Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2024, 12:36   #20
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację




************************************************** *************************************************
STARA KOPALNIA
************************************************** **************************************************

- To była przygoda. - Ann mruknęła do Williama z przekąsem.
- Nie wątpię…- odparł z uśmiechem Toreador i rozejrzał się dookoła. - Byłem tu, kiedy budowali te szyby kopalniane.
- Podobało się?
- Tak… kiedyś… na swój sposób było to piękne. Ten… początek cywilizacji.- odparł z uśmiechem Kainita.
- Muszę iść do Joshui. - stwierdziła - Nie obrazisz się, że cię zostawię?
- Ależ skądże. Nie jestem małym dzieckiem.- zaśmiał się Blake. - Nie potrzebuję stałej opieki. Obiecuję, że nie pójdę głęboko w las.
- Mój dzielny rycerz. - Ann zaśmiała się i ruszyła z powrotem.

***

Joshua właśnie z Larrym i Clyde’m coś rozważał stojąc na starą mapą rozłożoną na masce wozu terenowego Szeryfa. Nie zauważyli jak pochodziła.
Ann podeszła zaciekawiona sytuacją. Nie odezwała się by nie przeszkadzać.
Zajęci byli planowaniem trasy w podziemiach, bowiem gdybali nad starą mapą kopalni.
Ann szybko zauważyła, który otwór na mapie jest tym otworem już znalezionym i otoczonym policyjnymi barierkami. Trzeba przyznać że Clyde i Larry szybko się uwinęli z robotą.
Wampirzyca przybliżyła się do mapy.
- Coś ustaliliście?
- Na razie nic konkretnego, tylko możliwe drogi… nie wiadomo jak tam sytuacja wygląda. To niebezpieczny teren, dlatego Nadia będzie was asekurować.- wyjaśnił Szeryf wskazując na bibliotekarkę ponaglającą swojego asystenta przy wypakowywaniu sprzętu.
- A jaki mamy w ogóle cel?
- Sprawdzić. Znaleźć… nie wiem… cokolwiek?- zastanowił się Joshua.- Jeśli te potwory pochodzą z kopalni powinniśmy znaleźć jakieś ich ślady. Jeśli nic nie znajdziemy… hmm… to nie wiem skąd się wzięły.-
- A jakie to ma znaczenie. Już mogą liczyć noce do zgonu.- wtrącił złowieszczo Larry.
Ann pokręciła głową na Larry'ego, jak na dziecko.
-Warto wiedzieć wszystko o wro…- wypowiedź Joshui przerwał telefon. Kainita odebrał i odszedł na bok by porozmawiać.
- Za dużo w tym kombinowania. Nie sądzisz?- zapytał Larry wymownie stukając palcem w mapę.
- Nie bądź rozkapryszonym, nabuzowanym emocjami bachorkiem. - odparła Ann - Bez kombinowania nie będziesz miał nawet swojej bitki.
- Powiedz mi, ile warta jest nieśmiertelność bez zabawy? Nie jestem Ventrue na szczęście. I nie obudziłem się w trumnie ubrany w sztywny garniturek.- zażartował Larry szeroko się uśmiechając.
- Ale z Lukrecją sypiasz. - Ann wyszczerzyła się z rozbawieniem.
- Nie. Bo po co?- zapytał zdziwiony, a Clyde spojrzał na niego zdziwiony. - No jak to… przecież z niej klasyczna piękność. Taka żywa pinup-girl.
Larry skomentował te słowa krótko.- Mowa noworodka.-
I dodał zwracając się do Ann.- Jest taka sprawa.

