Wszystko potoczyło się szybko. Zadziwiająco szybko jak na porę, stopień zmęczenia wieczornymi wydarzeniami i zaspanie trupy. Można by rzec, że zareagowali nad podziw sprawnie. Na początku.
Pierwsza zareagowała Lidia. Niemal odruchowo, wypracowanym tymi kilkoma latami tułaczki na traktach ruchem, sięgnęła po łuk i kołczan i niemal od razu nałożyła pierwszą strzałę na cięciwę jeszcze nim stanęła u boku Margo. Widząc zaś coś, co z całą pewnością nie miało przyjaznych wobec trupy zamiarów strzeliła. Odruchowo. I niemal natychmiast ruszyła, aby dołączyć do Adelarda, który zajmował swą stałą miejscówkę, dach wozu. Ciężko się wspina przy użyciu jednej ręki. Wrzuciła więc swój oręż na dach i skoczyła na barierkę podciągając się w górę. Uchem złowiła jeszcze brzęk cięciwy łuku Adlearda i skowyt. I może byłaby nawet szczęśliwa, gdyby nie to, że gdy podciągnęła się na dach dostrzegła swój kołczan sunący po dachu w kierunku burty wozu…
Adelard nie spał dobrze. Ciążyło mu na sumieniu życie niewinnego chłopa. Może dla tego zareagował błyskawicznie, kiedy tylko usłyszał warkot i usłyszał głos Margo. Jego dłoń od razu sięgnęła po strzałę tkwiącą obok sióstr w wiernym kołczanie. I łuk. Czymże strzała byłaby bez łuku? Wstał na chybotliwym dachu wozu i w blasku księżyca ujrzał mknącą w ich stronę bestię. I to nie jedną! Płonących zjadliwą zielenią bestii było kilka!
Otaczały wóz skradając się wśród krzaków, ale teraz już nie dbały o ukrycie. Sadziły wyciągniętymi susami starając się jak najszybciej dopaść swych ofiar. Adelard błyskawicznie posłał pocisk w kierunku tej, która znajdowała się najbliżej. Skowyt. Bestia koziołkująca w krzakach, podrywająca się jednak ale i on już sięgał po następny pocisk.
Ricardo, który zbudził się jako drugi, zdołał rozpalić pochodnię od stojącej na skrzyni lampy i przecisnąć się na przód wozu. Trącając przy okazji majtające się nogi Lidii dając jej okazję do wsparcia się o jego bark. To co ujrzał było dziwne, nienormalne. Zadrżał, ale przyszła też rozsądna myśl, że wilki choćby płonący zielenią, wilkiem jest jeno. Z płonącą żagwią garści dobył rapiera i zeskoczył z wozu świadom tego, że z wozu niewiele będzie w stanie zadziałać. Dopiero wówczas dostrzegł, że bestii jest kilka i że zbliżają się do wozu z różnych kierunków. Zadrżał po raz wtóry i może by spróbował wleźć z powrotem na wóz, gdyby nie skowyt którejś z trafionych przez łuczników bestii. I fakt, że drogę tarasował mu schodzący w dół, wyposażony jak i on w pochodnię, Erik. Zrobił mu miejsce widząc za nim jeszcze Jarla. To dodało mu otuchy. A otucha to było to, co było mu bardzo potrzebne.
Erik i Jarl przez chwilę tłoczyli się za plecami Margo, który właśnie uwolnił swój samopał i uniósł go celując w kierunku szarżującej bestii. Erik zeskoczył w dół, w ślad za Ricardo. Dzierżąc miecz i zapaloną pochodnię krzyknął do Jarla -
Stań po mojej prawicy! - Liczył, że Norsmen pójdzie w jego ślady. Bo przeciwników, jak zorientował się w jednej chwili, było więcej, zdecydowanie więcej…
Huk samopału zadudnił na leśnym trakcie gromko otulając wóz błękitną chmurą dymu. Odpowiedział mu skowyt i charkot, odgłos upadku i pełen zadowolenia krzyk Margo. Spłoszone konie szarpnęły wozem i Adelard który zdołał już posłać trzy pociski ku szarżującym bestiom naraz stracił równowagę. Krzyknął zaskoczony i … już leciał w dół za wóz. Zdołał tylko zamortyzować upadek puszczając łuk, ale i tak rąbnął o trakt tak, że aż jęknęło. Strzały rozsypały się na trakcie, ale on zebrał się niemal błyskawicznie. Niemal. Szczerząca kły bestia wychynęła z gęstwiny i rzuciła mu się na pierś a on miał dość przytomności, by złapać kołczan który miał pod ręką akurat i wrazić mu w pysk odpychając łeb bestii z całych sił. Uderzył go smród łoju, sierści i jakichś ziół, lecz to wszystko rejestrował jakby przy okazji. Pazury szarpały mu pierś, darły przyodziewek i skórę, ale on nie zważał na to. Nie zważał na nic. Nie mógł, walczył o życie…
Lidia zdążyła wspiąć się na dach i złapać w ostatniej chwili kołczan, nim zniknął zupełnie poza krawędzią. Tylko kilka pierzysk poleciało w dół, ale nie zważała na to, bo dostrzegła powagę sytuacji. I już wznosiła łuk do strzału, gdy wtem huknął wystrzał, wozem targnęło a ona poleciała w kierunku Adelarda, który… zniknął spadając z krzykiem za wóz. Pomknęła w tę stronę i z góry dostrzegła bestię, która z krzaków skoczyła bezbronnemu łucznikowi na pierś. Kątem oka złowiła kilka innych, pałających zjadliwą zielenią sylwetek sadzących susami z obu w kierunku wozu…
Ricardo i Erik stanęli ramię w ramię i gdy tylko opadła spowijająca ich na ułamek chwili mgła dymu stanęli oko w oko z trzema bestiami, które najwyraźniej za nic miały płonące żagwie. Pędząc z głośnym charkotem dobywającym się z gardzieli, szczerząc kły, długimi susami pokonały ostatnie dzielące je od dwójki cyrkowców metry krzewów i paproci. I skoczyły ku nim z wściekłością iście nie spotykaną u zwykłego zwierzęcia…
Margo cisnął pod nogi samopał i już dzierżył w garści siekierę. Był gotów bronić swego dobytku i swoich ludzi. A było przed czym bowiem z każdej strony wozu dopadły płonące jaskrawą zielenią bestie.
A za nimi, z mroków leśnej gęstwiny wychynęło coś znacznie, znacznie gorszego…
***
Proszę o 5 k100 bo tamte się zdewaluowały.