu sztylet i lampę, po czym na palcach skierowała się do drzwi. Przez dłuższą chwilę stała przy nich, przysłuchując się, czy coś dzieje się na zewnątrz i gdy była pewna, że nie, otworzyła drzwi, gotowa do zadania ewentualnego ciosu.

Nikogo jednak na klatce nie było. Czasami dzieciaki robiły sobie żarty i pukały do drzwi przypadkowych ludzi, ale nie słyszała, by ktokolwiek zbiegał po schodach a już tym bardziej rechotał z dobrego żartu. Ta sytuacja postawiła ją w stan gotowości. Poświeciła latarnią łukiem, ale nikogo nie dostrzegła. Dopiero gdy miała zamykać drzwi, kątem oka dojrzała jakąś kartkę przed drzwiami. Podniosła ją i okazało się, że była to niewielka koperta. Coraz ciekawiej.

Nogą zamknęła drzwi i kierując się do pokoju otworzyła znalezisko, wydobywając z wnętrza koperty kartę, jakiej używały miejscowe wróżki by przepowiadać przyszłość. Widok malunku orka w uździe i wędzidle sprawił, że skrzywiła się nieprzyjemnie.

- To ma być jakiś nieśmieszny żart? - mruknęła do siebie. Nawet jeśli ta karta miała jakiś ukryty przekaz, nie potrafiła go rozczytać. Gdy ją odwróciła i przeczytała wiadomość, uniosła brwi.

Nie wiedziała, skąd nadawca znał jej imię, ale nie było to w tej chwili najważniejsze. Wiadomość na karcie mogła być podpuchą, próbą zwabienia jej w pułapkę, ale trochę w to wątpiła. Przecież jeśli to był Lamm i chciał ją wykończyć, zrobiłby to dawno temu, zwłaszcza wtedy, gdy kazał patrzeć jej na śmierć przyjaciela. Nie zamierzała jednak opuszczać gardy. Średnio wierzyła w przekaz odnośnie wiedzy na temat miejsca, w którym zatrzymał się ten karaluch, ale co szkodziło sprawdzić? A może rzeczywiście ktoś coś wie… Miała tylko nadzieję, że to nie są jakieś głupie zabawy, bo jeśli tak, to odpowiedzialny za nie przekona się na własnej skórze, że Rahasha nie lubi takich żartów.

Do umówionej godziny było jeszcze trochę czasu, więc półorczyca najpierw przygotowała sobie prosty posiłek i go zjadła, a potem zajęła się przyszykowaniem do wyjścia. Bez pancerza i broni nigdzie się nie ruszała, więc miecz, topór i sztylet powędrowały do olstrów przy pasie a kusza i zestaw bełtów na plecy. Do tego dochodził plecak z kilkoma najważniejszymi rzeczami, gdyby noc się jakoś przeciągnęła. Chciała wyjść wcześniej, by dotrzeć na Lancetową jakieś pół godziny przed spotkaniem i rozejrzeć się po okolicy tego miejsca. Jeśli spotkałaby kogoś na ulicy, mogłaby się dopytać, czy mają wiedzę na temat tego, kto mieszka pod rzeczonym adresem. No i przy okazji przekona się, kim są ci “inni”, którzy też mieli zjawić się na Lancetowej. Nie robiła sobie wielkich nadziei, że cokolwiek ruszy się w sprawie Lamma, ale mogła się przejść.

Najwyżej ktoś będzie miał kłopoty.
 

Ostatnio edytowane przez Layla : 07-01-2024 o 07:45.
Layla jest offline  
Stary 07-01-2024, 20:13   #4
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

We wschodnim Cheliax na odludnych terenach Gór Aspodell znajduje się skromnych rozmiarów twierdza-klasztor, wyciosana z czarnego niczym bazalt kamienia budowla o doskonałej symetrii i surowej estetyce. Mieści się tam siedziba Zakonu Oka. Militarnego zgromadzenia żeńskiego założonego przez Selynę Vrae, jedną z oryginalnych towarzyszy Seldinina Choaza z czasów Pierwszej Krucjaty Mendeviańskiej i tym samym współzałożycielki Zakonu Bożego Szpona. W 4668 AR porzuciła ona Cytadelę Dinyar, by założyć swój własny oddział o unikalnej filozofii i systemie szkolenia. Vrae była prawdziwym wzorem cnót Rycerza Piekieł, aczkolwiek od zawsze wyróżniała się kilkoma specyficznymi poglądami. Między innymi wierzyła, że kobiety są posłuszniejsze i znacznie lepiej wywiązują się ze swoich obowiązków, dzięki czemu zdecydowanie bardziej nadają się do roli nieugiętych strażników prawa. Uważała również, że proces treningu rekrutów trzeba rozpocząć jak najwcześniej, najlepiej wykorzystując do tego sieroty, dzieci porzucone przez rodziców lub zniewolone, zaś żelazną dyscyplinę Rycerzy Piekieł należy dodatkowo wzmacniać ścisłą ascezą i monastycznymi praktykami. Zanik więzi rodzinnych, długa izolacja, znaczne wyrzeczenia i zero przywiązań do materialnych spraw miały według niej czynić przyszłych wojowników jeszcze bardziej lojalnymi i skupionymi wyłącznie na wyższym celu. Zakon Oka w 4669 AR stał się faktem, ucieleśniając wszystkie idee Selyny. Nie porzucił jednak swych korzeni, wciąż zachowując kult, część symboliki i gros idei wywodzących się z Zakonu Bożego Szpona. Organizacja Vrae, mimo bardzo skromnych rozmiarów, stała się dość szybko słynna z powodu swoich Piekielnych Rycerek, ekstremistycznych i monastycznych wojowniczek (we własnym gronie określających się bitewnymi zakonnicami) dających w całym Avistanie świadectwo fanatycznej i niezachwianej wiary w Boży Szpon.

Jedną z takich świętych justycjariuszek była siostra Rita Marvella, w momencie rozpoczęcia tej opowieści od pół roku dokonująca swego „Długiego Marszu”. Obowiązkowej, wieloletniej i samotnej krucjato-pielgrzymki mającej na celu niesienie prawa tym, którzy go nie zaznali, twarde zaprowadzanie porządku Bożego Szpona w Golarionie i odwiedzanie miejsc świętych dla bóstw konstytuujących ten panteon. W czasach gdy Zakon Bożego Szpona i pokrewny mu Zakon Oka angażowały się w święte wojny w Mendevie i Molthune, siostra Rita obrała zupełnie inny kierunek. Przez ostatnie sześć miesięcy zupełnie niezrażona skalą wyzwania z niespotykaną sumiennością i determinacją wypełniała nałożoną jej misję bezlitośnie wymierzając sprawiedliwość wszystkim napotkanym wrogom prawa i porządku. Jakiś czas temu nogi zaprowadziły ją do varisiańskiej Korvosy, choć wtedy jeszcze nie wiedziała, jak dużą rolę przyjdzie jej odegrać w dziejach tego miasta i królestwa...








Umieszczony w Banku Abadara imponujących rozmiarów złoty posąg przedstawiający boga miast, prawa, kupiectwa i bogactw stanowił dzieło wybitne, obficie ociekające zbytkiem, splendorem i majestatem. Wykonano go z rzadko spotykanym rzemieślniczym kunsztem, niewątpliwie po to by nader wymownie ucieleśniał wszelkie dobrodziejstwa cywilizacji i wzbudzał odpowiedni respekt u wszystkich odwiedzających świątynię. Tego wieczora u jego błyszczących stóp spoczywała samotna kobieta żarliwie recytująca szeptem religijne formuły z ciałem ułożonym w modlitewnej pozie. Jej młode, pozbawione wyrazu oblicze ozdobione było parą wnikliwych oczu o głębokim kolorze wypolerowanych szafirów. Zdawała się mieć niewiele ponad dwadzieścia wiosen, a mimo to szereg podobnych rozpadlinom blizn brutalnie przecinał jej delikatną młodzieńczą twarz. Pod lewym okiem jakby inkaustem na pergaminie nakreślony miała tatuaż w kształcie okręgu zawierającego ciemną pięcioramienną gwiazdę o wykręconych ramionach. Spod szkarłatnego zakonnego welonu, którym opatuliła swą głowę, niczym górskie strumyki wypływały pojedyncze pasma sięgających poza ramiona włosów, równo przyciętych z monastycznym rygorem i śnieżnobiałych niczym mroźne pustkowia Wysokiego Lodu. Kobieta mierzyła niemal sześć stóp i obdarzona była sylwetką dzikiej pantery, muskularną i emanującą zręcznością oraz naturalnym i drapieżnym wdziękiem. Dla bezpieczeństwa zakuła ją w łuskowy pancerz w odcieniu intensywnej czerni, przyozdobiony złotymi symbolami oka, licznymi dewocjonaliami oraz przypieczętowanymi religijno-prawnymi formułkami, spisanymi na pożółkłym pergaminie. Pod nim wdziała szkarłatny lniany habit, skrojony specjalnie tak by nie ograniczał w najmniejszym stopniu ruchów noszącej. Na szyi nosiła budzący instynktowny niepokój wisior z czerwono-czarnym symbolem. Zaledwie po pobieżnych oględzinach łatwo byłoby odgadnąć, czym się musiała trudnić, posiadała bowiem przy sobie kilka sztuk broni. Z której to najbardziej wyróżniało się montante zatknięte w skórzaną pochwę przerzuconą przez plecy. Był to długi na pięć i pół stopy dwuręczny miecz wykuwany jedynie w Piekielnym Cheliax. Poza nim kobieta posiadała krótki łuk refleksyjny osadzony razem ze strzałami w skórzanym sajdaku i sztylet o wąskim ostrzu. Z tego, jak się ogółem prezentowała, widać było wyraźnie, że darzy wielkim umiłowaniem harmonię i perfekcyjny porządek. Żaden element jej ubioru czy ekwipunku nie był bowiem brudny, zaniedbany ni poluzowany. Każdy stanowił wręcz idealnie dopasowaną część spójnej całości.

„Szczęśliwi, których droga nieskalana,
którzy postępują według Prawa Bożego Szpona.

Szczęśliwi, którzy zachowują Jego upomnienia,
całym sercem Go szukają...”

W pewnym momencie do modlącej powoli zbliżył się obwieszony biżuterią czarnoskóry mężczyzna z nadwagą odziany w żółtą szykowną szatę. Choć starał się nie przeszkodzić kobiecie, krocząc z zamiarem uczynienia jak najmniejszego hałasu, pogrążona w głębokiej modlitwie kobieta usłyszała go już z oddali. Zerknęła jedynie w jego kierunku i wróciła modłów.

„...Dusza moja omdlewa tęskniąc
wciąż do wyroków Twoich.
Zgromiłeś pyszałków;
przeklęci odstępujący od Twych przykazań!...”