- Jaka sprawa? - zapytała bezklanowa wciąż lekko rozbawiona.
- Dostałem cynk, że jeden z gangów obsługiwanych przeze mnie poczuł się oszukany i w ramach “składania reklamacji” planują mi wjazd na stację. Nic poważnego, to banda śmiertelników z małokalibrową amunicją…- zaczął wyjaśniać Larry.
- Mhm... Książę wie?
- Książę… - zaczął Larry, ale przerwał. Bo Joshua podszedł do wozu i rzekł. - Clyde idź po Williama, wyruszamy natychmiast. Nadia będzie tu rządzić. Larry schodzisz w dół z Ann. Uważajcie na siebie. Jak Garry wróci to do was dołączy.-
- Co się stało?- zapytał Larry, gdy Clyde pognał po kontemplującego noc Toreadora.
- Zauważono podejrzane przygarbione sylwetki po południowej stronie miasta. Mogą to być nasze draugi.-
- Dlaczego Clyde ma jechać, a nie ja! - oburzył się Larry, a Smith stwierdził krótko.- Bo ty chcesz z nimi walczyć, a ja tylko przepędzić. Na walkę będzie jeszcze czas, na wybranym przez nas terenie i warunkach.
- Nie narzekaj. - strofowała Brujah.
- Powodzenia.- odparł krótko Joshua zwijając mapę i wciskając ją Ann. Wkrótce zjawili się Clyde i Blake. Po krótkiej rozmowie, cała trójka wsiadła do auta szeryfa i ruszyli w drogę powrotną.

***

- Ty powiesz Nadii, że tu rządzi. Mnie to przez usta nie przejdzie. - odparł Larry.
- Dlaczego? - zapytała rozbawiona.
- Domyśl się. - burknął Brujah i zmienił temat. - Wracając do kwestii tego gangu, to Smith wie… chyba… przestałem go informować po… szóstym czy siódmym razie. Może wie. Na pewno go to nie obchodzi.-
Wzruszył ramionami. - Sprawa jest prosta… gang wpada zaczyna strzelać by narobić zniszczeń i zabić mnie oraz moich ludzi. Są bez szans. My strzelamy… zabijamy większość. Zawsze paru ucieka i właśnie o tych paru chodzi…- wzruszył ramionami.- … zawsze jakiś przeżyje, zawsze jakiś może paplać. I nie powinien paplać o znikających na jego oczach osobnikach, o zmiennokształtnych… o rozrywanych na strzępach towarzyszy… rozumiesz nie? Żadnych widowiskowych mocy, tylko strzelanie do żywych celów. I udawanie, że kule mogą coś ci zrobić? Bo przecież zdarza ci się u mnie pracować, więc powinnaś wiedzieć co zrobić w takiej sytuacji.
- A to nie lepiej upewnić się, że zabijemy wszystkich? Wtedy nie będzie problemu jakich mocy użyjemy. - zapytała wprost.
- W tym rzecz, że to za duże… ryzyko złamania Maskarady. W ogólnym rozrachunku bezpieczniej po prostu nie popisywać się. - wzruszył ramionami Larry. - Wiadomo wszak, że nie mogą tymi swoimi pistolecikami na pestki zrobić ci jakąś krzywdę, nieprawdaż?
- No dobrze... - mruknęła skrzywiona - Całą zabawę psujesz.
- Też nie jestem zadowolony, ale… sama rozumiesz. Będą się nas czepiać, jeśli jakiś świrus zacznie gadać o wampirach jakiemuś dziennikarzynie. - zaśmiał Kainita. - Niby nikt brukowców nie bierze już na poważnie, ale starszyzna czepliwa jest.
- Stare i nudne pryki. - fuknęła - I paranoiczne.
- Niestety…- przyznał Brujah, gdy Szeryf wraz z Williamem i Clydem wsiedli do samochodu i ruszyli.

***

Ann podeszła do Nadii i przerzuciła ręce przez jej ramiona od tyłu.
- Zostałaś wybrana!
- Mhmm…- odparła wampirzyca zerkając na listę a potem Ann. Zmrużyła oczy mówiąc.- Niech zgadnę… Szeryf się zmył zostawiając mnie na stanowisku dowodzenia. Jakbym i tak nie dowodziła tą misją.
- Oj, po prostu będziesz naszym GPSem z ekstra funkcjami. - oznajmiła beztrosko, dając Nadii krótki całus w policzek - Może bestyjki nam przy mieście krążą.

