—
Fajna ta mikstura. Taka wybrakowana — Oryon sarknął z przekąsem, zgrzytając zębami.
Chociaż Luskan dalej w wielu miejscach pachniało świeżością odbudowy, to stare zwyczaje i rzemieślnicze tradycje i tam pozostawały wiecznie żywe. Karras przez chwilę miał ochotę cisnąć opróżnioną fiolką i korkiem w truchło goblina, który nieomal wepchnął go w ramiona Myrkula, teraz barwiące śnieg szkarłatem posoki, by ulżyć irytacji, jaką wywołał w nim eliksir bez wątpienia uwarzony "tanim kosztem". Zaniechał jednak tej czynności, w zamian krzyżując jadowitą żółć swojego spojrzenia z bezdenną czernią oczu kapłanki Księżycowej Panny, której magia o wiele sprawniej uśmierzyła ból i zaleczyła jego rany.
—
Bynajmniej Auroro. Jestem ci wdzięczny — odparł jej zwięźle.
Ciekawość cisnęła mu na usta pytanie, czy niebianka odczuwała mimowolny dyskomfort w jego obecności, tak jak on w jej. Planarny pierwiastek jego jestestwa w niezrozumiały dla Oryona sposób reagował na świetlisty okruch Niebios w jej krwi, którego nie zdołał stłumić nawet cień jakim była naznaczona. To pytanie jednak zachował na później, na bardziej odpowiednie miejsce i czas. Odzyskawszy sporą część sił i wyrównawszy szarpane oddechy, diabelstwo ponownie stanęło na nogi bez potrzeby wspierania się o ścianę. Karras zbliżył się do żółtoskórego truchła, czubkiem buta przewracając je twarzą do góry i mocniej naciągając skórzane rękawiczki. Nijak nieporuszony pustym spojrzeniem, przyjrzał się bliżej goblinowi i przykucnął, sięgając w stronę mieszka przy pasie. To samo uczynił z resztą pobliskich trucheł, podczas gdy Aurora oddała się leczeniu współpasażerów, a Nolan i Thanix forsowaniu drzwi magazynu.
—
By do upadłego chronić składowanych tutaj bogactw Targos przed szabrem, jestem przekonany — Oryon wyszeptał półgębkiem, z dobrze słyszalną sardoniczną nutą komentując historię komendanta.
Zaklinacz pobieżnie tylko rozejrzał się po magazynie, na dłużej zawieszając wzrok na beczułkach z alkoholem, które jak reszta dóbr zdawały się być składowana tam od dłuższego czasu. W duchu zdziwił się nieco na widok nietkniętego trunku, spodziewając się że płynny kuraż tuż obok pożywienia zostałby w oblężonym mieście rozkradziony jako pierwszy. Tudzież zgromadzony przez możnych i wpływowych, bądź rozprowadzany w celu poprawy morale obrońców. Oryon zakończył oględziny i otulił się nieco szczelniej futrem, zerkając ukradkiem na przemawiającego właśnie Karanthira. Kruczy chowaniec słonecznego elfa, już na "Jędzy" wzbudzający dziwne uczucie w diablęciu ilekroć nań spojrzał, coraz mocniej zaczął go intrygować, podczas bitwy przejawiając nietypowe cechy i zachowania. Pobudzona ciekawość, lekko okraszona niepokojem i podejrzliwością, musiała jednak - tak jak w przypadku Aurory - odczekać na lepszą chwilę.
—
Na posiłki właśnie patrzycie, komendancie — Oryon oznajmił mężczyźnie. —
Jak rzekł już mój kompan, przysłano nas tutaj, by was odnaleźć i doposażyć się w lecznicze dekokty.