Dopiero parę chwil później, ukończywszy doksologią, powstała i zwróciła się do religijnego dostojnika, trzymając pokornie pochyloną głowę.
— Wasza Ekscelencjo, czym sobie zasłużyłam na taki zaszczyt? — zapytała anielskim głosem, wręcz stworzonym do udziału w żeńskim chórze kościelnym.
Stojący z dłońmi złożonymi na podołku szaty Arcybankier zawiesił na niej przenikliwe spojrzenie.
— Siostro, nie umknęło mej uwadze, iż od kilku tygodni przychodzisz tu codziennie. Rano i wieczorem. Zawsze o ściśle określonej porze. Do tego modlisz się długo i żarliwie, tak jakby ciążyło ci jakieś wielkie brzemię. Jeśli to prawda, to może zechciałabyś się nim podzielić z oddanym sługą Władcy Pierwszego Skarbca?
— Tak, to prawda, Wasza Ekscelencjo — odpowiedziała uniżonym tonem. — Nieznośny jest odór bezprawia, jakie przylgnęło do Korvosy. Muszę koniecznie coś z tym zrobić. Prawo jest ojcem porządku. Odrzucenie go to zaproszenie chaosu, w którym nie ma ani życia, ani sensu. Bez niego ludzie są niczym zwierzęta.
— Szlachetne są twe pobudki, lecz zważ czy ciężar, który nakładasz na swe barki, nie jest zbyt wielki. Cywilizacja tworzona jest i podtrzymywana wspólnym wysiłkiem, nie za sprawą pojedynczych jednostek. Wszak król byłby nikim bez swych wiernych poddanych. Tak więc mimo iż borykamy się z poważnym problemem, musisz mieć zaufanie do legalnej władzy i służb porządku. Zapewniam, Varisia była i pozostanie państwem prawa. Korvosa zaś stanowi klejnot w jej koronie.
— Nie śmiałabym mniemać inaczej, Wasza Ekscelencjo — zreflektowała się wojowniczka. — Lecz zawsze można próbować uczynić więcej. Nie mogę porzucić tego brzemienia i nie zamierzam cofnąć się przed niczym. Dla mego zakonu żadna ofiara nie jest zbyt wielka, ani żadna zdrada zbyt mała. Proszę o wybaczenie, Wasza Ekscelencjo, ale nauczono mnie, że wymówki są schronieniem słabych. A zwycięstwa nie wymagają tłumaczenia, porażki zaś na nie nie pozwalają. Bezprawie natomiast musi być wytrzebione wszędzie, gdzie się na nie natkniemy. Dlatego nie poprzestanę, dopóki to nastąpi.
— Obawiam się, że nie starczy ci życia na ziszczenie swego celu. Najpewniej bardzo krótkiego życia — skwitował Arcybankier. — Ja, Karmazynowy Tron i wszyscy mu podlegli czynimy w tej sprawie co w naszej mocy, mogę cię o tym osobiście zapewnić. Ty zaś, siostro, musisz sobie uświadomić, iż przestępczość jest naturalnym następstwem istnienia cywilizacji. I pewnie nigdy nie uda nam się jej całkowicie zlikwidować. Posłuchaj więc lepiej mej rady: Abadar uczy nas rozsądnego zarządzania kapitałem. Życie jest jego walutą, dobrze ją wydaj.
— Lepiej mi umrzeć dla Bożego Szpona, niż żyć dla samej siebie — odparła bez wahania białowłosa. — Tylko w śmierci ma służba się skończy. Lecz nie lękam się, bowiem kto umarł w służbie Jemu, nie umarł na próżno. Jeśli będzie trzeba, przyjmę śmierć bez żalu, tak jak przyjmuję życie bez strachu.
— Bożego Szpona, powiadasz? — na ciemnym czole kapłana nagle pogłębiły się zmarszczki. — Zdajesz sobie sprawę siostro, że podążasz za heretyckimi naukami?
— Z całym szacunkiem, Wasza Ekscelencjo, w tej sprawie tylko Piątka może mnie sądzić. Jeśli uzna, iż czynię jej memi słowy ujmę, niechaj da znak, a własnoręcznie utnę język, który je wypowiedział.
Na obliczu kleryka wymalował się srogi wyraz.
— Mylisz się wielce, siostro, lecz ludzką rzeczą jest błądzić. Sądź przeto, jak uważasz, bylebyś tylko nie głosiła tych odstępczych nauk wewnątrz naszych świętych murów. W innym wypadku zabronię ci wstępu. A teraz wybacz, lecz gonią mnie ważkie obowiązki. Z Abadarem!
Arcybankier oddalił się pospiesznie, zostawiając kobietę z własnymi myślami.








Mimo ogromnej skali powziętego wyzwania, metodyczna i nieugięta siostra Marvella powoli, acz sukcesywnie tępiła przestępczość w Korvosie. Korzystając z wydanego przez Arbitrów glejtu, uprawniającego do prowadzenia jej misji w pełnym majestacie prawa i wsparcia straży miejskiej mogła bez przeszkód realizować swój zbożny cel. Dotychczas jedynym przestępcą, który jakoś jej się wymykał był Gaedren Lamm. Niektórzy z mieszkańców twierdzili, że udaje mu się unikać sprawiedliwości tylko dlatego, że ma układy ze strażą miejską. Jeśli tak było w istocie, to biada winnym, albowiem dla siostry Rity nie było człeka bardziej godnego potępienia niż skorumpowany przedstawiciel prawa. A jako że była z wyszkolenia podejrzliwa i niezwykle ostrożna, wyłącznie kwestią czasu było, aż ewentualni winni zostaną wykryci.

Lamm jednak nie był jedynym łotrem w Korvosie, stolica Varisii od pewnego czasu wręcz w takich obfitowała. Poczytne miejsce pośród nich zajmowały przestępcze rody Sczarni. I to właśnie ich ciemne interesy w ostatnim czasie bitewna zakonnica postanowiła ukrócić. Stając się dlań prawdziwym utrapieniem. Niezłomna, niekorumpowalna i nieustępliwa kobieta była przeciwnikiem, z którym dawno się nie mierzyli, o ile kiedykolwiek, i któremu nie bardzo umieli przeciwdziałać. Zwłaszcza że stosowała metody, które choć nigdy nie wykraczały poza dozwolone prawem granice, bywały bardzo przebiegłe i bezwzględne. Korzystając z wyszkolenia w taktyce szoku i przerażenia siostra Marvella sukcesywnie niszczyła morale przestępców i wywoływała wrażenie jakby nie była zwykłym człowiekiem, a niezwykle potężną siłą niosącą nieuchronną karę z niebios. Tym samym przy użyciu względnie małych środków udawało jej się osiągać znaczne efekty, wygrywając na całej linii psychologiczną wojnę z niezorganizowanymi, niewyszkolonymi i egoistycznymi łotrami.

Zakończony sukcesem nalot na znajdującą się w dokach Północnego Punktu wytwórnię dreszczu był efektem jej długiego śledztwa i efektywnego wykorzystania tajnego współpracownika. Dzięki czemu udało się zaskoczyć przestępców, zabezpieczyć dużą ilość wytworzonego towaru oraz składników do jego produkcji i pochwycić jednego z ważniejszych alchemików Sczarnich. Podczas wykonywania proceduralnych oględzin magazynu monastyczną rycerkę zaskoczyło dziwne znalezisko, którego widok sprawił, że natychmiast się przeżegnała. Była to karta ze stosowanej przez waryzyjskich wróżbitów talii Harrow, ta jednak zawierała wiadomość skierowaną bezpośrednio do niej dla niej. Obracając w opancerzonej dłoni kartonik młoda kobieta zastanawiała się jak i dlaczego znalazł się w danym czasie i miejscu.
Cytat:
— Dobra robota, Marvella, jestem wdzięczny za pomoc przy tej sprawie. — nagle z rozmyślań wyrwał cię sierżant Petrescu, który pojawił się naprzeciw ciebie, szczerząc w uśmiechu białe, równe zęby. — Mamy kolejny sukces, choć wciąż długa droga przed nami, żeby wyplenić ulice Korvosy z tego gówna i ze Sczarnich. O ile to się w ogóle uda. Słuchaj, jak zaprowadzimy ich wszystkich tam, gdzie ich miejsce, to będzie dla nas koniec służby na dzisiaj. Może chciałabyś wybrać się całą drużyną do karczmy i opić ten triumf? Dla takich chwil jak dzisiaj ta robota ma największy sens. Słyszałem, że jesteś powściągliwa w tych sprawach, ale może dzisiaj jednak dasz się namówić? — Uśmiechnął się. — Bez żadnych podtekstów, po prostu wspólne spędzanie czasu po dobrej akcji. Bo całkiem możliwe, że jeszcze będziemy współpracować, jeśli nigdzie się stąd nie wybierasz.
— Uczyniłam tylko to, co do mnie należało, obywatelu sierżancie. Równie dobrze moglibyście okazywać wdzięczność nożycom, że tną, jadłu, że syci, czy pióru, że pisze. Taki po prostu ich cel. Jeśli już koniecznie musicie komuś składać dzięki, to Bożemu Szponowi, za to żeśmy podołali — odparła beznamiętnym tonem i z kamiennym wyrazem twarzy wyrytym na posągowym obliczu. — Co do złożonej przez was propozycji, obywatelu Petrescu, to muszę odmówić. Zdaje się, iż to spotkanie będzie miało charakter nieformalnej biesiady, natomiast reguła mego zakonu kategorycznie zabrania mi zarówno jakiegokolwiek spoufalania się z kimkolwiek, jak i spożywania trunków. Gdybym złamała swe święte śluby, zdradziłabym nie tylko siebie, ale również mą misję, organizację i mych bogów. Popełniłabym tym samym niewybaczalny grzech. Jesteście dobrym żołnierzem, obywatelu sierżancie, wolno wam spocząć. Jednak by tacy jak wy mogli celebrować, inni winni wieść wieczne czuwanie. Tym bardziej że daleko jeszcze do oczyszczenia Korvosy ze skazy bezprawia.
Cytat:
— Znalazłaś w tym burdelu coś ciekawego? — spytał zaciekawiony, zerkając przelotnie na trzymaną przez ciebie kartę.
— Kartę stosowaną do szarlatańskich praktyk wróżebnych — oznajmiła bez ogródek. — Ta jednak jest wyjątkowa, zawiera bowiem wiadomość skierowaną bezpośrednio do mnie. Jawi mi się to tak, jakby jakaś wiedźma dworowała sobie ze mnie, bądź chciała wciągnąć mnie w łotrowską zasadzkę. Mimo wszystko udam się we wskazane miejsce. Nie zamyślam zaprzepaścić tej sposobności. Jeśli nadawca posiada jakiekolwiek informacje o Lammie, tym czy innym sposobem wyciągnę z niego zeznania.
Cytat:
— Śmierdzi pułapką na milę — odparł Jovan, drapiąc się po brodzie. — Zwłaszcza że nikt tak naprawdę nie wie, gdzie Lamm się ukrywa. A za te szarlatańskie sztuczki to bym złamanego grosza nie dał, zwykłe wyciąganie pieniędzy z naiwnych, co to przyszłość chcą poznać. Słuchaj, jeśli chcesz, możemy z chłopakami przejść się z tobą w to miejsce, do którego idziesz. Tak dla wsparcia. Pokazałaś, że potrafisz sobie radzić, ale lepiej wiedzieć, że za plecami masz kogoś, komu w razie czego możesz zaufać, no nie?
— Wasze wsparcie może okazać się pomocne, obywatelu sierżancie — oznajmiła szafirowooka chowając kartę do plecaka. — W takim razie bądźcie przed dziewiątym dzwonem w pobliżu Lancetowej 3. Tylko nie dajcie się wykryć. W razie czego dam wam znak do wkroczenia, otwierając na oścież okiennice.
W nocy właściwie nikt nie otwierał okien, więc taki sygnał wydawał się siostrze Marvelli odpowiedni. Przekazała jeszcze Petrescu parę instrukcji i dołączyła do reszty strażników, kończących właśnie czynności dochodzeniowo-śledcze.