Niespodziewanie poczuła silną dłoń wampirzycy zaciskającą się na pośladku Ann.
- Jesteś własnością klanu Tremere… tak ciebie niektórzy postrzegają. Jest… rozważana możliwość, by zmienić Cyrila na mnie, w roli twojej karmicielki.- wyjaśniła cicho.- Na razie nie ma na to zgody wśród popleczników szefa, jak i… jest to tylko jeden z rozważanych planów. Nie wiem czy każą mi cię po dobroci, czy siłą zniewolić.
Ann spojrzała zaskoczona.
- Ot tak pomyśleli czy im coś mówiłaś?
- Składam raporty. Nie podsunęłam jednak takiego pomysłu. Uznałam, że warto cię ostrzec zawczasu.- wyjaśniła sucho Nadia. - Na razie to tylko… pomysł. Wiele pomysłów nie wychodzi poza fazę realizacji.
- Ale chyba i tak póki jestem przywiązana to... cóż. Nie da się?
- Musiałabyś zrezygnować ze smakowania krwi Cyrila. Więź by z czasem osłabła.- przyznała Tremere puszczając pośladek dziewczyny. - Na razie… uznają, że wystarczy, że stary cię karmi. I tak jesteś nasza. Tak jak Charlie.

- Jakie to miłe. Zupełnie jakby się troszczono o mnie.
- Bez przesady z tą troską. Po prostu zostałaś ostrzeżona. - odparła Nadia i zmieniła temat.- Czemu nasz książę się stąd zwinął?
- Na południowej stronie miasta zauważono podejrzane sylwetki. Mogą to być te draugi. - wyjaśniła zdejmując ramiona z Nadii.
- Acha… no cóż… wiadomo, że się pojawią.- Tremere spojrzała przez ramię.- Zawołaj Larry’ego. A ja tu przygotuję sprzęt do zabrania i wyjaśnię sytuację.

Ann skinęła głową, ale nie odeszła od razu.
- Powiedz mi jedno... czyli nawet bez Cyrila byłabym uważana za własność twojego Klanu?
- To zależy o jakiej sytuacji mówisz. - stwierdziła Nadia rozważając głośno.- Jeśli Cyrilowi się zemrze, to nadal będziesz własnością klanu. Jeśli Cyril nie wziąłby cię pod swoje skrzydła jako protegowaną, byłabyś nadal bezpańskim caitiffem.
- O tej pierwszej myślę... - odparła ostrożnie - Nie wiedziałam jednak, że to nie tylko Cyril mnie trzyma.
- Żadna organizacja nie pozbywa się dobrowolnie raz zyskanych zasobów, bez względu na to jak te zasoby zostały pozyskane. - wyjaśniła Kainitka.
- Rozumiem... Dziękuję za ostrzeżenie. - Ann przyjęła do wiadomości - Nie będę zaskoczona, jeżeli kiedyś na mnie napadniesz.
- Napad zostawię na koniec… choć… może najdzie mnie ochota na przekonywanie ciebie w bieliźnie.- zaśmiała się ironicznie Nadia.- Nadal pamiętasz słodycz mojej krwi i mojego ciała.
- Och, przestań. - Ann pacnęła palcem Nadię w nos, po czym puściła się biegiem do Larry’ego.

***

- No… przekazałaś berło królowej lodu?- zapytał ironicznie Brujah.
Dziewczyna skinęła głową.
- W sumie to sama się domyśliła.
- Przemądrzały babsztyl.- ocenił Larry.- Co teraz?
- Babsztyl chce żebym wróciła z tobą i ona wyjaśni co robimy. - stwierdziła.
- No to chodźmy.- rzekł Larry. I ruszyli.

***

Tremere stała czekając na nich i następnie wskazawszy dłonią na rozstawiany przez Charliego stalowy stelaż rzekła.
- To posłuży za zaczep liny po której się spuścicie. Szybk ma co prawda drabinkę ze stalowych prętów, ale nie można na niej polegać. Pewnie większość stopni jest przerdzewiałych. Szyb ma według planów jakieś osiem metrów, pewnie mniej obecnie… bo zapchany śmieciami. Wraz ze sprzętem dostaniecie mapę korytarzy. Jest ona tylko orientacyjna. Z pewnością część chodników jest zasypanych. Przeszukajcie te które nie są. Nie kozaczcie. Pod ziemią jest niebezpiecznie nawet dla wampirów. Dostaniecie hełmy z latarkami, słuchawki, kamizelki oblaskowe z zaczepami, liny, kotwiczki oraz te no…- podrapała się po głowie.- ..karabinki… i resztę. Jakoś sobie poradzicie. Na mnie szczególnie nie liczcie. Nie jestem pewna czy sygnał z waszych słuchawek i mikrofonów dotrze na powierzchnię. Miejmy nadzieję, że tak. Pytania?

- Jak długo mamy tam być? - zapytała.
- Tak długo jak będzie to bezpiecznie. Zakładam że cała wyprawa zajmie wam godzinę, może dwie. Mniej niż cały przyjazd i rozkładanie tego badziewia.- oceniła Nadia.
- Możemy zabić to, co znajdziemy?- zapytał Larry, a Tremere pokręciła głową.- Żadnych konfrontacji pod ziemią. Będziesz na ich terenie… tam oni mają przewagę.
Ann spojrzała uważnie na mężczyznę oceniając jego reakcję. Ten tylko naburmuszył się jak dzieciak, któremu odebrano lizaka.
- Czy jeżeli Larry się uprze walczyć, to czy mogłabym go zostawić i wrócić sama? - zapytała i spojrzała z wrednym rozbawieniem.
- Tak.- odparła wampirzyca beznamiętnie. - Jak Larry chce zginąć, to kim my jesteśmy by mu zabraniać samobójstwa.
Ann uśmiechnęła się słodko do Brujah nic nie odpowiadając.
- Jeszcze jakieś pytania?- stwierdziła beznamiętnie Nadia.
Ann pokręciła głową w zaprzeczeniu.
- Nic.- dodał Larry, a Nadia zaczęła wydawać sprzęt tłumacząc co do czego czego służy. Ze słuchawką w uchu, kamizelką na torsie i kasku na głowie Ann wraz z Larrym ruszyła do podwieszonej nad szybem liny.
- Panie przodem, no chyba że mają pietra. - zażartował Larry.
Ann fuknęła na to i ruszyła pierwsza.


***

Tunel był wąski, ciasny i ciemny i … wilgotny. Spuszczająca się po linie Ann czuła wzbierający atak klaustrofobii. Nie było tu przyjemnie, a czeluść była boleśnie głęboko. Przez co całe schodzenie zdawało się trwać wieczność. W końcu jednak dotknęła butami zapleśniałej brei zebranej na dole i w świetle latarki zobaczyła wszystkie trzy chodniki pozornie identycznie.

[media]https://i.pinimg.com/736x/9b/f5/8f/9bf58f57a84019e3240e874b2064ef5d--abandoned-places-the-project.jpg[/media]

I żaden godny zaufania, za to każdy niski, każdy ciemny i każdy podparty gnijącymi belkami.
Ann zastygła w miejscu. Bała się ruszyć do tych tuneli... bała się być pogrzebana. Klaustrofobia…
- No i co tam widzisz?- usłyszała z góry, Larry schodził po linie tuż za nią.
- Trzy ciasne korytarze... - Ann odezwała się cicho i delikatnie drżącym głosem.
- Jak to w kopalniach.- odparł Larry z góry. - Sprawdź na mapie, który prowadzi na południe. Od niego zaczniemy.
Ann wyciągnęła mapę otrzymaną od Nadii i zaczęła szukać, który korytarz prowadzi na południe posiłkując się oświeceniem z latarki uczepionej hełmu.
Gdy zlokalizowała z pomocą doczepionego do kamizelki kompasu, Larry zsunął się na dół i spojrzał w górę.
- Wolałbym nie musieć wciągać się z powrotem. A i też… lepiej żebyśmy nie utknęli tu na tyle, by musieć przespać tu dzień.- ocenił Brujah spoglądając w górę.
- Larry... - spojrzała z obawą na tunel - Tu na pewno nie można się bić... Czy powodować innego zagrożenia zwału. - zwróciła wzrok na wampira - Rozumiesz, prawda? - zapytała z nutą obawy.
- Eeee… to tylko tak niestabilnie wygląda.- odparł Larry podchodząc do jednego ze stempli i solidnie go uderzając. Posypał się pył i gruz. - No dobra. Może walkę zostawimy na inną okazję.
Ann uśmiechnęła się ze wdzięcznością.
- Idziesz pierwsza? Czy ja mam?- zapytał Brujah.