Po wspólnym odprowadzeniu do aresztu zatrzymanych przestępców siostra Rita tymczasowo pożegnała się z oddziałem Jovana. Pozostały do wizyty na Lancetowej czas poświęciła na zwyczajową, wieczorną wizytę w Banku Abadara. Podczas sesji modlitewnej dziękowała wylewnie panteonowi za udaną akcję. Nie zamierzała jednak osiadać na laurach, bowiem była to zaledwie mała cegiełka w jej wielkiej krucjacie przeciwko korvosiańskiej przestępczości.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 08-01-2024 o 00:21.
Alex Tyler jest offline  
Stary 07-01-2024, 21:19   #5
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“Co raz umarło, znów nie może umrzeć
Lecz odradza się twardsze i silniejsze”






Reputacja Korvosy jako siedliszcza istot milkliwych i surowych była w pełni zasłużona, pozornie tylko obalana przy okazji jednego ze świąt obchodzonych w tym mocno południowym zakątku Waryzji. I tak już przeludnione miasto zdawało się wtedy puchnąć jeszcze bardziej, z miejskimi arteriami, zajazdami, pijalniami, tawernami i szeregiem innych przybytków nieomal pękającymi w szwach, rozbrzmiewającymi radosnymi celebracjami i przyprawiającymi służby porządkowe, mające ręce pełne roboty, o nie lada ból głowy. Nawet Zachodni Port, w korvosańskim porządku zredukowany do zaledwie skupiska magazynów i przetwórstwa mięsno-rybnego, nie był w stanie ostać się świętującym tłumom. Chłodna bryza schodząca z górskiego masywu, od której Święto Rzecznego Wiatru brało swą nazwę, ostudzała jedynie rozżarzone letnim skwarem powietrze, nijak nie studząc zapału korvosańczyków, będąc niezwykle wygodną wymówką do oddania się rozpuście różnego sortu i przynajmniej chwilowego puszczenia znojów codziennego życia w niepamięć. Przelewany galonami alkohol pomagał i w jednym, i w drugim, niewątpliwie w równym stopniu ciesząc i ubliżając Bogowi z Przypadku.

Kosmin Cernat, kapitan “Pędziwiatru”, tego wieczoru jednak nie miał ochoty celebrować wraz z innymi i jedynie markotnie sączył spieniony trunek w kuflu. Gdyby nie przeklęty sztorm, jaki złapał ich w swe sidła podczas przemierzania Zatoki Zdobywcy i wymusił wydłużony przystanek w Małym Cheliax, by poczynić odpowiednie naprawy, już dawno opuściłby ten samozwańczy “klejnot Waryzji”. Nie lubił Korvosy. Nie lubił też tłumów, harmidru oraz przesadnego pijaństwa i tylko przymus pilnowania załogi sprawił, że przestąpił próg portowej pijalni “U Berty”. W normalnych okolicznościach Kosmin zagryzłby zęby i skupił na próbach przebolenia wizyty w przybytku, w myślach przeliczając straty wynikające z opóźnienia, lecz jego spojrzenie mimowolnie zjeżdżało w stronę kąta zatłoczonej izby, gdzie jakiś ulicznik skubał talerz skromnej strawy.

Kapitan nie był pewien dlaczego właściwie ten junak o wychudzonej sylwetce obleczonej w niedopasowane, połatano-cerowane łachmany wzbudzał w nim dziwne poczucie niepokoju. Być może była to kwestia błogo nieobecnego spojrzenia sennie błądzącego wokół, być może nienaturalnie symetryczna uroda twarzy, być może prowadzona przezeń rozmowa z szarawym dachowcem, któremu rzucał skrawki jedzenia i który zdawał być się równie nieporuszony hałasem izby. Nieliczne proste amulety jakimi ozdobiony był jego płaszcz, będący kolorową zbieraniną różnych materiałów i niewątpliwie obrazą dla krawców, przywodziły mu też na myśl irytujących druidów, którzy upodobali sobie Zachodni Port do szerzenia swoich poglądów ku utrapieniu lokalnych rybaków. Kosmin nie zamierzał zgłębiać powodów rzeczonego niepokoju, lecz rzucane przezeń ukradkowe spojrzenia nie uszły uwadze Berty.

Junakiem się nie przejmujcie — gospodyni przybytku zaśmiała się, trąc kufel z zapałem godnym lepszych spraw. — Dziwak z niego, to prawda, ale Kal to dobry chłopak. Sieroty dokarmia, chorych leczy, potrzebującym pomaga. Moją małą, jak ją zimą choroba zmogła, też wyleczył.

Kosmin burknął tylko niezobowiązująco pod nosem, planując zająć się sączeniem piwa i ignorowaniem wszystkiego i wszystkich wokół, lecz los zdawał się mieć zgoła inne plany. Kapitan mimowolnie wzdrygnął się, gdy wątła sylwetka wyrosła przy nim jakby znikąd, podając Bercie pusty talerz nad szynkwasem. Mimowolnie uniósł wzrok znad swojego kufla, czując na sobie ciężar uwagi nastoletniego dziwaka. Napotkane spojrzenie tylko wzmogło jego niepokój, będąc barwy szmaragdu tak ciemnego, że zlewał się ze źrenicami, na myśl przywodząc dwa wyszlifowane onyksy.

Cień na nieboskłonie i popielne echo w szyfry wplecione — senny monoton jaki uciekł spomiędzy ust junaka rozbrzmiewał czymś jeszcze, dziwną melodyjnością która osiadała dreszczem na skórze Kosmina. — Łokieć zraniony sączy się mirażem bogactwa. Pędzący tam wiatr umrze.

C-co…?

Kal! Co ja ci mówiłam o straszeniu moich gości? — Berta odezwała się pozornie karcącym tonem.

Dziwak mrugnął powoli oczami, wykręcił kościste palce i pokiwał głową, uśmiechając błogo w stronę poruszonego Kosmina, by zaraz okręcić się na pięcie. Niczym zjawa prześlizgnął się niepostrzeżenie pośród tłumu, z kocurem depczącym mu po piętach.

Ech, jakem rzekła, nie przejmujcie się nim — gospodyni westchnęła, zarzucając ścierkę na ramię i wspierając o kontuar. — Często tak bełkocze od rzeczy, nie zwracajcie na to uwagi. Biedak niedomaga ciut na umyśle, ale jest niegroźny. Muchy by nie skrzywdził!





Festiwal Założenia bezsprzecznie królował w korvosańskim kalendarzu jako najhuczniej i najbogaciej obchodzone święto, obfitując w przeróżne atrakcje w każdym zakątku miasta. Bankiety, bale, cyrkowe występy, magiczne popisy i zawody były zaledwie paroma ofertami szerokiego asortymentu rozrywek tej nocy, suto zakrapianej alkoholem i zwieńczonej pokazem latających ognii, wrzaskliwie rozrywających ciemny nieboskłon. Nic zatem dziwnego, że Tibert Donescu, opasły kupczyk jakich wielu, miał problem z dotarciem do swojej sypialni po zwolna kończących się libacjach, jakie wystawił w swoim domu. Z wirującym światem i szumem muzyki w uszach ciężko było nie tylko wdrapać się po schodach, lecz i utrzymać chód w prostej linii, zatem próg prywatnej kwatery nie tyle przekroczył, co przetoczył się przezeń, sapiąc jak knur. Zaciągając się świeżym powietrzem wpadającym do środka przez otwartą okiennicę, z opóźnieniem dostrzegł przycupniętego na parapecie szarego pchlarza, wpatrującego się weń świecącymi w półmroku oczami, sprawiając złudne wrażenie, jakby oczekiwał na jego przybycie. Tibert warknął tylko w jego stronę niezrozumiale i cisnął weń ściągniętym z brzuszyska pasem. Chybił jednak okrutnie i nawet brzdęk metalu o posadzkę nie przegonił śledzącego go spojrzeniem dachowca. Mężczyzna machnął tylko dłonią i przetoczył się dalej, w stronę miednicy na toaletce.

Chłodna woda zmyła z Tiberta nieco upojenia rozpustą celebracji, lecz prawdziwe otrzeźwienie przyszło dopiero gdy, wycierając twarz, napotkał w zawieszonym nad meblem zwierciadle spojrzenie zjawy za swoimi plecami. Kupiec wierzgnął w miejscu, obracając się gwałtownie na pięcie. Otumaniony libacją umysł, w połączeniu z nagłym strachem, odmówił jednak współpracy z jego ciałem i, gdyby nie zaparł się rękoma o toaletkę, rąbnąłby pewnie całym ciężarem o posadzkę. Z gardła uleciało parę wykrztuszonych dźwięków, wbrew zamierzeniu nijak nieprzypominających ani jednego słowa, jakie chciał z siebie wyrzucić na widok intruza. A gdy wychudzona zjawa bezszelestnie wstąpiła w krąg światła rzucanego przez świece, głos zupełnie już ugrzązł mu w gardle. Znał go. Pamiętał tą twarz o nieziemskiej urodzie, której nie ukrywał nawet gęsty nieład atramentowych włosów, teraz zabarwioną uśmiechem… melancholii?

T-ty… ty… — zdołał w końcu wykrztusić. Głos drżał od intensywności czarnego spojrzenia nań osadzonego. — Ten suczysyn zełgał! Zap… zapewniał mnie, zarzekał się że sczezłeś!

Nie kłamał — widmo przeszłości przemówiło upiornie pięknym głosem. Pchlarz na parapecie miałknął, jakby potwierdzając jego słowa. — Lodowata woda w płucach i gorąc bólu na ciele, w jednej rzece porzucony i przez drugą odrzucony, odrodzony i naznaczony. Gaedren Lamm nie kłamał.