***

Korytarz był wąski i ciemny… i wilgotny. I pachniało tu stęchlizną. Jak w grobie. Mimo to Ann szła przodem świecąc latarką i mając Larry’ego za sobą. Na razie jedyne co znajdowali to zmumifikowane truchła szczurów i nietoperzy. Jakieś szczątki narzędzi górniczych i jedną porzuconą manierkę. Wkrótce dotarli do rozwidlenia. Korytarz dzielił się tu na trzy chodniki, jeden prowadzący naprzód, drugi na prawo, trzeci pod skosem na lewo.
Dziewczyna ostrożnie stawiała kroki, czasem rozglądając się po suficie jakby z obawą, że ją pogrzebie. Na rozwidleniu zatrzymała się obserwując każdą ze stron, aby zaraz sprawdzać na mapie gdzie prowadzą.
Mapa była stara i niewyraźna w wielu miejscach. Niemniej wszystkie korytarze prowadziły do… miejsc urobku. W końcu to była kopalnia. W sumie więc wybór korytarza nie miał większego znaczenia. Tylko czemu do diaska były takie ciasne i ciemne. I czemu Ann miała wrażenie, że ściany się kurczą i zaciskają. Na pewno się przybliżały, bo korytarz robił się coraz węższy, zaś stemple coraz bardziej zaniedbane i przegniłe. Ann… zamarła na widok… trupa, wyschniętego i zmumifikowanego… leżał martwy i zasypany do pasa gruzem wypełniającym boczny korytarz odchodzący od tego którym szli.

- Mamy towarzysza... - szepnęła Ann zerkając do tyłu na Larry'ego.
- Kogoś do zabicia? - zapytał Larry podekscytowany.
- Trupa... - dziewczyna podeszła bliżej do ciała, aby sprawdzić czy to mógł być wampir w Torporze.
- Jak się nie rusza, to nie jest ciekawy…- burknął Larry, gdy Ann podeszła do zmumifikowanych zwłok. Sprawdziła uzębienie… śladów kłów nie było widać. Ciało było zmurszałe, ale nie przegniło. Zapewne była to wina mikroklimatu kopalni. Strój… raczej dwudziestowieczny. Lata 60-te, 70-te może?
- Stary... Może z lat 60-tych nawet. - wytarła dłoń o spodnie - Chcesz się z panem przywitać czy dalej idziemy?
- Możemy iść dalej.- przyznał Kainita i ruszyli w głąb chodnika, w coraz ciemniejszy i coraz ciaśniejszy korytarz.
-zzz…ssshh… Co… ta… szsh… ugo mil…shhs…cie?- Ann usłyszała w słuchawce głos Nadii z trudem przebijający się przez zaklócenia.- Ra…sh…cie.
- Szlachciance się zachciało posłuchać audycji z wyprawy. - prześmiewczo parsknęła Ann.
- Jak to u Tremere… może to i czarownicy, ale są z nich tak samo formaliści jak Ventrue. Wszystko musi być zorganizowane i oczywiście powiązane z robotą papierkową.- zaśmiał się Larry. - Człowieczeństwo może i ich opuściło, ale zamiłowanie do biurokracji przetrwało przemianę.
- Za życia miałam innych do zajmowania się papierkową robotą. - Ann odparła dumnie ruszając dalej tunelem.
- Niektórzy to lubią.- odparł Larry podążając za Ann. Wkrótce dotarli do obszaru oznaczonego jako przodek. Było to kopalniane wyrobisko. Nic ciekawego tu nie było, poza wąską szczeliną w skale w którą… teoretycznie przynajmniej, mogła się wcisnąć mała szczupła osoba. Tyle że mapa nie informowała czy cokolwiek jest za tą szczeliną. O ile w ogóle coś było. Z Nadią zaś skonsultować się nie mogli. Słyszeli bowiem tylko piski i zgrzyty. Byli za głęboko.
- Tu jest jakaś dziura... - westchnęła Ann.
- Zdradzę ci sekret… tu wszędzie są jakieś dziury. Część to ślady po kopalni. Inne to naturalne jaskinie. - odparł ze śmiechem Brujah.- Większość jest mała i ciasna. Nic co by mogło przyciągnąć niedzielnych turystów.
Spojrzał na szczelinę.- Ja bym odpuścił. Nie wiemy czy gdzieś prowadzi. I można w niej utknąć.
- Dla mnie brzmi dobrze. - odparła z niejaką ulgą w głosie - Sprawdźmy ten prawy korytarz.

Minęło trochę czasu nim dotarli z powrotem do miejsca z którego przybyli i ruszyli w kierunku następnego korytarza na liście. Powędrowali w ciszy i ciemności kilkanaście metrów wsłuchując się w zgrzyty sygnału w słuchawkach przerywane niewyraźnymi bluzgami Nadii, najwyraźniej wściekłej ich brakiem odpowiedzi. W końcu dotarli do gruzowiska.
- No to ten korytarz możemy skreślić z listy. Zawał górniczy. - ocenił Larry przyglądając się otoczeniu.
- Więc tylko jeden został. - westchnęła Ann - Nadia chyba pogryzie kapcie ze złości. - podśmiała się sama obserwując otoczenie.
- Albo ubierze się w ten swój czarny skórzany kostium i oćwiczy Charliego pejczem do krwi.- odparł Larry wzruszając ramionami.
- To chyba zostawi na nas…
- Nie licz na to. Ona to uważa za nagrodę. I jej ghulice moczą majtki na samo wspomnienie o takiej nocy. - odparł ze śmiechem Kainita ruszając z powrotem.
- Ona ma ghulice? - spytała zaskoczona - I czy to znaczy, że by dała ze złości nagrodę Charliemu?
- Oczywiście że ma ghulice. Trzy. Bibliotekarki. Prowadzą bibliotekę za dnia i opuszczają ją wieczorem.- wyjaśnił Larry.- Dlatego żadnej nie poznałaś. Niemniej każdy Kainita potrzebuje ghula, który pilnuje jego bezpieczeństwa podczas snu.
- Mój ghul ma nagrodę jak nie oberwie, ma ciepło i jedzenie. - odparła z dziwną dumą.
- Jej ghule mają domy, pracę i zarobki.- odparł Larry.- I bardzo bardzo niewielką szansę na dołączenie do Tremere.
- To byłoby ciekawe zobaczyć dzieciaka Nadii. - zaśmiała się i ruszyła z powrotem sprawdzić ostatnie miejsce.
- Byłoby… tym bardziej, że żeby Nadia zyskała potomka musi uzyskać pozwolenie lokalnego księcia, swojego Primogena. No i… wiesz, musi chcieć zyskać potomka. - odparł ze śmiechem Kainita gdy zbliżali się z powrotem do miejsca z którego wyruszyli.
- Wypadki się zdarzają, a tacy jak ja są tego dowodem. - skrzywiła się.
- Myślisz, że Nadia pozwoliłaby sobie na taki wypadek?- spytał retorycznie Larry i spojrzał w ostatni korytarz. - Teraz tylko tam możemy.-
Dziewczyna ruszyła w ostatni korytarz.