Kallistos uniósł dłoń i podciągnął obszarpany rękaw koszuli, uchylił lniany materiał jakim obwiązane było jego przedramiona. Pajęczyna srebrzystych blizn zalśniła w świetle, lecz oczy Tiberta utkwiły w rękojeści mizerykordii zatkniętej za ciemno-zielony, wzmocniony pas, którym guślarz był przepasany.

Nie — chłopak pokręcił powoli głową, opuszczając rękę. — Ty nie umrzesz w boleściach. Duch opuści cię we śnie. Już nigdy nie skrzywdzisz mych braci i sióstr. Musisz zasnąć, by Korvosa mogła ozdrowieć.

Tibert próbował poruszyć się, rzucić na intruza czy choćby przekląć go gdy ten postąpił do przodu, obracając w chudych palcach płatek róży, lecz nie był w stanie. Ulatający spomiędzy ust guślarza zaśpiew osiadł na nim całym ciężarem, osunął go na podłogę i zmusił powieki do opadnięcia w dół. Jak przez mgłę dosłyszał zmianę nuty elizejskiej pieśni, która utuliła go do snu eterycznym objęciem, łamiąc jakikolwiek opór niemrawego umysłu.

Śmierć Tiberta Donescu była bezbolesna.





Siedem sierot. Siedem uczynków miłosierdzia i siedem ramion drzemiącej gwiazdy, która rozbłyśnie na nowo — Kallistos zanucił, uważnie śledząc wyścig kropel deszczu na okiennicy.

Głodnych nakarmił, spragnionych napoił. Siedem nie było dużą liczbą, lecz większą nadal od zera i było kolejnym ziarnkiem zebranym przez Kallistosa. Ściągnięci z ulic na których czyhały nań drapieżniki i ukryci w jednym z licznych pustostanów, jakich pełno było w Starej Korvosie, pod jego pieczą mogli ogrzać się pod dachem zatrzymującym strugi jesiennego deszczu. Ich życie było mu dobrze znane, głód wykręcający żołądek i rozedrgane zimnem ciało, bezustanny strach w bezdennej pustce rozpaczliwości. Plaga tocząca Korvosę, której ból odczuwał całym sobą. Dla wielu jego gest znaczył nic, dla nich znaczył wszystko. Sycił, choćby przez chwilę, wątły płomyk nadziei w lepsze jutro, o którym Kalistoś śnił każdej nocy. Do którego niestrudzenie zmierzał małymi kroczkami. Był pewien, że Korvosie przyjdzie kiedyś ujrzeć nowy świt, pozbawiony bolesnej rozpaczy.

Trącony w łydkę Kallistos oderwał senne spojrzenie od meandrujących po drewnie kropel, z zaciekawieniem przykucając i sięgając po przyniesioną mu kopertę. Delikatnie uniósł wydobytą zeń palcami obu dłoni kartę na wysokość oczu, przekręcił powoli głowę to w jedną, to w drugą stronę przyglądając się kolorowym kształtom, by w końcu obrócić podarek. Spisane słowa przeczytał ze zmrużonymi w zaintrygowaniu oczami, poruszając bezgłośnie wargami. Gaedren Lamm, jedna z narośli na Korvosie, źródło bólu wielu niewinnych istot, jeden z wielu okrutników którzy byli przyczynami choroby. Kallistos uśmiechnął się lekko, pokazując awers karty obserwującemu go uważnie Szarakowi.

Czas zmian, zrzucenia jarzma i złamanej korony. Karmazyn bliski jest czerwieni — wyjaśnił kotu, kiwając powoli głową. — Szczerze dobra dusza czy serce przebiegłe, sidła zastawiające?

Szarak miałknął krótko w odpowiedzi, podnosząc się ze swojego miejsca i bezszelestnie przemykając w stronę drzwi. Kallistos zanucił potwierdzająco w odpowiedzi i przewiesił wypchaną po brzegi torbę, pozostawioną pod ścianą, przez ramię, kierując się w stronę skulonych przy ogniu sierot. Obawiały się go i były mu wdzięczne jednako. Widział to w ich spojrzeniu. Przykucnął przy nich i uśmiechnął przyjaźnie, wzdychając.

Łuna ćmy i drapieżniki jednako wabi — przestrzegł. — Pod skrzydłami motylicy znaleźć można azyl. Wskażę wam drogę.

Podniósłszy się ponownie do pionu, Kallistos wpierw ugasił płomienie, by następnie skierować się w ślad za Szarakiem, cierpliwie czekającym u progu. Przystanął tylko po to, by uspokajającym gestem nakazać gromadce podążać za nim. Podarowaną mu kartę obrócił jeszcze raz w palcach i schował w wewnętrzną kieszeń płaszcza, naciągając kaptur na głowę. Dżdżysta pora nie przejawiała zamiaru prędkiego odejścia, lecz nie mógł czekać na poprawę pogody, by odprowadzić sieroty do przytułka pod auspicjami kapłanów Desny.

Lancetowa 3 jaśniała gorejąco w jego myślach.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 08-01-2024 o 15:14.
Aro jest offline  
Stary 08-01-2024, 15:18   #6
 
Dextro's Avatar
 
Reputacja: 1 Dextro nie jest za bardzo znany
https://www.youtube.com/watch?v=C_c-Fbb3Rqg
 

Ostatnio edytowane przez Dextro : 14-01-2024 o 20:45.
Dextro jest offline  
Stary 09-01-2024, 08:45   #7
 
Layla's Avatar
 
Reputacja: 1 Layla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputacjęLayla ma wspaniałą reputację
Podróż na miejsce nie nastręczyła jej żadnych problemów. Po pierwsze lało jak z cebra i wszyscy chowali się, gdzie mogli, by nie zmoknąć a po drugie mało kto decydował się wchodzić w drogę mocno zbudowanej, uzbrojonej po zęby półorczycy. Sama pośród tych ciemnych, skąpanych w deszczu ulic wyglądała jak bandzior szukający łatwego zarobku w postaci lekkomyślnego przechodnia czy dwóch.

Gdy dotarła w końcu na Lancetową 3, ktoś już tam był. Kobieta, jak się okazało, gdy podeszła bliżej. Czekała przed drzwiami domu niejakiej wróżbiarki Zellary, więc to nie mógł być zbieg okoliczności, zwłaszcza, że na ulicy były tylko we dwie i żadnej żywej duszy. Tropicielka sięgnęła do kieszeni płaszcza i wydobyła z niej nieco wilgotną kartę, pokazując nieznajomej najpierw awers, następnie rewers.
- Też przywiodła cię tu wiadomość na karcie? - zapytała dość głębokim jak na kobietę, nieco złowieszczym tonem przebijającym się przez lejący deszcz. - Jestem Rahasha. Jak ciebie zwą?

Potem zaczęli nadchodzić kolejni. Gnom w szykownym ubraniu, który przy wysokiej i dobrze zbudowanej półorczycy wyglądał jak dziecko oraz jakiś wychudzony młodzian przypominający włóczęgę. Miał ze sobą kota, więc po przedstawieniu się, Rahasha zapytała, czy może go pogłaskać. Chłopak zgodził się a kobieta najpierw pogładziła mokry grzbiet dachowca, by następnie podrapać go za uszkiem.
- Lubię zwierzęta - powiedziała do Kallistosa. - Są lojalniejsze od ludzi. Ma jakieś imię?

Dość szybko okazało się, że poza ich czwórką nikt więcej się nie zjawi, więc Rita zadudniła o drzwi, jednak nie doczekała się odpowiedzi. Gdy stało się tak za drugim i trzecim razem, Rahasha miała zamiar złapać za klamkę i po prostu spróbować wejść do środka, jednak jakimś dziwnym trafem drzwi otworzyły się same, zachęcając do wejścia przyjemnym ciepłem, które uleciało z wnętrza w deszczowy wieczór.

Weszła zaraz za Ritą, rozglądając się po pokoiku. Nigdy wcześniej u żadnej wróżki nie była, ale właśnie tak mogłaby sobie wyobrazić jej miejsce pracy - pełno dziwnych przedmiotów, jaskrawych bibelotów i innych rzeczy, które nic półorczycy nie mówiły. Dopiero w środku małej chatynki zrzuciła przemoczony kaptur na plecy i zebrani mogli jej się lepiej przyjrzeć.


Półorki piękne nie były i to samo tyczyło się Rahashy. Miała surowe, wręcz posępne oblicze - pod prawym okiem biegło dziwne, szkarłatne znamię, z którym się urodziła a gdy tylko rozchyliła usta widać było parę uciekających na zewnątrz zbyt wyrośniętych i zbyt ostrych dolnych zębów. Brązowe oczy biły chłodem a na grzbiecie nosa dało zauważyć się dawno wygojoną bliznę - pamiątkę po jednym z ataków, których kobieta nie zdołała uniknąć. Część czarnych włosów związana była z tyłu, choć większość i tak opadała bezwładnie, gdzie im się chciało. Rahasha nie wyglądała na osobę, która w jakikolwiek sposób dba o wygląd, czy o to, jak ją ludzie postrzegają.

Gdy rozpięła guziki płaszcza, w oczy rzucić się mógł łuskowy pancerz zakrywający jej korpus, niżej natomiast długi miecz, topór bojowy i sztylet zawieszone przy pasie. Na nogach miała luźne spodnie wrzucone w długie do kolan buty na płaskiej podeszwie. Choć posturą i uzbrojeniem przypominała wojownika, wielu by się zdziwiło, z jaką szybkością i gibkością potrafiła się poruszać, czy walczyć. Na plecach nosiła plecak, kuszę i kołczan z bełtami, ale to już mogli dostrzec wcześniej, gdy przyszła pod podany adres.

Z założonymi na piersi rękoma przysłuchała się uważnie opowieści Zellary. Wróżbiarka była kolejną ofiarą Lamma a śmierć dziecka to było chyba najgorsze, co mogło spotkać matkę. Tak przynajmniej myślała Raha. A skoro waryzyjka wiedziała o nich pewne rzeczy, których wiedzieć nie mogła, to półorczyca wierzyła w wiarygodność miejsca, w którym miał się ukryć bandzior.

- Jestem za tym, by sprawę Lamma załatwić od razu. Skoro ta kobieta - wskazała na Ritę - ściągnęła tutaj dodatkowo patrol straży, to nasze szanse na zakończenie tego tylko wzrosły. Poza tym ten skurwiel na pewno nie spodziewa się, że ktokolwiek może spróbować wedrzeć się tam, gdzie się zadekował.

Miejska tropicielka zerknęła po swoich nowych kompanach.
- I żeby była jasność. Nie ma możliwości, że bierzemy go żywcem. Zdechnie tam, gdzie go znajdziemy, jak zwykły karaluch, którym jest - mruknęła ponuro.

Przeniosła wzrok na Zellarę.
- Wiesz coś więcej o tym miejscu? Lamm siedzi tam sam z dzieciakami, czy jest ktoś jeszcze?

Resztę pytań zostawiła pozostałym. Powoli budziła się w niej chłodna ekscytacja, że tej nocy Theon zostanie w końcu pomszczony. Była gotowa udać się na stare łowisko choćby zaraz.
 
Layla jest offline  
Stary 09-01-2024, 20:12   #8
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Padało intensywnie. Anthony owinął się mocniej płaszczem przechadzając się ulicami Korvosy. Kościół Abadara jak zwykle nie służył pomocą, jeśli nie widział błysku złota jakie mogło trafić do ich wypchanych po brzegi, a jednak wiecznie głodnych skarbców. Pozostałe świątynie niestety, pomimo chęci, nie służyła większą pomocą. Cóż, było to do przewidzenia, ale magia to magia. Ktoś bardziej światły, a takie miał o sobie przekonanie Anthony, spojrzałby na temat szerzej. Mając dar, umiejętności, czy łaski boskie, wystarczyło mieć odrobinę chęci by pomóc potrzebującemu. Nie pierwszy raz jednak stan duchowny oderwany jest od swojego powołania.
Gnom ruszył więc dalej, w kierunku lancetowej. Przechodząc pomiędzy dzielnicami aż wzdrygnął się. Podupadające domostwa, obskurne ulice, wybrakowane chodniki przechodzące w zabłocone ścieżki, wybity bruk. Tony nie przejmował się specjalnie tym jak bardzo nie pasuje do tego miejsca. Padało jak z cebra i jakiekolwiek opryszki, które w normalnych okolicznościach obsadzały by ciemne zaułki woleli spędzić czas pod dachem.
Nikt nie niepokoił dobrze ubranego gnoma, nie czyhał na jego życie, ani uszczuplony koszmarnie dobytek.

Znalezienie budynku zajęło chwilę, ale gdy gnom podszedł bliżej, widział już dwie duże postacie czekające pod wiatą.
- Uszanowanie. - powiedział podchodząc bliżej. Sięgnął ręką do kapelusza uchylając delikatnie rąbek, z którego wylała się woda wprost na buty opancerzonej postaci. - Znajdzie się miejsce pod daszkiem? Strasznie pada. - spytał nie zauważając tego co się stało i nie czekając na odpowiedź wsunął się pod drzwi. Wreszcie mógł spojrzeć w górę, gdy woda nie padała mu na twarz. Stał pomiędzy dwiema opancerzonymi i uzbrojonymi po zęby kobietami.
- Och, od razu czuję się bezpieczniej w towarzystwie tak potężnie uzbrojonych kobiet. - dodał uśmiechając się. Chwilę później podszedł jeszcze jeden mężczyzna, a w zasadzie chłopak z kotem. Tony lubił koty. Były indywidualistami, ciekawskimi i sprytnymi umysłami, trochę jak gnomy.
- Dobry wieczór. - przywitał się serdecznie wyciągając rękę do chłopaka. - Jak mniemam, pan w tej samej sprawie? -

Gdy nikt więcej nie przyszedł, w oddali wybił 9 dzwon, a potem... potem mogli wejść.

* * *

Środek pomieszczenia był schludny, co pasowało gnomowi bardzo. Było sucho i ogień trzaskający dawał tak bardzo upragnione ciepło. Gnom zdjął płaszcz i kapelusz pozwalając wodzie spłynąć na podłogę.
Był szczupły i bardzo wysoki jak na gnoma. Mierzył w okolicach metra dwudziestu, co było niczym przy otaczających go ludziach i półorczycy. Nie przeszkadzało mu to jednak w ogóle, przecież przez całe życie miał do czynienia z ludźmi. Poprawił swój granatowy krawat i dwurzędową marynarkę. Czuł się swobodnie, wyglądał jak właściciel mieszkania. Wystrój był całkowicie inny niż jego sklep. W jego składziku panował swego rodzaju porządek, dobrze doświetlona lada z kasą, półki z miksturami w zależności od rodzaju mikstur doświetlone, lub nie.
Drgnęły koraliki... typowe, skomentował w myślach gnom przeczesując brodę. ~ Dlaczego zawsze wróże lubią drzwi z koralików? ~
Usiadł na przeciw Zellary wysłuchując jej wyjaśnień uważnie. Wszystko wyglądało zbyt pięknie.
- Więc chcesz powiedzieć, że nieuchwytny Lamm, hemoroid na zdrowej tkance miasta migający się od sprawiedliwości jest wytropiony przez... karty? Dlaczego nikt nie próbował tego wcześniej?! - spytał zaskoczony.
Jego nowi towarzysze byli dość mrukliwi, małomówni, to jednak zdeterminowani. Spojrzał na orczycę i dziwnego chłopaka przychylniej. Jeśli stracili tak dużo jak on przez tego gnoja, to momentalnie poczuł do nich sympatię. Zastanawiał się tylko co może wnieść chłopak z kotem? Było to ciekawe.

- Możemy ruszać jeszcze dziś. Pogoda jest taka, że im dłużej tu siedzę, tym mniejszą mam ochotę wychodzić. Zapewne ten szczur myśli podobnie. Dopóki władze Korvosy nie wiedzą nic o potencjalnej kryjówce Lamma, mamy szanse go dopaść. - rzucił i zanim wypowiedział ostatnie słowo, skarcił się w myślach. Przecież chwilę wcześniej padło stwierdzenie, że Rita przyszła ze strażnikami miejskimi. Postanowił jednak nie cofać nic. Zwykle mówił co myślał i nie widział żadnego powodu, żeby się hamować.

Na koniec, gdy już wszystko ustalono, Anthony wyciągnął swoją kartę i zapytał:
- Co znaczy jednorożec? -
 
psionik jest offline  
Stary 11-01-2024, 16:20   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację


Wijące się na podobieństwo pajęczej sieci i składające na najstarszą część miasta uliczki to rozgałęziały się, to łączyły na powrót, rozszerzały się w place tylko po to by zwęzić zaraz w kolejne odnogi smutnego labiryntu, flankowane przez fasady nadszarpnięte wiekowym zębem czasu i okryte okazałym cieniem dumnie górującego nad nimi Wzgórza Garnizonowego. Jakby zazdroszcząc sąsiadującemu Przedmościu lokalnej infamii, tak i obszerny gąszcz Starego Portu pozostawał miejscem pozbawionym prawowitości, moralności i litości. Kallistos jednak bez cienia obaw w sercu, żwawym krokiem prowadził swych podopiecznych dobrze znanymi mu uliczkami, teraz zalewanymi strugami jesiennego deszczu, które wypełniały szczeliny w bruku, zbierały się w kałuże o podejrzanych barwach i zmieniały śmierdzące rynsztoki w miniaturowe kanały.

Tak jak ulewa zmywała brudny osad z korvosańskiej fasady, tak i czyściła miejski labirynt z większości istot, zwyczajnych przechodniów czy nieżyczliwych grasantów jednako. Guślarz nie martwił się zatem nielicznymi figurami przemykającymi gdzieś w oddali czy sporadycznym uczuciem bycia obserwowanym przy mijaniu któregoś z pustostanów, ze spokojem podążając ścieżką wytyczaną przez wiodącego pochód Szaraka. Niczym dobry pasterz czuwał nad bezpieczeństwem dziatwy dreptającej za jego plecami, wstrzymując ją łagodnymi gestami i kojąc uspokajającymi słowami, ilekroć kocur na czele zatrzymywał się w miejscu, węsząc powietrze czy nasłuchując uważnie, nierzadko umykając z szerszej arterii w którąś ze spowitych w cieniu bocznych. W tak dżdżystą porę nawet patrole Gwardii Korvosy, która Stary Port będący wylęgarnią przestępczości zaszczycała wzmożoną uwagą i liczniejszą niźli w innych dzielnicach obecnością, zdawały się znikać z ulic, porzucając swoje zwyczajowe ścieżki na rzecz schronienia przed deszczem. Do przytułka poświęconego Desnie dotarli zatem nie będąc kłopotani przez kogokolwiek.

Azyl pod skrzydłami motylicy pozostawał takim, jakim zapamiętał go Kallistos, jak większość Korvosy ostając się znacznym zmianom. Sierociniec trwał na swym miejscu na wschodniej rubieży Portu, wytrwale udzielając desperacko potrzebnej pomocy legionowi jego rodzeństwa, zaledwie ze skorupą naznaczoną głębszymi śladami upływu czasu, na modłę podobną do znajomych twarzy Waryzjanek niestrudzenie rozjaśniających ponury żywot wrażliwego elementu ulic. One znały jego, a on je, lecz nawet znajomość nie wygasiła zupełnie niepokoju w ich spojrzeniach. Ten niepokój też był mu dobrze znany, często barwiąc twarze, oczy czy serca istot z którymi się stykał, lecz nie miał on dlań znaczenia. Ani wpływu na niego. Tym, co liczyło się dla Kallistosa była dziatwa wprowadzona przez próg przytułka, od razu otoczona obco matczynym ciepłem nijak niezmąconym przez widoczne zmęczenie. Niektóre z sierot nawet przestały patrzeć na niego z obawą, gdy żegnał je serdecznym uśmiechem i gestem zachęcającym do podążenia za wiernymi Desny. Nim opuścił murszejące mury, wygrzebał jeszcze z sakiewki dwa złote żagle i wręczył je bez słowa jednej z kobiet.

Wdzięczne jesteśmy za twą szczodrość i dobre uczynki, lecz nie zapominaj też dbać o siebie, dziecko — kobieta westchnęła z ciężkim uśmiechem. Kallistos jedynie kiwnął powoli głową w odpowiedzi. — Niechaj Gwiazda Północna oświetla twe ścieżki.

Gwiazda Północna świeci dla nikogo, prócz siebie samej — guślarz odparł tymi samymi słowami co zawsze, pomimo że zdawały się wcale nie zrażać kobiet do żegnania go tradycyjnym błogosławieństwem. — Sami musimy oświetlać swe ścieżki.

Z tymi słowami Kallistos opuścił portowy przytułek i o wiele żwawszym już krokiem ruszył ponownie siecią ulic oplatającą wyspę, z Szarakiem depczącym mu po piętach. Nucąc pod nosem melodię dźwięczącą sennymi nutami przemykał smutnymi alejkami, omijając najgorsze kałuże lekkimi skokami, by przeciąć Przesmyk Świętej Aliki i zostawić za plecami obciążone historią partie Korvosy, a zagłębić się w młodsze i przyjaźniejsze życiu dzielnice. Kallistos energicznym tempem podążał zawczasu już ułożoną trasą, bezpośrednio prowadzącą na wskazaną przez zagadkową kartę Lancetową, skory jak najprędzej przekonać się, jakaż to ścieżka miała ponownie skrzyżować jego drogę z Gaedrenem Lammem.

Nie przejmując się zupełnie szeptami wyciszonego miasta wokół, wieszczącymi mu ścieżkę ociekającą karmazynem.







Pomimo że obrał bezpośrednią trasę, Kallistos na Lancetową nie dotarł jako pierwszy, co zwiastowało nagłe zatrzymanie się Szaraka u wylotu alei i przelotny cień niepewności, jaki zabarwił ich więź. Zerkając niepewnie zza rogu budynku reakcja wydała się naturalna, bowiem dwie z trzech sylwetek odznaczały się takimi gabarytami, jakie mało kto chciałby napotkać w ciemnym zaułku. Bezwiednym gestem osadził kościstą dłoń na kieszeni, w której ukrył otrzymaną wiadomość zapowiadającą obecność innych. Takich jak on, lecz to nie było możliwe. Jedynym co mogło ich łączyć jakimkolwiek podobieństwem były ścieżki skrzyżowane z Gaedrenem Lammem. Wiedziony tą myślą właśnie Kallistos wychylił się z zaułka i zbliżył powolnym krokiem do kamieniczki, celowym stąpnięciem w kałużę obwieszczając swoje przybycie oczekującej przed budynkiem trójce. Na grzecznościowe obrzędy powitalne odpowiedział z szerokim uśmiechem, nieziemsko melodyjnym głosem zdradzając własne miano i zadzierając głowę do góry, by móc przyjrzeć im się bliżej spod szerokiego kaptura opadającego aż po brwi.

Gnomy nie były częstym widokiem w Korvosie, pojawiając się w mieście najczęściej z kupieckimi karawanami pod sztandarem Janderhoffu i chociaż Kallistos lubił koloryt, jakim zdawały się być naturalnie nasączone, to nie mógł powiedzieć, by był zaznajomiony z ich kulturą. Po części dlatego obejrzał się przez ramię w poszukiwaniu pana, do którego zwracał się Anthony, dopiero widząc pustą ulicę zmiarkowawszy, że to jego miał na myśli. Po części też dlatego, że junak był już nazywany wieloma imionami - nierzadko też lekceważącymi czy wręcz obraźliwymi - lecz nigdy “panem”. Rzadko kiedy okazywano mu jakikolwiek szacunek, a i zwykła życzliwość pozostawała też rzadkością. W zaoferowaną mu w kuriozalnym geście dłoń zatem wpatrywał się tępo przez parę uderzeń serca, dopóki błysk zrozumienia nie zalśnił w ciemnoszmaragdowym spojrzeniu.

Jak kupcy dobiwszy targu! Dobry wieczór! — bladą twarz Kallistosa ozdobił radośnie szeroki uśmiech, gdy zacisnął kościste palce obu dłoni na prawicy Tigglona i zaczął nią energicznie potrząsać. — Zryw ludu wskazał mi tutaj drogę, przekazał wiadomość.

Nowopoznanym dzięki gnomowi gestem, guślarz z zapałem wyciągnął rękę w stronę zbrojnych kobiet, które jak Anthony również były odstępstwem od zwyczajowych dusz, jakie zwykł widywać w Korvosie. Ich podobieństwa co prawda kończyły się bardzo prędko, na surowych obliczach i licznym orężu w ich posiadaniu, lecz to w swych różnicach jawiły się Kallistosowi niczym słońce i księżyc. W brązowookiej Rahashie widział żar, jaki gorzał w krwi jej orczych przodków i pierwotną dzikość barwiącą każdą powtarzaną opowieść o odległej Twierdzy Belkzen, a w szafirowookiej Ricie Marvelli straszliwe zimno gołych klasztornych cel i dreszcze na skórze podobne tym, jakie budziło wśród korvosańczyków choćby przelotne wspomnienie Cytadeli Vraid. Odczucia te wzmocnione były też ich wyglądem, bowiem tam gdzie półorczycy zdawała się nie wadzić niedbałość, tam jasnowłosa przejawiała pietyzm tak przesadny, że szłoby obdarować nim pół tuzina innych humanoidów. Zwłaszcza pożółkłe zwoje pergaminów zapisanych starannym pismem, jakimi Rita zdobiła swój rynsztunek, pobudzały ciekawość Kallistosa i miał ochotę nachylić się w jej stronę, by poznać ich treść. Przypomniał sobie jednak w porę, że inni nie lubili gdy wpatrywał się w nich zbyt długo, uznając takie zachowanie za obraźliwe. Junak zamrugał parę razy oczami i zadarł głowę jeszcze wyżej, nieporuszony chłodnymi kroplami deszczu uderzającymi jego twarz, odczytując skrzypiący tam szyld. Wtedy też jego czworonożny towarzysz postanowił ujawnić swoją obecność.

On sam jeno może zdecydować, czy możesz — Kallistos odparł sennym monotonem, zapytany przez Rahashę o pozwolenie na pogłaskanie. Pomimo że błogie spojrzenie nie opuściło szyldu, to uśmiechnął się gdy jego przyjaciel przystał na pieszczoty.

Lubię zwierzęta. Są lojalniejsze od ludzi. Ma jakieś imię?

Nie zdradził mi dotąd swego imienia. Ja nazywam go Szarakiem — odparł powoli.

Ciemnoszmaragdowe spojrzenie opadło w końcu niżej, osiadło na jego uniesionych dłoniach. Kallistos ściągnął brwi ku sobie w zadumie, zastanawiając się właściwie jak wiele Madame Zellara potrafiła z nich wróżyć. Dłonie mówiły o istocie - zadbane i gładkie oznaczały życie wygodne i pozbawione trosk, zrogowaciałe i szorstkie życie znające ciężką pracę, oplecione bliznami przeszłe rany, a kościste jak jego znajomość głodu - lecz nie był pewien gdzie w ich liniach zapisana była przyszłość. Kallistos zaprzestał prób rozwikłania tej zagadki z westchnieniem, zakręcił się w miejscu i rozejrzał po okolicy, by podejść zaraz do drzwi. Przeciągnął palcami po kolorowych frędzlach zdobiących framugę, dźgnięciami paznokcia wprawił dzwoneczki w lekki ruch, przywołując do życia melodię, jaką szumiała jego krew, nieraz już wygrywaną na flecie, towarzyszącą mu praktycznie odkąd tylko pamiętał.

To jej królestwo będzie ostatnim ziarnem w czarze, tysięcznym krzykiem rozpaczy — zanucił nieobecnym głosem, w harmonii z dzwoneczkami.

Melodia ledwie zdołała przebrzmieć, a dzwon w oddali zaczął wybijać dziewiątą godzinę. Kallistos odsunął się od drzwi, przywołując do siebie Szaraka i pozwalając szkarłatnej wojowniczce czynić honory. Lancetowa 3 wkrótce otworzyła przed nimi swe podwoje z głośnym, przeciągłym skrzypieniem.



Brzęczące koraliki zdobiące wejście do ciepłego wnętrza wielce uradowały Kallistosa. Z dziecięcą fascynacją chwycił je w garść nim zdążyły opaść za nim i obrócił je w palcach z zainteresowaniem godnym lepszych spraw, uśmiechając się szeroko. Senna atmosfera pomieszczenia sprawiła, że jego powieki opadły nieco gdy już uznał za stosowne pozostawić kuriozalną kotarę i rozejrzeć się wokół z uwagą niezmąconą nawet prędkim pojawieniem się gospodyni. Dopiero gdy kobieta postanowiła powitać Szaraka, ciemnoszmaragdowe spojrzenie osiadło na niej z jastrzębią uwagą, momentalnie jednak złagodzoną na dźwięk rozkosznego mruczenia. Kocur zaraz też podreptał w stronę trzaskającego kominka, zakręciwszy się w miejscu odnajdując dogodne miejsce na spoczynek, a Kallistos postąpił ostrożnymi krokami naprzód, starając się nie zamoczyć zbytnio dywaników atakujących oczy jaskrawymi barwami i hipnotyzującymi wzorami deszczówką zeń kapiącą.

Podczas gdy Waryzjanka przemawiała, zdradzając im swą historię, junak z bliska przyglądał się brokatowo pięknym gobelinom przedstawiającym niepokojące sceny, pozornie pochłonięty tą czynnością. Słowa Zellary jednak docierały do jego uszu, podszyte bólem jakiego zbyt wiele było w Korvosie, bólem który musiał zostać zgładzony, by nikt już nie musiał cierpieć tak jak oni. Ze spojrzeniem zabarwionym smutnym współczuciem Kallistos przeszedł od bestii żonglującej sercami do pary anielskich tancerzy, wzdychając ciężko i marszcząc nos, gdy nieprzyjemnie mdły zapach kadzideł wdarł się do jego nozdrzy. Przez chwilę obserwował tańczące w dłoniach kobiety karty z iskrami w oczach, wygaszonymi prędko i zastąpionymi chmurnym cieniem na wspomnienie o strażnikach, którzy nie tylko nie udzielili jej pomocy, a nawet przywłaszczyli sobie jej majątek. Śliski żmij od dekad umykał próbującym pochwycić go dłoniom i być może powtarzane często szepty miały rację, że zdołał też wtłoczyć swój jad w krew obrońców Korvosy. Być może też rzeczeni obrońcy po prostu ulegli pokusie i zgnuśnieli. Kallistos w swoim czasie zamierzał dociec prawdy.

Trzy rzeczy nie mogą długo pozostać ukryte — zanucił pod nosem na tyle cicho, by nie przerywać Madame Zellarze.

I oto więc jesteśmy - piątka ludzi, którzy pragną jego śmierci…

Czwórka — wyszeptał guślarz sam do siebie słysząc te słowa, ostrożnie stąpając po kolorowych dywanikach i uważnie śledząc wielobarwne wzory z bezbrzeżnym zaciekawieniem w oczach. — Nie pragnienie, a konieczność. Pieląc chwasty żerujące na kwiatach nie życzy im się źle.

Kallistos zaprzestał w końcu kręcenia się po izbie leniwym krokiem, siadając na podłodze w kręgu ciepłego światła bijącego od trzaskających drewien, krzyżując nogi i kiwając powoli głową. Czy ruch czerepu miał być odpowiedzią na pytanie Zellary, czy bezwiednym ledwie gestem pozostać miało zagadką. Guślarz wpatrywał się w ogniste jęzory, gładząc powolnymi ruchami futro Szaraka, który przeniósł się z podłogi na jego nogi gdy tylko usiadł koło niego.

Jestem za tym, by sprawę Lamma załatwić od razu — oznajmiła im Rahasha.

Stąpając nieostrożnie, runąć można w otchłań — junak przestrzegł.

Kallistos oderwał w końcu ciemny szmaragd spojrzenia od tańczących płomieni, przenosząc je na Madame Zellarę zasypywaną pytaniami. Przyjrzał się jej uważnie, o wiele trzeźwiej niż poprzednio, przegryzł wargę jakby w końcu należycie ważąc jej historię. Cień i światło jednako zatańczyły w jego oczach, tocząc bój o dominację. Ciche miałknięcie i przeciągły mruk Szaraka zerwały w końcu ten osobliwy trans. Junak kiwnął powoli głową, najwyraźniej podjąwszy decyzję.

Pazerność, gdy raz już zawładnie człekiem, nie zna granic — spochmurniały jak niebo na zewnątrz Kallistos westchnął ciężko, ze smutkiem, kręcąc wymownie głową. Ciemne spojrzenie krążyło leniwie wokół twarzy Zellary, pozostawiając niewiele wątpliwości, że słowa były skierowane bezpośrednio do niej. — Co niecnie przywłaszczone, we właściwe ręce wrócić musi. Lica i miana nikczemników starczy wyznać, byśmy z błędnej ścieżki mogli ich nawrócić.



Kiedy wszystko zostało już powiedziane i uczynione, Kallistos delikatnie stanowczym gestem wyprosił Szaraka ze swoich nóg i podniósł się z podłogi. Wiele słów miało zostać jeszcze wymienionych z pozostałą trójką zaproszonych, lecz czas gościny u Madame Zellary dobiegał końca. Zanim to jednak miało nastąpić, jedno jeszcze pytanie musiało zostać jej zadane.

Nieziszczona chwała proroctwa zgładziła. Jasny wzrok nie sięga daleko, lecz wiele wiedzy wywróżyły ci karty — Kallistos zwrócił się w stronę Waryzjanki, z przekrzywioną w czymś na kształt zaintrygowania głową przyglądając się talii. Zamrugał raz, drugi i trzeci i ocknął się jakby, zbliżając bliżej jej miejsca i wymownie oferując jej swoje dłonie z przyjaznym uśmiechem. — Czy równie wiele zapisane jest na dłoniach?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 11-01-2024 o 16:34.
Aro jest offline  
Stary 13-01-2024, 10:22   #10
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
jest w miarę






Zakończeniu modlitwy zawsze towarzyszyło błogie uczucie lekkości, czystości i umocnienia w telosie. Wszak nic na świecie nie mogło równać się z wyjątkową formą natchnienia rodzącą się w kontakcie z najwyższym uosobieniem porządku istnienia. Niesamowitym, ponadzmysłowym doznaniem obcowania z transcendentnym. Poza tym kontakt z bogiem, zwłaszcza tak formulaiczny i zdyscyplinowany jak praktykowała, pomagał hartować ducha, wzmacniać cnoty i przeć do przodu, niezależnie od skali oczekujących wyzwań. Koniec końców siostra Rita Marvella opuściła Bank Abadara bardziej spokojna niż zwykle, co samo w sobie było niebagatelnym osiągnięciem, a zarazem niezwykle zmotywowana, by udać się na wyznaczone miejsce i dopełnić obowiązku z pełną starannością.

Białowłosa lubiła wędrować Śródlądem, jako że panował tam największy porządek i praworządność. Co było nielichą zasługą działań Gwardii Korvosy, Kompanii Sable i bratniego dla siostry zakonnej Zakonu Ćwieka. Marzyło jej się, by co najmniej taki stan objął resztę dzielnic varisiańskiej stolicy. Jako że istoty cywilizacji upatrywała w stanowczym egzekwowaniu prawa przy użyciu siły. Z niego również miał rodzić się podług wyznawanej przezeń ideologii powszechny dobrobyt. Jednak nawet wędrując najbezpieczniejszym miejscem w Korvosie młoda kobieta nie pozwalała sobie na choćby chwilę rozluźnienia, hołdując niezmiennie zakonnemu zawołaniu „Zawsze czujna, Zawsze świadoma, Zawsze przygotowana do odparcia wroga”.

Cytat:
Czujność jest mą powinnością. Gdziekolwiek stąpam i dokądkolwiek bieżę, muszę zachować wieczną gotowość. Takoż nakazuje mi doktryna mego zakonu oraz wola mego panteonu. I bez wątpienia tkwi w tym wielka mądrość. Niekiedy chwila nieuwagi staje się przyczynkiem do wielkiej tragedii. A to, co zdaje się bezpieczną przystanią, częstokroć okazuje się śmiertelną pułapką. Dlatego ten, kto stoi na straży porządku, nigdy nie zazna prawdziwego spoczynku.
Jesienny opad dżdżu mimo natarczywości nie był w stanie w najmniejszym stopniu zmącić jej stoickiego stanu ducha. Może i pancerne buty uderzały w kałuże, wzbudzając wodne erupcje i tracąc przyczepność, przemoknięty welon kleił się do głowy, a szata nabrała zbędnego ciężaru. Nic z tego jednak nie stanowiło dlań jakiegoś wielkiego problemu. Oręż można było później wytrzeć z cieczy i naoliwić. Przyodziewek uprać, wysuszyć i wyprasować. Wprawdzie przenikliwa wilgoć i doskwierający z jej powodu chłód powodowały oczywisty dyskomfort, lecz niewiele znaczył on dla kogoś, kogo od pacholęctwa przyzwyczajano do znoszenia wszelakich niewygód i znojów.

Cytat:
Utrapienia naszego obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku. Wytrwałość i milczenie to najwyższe cnoty.
Nie umknęło jej uwadze, jak gwałtowna ulewa spowodowała, że wszyscy, w tym wszelkiej maści opryszkowie, zaszyli się w swych w schronieniach. Na ten widok przeszła jej przez głowę myśl.

Cytat:
Bodaj Boży Szpon darował mi możliwość stania się niczym potop i na podobieństwo tego żywiołu zmiecenia nieprawych z ulic miasta.
Jednak mędrcy, w tym sam Arcybankier Korvosy, twierdzili, iż niemożliwym jest, by wyzbyć się całkiem tej zarazy. Że stanowi ona konsekwencję rozwoju cywilizacji i natury ludzkiej. Nie chciała w to wierzyć, pokładając duże zaufanie w odpowiednim prowadzeniu się. Żywocie cnotliwym, bogobojnym, wstrzemięźliwym i dążącym do samodoskonalenia. Podobnym do jej własnego. Lecz jeśli uczeni mieliby rację, nie zamierzała biadać. Jeżeliby plaga bezprawia miała być immanentna i nieustająca, takoż i warta jej oraz innych strażników porządku być musiała. Aż po kres czasów.








Mimo niesprzyjającej pory i warunków pogodowych siostra Rita zjawiła się na miejscu kwadrans przed czasem. Punktualność była dla niej nie tylko cnotą, ale i nawykiem wykształconym ponurą koniecznością. Monastyczny żywot toczył się według ścisłego i niezmiennego planu, podzielonego na określone aktywności wykonywane o z góry wyznaczonej porze. Co więcej, w jej miłującym skrajny porządek wojowniczym zgromadzeniu żeńskim istniał cały system wymyślnych kar za opieszałość, które skutkowały dotkliwym bólem i upokorzeniem, a ponadto obligowały do wykonania zadośćuczynienia w postaci dodatkowej pracy. Przy tak napiętym grafiku z konieczności wykonywanej kosztem czasu przeznaczonego na spoczynek. Podobnie rzecz się miała ze spożywaniem pokarmów. W zakonie jadano o konkretnych porach i dokładnie regulowano czas na jego skonsumowanie. Gdy któraś siostra zbytnio grymasiła albo przesadnie się rozsmakowywała, kończyła głodna. Z czasem jej siły się nadwątlały, w efekcie czego zaniedbywała swe obowiązki i otrzymywała surową karę. W Avistanie powszechnie wiedziano, iż w zakonach Rycerzy Piekieł nie znano pojęcia litości, nawet w stosunku do własnych członków, a Selyna Vrae starannie zadbała o to, by przegonić bratnie organizacje w bezdusznym narzucaniu dyscypliny.

Nie śmiąc, a po prawdziwe to nawet nie potrafiąc nie uhonorować wyznaczonej pory, białowłosa kobieta oczekiwała niewzruszenie pod parterowym budynkiem z szyldem informującym o świadczeniu usług wróżebnych przez Madame Zellarę. Nieustępliwe strugi lejącej z góry wody sumiennie obmywały jej okazałą, opancerzoną sylwetkę, gdy stała sztywno i w bezruchu pośród panującego półmroku. Niczym wyciosana z bazaltu posępna strażnicza statua. Beznamiętna, statyczna, czujna i osądzająca.


Wprawdzie szafirowooka nigdzie nie mogła dostrzec sierżanta Petrescu i jego ludzi, ale to dobrze o nich świadczyło. W końcu mieli nie dać się zauważyć. A tego, że strażnik dotrzyma słowa, była prawie pewna, bowiem na bazie dotychczasowych doświadczeń ufała mu, jak dalece mogła ufać komuś spoza swego zakonu. Po jakimś czasie, dumając nad tym co też hochsztaplerka mogła jej przekazać i co z tym uczyni, dostrzegła, jak zbliża się w jej kierunku ktoś zwalistej postury. Jak się okazało była to budząca nieprzyjemne wrażenie półorczyca w ciemnym płaszczu. Stojąca na posterunku i świadoma swej pełnej bojowej gotowości siostra Marvella nie zamierzała uczynić nic, dopóki nie zostałaby przezeń sprowokowana.
Cytat:
— Też przywiodła cię tu wiadomość na karcie? — zapytała dość głębokim jak na kobietę, nieco złowieszczym tonem przebijającym się przez lejący deszcz. — Jestem Rahasha. Jak ciebie zwą?
— Jam jest siostra Rita Marvella z Zakonu Oka — wygłosiła, odnotowując, acz ignorując łotrzykowski ton tamtej. — Z nadania Arbitrów korvosjańska justycjariuszka. Tak obywatelko, również oczekuję na wizytę u obywatelki Zellary.
Białowłosa obejrzała dokładnie obcą, stwierdzając, że jeśli była nasłaną przez Lamma zabójczynią, to jeszcze wiele musiała się nauczyć o swoim fachu, skoro wystąpiła jej naprzeciw. Aczkolwiek bardziej sensowne niż buta amatorki wydało jej się wyjaśnienie, że wiedźma postanowiła zebrać zbrojnych, którzy dokonają krwawej rozprawy z tym łotrem. Dlaczego jednak sądziła, że służka prawa pójdzie ramię w ramię z pospolitymi zbójami, a nie dokona wszystkiego w majestacie obowiązujących artykułów? Co prawda bitewna zakonnica uważała również, że magiczne profesje wiązały się z brakiem roztropności i obłędem. Co do przynajmniej do pewnego stopnia wystarczało jej na dany moment za wyjaśnienie.
Cytat:
— Uszanowanie — powiedział gnom, podchodząc bliżej. Sięgnął ręką do kapelusza, uchylając delikatnie rąbek, z którego wylała się woda wprost na buty opancerzonej postaci. — Znajdzie się miejsce pod daszkiem? Strasznie pada.
— Och, od razu czuję się bezpieczniej w towarzystwie tak potężnie uzbrojonych kobiet. — dodał, uśmiechając się.
Pojawienie się gnoma, członka rasy rzadko widywanej w Korvosie, wprowadziło Ritę w podwójną zadumę. Skinęła mu oszczędnie głową i wygłosiła formalne pozdrowienie, zastanawiając się, do czego potrzebny miał być przedstawiciel tej małej rasy. Wyglądający ewidentnie na zwykłego cywila. Może był skrycie czarnoksiężnikiem? Wkrótce miało się okazać. Tak czy inaczej, zamierzała nie spuszczać z nich wszystkich oka.
Cytat:
guślarz z zapałem wyciągnął rękę w stronę zbrojnych kobiet [...] Zwłaszcza pożółkłe zwoje pergaminów zapisanych starannym pismem, jakimi Rita zdobiła swój rynsztunek, pobudzały ciekawość Kallistosa i miał ochotę nachylić się w jej stronę, by poznać ich treść. Przypomniał sobie jednak w porę, że inni nie lubili gdy wpatrywał się w nich zbyt długo, uznając takie zachowanie za obraźliwe.
Pojawienie się wyglądającego na bezdomnego chłopaka o osobliwej urodzie, sprawiło, że wyznawczyni Bożego Szpona poczuła się osobliwie zaskoczona. Nigdy nie wpadłaby na to, że tylko zdziwaczałego obszarpańca brakowało do tej chaotycznej zgrai. Podwyższyła tym samym swą podejrzliwość i czujność odnośnie przybyłych. Z pewnością byli tymi „innymi”, o których czarownica wspomniała na karcie, ale to jakie mroczne dary i tajemnice skrywali, pozostawało jeszcze do odkrycia. Bez wątpienia nie byli to zwykli obywatele. Tego była pewna.

Co prawda zasłonięte okno uniemożliwiało dostrzeżenie wnętrza domostwa, ale dym dobiegający z komina zdawał się upewniać o obecności jakiegoś lokatora. Dlatego gdy nadeszła pora szafirowooka śmiało zapukała do drzwi. Z nieuświadomioną celowością uderzała opancerzoną rękawicą prosto w wizerunek motyla, symbolu frywolnego bóstwa zupełnie obcego jej ideałom. Poczyniła tak, raz, drugi, trzeci. Nie ustając w wysiłkach, jako że za nic nie zamierzała posunąć się do wtargnięcia. Co najwyżej z wolna narastała w różnych podejrzeniach. W końcu jednak drzwi ustąpiły z przeciągłym skrzypieniem, otwierając się jakby samoistnie. Zastanowiło to wielce młodą kobietę, która natychmiast spróbowała wypatrzeć, kto też mógł je otworzyć. Nie dostrzegła jednak nikogo takiego, co tylko wzmogło jej przesądne przekonania i wynikającą z nich instynktowną niechęć. A także podsyciło dodatkowo ostrożność. Po chwili oczekiwania pchnęła drzwi, odbierając brak widoku gospodarza jako nieme zaproszenie, czy też pokaz czarnoksięskiej sztuki. Zaraz potem wkroczyła do środka.








Środek domostwa tchnął nieco onirycznym klimatem, a także jarmarczną tandetą charakterystyczną dla przeróżnych wróżbitek. Siostra Rita odbierała tenże anturaż z niesmakiem, bacznie lustrując wszelkie detale jarzącego się kolorami i opalizującego wystroju, przy każdym kroku skraplając wnętrze ściekającymi po niej perlistymi drobinami. Zaprzestała inspekcji dopiero gdy zjawiła się gospodyni, obleczona w szkarłat i obwieszona biżuterią varisiańska brunetka w średnim wieku, odziana jak przystało na typową, naciągającą na przepowiednie okultystkę. Siostra Marvella ustała tak, by mieć na widoku wejście i wszystkich, ale przede wszystkim wiedźmę. Na początku tylko słuchała, co tamta ma do powiedzenia. Nie mając zamiaru dać się zwieść jej ewentualnym sztuczkom i łgarstwom.
Cytat:
[...] Kiedy kieszonkowcy ukradli karty, mój syn Eran ich wytropił. Odebrał karty, ale kilka dni później wydarzyła się największa tragedia mego życia. Gaedren zamordował mojego syna.
— Zaprawdę bezlik jest zbrodni tego nieprawego człeka — zawyrokowała beznamiętnie białowłosa. — A czy udaliście się z tym do odpowiednich służb, obywatelko?
Cytat:
— Prosiłam o pomoc strażników, ale nie chcieli mnie słuchać. Nawet zapłaciłam, żeby podjęli jakieś działania. Jakiekolwiek. Wzięli pieniądze, ale po tygodniu stwierdzili, że nie są w stanie znaleźć Lamma. Pewnie nawet nie spróbowali.
— To bardzo poważne oskarżenie, obywatelko — przestrzegła wróżbitkę. — Macie coś na potwierdzenie swych słów? Zakładając jednak, że nie jesteście na tyle nieroztropni, by bezpodstawnie oczernić stróży prawa i jest tak, jako twierdzicie, to sprawę trzeba koniecznie wyjaśnić. Winniście obywatelko podać przynajmniej rysopis i miana tych zachłannych strażników, którzy śmieli przyjąć korzyść majątkową i na dodatek nie dopilnować swych obowiązków. Wiedzcie jednak, iż tym samym siebie samą obarczycie odpowiedzialnością za przekupstwo. Lecz zgodnie z prawem nie musicie tego czynić, możecie odmówić obciążających siebie lub bliskich zeznań. Tym samym wolno wam cofnąć wszystko to, co wcześniej powiedzieliście. Dobrze więc przemyślcie swe dalsze słowa i oskarżenia.
Nic nie budziło w siostrze Ricie większego wstrętu i odrazy niż sprzeniewierzający się swemu obowiązkowi słudzy prawa. Gdyby tylko obowiązywała za to kara śmierci, z największą przyjemnością by wykonywała ją własnoręcznie. Nie zamierzała jednak w tak poważnej sprawie dawać wiarę słowu kobiety, której profesja bazowała na opowiadaniu kłamstw. Nie, dopóki nie uzyska mocnych dowodów. Choć ziarenko wątpliwości kiełkowało w niej od czasu dokonania paru gorszących obserwacji i usłyszeniu kilku pokrywających się z nimi, pokątnie powtarzanymi gminnymi wieściami.
Cytat:
— Więc chcesz powiedzieć, że nieuchwytny Lamm, hemoroid na zdrowej tkance miasta migający się od sprawiedliwości jest wytropiony przez... karty? Dlaczego nikt nie próbował tego wcześniej?! — spytał zaskoczony.
— Słuszna uwaga, obywatelu — zgodziła się z gnomem. — Z jakiegoż to powodu mamy wierzyć w wasze przepowiednie, obywatelko? I dlaczego są one do tego stopnia precyzyjne? Jak świat światem nigdy się nie zdarzyło, by którekolwiek brzmiały aż tak dokładnie. Przeto lepiej zdradźcie nam, od kogo je uzyskaliście, miast zwodzić nas, niczym swych nieszczęsnych klientów.
Sprawa zaczynała wyglądać dla bitewnej zakonnicy na ukartowaną. Zatajanie prawdy tylko działało na niekorzyść wróżbitki. Oby miała dla niej jakieś dobre wyjaśnienia, albo trzeba będzie poddać ją gruntowniejszemu przesłuchaniu. Najlepiej w siedzibie miejskiej straży.
Cytat:
— Ty za to, droga Rito, masz ambicję, by wyplenić całe zło z tego miasta i od dawna polujesz na Lamma. Strażnicy miejscy, których ze sobą ściągnęłaś i którzy czekają w ukryciu kilka budynków dalej, mogą ci w tym pomóc.
Białowłosa oburzyła się w duchu. Albowiem dając się zauważyć, strażnicy zarówno zawiedli jej zaufanie jak i wykazali się skrajną niekompetencją... Niestety tak to bywało ze służbami bazującymi na zarobku, a nie powołaniu. W jej zakonie za każde uchybienie płaciło się bolesną pokutą. Co oduczało lekkomyślności i niestaranności. Choć nawet i bez tego sama żarliwa wiara motywowała święte kobiety do dawania z siebie wszystkiego. W każdym razie kolejna tajemnica odkryta niespodziewanie przez wróżbitkę nie sposobiła doń przychylnie siostry Rity. Bowiem rzekomo wszechwiedząca czarownica albo pogrywała sobie z nią, będąc w istocie posiadającą sieć agentów mistrzynią gorącego odczytu, albo miała powiązania z ciemnymi typami, którzy je jej serwowali. Gaedrenem Lammem?
Cytat:
— I żeby była jasność. Nie ma możliwości, że bierzemy go żywcem. Zdechnie tam, gdzie go znajdziemy, jak zwykły karaluch, którym jest — mruknęła ponuro półorczyca.
— Lamm niechybnie zostanie stracony za swe występki, obywatelko. Lecz decyzja o tym należeć będzie do Arbitrów, nie samosądnych konspiratorów — upomniała zimno pogromczynię. — Prawo ustanawia się nie dla konkretnych osób, lecz dla wszystkich. Nawet takich jak ten łotr. Zatem jeśli ktokolwiek z tu zebranych waży się podnieść na niego rękę, odpowie zgodnie z obowiązującym dekretem Karmazynowego Tronu. Dla przypomnienia, za morderstwo mieszczanina z uzasadnieniem grozi banicja do pięciu wiosen, ciężkie roboty do trzech wiosen lub odszkodowanie do tysiąca złotych żagli na rzecz rodziny zamordowanego.
Po udzieleniu tej informacji święta justycjariuszka z wysłuchała jeszcze dalszych słów wróżbiarki, za kamienną maską ukrywając wzmagającą się niechęć do wiedźmy.
Cytat:
— I oto więc jesteśmy – piątka ludzi, którzy pragną jego śmierci…
— Czwórka — wyszeptał guślarz sam do siebie, słysząc te słowa, ostrożnie stąpając po kolorowych dywanikach i uważnie śledząc wielobarwne wzory z bezbrzeżnym zaciekawieniem w oczach. — Nie pragnienie, a konieczność. Pieląc chwasty żerujące na kwiatach, nie życzy im się źle.
— A poniekąd trójka. Nie zamierzam się powtarzać w tej kwestii, gdyż wyłożyłam ją dostatecznie klarownie nieco wcześniej. Mym obowiązkiem jest postawić tego łotra przed wymiarem sprawiedliwości, a nie dokonać samosądu — oznajmiła z naciskiem. — Właściwie, to najlepiej będzie, jak od tego miejsca sprawę przejmę ja i wspierająca mnie straż miejska. Wprawdzie nie mam prawa zabronić wam udać się we wskazane miejsce, lecz muszę z góry was przestrzec, obywatele, iż przeszkadzanie w pracy stróżom prawa spotka się z adekwatnym odzewem.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 13-01-2024 o 15:07.
Alex Tyler jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172