Ten był najdłuższy, przynajmniej według mapy i miał dwa rozgałęzienia. Podobnie jak poprzedni co prawda, ale tamten okazał się być zasypany zanim dotarli do pierwszego rozgałęzienia. Ten nie był, choć popękane stemple sprawiały wrażenie, że ten korytarz czeka tylko na okazję by zwalić się im na głowy. Dotarli jednak bezpiecznie do pierwszego z nich, odnoga była na prawo od głównego korytarza.
Ann wydawała się zestresowana w tym miejscu, ale ostrożnie szła przed siebie.
- Do przodu, czy w prawo?- zapytał Larry. - Nieustraszona przewodniczko?
- Do przodu... - fuknęła - To miejsce przywodzi mi na myśl złe wspomnienia.... i sny.
- No… mi to akurat niczego nie przypomina.- przyznał Larry, gdy posuwali się do przodu. Tam znów napotkali zawał. Ale jedynie połowa korytarza była zagruzowana.
Po chwili wahania dziewczyna zaczęła przyciskać się przez gruzowisko1 Larry podążył tuż za nią marudząc.
- To robota dla ghuli, a nie dla dzielnych Kainitów.-
Po drugiej stronie… było tak samo. Korytarz prowadził dalej w ciemność.
- Miej zastrzeżenia do Nadii.
- Raczej do księcia naszego.- burknął Larry podążając za nią.- Niestety może i sprawia wrażenie uległego i lubiącego kompromisy, to czasem… często bywa uparty jak osioł. Demokracja którą udajemy na wspólnych zebraniach, to ułuda Ann.
- Demokracja nawet dla żywych nie jest super. A dla wampirów po prostu nie pasuje.
- Joshua z Williamem lubią udawać progresywnych Kainitów.- zaśmiał się Larry, gdy oboje podążali korytarzem. Na szczęście Ann nie rozkojarzyła ta rozmowa, bo w przeciwnym wypadku nie dostrzegła by niedźwiedzich wnyków ukrytych na środku korytarza i zamaskowanych kamieniami.
Kundel zatrzymał Larry'ego.
- Pułapka na kogoś...? Serio spodziewali się osób w tym miejscu?
- Może i te stwory są inteligentniejsze od zwykłych przedstawicieli swojego rodzaju, ale nie aż tak. To ktoś inny zastawił. Nie wiem kto. Nie wiem na kogo… ale nie podoba mi się to.- Larry podszedł do pułapki i przyjrzał się jej.- Nowa. Nie zdołała się pokryć rdzą. Najwyżej rok tu leży.
Ann spróbowała nawiązać kontakt z Nadią.
- Nadiii... - szepnęła.
Niestety odpowiedzią były tylko zgrzyty i szmery. Nawet przekleństwa i urywana słowa umilkły.
Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową.
- Jesteśmy całkowicie zdani na siebie. Cieszysz się?
- Ja zawsze polegam tylko na sobie. Za dużo lubimy sobie wbijać sztylety w plecy, by warto było polegać na innych.- odparł Larry i rozerwał pułapkę gołymi dłońmi.- Unieszkodliwiona.
Ann skinęła głową i ruszyła pierwsza.

Kilkanaście metrów dalej, kolejne wnyki… potem następne. Zbliżali się do kolejnego rozwidlenia. I jak się okazało, kolejnego zawału. Tym razem korytarz główny był całkiem zasypany, ale boczny… nie. Tym razem Ann zatrzymała się i jednocześnie wskazała kompanowi, aby poczekał, żeby oddalić się i okryć zasłoną niewidoczności, pod którą wyjdzie w odnogę.
Szli tak przez kilkanaście metrów i znów natknęli się na zawał. Tym razem coś jednak było… nie tak. Kamienie wydawały się za bardzo… uporządkowane.
Niewidoczna Ann zwolniła kroku i zaczęła rozglądać się po otoczeniu wyszukując niepokojących znaków.
- Kolejny ślepy zaułek.- ocenił błędnie Larry, podczas gdy Ann… nie znajdowała niczego podejrzanego.
- Coś jest nie tak... ktoś tu był i ustawił kamienie w sobie znanych pozycjach. - odezwała się, gdy nagle pojawiła się obok Larry'ego.
- Jesteś pewna?- zapytał Larry, a Ann była pewna… że nie była to naturalna formacja. Nie było to jednak żadnego ukrytego wejścia, choć… kamienie blokujące przejście nie były zawałem i ich usunięcie (pod warunkiem że we właściwej kolejności) nie groziło prawdziwym zawałem.
- Tak. Jeżeli ostrożnie te kamienie pozdejmujemy, dobrze dostaniemy się przez to sztuczne osuwisko.
- Nie lubię robić za robola. - odparł Larry marudząc, ale zabrał się za rozmontowywanie przeszkody. Kilkanaście minut zajęło mu zdejmowanie kamieni i jednoczesne zerkanie z wyrzutem na Ann która nie dołączyła do roboty. Niemniej przejście zostało odblokowane i… cóż… korytarz ciągnął się dalej.
Ann cmoknęła Larry'ego w policzek i zadowolona dała znak, by szli dalej.
Znowu przez chwilę nie działo się nic, aż w końcu doszli do ściany. Dosłownie. Korytarz urywał się nagle kończąc ścianą zbitą z desek.
Caitiffka zastukała knykciami w drewno, aby sprawdzić czy za nią jest pusta przestrzeń i uśmiechnęła się po wyniku.
- Możesz tylko podważyć deski delikatnie? Ściana to podpucha.
Larry uderzył pięścią przebijając ścianę, potem kolejnymi uderzeniami rozwalał kolejne deski robiąc przejście.
- Już.- wzruszył ramionami Kainita, a Ann mogła zajrzeć do środka dużej jaskini. Przerobionej przez kogoś na salę operacyjną prosto z fantazji jakiegoś sadysty. Duży stół operacyjny. Jakieś szafki, elektryczne oświetlenie zasilanie przez przenośny generator prądu napędzany dieslem. I stojący obecnie w kącie. Całe to pomieszczenie zostało opuszczone. Większość rzeczy zabrano pozostawiając tu i tam narzędzia chirurgiczne, jakieś fiolki, kartki…
- Nadii by się podobało... - mruknęła przeglądając kartki.
- Wątpię… nie lubi się babrać w mięsie.- uznał Larry podchodząc do generatora i sprawdzając czy działa. Ann zauważyła, że kartki które podnosiła zawierały szkice anatomiczne… dotyczące układu mięśni jakiegoś zwierzęcia.
- Zawsze mogłaby użyć tego stołu do przywiązywania swoich... - zaśmiała się chowając zwinięte kartki do kieszeni.
- Ja go jej nie zaniosę.- odparł Larry podchodząc do wąskiej szczeliny po drugiej stronie jaskini będącej zapewne głównym wyjściem. Zbyt wąskiej na wniesione tu sprzęty, więc zapewne zanim droga którą przyszli została zablokowana, posłużyła do wniesienia wyposażenia.
Ann odwróciła się i telefonem wykonała zdjęcia pokoju.
- Pora sprawdzić ten korytarz.
- No to chodźmy.- odparł Larry dając sobie spokój z generatorem.
- Brakuje paliwa.- tak skwitował swoje niepowodzenie.
Ruszyli dalej wąskimi tunelami, które potem rozszerzyły się nieco. Doszli do krzewów zarastających wejście, a gdy je przebyli… znaleźli sią na zewnątrz. Na stoku wzgórza wśród leśnej głuszy.
- No i dupa… nic tu więcej nie ma.- skwitował Larry. I mylił się.
- Co wy tu robicie?- zapytał Garry wychodzący zza drzew.
Ann zastygła zaskoczona.
- A ty?
- No wracam z rozmowy z wilkołakami. A wy nie powinniście zwiedzać kopalni, tam na szczycie?- zapytał zdziwiony Gangrel.
- Znudziło nam się. A co mówiły futrzaki?- zapytał Larry.
- Jakieś dziwaczne zwierzęta pojawiły się na ich ziemiach. Przypuszczają że to fomory wysłane tam przez zarządców kopalni. Próbowały je wytropić i zabić. Zgubiły je na naszych ziemiach.- wzruszył ramionami Garry.
- A wiedzą, że da się stąd wejść do kopalni i wyjść?
- Skąd?- zaciekawił się gangrel. Larry wskazał na krzaki za sobą. Hippis zaś podrapał się po czuprynie. - Ann… większość z nas nie była tu, kiedy nastąpiła katastrofa w starej kopalni. Ja nie znam jej korytarzy, tym bardziej nie znają ich wilkołaki. Dlatego Nadia musiała wyciągnąć stare mapy z archiwum biblioteki.-
- Znaleźliśmy... Salę operacyjną. Wiesz co to przedstawia? - wyciągnęła plany anatomii czegoś.
- Miałem tróję z biologii. Trzeba by Clyde'a spytać. On się naoglądał krojenia trupów. Może będzie wiedział.- wzruszył ramionami gangrel.
- To wracamy do Nadii? - zapytała Brujah.
- No. Nie ma co tu stać. Wracamy.- zgodził się Larry. I ruszyli.

 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem